Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

149
Italo Calvino JeĞli zimową nocą podróĪny PrzeáoĪyáa Anna Wasilewska

description

book polish

Transcript of Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Page 1: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Italo Calvino

JeĞli

zimową

nocą

podróĪny

PrzeáoĪyáa Anna Wasilewska

Page 2: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Danielowi Ponchiroli

Page 3: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

I

Zabierasz siĊ do czytania nowej powieĞci Italo Calvina JeĞli zimową nocą podróĪny.

RozluĨnij siĊ. WytĊĪ uwagĊ. Oddal od siebie kaĪdą inną myĞl. Pozwól, aby Ğwiat, który ciĊ otacza,

rozpáynąá siĊ w nieokreĞlonej mgle. Drzwi lepiej zamknąü: tam zawsze gra telewizor. Powiedz im to

od razu: „Nie, nie chcĊ oglądaü telewizji!” PodnieĞ gáos, inaczej ciĊ nie usáyszą: „Czytam! Nie chcĊ,

aby mi przeszkadzano!” MoĪe ciĊ nie usáyszeli przy caáym tym haáasie, powiedz gáoĞniej, krzyknij:

„Zaczynam czytaü nową powieĞü Italo Calvina!” A jeĞli nie chcesz, nic nie mów, miejmy nadziejĊ, Īe

zostawią ciĊ w spokoju.

Przybierz najwygodniejszą pozycjĊ: usiądĨ, wyciągnij nogi, poáóĪ siĊ, zwiĔ siĊ w káĊbek.

PoáóĪ siĊ na plecach, na boku, na brzuchu. UsiądĨ na krzeĞle, na kanapie, w fotelu na biegunach, na

leĪaku, na pufie. Na hamaku, jeĞli masz hamak. PoáóĪ siĊ, oczywiĞcie, na áóĪku albo do áóĪka. MoĪesz

nawet stanąü na gáowie, w pozycji jogi. Z ksiąĪką do góry nogami, rzecz jasna.

To nie ulega wątpliwoĞci, nie jest áatwo dobraü pozycjĊ do czytania. NiegdyĞ czytano na

stojąco, przed pulpitem. Pozycja stojąca byáa czymĞ zwyczajnym. Odpoczywano w ten sposób po

zmĊczeniu jazdą konną. Nikomu nie przyszáo nigdy do gáowy czytaü siedząc na koniu, a jednak teraz

myĞl, by czytaü w siodle z ksiąĪką rozáoĪoną na koĔskiej grzywie lub teĪ zawieszoną przy pomocy

specjalnej uprzĊĪy na koĔskich uszach, wydaje ci siĊ pociągająca. Czytanie ze stopami w strzemionach

powinno byü bardzo wygodne. Uniesione nogi to pierwszy warunek do czerpania przyjemnoĞci z

lektury.

Dobrze zatem, na co czekasz? Wyciągnij nogi, stopy uáóĪ na poduszce albo na dwóch

poduszkach, na porĊczy kanapy, na oparciu fotela, na stoliku do herbaty, na biurku, na fortepianie, na

globusie. Przedtem zdejmij buty. OczywiĞcie jeĞli zechcesz unieĞü nogi, bo jeĞli nie zechcesz, wáóĪ je

z powrotem. Nie siedĨ tak z butami w jednej rĊce, a z ksiąĪką w drugiej.

Ustaw Ğwiatáo tak, by nie mĊczyáo oczu. Zrób to teraz, bo zaledwie pogrąĪysz siĊ w lekturze,

nie sposób ciĊ bĊdzie od niej oderwaü. Postaraj siĊ, aby strona nie pozostawaáa w cieniu, to skupisko

czarnych liter na szarym tle przypomina monotonią stado myszy. UwaĪaj jednak, Īeby na kartkĊ nie

padaáo zbyt mocne Ğwiatáo, aby nie odbijaáo siĊ od okrutnej bieli papieru, podgryzając cienie czcionek

niczym peáne poáudniowe sáoĔce. Postaraj siĊ juĪ teraz przewidzieü wszystko, co mogáoby przerwaü ci

lekturĊ. Papierosy poáóĪ w zasiĊgu rĊki, jeĞli palisz, a takĪe popielniczkĊ. Co jeszcze? MoĪe chcesz

zrobiü siusiu? Dobrze, sam bĊdziesz wiedziaá.

Nie chodzi o to, abyĞ spodziewaá siĊ czegoĞ szczególnego po tej szczególnej ksiąĪce. JesteĞ

jednym z tych, którzy z zasady nie spodziewają siĊ niczego od czegokolwiek. Wiele máodszych od

ciebie osób, lub mniej máodych, Īyje w oczekiwaniu niezwykáych doznaĔ czerpanych z ksiąĪek,

innych ludzi, z podróĪy, wydarzeĔ, z tego, co kryje w sobie dzieĔ jutrzejszy. Natomiast ty nie. Ty

wiesz, Īe najlepszym, czego moĪna oczekiwaü, jest unikniĊcie najgorszego. Oto wniosek, do jakiego

doszedáeĞ, zarówno w Īyciu osobistym, jak i w sprawach ogólnych, wrĊcz dotyczących porządku

Ğwiata. A co z ksiąĪkami? PoniewaĪ wykluczyáeĞ to uczucie z kaĪdej innej dziedziny, sądzisz, Īe

moĪesz sobie jeszcze pozwoliü na tĊ máodzieĔczą radoĞü oczekiwania w sferze tak wyodrĊbnionej,

jaką jest Ğwiat ksiąĪek, gdzie moĪe ci pójĞü dobrze albo Ĩle, lecz gdzie ryzyko rozczarowania nie

Page 4: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

bĊdzie niczym dotkliwym.

A zatem przeczytaáeĞ w gazecie, Īe ukazaáa siĊ powieĞü JeĞli zimową nocą podróĪny, nowa

ksiąĪka Italo Calvina, pisarza, który od wielu lat niczego nie opublikowaá. ZaszedáeĞ do ksiĊgarni i

kupiáeĞ egzemplarz. PostąpiáeĞ sáusznie.

Jeszcze w oknie wystawy dostrzegáeĞ okáadkĊ z poszukiwanym tytuáem. PodąĪając tym

widocznym tropem, utorowaáeĞ sobie drogĊ poprzez zwarte zasieki KsiąĪek Nigdy Nie Przeczytanych,

które spoglądaáy na ciebie ponuro z ksiĊgarskich stoáów i póáek, usiáując ciĊ onieĞmieliü. Lecz ty

wiesz, Īe nie powinieneĞ daü siĊ zbiü z tropu, Īe poĞród nich rozciągają siĊ caáe hektary KsiąĪek

Których Równie Dobrze MoĪesz Nie Czytaü, KsiąĪek Przeznaczonych Do Innych Celów NiĪ Lektura,

KsiąĪek Przeczytanych Jeszcze Zanim Je Otwarto GdyĪ NaleĪą Do Kategorii Tych Co Zostaáy

Przeczytane Jeszcze Przed Napisaniem. Pokonujesz pierwszy obwód przedmurza i oto rusza na ciebie

piechota KsiąĪek Które Z PewnoĞcią ByĞ Przeczytaá GdybyĞ Miaá Przed Sobą WiĊcej NiĪ Jedno ĩycie

Ale Niestety Dni Ci Przeznaczonych Jest Tyle Ile Jest. Jednym susem przeskakujesz przez nie i

kierujesz siĊ pomiĊdzy zastĊpy KsiąĪek Które Masz Zamiar Przeczytaü ChociaĪ Przedtem PowinieneĞ

Przeczytaü Inne, te Nazbyt Drogie Które BĊdziesz Mógá KiedyĞ Kupiü Za Póá Ceny. KsiąĪek Idem Jak

PowyĪej Gdy UkaĪą SiĊ W Wydaniu Kieszonkowym, KsiąĪek Które Przeczytali JuĪ Wszyscy A

Zatem Jest Tak JakbyĞ Ty Przeczytaá Je TakĪe. Udaremniając te ataki, zmierzasz pod wieĪe

fortyfikacji, gdzie stawiają opór

KsiąĪki Które Od Dawna Zamierzasz Przeczytaü,

KsiąĪki Których Od Lat Poszukujesz Bez Powodzenia,

KsiąĪki Które Dotyczą Tego Czym WáaĞnie SiĊ Zajmujesz,

KsiąĪki Które Chcesz Mieü Pod RĊką Na Wszelki Wypadek.

KsiąĪki Które MógábyĞ OdáoĪyü Na Wakacyjną LekturĊ,

KsiąĪki Którymi MógábyĞ Zapeániü Wolne Miejsce W Twojej Bibliotece,

KsiąĪki Które Rozbudzają W Tobie CiekawoĞü Niespodziewaną Gwaátowną I Niezbyt

WyraĨnie Usprawiedliwioną.

Tak oto zdoáaáeĞ ograniczyü siáy zbrojne do zbioru z pewnoĞcią nadal pokaĨnego, lecz

dającego siĊ sprowadziü do skoĔczonej liczby, chociaĪ to uczucie wzglĊdnej ulgi nadal nĊkają

podjazdy KsiąĪek Dawno Temu Przeczytanych Które NaleĪaáoby Przeczytaü Ponownie, a takĪe

podjazdy KsiąĪek Pozornie Przez Ciebie Przeczytanych Które NajwyĪszy Czas Byáoby Przeczytaü Na-

prawdĊ.

Uwalniasz siĊ biegnąc zygzakiem i jednym skokiem wpadasz do twierdzy NowoĞci Których

Autor BądĨ Tematyka Wzbudzają Twoją CiekawoĞü. W samej warowni równieĪ moĪesz zrobiü wyáom

wĞród oddziaáów obroĔców, dzieląc je na NowoĞci Których Autor BądĨ Tematyka Nowymi Nie Są

(dla ciebie lub w ogóle) oraz na NowoĞci Których Autorzy BądĨ Tematyka Są Zupeánie Nieznani

(przynajmniej tobie), moĪesz takĪe zbadaü przyczyny swojego zainteresowania, okreĞliü, w jakim

stopniu rozbudzają je twoje potrzeby i oczekiwania wobec tego, co jest nowe, i wobec tego, co nowe

nie jest (wobec nowoĞci, której poszukujesz w tym, co nie jest nowe, i wobec tego, co nie jest nowe, a

czego poszukujesz w nowoĞci).

Wszystko po to, aby powiedzieü, Īe kiedy juĪ przebiegáeĞ wzrokiem tytuáy ksiąĪek

wystawionych w ksiĊgarni, skierowaáeĞ swoje kroki do sterty ĞwieĪych od farby tomów JeĞli zimową

Page 5: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

nocą podróĪny, porwaáeĞ jeden egzemplarz i zaniosáeĞ go do kasy, aby przypieczĊtowaü swoje prawo

wáasnoĞci.

RzuciáeĞ jeszcze jedno zagubione spojrzenie na leĪące wokóá ksiąĪki (albo lepiej: to ksiąĪki

spoglądaáy na ciebie z wyrazem zagubienia, niczym psy, co wyglądają z klatek miejskiej psiarni, i

widzą, jak ich byáy wspóátowarzysz oddala siĊ na smyczy swego pana, który przyszedá go wykupiü),

po czym wyszedáeĞ.

ĝwieĪo wydana ksiąĪka sprawia ci szczególną przyjemnoĞü, unosisz ze sobą nie tylko

ksiąĪkĊ, lecz takĪe jej nowoĞü, choü mogáoby ci chodziü jedynie o nowoĞü rzeczy ĞwieĪo

wyprodukowanej, o urodĊ pierwszej máodoĞci, którą báyszczą takĪe i ksiąĪki dopóty, dopóki we

wczesnej jesieni bibliotek nie poĪóáknie okáadka, nie zaáamią siĊ rogi, u góry nie osiądzie warstwa

kurzu. Lecz ty ciągle masz nadziejĊ, Īe natrafisz na prawdziwą nowoĞü, taką, która nigdy nie utraci

swej pierwotnej ĞwieĪoĞci. Lektura dopiero co wydanej ksiąĪki juĪ od pierwszej chwili pozwoli ci

zawáadnąü tą nowoĞcią, uniknąü póĨniejszej za nią pogoni, póĨniejszego tropienia. Czy tym razem do-

pisze szczĊĞcie? Nigdy nie wiadomo. Zobaczmy, jak siĊ zaczyna.

Byü moĪe jeszcze w ksiĊgarni zacząáeĞ kartkowaü ksiąĪkĊ. Czy teĪ nie zdoáaáeĞ tego zrobiü,

bo owiniĊta byáa w celofan? Teraz stoisz w autobusie, pomiĊdzy ludĨmi, jedną rĊką trzymasz siĊ

uchwytu, a drugą, wolną, zaczynasz rozwijaü pakunek, nieco maápimi ruchami zwierzĊcia, które

zamierza obraü banana, a jednoczeĞnie nie chce puĞciü gaáĊzi. - UwaĪaj, potrącasz áokciem sąsiadów,

przeproĞ przynajmniej.

Albo teĪ sprzedawca nie zapakowaá tomu, moĪe wrĊczyá ci go w torebce. To upraszcza

sprawĊ. Siedzisz za kierownicą samochodu, przed Ğwiatáami, wyjmujesz ksiąĪkĊ z torebki, zrywasz

przezroczystą powáokĊ, czytasz pierwsze linijki. Spada na ciebie burza klaksonów, jest zielone,

tarasujesz ruch uliczny.

Siedzisz przy biurku w pracy, z ksiąĪką niby przypadkiem leĪącą wĞród urzĊdowych

papierów, w pewnej chwili odsuwasz jakieĞ dossier i masz oto ksiąĪkĊ przed oczami, otwierasz ją w

roztargnieniu, opierasz áokcie na stole, skronie opierasz na zaciĞniĊtych w piĊĞü dáoniach, wydaje siĊ,

Īe badasz w skupieniu jakieĞ akta, a ty tymczasem studiujesz pierwsze strony powieĞci. Powoli

osuwasz plecy na oparcie, podnosisz ksiąĪkĊ na wysokoĞü nosa, odchylasz krzesáo utrzymując je w

równowadze na tylnych nogach, otwierasz boczną szufladĊ biurka, aby oprzeü stopy, pozycja stóp

podczas lektury jest rzeczą najwyĪszej wagi, prostujesz nogi na stole, na nie tkniĊtych aktach.

Lecz czy nie wydaje ci siĊ to brakiem szacunku? Szacunku, rzecz jasna, nie dla twojej pracy

(nikt nie roĞci sobie prawa do osądzania twojej zawodowej wydajnoĞci, zaáóĪmy, Īe zakres twoich

obowiązków wyznaczają przepisy sektora dziaáalnoĞci nieprodukcyjnej, które pocháaniają znaczną

czĊĞü gospodarki narodowej i Ğwiatowej), lecz brakiem szacunku dla ksiąĪki. Tym gorzej, jeĞli

naleĪysz, z koniecznoĞci bądĨ z upodobania, do grupy tych, którzy pracĊ traktują powaĪnie i

wypeániają, umylĞlnie lub mimochodem, czynnoĞci potrzebne, czy przynajmniej nie bezuĪyteczne,

zarówno dla innych, jak dla siebie samych; wówczas ksiąĪka, którą zabraáeĞ do pracy w charakterze

amuletu czy talizmanu, wystawia ciĊ co pewien czas na pokusĊ, co chwilĊ odrywasz uwagĊ od

gáównego obiektu swego zainteresowania, czy bĊdzie to elektroniczna dziurkarka, czy kuchenne

piecyki, dĨwignie rozruchowe buldoĪerów czy pacjent leĪący na stole operacyjnym z rozpáatanym

brzuchem.

Page 6: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Jednym sáowem, lepiej bĊdzie, jeĞli pohamujesz wáasną niecierpliwoĞü i otworzysz ksiąĪkĊ

dopiero wtedy, gdy znajdziesz siĊ w domu. Teraz tak. JesteĞ w swoim pokoju, odprĊĪasz siĊ, otwierasz

ksiąĪkĊ na pierwszej stronie, nie, na ostatniej, przede wszystkim chcesz sprawdziü, czy jest dáuga. Nie

jest zbyt dáuga, na szczĊĞcie. Dáugie powieĞci, jakie siĊ teraz pisze, zawierają, byü moĪe, pewną we-

wnĊtrzną sprzecznoĞü: wymiar czasu ulegá rozbiciu, nie moĪemy Īyü ani myĞleü inaczej niĪ

odáamkami czasu, z których kaĪdy podąĪa wáasnym torem i natychmiast zanika. CiągáoĞü czasu

odnaleĨü moĪna tylko w powieĞciach tej epoki, kiedy wydawaáo siĊ, Īe czas wytrącony juĪ zostaá z

bezruchu, a jeszcze nie ulegá rozszczepieniu, epoki, która trwaáa mniej wiĊcej sto lat, i na tym koniec.

Obracasz ksiąĪkĊ w rĊkach, przebiegasz oczami zdania z czwartej strony okáadki, ze

„skrzydeáek”, zdania ogólnikowe, niewiele mówiące. Tym lepiej, nie ma sáów, które nietaktownie

chciaáyby wybiü siĊ na pierwsze miejsce, przed sáowa bezpoĞrednio skierowane do czytelnika, przed

to, co sam bĊdziesz musiaá z lektury wycisnąü, niewaĪne, czy bĊdzie to maáo, czy duĪo. Zapewne, owo

krąĪenie wokóá ksiąĪki, czytanie o niej, zanim zacznie czytaü siĊ ją samą, naleĪy do przyjemnoĞci

rozpoczynania nowej powieĞci, chociaĪ jak wszystkie wstĊpne rozkosze ma ona swój optymalny czas

trwania, jeĞli ma sáuĪyü pobudzeniu przyjemnoĞci bardziej treĞciwej, jaką jest odbycie aktu, to znaczy

lektura ksiąĪki.

Tak oto gotów jesteĞ zabraü siĊ do pierwszych linijek pierwszej strony. Szykujesz siĊ do

rozpoznania niepowtarzalnego stylu tego pisarza. Nie. Zupeánie go nie rozpoznajesz. Ale, jeĞli dobrze

siĊ nad tym zastanowiü, kto powiedziaá, Īe ten pisarz ma niepowtarzalny styl? Przeciwnie, wiadomo,

Īe to pisarz, którego kaĪda nastĊpna ksiąĪka róĪni siĊ od poprzedniej. I wáaĞnie ta zmiennoĞü pozwala

go rozpoznaü. Tym razem jednak wydaje siĊ, Īe nie ma to nic wspólnego z tym, co dotychczas napisaá,

przynajmniej o ile dobrze sobie przypominasz. Czy ogarnia ciĊ rozczarowanie? Zastanówmy siĊ. MoĪe

początkowo czujesz siĊ nieco zbity z tropu, jak w chwili gdy ktoĞ przedstawia ci osobĊ, której imiĊ

utoĪsamiaáeĞ z pewną twarzą, usiáujesz dopasowaü rysy twarzy, które widzisz, do tych. które

pamiĊtasz, i nic z tego nie wychodzi. Ale powracasz do lektury i spostrzegasz, Īe ksiąĪkĊ daje siĊ

czytaü, niezaleĪnie od tego, czego spodziewaáeĞ siĊ po autorze, zaciekawia ciĊ sama powieĞü, a nawet,

jeĞli siĊ dobrze zastanowiü, wolisz mieü przed sobą coĞ, czego nie potrafisz jeszcze dokáadnie okreĞliü.

Page 7: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

JeĞli zimową nocą podróĪny

PowieĞü rozpoczyna siĊ na stacji kolejowej, gdzieĞ sapie lokomotywa, para napĊdzająca táoki

zasnuwa tytuá rozdziaáu, obáok dymu czĊĞciowo przesáania pierwszy akapit. Powietrze stacji przenika

woĔ dworcowego bufetu. JakiĞ czáowiek patrzy przez zamgloną szybĊ, otwiera przeszklone drzwi

baru, wszystko jest przyümione, takĪe wnĊtrze, jakby oglądane oczami krótkowidza lub oczami

podraĪnionymi pyákami wĊgla. Stronice ksiąĪki są zamglone jak okna starego pociągu, na zdania

káadzie siĊ obáok dymu. Jest deszczowy wieczór, mĊĪczyzna wchodzi do baru, rozpina wilgotny

páaszcz. Spowija go obáok pary. WzdáuĪ torów, jak okiem siĊgnąü lĞniących od deszczu, przelatuje

gwizd.

Rozlega siĊ gwizd podobny do gwizdu lokomotywy, to káąb pary bucha z ekspresu do kawy,

który stary barman nastawia pod ciĞnieniem, jakby dawaá jakiĞ sygnaá, przynajmniej takie wraĪenie

sprawiają kolejne zdania drugiego akapitu, w którym gracze przy stolikach chowają przy piersi

wachlarze kart i obracają siĊ w stronĊ nowo przybyáego z potrójnym skrĊtem szyi, ramion i krzeseá,

przy barze klienci podnoszą filiĪanki i przymknąwszy oczy i usta dmuchają na kawĊ czy teĪ pociągają

áyk piwa z przepeánionych kufli i z przesadną troską starają siĊ nie rozlaü páynu. Kot prĊĪy grzbiet,

kasjerka zamyka kasĊ, która wydaje przy tym dĨwiĊk dliin. Wszystkie te znaki skáadają siĊ na

informacjĊ, Īe chodzi o stacyjkĊ, gdzie kaĪdy przybysz zostaje natychmiast zauwaĪony.

Wszystkie stacje są do siebie podobne. Nie szkodzi, Īe Ğwiatáo nie przenika poza wáasny

mĊtny krąg, to miejsce znasz na pamiĊü, i ten zapach pociągu, który pozostaje nawet wówczas, gdy

wszystkie pociągi juĪ odjechaáy, ten szczególny zapach stacji utrzymujący siĊ takĪe po odjeĨdzie

ostatniego pociągu. Wydaje siĊ, Īe Ğwiatáa stacji i zdania, które czytasz, mają raczej skrywaü niĪ wy-

dobyü przedmioty wynurzające siĊ z osáony mroku i mgáy. Dzisiejszego wieczoru wysiadáem na tej

stacji po raz pierwszy, a juĪ odnoszĊ wraĪenie, Īe spĊdziáem tu caáe Īycie, wchodząc i wychodząc z

baru, gdzie zapach osáoniĊtego peronu i zapach wilgotnych klozetowych trocin stapia siĊ w zapach

jedyny w swoim rodzaju, w zapach oczekiwania, w zapach kabin telefonicznych, kiedy juĪ nie

pozostaje nic innego jak odzyskaü Īetony, bo wykrĊcany numer nie daje znaku Īycia.

Jestem tym mĊĪczyzną, który krąĪy pomiĊdzy barem a kabiną telefoniczną. To znaczy,

czáowiek ten nazywa siĊ „ja” i nic ponadto o nim nie wiesz, podobnie ta stacja nazywa siĊ tylko

„stacją” i na zewnątrz nie istnieje nic poza nieustającym sygnaáem telefonu, który dzwoni gdzieĞ w

ciemnym pokoju dalekiego miasta. Odwieszam sáuchawkĊ, czekam na brzĊk Īelaza w metalowym

gardle, po raz kolejny popycham oszklone drzwi, zmierzam w stronĊ stosu filiĪanek, schnących w

obáokach pary.

Ekspresy do kawy w dworcowych barach popisują siĊ pokrewieĔstwem z lokomotywami,

stare i nowe ekspresy przypominają stare i nowe parowozy i elektrowozy. Daremnie chodzĊ tam i z

powrotem, krąĪĊ i zawracam: wpadáem w puáapkĊ, w tĊ bezczasową puáapkĊ, którą niezawodnie

zastawiają kolejowe stacje. W dworcowym powietrzu, choü juĪ wiele lat temu zelektryfikowano

wszystkie linie, unosi siĊ pyáek wĊgla, powieĞü zaĞ, która opowiada o pociągach i dworcach, nie moĪe

nie przekazaü zapachu dymu. PrzeczytaáeĞ juĪ dwie strony i pora powiedzieü ci jasno, czy stacja, na

której wysiadáem z opóĨnionego pociągu, jest stacją dawną czy dzisiejszą, tymczasem zdania

Page 8: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

roztapiają siĊ w nieokreĞlonoĞci, w szaroĞci, w czymĞ w rodzaju ziemi niczyjej doĞwiadczenia

sprowadzonego do nikáego wspólnego mianownika. UwaĪaj: to zapewne sposób, aby wciągnąü ciĊ w

akcjĊ, usidliü ciĊ tak, abyĞ nie zdawaá sobie z tego sprawy — to puáapka. A moĪe sam autor nie

zdecydowaá siĊ jeszcze, zresztą ty takĪe, czytelniku, nie jesteĞ caákiem pewien, co sprawiáoby ci

wiĊkszą przyjemnoĞü: czy przybycie na dawną stacjĊ, co daáoby ci poczucie podróĪy wstecz,

pozwoliáoby ci ponownie zawáadnąü straconym czasem i przestrzenią, czy teĪ wolaábyĞ wibracjĊ

Ğwiateá i dĨwiĊków, co z kolei da ci poczucie, Īe Īyjesz dzisiaj, i to zgodnie z dzisiejszym

wyobraĪeniem o przyjemnoĞciach Īycia. Ten bar (czy dworcowy bufet, jak go równieĪ nazwano) mógá

wydaü siĊ zamazany i zamglony moim podraĪnionym oczom krótkowidza, podczas gdy nie moĪna

wykluczyü, Īe ów bar zalewa Ğwiatáo wysyáane ze srebrzystych tub, Ğwiatáo, co odbite w lustrach,

wdziera siĊ we wszystkie przedsionki i zakamarki, pozbawioną zaĞ cienia przestrzeĔ wypeánia

muzyka, nastawiona na caáy regulator, która wybucha z wibrującego urządzenia do zabijania ciszy;

obok dziaáa bilard i inne gry elektroniczne, symulujące wyĞcigi konne i polowanie na czáowieka.

Kolorowe cienie taĔczą na przezroczystym ekranie telewizora i na tafli akwarium tropikalnych ryb,

rozweselanych pionowym strumieniem pĊcherzyków powietrza. A moja rĊka nie trzyma pĊkatej, nieco

zniszczonej staromodnej torby, lecz popycha kwadratową walizĊ ze sztywnej plastykowej materii, na

maáych kóákach, do czego sáuĪy skáadany prĊt z chromowanego metalu.

SądziáeĞ, czytelniku, Īe tam, pod daszkiem peronu, mój wzrok przyciągnĊáy, przekáute niczym

halabardy, wskazówki okrągáego zegara z dawnej stacji, Īe w daremnym wysiáku staraáem siĊ

odwróciü ich bieg, skáoniü je, aby w odwrotnym kierunku przemierzyáy cmentarz minionych godzin,

legáych bez czucia w swym kolistym panteonie. Lecz kto ci powiedziaá, Īe cyfry zegara nie wychylą

siĊ ze swych prostokątnych okienek i nie ujrzĊ, jak kaĪda minuta spada na mnie znienacka niczym

ostrze gilotyny? Zresztą nawet wówczas, gdybym posuwaá siĊ naprzód w páynnym i wygáadzonym

Ğwiecie, niewiele by to zmieniáo: moja rĊka Ğciskająca lekki ster walizki na kóákach wyraĪaáaby

wewnĊtrzny opór, zupeánie jakby ten porĊczny bagaĪ byá dla mnie przykrym i mĊczącym ciĊĪarem.

Musiaáo mnie spotkaü jakieĞ niepowodzenie: pomyáka w rozkáadzie jazdy, opóĨnienie

pociągu, stracone poáączenie, byü moĪe po przybyciu miaáem nawiązaü z kimĞ kontakt,

prawdopodobnie ma to związek z walizką, która wydaje siĊ zaprzątaü moją uwagĊ, nie wiadomo tylko,

czy lĊkam siĊ ją zgubiü, czy teĪ nie mogĊ siĊ doczekaü, aby siĊ jej pozbyü. Jedno nie ulega

wątpliwoĞci, to nie jest byle jaki bagaĪ, który moĪna oddaü na przechowanie czy teĪ zostawiü niby

przypadkiem, przez roztargnienie, w poczekalni. Daremnie spoglądam na zegarek, nawet jeĞli ktoĞ

mnie oczekiwaá, odszedá jakiĞ czas temu. Daremnie przeĞladuje mnie myĞl, aby zawróciü bieg zegarów

i kalendarzy w nadziei, Īe powrócĊ do chwili, w której wydarzyáo siĊ coĞ, co nie powinno siĊ byáo

wydarzyü. JeĞli byáem na tej stacji umówiony z kimĞ, kto byü moĪe nie miaá tu nic do roboty, miaá

tylko wysiąĞü z wagonu i odjechaü nastĊpnym pociągiem, podobnie jak ja powinienem byá to zrobiü, i

jeden z nas miaá przekazaü coĞ temu drugiemu, zaáóĪmy, Īe ja miaáem powierzyü mu walizkĊ na

kóákach, która zostaáa jednak przy mnie i teraz parzy mi dáonie, to pozostaje mi tylko próbowaü

odnaleĨü utracony kontakt.

JuĪ dwa razy przemierzaáem bar i stawaáem w drzwiach, które wychodzą na niewidoczny

plac, za kaĪdym razem mur ciemnoĞci odrzucaá mnie z powrotem na ten oĞwietlony skrawek,

zawieszony pomiĊdzy dwiema mrocznymi otcháaniami, wstĊgą torów i zamglonym miastem. Chciaá-

Page 9: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

bym wyjĞü — ale dokąd? To miasto tam, na zewnątrz, nie ma jeszcze imienia, nie wiemy, czy

pozostanie poza Ğwiatem powieĞci, czy teĪ wcháonie ów Ğwiat w swoją atramentową czerĔ. Wiem

tylko, Īe ten pierwszy rozdziaá zwleka z oderwaniem siĊ od stacji i od baru. Nie postąpiábym

przezornie, gdybym siĊ stąd oddaliá, bo mogliby jeszcze po mnie przyjĞü, nie powinienem teĪ rzucaü

siĊ nikomu w oczy z tak wielką walizą. Nieustannie zatem karmiĊ Īetonami publiczny telefon, który mi

je za kaĪdym razem wypluwa, wrzucam duĪo Īetonów, tak jak na rozmowĊ miĊdzymiastową, kto wie,

gdzie oni siĊ teraz znajdują, ci, od których mam otrzymaü instrukcje czy, powiedzmy raczej, mam

przyjąü rozkazy, bo to jasne, Īe jestem uzaleĪniony od innych, nie wyglądam na takiego, co podróĪuje

we wáasnych prywatnych sprawach czy teĪ samodzielnie prowadzi interesy; sprawiam raczej wraĪenie

wykonawcy, pionka w skomplikowanej grze, maáego kóáka w zĊbatej maszynie, tak maáego, Īe wrĊcz

nie powinno siĊ go dostrzegaü, i faktycznie zostaáo ustalone, Īe mam przemknąü siĊ tĊdy nie

pozostawiając Ğladów, tymczasem kaĪdej spĊdzonej tutaj minuty zostawiam Ğlady; zostawiĊ Ğlady, jeĞli

z nikim nie bĊdĊ rozmawiaá, gdyĪ okreĞlĊ siĊ jako ten, kto nie chce otworzyü ust, a jeĞli siĊ odezwĊ, teĪ

zostawiĊ Ğlady, bo kaĪde wypowiedziane sáowo jest sáowem, które pozostanie i moĪe potem wypáynąü,

w cudzysáowie czy bez cudzysáowu. MoĪe dlatego autor gromadzi przypuszczenia, jedno za drugim,

tworząc dáugie akapity pozbawione dialogów, záoĪone gĊstym i nieprzejrzystym drukiem, gdzie

mógábym przejĞü nie zauwaĪony, gdzie mógábym zniknąü.

Jestem osobą, która zupeánie nie rzuca siĊ w oczy, anonimową obecnoĞcią na jeszcze bardziej

anonimowym tle, a jeĞli ty, czytelniku, mogáeĞ mnie dostrzec poĞród ludzi wysiadających z pociągu i

ĞledziáeĞ moją wĊdrówkĊ pomiĊdzy barem a telefonem, to tylko dlatego, Īe nazywam siĊ „ja”, i jest to

jedyna rzecz, jaką o mnie wiesz, ale to wystarcza, abyĞ poczuá siĊ skáonny utoĪsamiü cząstkĊ samego

siebie z tym nieznajomym „ja”. Podobnie postĊpuje pisarz, który nie mając zamiaru mówiü o sobie,

postanawia obdarzyü bohatera zaimkiem „ja”, niemal po to, aby usunąü go z pola widzenia, uniknąü

obowiązku nadania mu imienia czy opisania go, poniewaĪ kaĪde imiĊ i kaĪda przydawka

ograniczyáyby go bardziej niĪ ten nagi zaimek. OtóĪ ten autor, tylko z tego powodu, Īe napisaá „ja”,

czuje siĊ niejako zobowiązany udzieliü temu „ja” cząstki samego siebie, tego, co czuje lub wyobraĪa

sobie, Īe czuje. Nie ma nic áatwiejszego ponad chĊü utoĪsamienia siĊ ze mną, jak dotąd moje

zewnĊtrzne zachowanie jest zachowaniem czáowieka, który straciá poáączenie kolejowe, podobnej

sytuacji kaĪdy doĞwiadczyá, lecz sytuacja wytworzona na początku powieĞci odsyáa zawsze do tego, co

juĪ siĊ wydarzyáo lub co ma siĊ wydarzyü, i to wáaĞnie wprowadza pewne ryzyko w chĊü utoĪsamienia

siĊ ze mną, ryzyko dla ciebie jako czytelnika i dla niego jako autora; toteĪ im bardziej szary, banalny,

nieokreĞlony i byle jaki jest początek tej powieĞci, tym bardziej ty sam i autor czujecie, Īe cieĔ

niebezpieczeĔstwa pada na tĊ cząstkĊ waszego „ja”, tak nierozwaĪnie utoĪsamionego z „ja” bohatera,

bo przecieĪ nie znacie historii, jaką on za sobą wlecze, podobnie jak wlecze tĊ walizkĊ, od której tak

bardzo chciaáby siĊ uwolniü.

Powinienem byá pozbyü siĊ walizki, speániü pierwszy warunek, aby wskrzesiü pierwotny stan

rzeczy, chwilĊ, zanim wydarzyáo siĊ wszystko to, co w nastĊpstwie siĊ wydarzyáo. WáaĞnie to mam na

myĞli, gdy mówiĊ, Īe chciaábym popáynąü pod prąd czasu: chciaábym wymazaü skutki pewnych

wydarzeĔ i przywróciü sytuacjĊ wyjĞciową. Lecz kaĪda chwila mojego Īycia niesie z sobą

nagromadzenie nowych faktów, a kaĪdy z tych faktów niesie wáasne nastĊpstwa, im bardziej zatem

staram siĊ cofnąü do punktu zerowego, z którego wyruszyáem, tym bardziej siĊ od niego oddalam,

Page 10: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

nawet jeĞli wszystkie moje poczynania zmierzają do tego, aby wymazaü skutki poprzednich poczynaĔ,

w czym udaje mi siĊ nawet osiągnąü pewne wyniki, tak Īe budzi siĊ we mnie nadzieja na doznanie

natychmiastowej ulgi, muszĊ jednak liczyü siĊ z tym, Īe kaĪdy mój ruch, obliczony na wymazanie

poprzednich wydarzeĔ, wywoáuje lawinĊ nowych, które jeszcze bardziej komplikują sytuacjĊ, a które

bĊdĊ z kolei usiáowaá wymazaü. MuszĊ zatem poddawaü rozwadze kaĪdy mój ruch, aby dąĪyü do

uzyskania maksimum faktów wymazanych przy minimum dalszych komplikacji.

Nieznajomy mĊĪczyzna miaá skontaktowaü siĊ ze mną zaraz po wyjĞciu z pociągu, gdyby

wszystko potoczyáo siĊ zgodnie z planem. MĊĪczyzna z walizką na kóákach, taką samą jak moja, pustą.

Obie walizki zderzyáyby siĊ niby przypadkiem przy staáym ruchu podróĪnych na peronie, miĊdzy

jednym a drugim pociągiem. Drobne, na pozór przypadkowe zajĞcie, nie do odróĪnienia od tego, co

dzieje siĊ przypadkiem, ale z ust mĊĪczyzny miaáo paĞü hasáo, komentarz do tytuáu gazety wystającej z

mojej kieszeni, komentarz dotyczyáby wyniku gonitwy koni. „No tak, zwyciĊĪyá Zenon z Elei!”, a

tymczasem rozáączylibyĞmy nasze walizki, manewrując metalowymi prĊtami, moĪe nawet

wymienilibyĞmy parĊ uwag o koniach, jakieĞ prognozy, zakáady, potem skierowalibyĞmy siĊ do

rozbieĪnych pociągów, kaĪdy popychaáby swoją walizkĊ. Nikt by tego nie zauwaĪyá, ale ja zostaábym

z walizką tamtego, a on zabraáby moją.

Plan doskonaáy, tak doskonaáy, Īe wystarczyáa drobna komplikacja, aby go udaremniü. Teraz

znajdujĊ siĊ tutaj, nie wiem, co dalej robiü, jestem ostatnim podróĪnym na stacji, przed jutrzejszym

rankiem nie odjedzie stąd ani nie przybĊdzie tu Īaden pociąg. To godzina, kiedy maáe prowincjonalne

miasto zamyka siĊ we wáasnej skorupie. W dworcowym barze pozostali tylko miejscowi, sami

znajomi, osoby, które nie mają tu nic do roboty, lecz schodzą siĊ przemierzając ciemny plac, bo w

pobliĪu nie ma Īadnego otwartego lokalu, a moĪe sprawia to dziaáanie magnetycznej siáy

prowincjonalnego dworca, owa szczypta nowoĞci, której moĪna spodziewaü siĊ po kolejowej stacji, a

moĪe sprawia to tylko wspomnienie czasów, kiedy dworzec byá jedynym miejscem áącznoĞci ze Ğwia-

tem.

Na próĪno powtarzam sobie, Īe nie ma juĪ prowincjonalnych miast, a moĪe nawet nigdy ich

nie byáo; wszystkie miejsca báyskawicznie komunikują siĊ ze sobą, poczucia osamotnienia doĞwiadcza

siĊ tylko podczas przejazdu z jednego miejsca na drugie, to znaczy wtedy, gdy nie jest siĊ w Īadnym

miejscu. Ja wáaĞnie znajdujĊ siĊ tutaj, nie bĊdąc ani tu, ani gdziekolwiek indziej, jestem rozpoznawalny

jako obcy przez nieobcych, w takim samym stopniu, w jakim ja rozpoznajĊ nieobcych i im zazdro-

szczĊ. Tak, zazdroszczĊ. PrzypatrujĊ siĊ z zewnątrz przeciĊtnemu wieczornemu Īyciu przeciĊtnego

maáego miasta i zdajĊ sobie sprawĊ, Īe bĊdĊ pozbawiony takich przeciĊtnych wieczorów jeszcze kto

wie jak dáugo, i rozmyĞlam o tysiącach podobnych miast, o setkach tysiĊcy oĞwietlonych lokali, gdzie

o tej porze ludzie czekają, aĪ zapadnie zmierzch, a w ich gáowach nie powstaje ani jedna z myĞli, które

mnie opadają, byü moĪe zaprzątają ich inne myĞli, równieĪ wcale nie do pozazdroszczenia, lecz w tej

chwili byábym skáonny zamieniü siĊ z kaĪdym z nich. Choüby z którymkolwiek z tych máodzieĔców,

którzy krąĪą wĞród sklepikarzy i zbierają podpisy pod petycjĊ do wáadz miejskich w sprawie podatków

od reklam Ğwietlnych, a teraz odczytują pismo barmanowi.

Tutaj powieĞü przytacza fragmenty rozmowy, które, jak siĊ zdaje, speániają wyáącznie funkcjĊ

opisu codziennego Īycia w prowincjonalnym mieĞcie.

— A czy ty, Armido, juĪ podpisaáaĞ? — pytają kobietĊ, którą widzĊ tylko od tyáu:

Page 11: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

przekrzywiona patka dáugiego páaszcza, obrĊbionego futrem, o szerokim koánierzu, spomiĊdzy palców

zaciĞniĊtych wokóá nóĪki kieliszka unosi siĊ smuga dymu.

— A kto wam powiedziaá, Īe chcĊ zaáoĪyü neon nad sklepem? — odpowiada. — JeĞli wáadze

miejskie zamierzają oszczĊdzaü w ten sposób na lampach, to ja na pewno nie bĊdĊ oĞwietlaü ulic na

wáasny rachunek! Zresztą wszyscy wiedzą, gdzie znajdują siĊ artykuáy skórzane Armidy. Kiedy

opuszczam Īaluzje, ulica staje siĊ ciemna i tyle.

— WáaĞnie dlatego powinnaĞ podpisaü — mówią. Zwracają siĊ do niej po imieniu. Tutaj

wszyscy zwracają siĊ do siebie po imieniu, rozmawiają czĊĞciowo w dialekcie, ci ludzie mają zwyczaj

widywaü siĊ codziennie kto wie od ilu juĪ lat, kaĪda ich rozmowa jest dalszym ciągiem poprzednich

rozmów. Sypią siĊ Īarty, takĪe dosyü niewybredne: — Powiedz prawdĊ, ciemnoĞü jest ci na rĊkĊ, bo

nikt nie widzi, kto ciĊ odwiedza? Kogo wpuszczasz na zaplecze, kiedy opadają Īaluzje?

Ich gáosy giną w ogólnej wrzawie, z której moĪna by wyáowiü pojedyncze sáowo czy zdanie

zapowiadające to, co wydarzy siĊ póĨniej. Musisz wczytaü siĊ w tekst, wyodrĊbniü efekt dziaáania

wrzawy, a równieĪ efekt dziaáania ukrytych zamysáów, których jeszcze (podobnie jak ja) nie potrafisz

zrozumieü. Czytając, musisz byü zarazem roztargniony i uwaĪny, zupeánie tak jak ja: w skupieniu

nadstawiam uszu, z áokciem na kontuarze baru, z policzkiem na zaciĞniĊtej dáoni. Teraz powieĞü

zaczyna wyzwalaü siĊ ze swej mglistej nieokreĞlonoĞci, podaje pewne szczegóáy o wyglądzie postaci,

chce ci przekazaü wraĪenie twarzy widzianych po raz pierwszy, chociaĪ zdawaü siĊ moĪe, Īe są to

twarze widziane tysiące razy. Na ulicach tego miasta spotykają siĊ zawsze te same osoby, widoczne na

ich twarzach brzemiĊ przyzwyczajenia jest czytelne nawet dla kogoĞ, kto jak ja pojmuje, chociaĪ nigdy

przedtem tu nie byá, Īe są to wciąĪ te same twarze, które w odbiciu bufetowego lustra grubiaáy i

wiĊdáy, z kaĪdym wieczorem stając siĊ coraz bardziej obrzmiaáe i obwisáe. MoĪe ta kobieta byáa kiedyĞ

miejscowa piĊknoĞcią, jeszcze teraz, a widzĊ ją po raz pierwszy, wydaje mi siĊ atrakcyjna, lecz jeĞli

spojrzĊ na nią oczami bywalców baru, dostrzegĊ jakby osad zmĊczenia, chociaĪ moĪe to káadzie siĊ

cieĔ ich wáasnego zmĊczenia (moĪe takĪe zmĊczenia mojego czy twojego). Oni znają ją z czasów,

kiedy byáa máodą dziewczyną, wiedzą o niej wszystko, moĪe któryĞ z nich miaá z nią romans, stare

dzieje, zapomniane, jednym sáowem inne spojrzenia nakáadają siĊ na jej obraz, pozbawiają go

wyrazistoĞci, brzemiĊ ich wspomnieĔ nie pozwala mi patrzeü na nią tak, jak siĊ patrzy na osobĊ

widzianą po raz pierwszy, cudze wspomnienia gĊstnieją jak dym pod lampą.

Ulubioną rozrywką tych bywalców baru są, jak siĊ zdaje, zakáady, zakáady dotyczące

najbáahszych zdarzeĔ codziennego Īycia. Na przykáad jeden z nich mówi:

— ZaáóĪmy siĊ o to, kto przyjdzie tu dzisiaj pierwszy, doktor Marne czy komisarz Gorin. —

Na to drugi odpowiada: — A co zrobi doktor Marne, kiedy przyjdzie, Īeby uniknąü spotkania ze swoją

byáą Īoną? Czy zacznie graü w automatyczny bilard, czy teĪ zacznie siĊ zakáadaü?

Egzystencja, którą prowadzĊ, wyklucza podobne rachuby, nigdy nie wiem, co moĪe mi siĊ

przydarzyü w ciągu nastĊpnych trzydziestu minut, nie potrafiĊ wyobraziü sobie Īycia záoĪonego z

drobnych, ĞciĞle wyznaczonych alternatyw: bĊdzie tak albo tak.

— Nie wiem — mówiĊ póágáosem.

— Czego pan nie wie? — pyta.

TĊ myĞl, jak mi siĊ wydaje, mogĊ wypowiedzieü na gáos, nie muszĊ zatrzymywaü jej dla

siebie, jak wszystkie inne moje myĞli, mogĊ wyjawiü ją owej kobiecie stojącej obok mnie, przy barze,

Page 12: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

tej ze sklepu ze skórzaną galanterią, bo od dáuĪszej chwili mam ochotĊ nawiązaü z nią rozmowĊ.

— Tak to u was wygląda?

— Nie, to nieprawda — odpowiada, a ja wiedziaáem, Īe wáaĞnie tak mi odpowie. Twierdzi, Īe

nic nie da siĊ przewidzieü, ani tu, ani gdzie indziej; tak, kaĪdego wieczoru o tej porze doktor Marne

zamyka przychodniĊ, a komisarz Gorin koĔczy sáuĪbĊ w komisariacie policji i zawsze tutaj

przychodzą, raz jeden zjawia siĊ pierwszy, raz drugi, ale co z tego?

— W kaĪdym razie nikt nie zdaje siĊ wątpiü, Īe doktor Marne postara siĊ uniknąü spotkania z

byáą panią Marne — mówiĊ.

— To ja jestem byáą panią Marne — odpowiada. Niech pan nie wierzy w te ich opowieĞci.

Twoja uwaga, czytelniku, skupia siĊ teraz caákowicie na tej kobiecie, juĪ od paru stron

krąĪysz wokóá niej podobnie jak ja, nie, raczej jak autor, który krąĪy wokóá tej kobiecej obecnoĞci, i

juĪ od paru stron spodziewasz siĊ, Īe ta urojona kobieca postaü przybierze okreĞlone ksztaáty w taki

sposób, w jaki zazwyczaj urojone kobiece postaci przybierają okreĞlone ksztaáty na zapisanej stronie,

twoje czytelnicze oczekiwanie popycha autora w jej kierunku, i nawet ja, chociaĪ mam co innego w

gáowie, pozwalam sobie do niej przemówiü, nawiązaü z nią rozmowĊ, którą powinienem jak

najszybciej uciąü, aby móc siĊ oddaliü, aby zniknąü. Ty z pewnoĞcią chciaábyĞ siĊ dowiedzieü o niej

czegoĞ wiĊcej, a tymczasem z zapisanej strony wyáania siĊ zaledwie parĊ szczegóáów, jej twarz

przesáaniają wáosy i dym, z gorzkiego grymasu jej ust naleĪaáoby wyczytaü to, co gorzkim grymasem

ust nie jest.

— A co oni mówią? — pytam. — Ja o niczym nie wiem. Wiem tylko, Īe ma pani sklep bez

Ğwietlnej reklamy. Ale nawet nie wiem gdzie.

To sklep z wyrobami skórzanymi, wyjaĞnia, walizki i artykuáy podróĪne. Nie mieĞci siĊ na

placu przed dworcem, lecz w bocznej ulicy, tuĪ przy przejeĨdzie towarowym.

— Ale dlaczego to pana interesuje?

— ĩaáujĊ, Īe nie zjawiáem siĊ tutaj wczeĞniej. Byábym przeszedá siĊ ciemną ulicą,

dostrzegábym pani oĞwietlony sklep, wszedábym do Ğrodka, powiedziaábym: JeĞli pani chce, pomogĊ

pani opuĞciü Īaluzje.

Odpowiada, Īe juĪ opuĞciáa Īaluzje, ale i tak musi jeszcze wróciü do sklepu na spis towarów i

zostanie tam do póĨna.

Ludzie w barze wymieniają Īarciki, poklepują siĊ po plecach. Jeden zakáad zostaá wáaĞnie

rozstrzygniĊty: doktor wchodzi do lokalu.

— Komisarz siĊ spóĨnia, ciekawe dlaczego?

Doktor wchodzi, káania siĊ wszystkim dokoáa, nie zatrzymuje wzroku na Īonie, ale z

pewnoĞcią dostrzega, Īe ona rozmawia z jakimĞ mĊĪczyzną. Idzie dalej, w gáąb lokalu, odwrócony

plecami do baru, wrzuca monetĊ do elektrycznego bilardu. Tak oto mnie — a miaáem pozostaü nie

zauwaĪony — obrzucono badawczym spojrzeniem, sfotografowano oczami, nie mogĊ siĊ áudziü, Īe im

siĊ wymknąáem, te oczy nie zapominają nikogo ani niczego, co odnosi siĊ do przedmiotu ich zazdroĞci

i cierpienia. Widok tych pochmurnych i wodnistych oczu wystarcza, abym zrozumiaá, Īe dramat, który

siĊ pomiĊdzy tymi dwojgiem rozegraá, jeszcze siĊ nie zakoĔczyá, on codziennie wieczorem przychodzi

do baru, aby ją ujrzeü, rozdrapaü sobie stare rany, moĪe po to, aby zobaczyü, kto tym razem

odprowadza ją do domu; ona kaĪdego wieczoru przychodzi do baru moĪe wáaĞnie po to, by zadaü mu

Page 13: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

cierpienie, a moĪe w nadziei, Īe nawyk cierpienia stanie siĊ dla niego takim samym przyzwyczajeniem

jak kaĪde inne, Īe nabierze posmaku pustki, która juĪ od lat Īáobi jej usta i jej Īycie.

— Tym, czego pragnąábym najbardziej na Ğwiecie — mówiĊ, aby podtrzymaü rozmowĊ —

jest odwrócenie biegu zegarów.

Kobieta daje mi byle jaką odpowiedĨ, coĞ w rodzaju: — Wystarczy cofnąü wskazówki — a ja

na to: — Nie, chciaábym to zrobiü siáą woli, skoncentrowaü siĊ tak bardzo, aby odzyskaü utracony czas

— mówiĊ, a wáaĞciwie nie jest jasne, czy naprawdĊ tak mówiĊ, czy teĪ chciaábym to powiedzieü, a

moĪe autor podobnie interpretuje wybąkiwane przeze mnie zwroty. — Kiedy pojawiáem siĊ tutaj,

owáadnĊáa mną myĞl, Īe moĪe dziĊki wysiákowi mojego umysáu czas zatoczyá peáne koáo, i teraz oto

znajdujĊ siĊ na stacji, skąd wyruszyáem po raz pierwszy, wszystko jest takie jak wtedy, nic siĊ nie

zmieniáo. Wszystkie warianty Īycia, które mogáo siĊ staü moim udziaáem, stąd biorą swój początek,

jest nawet dziewczyna, która mogáa zostaü moją dziewczyną, ale nią nie zostaáa, ma te same oczy, te

same wáosy... Ona rozgląda siĊ dokoáa, jakby sobie ze mnie Īartowaáa, dajĊ jej znak wysuwając

podbródek, ona unosi kąciki ust, jakby w uĞmiechu, potem nieruchomieje: moĪe zmieniáa zamiar, a

moĪe tak siĊ wáaĞnie uĞmiecha. Kto wiem, czy to komplement, w kaĪdym razie ja biorĊ to za

komplement. A co teraz?

— A teraz jestem tutaj, ja dzisiejszy, z tą walizką. Po raz pierwszy wspominam o walizce,

chociaĪ ani na chwilĊ nie przestajĊ o niej myĞleü.

Na to ona: — To widocznie jest wieczór pod znakiem kwadratowych walizek na kóákach.

ZachowujĊ spokój, pozostajĊ niewzruszony. Pytam: — Co chce pani przez to powiedzieü?

— WáaĞnie sprzedaáam dzisiaj jedną z takich walizek.

— Komu?

— JakiemuĞ przejezdnemu. Takiemu jak pan. Szedá na dworzec, miaá odjechaü z pustą

walizką, dopiero kupioną. Taką jak paĔska.

— Czy jest w tym coĞ dziwnego? CzyĪ pani nie sprzedaje walizek?

— Takich walizek jak ta, od kiedy mam je w sklepie nikt tutaj nie kupuje. Nie podobają siĊ.

Albo nie są potrzebne. Albo nie są znane. A przecieĪ muszą byü wygodne.

— Nie dla mnie. Bo jeĞli na przykáad pomyĞlĊ, Īe mógábym spĊdziü dzisiaj udany wieczór,

przypomina mi siĊ, Īe muszĊ zabraü ze sobą tĊ walizkĊ, i nie potrafiĊ myĞleü juĪ o niczym innym.

— Dlaczego jej pan gdzieĞ nie zostawi?

— Na przykáad w sklepie z walizkami — mówiĊ.

— Dlaczego nie? Jedna wiĊcej, jedna mniej. Wstaje ze stoáka, poprawia sobie w lustrze

koánierz páaszcza, poprawia takĪe pasek.

— JeĞli pojawiĊ siĊ tam póĨniej i zastukam w ĪaluzjĊ to usáyszy mnie pani?

— ProszĊ spróbowaü. Z nikim siĊ nie Īegna. Jest juĪ za drzwiami, na placu. Doktor Marne

porzuca bilard, rusza w stronĊ baru.

Chce spojrzeü mi w twarz, moĪe chce takĪe záowiü czyjąĞ gáoĞną aluzjĊ czy tylko czyjĞ

szyderczy uĞmiech. Ale tamci rozprawiają o zakáadach, o zakáadach stawianych na niego, nie bacząc,

czy on to sáyszy. Wokóá doktora Marne panuje ogólna wesoáoĞü, atmosfera zaĪyáoĞci, poklepywania

po plecach, chociaĪ w tej haáaĞliwej zabawie nie zostaje przekroczona pewna granica poszanowania,

nie tylko dlatego, Īe Marne jest lekarzem, przedstawicielem sáuĪby zdrowia czy kimĞ w tym rodzaju,

Page 14: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ale doktor jest takĪe przyjacielem, czy raczej jest czáowiekiem nieszczĊĞliwym, nie moĪe uwolniü siĊ

od swojego cierpienia, a mimo to pozostaje przyjacielem.

— Komisarz Gorin zjawia siĊ dzisiaj tak póĨno, Īe wszystkie zakáady zawiodáy — mówi ktoĞ,

bo wáaĞnie w tej chwili komisarz wchodzi do baru.

Wchodzi. — DzieĔ dobry wszystkim! — ZbliĪa siĊ do mnie, spuszcza wzrok na walizkĊ, na

gazetĊ, szepcze przez zaciĞniĊte zĊby: — Zenon z Elei — potem podchodzi do automatu z

papierosami.

CzyĪby wydali mnie w rĊce policji? Czy to moĪe policjant, który pracuje dla naszej

organizacji? PodchodzĊ do automatu, jakbym teĪ zamierzaá kupiü papierosy.

Mówi: — Zamordowali Jana. OdejdĨ stąd.

— A co z walizką? — pytam.

— Zabierz ją z powrotem. Teraz nie chcemy o tym sáyszeü. WsiądĨ do ekspresu o jedenastej.

— Ale ekspres nie zatrzymuje siĊ tutaj.

— Zatrzyma siĊ. IdĨ na peron szósty. Przy rampie towarowej. Masz trzy minuty.

— Ale...

— Zmykaj albo bĊdĊ musiaá ciĊ aresztowaü.

Organizacja jest potĊĪna. Wydaje rozkazy policji, takĪe pracownikom kolei. ProwadzĊ

walizkĊ po przejĞciach przez tory, aĪ do peronu numer szeĞü. IdĊ wzdáuĪ peronu. Rampa towarowa jest

tam w gáĊbi, przejazd ginie w mroku i we mgle. Komisarz stoi w drzwiach dworcowego baru, nie

spuszcza ze mnie oka. Ekspres nadjeĪdĪa z caáą szybkoĞcią, zwalnia, zatrzymuje siĊ, wymazuje mnie z

pola widzenia komisarza, odjeĪdĪa.

Page 15: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

II

PrzeczytaáeĞ juĪ okoáo trzydziestu stron i daáeĞ siĊ porwaü akcji. W pewnej chwili mówisz

sobie: „To zdanie wydaje mi siĊ znajome. A nawet wydaje mi siĊ, Īe juĪ czytaáem caáy ten fragment.”

To jasne, powracają pewne motywy, w tekst zostaáy wplecione powtórzenia, które mają wyraziü

chwiejny ruch czasu. JesteĞ czytelnikiem uwraĪliwionym na te subtelnoĞci, gotowym wyáowiü intencje

autora, nic nie umknie twojej uwadze. ChociaĪ jednoczeĞnie doznajesz uczucia pewnego

rozczarowania: wáaĞnie teraz, kiedy naprawdĊ zaczynaáeĞ siĊ wciągaü w lekturĊ, autor czuje siĊ oto w

obowiązku popisaü siĊ jedną z pokazowych umiejĊtnoĞci wspóáczesnej prozy, i powtarza caáy akapit.

Akapit, mówisz? AleĪ to caáa strona, moĪesz porównaü. Nie róĪnią siĊ nawet przecinkiem. A co dzieje

siĊ dalej? Nic, powtarza siĊ ta sama opowieĞü, którą juĪ czytaáeĞ!

ChwileczkĊ, spójrz na numer strony. A niech to! Ze strony 32 wróciáeĞ na stronĊ 17! To, co

wziąáeĞ za wyrafinowanie autora, jest tylko báĊdem drukarskim: powtórzyli dwa razy tĊ samą stronĊ.

Báąd popeániono przy oprawianiu tomu; kaĪda ksiąĪka skáada siĊ z arkuszy, kaĪdy arkusz jest duĪą

kartką papieru, drukuje siĊ na niej szesnaĞcie stron, a nastĊpnie skáada siĊ ją na osiem czĊĞci, przy

zszywaniu arkuszy moĪe siĊ tak zdarzyü, Īe w jednym egzemplarzu ksiąĪki znajdą siĊ dwa takie same

arkusze. To siĊ od czasu do czasu zdarza. Przewracasz niecierpliwie kolejne kartki, aby wytropiü

stronĊ 33, jeĞli taka istnieje, podwójny arkusz wydaje siĊ drobną przeszkodą stratą nie do powetowania

byáoby znikniĊcie wáaĞciwego arkusza, który byü moĪe trafiá do innego egzemplarza gdzie zostaá

zszyty podwójnie, w miejsce obecnego. Jakkolwiek rzeczy siĊ mają, ty chcesz podjąü przerwany

wątek, nic innego ciĊ nie obchodzi, doszedáeĞ do punktu w którym nie moĪna przeskoczyü nawet

jednej strony.

Oto ponownie strona 31, 32... A potem, co dzieje siĊ potem? Znowu pojawia siĊ strona 17, po

raz trzeci! Co za ksiąĪkĊ ci sprzedano? Zszyto razem wiele egzemplarzy tego samego arkusza, w caáej

ksiąĪce nie ma dalej ani jednej wáaĞciwej strony.

Ciskasz ksiąĪkĊ o podáogĊ, wyrzuciábyĞ ją przez okno, choüby przez zamkniĊte, niech ostrza

Īaluzji zmielą te niedorzeczne zeszyty, niech wytrysną z nich zdania, sáowa, morfemy i fonemy, tak

aby nie mogáy uáoĪyü siĊ z powrotem w zapis. SzpyrgnąábyĞ ksiąĪkĊ przez szybĊ, tym lepiej, jeĞli

szyba jest nietáukąca, ksiąĪkĊ rozáoĪoną na fotony, na wibracje fal, na spolaryzowane widma: przez

ĞcianĊ, niech rozdrobni siĊ na molekuáy i atomy, przebije siĊ przez atomy Īelazobetonu, rozpadnie siĊ

na elektrony, neutrony, neutrini, na coraz drobniejsze cząsteczki elementarne, cisnąábyĞ ją przez druty

telefoniczne, niech rozáoĪy siĊ na elektroniczne impulsy, na strumieĔ informacji, zakáócany

redundancją i szumami, niech zapadnie siĊ w otcháaĔ entropii. ChciaábyĞ wyrzuciü ją z mieszkania, z

bloku, z dzielnicy, z konglomeracji miejskiej, z województwa, z administracji okrĊgu., ze wspólnoty

narodowej, ze wspólnego rynku, ze strefy kultury zachodniej, z powierzchni kontynentu, z atmosfery,

z biosfery, ze stratosfery, z pola grawitacji, z systemu sáonecznego, z galaktyki, z gromady galaktyk,

chciaábyĞ cisnąü ją poza punkt ekspansji galaktyk, tam gdzie ani czas, ani przestrzeĔ nie dotaráy, gdzie

przyjąáby ją niebyt, to, czego nie byáo ani czego nie bĊdzie, gdzie zagubiáaby siĊ w pustce absolutnej,

bezspornej, niezaprzeczalnej. WáaĞnie tak, jak na to zasáuguje, ni mniej, ni wiĊcej.

A tymczasem przeciwnie: podnosisz ksiąĪkĊ, otrzepujesz z kurzu; musisz ją odnieĞü

Page 16: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ksiĊgarzowi do wymiany. Wiemy, Īe jesteĞ porywczy, ale nauczyáeĞ siĊ nad sobą panowaü.

Najbardziej irytują ciĊ sytuacje, kiedy zdany jest na áaskĊ przypadku, prawdopodobieĔstwa, niepe-

wnoĞci rzeczy, ludzkich dziaáaĔ, irytuje ciĊ roztargnienie, powierzchownoĞü, niedbalstwo twoje lub

innych.

W takich przypadkach poddajesz siĊ uczuciu niecierpliwoĞci od razu chciaábyĞ przekreĞliü

ujemne skutki owej samowoli czy roztargnienia, chciaábyĞ przywróciü wáaĞciwy bieg wydarzeĔ. Nie

moĪesz doczekaü siĊ chwili, kiedy weĨmiesz do rĊki nie uszkodzony egzemplarz ksiąĪki, którą

zacząáeĞ czytaü. Natychmiast popĊdziábyĞ do ksiĊgarni, gdyby sklepy byáy o tej porze otwarte. Musisz

poczekaü do jutra.

SpĊdzasz niespokojną noc, sen páynie przerywanym, niemiarowym strumieniem, podobnie jak

lektura powieĞci, sny wydają ci siĊ powtórzeniem wciąĪ tego samego snu, walczysz z nimi, jak

walczyábyĞ z Īyciem pozbawionym sensu i formy, poszukujesz jakiejĞ myĞli, jakiejĞ drogi, która

przecieĪ musi istnieü, podobnie jak dzieje siĊ to przy rozpoczynaniu jakiejĞ ksiąĪki, kiedy jeszcze nie

wiesz, dokąd zaprowadzi ciĊ lektura. ChciaábyĞ, aby czas i przestrzeĔ rozwaráy siĊ przed tobą,

abstrakcyjne i absolutne, a ty mógábyĞ siĊ poruszaü wytyczonym, szerokim torem, lecz kiedy

mniemasz, Īe ci siĊ to udaáo, spostrzegasz, Īe tkwisz w miejscu, unieruchomiony, zmuszony

rozpoczynaü wszystko od nowa.

Nazajutrz w pierwszej wolnej chwili biegniesz do ksiĊgarni, wchodzisz wyciągając rĊkĊ z

rozáoĪoną ksiąĪką i wskazujesz palcem na otwartą stronĊ, jakby byáa wystarczającym Ğwiadectwem

powszechnego nieáadu. — Czy pan wie, co mi pan sprzedaá?... ProszĊ tu spojrzeü... wáaĞnie w

najciekawszym miejscu...

KsiĊgarz nie okazuje zakáopotania. — Ach tak, to pan teĪ? Miaáem juĪ sporo reklamacji. I

wáaĞnie dzisiaj rano otrzymaáem okólnik z wydawnictwa. Widzi pan? „W dostawie ostatnich naszych

nowoĞci czĊĞü nakáadu pozycji JeĞli zimową nocą podróĪny okazaáa siĊ uszkodzona i musi zostaü

wycofana ze sprzedaĪy. Wskutek wadliwej oprawy introligatorskiej arkusze drukarskie rzeczonego to-

mu zmieszano z arkuszami innej nowoĞci. Poza osada Malbork, powieĞci polskiego pisarza. Tazia

Bazakbala. Przepraszając za przykrą pomyákĊ, wydawnictwo zobowiązuje siĊ do jak najszybszej

wymiany uszkodzonych egzemplarzy,” i tak dalej. Niech mi pan powie, czy biedny ksiĊgarz powinien

mieü jakiekolwiek przykroĞci z powodu czyjegoĞ niedbalstwa? Przez caáy dzieĔ juĪ wariujemy.

PrzejrzeliĞmy Calvina jednego po drugim. Na szczĊĞcie, jest wĞród nich pewna liczba tomów dobrze

oprawionych i natychmiast moĪemy wymieniü panu wadliwy egzemplarz PodróĪnego na egzemplarz

bez usterek, nowiuteĔki. ChwileczkĊ. Skup siĊ. Uporządkuj w myĞlach ten nieoczekiwany strumieĔ

informacji. Polska powieĞü. A zatem ksiąĪka, którą zacząáeĞ czytaü z takim przejĊciem, okazaáa siĊ

inną pozycją, niĪ sądziáeĞ, okazaáa siĊ powieĞcią polskiego autora. I wáaĞnie tĊ ksiąĪkĊ pilno ci teraz

zdobyü. Nie daj siĊ wyprowadziü w pole. Powiedz otwarcie, jak siĊ rzeczy mają. — Nie, widzi pan,

zupeánie juĪ mi nie zaleĪy na tym Calvinie. Zacząáem czytaü polską powieĞü i chcĊ przeczytaü ją do

koĔca. Czy ma pan tego Bazakbala?

— Jak pan woli. Przed chwilą przyszáa jakaĞ klientka w tej samej sprawie i ona takĪe chciaáa

wymieniü Calvina na tĊ polską ksiąĪkĊ. O, tam na stole leĪy stos Bazakbala, widzi pan? tuĪ pod

nosem. ProszĊ siĊ obsáuĪyü.

— Ale czy to bĊdzie dobry egzemplarz?

Page 17: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Wie pan, gáowy za to nie dam. JeĪeli najpowaĪniejsze wydawnictwa pozwalają sobie na

takie rzeczy, to niczemu nie moĪna juĪ ufaü. Powtarzam panu to, co juĪ powiedziaáem tej pani. JeĞli

znajdzie siĊ jeszcze powód do reklamacji, otrzymacie paĔstwo zwrot pieniĊdzy. Nic wiĊcej nie mogĊ

zrobiü.

Pani, powiedziaá: pani. Jest tam, pomiĊdzy ksiĊgarskimi póákami, przegląda seriĊ Penguin

Modern Classics, delikatnym i Ğmiaáym palcem przesuwa po grzbietach koloru bladych bakáaĪanów.

Oczy duĪe i bystre, cera o zdrowym wyglądzie i kolorycie, wáosy falujące, bujne i puszyste.

Tak oto Czytelniczka wkracza szczĊĞliwie w twoje pole widzenia, Czytelniku, a raczej w

zasiĊg twojej uwagi, czy teĪ przeciwnie, to ty dostaáeĞ siĊ w zasiĊg pola magnetycznego, nie moĪesz

siĊ oprzeü jego sile przyciągania. Nie traü wiĊc czasu, masz dobry pretekst do nawiązania rozmowy,

wspólny grunt, pomyĞl tylko, moĪesz popisaü siĊ swoimi rozlegáymi i róĪnorodnymi lekturami, dalej,

naprzód, na co czekasz.

WiĊc pani teĪ, ha, ha, wziĊáa tĊ polską ksiąĪkĊ — mówisz jednym tchem — ale ta powieĞü, co

tak siĊ urywa, co za oszustwo, bo powiedziano mi, Īe pani teĪ, tak samo jak ja. Jak ryzyko, to ryzyko,

zrezygnowaáem z tamtej i wziąáem tĊ, ale co za zbieg okolicznoĞci, pani i ja.

No, mogáeĞ wprawdzie ująü to nieco skáadniej, ale zasygnalizowaáeĞ podstawowe wątki.

Teraz na nią kolej.

UĞmiecha siĊ. Ma doáeczki. Podoba ci siĊ coraz bardziej.

Mówi: — Ach, naprawdĊ, taką miaáam ochotĊ przeczytaü jakąĞ dobrą ksiąĪkĊ. Ta wprawdzie

nie od razu, ale potem zaczĊáa mi siĊ podobaü... Ale byáam záa, kiedy odkryáam, Īe tak siĊ urywa. Poza

tym autor okazaá siĊ nie ten. A miaáam takie wraĪenie, Īe róĪni siĊ od poprzednich swoich ksiąĪek.

Istotnie, bo to byá Bazakbal. ChociaĪ niezáy jest ten Bazakbal. Nigdy nie czytaáam Īadnej jego ksiąĪki.

— Ja teĪ nie — moĪesz powiedzieü, sam uspokojony, uspokajającym tonem.

— TrochĊ niejasny sposób prowadzenia narracji, jak na moje gusty. Nie powiem, Īeby mi siĊ

zupeánie nie podobaáo takie poczucie zagubienia, które stwarza początek powieĞci, ale jeĞli pierwsze

wraĪenie jest mgliste, to obawiam siĊ, Īe skoro tylko mgáa siĊ podniesie, lektura straci dla mnie smak.

Kiwasz gáową, zamyĞlony. — To prawda, takie ryzyko istnieje.

— WolĊ powieĞci — dodaje — które natychmiast wprowadzają mnie w Ğwiat, gdzie kaĪda

rzecz jest okreĞlona, konkretna, odrĊbna. Odczuwam szczególną przyjemnoĞü, kiedy siĊ okazuje, Īe

wszystko jest takie, a nie inne, nawet to, co nie ma wielkiego znaczenia, co w Īyciu wydaje siĊ

obojĊtne.

Zgadzasz siĊ z tym? No to jej powiedz: — Ach tak, wáaĞnie takie ksiąĪki warto czytaü.

Ona: — ChociaĪ ta powieĞü jest interesująca, nie przeczĊ.

Dalej, nie pozwól umrzeü konwersacji. Powiedz cokolwiek, wystarczy, Īe bĊdziesz mówiá. —

Czyta pani duĪo powieĞci? Tak? Ja teĪ, czasami, chociaĪ wolĊ eseistykĊ... - To wszystko, co potrafisz?

A potem? Milczysz? No to czeĞü! Nie umiesz nawet zapytaü: „A to pani czytaáa? A tamto? Którą pani

woli?” Tak, teraz macie o czym rozmawiaü przez póá godziny.

Káopot w tym, Īe ona czytaáa duĪo wiĊcej powieĞci niĪ ty, zwáaszcza obcych, i ma dobrą

pamiĊü, nawiązuje do konkretnych fragmentów, pyta: — A przypomina pan sobie, co mówi ciotka

Henry'ego, kiedy... — rzuciáeĞ ten tytuá, bo znasz tytuá i basta, a chciaáeĞ daü jej do zrozumienia, Īe

czytaáeĞ ksiąĪkĊ, i teraz musisz lawirowaü wĞród ogólników, wypowiadasz maáo ryzykowne opinie, w

Page 18: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

rodzaju: — KsiąĪka wydaje mi siĊ zbyt rozwlekáa — albo: — Podoba mi siĊ, bo jest w niej pewna

ironia — na co ona: — NaprawdĊ, tak pan uwaĪa? Tego bym nie powiedziaáa — a ty czujesz siĊ

nieswojo. Zaczynasz mówiü o jakimĞ sáawnym pisarzu, bo czytaáeĞ jego jedną ksiąĪkĊ, najwyĪej dwie,

a ona bez wahania, jednym tchem zaczyna omawiaü pozostaáe tytuáy z opera omnia, mogáoby siĊ

zdawaü, Īe zna je doskonale, a jeĞli miewa jakieĞ wątpliwoĞci, to tym gorzej dla ciebie, bo wtedy pyta:

— A ta sáynna scena z pociĊtą fotografią jest w tej czy w innej ksiąĪce? Zawsze siĊ mylĊ... —

Usiáujesz odgadnąü, skoro ona siĊ pomyliáa. Ona na to: AleĪ co pan opowiada? Nie, niemoĪliwe... —

No, powiedzmy, oboje siĊ pomyliliĞcie.

Lepiej bĊdzie, jeĞli siĊ wycofasz na pozycje twojej wczorajszej lektury, tomu, który oboje

Ğciskacie teraz w rĊkach; powinien wam wynagrodziü niedawne rozczarowanie. — Mam nadziejĊ —

mówisz — Īe tym razem i wziąáem dobry egzemplarz, z dobrą paginacją, i lektura nie urwie siĊ w

najciekawszym miejscu, jak to siĊ zdarza... — (Kiedy siĊ zdarza? Co chcesz powiedzieü?) — Jednym

sáowem, mam nadziejĊ, Īe dobrniemy szczĊĞliwie do koĔca.

— Och. tak — odpowiada SáyszaáeĞ? Powiedziaáa: „Och, tak. „ Teraz twoja kolej, spróbuj

przejĞü do ofensywy.

Spodziewam siĊ, Īe jeszcze panią spotkam, skoro jest pani tutejszą klientką, bĊdziemy mogli

wymieniü wraĪenia z lektury. — A ona odpowiada: — ChĊtnie.

Ty wiesz, dokąd zmierzasz, rozciągasz cieniutką sieü. — To dopiero byáoby zabawne, wtedy

sądziliĞmy, Īe czytamy Italo Calvina, a byá to Bazakbal, kiedy natomiast teraz chcemy czytaü

Bazakbala. otwieramy ksiąĪkĊ i znajdujemy Italo Calvina.

— O nie! W takim wypadku wniesiemy skargĊ do wydawcy!

— A wáaĞciwie dlaczego nic mielibyĞmy wymieniü naszych numerów telefonów. (Oto dokąd

zmierzasz, o Czytelniku, oplątując siĊ wokóá niej jak grzechotnik. ) — W ten sposób, jeĞli jedno z nas

odkryje, Īe w jego egzemplarzu jest coĞ nie w porządku, moĪe zwróciü siĊ do drugiego... Oboje mamy

wiĊksze szanse na skompletowanie peánej wersji powieĞci.

RzekáeĞ. CóĪ bardziej naturalnego, Īe pomiĊdzy Czytelniczką i Czytelnikiem nawiąĪe siĊ za

poĞrednictwem ksiąĪki niü solidarnoĞci, wspóáudziaáu, sympatii?

MoĪesz wyjĞü z ksiĊgarni z poczuciem zadowolenia, ty, który uznaáeĞ, Īe epoka, kiedy moĪna

oczekiwaü czegoĞ od Īycia, bezpowrotnie minĊáa. Unosisz ze sobą dwa róĪne oczekiwania, obydwa

zapowiadają dni oĪywione nadzieją: oczekiwanie zawarte w ksiąĪce pozwoli ci podjąü przerwaną

lekturĊ, oczekiwanie zawarte w tym numerze telefonu ponownie pozwoli ci usáyszeü zarazem wysokie

i przytáumione wibracje jej gáosu, kiedy ona odpowie na twój pierwszy telefon, juĪ niedáugo, choüby

jutro, gdy zadzwonisz pod wątáym pretekstem wspólnej lektury, Īeby zapytaü, jak jej siĊ podoba,

powiedzieü, ile stron sam przeczytaáeĞ, zaproponowaü ponowne spotkanie...

Kim jesteĞ, Czytelniku, ile masz lat, jaki jest twój stan cywilny, zawód, dochody — podobne

pytania byáyby niedyskrecją. To twoje sprawy, sam je ocenisz. Tym, co siĊ liczy, jest teraz twój stan

ducha, kiedy w zaciszu domowym starasz siĊ odzyskaü spokój, aby pogrąĪyü siĊ w lekturze, wyciągasz

nogi, cofasz je, ponownie wyciągasz. Lecz od wczoraj coĞ siĊ zmieniáo. Nie jesteĞ juĪ samotny w

swojej lekturze, myĞlisz o Czytelniczce, która w tej samej chwili takĪe otwiera ksiąĪkĊ, i oto na

powieĞü-do-przeczytania nakáada siĊ powieĞü-do-przeĪycia, dalszy ciąg waszej historii, albo lepiej:

początek waszej ewentualnej historii. Oto jaka zmiana zaszáa w tobie od wczoraj, chociaĪ twierdziáeĞ,

Page 19: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Īe przedkáadasz ksiąĪkĊ - bo rzecz to pewna, namacalna, ĞciĞle okreĞlona, moĪna rozkoszowaü siĊ nią

bez Īadnego ryzyka nad rzeczywiste przeĪycie, wciąĪ ulotne, nieciągáe, wątpliwe. Czy oznacza to, Īe

ksiąĪka staáa siĊ narzĊdziem, kanaáem komunikacji, miejscem spotkania? Lektura nic na tym nie straci,

przeciwnie, zyska jakąĞ dodatkową moc.

Tom ma nie rozciĊte kartki, to pierwsza przeszkoda, którą napotyka twoje niecierpliwe

oczekiwanie. Uzbrojony w dobry nóĪ do rozcinania papieru, zabierasz siĊ do przenikniĊcia tajemnic

ksiąĪki. Zdecydowanym ruchem torujesz sobie drogĊ pomiĊdzy kartą tytuáową a początkiem

pierwszego rozdziaáu. I oto...

Oto od pierwszej strony pojmujesz, Īe powieĞü, która trzymasz w rĊku, nie ma nic wspólnego

z powieĞcią, która czytaáeĞ wczoraj.

Page 20: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Poza osadą Malbork

Zapach smaĪeniny unosi siĊ nad początkiem stronicy czy raczej zapach zrumienionej cebuli,

trochĊ przypalonej, bo cebula ma Īyáki, które stają siĊ fioletowe, a potem brunatne, zwáaszcza

krajuszek, margines kaĪdej cząsteczki robi siĊ od razu czarny, zamiast nabraü záocistej barwy, to

zwĊgla siĊ sok z cebuli, przechodząc przez gamĊ odcieni wĊchowych i chromatycznych, nasyconych

zapachem oleju, który ledwie siĊ smaĪy. Chodzi o olej rzepakowy, uĞciĞla tekst, i dokáadnie

wyszczególnia rzeczy, ich nazwy i wraĪenia, które te rzeczy wywoáują, wyszczególnia wszystkie

potrawy stojące na kuchennym piecu, kaĪdą w innym pojemniku, precyzyjnie nazwanym: są tu rondle,

tortownice, kocioáki, tekst nazywa takĪe czynnoĞci, jakich wymaga przyrządzenie kaĪdej potrawy,

mówi o tym, jak ubijaü jajka, kroiü ogórki w cienkie plasterki, jak przed upieczeniem nadziewaü

kurczaka kawaákami sáoniny. Wszystko jest bardzo konkretne, namacalne, okreĞlone z niezawodną

fachowoĞcią, chociaĪ są tu potrawy, których nie znasz, táumacz sądziá, Īe dobrze bĊdzie, pozostawiü

ich nazwy w jĊzyku oryginaáu, na przykáad schuehlinsjia, lecz ty czytając schuehlinisjia, moĪesz

przysiąc, Īe schuehlintsjia istnieje, wyraĨnie czujesz jej zapach, jakkolwiek w tekĞcie nie jest

powiedziane, jaki to zapach, czujesz kwaskowaty zapach, po trosze dlatego, Īe sáowo sugeruje swym

brzmieniem czy tylko wraĪeniem wzrokowym zapach kwaskowaty, a po trosze dlatego, iĪ w symfonii

zapachów, smaków i sáów odczuwasz brak kwaskowatej nuty.

Przy zagniataniu mielonego miĊsa z mąką zmieszaną z jajkiem czerwone i silne rĊce Brigd,

nakrapiane záocistymi piegami, pokrywa biaáy pyá z przylepionymi drobinami surowego miĊsa. KaĪdy

ruch tuáowia Brigd nad marmurowym stoáem unosi jej z tyáu spódnicĊ o parĊ centymetrów, odsáaniając

wgáĊbienie pomiĊdzy áydką a dwugáowym miĊĞniem uda, tam gdzie skóra jest bielsza, przeciĊta bruzdą

cienkiej báĊkitnej Īyáki. Postacie przybierają realne ksztaáty, w miarĊ jak tekst przytacza najdrobniejsze

szczegóáy, precyzyjnie oddane gesty, a takĪe wypowiedziane sáowa, strzĊpki rozmów, w rodzaju tego,

co mówi stary Hunder: „W tym roku juĪ tak nie podskakujĊ jak przy tej zeszáorocznej”, a po paru linij-

kach orientujesz siĊ, Īe chodzi o czerwoną paprykĊ, ciotka Ugurd zaĞ mówi: „Bo ty z kaĪdym rokiem

coraz mniej podskakujesz”, i kosztuje coĞ drewnianą áyĪką, dosypując do garnka garĞü cynamonu.

Z kaĪdą chwilą odkrywasz jakąĞ nową postaü, nie wiadomo, ile osób znajduje siĊ w tej naszej

ogromnej kuchni, nawet nie warto liczyü, w Kudgiwie zawsze byáo nas duĪo, krĊcimy siĊ tam i z

powrotem, rachunek nigdy siĊ nie zgadza, bo róĪne imiona mogą odnosiü siĊ do tej samej postaci, raz

nazywanej imieniem chrzestnym, to znowu przydomkiem, nazwiskiem lub imieniem patronimicznym,

nie brakuje takĪe okreĞleĔ w rodzaju: „wdowa po Janie” albo „cháopak ze skáadu z kukurydzą”. Po-

wieĞü wydobywa przede wszystkim osobliwoĞci wyglądu: obgryzione paznokcie Bronka, meszek na

policzkach Brigd, wydobywa takĪe gesty, nazywa przyrządy, obsáugiwane raz przez tĊ, raz przez inną

osobĊ. Oto táuczek do miĊsa, maszynka do siekania rzeĪuchy, radeáko do masáa, kaĪdą postaü

charakteryzuje dany gest lub przymiot, podsyca w czytającym ciekawoĞü, tak jakby radeáko okreĞlaáo

wáaĞciwoĞci i losy tego, kto w pierwszym rozdziale pojawia siĊ z radeákiem w dáoni, i jakbyĞ ty.

Czytelniku, za kaĪdym ponownym pojawieniem siĊ tej postaci, miaá wykrzykiwaü: „Ach, to ten od

radeáka”. zobowiązując w ten sposób autora, aby przypisaá postaci czyny i przypadki, które nawiąĪą do

Page 21: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wyĪej wspomnianego radeáka.

Nasza kuchnia w Kudgiwie byáa jakby stworzona do tego, aby o kaĪdej porze zbierali siĊ tu

domownicy. KaĪdy coĞ dla siebie gotowaá, jeden áuskaá groch, drugi przyrządzaá lina w zalewie

octowej, wszyscy coĞ przyprawiali, gotowali albo jedli, jedni wychodzili, drudzy napáywali, od Ğwitu

do póĨnej nocy. Tego ranka zszedáem na dóá wczesną porą, ale w kuchni pracowano juĪ na peánych

obrotach, bo ten dzieĔ róĪniá siĊ od innych: poprzedniego wieczoru przybyá do nas pan Kauderer w

towarzystwie swego syna i miaá odjechaü dzisiaj rano, zabierając mnie zamiast niego. Po raz pierwszy

opuszczaáem dom. Caáy sezon miaáem spĊdziü w majątku pana Kauderera, w prowincji Petkwo, aĪ do

zbiorów Īyta, i nauczyü siĊ obsáugiwania nowych suszarni sprowadzonych z Belgii, a w tym samym

czasie Ponko, najmáodszy z Kaudererów, miaá pozostaü u nas, by poznaü techniki przeszczepiania

jarzĊbiny.

Tego ranka codzienne zapachy i odgáosy domu napieraáy na mnie jakby na poĪegnanie:

wszystko to, co dotychczas znaáem, miaáem utraciü na czas tak dáugi, Īe — jak mi siĊ zdawaáo — po

moim powrocie nic nie wydaáoby mi siĊ takie jak przedtem ani ja nie pozostaábym tym samym „ja”.

Dlatego Īegnaáem siĊ tak, jakbym Īegnaá siĊ na zawsze z kuchnią, z domem, z knedlami ciotki Ugurd,

dlatego teĪ owo zamiáowanie do konkretu, które wyáowiáeĞ juĪ z pierwszych linijek tekstu, niesie z

sobą takĪe przeczucie utraty, oszoáomienie nadciągającym rozpadem, uĞwiadamiasz sobie, Īe i to do-

strzegáeĞ, jak na uwaĪnego czytelnika przystaáo, juĪ od pierwszej strony, kiedy pomimo satysfakcji

czerpanej z precyzji opisu miaáeĞ poczucie, Īe wszystko wymyka ci siĊ z rąk, byü moĪe takĪe z winy

przekáadu — powiedziaáeĞ sobie — bo przekáad, jakkolwiek wierny, na pewno nie oddaje rzeczywistej

treĞci, jaką te nazwy posiadają w jĊzyku oryginaáu, niezaleĪnie od tego, jaki to jĊzyk. KaĪde zatem

zdanie ma ciĊ przekonaü o moim przywiązaniu do domu w Kudgiwie i o Īalu po jego utracie, a

ponadto — chociaĪ moĪe jeszcze tego nie dostrzegáeĞ, ale jak siĊ zastanowisz, to przyznasz, Īe tak

wáaĞnie jest — ma ci uĞwiadomiü drzemiącą we mnie pokusĊ, aby wszystko porzuciü, wybiec

naprzeciw temu, co nieznane, odwróciü stronicĊ, rozpocząü nowy rozdziaá, nowe przygody, które

zapowiadają dáugie zachody sáoĔca, niedzielne popoáudnia w Petkwo, zabawy w Dworku pod

Jabáecznikiem.

Z kuferka Ponka wypadá na chwilĊ portret dziewczyny o krótkich czarnych wáosach i

podáuĪnej twarzy, portret, który on natychmiast schowaá pod nieprzemakalną bluzĊ. W pokoju pod

goáĊbnikiem, który byá dotychczas moim pokojem, a odtąd miaá naleĪeü do niego, Ponko wyjmowaá

swoje rzeczy i ukáadaá je w szufladach dopiero przeze mnie opróĪnionych. Patrzyáem na niego w

milczeniu, siedząc na moim zamkniĊtym juĪ kuferku, odruchowo wbijając wystające nieco okucia. Nie

odzywaliĞmy siĊ do siebie, jeĞli nie liczyü wymruczanego przez zĊby pozdrowienia, Ğledziáem kaĪdy

jego ruch, staraáem siĊ zrozumieü to, co siĊ dziaáo: oto jakiĞ nieznajomy zajmuje moje miejsce, staje

siĊ mną, moja klatka ze szpakami staje siĊ jego klatką, a takĪe stereoskop i prawdziwe uáaĔskie czako

zawieszone na gwoĨdziu, wszystkie te rzeczy, których nie mogáem zabraü, zostawaáy dla niego, to

znaczy wiĊĨ istniejąca pomiĊdzy mną a rzeczami, miejscami i osobami miaáa staü siĊ jego wiĊzią,

podobnie jak ja miaáem staü siĊ nim, zająü jego miejsce poĞród rzeczy i osób z jego Īycia.

Ta dziewczyna... — Kim jest ta dziewczyna? — spytaáem i nierozwaĪnym gestem

wyciągnąáem rĊkĊ, aby odsáoniü i pochwyciü fotografiĊ w rzeĨbionych, drewnianych ramkach. Ta

dziewczyna nie byáa taka jak tutejsze dziewczyny, które mają okrągáe twarze i warkocze koloru

Page 22: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

pszenicy. Dopiero wtedy pomyĞlaáem o Brigd, w jednej chwili ujrzaáem Ponka i Brigd taĔczących

razem w dniu ĞwiĊtego Tadeusza, Brigd naprawi weániane rĊkawiczki Ponka, Ponko podaruje Brigd

kurĊ záapaną w moje sidáa. — Zostaw ten portret! — wrzasnąá Ponko i Īelaznym uĞciskiem palców

chwyciá mnie za ramiona. — Zostaw to! No juĪ!

„AbyĞ o mnie nie zapomniaá. Zwida Ozkart”. zdąĪyáem przeczytaü i juĪ dostaáem piĊĞcią w

twarz, i juĪ rzuciáem siĊ z zaciĞniĊtymi piĊĞciami na Ponka, tarzaliĞmy siĊ po kamiennej posadzce,

usiáując wykrĊciü sobie rĊce, ugodziü siĊ kolanami, zgnieĞü sobie Īebra.

Ponko byá grubokoĞcisty, rĊce i nogi siekáy celnie. Wáosy, za które staraáem siĊ go

pochwyciü, by potem powaliü na ziemiĊ, przypominaáy szczotkĊ równie twardą jak sierĞü psa. Kiedy

trwaliĞmy spleceni w uĞcisku, doznawaáem wraĪenia, Īe podczas tej walki zachodzi przemiana, Īe

kiedy siĊ podniesiemy, on stanie siĊ mną, a ja nim, ale moĪe myĞlĊ tak dopiero teraz, a moĪe to ty.

Czytelniku, tak myĞlisz, nie ja, bo we mnie, w tamtej chwili, walka z nim budziáa poczucie

nierozerwalnej wiĊzi z samym sobą, wiĊzi z wáasną przeszáoĞcią, budziáa lĊk, by ta przeszáoĞü nie

wpadáa w jego rĊce, choüby za cenĊ jej zniszczenia, chciaáem zniszczyü Brigd, aby nie wpadáa w rĊce

Ponka, choü nigdy nie sądziáem, Īe jestem w niej zakochany, a nawet teraz tak nie myĞlĊ, lecz raz,

jeden jedyny raz potoczyliĞmy siĊ z Brigd, jedno na drugim, tak jak teraz z Ponkiem, kąsając siĊ, na

kopĊ torfu za piecem, i teraz wiem, Īe juĪ wtedy broniáem jej przed Ponkiem, który miaá siĊ wkrótce

pojawiü, broniáem przed nim Brigd i ZwidĊ zarazem, juĪ wtedy staraáem siĊ wydrzeü z przeszáoĞci tego

nieznanego mi „ja” jakiĞ sekret, który mógábym przeszczepiü w moją przeszáoĞü lub w moją

przyszáoĞü.

Stronica, którą czytasz, powinna przekazaü gwaátownoĞü tego starcia, owych gáuchych i

bolesnych ciosów, bezlitosnych i straszliwych razów, namacalnoĞü oddziaáywania jednego ciaáa na

drugie, rozkáadania ciĊĪaru wáasnych siá, nieomylną czujnoĞü, wszystko jak w lustrzanym obrazie,

który przeciwnik odbija niczym zwierciadáo. JeĞli doznania wywoáane lekturą pozostają ubogie w

zestawieniu z jakimkolwiek przeĪytym doznaniem, to dzieje siĊ tak dlatego, Īe to, czego doĞwiadczam

w chwili, gdy wáasną piersią miaĪdĪĊ pierĞ Ponka lub gdy próbujĊ oswobodziü wykrĊconą rĊkĊ, nie

jest doznaniem, którego bym potrzebowaá, aby wyraziü to, co chcĊ wyraziü, a chcĊ wyraziü miáosne

posiadanie Brigd, posiadanie jĊdrnej pulchnoĞci jej dziewczĊcego ciaáa, tak odmiennego od koĞcistej

spoistoĞci Ponka, a takĪe wyraziü miáosne posiadanie Zwidy, jej ulegáej miĊkkoĞci, którą u niej

przeczuwam, chcĊ zatem wyraziü posiadanie Brigd, a ją uwaĪam juĪ za straconą, i zarazem posiadanie

Zwidy, a ona posiada tylko bezcielesne ksztaáty fotografii za szkáem. Daremnie staram siĊ ujarzmiü w

splocie mĊskich czáonków, zwartych ze sobą i jakĪe podobnych, owe kobiece zjawy, które znikają w

swojej nieosiągalnej odmiennoĞci: staram siĊ zarazem ugodziü samego siebie, a moĪe ugodziü to moje

drugie „ja”, które ma zająü mojej miejsce w domu, czy teĪ ugodziü tĊ prawdziwą cząstkĊ mnie samego,

którą chciaábym wykraĞü temu drugiemu, lecz czujĊ, Īe tym, co stawia mi opór, jest tylko odrĊbnoĞü

tego drugiego, tak jakby on zająá juĪ moje miejsce, jakbyĞ zająá kaĪde inne miejsce, a ja zostaábym

wymazany z powierzchni Ğwiata.

ĝwiat wydaá mi siĊ obcy, kiedy wreszcie gwaátownym pchniĊciem oderwaáem siĊ od

przeciwnika i wstaáem podpierając siĊ na kamiennej posadzce. Obcy byá mój pokój, obcy kuferek z

moimi rzeczami, obcy widok z niewielkiego okna. Obawiaáem siĊ, Īe nie potrafiĊ juĪ stworzyü wiĊzi z

nikim ani z niczym. Chciaáem odszukaü Brigd, lecz nie wiedziaáem, co mógábym jej powiedzieü ani

Page 23: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

jak z nią postąpiü, nie wiedziaáem, co ona mogáaby dla mnie zrobiü ani co mi powiedzieü. Szedáem do

Brigd myĞląc o Zwidzie, szukaáem postaci o dwóch twarzach, jakiejĞ jednej Brigd-Zwidy. sam teĪ

miaáem dwie twarze, kiedy tak oddalaáem siĊ od Ponka, usiáując bezskutecznie zetrzeü Ğliną plamĊ

krwi ze sztruksowego ubrania — krwi mojej lub jego, z moich zĊbów albo z nosa Ponka.

Nie tracąc Īadnej z moich obu twarzy nadstawiáem uszu i przez drzwi prowadzące do duĪej

komnaty ujrzaáem pana Kauderera, który stojąc zakreĞlaá rĊką szeroki gest i mówiá: — I wtedy

zobaczyáem, Īe Kauni i Pittó, dwadzieĞcia dwa i dwadzieĞcia cztery lata, leĪą przede mną, kaĪdy z

piersią rozoraną Ğrutem na wilki.

— Ale kiedy to siĊ staáo? — spytaá mój dziadek. —Nic nie wiedzieliĞmy.

— Przed odjazdem uczestniczyliĞmy w obrzĊdzie ósmego dnia.

— SądziliĞmy, Īe wy i Ozkartowie juĪ dawno zaáagodziliĞcie wasze spory. ĩe po tylu latach

poáoĪyliĞcie krzyĪ na tych waszych przeklĊtych starych porachunkach.

Oczy pana Kauderera, pozbawione rzĊs wpatrywaáy siĊ nieruchomo w pustkĊ, nic nie drgnĊáo

w jego twarzy ulepionej jakby z Īóátej gutaperki. — PomiĊdzy Ozkartami i Kaudererami pokój trwa od

jednego pogrzebu do drugiego. A krzyĪ stawiamy tylko na grobie, z napisem: „To uczynili nam

Ozkartowie.”

— I co wy na to? — spytaá Bronko, który miaá zwyczaj mówienia bez ogródek.

— TakĪe Ozkartowie piszą na swoich grobach: „To uczynili nam Kaudererowie.” — Potem,

gáadząc palcem wąsy, dodaá: — Tutaj Ponko bĊdzie wreszcie bezpieczny.

Wówczas moja matka záoĪyáa dáonie i spytaáa:

— Matko PrzenajĞwiĊtsza, czy naszemu Gritzvi nic nie grozi? Czy nie wezmą siĊ za niego?

Pan Kauderer potrząsnąá gáową, lecz nie spojrzaá jej w twarz: — On nie jest z Kaudererów.

Jedynie nam coĞ grozi, po wszystkie czasy!

Otworzyáy siĊ drzwi. Na podwórzu, znad ciepáej koĔskiej uryny, w lodowatym powietrzu,

unosiá siĊ obáok pary. Cháopak stajenny wsunąá do Ğrodka zsiniaáą twarz i oznajmiá: — Powóz gotowy!

— Gritzvi! Gdzie jesteĞ? PoĞpiesz siĊ! — krzyknąá dziadek.

Zrobiáem krok do przodu, w stronĊ pana Kauderera, który zapinaá guziki barchanowej

opoĔczy.

Page 24: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

III

PrzyjemnoĞci, jakich dostarcza nóĪ do rozcinania papieru, są przyjemnoĞciami dotyku,

sáuchu, wzroku, a przede wszystkim umysáu. LekturĊ poprzedza gest, który podkreĞla materialną

trwaáoĞü ksiąĪki i otwiera ci dostĊp do jej bezcielesnej substancji. Ostrze przenika od doáu pomiĊdzy

obie kartki i jednym szybkim pociągniĊciem otwiera pionowe przejĞcie, páynne ciĊcia dosiĊgają i

rozpruwają kolejne wáókna, ulegáy papier z radosnym i przyjaznym szelestem przyjmuje pierwszego

goĞcia, który zapowiada przyszáy nie koĔczący siĊ szelest kartek muĞniĊtych wiatrem lub spojrzeniem.

WiĊkszy opór stawia poziome zgiĊcie, zwáaszcza to podwójne, tu potrzebne jest niezrĊczne,

poprzeczne ciĊcie — teraz dĨwiĊk rozdzieranego papieru wydaje siĊ stáumiony, o niĪszych tonach.

Rozplatane krawĊdzie kartek ujawniają wáóknistą tkankĊ, odpadają od nich wąziutkie struĪynki. zwane

wiórkami, miáe dla oka niczym piana fali wyrzucanej na brzeg. Ostrzem szpady otwierasz sobie

przejĞcie w murze kartek, myĞlisz przy tym, co zawierają i co kryją w sobie sáowa; torujesz sobie

drogĊ lektury, jak torowaábyĞ drogĊ w gĊstym lesie.

PowieĞü, którą czytasz, chciaáaby wprowadziü ciĊ w Ğwiat cielesny, gĊsty, szczegóáowy.

PogrąĪony w lekturze, odruchowo przesuwasz noĪykiem pomiĊdzy warstwami tomu: w lekturze nie

doszedáeĞ jeszcze do koĔca pierwszego rozdziaáu, ale w rozcinaniu posunąáeĞ siĊ znacznie dalej. I oto

w chwili najbardziej napiĊtej uwagi odwracasz kartkĊ w poáowie decydującego zdania i znajdujesz

przed sobą dwie biaáe strony.

Siedzisz osáupiaáy, wpatrując siĊ w tĊ okrutną bieli niczym w otwartą ranĊ, masz niemal

nadziejĊ, Īe to moĪe záudzenie optyczne wywoáaáo tĊ plamĊ Ğwiatáa i juĪ za chwilĊ pomaáu wyáoni siĊ z

niej Īebrowaty prostokąt drukowanych liter. Ale nie, na dwóch przeciwlegáych stronicach naprawdĊ

króluje ĞnieĪna biel. Przewracasz jeszcze jedną kartkĊ i widzisz dwie prawidáowo zadrukowane strony.

Kartkujesz dalej ksiąĪkĊ: po dwóch biaáych stronach nastĊpują dwie zadrukowane. Biaáe,

zadrukowane, biaáe, zadrukowane, i tak jest aĪ do koĔca. Arkusze drukarskie odbito tylko z jednej

strony, a potem záoĪono je i zszyto, jakby byáy kompletne.

TĊ powieĞü, tak gĊsto utkaną z emocji, niespodziewanie rozdzierają bezdenne otcháanie, jakby

sama próba oddania peáni Īycia ujawniaáa drzemiącą pod spodem pustkĊ. Próbujesz przeskoczyü tĊ

lukĊ, podjąü przerwaną opowieĞü, uczepiü siĊ nastĊpnego skrawka prozy, postrzĊpionej jak krawĊdzie

kartek rozciĊtych noĪem. Nie potrafisz juĪ siĊ odnaleĨü, zmienia siĊ otoczenie, pojawiają siĊ nowe

postacie, nie rozumiesz, o czym rozmawiają, znajdujesz imiona osób, o których nic nie wiesz: Hela,

Kazimierz, zaczynasz podejrzewaü, Īe chodzi o inną ksiąĪkĊ, moĪe o tĊ prawdziwą polską powieĞü

Poza osadą Malbork, natomiast początek, który przeczytaáeĞ, mógáby pochodziü z jeszcze innej

ksiąĪki, kto wie jakiej.

Od razu odniosáeĞ wraĪenie, Īe imiona nie mają wyraĨnie polskiego brzmienia: Brigd,

Gritzvi. Masz dobry atlas, bardzo szczegóáowy, siĊgasz do indeksu, Petkwo to pewnie jakiĞ waĪny

oĞrodek miejski, Aagd zaĞ to rzeka lub jezioro. Odnajdujesz je na starej Póánocnej Nizinie, którą

poszczególne wojny i traktaty przyznawaáy kolejno róĪnym paĔstwom. MoĪe takĪe i Polsce?

Sprawdzasz w encyklopedii, w atlasie historycznym, nie, Polska nie ma z tym nic wspólnego, w

okresie miĊdzywojennym obszar ten naleĪaá do niezaleĪnego paĔstwa, byáa to Kimeria: stolica Órkko,

Page 25: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

jĊzyk narodowy kimeryjski z grupy jĊzyków botnicko-ugryjskich. W encyklopedii hasáo „Kimeria”

koĔczą zdania niezbyt pocieszające: „Podczas kolejnych podziaáów terytorialnych pomiĊdzy

potĊĪnych sąsiadów maáy naród zostaá niebawem wymazany z mapy Ğwiata, autochtoĔską ludnoĞü

rozproszono; jĊzyk i kultura Kimerów nie podlegaáy dalszemu rozwojowi.”

Chcesz jak najszybciej odnaleĨü LudmiáĊ, zapytaü, czy jej egzemplarz jest taki sam jak twój,

podzieliü siĊ z nią przypuszczeniami, informacjami, które zgromadziáeĞ... Szukasz w notesie numeru,

zapisaáeĞ go obok jej nazwiska po tym, kiedy siĊ sobie przedstawiliĞcie.

— Halo, czy to Ludmiáa? Czy spostrzegáa pani? To zupeánie inna powieĞü, ale ona takĪe... a

przynajmniej mój egzemplarz...

Gáos z drugiej strony drutu ma twarde brzmienie, nieco ironiczne. — Nie, proszĊ pana, nie

jestem Ludmiáą. Jestem jej siostrą Lotarią. — (To prawda, Ludmiáa powiedziaáa ci: „JeĞli nie ja

podniosĊ sáuchawkĊ, bĊdzie to moja siostra.”) — Ludmiáy nie ma. A dlaczego pan pyta? O co chodzi?

— Chciaáem jej tylko coĞ powiedzieü o pewnej ksiąĪce... To nic takiego, zadzwoniĊ póĨniej.

— Chodzi pewnie o powieĞü? Ludmiáa zawsze ma przed nosem jakąĞ powieĞü. Co to za

autor?

— No, to miaáa byü polska powieĞü, Ludmiáa takĪe ją czyta, mieliĞmy wymieniü wraĪenia, to

ksiąĪka Bazakbala.

— I jaki jest ten polski autor?

— No cóĪ, wydaje mi siĊ niezáy...

Nie, nie zrozumiaáeĞ. Lotaria chce wiedzieü, jakie jest stanowisko autora wobec Kierunków

Wspóáczesnej MyĞli i wobec Problemów Które Wymagają Rozwiązania. Dla uáatwienia zadania

podpowiada ci listĊ nazwisk Wielkich Mistrzów, wĞród których miaábyĞ go umieĞciü.

Doznajesz jeszcze raz tego samego uczucia co wtedy, gdy przed oczami ukazaáy ci siĊ

rozciĊte noĪem biaáe stronice. — Nie potrafiábym pani dokáadnie odpowiedzieü. Bo widzi pani, nie

jestem nawet pewien tytuáu ani autora. Ludmiáa pani opowie, to trochĊ skomplikowana historia.

— Ludmiáa czyta jedną powieĞü za drugą, ale nigdy nie czyta w sposób sproblematyzowany.

Mnie wydaje siĊ to ogromną stratą czasu. Czy nie ma pan takiego wraĪenia?

JeĪeli wdasz siĊ w dyskusjĊ, ona ciĊ juĪ nie wypuĞci. Zaprasza ciĊ wáaĞnie na uniwersyteckie

seminarium. Analizuje siĊ tam ksiąĪki z punktu widzenia zawartych w nich kodów ĝwiadomoĞci i

PodĞwiadomoĞci, odrzuca siĊ wszelkie tabu wymuszone przez Seks, przez dominującą KlasĊ i KulturĊ.

— Czy Ludmiáa teĪ siĊ tam wybiera?

Nie, jak siĊ wydaje, Ludmiáa nie podziela zainteresowaĔ siostry. Lotaria liczy natomiast na

twoją obecnoĞü. Wolisz nie naraĪaü siĊ na kompromitacjĊ: — ZobaczĊ, postaram siĊ wyrwaü, nie

mogĊ tego pani obiecaü. Tymczasem, jeĞli zechciaáaby pani powtórzyü siostrze, Īe dzwoniáem... JeĞli

nie, to nie szkodzi, zadzwoniĊ póĨniej. Bardzo dziĊkujĊ. — Wystarczy, teraz odáóĪ sáuchawkĊ.

Ale Lotaria jeszcze nie skoĔczyáa: — Niech pan posáucha, proszĊ tutaj nie dzwoniü, to nie jest

mieszkanie Ludmiáy, tylko moje. Ludmiáa osobom, których dobrze nie zna, podaje mój numer

telefonu, mówi, Īe ja potrafiĊ utrzymaü wáaĞciwy dystans...

Robi ci siĊ przykro. To kolejny zimny prysznic: ksiąĪka, która zapowiadaáa siĊ tak dobrze,

niespodziewanie siĊ urywa, numer telefonu, po którym coĞ sobie obiecywaáeĞ, okazuje siĊ Ğlepą

uliczką, i na dodatek jeszcze ta Lotaria, której siĊ wydaje, Īe moĪe ciĊ przeegzaminowaü.

Page 26: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— No tak, rozumiem... to przepraszam.

— Halo? A, to pan, to pana spotkaáam w ksiĊgarni? Teraz inny gáos, jej gáos zawáadnąá

telefonem. — Tak, mówi Ludmiáa. U pana teĪ są biaáe strony? MoĪna siĊ byáo tego spodziewaü.

Znowu wpadliĞmy w puáapkĊ. WáaĞnie w chwili kiedy zaczĊáo mnie to pasjonowaü, kiedy chciaáam

poznaü dalsze losy Ponka, Gritzviego...

JesteĞ tak uszczĊĞliwiony, Īe nie potrafisz wykrztusiü ani sáowa. Mówisz: — i Zwidy...

— Sáucham?

— Tak, losy Zwidy Ozkart! Chciaábym wiedzieü, co zajdzie pomiĊdzy Gritzvim a Zwidą

Ozkart... Czy to wáaĞnie jest jedna z tych powieĞci, które siĊ pani podobają?

Chwila ciszy. Potem ponownie sáyszysz jej gáos, Ludmiáa mówi z namysáem, jakby staraáa siĊ

wyraziü coĞ, co nie daje siĊ ująü w sáowa. — Tak, to prawda, bardzo mi siĊ podoba... ChociaĪ

wolaáabym, aby rzeczy, o których czytam, nie byáy tak wyraĨnie okreĞlone, tak rzeczywiste,

namacalne, wolaáabym wyczuwaü w nich obecnoĞü czegoĞ innego, co jeszcze nie zostaáo nazwane, co

jest zapowiedzią, sama dobrze nie wiem czego... WáaĞnie, jeĞli o to chodzi, ja takĪe...

— ChociaĪ nie przeczĊ, takĪe w tej ksiąĪce nie brakuje elementu tajemniczoĞci...

Na co ty: — Dobrze, proszĊ posáuchaü, wedáug mnie caáa tajemnica sprowadza siĊ do tego: to

jest powieĞü kimeryjska, tak, ki-me-ryj-ska, a nie polska, autor i tytuá muszą brzmieü inaczej. Nic pani

nie rozumie? Zaraz to wyjaĞniĊ. Kimeria, 340 000 mieszkaĔców, stolica Órkko, gáówne zasoby: torf

wraz z produktami ubocznymi, substancje bitumiczne. Nie, tego nie ma w powieĞci.

NastĊpuje chwila milczenia. MoĪe Ludmiáa zasáoniáa rĊką sáuchawkĊ i radzi siĊ siostry. A ta

gotowa juĪ mieü wáasne poglądy nawet na temat Kimerii. Kto wie, co ona teraz wymyĞli? Miej siĊ na

bacznoĞci.

— Halo, Ludmiáa...

— Sáucham.

Twój gáos staje siĊ ciepáy, przekonujący, zachĊcający. — Niech pani posáucha, Ludmiáo,

muszĊ siĊ z panią zobaczyü, musimy o tym porozmawiaü, omówiü tĊ sytuacjĊ, te zbiegi okolicznoĞci,

te niezgodnoĞci. Chciaábym zobaczyü siĊ z panią natychmiast, tam gdzie pani teraz jest, gdzie byáoby

siĊ pani wygodnie spotkaü, zaraz tam bĊdĊ.

A ona, nadal ze spokojem: — Znam pewnego profesora, który wykáada na uniwersytecie

literaturĊ kimeryjska. MoglibyĞmy poprosiü go o pomoc. ProszĊ poczekaü, zadzwoniĊ, Īeby zapytaü,

kiedy moĪe nas przyjąü.

JesteĞ teraz na uniwersytecie. Ludmiáa uprzedziáa profesora Uzzi-Tuzzi, Īe przyjdziecie do

instytutu. Profesor wydawaá siĊ bardzo zadowolony, Īe moĪe sáuĪyü pomocą komuĞ, kogo interesują

pisarze kimeryjscy.

WolaábyĞ przedtem zobaczyü siĊ z Ludmiáą poszedábyĞ po nią do domu i towarzyszyá jej w

drodze na uniwersytet. ZaproponowaáeĞ jej to przez telefon, ale odmówiáa, niepotrzebnie byĞ siĊ

trudziá, ona o tej porze bĊdzie gdzieĞ niedaleko, musi coĞ zaáatwiü. NalegaáeĞ, Īe czujesz siĊ bezradny,

Īe boisz siĊ zagubiü w labiryncie uniwersytetu. Czy nie mogáaby siĊ z tobą spotkaü w kawiarni,

kwadrans wczeĞniej? To takĪe jej nie odpowiadaáo, zobaczycie siĊ razu na miejscu, „na jĊzykach

botnicko-ugryjskich”, wszyscy wiedzą, gdzie to jest, wystarczy spytaü. ZrozumiaáeĞ juĪ, Īe Ludmiáa

pomimo caáej swej áagodnoĞci lubi panowaü nad sytuacją, lubi samodzielnie o wszystkim decydowaü.

Page 27: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Nie pozostaje ci nic innego, jak ustąpiü.

Zjawiasz siĊ na uniwersytecie punktualnie, torujesz sobie drogĊ wĞród cháopców i dziewczyn

siedzących na schodach, krąĪysz zagubiony wĞród tych surowych murów, na których rĊce studentów

wymalowaáy ogromne napisy, wyryáy dokáadne rysunki, podobnie jak robili to jaskiniowcy na

zimnych Ğcianach grot, bo chcieli zapanowaü nad przygnĊbiającą obcoĞcią kamienia, chcieli go

oswoiü, przemieniü w przytulną przestrzeĔ, wáączyü we wáasne fizyczne istnienie. Czytelniku, znam

ciĊ zbyt maáo aby wiedzieü, czy poruszasz siĊ po uniwersytecie z niedbaáą ĞmiaáoĞcią, czy teĪ moĪe

dawne urazy lub przemyĞlane decyzje sprawiają, Īe twojej wraĪliwej i rozsądnej naturze Ğwiat

studentów i wykáadowców wyda siĊ koszmarem. Jakkolwiek jest, instytutu, którego szukasz nikt tutaj

nie zna, odsyáają ciĊ z sutereny na czwarte piĊtro, kaĪde otwierane drzwi okazują siĊ niewáaĞciwej

wycofujesz siĊ zmieszany, wydaje ci siĊ, Īe zagubiáeĞ siĊ w ksiąĪce o biaáych stronach i nie potrafisz

siĊ z niej wydostaü.

Pojawia siĊ jakiĞ máodzieniec w dáugim swetrze, swobodny sposób bycia. Zaledwie ciĊ

dostrzega, wyciąga w twoim kierunku palec i mówi:

— Ty czekasz na LudmiáĊ?

— Skąd pan wie?

— Sam odgadáem. Mnie wystarczy jeden rzut oka.

— Czy to Ludmiáa pana przysáaáa?

— Nie, ale ja wszĊdzie krąĪĊ, spotykam tego i owego, sáyszĊ to i owo i w sposób niejako

naturalny udaje mi siĊ wszystko powiązaü.

— A czy pan wie, czego szukam?

— JeĞli chcesz, zaprowadzĊ ciĊ do Uzzi-Tuzziego, Ludmiáa moĪe juĪ tam jest albo trochĊ siĊ

spóĨni.

Ten máodzieniec, tak przedsiĊbiorczy, tak dobrze poinformowany, nazywa siĊ Irnerio.

MoĪesz mu mówiü „ty”, zwaĪywszy, Īe on juĪ tak mówi.

— Czy ty jesteĞ studentem profesora?

— Nie jestem niczyim studentem. Wiem, gdzie to jest, bo przychodziáem tam po LudmiáĊ.

— A zatem Ludmiáa uczĊszczaáa do instytutu?

— Nie, Ludmiáa zawsze szuka takiego miejsca, gdzie mogáaby siĊ ukryü.

— Przed kim?

— No, przed wszystkimi. — Odpowiedzi Irneria są nieco wymijające, ale moĪna odnieĞü

wraĪenie, Īe to swojej siostry Ludmiáa stara siĊ unikaü. Nie przyszáa punktualnie na spotkanie pewnie

dlatego, Īeby nie natknąü siĊ w korytarzu na LotariĊ, która ma o tej porze seminarium.

Tobie natomiast wydaje siĊ, Īe w tym braku porozumienia pomiĊdzy obiema siostrami istnieją

pewne wyjątki, przynajmniej jeĞli chodzi o telefon. PowinieneĞ jeszcze pociągnąü za jĊzyk tego

Irneria, przekonaü siĊ, czy on naprawdĊ tak duĪo wie.

— A ty przyjaĨnisz siĊ z Ludmiáą czy z Lotarią?

— Z Ludmiáą, oczywiĞcie. Ale potrafiĊ rozmawiaü takĪe z Lotarią.

— Czy ona nie krytykuje ksiąĪek, które czytasz?

— Ja? Ja nie czytam ksiąĪek — mówi Irnerio.

— To co w takim razie czytasz?

Page 28: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Nic. Tak dobrze wyüwiczyáem siĊ w nieczytaniu, Īe nie czytam nawet tego, co nasunie mi

siĊ przed oczy przypadkiem. Nie jest to áatwe: uczą nas czytaü, kiedy jesteĞmy dzieümi, i potem do

koĔca Īycia pozostajemy niewolnikami caáej tej pisaniny, którą nas zarzucają. MoĪe na początku

kosztowaáo mnie to trochĊ wysiáku, zanim nauczyáem siĊ nie czytaü, ale teraz przychodzi mi to w

sposób zupeánie naturalny. Sekret polega na tym, aby nie odwracaü wzroku od napisanych sáów,

przeciwnie, naleĪy patrzeü na nie tak dáugo, aĪ znikną. Jasne oczy Irneria mają rozlatane Ĩrenice,

sprawiają wraĪenie oczu, którym nic nie umknie, podobne oczom mieszkaĔca puszczy, nawykáego do

áowów i zbierania.

— To czy moĪesz mi powiedzieü, dlaczego przychodzisz na uniwersytet?

— A dlaczego miaábym tu nie przychodziü? RóĪni ludzie tu przychodzą i wychodzą,

spotykamy siĊ, rozmawiamy. Ja przychodzĊ tu wáaĞnie po to, a po co przychodzą inni, tego nie wiem.

Usiáujesz sobie wyobraziü, jak ten gĊsto pokryty napisami, otaczający nas Ğwiat moĪe

postrzegaü ktoĞ, kto nauczyá siĊ nie czytaü. A zarazem zastanawiasz siĊ, jaka wiĊĨ moĪe istnieü

pomiĊdzy Czytelniczką a Nie-Czytenikiem, i nagle wydaje ci siĊ, Īe wáaĞnie ta rozbieĪnoĞü upodobaĔ

trzyma ich razem, i nie potrafisz pohamowaü ukáucia zazdroĞci.

ChciaábyĞ wypytaü jeszcze Irneria, ale dotarliĞcie wáaĞnie bocznymi schodami do niskich

drzwi opatrzonych tabliczką „Instytut JĊzyków i Literatur Botnicko-Ugryjskich”. Irnerio puka

energicznie, mówi ci „czeĞü” i odchodzi.

Drzwi uchylają siĊ z trudem. Plamy wapna, które spostrzegasz na futrynie i na czapce

górującej nad roboczą kurtką podbitą owczą skórą, sprawiają na tobie wraĪenie, Īe lokal jest

zamkniĊty z powodu remontu, a w Ğrodku znajduje siĊ tylko malarz pokojowy czy teĪ ktoĞ do

zrobienia porządków.

— Czy jest tutaj profesor Uzzi-Tuzzi? Potwierdzające spojrzenie spod czapki róĪni siĊ od

spojrzenia, którego mógábyĞ siĊ spodziewaü po malarzu pokojowym; są to oczy czáowieka, który

gotując siĊ do skoku nad przepaĞcią, w myĞlach widzi siĊ juĪ po drugiej stronie i ze wzrokiem

utkwionym przed siebie unika spoglądania w dóá i na boki.

— Czy to wáaĞnie pan? — pytasz, chociaĪ juĪ pojąáeĞ, Īe to nie moĪe byü nikt inny.

Czáowieczek nie uchyla szerzej drzwi. — Czego pan chce?

— Przepraszam, to w sprawie pewnej informacji. DzwoniliĞmy do pana... Pani Ludmiáa... Czy

pani Ludmiáa jest tutaj?

— Tutaj nie ma Īadnej pani Ludmiáy... — mówi profesor cofając siĊ, wskazuje przy tym na

stáoczone przy drzwiach póáki na nieczytane tytuáy i nazwiska autorów wyzierające z grzbietów i

okáadek. Wygląda to jak zwarty páot bez jednej szpary. — Dlaczego szuka jej pan u mnie? — A

podczas gdy ty przypominasz sobie, co powiedziaá Irnerio o kryjówce Ludmiáy, Uzzi-Tuzzi zdaje siĊ

podkreĞlaü gestem niepozornoĞü swego gabinetu, jakby chciaá powiedzieü: „Szukaj sobie, skoro

sądzisz, Īe jest tutaj”, jakby odczuwaá potrzebĊ odparcia podejrzenia, iĪ trzyma tu LudmiáĊ w ukryciu.

— MieliĞmy przyjĞü razem — mówisz, Īeby wszystko byáo jasne.

— To dlaczego nie ma jej z panem? — pyta Uzzi-Tuzzi, i nawet tĊ logiczną zresztą uwagĊ

wypowiada podejrzliwym tonem.

— Chyba zaraz przyjdzie... — zapewniasz, ale mówisz to tonem niemal pytającym, jakbyĞ

szukaá u Uzzi-Tuzziego potwierdzenia w sprawie zwyczajów Ludmiáy, o których tobie nic nie

Page 29: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wiadomo, podczas gdy on mógáby o tym wiedzieü znacznie wiĊcej. — Pan, profesorze, zna LudmiáĊ,

prawda?

— Znam... A dlaczego pan pyta?... Co pan chce wiedzieü?... — denerwuje siĊ Uzzi-Tuzzi. —

Czy pan interesuje siĊ literaturą kimeryjską, czy... — zupeánie jakby zamierzaá powiedzieü: „... czy

Ludmiáą?”, ale nie koĔczy zdania, a ty, jeĞli masz byü szczery, powinieneĞ odrzec, Īe nie potrafisz juĪ

odróĪniü swego zainteresowania powieĞcią kimeryjską od zainteresowania Czytelniczką tej powieĞci.

Ponadto reakcja profesora na dĨwiĊk imienia Ludmiáy w poáączeniu ze zwierzeniami Irneria rzuca

tajemnicze Ğwiatáo na LudmiáĊ, budzi w tobie lĊkliwą ciekawoĞü, podobną do ciekawoĞci, jaką

wzbudza w tobie Zwida Ozkart z powieĞci, której dalszego ciągu poszukujesz, a takĪe jaką wzbudza

pani Marne z powieĞci, którą zacząáeĞ czytaü dzieĔ wczeĞniej i tymczasem odáoĪyáeĞ na bok, i oto

masz wraĪenie, Īe Ğcigasz wszystkie zjawy naraz, zarówno te wymyĞlone, jak i te rzeczywiste.

— Chciaáem... chcieliĞmy pana zapytaü, czy istnieje kimeryjski pisarz, który...

— ProszĊ usiąĞü — mówi profesor nieoczekiwanie uspokojony, czy raczej ponownie

ogarniĊty niepokojem niepokojem staáym i uporczywym, który powraca rozpraszając lĊki

przypadkowe i przelotne.

Pomieszczenie jest ciasne, Ğciany pokryte póákami, dodatkowa póáka stoi poĞrodku pokoju,

rozbijając wąską przestrzeĔ, tak Īe biurko profesora i krzesáo, na którym masz usiąĞü, przedziela coĞ w

rodzaju kurtyny, i jeĞli chcecie siĊ widzieü, musicie obaj przechylaü gáowy.

— Zesáano nas do tej komórki pod schodami... Uniwersytet rozszerza siĊ, a my siĊ

ĞcieĞniamy. JesteĞmy kopciuszkiem Īywych jĊzyków... JeĞli w ogóle jeszcze moĪna uznaü kimeryjski

za jĊzyk Īywy... Ale wáaĞnie na tym polega jego znaczenie — profesor wykrzykują z nagáym

entuzjazmem, który natychmiast gaĞnie — polega ono na fakcie, Īe kimeryjski jest zarazem jĊzykiem

wspóáczesnym i jĊzykiem martwym... To sytuacja uprzywilejowana, nawet jeĞli nikt nie zdaje sobie z

tego sprawy.

— Ma pan maáo studentów? — pytasz.

— A kto wedáug pana ma tu przychodziü? Kto jeszcze pamiĊta o Kimerach? W dziedzinie

jĊzyków zniewolonych znacznie bardziej frapują dzisiaj inne jĊzyki.. Baskijski... BretoĔski...

CygaĔski... Wszyscy siĊ na nie zapisują. Co nie znaczy, Īe uczą siĊ jĊzyka, tego nikt juĪ nie chce

robiü... Oni szukają problemów, o których mogliby rozprawiaü, ogólnych idei, które mogliby powiązaü

z innymi ogólnymi ideami. Moi koledzy dostosowują siĊ, idą z prądem, tytuáują cykle swoich wykáa-

dów: „Socjologia jĊzyka walijskiego”, „Psycholingwistyka jĊzyka okcytaĔskiego”... W przypadku

kimeryjskiego to jest niemoĪliwe.

— Dlaczego?

— Kimerowie zniknĊli, jakby ich pocháonĊáa ziemia. — Potrząsa gáową, jakby uzbrajaá siĊ w

cierpliwoĞü, by raz jeszcze powtórzyü kwestiĊ wypowiadaną setki razy. — To jest martwy instytut

martwej literatury napisanej w martwym jĊzyku. Dlaczego mieliby uczyü siĊ dzisiaj kimeryjskiego? Ja

pierwszy to rozumiem, ja pierwszy mówiĊ im: nie chcecie tu przychodziü, to nie przychodĨcie, jeĞli o

mnie chodzi, instytut moĪna nawet zamknąü... Ale przychodziü tu po to, Īeby robiü... Nie, tego juĪ za

wiele.

— ĩeby co robiü?

— Wszystko. Zdarzaáo mi siĊ tu widzieü wszystko. Caáymi tygodniami nikt siĊ tu nie

Page 30: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

pojawia, a jeĞli juĪ siĊ pojawi to robi rzeczy, które... MoglibyĞcie trzymaü siĊ z daleka od tego miejsca,

mówiĊ im, co was obchodzą te ksiąĪki napisane w jĊzyku zmaráych? Tymczasem oni robią to

umyĞlnie, chodĨmy na jĊzyki botnicko-ugryjskie, mówią, chodĨmy do Uzzi-Tuzziego, narzucają mi

swoją obecnoĞü, a ja muszĊ na to patrzeü, muszĊ uczestniczyü... W czym? — dociekasz, mając na

myĞli LudmiáĊ, która tu przychodziáa, chowaáa siĊ tutaj, moĪe z Irneriem, a moĪe jeszcze z innymi...

— Wszystko... byü moĪe coĞ ich tu przyciąga, moĪe niepewnoĞü granicy pomiĊdzy Īyciem i

Ğmiercią, moĪe to wáaĞnie bezwiednie wyczuwają. Przychodzą tu i robią to, co chcą, ale nie zapisują

siĊ na kurs, nie uczĊszczają na wykáady, nikt z nich nie interesuje siĊ literaturą Kimerów, pogrzebaną

w ksiąĪkach na tych póákach niczym w grobach na cmentarzu.

— A ja chciaábym siĊ dowiedzieü... Przyszedáem tu po to, aby pana zapytaü, czy istnieje

kimeryjska powieĞü, która rozpoczyna siĊ od... Nie, lepiej wymieniĊ imiona postaci: Gritzvi i Zwida,

Ponko i Brigd, akcja zaczyna siĊ w Kudgiwie, chociaĪ to moĪe tylko nazwa folwarku, potem, jak

sądzĊ, przenosi siĊ do Petkowo, nad Aagdem...

— Tak, zaraz ją znajdziemy! — wykrzykuje profesor i w jednej chwili uwalnia siĊ od oparów

melancholii, rozjaĞnia siĊ niczym Ğwiatáo lampy. — Chodzi bez wątpienia o Wychylając siĊ nad

brzegiem urwiska, jedyną powieĞü pozostawioną przez jednego z najbardziej obiecujących poetów

kimeryjskich z początku wieku, Ukko Ahtiego... Oto i ona! — i rzuca siĊ niczym ryba, co páynie w

górĊ rzeki, jednym skokiem dopada do upatrzonego miejsca na póáce, chwyta szczupáy tom w zielonej

oprawie, otrzepuje go z kurzu. — Tej ksiąĪki nigdy nie przeáoĪono na Īaden inny jĊzyk. TrudnoĞci są

tak duĪe, Īe kaĪdego to zniechĊca. Niech pan posáucha: „DochodzĊ do przekonania...” A raczej

„Umacniam w sobie przekonanie, Īe warto przekazaü... „ ProszĊ zauwaĪyü, Īe oba czasowniki uĪyte są

w formie niedokonanej...

Jedno pojmujesz od razu, ta ksiąĪka nie ma nic wspólnego z tą, którą zacząáeĞ czytaü. Tylko

niektóre imiona brzmią tak samo, szczegóá zapewne bardzo dziwny, lecz nie zastanawiasz siĊ nad tym,

bo Īmudnej improwizowane táumaczenie Uzzi-Tuzziego nabiera pomaáu ksztaátu fabuáy, mozolnie

odcyfrowane sáowne szarady ukáadają siĊ w páynną narracjĊ.

Page 31: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Wychylając siĊ nad brzegiem urwiska

Nabieram przekonania, Īe Ğwiat chce mi coĞ powiedzieü, przekazaü mi jakieĞ informacje,

upomnienia, sygnaáy. Spostrzegáem to dopiero wówczas, kiedy znalazáem siĊ w Petkwo. KaĪdego

ranka wychodzĊ z pensjonatu „Kudgiwa” na mój codzienny spacer do portu. PrzechodzĊ przed

obserwatorium meteorologicznym i rozmyĞlam o koĔcu Ğwiata, który nadchodzi, czy raczej uobecnia

siĊ juĪ od dáuĪszego czasu. Gdybym mógá wyznaczyü dokáadne miejsce koĔca Ğwiata, byáoby nim

obserwatorium meteorologiczne w Petkwo: blaszany dach, oparty na czterech nieco chwiejnych

sáupach, osáania ustawione rzĊdem na póáce samopiszące barometry, hygrometry, termografy wraz z

rolkami papieru milimetrowego, które obracają siĊ z powolnym tykaniem mechanizmu pod drgającą

stalówką. Metalowa chorągiewka wiatromierza na szczycie wysokiej anteny oraz pĊkaty lejek

pluwiografu dopeániają kruchego wyposaĪenia obserwatorium, które, odosobnione na krawĊdzi skarpy

miejskiego ogrodu, pod szaroperáowym niebem, monotonnym i nieruchomym, wygląda jak puáapka

zastawiona na cyklony, jak Īer rzucony na przynĊtĊ powietrznym trąbom znad dalekich tropikalnych

oceanów, jak wrak wystawiony na wĞciekáe porywy huraganu.

Są dni, kiedy kaĪda widziana rzecz wydaje mi siĊ brzemienna w znaczenia, w przesáania,

które trudno przekazaü mi innym, okreĞliü, przeáoĪyü na sáowa, chociaĪ wáaĞnie dlatego sprawiają one

wraĪenie ostatecznych. Te informacje lub przestrogi dotyczą mnie, a zarazem Ğwiata; mnie dotyczą nie

w sferze zewnĊtrznych wydarzeĔ, lecz tego, co dzieje siĊ wewnątrz, w gáĊbi mojego istnienia, i nie

dotyczą one poszczególnych przypadków Ğwiata, lecz ogólnoĞci w sposobie jego istnienia. Pojmujecie

zatem, Īe trudno mi o tym mówiü inaczej niĪ za poĞrednictwem pewnych sygnaáów.

Poniedziaáek. Dzisiaj ujrzaáem rĊkĊ wysuwającą siĊ z wiĊziennego okna od strony morza.

Szedáem portowym nabrzeĪem, jak to mam w zwyczaju, docierając aĪ na tyáy starej fortecy. Forteca

trwa w zamkniĊciu swych ukoĞnych murów, okna, chronione przez podwójne czy nawet potrójne

kraty, sprawiają wraĪenie Ğlepych. Choü wiedziaáem, Īe w Ğrodku siedzą zamkniĊci wiĊĨniowie,

spoglądaáem zawsze na twierdzĊ jak na element natury nieoĪywionej, naleĪący do królestwa

mineraáów. Pojawienie siĊ zatem rĊki zdumiaáo mnie tak, jakby wyáoniáa siĊ ona ze skaáy. RĊka trwaáa

w nienaturalnej pozycji; przypuszczam, Īe okna wmurowano wysoko w celi, wiĊzieĔ musiaá wiĊc

dokonaü wyczynu akrobaty, a raczej wyczynu czáowieka-wĊĪa, wsuwając ramiĊ pomiĊdzy kraty tak,

by jego rĊka mogáa wystrzeliü w górĊ w wolnym powietrzu. Znak nie byá skierowany do mnie ani do

kogokolwiek innego, a przynajmniej tak mi siĊ wydawaáo, w pierwszej chwili wcale nie pomyĞlaáem o

wiĊĨniach, bo rĊka wydaáa mi siĊ biaáa i delikatna niczym nie róĪniáa siĊ od moich rąk, nie byáo w niej

Ğladu szorstkoĞci, jakiej spodziewaü siĊ moĪna po rĊkach czáowieka uwiĊzionego. Odebraáem to jako

znak pochodzący od kamienia: kamieĔ chciaá mi przekazaü, Īe oboje jesteĞmy uksztaátowani z tej

samej materii, a zatem co z tego, co tworzy moją osobĊ, pozostanie, nie zaginie wraz z nastaniem

koĔca Ğwiata, umoĪliwi wytworzenie siĊ pewnej wiĊzi na pustyni pozbawionej istnienia, pozbawionej

mojego istnienia i moich wspomnieĔ. MówiĊ tu o moich pierwszych wraĪeniach, bo tylko one siĊ

liczą.

Dzisiaj doszedáem do tarasu widokowego, skąd moĪna dojrzeü skrawek plaĪy tam w dole,

Page 32: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

pustej plaĪy na tle szarego morza. Wiklinowe fotele w ksztaácie kosza, o wysokich wygiĊtych

oparciach dla osáony przed wiatrem, ustawione póákolem, zdawaáy siĊ obnaĪaü Ğwiat, W którym rodzaj

ludzki ulegá rozproszeniu, a rzeczy, które przetrwaáy, potwierdzają tylko jego nieobecnoĞü, poznaáem

zawrotu gáowy, tak jakbym niespodziewanie przeniknąá z jednego Ğwiata do drugiego, jakbym w

kaĪdym z nich pojawiá siĊ tuĪ po nastaniu koĔca Ğwiata.

Póá godziny póĨniej wracaáem przez taras widokowy. Z jednego z wiklinowych foteli,

odwróconych tyáem, powiewaáa liliowa wstąĪka. Stromą ĞcieĪką zszedáem ze skalnego cypla na taras,

skąd rzeczy obserwowaü moĪna pod innym kątem widzenia. Zgodnie z moim oczekiwaniem, w koszu,

caákowicie pod osáoną wikliny, siedziaáa panna Zwida, w biaáym sáomkowym kapeluszu, z otwartym

szkicownikiem na kolanach: rysowaáa z natury muszlĊ. Jej widok mnie nie ucieszyá, nieprzychylne

znaki dzisiejszego ranka odradzaáy mi nawiązanie rozmowy. JuĪ od dwudziestu dni spotykam ją samą

podczas moich spacerów po skaáach i po wydmach i niczego tak nie pragnĊ, jak do niej przemówiü, z

takim wáaĞnie zamiarem wychodzĊ kaĪdego ranka z pensjonatu, lecz kaĪdego ranka coĞ mnie od tego

odwodzi.

Panna Zwida zatrzymaáa siĊ w hotelu „Pod Ukwiaáem”. Poszedáem zapytaü portiera o jej

nazwisko, moĪe siĊ o tym dowiedziaáa, w tym sezonie w Petkwo letników jest niewielu, ponadto

máode osoby policzyü moĪna na palcach jednej rĊki. Spotykając mnie tak czĊsto, ona byü moĪe

spodziewa siĊ, Īe któregoĞ dnia ją pozdrowiĊ. Powodów, które stoją na przeszkodzie naszemu spotka-

niu, jest kilka. Po pierwsze panna Zwida zbiera i rysuje muszle. Miaáem kiedyĞ piĊkną kolekcjĊ muszli,

wiele lat temu, w okresie dorastania, lecz potem zaniedbaáem ją i zapomniaáem wszystko: zasady

klasyfikacji, podziaá morfologiczny, strefy wystĊpowania. Rozmowa z panną Zwidą nieuchronnie

sprowokowaáaby mnie do mówienia o muszlach, a ja nie potrafiĊ wybraü wáaĞciwej postawy: czy mam

udawaü caákowity brak rozeznania, czy teĪ mam siĊ odwoáaü do dawnej wiedzy, obecnie zarzuconej.

MyĞl o muszlach zmusza mnie do ponownego rozpatrzenia mojego stosunku do Īycia, do rozpatrzenia

mojej przeszáoĞci, na którą záoĪyáy siĊ rzeczy nie doprowadzone do koĔca i czĊĞciowo wymazane z

pamiĊci. Stąd bierze siĊ to poczucie skrĊpowania, które zawsze skáania mnie do ucieczki.

Do tego naleĪy jeszcze dorzuciü fakt, Īe pilnoĞü, z jaką ta dziewczyna oddaje siĊ rysowaniu

muszli, wskazuje na dąĪenie do doskonaáoĞci jako do formy, którą Ğwiat moĪe, a zatem powinien

osiągnąü. Ja, przeciwnie, od dáuĪszego czasu jestem przekonany, Īe doskonaáoĞü objawia siĊ tylko

mimochodem i przypadkiem, nie zasáuguje zatem na jakiekolwiek zainteresowanie, gdyĪ prawdziwa

natura rzeczy ujawnia siĊ tylko w rozkáadzie. Nawiązując rozmowĊ z panną Zwidą musiaábym wyraziü

uznanie dla jej rysunków — rysunków na najwyĪszym zresztą poziomie, sądząc z tego, co mogáem

dojrzeü — a zatem przynajmniej w pierwszej chwili musiaábym udawaü, Īe przystajĊ na estetyczno-

moralne wzorce przeze mnie odrzucone, albo teĪ od razu byábym zmuszony wyraziü mój sposób

odczuwania, ryzykując, Īe ją tym uraĪĊ.

Trzecia przeszkodą jest mój stan zdrowia, bo jakkolwiek ulegá on znacznej poprawie dziĊki

przepisanej mi przez lekarzy nadmorskiej kuracji, ogranicza jednak moje szanse wychodzenia i

spotykania innych ludzi. Miewam jeszcze nawroty choroby, a ponadto cierpiĊ na dokuczliwą egzemĊ,

co niweczy wszelkie moje plany podjĊcia Īycia towarzyskiego.

Od czasu do czasu zamieniam sáowo z meteorologiem panem Kaudererem, kiedy spotykam

go przy obserwatorium. Pan Kauderer przychodzi tu zawsze w poáudnie, aby przenieĞü pomiary. To

Page 33: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

czáowiek wysoki, chudy o ciemnej twarzy, z wyglądu przypomina trochĊ Indianina. Pojawia siĊ na

rowerze, ze wzrokiem nieruchomym, utkwionym przed siebie, tak jakby utrzymanie równowagi na

siodeáku wymagaáo od niego caákowitego skupienia. Opiera rower o wiatĊ, rozpina zawieszoną na

ramie torbĊ, wyjmuje z niej zeszyt i spisuje odmierzane pomiary jedne oáówkiem, inne duĪym

wiecznym piórem, ani na chwilĊ nie osáabiając przy tym natĊĪenia uwagi. Pod dáugim páaszczem nosi

pumpy, wszystkie czĊĞci ubrania są szare bądĨ w czarno-biaáą pepitkĊ, nawet czapka daszkiem.

Dopiero po zakoĔczeniu tych czynnoĞci postrzega, Īe go obserwujĊ, i pozdrawia mnie uprzejmie.

Zdaáem sobie sprawĊ, Īe obecnoĞü pana Kauderera jest dla mnie waĪna. Sam fakt, Īe ktoĞ wykazuje

jeszcze tyle sumiennego i metodycznego skupienia — chociaĪ dobrze wiem. Īe wszystko jest daremne

— dziaáa na mnie uspokajająco, byü moĪe stwarza pewną przeciwwagĊ dla mojego nieokreĞlonego

sposobu Īycia, który pomimo wniosków, do jakich doszedáem, napawa mnie poczuciem winy. Dlatego

teĪ przystajĊ, chcĊ przyjrzeü siĊ meteorologowi, a nawet z nim porozmawiaü, chociaĪ to nie sam temat

rozmowy mnie interesuje. Pan Kauderer rozprawia oczywiĞcie o pogodzie, posáuguje siĊ szczegóáową,

specjalistyczną terminologią, mówi o wpáywie skoków ciĞnienia na zdrowie, a takĪe o niepewnych

czasach, w jakich Īyjemy, przytacza przykáady z miejscowego Īycia lub z kroniki gazetowej. W takich

chwilach ujawnia charakter mniej zamkniĊty, niĪ moĪna by sądziü na pierwszy rzut oka, a nawet

wykazuje skáonnoĞü do podniecenia i gadatliwoĞci, zwáaszcza wówczas, kiedy gani sposób

postĊpowania i myĞlenia wáaĞciwy wiĊkszoĞci ludzi, gdyĪ jest to czáowiek o usposobieniu

malkontenta.

Dzisiaj pan Kauderer powiedziaá, Īe mając w planie kilkudniową nieobecnoĞü, powinien

znaleĨü kogoĞ, kto by go zastąpiá w przenoszeniu pomiarów, lecz nie zna nikogo, komu mógáby

zaufaü. Tak rozprawiając zapytaá, czy nie interesuje mnie odczytywanie pomiarów przyrządów

meteorologicznych, bo moĪe mnie tego nauczyü. Nie odpowiedziaáem tak ani nie, a przynajmniej nie

zamierzaáem udzieliü mu jednoznacznej odpowiedzi, ale oto znalazáem siĊ u jego boku na rusztowaniu,

on zaĞ wyjaĞniaá mi, jak mierzyü najwyĪszą i najniĪszą temperaturĊ, stan ciĞnienia, iloĞü opadów,

szybkoĞü wiatrów. Krótko mówiąc, zanim zdoáaáem siĊ poáapaü, powierzyá mi zastĊpstwo na najbliĪsze

dni, począwszy od jutra w poáudnie. Jakkolwiek moja zgoda zostaáa nieco wymuszona, nie dano mi

bowiem czasu do namysáu ani do uĞwiadomienia sobie, Īe nie mogĊ zadecydowaü tak od razu, zajĊcie

to nie jest mi niemiáe.

Wtorek. Dzisiaj rano po raz pierwszy rozmawiaáem z panną Zwidą. Obowiązek przenoszenia

pomiarów meteorologicznych w pewnej mierze pomógá mi przezwyciĊĪyü wáasne wątpliwoĞci. W tym

sensie, Īe po raz pierwszy podczas pobytu w Petkwo miaáem wczeĞnie zaciągniĊte zobowiązanie,

którego nie mogáem nie wypeániü. ToteĪ niezaleĪnie od tego, jak potoczyáaby siĊ nasza rozmowa, za

kwadrans dwunasta musiaábym powiedzieü: „Ach, byábym zapomniaá, muszĊ Ğpieszyü do

obserwatorium, bo zbliĪa siĊ godzina przenoszenia pomiarów.” Po czym poĪegnaábym siĊ ze

ĞciĞniĊtym sercem, a moĪe z ulgą, w kaĪdym razie z poczuciem pewnoĞci, Īe nie mogáem postąpiü

inaczej. SądzĊ, Īe jeszcze wczoraj, kiedy pan Kauderer skáadaá mi tĊ propozycjĊ, zrozumiaáem

mgliĞcie, iĪ ta powinnoĞü oĞmieli mnie do nawiązania rozmowy z panną Zwidą, lecz rzecz wydaje mi

siĊ jasna dopiero teraz, jeĞli w ogóle jest jasna.

Panna Zwida rysowaáa morskiego jeĪa. Siedziaáa na molo, na skáadanym taborecie. JeĪ leĪaá

Page 34: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

na skale, odwrócony i otwarty. Chowaá kolce, daremnie usiáując powróciü do swej naturalnej pozycji.

Rysunek dziewczyny przedstawiaá studium wilgotnego ciaáa miĊczaka, jego skurcze i rozkurczĊ

uchwycone w Ğwiatáocieniu, gĊsto zakreskowane dokoáa. Sáowa, które miaáem w pogotowiu, o formie

muszli jako zwodniczej harmonii, jako powáoce skrywającej prawdziwą istotĊ natury, nie brzmiaáyby

juĪ wáaĞciwie. Zarówno widok jeĪa, jak i rysunek sprawiaáy wraĪenie nieprzyjemne i okrutne niczym

wystawione na widok trzewia. Nawiązaáem rozmowĊ, mówiąc, Īe nie ma nic równie trudnego do

rysowania jak jeĪe, bo ani kolczasta powáoka, widziana z góry, ani odwrócony miĊczak — pomimo

swej budowy o promienistej symetrii — nie rozkáadają wyraĨnych akcentów, tak pomocnych w

przedstawieniu linearnym.

Odparáa, Īe zaleĪy jej na tym rysunku, bo jest to obraz, który powraca w jej snach i chciaáaby

siĊ od niego uwolniü. ĩegnając siĊ, zapytaáem, czy moĪemy siĊ zobaczyü jutro rano w tym samym

miejscu. Powiedziaáa, Īe na jutro ma inne plany, lecz pojutrze znowu wyjdzie ze szkicownikiem i z

áatwoĞcią ją spotkam.

Kiedy sprawdzaáem barometry, do wiaty zbliĪyli siĊ dwaj mĊĪczyĨni. Nigdy przedtem ich nie

widziaáem: obaj ubrani na czarno, w páaszczach z podniesionymi koánierzami. Spytali, czy jest pan

Kauderer, dokąd wyjechaá, a skoro nie znam jego adresu, to kiedy wróci.

Odpowiedziaáem, Īe nie wiem, i spytaáem, kim oni są i dlaczego o to pytają. — Nic takiego,

to niewaĪne — odparli oddalając siĊ.

ĝroda. Poszedáem do hotelu zanieĞü bukiet fioáków dla panny Zwidy. Portier powiedziaá mi,

Īe wyszáa. KrąĪyáem dáugo, mając nadziejĊ, Īe moĪe przypadkiem ją spotkam. Na placu przed fortecą

stali w kolejce krewni wiĊĨniów, dzisiaj w wiĊzieniu jest dzieĔ odwiedzin. PoĞród kobiecin w

chustkach i páaczących dzieci dojrzaáem pannĊ ZwidĊ. Czarna woalka skrywaáa jej twarz pod szerokim

rondem kapelusza, lecz zdradzaáa ją postawa; staáa z podniesioną gáową, z szyją dumnie

wyprostowaną.

W rogu placu, jakby nadzorując kolejkĊ do bramy wiĊzienia, stali dwaj mĊĪczyĨni w czerni,

ci sami, którzy wypytywali mnie wczoraj w obserwatorium.

JeĪ, woalka, dwaj nieznajomi: kolor czerni nadal ukazuje mi siĊ w takich okolicznoĞciach, Īe

zwraca na siebie moją uwagĊ. Są to przesáania, które táumaczĊ sobie jako wezwania nocy.

Zrozumiaáem, Īe od dáuĪszego czasu staram siĊ ograniczyü obecnoĞü ciemnoĞci w moim Īyciu.

Wydany przez lekarzy zakaz wychodzenia po zachodzie sáoĔca od miesiąca wiĊzi mnie w granicach

dziennego Ğwiata. Lecz to nie wszystko: w Ğwietle dziennym, w tej jasnoĞci rozlanej, bladej i niemal

pozbawionej cienia, dostrzegam mrok bardziej nieprzenikniony od mroku nocy.

ĝroda wieczorem. KaĪdego wieczoru pierwsze godziny po zapadniĊciu zmroku spĊdzam na

pisaniu tych stronic, chociaĪ nie wiem, czy ktokolwiek je kiedyĞ przeczyta. Szklana kula w pokoju w

pensjonacie „Kudgiwa” oĞwietla strumieĔ mojego pisma, moĪe nazbyt nerwowego, by przyszáy

czytelnik zdoáaá je odcyfrowaü. MoĪe ten dziennik ujrzy ponownie Ğwiatáo wiele, wiele lat po mojej

Ğmierci, kiedy nasz jĊzyk ulegnie kto wie jakim przemianom, a niektóre sáowa i zwroty páynnie przeze

mnie uĪywane wyjdą z obiegu i zabrzmią niezbyt zrozumiale. W kaĪdym razie ten, kto odnajdzie mój

dziennik zdobĊdzie nade mną przewagĊ; na podstawie jĊzyka pisanego zawsze moĪna odtworzyü

Page 35: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

leksykĊ i gramatykĊ, wyodrĊbniü zdania, przeáoĪyü je lub sparafrazowaü w innym jĊzyku, podczas gdy

ja z szeregu rzeczy, jakie kaĪdego dnia mi siĊ przydarzają, staram siĊ wyczytaü zamiary Ğwiata wobec

mnie i poruszam siĊ po omacku wiedząc, Īe nie istnieje Īaden sáownik, który zawaráby w sáowach

brzemiĊ mrocznych aluzji czających siĊ w rzeczach. Chciaábym, aby owo pulsowanie przeczuü i

wątpliwoĞci wydaáo siĊ mojemu czytelnikowi nie przypadkową przeszkodą w zrozumieniu tego, co ja

piszĊ, lecz istotą tego zapisu; a jeĞli bieg moich myĞli wyda siĊ niejasny temu, kto bĊdzie siĊ staraá za

nimi podąĪaü, bo nawyki myĞlowe ulegną caákowitej przemianie, zaleĪy mi na tym, aby pojąá on istotĊ

moich wysiáków, albowiem staram siĊ odczytaü spomiĊdzy linijek rzeczy wymykając siĊ sens tego, co

mnie czeka.

Czwartek. — DziĊki specjalnej przepustce od dyrekcji — wyjaĞniáa mi panna Zwida — mogĊ

wchodziü do wiĊzienia w dni odwiedzin i siadaü przy stole w rozmównicy z blokiem rysunkowym i

wĊglem. SurowoĞü ludzkiego oblicza dostarcza interesujących tematów do studium z natury.

Nie postawiáem jej Īadnego pytania, lecz ona spostrzegáa, Īe widziaáem ją wczoraj na placu, i

uznaáa za stosowne usprawiedliwiü swoją obecnoĞü w takim miejscu. Byábym wolaá, aby nic nie

mówiáa, bo rysunki przedstawiające ludzkie postacie nie wzbudzają we mnie Īadnego zaciekawienia,

toteĪ gdyby mi je pokazaáa, nie umiaábym wyraziü Īadnej opinii, do czego zresztą nie doszáo.

PomyĞlaáem, Īe moĪe te rysunki przechowuje w specjalnej teczce, którą pozostawia za kaĪdym razem

w biurze wiĊzienia, bo wczoraj — pamiĊtam dobrze — nie miaáa przy sobie nierozáącznego albumu w

oprawie ani piórnika na oáówki.

— Gdybym umiaá rysowaü, poĞwiĊciábym siĊ wyáącznie studiom nad formą przedmiotów

nieoĪywionych — powiedziaáem z pewną stanowczoĞcią, gdyĪ chciaáem zmieniü temat rozmowy, a

takĪe dlatego, Īe wrodzona skáonnoĞü nakazuje mi rozpoznawaü wáasne stany ducha w niemym

cierpieniu rzeczy.

Panna Zwida natychmiast przyznaáa mi racjĊ: przedmiotem, który narysowaáaby najchĊtniej,

powiedziaáa, jest jedna z tych niewielkich kotwiczek o czterech zĊbach, zwanych „kotami”, jakich

uĪywają kutry rybackie. Pokazaáa mi parĊ takich kotwic, kiedy mijaliĞmy barki przycumowane do

mola, i wyjaĞniáa, na czym polega trudnoĞü narysowania czterech haków pod róĪnymi kątami i z

rozmaitych perspektyw. Pojąáem, Īe przedmiot ten zawiera w sobie przesáanie, które muszĊ

rozszyfrowaü; kotwica to przestroga, bym znieruchomiaá, zaczepiá siĊ, zarzuciá hak, bym nie koáysaá

siĊ dáuĪej na powierzchni, unoszony przez fale. Lecz taka interpretacja nie rozwiewa wątpliwoĞci, bo

równie dobrze kotwica moĪe oznaczaü zaproszenie do odbicia od brzegu, do wypáyniĊcia na peáne

morze. Sam ksztaát „kota” — cztery obnaĪone zĊby, cztery Īelazne ramiona zniszczone od ocierania

siĊ o gáĊbinowe skaáy — ostrzega mnie, Īe Īadna z obu decyzji nie zapadnie bez wewnĊtrznego

rozdarcia, bez cierpienia. Na pocieszenie pozostaá mi fakt, Īe nie chodziáo o ciĊĪką kotwicĊ, którą

zarzuca siĊ na peánym morzu, lecz o porĊczną kotwiczkĊ, a zatem nie Īądano ode mnie rezygnacji ze

stanu zawieszenia wáaĞciwego máodoĞci, lecz tylko chwilowego postoju, namysáu, zbadania

mrocznych gáĊbi wáasnego „ja”.

— Aby bez trudu narysowaü ten przedmiot z kaĪdej perspektywy — powiedziaáa Zwida —

musiaáabym mieü u siebie jeden taki egzemplarz i oswoiü siĊ z nim. Czy sądzi pan, Īe mogáabym to

kupiü u jakiegoĞ rybaka?

Page 36: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— MoĪna zapytaü — odparáem.

— A moĪe pan spróbowaáby to nabyü? Sama siĊ nie oĞmielĊ, bo dziewczyna z miasta, która

wypytuje o surowe rybackie narzĊdzie, z pewnoĞcią wzbudziáaby zdziwienie.

Ujrzaáem siebie w chwili, gdy wrĊczam jej Īelaznego „kota”, jakby to byá bukiet kwiatów. W

niestosownoĞci tego obrazu czaiáo siĊ coĞ raĪącego i záowrogiego. Niewątpliwie kryá siĊ w tym pewien

sens, który mi umykaá, i obiecując sobie, Īe rozpatrzĊ rzecz w spokoju, odpowiedziaáem twierdząco.

— Wolaáabym, Īeby do kotwicy byáa przymocowana lina — uĞciĞliáa Zwida. — Caáymi

godzinami mogĊ rysowaü zwoje lin i mnie to nie mĊczy. Dlatego proszĊ wziąü bardzo dáugą linĊ, moĪe

mieü dziesiĊü, a nawet dwanaĞcie metrów.

Czwartek wieczorem. Lekarze pozwolili mi na umiarkowane spoĪywanie napojów

alkoholowych. Dla uczczenia tej nowiny wszedáem o zachodzie sáoĔca do gospody „Pod Gwiazdą

Szwecji”, by zamówiü szklaneczkĊ gorącego rumu. Przy barze stali rybacy, celnicy, ludzie pracy. W

ogólnym gwarze rozmów wybijaá siĊ gáos starego czáowieka w mundurze wiĊziennego straĪnika, który

bajaá w odurzeniu: — W kaĪdą ĞrodĊ wyperfumowana dama daje mi sto koron w banknocie, abym

zostawiá ją sam na sam z wiĊĨniem. A juĪ w czwartek sto koron rozpáywa siĊ w morzu piwa. A kiedy

koĔczy siĊ pora odwiedzin, dama wychodzi ze smrodem wiĊzienia na swych wytwornych sukniach, a

wiĊzieĔ wraca do celi z wonią damy na swym wiĊziennym ubraniu. A mnie pozostaje zapach piwa.

ĩycie nie jest niczym innym jak wymianą zapachów.

— I Īycie, i Ğmierü, moĪna powiedzieü — wtrąciá inny pijak, który z zawodu byá, jak siĊ od

razu zorientowaáem, grabarzem. — Zapach piwa pomaga mi zabiü trupi zapach. I tylko trupi zapach

zabije na tobie zapach piwa, jak u wszystkich piwoszy, którym przychodzi mi kopaü grób.

Dialog ten uznaáem za przestrogĊ, bym miaá siĊ na bacznoĞci: Ğwiat rozpada siĊ i usiáuje

wciągnąü mnie w proces ogólnego gnicia.

Piątek. Rybak zrobiá siĊ nagle nieufny: — A po co to panu? Co pan zrobi z czterozĊbną

kotwicą? Niedyskretne pytania, musiaábym odpowiedzieü: „To siĊ przyda do narysowania”, lecz znam

niechĊü panny Zwidy do pokazywania swoich prac w Ğrodowisku, które nie potrafi ich doceniü. JeĞli

zaĞ chodzi o mnie, wáaĞciwa odpowiedĨ powinna brzmieü: „To siĊ przyda do rozmyĞlaĔ”, i

wyobraĨmy sobie, co on by z tego zrozumiaá.

— To moja sprawa — odparáem. Z początku rozmawialiĞmy przyjaĨnie, zawarliĞmy przecieĪ

znajomoĞü poprzedniego wieczora w gospodzie, lecz niespodziewanie nasza rozmowa stalą siĊ

szorstka.

— Niech pan idzie do sklepu ze sprzĊtem Īeglarskim — uciąá krótko rybak. — Ja nie

sprzedajĊ swoich rzeczy.

Z kupcem przydarzyáo mi siĊ to samo; zaledwie zwróciáem siĊ z pytaniem, twarz mu

pociemniaáa. — Obcym nie moĪemy sprzedawaü takich rzeczy — powiedziaá. — Nie chcemy mieü do

czynienia z policją. I jeszcze ta dwunastometrowa lina... Nie Īebym pana podejrzewaá, ale juĪ niejeden

raz ktoĞ zarzucaá „kota” na kraty fortecy, aby pomóc w ucieczce wiĊĨniowi...

„Ucieczka” jest jednym z tych sáów, które natychmiast zaprzątają moją myĞl, nie dają mi

chwili wytchnienia. Poszukiwanie kotwicy, do czego siĊ zobowiązaáem, zdaje mi siĊ wskazywaü drogĊ

Page 37: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ucieczki, moĪe teĪ wskazuje sposobnoĞü przemiany, zmartwychwstania. Z dreszczem grozy odrzucam

myĞl, Īe wiĊzieniem jest moje Ğmiertelne ciaáo, a czekającą mnie ucieczką jest oderwanie siĊ odeĔ

duszy, co da początek Īyciu pozaziemskiemu.

Sobota. Byáa to moja pierwsza nocna wyprawa od wielu miesiĊcy, co napawaáo mnie

niemaáym lĊkiem, zwáaszcza z uwagi na moją skáonnoĞü do przeziĊbienia. ToteĪ przed wyjĞciem

wáoĪyáem kominiarkĊ, na to weánianą czapkĊ i jeszcze filcowy kapelusz. Tak okutany, z jednym

szalikiem owiniĊtym wokóá szyi, a drugim wokóá lĊdĨwi, do tego ubrany w trzy kurtki: weánianą,

puchową i skórzaną, w wysokich ocieplanych butach, mogáem odzyskaü poczucie pewnego

bezpieczeĔstwa. Noc, jak mogáem potem stwierdziü, byáa pogodna i spokojna. Lecz nadal nie

rozumiaáem, dlaczego pan Kauderer wyznaczyá mi spotkanie na cmentarzu, w Ğrodku nocy, za

poĞrednictwem zagadkowego listu, który dorĊczono mi w wielkiej tajemnicy. Skoro wróciá, to

dlaczego nie moĪemy siĊ spotkaü tak jak zawsze? A jeĞli nie wróciá, to kogo dane mi bĊdzie ujrzeü na

cmentarzu?

FurtkĊ otworzyá mi grabarz, którego poznaáem juĪ w gospodzie „Pod Gwiazdą Szwecji”. —

Szukam pana Kauderera — powiedziaáem.

Odpará: — Pana Kauderera tu nie ma. PoniewaĪ jednak cmentarz jest domem tych, których

nie ma, proszĊ wejĞü.

Szedáem pomiĊdzy nagrobkami, kiedy musnąá mnie szybki i szeleszczący cieĔ. CieĔ

zahamowaá i zszedá z siodeáka: — Pan Kauderer? — wykrzyknąáem zdumiony, Īe on krąĪy poĞród

grobów na rowerze ze zgaszoną latarką.

— Psst! — uciszyá mnie. — Popeániá pan powaĪną nieostroĪnoĞü. Kiedy powierzaáem panu

obserwatorium nie przypuszczaáem, Īe skompromituje siĊ pan jakąĞ próbą ucieczki. Musi pan

wiedzieü, Īe jesteĞmy przeciwni pojedynczym ucieczkom. To kwestia czasu. OpracowaliĞmy bardziej

ogólny plan postĊpowania, obliczony na dáuĪszy termin.

Sáysząc, jak mówi „my” i zakreĞla przy tym rĊką szeroki áuk, pomyĞlaáem, Īe przemawia w

imieniu zmaráych. Oto zmarli — pan Kauderer najwyraĨniej jest ich rzecznikiem — oznajmiają mi, Īe

jeszcze nie chcą przyjąü mnie do swego grona. Doznaáem niewątpliwej ulgi.

— RównieĪ z pana winy bĊdĊ musiaá przedáuĪyü moją nieobecnoĞü — dodaá. — Jutro lub

pojutrze otrzyma pan wezwanie na policjĊ, komisarz przesáucha pana w sprawie czterozĊbnej kotwicy.

Niech pan uwaĪa, Īeby mnie do tego nie wmieszaü, musi pan wiedzieü, Īe wszystkie pytania

komisarza bĊdą staraáy siĊ pana skáoniü do zeznaĔ na temat mojej osoby. Pan nic o mnie nie wie,

oprócz tego, Īe jestem w podróĪy i nie powiedziaáem, kiedy wrócĊ. MoĪe pan powiedzieü, Īe prosiáem

pana o zastĊpstwo przy przenoszeniu pomiarów tylko na kilka dni. Zresztą od jutra zwalniam pana z

obowiązku udawania siĊ do obserwatorium.

— Nie, tylko nie to! — wykrzyknąáem, ogarniĊty niespodziewaną rozpaczą, jakbym w tej

wáaĞnie chwili zrozumiaá, Īe tylko kontrolowanie instrumentów meteorologicznych pozwala

zawáadnąü mi siáami wszechĞwiata i rozpoznaü w nim pewien áad.

Niedziela. Wczesnym rankiem poszedáem do obserwatorium meteorologicznego, wspiąáem

siĊ na podwyĪszenie i staáem tak, sáuchając tykania samopiszących przyrządów, jakby to byáa muzyka

Page 38: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

sfer niebieskich. Wiatr gnaá po porannym niebie, pĊdząc drobne chmury. Chmury ukáadaáy siĊ w

girlandy pierzastych obáoków, potem w kumulusy. Okoáo wpóá do dziesiątej lunąá deszcz i pluwiometr

wypeániáo parĊ centylitrów wody, przez chwilĊ ukazaá siĊ fragment tĊczy, potem niebo ponownie

sposĊpniaáo, stalówka barografu opadáa wyznaczając liniĊ niemal pionową, zahuczaá grzmot i sypnąá

grad. Tam na szczycie, miaáem záudzenie, Īe dzierĪĊ w dáoni przejaĞnienia i burze, pioruny i mgáy. Nie

czuáem siĊ bogiem, nie, nie bierzcie mnie za szaleĔca, nie czuáem siĊ gromowáadnym Zeusem, lecz

czuáem siĊ trochĊ jak dyrygent, który ma przed sobą gotową partyturĊ i wie, Īe dĨwiĊki páynące z

instrumentów odtwarzają zapis, a on jest jego gáównym stróĪem i obroĔcą. Blaszany dach

rozbrzmiewaá bĊbniącymi uderzeniami, wiatromierz wirowaá. Ten wszechĞwiat záoĪony z trzasków i

drgaĔ dawaá siĊ przeáoĪyü na kolumnĊ cyfr w moim zeszycie. Wszechwáadny spokój królowaá nad

materią Īywioáów.

W owej chwili harmonii i poczucia peáni niespodziewane skrzypienie kazaáo mi zniĪyü

wzrok. PomiĊdzy stopniami podwyĪszenia a sáupami podpierającymi wiatĊ siedziaá skulony czáowiek,

brodaty, ubrany w zgrzebny pasiak, przemokniĊty od deszczu. Patrzyá na mnie jasnym, stanowczym

spojrzeniem.

— Uciekáem — powiedziaá. — ProszĊ mnie nie zdradziü. Powinien pan zawiadomiü pewną

osobĊ. Zgoda? Mieszka w hotelu „Pod Ukwiaáem”.

Natychmiast poczuáem, Īe w doskonaáym áadzie wszechĞwiata pojawiáa siĊ szczelina, Īe

zarysowaáo siĊ nieodwracalne pĊkniĊcie.

Page 39: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

IV

Sáuchanie gáoĞnej lektury znacznie siĊ róĪni od cichego czytania. Kiedy sam czytasz, moĪesz

zatrzymaü siĊ lub pominąü niektóre zdania, o tempie decydujesz ty. Kiedy czyta ktoĞ inny, trudno jest

ci dostroiü uwagĊ do tempa jego lektury, to zbyt poĞpiesznej, to za powolnej.

Poza tym sáuchanie kogoĞ, kto táumaczy z innego jĊzyka, nasuwa nieustanne wątpliwoĞci, czy

sáowa są wáaĞciwie dobierane, pozostawia margines tego, co jest nieokreĞlone, tymczasowe. Natomiast

kiedy czytasz tekst samodzielnie, jest on czymĞ namacalnym, z czym musisz siĊ zmagaü. Kiedy ci go

táumaczą na Īywo, jest czymĞ, co istnieje i czego zarazem nie ma, czego nie moĪesz dotknąü.

Ponadto profesor Uzzi-Tuzzi rozpocząá swoje ustne táumaczenie tak, jakby nie byá pewien,

czy jedne sáowa przystają do drugich, powracaá do kaĪdej frazy, aby rozplataü skáadniowe supáy,

rozkáadaá zdania aĪ do caákowitego ich rozdrobnienia, maltretowaá je i szarpaá, zatrzymywaá siĊ nad

kaĪdym wyrazem, objaĞniaá jego uĪycie i konotacje, wykonywaá przy tym ruchy okrĊĪne, co miaáo

oznaczaü, Īe powinny nas zadowoliü przybliĪone odpowiedniki, przystawaá dla podania etymologii

wyrazów, dla wygáoszenia reguá gramatycznych, cytatów z dzieá klasyków. Lecz kiedy wydaje ci siĊ,

Īe filologia i erudycja bardziej leĪą profesorowi na sercu niĪ sama opowieĞü, spostrzegasz, Īe jest

wrĊcz przeciwnie: akademickie opakowanie chroni jedynie to, co opowieĞü mówi i czego nie

dopowiada, osáania jej wewnĊtrzny blask, i gotów ulec rozproszeniu pod wpáywem prądu powietrza,

chroni echo zaginionej wiedzy, która objawia siĊ w póámroku i w przemilczanych aluzjach.

Rozdarty pomiĊdzy potrzebą wtrącania wáasnych komentarzy, które pomogáyby wydobyü z

tekstu mnogoĞci znaczeĔ, a ĞwiadomoĞcią, iĪ kaĪda interpretacja jest aktem gwaátu i samowoli,

profesor, pragnąc uáatwiü nami zrozumienie fragmentów najbardziej zagmatwanych, z braku lepszego

rozwiązania zaczynaá je czytaü w oryginale. Brzmienie tego nieznanego jĊzyka, wywiedzione z teore-

tycznych zaáoĪeĔ, nie poparte Ğwiadectwem Īywych gáosów i ich indywidualnych modulacji, nie

naznaczonej piĊtnem mowy potocznej, co ksztaátuje i przetwarza, nabieraáo wymowy dĨwiĊków

ostatecznych, które nie oczekują odpowiedzi, podobnie jak nie oczekuje jej Ğpiew ostatniego ptaka z

wymierającego gatunku ani ogáuszający huk nowego modelu odrzutowca, co eksploduje na niebie

podczas próbnego lotu.

Potem coĞ zaczĊáo powoli narastaü i wypeániaü frazy owej nieudolnej recytacji. Fabuáa

powieĞci wziĊáa górĊ nad wahaniem gáosu, staáa siĊ páynna, przejrzysta, swobodna. Uzzi-Tuzzi páywaá

w niej jak ryba, pomagając sobie gestem (rozkáadaá rĊce niczym páetwy), ruchem warg (wypuszczane

sáowa przypominaáy pĊcherzyki powietrza), spojrzeniem jego oczy przebiegaáy stronnicĊ niczym oczy

ryby lustrującej dno morskie, a takĪe jak oczy obserwatora akwarium, który Ğledzi poruszenia ryby w

podĞwietlonym zbiorniku.

Teraz wokóá ciebie nie ma juĪ pokoju instytutu, póáek ani profesora; przeniknąáeĞ do Ğrodka

powieĞci, widzisz nordycką plaĪĊ, podąĪasz Ğladami sáabowitego dĪentelmena. JesteĞ tym pocháoniĊty

tak bardzo, Īe z opóĨnieniem dostrzegasz u swojego boku czyjąĞ obecnoĞü. Kątem oka spostrzegasz

LudmiáĊ. Jest tam, siedzi na stosie tomów in folio, zasáuchana w dalszy ciąg opowieĞci.

Czy przyszáa dopiero w tej chwili, czy moĪe sáyszaáa początek lektury? Czy weszáa po cichu,

Page 40: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

bez pukania? Czy byáa tutaj juĪ przedtem, ukryta pomiĊdzy póákami. (Przychodzi tu, aby siĊ ukryü,

powiedziaá Irnerio. Przychodzą tu i robią rzeczy niewyobraĪalne, powiedziaá Uzzi-Tuzzi.) A moĪe to

tylko zjawa wywoáana zaklĊciem profesora-czarownika?

Uzzi-Tuzzi nie przerywa swojej recytacji, nie okazuje zdziwienia z powodu obecnoĞci nowej

sáuchaczki, tak jakby zawsze tu byáa. Ani teĪ nie wzdraga siĊ, kiedy ona, podczas przerwy dáuĪszej niĪ

poprzednie, pyta: — I co dalej?

Profesor zamyka nagle ksiąĪkĊ. — Dalej nie ma nic. Wychylając siĊ nad brzegiem urwiska

urywa siĊ w tym miejscu. Po napisaniu pierwszych stron powieĞci Ukko Ahti pogrąĪyá siĊ w depresji,

która w ciągu paru lat doprowadziáa go do trzech nieudanych prób samobójstwa i jednej ostatecznej.

Fragment ten zostaá opublikowany w poĞmiertnym zbiorze jego pism, obok rozproszonych wierszy,

poufnego pamiĊtnika i notatek do eseju o wcieleniach Buddy. Niestety, nie udaáo siĊ wytropiü jakiego-

kolwiek planu czy szkicu, który pozwoliáby wyjaĞniü, jak Ahti zamierzaá poprowadziü dalej akcjĊ.

Tekst Wychylając siĊ nad brzegiem urwiska, jakkolwiek okaleczony, a moĪe wáaĞnie dlatego, jest

tekstem najbardziej reprezentatywnym dla kimeryjskiej prozy dziĊki temu, co wyjawia, a zwáaszcza

dziĊki temu, co zataja, poprzez to, w jaki sposób wymyka siĊ, urywa, przepada...

Gáos profesora zdaje siĊ zanikaü. Wyciągasz szyjĊ, aby siĊ upewniü, czy nadal tam jest, za

przegrodą póáek, które osáaniają go przed twoim wzrokiem, ale nie udaje ci siĊ go dostrzec, moĪe

wĞlizgnąá siĊ w zaroĞla akademickich publikacji i roczników czasopism, moĪe skurczyá siĊ tak bardzo,

Īe przyjĊáy go szczeliny wiecznie záaknione kurzu, moĪe dosiĊgáo go przeznaczenie, które ciąĪy nad

przedmiotem jego badaĔ, moĪe wcháonĊáa go bezdenna otcháaĔ nagle urwanej powieĞci. ChciaábyĞ

przystanąü na krawĊdzi tej otcháani, chciaábyĞ podtrzymaü LudmiáĊ lub wesprzeü siĊ na niej, twoje

rĊce starają siĊ pochwyciü jej rĊce...

— Nie pytajcie mnie, gdzie jest dalszy ciąg tej ksiąĪki! — Ostry krzyk dobiega z

nieokreĞlonego miejsca pomiĊdzy póákami. — Wszystkie ksiąĪki mają swój dalszy ciąg po tamtej

stronie... — Gáos profesora wznosi siĊ i opada. Gdzie on siĊ podziaá? MoĪe tarza siĊ pod biurkiem,

moĪe wiesza siĊ u lampy pod sufitem?

— Gdzie mają dalszy ciąg? — pytacie, znieruchomiaá na skraju przepaĞci. — Po drugiej

stronie czego?

— KsiąĪki są stopniami granicznego progu... Wszyscy kimeryjscy pisarze przekroczyli ten

próg... Dalej zaczyna siĊ jĊzyk bez sáów, jĊzyk umaráych, mówiący o tym, o czym tylko jĊzyk

umaráych moĪe mówiü. Kimeryjski jest ostatnim jĊzykiem Īywych... jest jĊzykiem pogranicza! Ci,

którzy tu przychodzą, chcą záowiü uchem to, co sáychaü po tamtej stronie... Posáuchajcie...

Wy dwoje niczego juĪ nie sáuchacie. TakĪe i wy zniknĊliĞcie, skuleni w rogu, przytuleni

jedno do drugiego. Czy to jest wasza odpowiedĨ? Czy chcecie dowieĞü, Īe Īywi takĪe mają swój jĊzyk

bez sáów, nie moĪna nim wprawdzie pisaü ksiąĪek, ale moĪna go przeĪywaü, sekunda po sekundzie,

niczego nie notując ani nie utrwalając w pamiĊci? Najpierw pojawia siĊ ten pierwotny jĊzyk bez sáów,

jĊzyk Īywych — czy wáaĞnie tĊ przesáankĊ chcielibyĞcie przekazaü Uzzi-Tuzziemu? — potem nastĊ-

pują sáowa, w których pisze siĊ ksiąĪki, daremnie starając siĊ zawrzeü w nich áadunek tego

pierwotnego jĊzyka, potem zaĞ...

— Wszystkie kimeryjskie ksiąĪki pozostaáy nie dokoĔczone... — wzdycha Uzzi-Tuzzi — ich

dalszy ciąg rozgrywa siĊ po tamtej stronie... w innym jĊzyku, w milczącym jĊzyku, do którego

Page 41: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

odsyáają wszystkie sáowa ksiąĪek pozornie przez nas czytanych...

— Pozornie... Dlaczego pozornie? Ja lubiĊ czytaü i czytam naprawdĊ... — To mówi Ludmiáa,

z przekonaniem i zapaáem. Siedzi naprzeciwko profesora, ubrana z prostotą i z elegancją, w jasne

kolory. Jej sposób istnienia w Ğwiecie, otwarcie siĊ na to, co Ğwiat moĪe jej zaofiarowaü, oddala

egocentryczną toĔ samobójczej powieĞci, która ostatecznie pogrąĪa siĊ w sobie samej. W jej gáosie

szukasz potwierdzenia wáasnej potrzeby przywiązywania siĊ do rzeczy istniejących, czytania tego, co

zostaáo napisane i basta, oddalając zjawy, które wymykają ci siĊ z rąk. (Nawet jeĞli wasz uĞcisk —

przyznaj siĊ — zrodziá siĊ tylko w twojej wyobraĨni, to mimo wszystko pozostaje uĞciskiem, który w

kaĪdej chwili moĪe siĊ speániü...)

Ale Ludmiáa wyprzedza ciĊ zawsze przynajmniej o krok. — LubiĊ mieü ĞwiadomoĞü, Īe

istnieją ksiąĪki, które mogĊ jeszcze przeczytaü... — mówi pewna, Īe mocy jej pragnienia odpowiadają

rzeczy istniejące, konkretne, nawet jeĞli są nieznane. Jak zdoáasz dotrzymaü jej kroku, skoro ta

dziewczyna oprócz ksiąĪki, jaką ma wáaĞnie przed oczami, czyta takĪe i tĊ, której jeszcze nie ma,

chociaĪ, skoro ona tego chce, powieĞü ta nie moĪe siĊ nie pojawiü.

Profesor siedzi tam, przy swoim stole, z krĊgu biurowej lampy wynurzają siĊ jego rĊce,

zawieszone lub lekko oparte na zamkniĊtym tomie, jakby w smĊtnej pieszczocie.

— Proces czytania — mówi — polega zawsze na tym: mamy przed sobą rzecz napisaną,

przedmiot trwaáy, materialny, niezmienny, i zestawiamy go z czymĞ, co jest nieobecne, co naleĪy do

Ğwiata nierzeczywistego, niewidzialnego, bo wchodzi w zakres tego, co byáo, a juĪ nie jest, co minĊáo,

przepadáo, staáo siĊ nieosiągalne, trafiáo do krainy umaráych...

— ... albo co jest nieobecne, bo jeszcze nie istnieje, zaledwie poĪądane, niepokojące,

prawdopodobne lub nieprawdopodobne — mówi Ludmiáa. — Czytanie jest wychodzeniem naprzeciw

temu, co ma siĊ wydarzyü, chociaĪ nikt jeszcze nie wie, co to bĊdzie... — (Teraz widzisz wyraĨnie, jak

Czytelniczka nachyla siĊ, by spoza marginesu zadrukowanej stronicy dostrzec pojawiające siĊ na

horyzoncie statki wybawicieli lub najeĨdĨców, nadciągającą burzĊ...) — W powieĞci, jaką miaáabym

wáaĞnie ochotĊ przeczytaü, czuáoby siĊ narastanie historii niby dalekiego jeszcze grzmotu, historii

czasów przeszáych, w którą wplecione zostaáy losy bohaterów. PowieĞü ta daáaby mi poczucie

uczestniczenia w momencie przeáomowym, na razie pozbawionym jeszcze imienia, pozbawionym

okreĞlonego ksztaátu...

— Brawo, siostrzyczko! WidzĊ, Īe robisz postĊpy. — SpomiĊdzy póáek ukazaáa siĊ

dziewczyna o dáugiej szyi i ptasiej twarzy, o stanowczym spojrzeniu okularnicy, z grzywą krĊconych

wáosów, ubrana w szeroką bluzĊ i obcisáe spodnie. — PrzychodzĊ, aby ci oznajmiü, Īe znalazáam

powieĞü, której szukaáaĞ, i wáaĞnie tą powieĞcią posáuĪymy siĊ podczas naszego seminarium na temat

rewolucji feministycznej, dokąd jesteĞ zaproszona, jeĞli chcesz posáuchaü naszej analizy i dyskusji!

— Lotario, nie powiesz mi — wykrzykuje Ludmiáa — Īe ty takĪe zdobyáaĞ Wychylając siĊ

nad brzegiem urwiska, nie dokoĔczoną powieĞü kimeryjskiego pisarza Ukko Ahtiego!

— JesteĞ w báĊdzie. Ludmiáo. Chodzi wáaĞnie o tĊ powieĞü, tyle Īe nie urwaną, ale

dokoĔczoną, i nie zostaáa ona napisana w jĊzyku kimeryjskim. lecz w cymbryjskim tytuá zmieniono

potem na Nie lĊkając siĊ wichury ani zawrotu gáowy, autor zaĞ podpisaá ksiąĪkĊ innym pseudonimem,

jako Vorts Viljandi.

— To falsyfikat! — krzyczy profesor Uzzi-Tuzzi. To znany przypadek faászerstwa! Chodzi o

Page 42: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

apokryficzne teksty, rozpowszechniane przez cymbryjskich nacjonalistów podczas propagandowej

kampanii antykimeryjskie pod koniec pierwszej wojny Ğwiatowej!

Za Lotarią táoczą siĊ pierwsze szeregi zastĊpów máodziutkich dziewczyn o oczach jasnych i

spokojnych, które wzbudzają pewien niepokój, wáaĞnie dlatego, Īe wydają siĊ zbyt jasne i zbyt

spokojne. PomiĊdzy nimi toruje sobie drogĊ blady i brodaty mĊĪczyzna o sarkastycznym spojrzeniu i z

zastygáym grymasem rozczarowania na ustach.

— Przykro mi, Īe muszĊ zaprzeczyü sáowom mojego znakomitego kolegi — mówi — lecz

autentycznoĞci tego tekstu dowiedziono dziĊki odnalezieniu manuskryptów, które ukryli Cymbrowie!

— Zdumiewa mnie to, Galligani — burczy Uzzi-Tuzzi — Īe uĪywasz autorytetu swojej

katedry jĊzyków i literatur herulo-aátajskich dla celów równie wulgarnej mistyfikacji! Związanej

ponadto z terytorialnymi rewindykacjami, które nie mają nic wspólnego z literaturą!

— ProszĊ ciĊ, Uzzi-Tuzzi — odcina siĊ profesor Galligani - nie sprowadzaj polemiki do tego

poziomu. Dobrze wiesz, Īe nacjonalizm cymbryjski jest równie daleki moim zainteresowaniom, jak,

mam nadziejĊ, szowinizm kimeryjski jest obcy twoim. Kiedy porównujĊ ducha obu literatur, pytanie,

które sobie stawiam, brzmi: która z nich posunĊáa siĊ dalej w odrzuceniu wartoĞci?

Polemika cymbro-kimeryjska zdaje siĊ nie poruszaü Ludmiáy, owáadniĊtej obecnie tylko jedną

myĞlą: szansą usáyszenia dalszego ciągu przerwanej powieĞci. — Czy to prawda, co mówi Lotaria? —

pyta ciĊ szeptem. — Tym razem chciaáabym, Īeby miaáa racjĊ, Īeby początek, który przeczytaá nam

profesor, miaá dalszy ciąg, nie jest waĪne w jakim jĊzyku...

— Ludmiáo — mówi Lotaria — my idziemy na zajĊcia grupowe. JeĞli chcesz posáuchaü

dyskusji nad powieĞcią Viljandiego, to chodĨ z nami. MoĪesz teĪ zaprosiü swojego przyjaciela, jeĞli to

go interesuje.

Tak oto zaciągnąáeĞ siĊ pod chorągiew Lotarii. Grupa wĊdruje do jednej z sal, rozsiada siĊ

wokóá stoáu. Oboje z Ludmiáą chcielibyĞcie znaleĨü siĊ jak najbliĪej skoroszytu, który leĪy przed

Lotaria i, jak siĊ zdaje, zawiera wáaĞciwą powieĞü.

— Chcemy podziĊkowaü profesorowi literatury cymbryjskiej, panu Galliganiemu —

rozpoczyna Lotaria — który zechciaá udostĊpniü nam rzadki egzemplarz powieĞci Nie lĊkając siĊ

wichury ani zawrotu gáowy, a takĪe zechciaá osobiĞcie uczestniczyü w naszym seminarium. PragnĊ

podkreĞliü tĊ otwartą postawĊ, tym bardziej godną uznania, jeĞli zestawimy ją z brakiem zrozumienia

ze strony innych wykáadowców z pokrewnych dziedzin... — tu Lotaria rzuca porozumiewawcze spoj-

rzenie na siostrĊ, aby nie umknĊáa jej polemiczna aluzja do Uzzi-Tuzziego.

Profesor Galligani jest proszony o krótki rys historyczny, co pozwoli ująü tekst w pewne

ramy. — OgraniczĊ siĊ do przypomnienia czasów, kiedy ziemie naleĪące do PaĔstwa Kimeryjskiego

po drugiej wojnie Ğwiatowej zostaáy wáączone do terytorium Cymbryjskiej Republiki Ludowej.

Porządkując dokumenty z archiwów kimeryjskich. rozbitych podczas frontowych dziaáaĔ, Cymbrowie

mogli poddaü ponownej ocenie záoĪoną osobowoĞü pisarza Vortsa Viljandiego, który tworzyá zarówno

w jĊzyku kimeryjskim, jak i cymbryjskim, chociaĪ Kimerowie opublikowali tylko pisma powstaáe w

ich jĊzyku, nieliczne zresztą. Znacznie waĪniejsze pod wzglĊdem iloĞci i jakoĞci są dzieáa pisane w

jĊzyku cymbryjskrm, trzymane w ukryciu przez Kimerów, poczynając od obszernej powieĞci Nie

lĊkając siĊ wichury ani zawrotu gáowy, której początek, jak siĊ wydaje, istniaá takĪe w wersji

kimeryjskiej, podpisanej pseudonimem Ukko Ahtiego. W kaĪdym razie nie ulega wątpliwoĞci, Īe jeĞli

Page 43: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

chodzi o tĊ powieĞü, to dopiero po dokonaniu wyboru na rzecz jĊzyka cymbryjskiego pisarz odnalazá

wáaĞciwą wenĊ...

— Nie bĊdĊ tutaj mówiá — kontynuuje profesor — o zmiennej kolei losów tej powieĞci w

Cymbryjskiej Republice Ludowej. Pierwotnie wydana jako pozycja klasyczna, przeáoĪona nawet na

niemiecki dla celów rozpowszechniania za granicą (ten wáaĞnie przekáad leĪy przed nami), dostaáa siĊ

pod prĊgierz kampanii prowadzonej w ramach weryfikacji ideologicznej, a nastĊpnie wycofano ją z

obiegu, a nawet z bibliotek. My natomiast uwaĪamy ją za ksiąĪkĊ o wybitnych treĞciach rewolu-

cyjnych...

Oboje z Ludmiáą niecierpliwie wypatrujecie chwili, kiedy ta zaginiona ksiąĪka odrodzi siĊ z

popioáów, lecz musicie poczekaü, aĪ dziewczyny i cháopcy z grupy rozdzielą pomiĊdzy siebie zadania;

podczas lektury bĊdą musieli podkreĞliü przejawy stosunków produkcji, procesy reifikacji,

kompensacyjne dąĪenia zdegradowanych kody semantyczne páci, metajĊzyki ciaáa oraz transgresją ról

w Īyciu politycznym i prywatnym.

Wreszcie Lotaria otwiera skoroszyt, zaczyna czytaü. Ogrodzenie z drutu kolczastego rozsuwa

siĊ niczym pajĊczyna. Sáuchacie wszyscy w milczeniu, wy i oni.

Natychmiast zdajecie sobie sprawĊ, Īe sáuchacie czegoĞ, co nie ma nic wspólnego ani z

Wychylając siĊ nad brzegiem urwiska, ani z Poza osadą Malbork, ani z JeĞli zimową nocą podróĪny.

Wymieniacie spojrzenia, ty i Ludmiáa, nawet dwukrotnie, najpierw pytające, potem porozumiewawcze.

Mimo wszystko, skoro juĪ wkroczyliĞcie w Ğwiat tej powieĞci, chcielibyĞcie podąĪaü naprzód bez

dalszych niespodzianek.

Page 44: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Nie lĊkając siĊ wichury ani zawrotu gáowy

O piątej rano przez miasto przeciągnąá tabor wojskowy; przed sklepami spoĪywczymi

zaczynaáy siĊ ustawiaü w kolejkach kobieciny z áojowymi lampami, mury byáy jeszcze wilgotne od

farby propagandowych napisów nakreĞlonych nocą przez bojówki róĪnych frakcji Rady Tymczasowej.

Kiedy muzycy wkáadali instrumenty do futeraáów i wychodzili z podziemnego pasaĪu,

powietrze byáo czyste. Przez pewien odcinek drogi bywalcy „Nowej Tytanii” szli za grajkami, jakby

nie chcąc zrywaü wiĊzi, która wytworzyáa siĊ w nocnym lokalu pomiĊdzy osobami zebranymi tam

przez przypadek lub z przyzwyczajenia, i maszerowali tak razem w grupie, mĊĪczyĨni, owiniĊci w

wojskowe páaszcze, z postawionymi koánierzami, nabierali trupiego wyglądu, niczym mumie, co

wydobyte na ĞwieĪe powietrze z sarkofagów, gdzie przetrwaáy cztery tysiące lat, w jednej chwili

rozpadają siĊ w proch; kobietom natomiast udzieliá siĊ podmuch podniecenia, kaĪda coĞ tam sobie

Ğpiewaáa, w wieczorowej sukni, z nie dopiĊtą peleryną na dekolcie, wszystkie posuwaáy siĊ

niepewnym tanecznym krokiem, zamiatając dáugimi spódnicami kaáuĪe, popadając w stan wáaĞciwy

alkoholowemu zamroczeniu, który wywoáuje nową falĊ euforii w momencie sáabniĊcia i wygasania

poprzedniej euforii. Wszystkich zdawaáa siĊ oĪywiaü nadzieja, Īe zabawa siĊ jeszcze nie skoĔczyáa, Īe

w pewnej chwili muzycy zatrzymają siĊ poĞrodku ulicy, otworzą futeraáy i ponownie wyjmą saksofony

i kontrabasy.

Przed byáym bankiem Levinsona, którego strzegáy patrole gwardii ludowej z nasadzonymi

bagnetami i z kokardami na beretach, grupa nocnych marków, jakby na rzucone hasáo, rozpraszaáa siĊ i

kaĪdy podąĪaá dalej swoją drogą, z nikim siĊ nie Īegnając. Razem pozostawaliĞmy tylko my troje:

Valeriano i ja braliĞmy pod ramiĊ IrinĊ kaĪdy ze swojej strony, ja zawsze z prawej, Īeby zostawiü

miejsce na kaburĊ ciĊĪkiego pistoletu, który zawieszaáem u pasa, natomiast Valeriano, ubrany po

cywilnemu jako czáonek Komisariatu do Spraw Przemysáu CiĊĪkiego, jeĞli w ogóle miaá przy sobie

pistolet — a sądzĊ, Īe tak — z pewnoĞcią nosiá pistolet páaski, z tych, co mieszczą siĊ w kieszeni. O tej

porze Irina stawaáa siĊ milcząca, prawie posĊpna, a w nas wkradaá siĊ pewien lĊk — mówiĊ o sobie,

ale jestem pewien, Īe Valeriano podzielaá mój stan ducha, chociaĪ nigdy nie czyniliĞmy sobie na ten

temat zwierzeĔ — obaj czuliĞmy, Īe wáaĞnie teraz ona bierze nas w posiadanie, i jakkolwiek szalone

okazywaáy siĊ rzeczy, do których miaáa nas przywieĞü, kiedy zamykaáa nas w swoim magicznym

krĊgu, byáy one niczym wobec tego, czym ona w tej chwili zapeániaáa wyobraĨniĊ, nie cofając siĊ

przed Īadną ekstrawagancją, w poszukiwaniu doznaĔ zmysáowych, w egzaltacji umysáu, ulegając swej

skáonnoĞci do okrucieĔstwa. Prawdą jest, Īe byliĞmy wszyscy bardzo máodzi, za máodzi na to, co

przeĪywaliĞmy; mówiĊ o nas, mĊĪczyznach, gdyĪ Irina odznaczaáa siĊ przedwczesną dojrzaáoĞcią

wáaĞciwą kobietom swojego pokroju, i chociaĪ byáa najmáodsza z nas trojga, narzucaáa nam swoją

wolĊ.

Irina zaczĊáa cicho pogwizdywaü, z báyskiem uĞmiechu w oczach, jakby z góry smakowaáa

myĞl, która nią owáadnĊáa, potem jej gwizdanie staáo siĊ gáoĞne, byá to marsz buffo z modnej wówczas

operetki, a my, nadal nieco zalĊknieni na myĞl o tym, co nam szykowaáa, zawtórowaliĞmy jej naszymi

gwizdami, i maszerowaliĞmy razem jakby w rytm nieodpartego uroku fanfar, czując siĊ zarazem

ofiarami i triumfatorami.

Page 45: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Staáo siĊ to przed koĞcioáem ĝwiĊtej Apolonii, przeksztaáconym wówczas w lazaret dla ofiar

cholery, na zewnątrz ustawiano na stojakach skrzynie z trupami, wokóá zakreĞlano duĪe krĊgi z wapna,

Īeby ludzie siĊ nie zbliĪali, zanim nie przyjadą cmentarne wozy. Na dziedziĔcu modliáa siĊ na

klĊczkach jakaĞ stara kobieta, a my, krocząc w rytm naszego namiĊtnego marsza, niemal ją

stratowaliĞmy. Uniosáa w naszą stronĊ maáą wyschniĊtą piĊĞü, pomarszczoną jak kasztan, i podpierając

siĊ drugą piĊĞcią o bruk, krzyknĊáa: — PrzeklĊci burĪuje! — czy teĪ raczej: — PrzeklĊci! BurĪuje! —

co zabrzmiaáo jak dwa narastające przekleĔstwa, jakby nazywając nas burĪujami, przeklĊáa nas po

dwakroü, a potem padáo sáowo w miejscowym dialekcie, co miaáo znaczyü mniej wiĊcej „burdelowa

hoáota”, i jeszcze coĞ w rodzaju: To siĊ skoĔczy... — ale w tej chwili dostrzegáa mój mundur, umilkáa i

pochyliáa gáowĊ.

Opowiadam o tym zdarzeniu z wszelkimi szczegóáami, gdyĪ — wprawdzie nie od razu, lecz

w dalszym ciągu wypadków — zostaáo ono uznane za przestrogĊ przed tym, co miaáo nastąpiü; a takĪe

dlatego, Īe wszystkie obrazy epoki powinny przemierzaü stronicĊ niczym tabor przeciągający przez

miasto (wprawdzie sáowo „tabor” przywoáuje obrazy niezbyt wyraĨne, lecz dobrze bĊdzie pozostawiü

wraĪenie pewnej nieokreĞlonoĞci, wáaĞciwej zamĊtowi epoki), niczym zawieszone pomiĊdzy kamieni-

cami transparenty, wzywające ludnoĞü do udzielania poĪyczek paĔstwu, niczym robotnicze pochody,

których trasy nie powinny siĊ zbiegaü, bo zorganizowane zostaáy przez zarządy rywalizujących ze sobą

związków zawodowych — jedni demonstrują za kontynuowaniem strajku w fabryce amunicji

Kauderera, inni za przerwaniem strajku, aby udzieliü wsparcia ludowi przeciwko wojskom

kontrrewolucji, otaczającym miasto. Wszystkie te ukoĞnie krzyĪujące siĊ linie powinny wytyczyü

granice przestrzeni, w której siĊ poruszamy: ja, Valeriano i Irina, tam gdzie nasza historia moĪe

wynurzyü siĊ z pustki, znaleĨü punkt wyjĞcia, okreĞliü kierunek, zarysowaü plan.

IrinĊ poznaáem w dniu zaáamania siĊ frontu w odlegáoĞci niespeána dwunastu kilometrów od

Bramy Wschodniej. Podczas gdy milicja miejska — cháopcy poniĪej osiemnastu lat i starsi rezerwiĞci

— grupowaáa siĊ wokóá niskich zabudowaĔ RzeĨni BydlĊcej — sama nazwa brzmiaáa záowieszczo,

lecz nie byáo jeszcze wiadomo dla kogo — fala ludnoĞci napáywaáa do miasta przez ĩelazny Most.

Cháopki, kaĪda z koszem na gáowie, z którego wystawaáa gĊĞ, oszalaáe wieprze umykające pomiĊdzy

nogami táumu, Ğcigane przez rozwrzeszczanych cháopców (wiejskie rodziny, w nadziei ocalenia

czegokolwiek przed rekwizycją wojska, puszczaáy luzem wáasne dzieci, a takĪe bydlĊta, wysyáając je

na los szczĊĞcia); Īoánierze, pieszo lub konno, którzy zdezerterowali ze swych oddziaáów lub starali siĊ

dotrzeü do gáównych siá rozproszonego wojska; leciwe szlachcianki na czele karawany sáuĪących i

toboáków: sanitariusze z noszami, chorzy wypisani ze szpitala, wĊdrowni kupcy, urzĊdnicy, mnisi,

Cyganie, wychowanki byáego Internatu dla Córek Oficerów w podróĪnych mundurkach — wszyscy

oni wchodzili w Īelazną gardziel mostu, jakby popychani wilgotnym i mroĨnym wiatrem, co zdawaá

siĊ dmuchaü z rozdartej miejscami mapy, wypadaá ze szczelin rozdzierających fronty i granice. W tych

dniach wielu ludzi szukaáo schronienia w mieĞcie: i ci, którzy obawiali siĊ rozruchów i grabieĪy; i ci,

którzy mieli sáuszne powody ku temu, aby nie znaleĨü siĊ na drodze przemarszu wojsk restauracji; i ci,

którzy szukali opieki kruchej prawomocnoĞci Rady Tymczasowej; i ci, którzy chcieli siĊ ukryü w

ogólnym zamieszaniu, aby bez przeszkód wystĊpowaü przeciw prawu, niewaĪne — staremu czy

nowemu. KaĪdy z nich przeczuwaá, Īe gra toczy siĊ o jego wáasne ocalenie, i chociaĪ odwoáywanie siĊ

do ludzkiej solidarnoĞci mogáo wydawaü siĊ nie na miejscu, gdyĪ liczyáo siĊ tylko to, aby utorowaü

Page 46: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

sobie drogĊ zĊbami i pazurami, wytworzyáo siĊ wówczas pewne poczucie wspólnoty i wiĊzi, w obliczu

przeszkód jednoczono wysiáki i porozumiewano siĊ bez nadmiaru sáów.

MoĪe wáaĞnie z tego powodu, a moĪe dlatego, Īe w powszechnym zamieszaniu máodoĞü

odzyskuje ĞwiadomoĞü wáasnej siáy i upaja siĊ nią, niemniej faktem jest, Īe tego ranka wĞród táumu na

ĩelaznym MoĞcie doznawaáem poczucia lekkoĞci i zadowolenia, a takĪe poczucia harmonii z innymi, z

sobą samym i ze Ğwiatem, w stopniu, w jakim mi siĊ to dawno nie zdarzyáo. (Nie chciaábym uĪyü

niewáaĞciwego sáowa, powiem wiĊc inaczej: miaáem poczucie harmonii z dysharmonią innych, z

dysharmonią siebie samego i Ğwiata.) Byáem juĪ przy koĔcu mostu, tam gdzie schody dosiĊgają

brzegu, a ludzka ciĪba zwalniaáa i táoczyáa siĊ w przejĞciu zmuszona do odpierania nacisku z tyáu, aby

z kolei nie wpaĞü na tych, którzy schodzili najwolniej, na beznogich inwalidów, którzy podpierali siĊ

na przemian raz na jednej, raz na drugiej kuli, na konie trzymane za wĊdzidáa i prowadzone po

przekątnej, aby ich podkowy nie zeĞlizgnĊáy siĊ z krawĊdzi Īelaznych stopni, na motocykle

wyposaĪone w side-cary, które trzeba byáo odciąĪyü (ich kierowcy lepiej by zrobili obierając drogĊ

przez Most dla Ruchu Koáowego, oni natomiast bez wahania napierali na pieszych, co wydáuĪaáo

orszak o milĊ) — i wáaĞnie wtedy dostrzegáem kobietĊ schodzącą u mojego boku.

Miaáa na sobie pelisĊ z futrzanymi wyáogami u doáu i przy mankietach, kloszowy kapelusz z

woalką i z wpiĊtą róĪą, jednym sáowem, byáa elegancka, a takĪe máoda i áadna, jak zaraz potem

zauwaĪyáem. Kiedy tak przyglądaáem siĊ jej z profilu, ujrzaáem, Īe wytrzeszcza oczy, podnosi rĊkĊ w

rĊkawiczce do ust otwartych w krzyku przeraĪenia i przechyla siĊ do tyáu. Byáaby upadla, stratowana

przez táum posuwający siĊ niczym stado sáoni, gdybym zrĊcznie nie chwyciá jej za ramiĊ.

— Czy Ĩle siĊ pani czuje? — pytam. — ProszĊ siĊ oprzeü o mnie. Zobaczy pani, to nic

takiego.

Byáa sztywna, nie potrafiáa zrobiü ani kroku.

— PrzepaĞü, przepaĞü, tam w dole — mówiáa — ratunku, mam zawrót gáowy.

Nic dokoáa nie zdawaáo siĊ usprawiedliwiaü zawrotu gáowy, lecz kobieta naprawdĊ byáa

ogarniĊta trwogą.

— ProszĊ patrzeü prosto przed siebie i trzymaü siĊ mojego ramienia. Niech pani idzie za

innymi, jesteĞmy juĪ przy koĔcu mostu — mówiĊ z nadzieją, Īe wáaĞnie te argumenty ją uspokoją.

Na co ona: — SáyszĊ, jak wszystkie te kroki odrywają siĊ od stopni i wchodzą w pustkĊ,

spadają w przepaĞü, jak caáy ten táum spada w przepaĞü... — mówi nadal nie ruszając siĊ z miejsca.

Spoglądam w odstĊpy pomiĊdzy Īelaznymi stopniami, patrzĊ na bezbarwny nurt rzeki, tam w

dole, gdzie páynące kawaáy lodu wyglądają jak biaáe chmury. W chwilowym wzburzeniu wydaje mi

siĊ, Īe odczuwam to samo co ona: kaĪda pustka przechodzi w pustkĊ, kaĪde urwisko, choüby

najmniejsze, otwiera siĊ na nastĊpne urwisko, kaĪda przepaĞü przeksztaáca siĊ w otcháaĔ bez dna.

ObejmujĊ ramieniem jej plecy, staram siĊ powstrzymaü napór tych, którzy chcą zejĞü i wymyĞlają

nam: — Hej, wy tam, zróbcie przejĞcie! IdĨcie siĊ Ğciskaü gdzie indziej, bezwstydnicy! — lecz

jedynym sposobem, aby wymknąü siĊ ludzkiej hurmie, byáoby wydáuĪenie kroku, ulecenie prosto w

powietrze... Tak, ja takĪe czujĊ siĊ teraz jakby zawieszony nad otcháanią...

Byü moĪe ta opowieĞü jest mostem przerzuconym ponad przepaĞcią, informacje zaĞ, doznania

i wzruszenia, które przekazuje, zarysowaü mają táo przemian spoáecznych i jednostkowych, gdzie

bĊdzie moĪna utorowaü sobie przejĞcie, zachowując przy tym nieĞwiadomoĞü wielu faktów natury

Page 47: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

historycznej i geograficznej. Otwieram sobie drogĊ poĞród obfitoĞci szczegóáów pokrywających

pustkĊ, której nie chcĊ dostrzec, i nabieram rozpĊdu, podczas gdy postaü kobiety nieruchomieje na kra-

wĊdzi stopnia poĞród napierającego táumu, aĪ wreszcie udaje mi siĊ ją znieĞü na dóá, stopieĔ po

stopniu, i postawiü jej stopy na bruku nadbrzeĪnego bulwaru.

Uspokaja siĊ, kieruje przed siebie dumne spojrzenie rusza dalej nie zatrzymując siĊ, jej krok

jest pewny, zmierza w stronĊ ulicy Máynarskiej, niemal z trudem za nią nadąĪam.

OpowieĞü takĪe nadąĪa za nami z wysiákiem, przytacza dialog zbudowany w próĪni, replikĊ

za repliką. Dla opowieĞci most siĊ jeszcze nie skoĔczyá, za kaĪdym sáowem kryje siĊ pustka.

— Czy juĪ pani przeszáo? — pytam.

— To nic takiego. DostajĊ zawrotu gáowy w najmniej spodziewanej chwili, nawet jeĞli nie

grozi mi Īadne niebezpieczeĔstwo... WysokoĞü nie ma tu znaczenia... Gdy patrzĊ nocą w niebo i

rozmyĞlam o odlegáoĞci dzielącej nas od gwiazd... A nawet w ciągu dnia... Gdybym wyciągnĊáa siĊ na

przykáad tutaj, z oczami utkwionymi w górze, dostaáabym zawrotu gáowy... — i pokazuje chmury,

páynące szybko, pĊdzone wiatrem. Mówi o zawrocie gáowy tak, jakby mówiáa o pokusie, która w pe-

wnej mierze ją fascynuje.

CzujĊ siĊ trochĊ rozczarowany, bo nie powiedziaáa mi nawet sáowa podziĊkowania. MówiĊ:

— To nie jest odpowiednie miejsce do leĪenia i patrzenia w niebo, ani w dzieĔ, ani w nocy. ProszĊ mi

wierzyü, trochĊ siĊ na tym znam.

Podobnie jak pomiĊdzy Īelaznymi stopniami mostu, tak w dialogu, pomiĊdzy jedną repliką a

drugą, otwierają siĊ puste miejsca.

— To pan siĊ zna na patrzeniu w niebo? A dlaczego? Czy jest pan astronomem?

— Nie, jestem obserwatorem innego rodzaju. — I pokazujĊ jej artyleryjskie naszywki na

koánierzyku mojego munduru. — SpĊdziáem wiele dni w ogniu, przyglądając siĊ lecącym szrapnelom.

Przenosi wzrok z naszywek na naramienniki, których nie mam, potem na maáo efektowne

odznaki oficerskiego stopnia, naszyte na rĊkawach. — Czy wraca pan z frontu, poruczniku?

— Alex Zinnober — przedstawiam siĊ. — Nie wiem, czy moĪna nazywaü mnie

porucznikiem. W naszym puáku zniesiono stopnie, lecz rozporządzenia wciąĪ siĊ zmieniają. Na razie

jestem wojskowym z dwiema belkami na rĊkawie, to wszystko.

— A ja jestem Irina Piperin, podobnie jak przed rewolucją. Czy w przyszáoĞci, nie wiem.

Projektowaáam tkaniny, i dopóki tkanin bĊdzie brakowaáo, bĊdĊ je projektowaü na próĪno.

— Po rewolucji jedni zmieniają siĊ tak bardzo, Īe stają siĊ nie do rozpoznania, drudzy

natomiast czują siĊ jeszcze bardziej sobą niĪ przedtem. Mogáoby to oznaczaü, Īe byli przygotowani na

nadejĞcie nowych czasów. CzyĪ nie tak?

Nic nie odpowiada. DodajĊ: — Chyba Īe wewnĊtrzny opór chroni ich przed przemianą. Czy

tak jest wáaĞnie w pani przypadku?

— Ja... ProszĊ mi najpierw powiedzieü, w jakiej mierze pan sam siĊ zmieniá?

— W nieznacznej. Z tego, co widzĊ, zachowaáem dawne zasady czáowieka honoru, na

przykáad zdarza mi siĊ podtrzymaü upadającą kobietĊ, chociaĪ obecnie nikt juĪ za to nie dziĊkuje.

— Wszyscy mamy chwile sáaboĞci, zarówno kobiety, jak mĊĪczyĨni, i nie jest powiedziane,

panie poruczniku, Īe nie bĊdĊ miaáa okazji odwzajemniü pana niedawnej uprzejmoĞci. — W jej gáosie

zabrzmiaáa szorstka nuta, niemal uraza.

Page 48: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

W tym miejscu dialog — który skupiá na sobie uwagĊ czytelnika, niemal zacierając w jego

pamiĊci przejmujący obraz miasta — mógáby zostaü przerwany; oto rozdziela nas tabor wojskowy,

który jak zwykle przeciąga przez plac i przez stronicĊ, lub teĪ rozdzielają nas nie koĔczące siĊ kolejki

kobiet czy teĪ pochody robotników z transparentami. Irina jest juĪ daleko, kapelusz z róĪą Īegluje w

morzu szarych czapek, heámów i chustek: staram siĊ do niej przedostaü, ale ona siĊ nie odwraca.

NastĊpne akapity zapeániają nazwiska generaáów i posáów, czego powodem są kolejne

kanonady i odwroty z frontu, rozáamy i zjednoczenia partii reprezentowanych w Radzie, wszystko to

inkrustowane informacjami o warunkach klimatycznych: ulewy, szron, zachmurzenia, uderzenia

póánocnego wiatru. Stanowi to jedynie oprawĊ moich stanów ducha: albo radoĞnie pozwalam siĊ

unosiü fali wydarzeĔ, albo zamykam siĊ w sobie, pogrąĪam w obsesyjnej myĞli, jakby wszystko, co

dzieje siĊ dokoáa, sáuĪyáo mi tylko do zamaskowania, ukrycia, podobnie jak sáuĪą temu wyrastające

wszĊdzie barykady z woreczków z piaskiem (miasto zdaje siĊ szykowaü do walki o kaĪdą ulicĊ), a

takĪe palisady, które zwolennicy róĪnych ugrupowaĔ pokrywają plakatami, co z winy gąbczastego

papieru i nĊdznego atramentu natychmiast nasiąkają wodą i stają siĊ nieczytelne.

Za kaĪdym razem, kiedy przechodzĊ przed paáacem, w którym goĞci Komitet do Spraw

Przemysáu CiĊĪkiego, mówiĊ sobie: „A teraz pójdĊ odwiedziü mojego przyjaciela Valeriana.”

Powtarzam to sobie od dnia, kiedy tu przybyáem. Valeriano jest najbardziej oddanym mi przyjacielem,

jedynym, jakiego mam tutaj w mieĞcie. Lecz za kaĪdym razem odkáadam tĊ wizytĊ na póĨniej ze

wzglĊdu na polecenia, które mam niezwáocznie wykonaü. I powiedzieü, Īe zdajĊ siĊ cieszyü wolnoĞcią

doĞü niezwykáą jak na wojskowego w sáuĪbie czynnej; zakres moich obowiązków nie jest ĞciĞle

okreĞlony, krąĪĊ pomiĊdzy siedzibami róĪnych sztabów generalnych, rzadko widuje siĊ mnie w

koszarach, jakbym nie podlegaá kadrom Īadnego wydziaáu, nie widuje siĊ mnie teĪ przykutego do

biurka. W odróĪnieniu od Valeriana, który od biurka siĊ nie rusza. TakĪe w dniu, kiedy do niego

wpadam, znajdujĊ go na swoim miejscu, jednakĪe nie wydaje siĊ zajĊty wypeánianiem sáuĪbowych

obowiązków: czyĞci wáaĞnie rewolwer. Na mój widok jego Ĩle wygolony podbródek drga w

szyderczym uĞmiechu. Valeriano mówi: — A wiĊc ty teĪ tu przyszedáeĞ, aby dostaü siĊ w puáapkĊ,

razem Z nami.

— Albo záapaü w puáapkĊ innych — odpowiadam.

— Puáapki są jedna w drugiej i zatrzaskują siĊ jednoczeĞnie. — Wygląda na to, Īe chce mnie

przed czymĞ ostrzec.

Paáac, w którym mieszczą siĊ biura Komitetu, byá rezydencją rodziny wzbogaconej na wojnie,

skonfiskowaną przez rewolucjĊ. Reszta dawnego umeblowania o prostackim przepychu tworzy dziwne

poáączenie z posĊpnym wyposaĪeniem urzĊdu. Biuro Valeriana zagraca buduarowa chiĔszczyzna:

wazy wymalowane w smoki, szkatuáy z laki, jedwabny parawan.

— A kogo ty chcesz záapaü w tej pagodzie? JakąĞ wschodnią królową?

Zza parawanu wychodzi kobieta: krótkie wáosy, szara jedwabna suknia, mleczne poĔczochy.

— MĊskie sny nie zmieniają siĊ wraz z rewolucją — mówi, a ja z nuty napastliwego

sarkazmu w jej gáosie rozpoznajĊ nieznajomą spotkaną na ĩelaznym MoĞcie.

— A widzisz? Są tu uszy, które sáuchają kaĪdego naszego sáowa... — Ğmieje siĊ Valeriano.

— Rewolucja nie zaskarĪa snów, Irino Piperin — odpowiadam.

— Ani teĪ nie chroni nas od sennych koszmarów — odcina siĊ.

Page 49: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Nie wiedziaáem, Īe siĊ znacie — wtrąca Valeriano.

— SpotkaliĞmy siĊ we Ğnie — mówiĊ. — SpadaliĞmy wáaĞnie z mostu.

Na co ona: — Nie. KaĪdemu Ğni siĊ co innego.

— A niektórym zdarza siĊ obudziü w bezpiecznym miejscu, takim jak to, gdzie nie grozi

zawrót gáowy... — nie dajĊ za wygraną.

— Zawrót gáowy moĪe zagraĪaü w kaĪdym miejscu — po czym bierze do rĊki rewolwer,

który Valeriano przed chwilą nabiá, otwiera go, przykáada oko do lufy, jakby chciaáa sprawdziü, czy

zostaáa dobrze oczyszczona, obraca bĊbenek, wkáada nabój do jednego z otworów, wodzi kurek,

przykáada broĔ do oka, ponownie obracając bĊbenek. Wydaje mi siĊ, Īe stojĊ nad studnią bez dna.

Rozlega siĊ woáanie pustki, odczuwam pokusĊ, aby runąü w dóá, dosiĊgnąü ciemnoĞci, która wzywa...

— Hej, z bronią nie ma Īartów — mówiĊ i wyciągam rĊkĊ, lecz ona wymierza we mnie

rewolwer.

— A to dlaczego? — pyta. — Kobietom nie wolno, a wam wolno? Prawdziwa rewolucja

dokona siĊ wówczas, gdy broĔ dostaną kobiety.

— A mĊĪczyĨni zostaną bez broni? Czy wydaje ci siĊ to sáuszne, towarzyszko? Na co

kobietom broĔ?

— Aby mogáy zająü wasze miejsce. My na górze, a wy na dole. Skosztujecie, jak to smakuje,

kiedy jest siĊ kobietą. Dalej, ruszaj siĊ, przejdĨ na drugą stronĊ, staĔ obok swojego przyjaciela —

rozkazuje, nadal mierząc do mnie z rewolweru.

— Irina jest wytrwaáa w swoich przekonaniach — ostrzega mnie Valeriano. — Nie warto jej

siĊ sprzeciwiaü.

— A co bĊdzie dalej? — pytam i patrzĊ na Valeriana oczekując, Īe wmiesza siĊ, aby uciąü ten

Īart.

Valeriano patrzy na IrinĊ, lecz jego spojrzenie jest zagubione, jakby w transie, maluje siĊ w

nim caákowita ulegáoĞü kogoĞ, kto spodziewa siĊ doznania przyjemnoĞci tylko w poddaniu siĊ jej woli.

Wchodzi motocyklista z Dowództwa Wojskowego z plikiem akt. Otwarte drzwi zasáaniają

IrinĊ, która znika. Valeriano, jak gdyby nic siĊ nie staáo, poĞpiesznie zaáatwia sprawĊ.

— Ale powiedz no... — pytam, kiedy tylko moĪemy rozmawiaü — czy wedáug ciebie są to

stosowne Īarty?

— Irina nie Īartuje — mówi, nie podnosząc wzroku znad papierów — sam zobaczysz.

Od tamtej chwili czas przybiera oto inną postaü, noc rozrasta siĊ, wszystkie noce zlewają siĊ

w jedno, w mieĞcie przemierzanym przez nasz nierozáączny teraz tercet, i ich jedyna noc osiąga swój

punkt kulminacyjny w pokoju Iriny, w scenie z zaáoĪenia intymnej, choü popisowej i wyzywającej, w

obrzĊdzie tajemnym i ofiarnym, którego Irina jest zarazem kapáanką i bóstwem, profanatorem i ofiarą.

OpowieĞü podejmuje przerwany wątek, obecnie przestrzeĔ, którą musi pokonaü, nadmiernie siĊ

wypeánia, zagĊszcza, nie pozostawia nawet szczeliny na trwogĊ przed pustką, przenika pomiĊdzy

zasáony w geometryczne wzory, pomiĊdzy poduszki, w powietrzu przesyconym zapachem naszych

nagich ciaá, oblega piersi Iriny ledwie zarysowane w szczupáej postaci — ciemne obwódki sutek lepiej

by wyglądaáy na bujniejszych piersiach — atakuje wąski i spiczasty wzgórek áonowy w ksztaácie

równoramiennego trójkąta (sáowo „równoramienny” raz skojarzone z áonem Iriny nabiera áadunku

takiej zmysáowoĞci, Īe nie potrafiĊ wymówiü go bez szczĊkania zĊbami). Docierając do Ğrodka sceny,

Page 50: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

linie biegną wzdáuĪ krzywej, pokrĊtne niczym dym z paleniska, w którym páoną resztki wonnoĞci

ocalaáych z armeĔskiego sklepu kolonialnego, co zostaá splądrowany, bo niezasáuĪona fama palarni

opium rozjuszyáa táum, Īądny przywrócenia dobrych obyczajów; spowijają nas — wciąĪ mowa o

liniach — niczym niewidoczny sznur, który trzyma nas w wiĊzach, wszystkich troje, a im bardziej siĊ

szamoczemy, aby je zrzuciü, tym mocniej sznur zacieĞnia swe sploty, wrzynając nam je w ciaáa.

PoĞrodku tej gmatwaniny, w samym sercu rozgrywającego siĊ dramatu naszego tajemnego bractwa,

kryje siĊ sekret, noszĊ go w sobie i nikomu nie mogĊ wyjawiü: powierzono mi tajną misjĊ, mam

wykryü, kto jest szpiegiem, który przeniknąá do Komitetu Rewolucyjnego i sprawiá, Īe miasto ma teraz

wpaĞü w rĊce biaáych.

W samym Ğrodku rewolucyjnych dziaáaĔ, które tej wietrznej zimy, niczym podmuchy

póánocnego wiatru, wymiataáy stoáeczne ulice, rodziáa siĊ rewolucja tajemna, mająca przeobraziü

wáaĞciwoĞci ciaá i páci; w to wierzyáa Irina i tą wiarą zdoáaáa natchnąü nie tylko Valeriana, bo on jako

syn powiatowego sĊdziego, absolwent wydziaáu ekonomii politycznej, uczeĔ hinduskich mĊdrców i

szwajcarskich teozofów utrzymywaá siĊ na pograniczu tego, co daje siĊ wyobraziü, lecz zdoáaáa nią

natchnąü takĪe i mnie, a przecieĪ ja wywodziáem siĊ ze szkoáy znacznie surowszej i wiedziaáem, Īe

przyszáoĞü rozegra siĊ w krótkim terminie pomiĊdzy Trybunaáem Rewolucyjnym a Wojskowym

Sądem Biaáych, Īe dwa plutony egzekucyjne, z jednej i z drugiej strony, czekają z karabinami na

komendĊ „do nogi broĔ”.

Staraáem siĊ wymknąü, peázającymi ruchami dotrzeü do Ğrodka spirali, skąd linie

wyĞlizgiwaáy siĊ niczym wĊĪe pod batutą rozluĨnionych i niespokojnych czáonków Iriny, wijących siĊ

w powolnym taĔcu, w którym waĪny jest nie rytm, lecz splatanie i rozplatanie wĊĪowych linii. Irina

ujmuje w obie rĊce gáowy wĊĪów, one reagują na jej uchwyt, usiáując rozpaczliwie powróciü do

pozycji wyjĞciowej, podczas gdy ona, przeciwnie, stara siĊ o to, aby maksimum wáoĪonej siáy

przerodziáo siĊ w giĊtkoĞü, którą gady osiągną poddając siĊ nieprawdopodobnym wygiĊciom.

Byá to bowiem pierwszy akt wiary kultu stworzonego przez IrinĊ: mieliĞmy zrezygnowaü z

upodobania do pozycji wertykalnej, do linii prostej, z tych resztek nieudolnie skrywanej mĊskiej

pychy, jaka nas do koni nie opuĞciáa, chociaĪ przystaliĞmy na pozycjĊ niewolników kobiety, która

wykluczyáa z naszych stosunków zazdroĞü i wszelką dominacjĊ. — NiĪej — mówiáa Irina, a jej rĊka

przygniataáa potylicĊ gáowy Valeriana, zanurzając palce w weániste i rudawe wáosy máodego ekono-

misty, nie pozwalając mu unieĞü twarzy powyĪej swojego áona. — Jeszcze niĪej! — a w tym czasie

patrzyáa na mnie diamentowymi oczami i chciaáa, bym i ja na nią patrzyá, by nasze spojrzenia takĪe

biegáy po krĊtych i nieprzerwanych ĞcieĪkach. Czuáem jej uporczywy wzrok i czuáem na sobie jeszcze

inne spojrzenie, co Ğledziáo mnie w kaĪdej chwili i w kaĪdym miejscu, owo spojrzenie niewidzialne

siáy oczekiwaáo ode mnie tylko jednego: Ğmierci, niewaĪne czyjej, czy tej, którą miaáem zadaü innym,

czy mojej wáasnej.

Czekaáem na chwilĊ, aĪ spojrzenie Iriny rozluĨni swe pĊta. Oto ona przymyka oczy, a ja

peáznĊ pod osáoną poduszek, tapczanu i piecyka tam, gdzie Valeriano zostawiá ubranie, zgodnie ze

swoim zwyczajem porządnie záoĪone; sunĊ w cieniu spuszczonych rzĊs Iriny, przetrząsam kieszenie,

przeszukujĊ portfel Valeriana, kryjĊ siĊ w mroku zaciĞniĊtych powiek Iriny, w mrocznym krzyku,

który wydobywa siĊ z jej gardáa, znajdujĊ záoĪoną na czworo kartkĊ z moim nazwiskiem wypisanym

stalówką pod formuáą wyroku Ğmierci za zdradĊ, sygnowaną i parafowaną pod urzĊdowymi

Page 51: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

pieczĊciami.

W tym momencie otwarto dyskusjĊ. Wydarzenia, postacie, okolicznoĞci, wraĪenia muszą

ustąpiü miejsca problemom ogólnym.

— PoĪądanie polimorficzno-perwersyjne... — Prawa gospodarki rynkowej...

— Homologia struktur znaczących...

— Dewiacja a instytucje... — Kastracja...

Tylko ty odczuwasz jeszcze napiĊcie, ty i Ludmiáa, poza wami nikt juĪ nie myĞli o podjĊciu

dalszej lektury.

Podchodzisz do Lotarii, siĊgasz rĊką po rozáoĪone kartki, pytasz: — MoĪna? — i starasz siĊ

zawáadnąü powieĞcią. Ale to nie jest ksiąĪka, to tylko wyrwany arkusz. A gdzie jest reszta?

— Przepraszam, szukam pozostaáych stron, dalszego ciągu — mówisz.

— Dalszego ciągu?... JuĪ nad tym moĪna dyskutowaü przez caáy miesiąc. Czy to ci nie

wystarcza?

— Nie chodzi mi o dyskusjĊ, ja chciaábym to przeczytaü...

— Posáuchaj. Takich roboczych grup jak nasza jest wiele, a biblioteka instytutu herulo-

aátajskiego miaáa tylko jeden egzemplarz, podzieliliĞmy go wiĊc, podziaá wywoáaá sprzeczkĊ, ksiąĪka

rozpadáa siĊ, ale uwaĪam, Īe zdobyáam najlepszy fragment.

Siedzicie przy stoliku w kawiarni, sporządzacie bilans sytuacji, ty i Ludmiáa. — Podsumujmy.

Nie lĊkając siĊ wichury ani zawrotu gáowy nie jest toĪsame z Wychylając siĊ nad brzegiem urwiska, co

z kolei nie jest powieĞcią Poza osadą Malbork, która z kolei okazuje siĊ czymĞ innym niĪ JeĞli zimową

nocą podróĪny. Nie pozostaje nam nic innego, jak siĊgnąü do Ĩródeá caáego tego zamieszania.

— Tak. Wydawnictwo sprawiáo nam zawód, a zatem winne nam jest zadoĞüuczynienie.

Musimy zwróciü siĊ do nich.

— Czy Ahti i Viljandi są tą samą osobą?

— Przede wszystkim trzeba zapytaü o JeĞli zimową nocą podróĪny, poprosiü o nie

uszkodzony egzemplarz, a takĪe o egzemplarz Poza osadą Malbork. To znaczy musimy poprosiü o

egzemplarze powieĞci, które zaczynaliĞmy czytaü w przekonaniu, Īe mają wáaĞciwe tytuáy, a jeĞli

potem okaĪe siĊ, Īe ich prawdziwe tytuáy i nazwiska autorów brzmią inaczej, niech nam o tym

powiedzą i wyjaĞnią, jaką tajemnicĊ kryją w sobie te strony, które wĊdrują od jednej ksiąĪki do

drugiej.

— I tym sposobem — dodajesz — byü moĪe wpadniemy na trop, który zaprowadzi nas do

powieĞci Wychylając siĊ nad brzegiem urwiska, niewaĪne, czy urwanej czy teĪ ukoĔczonej...

— Nie mogĊ zaprzeczyü — mówi Ludmiáa — Īe na wiadomoĞü o odnalezieniu dalszego

ciągu ulegáam chwilowemu záudzeniu.

— ... a ja niecierpliwie oczekiwaábym dalszego ciągu Nie lĊkając siĊ wichury ani zawrotu

gáowy...

— Tak, ja równieĪ, chociaĪ muszĊ przyznaü, Īe nie jest ona typem mojej powieĞci idealnej...

No tak, znowu to samo. Zaledwie wydaje ci siĊ, Īe jesteĞ na wáaĞciwym tropie, a juĪ

nastĊpuje przerwa lub nieoczekiwany zwrot; dotyczy to kolejnych lektur, zaginionych ksiąĪek,

ustalenia upodobaĔ Ludmiáy.

— NajchĊtniej przeczytaáabym teraz powieĞü — wyjaĞnia Ludmiáa — której siáą motoryczną

Page 52: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

bĊdzie sama wola opowiadania, gromadzenia anegdot. Taka ksiąĪka nie bĊdzie dąĪyü do narzucenia ci

pewnej wizji Ğwiata, chce ciĊ jedynie nakáoniü, abyĞ patrzyá, jak ona sama siĊ rozrasta, niczym roĞlina

w plątaninie wáasnych gaáĊzi i liĞci... JeĞli o to chodzi, zgadzasz siĊ z nią caákowicie; porzucasz

stronice rozdarte intelektualnymi analizami, marzysz, aby odnaleĨü zdolnoĞü do poddania siĊ lekturze

naturalnej, niewinnej, pierwotnej...

— Trzeba odnaleĨü niü, którą zgubiliĞmy — mówisz. — ChodĨmy od razu do wydawnictwa.

Na co ona: — Nie musimy pojawiaü siĊ tam oboje. IdĨ sam, potem mi opowiesz.

Ogarnia ciĊ zniechĊcenie. Te poszukiwania ciĊ pasjonują, bo uczestniczycie w nich oboje, bo

moĪecie je wspólnie przeĪywaü i wspólnie omawiaü. I wáaĞnie teraz, kiedy wydawaáo ci siĊ, Īe

pomiĊdzy wami wytworzyáa siĊ niü porozumienia, a nawet pewna zaĪyáoĞü, i nie tylko dlatego, Īe

takĪe wy mówicie sobie juĪ po imieniu, lecz czujecie siĊ jakby wspólnikami w sprawie, której byü

moĪe nikt inny nie potrafiáby zrozumieü.

— A dlaczego ty nie chcesz pójĞü?

— Dla zasady.

— Co chcesz przez to powiedzieü?

— Istnieje pewna linia graniczna: po jednej stronie znajdują siĊ ci, którzy wytwarzają ksiąĪki,

po drugiej ci, którzy je czytają. Ja chcĊ pozostaü jedną z tych, którzy je czytają, dlatego teĪ rozmyĞlnie

pozostajĊ zawsze po tej stronie granicy. Inaczej koĔczy siĊ bezinteresowna przyjemnoĞü lektury, a w

kaĪdym razie przeksztaáca siĊ w coĞ innego, co nie jest tym, czego ja oczekujĊ. Ta linia podziaáu nie

biegnie zupeánie wyraĨnie, ulega powoli wymazaniu: Ğwiat tych, którzy zajmują siĊ ksiąĪkami

zawodowo, coraz bardziej siĊ zaludnia i zmierza do utoĪsamienia siĊ ze Ğwiatem czytelników.

OczywiĞcie, czytelników teĪ przybywa, lecz moĪna powiedzieü, Īe liczba tych, którzy korzystają z

ksiąĪek po to, aby wyprodukowaü nastĊpne ksiąĪki, wzrasta szybciej niĪ liczba tych, którzy ksiąĪki

lubią czytaü i basta. Wiem, Īe jeĞli przekroczĊ tĊ granicĊ choüby jeden raz, przypadkiem, przy okazji,

to ryzykujĊ, Īe przeniknĊ do tej wzbierającej fali. Dlatego teĪ nie zamierzam postawiü nogi w wy-

dawnictwie, nawet na chwilĊ.

— A ja, co bĊdzie ze mną?

— Tego nie wiem, sam musisz to rozwaĪyü. KaĪdy i swój wáasny sposób postĊpowania.

Nie ma mowy, abyĞ skáoniá tĊ dziewczynĊ do zmiany decyzji. Sam podejmiesz swoją

wyprawĊ i spotkacie tutaj, w kawiarni, o szóstej.

— Czy przyszedá pan w sprawie rĊkopisu? Jest w czytaniu, nie, pomyliáem siĊ, przeczytano

go z pewnym zainteresowaniem, oczywiĞcie, Īe pamiĊtam: bogactwo Ğrodków ekspresji, bolesne

Ğwiadectwo, czy nie otrzymaá pan listu? Niemniej z przykroĞcią pana o tym zawiadamiamy, w liĞcie

wszystko zostaáo wyjaĞnione, wysáaliĞmy go juĪ jakiĞ czas temu, ach, ta opieszaáoĞü poczty, z

pewnoĞcią go pan otrzyma, sam pan rozumie, przeáadowane plany wydawnicze, niesprzyjająca

koniunktura, a, to jednak otrzymaá pan list? A co w nim jeszcze byáo? Skáadając panu podziĊkowania

za wysáanie nam rĊkopisu zobowiązujemy siĊ go zwróciü, aha, to pan przyszedá odebraü rĊkopis? Nie,

nie odnaleĨliĞmy go, prosimy jeszcze o trochĊ cierpliwoĞci, na pewno wypáynie, proszĊ siĊ nie

obawiaü, tutaj nigdy nic nie ginie. WáaĞnie odnalazáy siĊ rĊkopisy, których szukamy od dziesiĊciu lat,

aleĪ nie, nie za dziesiĊü lat, pana rĊkopis odnajdziemy wczeĞniej, przynajmniej mam nadziejĊ,

rĊkopisów jest tutaj mnóstwo, caáe stosy, pokaĪemy je panu, aleĪ teĪ zrozumiaáe, Īe pan chce odzyskaü

Page 53: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

swój, a nie inny, tego by tylko brakowaáo, bo skoro trzymamy tu tyle rĊkopisów, na których nam nie

zaleĪy, to jak moglibyĞmy wyrzuciü pana rĊkopis, na którym zaleĪy nam tak bardzo, nie, nie aby go

opublikowaü, lecz Īeby go panu zwróciü.

Te sáowa wypowiada zasuszony i zgarbiony czáowieczek, który zdaje siĊ wysychaü i garbiü

coraz bardziej za kaĪdym razem, kiedy ktoĞ go wzywa, ciągnie za rĊkaw, przedstawia mu jakąĞ

sprawĊ, wpycha mu do rĊki szpalty korekty. „Doktorze Przewodni!”, „ProszĊ posáuchaü, doktorze

Przewodni!”, „Zapytajmy doktora Przewodniego!”, a on za kaĪdym razem uwaĪnie sáucha kolejnego

rozmówcy — skupione oczy, drgający podbródek, szyja wygina siĊ, jakby miaáa utrzymaü w stanie

zawieszenia i jawnoĞci wszystkie nie rozwiązane dotąd sprawy — z wyrazem znĊkanej cierpliwoĞci

osób zbyt nerwowych i z ponaddĨwiĊkową nerwowoĞcią osób zanadto cierpliwych.

Kiedy wszedáeĞ do lokalu wydawnictwa i przedstawiáeĞ woĨnym sprawĊ wadliwie záoĪonych

tomów powieĞci, które chciaábyĞ wymieniü na tomy bez usterek, powiedzieli ci, abyĞ zwróciá siĊ do

Dziaáu Handlowego, potem, gdy dodaáeĞ, Īe interesuje ciĊ nie tylko wymiana egzemplarzy, lecz takĪe

wyjaĞnienie tego przypadku, skierowali ciĊ do Dziaáu Technicznego, a kiedy uĞciĞliáeĞ, Īe najbardziej

leĪy ci na sercu dalszy ciąg urwanych powieĞci, zawyrokowali: — W takim razie najlepiej bĊdzie, jeĞli

porozmawia pan z doktorem Przewodnim. ProszĊ zająü miejsce w przedpokoju, obok innych goĞci,

przyjdzie na pana kolej.

Tak oto torując sobie drogĊ wĞród innych interesantów, sáyszaáeĞ, jak doktor Przewodni

wielokrotnie rozpoczynaá zdanie o zagubionym rĊkopisie, zwracając siĊ za kaĪdym razem do róĪnych

osób, z tobą wáącznie, i za kaĪdym razem, zanim zdoáaá sobie zdaü sprawĊ z nieporozumienia, zdanie

to przerywali mu interesanci, bądĨ redaktorzy czy urzĊdnicy. Pojmujesz od razu, Īe doktor Przewodni

jest tutaj osobą — a kaĪda instytucja ma wĞród swego personelu taką osobĊ — na której barki koledzy

bezwiednie skáadają wszystkie najbardziej zagmatwane i draĪliwe zlecenia. Kiedy wáaĞnie zamierzasz

siĊ do niego odezwaü, pojawia siĊ ktoĞ, kto przynosi mu do uzupeánienia plan na najbliĪsze piĊü lat lub

indeks nazwisk, w którym trzeba zmieniü paginacjĊ, albo wydanie Dostojewskiego, które nadaje siĊ do

ponownego záoĪenia, bo wszĊdzie tam, gdzie jest napisane Maria, trzeba napisaü Marja, a tam gdzie

wydrukowano Pjotr, trzeba poprawiü na Petr. On wysáuchuje wszystkich, chociaĪ trapi go myĞl, Īe

uciąá w poáowie rozmowĊ z innym petentem, i kiedy tylko moĪe, stara siĊ udobruchaü najbardziej

zniecierpliwionych, zapewniając, Īe o nich nie zapomniaá, Īe pamiĊta o ich sprawie: — Wysoko

oceniliĞmy aurĊ niesamowitoĞci... (— Jak to — podrywa siĊ. historyk badający frakcje trockistowskie

w Nowej Zelandii.) — Byü moĪe powinien pan nieco záagodziü obrazy skatologiczne... (— AleĪ o

czym pan mówi? — protestuje uczony od makroekonomii oligapolii.)

Niespodziewanie doktor Przewodni znika. Korytarze wydawnictwa peáne są puáapek: krąĪą tu

trupy teatralne ze szpitali psychiatrycznych, grupy psychoterapii grupowej, komanda feministek,

doktor Przewodni na kaĪdym kroku ryzykuje, Īe zostanie pojmany, otoczony, wessany.

ZjawiáeĞ siĊ tutaj w momencie, kiedy wydawnictwa oblegają nie, jak to bywaáo dawniej,

przede wszystkim kandydaci na poetów czy powieĞciopisarzy, aspirantki na poetki czy pisarki, lecz

jest to moment (w historii kultury Zachodu), w którym autorealizacji na papierze poszukują nie tyle

odrĊbne jednostki, ile caáe zbiorowoĞci: czáonkowie akademickich seminariów, grupy operacyjne, eki-

py uczonych, zupeánie jakby praca intelektualna budziáa uczucie takiego przygnĊbienia, Īe nie moĪna

jej juĪ stawiü czoáa w pojedynkĊ. Postaü autora staáa siĊ zbiorowa i porusza siĊ zawsze w grupie, bo

Page 54: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

nikt nie moĪe byü upowaĪniony do reprezentowania kogokolwiek; oto czterej byli wiĊĨniowie, w tym

jeden zbiegáy, trzej byli pacjenci z pielĊgniarzem i z rĊkopisem pielĊgniarza. Pojawiają siĊ teĪ pary, nie

zawsze, lecz najczĊĞciej są to maáĪeĔstwa, jakby Īycie we dwoje nie znaáo lepszego pokrzepienia

ponad produkowanie rĊkopisów.

KaĪda z tych postaci prosiáa o rozmowĊ z redaktorem danego dziaáu lub ze specjalistą z danej

dziedziny, lecz wszyscy trafiają w koĔcu do doktora Przewodniego. Wypowiedzi obfitujące w

sáownictwo najbardziej wyspecjalizowanych i wąskich dyscyplin i szkóá filozoficznych spadają lawiną

na leciwego redaktora, którego na pierwszy rzut oka okreĞliáeĞ jako „czáowieczka zasuszonego i

zgarbionego”, nie dlatego aby byá w wiĊkszym stopniu czáowieczkiem, i to bardziej zasuszonym i

zgarbionym od wielu innych, ani teĪ dlatego, aby sáowa „czáowieczek zgarbiony i zasuszony” miaáy

charakteryzowaü jego sposób mówienia, lecz dlatego Īe zdaje siĊ on pochodziü ze Ğwiata, w którym

jeszcze... albo lepiej: zdaje siĊ on wynurzaü z kart ksiąĪki, w której spotyka siĊ jeszcze, o, wáaĞnie tak:

zdaje siĊ on pochodziü ze Ğwiata, gdzie czytuje siĊ jeszcze ksiąĪki, w których spotyka siĊ „czáo-

wieczków zasuszonych i zgarbionych”.

Przewodni nie daje siĊ zbiü z tropu, pozwala rozmaitym dziedzinom przepáywaü po wáasnej

áysinie, potrząsa gáową i stara siĊ ograniczyü poszczególne kwestie do aspektów wyáącznie

praktycznych: — Ale czy nie mógáby pan, przepraszam, Īe o tym mówiĊ, wáączyü przypisów z doáu

stronicy do tekstu, a tekst skondensowaü, a moĪe nawet, sam pan zadecyduje, umieĞciü go w

charakterze przypisu u doáu strony?

— Ja jestem czytelnikiem, tylko czytelnikiem, nie autorem — wyjaĞniasz poĞpiesznie jak

ktoĞ, kto rzuca siĊ na pomoc czáowiekowi, który siĊ potknąá.

— Ach, tak? To Ğwietnie, Ğwietnie, ogromnie siĊ cieszĊ! — I obdarza ciĊ spojrzeniem, w

którym naprawdĊ malują siĊ wdziĊcznoĞü i sympatia. — Bardzo mi przyjemnie. Prawdziwych

czytelników spotykam coraz rzadziej...

Ogarnia go przyjacielski nastrój, ulega mu, zapomina o innych obowiązkach, odciąga ciĊ na

bok: — Od tylu lat pracujĊ w wydawnictwie... przez rĊce przechodzi mi tyle ksiąĪek... ale czyĪ mogĊ

powiedzieü, Īe je czytam? Nie to nazywam czytaniem... W mojej wiosce byáo niewiele ksiąĪek, ale ja

czytaáem, tak, wtedy czytaáem naprawdĊ... Zawsze sobie obiecujĊ, Īe kiedy przejdĊ na emeryturĊ,

wrócĊ do mojej wioski i znowu zacznĊ czytaü, tak jak dawniej. Co pewien czas odkáadam na bok jakąĞ

ksiąĪkĊ, przeczytam ją, kiedy bĊdĊ na emeryturze, mówiĊ sobie, ale wiem, Īe to bĊdzie juĪ co innego...

Tej nocy miaáem sen, byáem w mojej wiosce, w kurniku przy domu, i szukaáem, szukaáem czegoĞ w

tym kurniku, w koszu, gdzie kury znoszą jajka, i co takiego znalazáem? Znalazáem ksiąĪkĊ, jedną z

tych, które czytaáem jako cháopiec, popularne wydanie, postrzĊpione kartki, czarno-biaáe ryciny,

pokolorowane przeze mnie kredkami... Czy pan wie? Kiedy byáem cháopcem, chowaáem siĊ w

kurniku, aby czytaü...

Chcesz mu wyjaĞniü przyczynĊ swojej wizyty. Pojmuje wszystko w lot, nie pozwala ci nawet

dokoĔczyü: — A wiĊc takĪe i pan, takĪe pan, pomieszane arkusze, wiemy o tym, ksiąĪki, które siĊ

rozpoczynają i nie koĔczą, ostatnio caáa produkcja wydawnicza jest w nieáadzie, rozumie pan coĞ z

tego? Bo my nie rozumiemy juĪ nic drogi panie.

W rĊkach trzyma plik korekt, káadzie je ostroĪnie jakby najmniejsze drgnienie mogáo zakáóciü

kolejnoĞü drukarskich czcionek. — Wydawnictwo to delikatny organizm, szanowny panie — mówi —

Page 55: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wystarczy, Īe w jakimĞ punkcie coĞ wyskoczy ze swoich zwykáych trybów, a wszĊdzie zapanuje

nieáad, pod stopami rozewrze siĊ nam otcháaĔ. Przepraszam, ale wie pan, na samą myĞl o tym dostajĊ

zawrotu gáowy. — Po czym zamyka oczy, jakby przeĞladowany wizją miliardów stronic, linijek, sáów,

co wirują niczym drobny pyáek.

— AleĪ, doktorze Przewodni, proszĊ siĊ tym tak bardzo nie przejmowaü. — Teraz ty go

pocieszasz. — Powodowaáa mną zwykáa ciekawoĞü czytelnika... Ale skoro nie moĪe mi pan nic

powiedzieü...

— ChĊtnie panu powiem to, co wiem — mówi redaktor. — ProszĊ posáuchaü. Wszystko

zaczĊáo siĊ w chwili, gdy w wydawnictwie pojawiá siĊ pewien máody czáowiek, który podaá siĊ za

táumacza z tego, no, jak-mu-tam...

— Z polskiego?

— Nie, to nie byá polski! Chodzi o jĊzyk trudny, maáo komu znany...

— Kimeryjski?

— TeĪ nie, no to trochĊ dalej, jakĪe on siĊ nazywa? Ten máody czáowiek przedstawiá siĊ jako

fenomenalny poliglota, nie ma wprost jĊzyka, którego by nie znaá, zna nawet ten, no, cymbryjski, o,

wáaĞnie tak, cymbryjski. Przynosi nam ksiąĪkĊ napisaną w tym jĊzyku, taką grubą powieĞü, obszerną,

jak-jej-tam... PodróĪny, nie PodróĪnego napisaá ten drugi, aha, juĪ wiem: Poza osadą Malbork...

— Tazia Bazakbala?

— Nie, nie Bazakbala, to byá Brzeg urwiska tego, no.

— Ahtiego?

— Brawo, tak, wáaĞnie Ukko Ahtiego.

— Tak, ale przepraszam, czy Ukko Ahti nie jest pisarzem kimeryjskim?

— No tak, wiadomo, Īe przedtem Ahti byá pisarzem kimeryjskim. Ale wie pan, co siĊ

wydarzyáo podczas wojny i po wojnie, regulacja granic, Īelazna kurtyna w kaĪdym razie faktem jest.

Īe tam, gdzie przedtem byáa Kimeria, teraz jest Cymbria, a KimeriĊ przesuniĊto nieco dalej. Tym

sposobem Cymbrowie zagarnĊli takĪe literaturĊ kimeryjską, w ramach wojennych odszkodowaĔ...

— Taka jest wáaĞnie teza profesora Galliganiego, którą odpiera profesor Uzzi-Tuzzi...

— AleĪ, proszĊ pana, sam pan rozumie, rywalizacja pomiĊdzy dwoma uniwersyteckimi

instytutami, dwie wspóázawodniczące katedry, dwaj profesorowie, którzy siĊ nie znoszą, i w tym

wszystkim Uzzi-Tuzzi miaáby przyznaü, Īe arcydzieáo jego jĊzyka naleĪy czytaü w jĊzyku kolegi...

— Pozostaje jeszcze fakt — nie dajesz za wygraną — Īe Wychylając siĊ nad brzegiem

urwiska jest powieĞcią nie dokoĔczoną, zaledwie rozpoczĊtą... Widziaáem oryginaá...

— Wychylając siĊ... ĩebym teraz nie poplątaá, tytuá jest podobny, ale brzmi inaczej, to coĞ z

Zawrotem gáowy, o wáaĞnie tak, to Zawrót gáowy Viljandiego.

— Nie lĊkając siĊ wichury ani zawrotu gáowy ? ProszĊ mi powiedzieü, czy to zostaáo

przeáoĪone? WydaliĞcie tĊ ksiąĪkĊ?

— Niech pan posáucha. Wydawaáo nam siĊ, Īe táumacz, niejaki Hermes Marana, ma

odpowiednie kwalifikacje; posyáa nam oto próbkĊ táumaczenia, my wáączamy tytuá do planu

wydawniczego, on skáada nam w terminie kolejne fragmenty powieĞci po sto stron, inkasuje zaliczki,

my posyáamy przekáad do drukarni, do skáadania, aby nie traciü czasu... I dopiero w korekcie

dostrzegamy sprzecznoĞci, niekonsekwencje... Wzywamy MaranĊ, pytamy go, on siĊ plącze, zaprzecza

Page 56: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

sam sobie... Przyciskamy go do muru, otwieramy mu przed oczami tekst oryginaáu i kaĪemy mu

przeáoĪyü na Īywo jakiĞ fragment... On wyznaje, Īe nie zna ani sáowa z cymbryjskiego!

— A táumaczenie, które wam záoĪyá?

— Imiona wáasne zamieĞciá w jĊzyku cymbryjskim czy w kimeryjskim, sam juĪ nie wiem, ale

tekst przeáoĪyá z innej powieĞci...

— Z jakiej powieĞci?

— Z jakiej powieĞci, pytamy go. On na to: z polskiej powieĞci (otóĪ i polska powieĞü) Tazia

Bazakbala...

— Poza osadą Malbork...

— Brawo. Ale to jeszcze nie wszystko. On tak powiedziaá, a my znowu mu uwierzyliĞmy;

ksiąĪka byáa juĪ w druku. Zatrzymujemy wszystko, zmieniamy kartĊ tytuáową, okáadkĊ. Byáo to dla

nas bardzo káopotliwe, ale w kaĪdym razie ksiąĪka istniaáa, przeáoĪona, záoĪona, wydrukowana,

niewaĪne, Īe pod takim czy innym tytuáem, pióra tego czy innego autora... Nie sądziliĞmy, Īe caáy ten

proces wycofywania i wysyáania tekstu do drukarni, do introligatorni, wymiana we wszystkich egzem-

plarzach pierwszego arkusza z faászywą kartą tytuáową na nowe arkusze z wáaĞciwą kartą tytuáową...

jednym sáowem, powstaáo takie zamieszanie, Īe ucierpiaáy na tym wszystkie nowoĞci, które byáy w

trakcie produkcji, caáe nakáady nadawaáy siĊ do odesáania na makulaturĊ, a egzemplarze juĪ

rozprowadzone do wycofania z ksiĊgarni...

— Jednego nie rozumiem, o której powieĞci pan teraz mówi? Tej o stacji kolejowej czy tej o

cháopcu, który wyjeĪdĪa z folwarku? A moĪe...

— ProszĊ jeszcze o chwilĊ cierpliwoĞci. Nie opowiedziaáem panu jeszcze wszystkiego. Bo

tymczasem, co jest zrozumiaáe, my do tego pana straciliĞmy juĪ zaufanie i chcieliĞmy dla pewnoĞci

porównaü przekáad z oryginaáem. I co wychodzi na jaw? To nawet nie jest Bazakbal, lecz powieĞü

przeáoĪona z francuskiego, pióra maáo znanego belgijskiego pisarza, Bertranda Vandervelde,

zatytuáowana... ChwileczkĊ, zaraz panu pokaĪĊ.

Przewodni oddala siĊ, a kiedy wraca, podaje ci nieduĪy plik fotokopii: — Oto ona, nazywa siĊ

Patrząc w dóá, gdzie zagĊszczają siĊ cienie. Mamy tu pierwsze strony francuskiego tekstu. Niech pan

sam zobaczy i osądzi, co za oszustwo! Hermes Marana táumaczyá sáowo w sáowo to powieĞcidáo

niewarte dwóch groszy i kolejno wmawiaá nam, Īe jest to ksiąĪka kimeryjska, cymbryjska, polska...

Kartkujesz fotokopie i od pierwszego rzutu oka pojmujesz, Īe Regarde en bas dans

1'epaisseur des ombres Bertranda Vandervelde nie ma nic wspólnego z Īadną z czterech powieĞci,

których lekturĊ musiaáeĞ przerwaü.

ChciaábyĞ od razu powiadomiü o tym Przewodniego, lecz on wyciąga wáączoną do pliku

kartkĊ, którą zamierza ci pokazaü: — Czy chce pan zobaczyü, co miaá czelnoĞü odpowiedzieü nam

Marana, kiedy zarzuciliĞmy mu mistyfikacjĊ? Oto jest list... — Po czym wskazuje ci akapit, który masz

przeczytaü.

„JakieĪ znaczenie ma nazwisko autora na okáadce? PrzenieĞmy siĊ myĞlą o trzy tysiące lat w

przyszáoĞü. Kto wie, jakie ksiąĪki z naszej epoki przetrwają i czyje nazwiska bĊdzie siĊ wspominaü. Są

zapewne ksiąĪki, które pozostaną sáawne, lecz bĊdą uwaĪane za dzieáa anonimowe, tak jak anonimowy

jest dla nas epos o Gilgameszu; są zapewne autorzy, których nazwiska pozostaną zawsze sáawne, lecz

których dzieáa nie przetrwają, jak zdarzyáo siĊ to Sokratesowi, a moĪe autorstwo wszystkich ocalaáych

Page 57: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ksiąĪek zostanie przypisane jednemu tajemniczemu pisarzowi, jak to siĊ staáo z Homerem?”

— Widziaá pan, co za logika? — wykrzykuje Przewodni, a potem dodaje: — A najlepsze jest

to, Īe byü moĪe on ma racjĊ...

Potrząsa gáową, jakby owáadnĊáa nim jakaĞ myĞl, to podĞmiewa siĊ, to znowu wzdycha. MoĪe

ty, Czytelniku, potrafisz odczytaü tĊ myĞl z jego czoáa. Od wielu lat Przewodni opiekuje siĊ ksiąĪkami,

które powstają strona po stronie, kaĪdego dnia widzi, jak ksiąĪki rodzą siĊ i umierają, a jednak za

jedynie prawdziwe nadal uwaĪa te ksiąĪki, które dawno temu zdawaáy siĊ przynosiü przesáania z

innych Ğwiatów. To samo dotyczy pisarzy: widuje ich codziennie, zna ich obsesje, ich chwiejnoĞü,

draĪliwoĞü, egocentryzm, a jednak prawdziwymi pisarzami pozostają dla niego ci, którzy byli niegdyĞ

tylko nazwiskiem na okáadce, nierozerwalnie związanym z tytuáem, którzy wydawali mu siĊ realni w

takim samym stopniu, w jakim realne wydawaáy siĊ postaci i miejsca wymienione w ich ksiąĪkach,

którzy istnieli i nie istnieli zarazem, podobnie jak istniaáy i nie istniaáy opisane przez nich postaci i

krajobrazy. Pisarz byá niewidocznym punktem, skąd wywodziáy siĊ ksiąĪki, pustką zamieszkaáą przez

zjawy, podziemnym tunelem, który áączyá inne Ğwiaty z kurnikiem z czasów jego dzieciĔstwa...

Wzywają go. Przez chwilĊ waha siĊ, czy ma zabraü ze sobą fotokopie, czy teĪ moĪe zostawiü

je tobie. — ProszĊ pamiĊtaü, to waĪny dokument, nie moĪe siĊ stąd wydostaü, to dowód rzeczowy,

moĪe z tego wyniknąü proces o plagiat. JeĞli chce pan to przestudiowaü, proszĊ usiąĞü tutaj, przy tym

biurku, a potem niech pan nie zapomni mi tego oddaü, nawet gdybym sam nie pamiĊtaá, biada, jeĞli siĊ

zgubi...

MógábyĞ mu odpowiedzieü, Īe ci nie zaleĪy, Īe szukasz innej ksiąĪki, ale masz oto przed sobą

początek nowej powieĞci, co nie budzi w tobie niechĊci, ponadto doktor Przewodni, coraz bardziej

przejĊty, zostaá ponownie wessany w wir swoich wydawniczych obowiązków, toteĪ nie pozostaje ci

nic innego, jak zabraü siĊ do lektury Patrząc w dóá, gdzie zagĊszczają siĊ cienie.

Page 58: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Patrząc w dóá, gdzie zagĊszczają siĊ cienie

Daremnie naciągaáem otwór plastykowego worka, siĊgaá zaledwie do szyi Jojo, jego gáowa

zaĞ wystawaáa na zewnątrz. MoĪna byáo zastosowaü inny sposób i wtáoczyü go do Ğrodka gáową

naprzód, ale to teĪ nie rozwiązywaáo problemu, bo na zewnątrz zostawaáy wtedy nogi. NaleĪaáo zgiąü

mu kolana, poniewaĪ jednak usiáowaáem pomóc sobie kopniakami, jego zesztywniaáe nogi stawiaáy

opór, a kiedy wreszcie mi siĊ udaáo, nogi ugiĊáy siĊ wraz z workiem, co staáo siĊ jeszcze trudniejsze do

przeniesienia, gáowa zaĞ wystawaáa bardziej niĪ poprzednio.

— Kiedy wreszcie naprawdĊ uda mi siĊ od ciebie uwolniü, Jojo? — przemawiaáem do niego,

a za kaĪdym razem, kiedy go odwracaáem, widziaáem przed sobą tĊ tĊpą twarz, uwodzicielskie wąsiki,

wáosy posmarowane brylantyną, wĊzeá krawata, który wystawaá z worka niczym z wyciĊcia puloweru,

mam na myĞli pulower z tych lat, kiedy on zacząá siĊ modnie ubieraü. Byü moĪe do mody z tamtych lat

Jojo dorósá zbyt póĨno, wówczas gdy przestaáa ona obowiązywaü gdziekolwiek, lecz on, w máodoĞci

zazdrosny o facetów tak wáaĞnie ubranych i uczesanych, od brylantyny po czarne lakierki z aksa-

mitnymi noskami, wygląd ten utoĪsamiá z powodzeniem, i kiedy wreszcie mu siĊ powiodáo, byá zbyt

pocháoniĊty swoim sukcesem, aby rozejrzeü siĊ dokoáa i spostrzec, Īe obecnie ci, do których chciaá siĊ

upodobniü, wyglądają juĪ zupeánie inaczej.

Brylantyną trzymaáa siĊ dobrze, i nawet gdy uciskaáem czaszkĊ Jojo, aby wepchnąü go do

worka, wáosy nadal przylegaáy do kulistego sklepienia, rozdzielając siĊ tylko na sklejone pasemka,

które odstawaáy wzdáuĪ linii áuku. WĊzeá krawata przesunąá siĊ trochĊ, odruchowym gestem

poprawiáem go, tak jakby trup z przekrzywionym krawatem miaá siĊ bardziej rzucaü w oczy niĪ trup

porządnie ubrany.

— Potrzebny jest drugi worek na gáowĊ — powiedziaáa Bernadette i jeszcze raz musiaáem

przyznaü, Īe ta dziewczyna wykazuje Īywszą inteligencjĊ, niĪ moĪna by siĊ tego spodziewaü po jej

pozycji spoáecznej.

Káopot w tym, Īe nie mogliĞmy znaleĨü innego plastykowego worka duĪego formatu. Byá

wprawdzie jeszcze jeden, od kuchennego kubáa na Ğmieci, taki pomaraĔczowy woreczek, który

Ğwietnie mógáby posáuĪyü do schowania gáowy, ale nie sposób byáoby ukryü, Īe chodzi o ludzkie ciaáo

owiniĊte w duĪy worek, z gáową owiniĊtą w worek mniejszy.

Ale niezaleĪnie od wszystkiego, nie mogliĞmy dáuĪej pozostawaü w tej piwnicy, musieliĞmy

pozbyü siĊ Jojo jeszcze przed Ğwitem, juĪ od dwóch godzin woziliĞmy go jak Īywego, w charakterze

trzeciego pasaĪera w moim kabriolecie, i rzuciliĞmy siĊ w oczy zbyt wielu osobom. Choüby tym dwóm

policjantom na rowerze, którzy podjechali bezgáoĞnie, stanĊli i przypatrywali siĊ nam wáaĞnie w

chwili, gdy zamierzaliĞmy wrzuciü go do rzeki (most Bercy jeszcze przed minutą wydawaá nam siĊ

pusty), Bernadette i ja natychmiast zaczynamy klepaü go w plecy, Jojo leĪy na balustradzie ze

zwieszonymi ramionami i gáową, a ja krzyczĊ: — Wyrzygaj choüby i duszĊ, mon dieux, od razu

rozjaĞni ci siĊ w gáowie — i podtrzymując go, oboje zarzucamy sobie jego rĊce na plecy i holujemy go

do samochodu. W tej chwili gazy, które zbierają siĊ zwykle w jelitach nieboszczyków, haáaĞliwie

wydobyáy siĊ na zewnątrz, dwaj gliniarze zaczĊli siĊ Ğmiaü. PomyĞlaáem, Īe Jojo po Ğmierci ma

zupeánie inny charakter niĪ za Īycia, gdzie podziaáy siĊ jego dobre maniery ani teĪ nie okazaáby siĊ tak

Page 59: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wspaniaáomyĞlny, aby przyjĞü z pomocą dwojgu przyjacioáom, którym grozi gilotyna za to, Īe go

zamordowali.

ZaczĊliĞmy wówczas szukaü plastykowego worka i kanistra z benzyną i teraz pozostaáo nam

tylko znalezienie odpowiedniego miejsca. Wydaje siĊ to nieprawdopodobne, ale w takiej metropolii

jak ParyĪ moĪna straciü caáe godziny na szukanie dogodnego miejsca do spalenia zwáok. — A czyĪ w

Fontainebleau nie ma lasu? — mówiĊ, wáączając silnik, do Bernadette, która wáaĞnie usiadáa ponownie

koáo mnie — pokazuj mi drogĊ, znasz ją przecieĪ. — MyĞlaáem przy tym, Īe kiedy sáoĔce pokryje

niebo warstwą szaroĞci, byü moĪe wrócimy do miasta w kolumnie ciĊĪarówek z warzywami, a po Jojo

pozostaną wówczas tylko zwĊglone resztki, cuchnące na polanie poĞród grabów, a wraz z nimi

zostanie pogrzebana moja przeszáoĞü; gdybyĪ, mówiĊ, tym razem udaáo mi siĊ przekonaü, Īe wszystkie

moje poprzednie wcielenia zostaáy spalone i zapomniane, tak jakby nigdy nie istniaáy. Ile juĪ razy,

kiedy spostrzegaáem, Īe przeszáoĞü zaczyna mi ciąĪyü, a zbyt wiele osób uwaĪa, iĪ ma u mnie otwarty

kredyt, materialny i moralny, jak na przykáad sądzili rodzice dziewcząt z „Nefrytowych Ogrodów” w

Makau — mówiĊ o nich, bo nie ma nic gorszego od chiĔskich krewnych, których nie moĪna siĊ

pozbyü, a przecieĪ ja, najmując dziewczĊta, stawiaáem sprawĊ jasno, im i ich rodzicom, i páaciáem

gotówką, byle tylko zniknĊli mi wreszcie z oczu, te matki i ci ojcowie, wychudzeni, w biaáych

poĔczochach, kaĪde z bambusowym koszykiem zalatującym rybami, z tym ich wyrazem zagubienia na

twarzy, jakby pochodzili z gáĊbokiej wioski, a przecieĪ oni wszyscy mieszkali w dzielnicy portowej —

krótko mówiąc, ileĪ to razy, kiedy przeszáoĞü zbyt mi ciąĪyáa, pokáadaáem nadziejĊ w jednym szybkim

ciĊciu: wystarczaáo zmieniü zawód, ĪonĊ, miasto, kontynent (zmieniaáem kontynenty jeden po drugim,

zakreĞlając peáne koáo), a takĪe zwyczaje, przyjacióá, interesy, klientelĊ. To byá báąd, spostrzegáem to

zbyt póĨno.

Bo w ten sposób gromadziáem na wáasnych barkach kolejne przeszáoĞci, pomnaĪaáem je, i

skoro jedno Īycie wydawaáo mi siĊ zbyt zagĊszczone, rozgaáĊzione i pogmatwane, abym zdoáaá

udĨwignąü jego ciĊĪar, to co dopiero mówiü o tylu rozmaitych Īywotach, z których kaĪdy ma swoją

przeszáoĞü, a wszystkie one nakáadają siĊ na siebie. PróĪno mawiaáem za kaĪdym razem: co za ulga,

nastawiĊ licznik na zero, wytrĊ do czysta tablicĊ, bo juĪ nazajutrz po przybyciu do nowego kraju zero

zmieniaáo siĊ w wielocyfrową liczbĊ, tak Īe wkrótce nie starczaáo nawet rolki, tablica wypeániaáa siĊ

po brzegi, pojawiaáy siĊ nowe postaci, miejsca, sympatie, antypatie, faászywe kroki. Tak jak tamtej

nocy, kiedy szukaliĞmy odpowiedniego miejsca, aby spaliü Jojo, reflektory oĞwietlaáy wáaĞnie pnie i

gáazy, i wtedy Bernadette pokazaáa licznik: — Sáuchaj, tylko mi nie mów, Īe jesteĞmy bez benzyny. —

To prawda. Z gáową przepeánioną tym wszystkim, zapomniaáem napeániü bak i teraz groziáo nam, Īe

utkniemy z dala od zamieszkanych terenów, z niesprawnym samochodem, w porze, kiedy stacje

benzynowe są nieczynne. Na szczĊĞcie, nie wydaliĞmy jeszcze Jojo na pastwĊ páomieni: pomyĞl tylko,

ugrzĊĨlibyĞmy w niewielkiej odlegáoĞci od stosu, i nawet nie moĪna by uciec pieszo, porzucając tam

tak charakterystyczny samochód. Jednym sáowem, nie pozostawaáo nam nic innego, jak wlaü do baku

kanister benzyny przeznaczonej do nasączenia niebieskiego garnituru Jojo i jego jedwabnej koszuli z

inicjaáami, wracaü niezwáocznie do miasta i szukaü innego rozwiązania, aby siĊ pozbyü trupa.

Daremnie mawiaáem, Īe zawsze udaje mi siĊ wydobyü z kaĪdej zawikáanej sytuacji,

niewaĪne, korzystnej dla mnie czy káopotliwej. PrzeszáoĞü jest jak tasiemiec, coraz dáuĪszy, zwiniĊty w

moich trzewiach, i nigdy nie traci ani jednego pierĞcienia, choübym opróĪniaá bebechy do wiĊziennych

Page 60: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

kubáów lub do szpitalnych nocników, w wychodkach typu angielskiego czy tureckiego, w obozowych

rowach albo zwyczajnie w krzakach, rozejrzawszy siĊ przedtem, czy nie wyskoczy skądĞ wąĪ, tak jak

to siĊ staáo w Wenezueli. PrzeszáoĞci nie moĪesz zmieniü, tak jak nie moĪesz sobie zmieniü nazwiska,

miaáem juĪ tyle paszportów wystawianych na nazwiska, których nawet nie pamiĊtam, a jednak zawsze

nazywano mnie Ruedim Szwajcarem; gdziekolwiek poszedáem i jakkolwiek siĊ przedstawiaáem,

zawsze znalazá siĊ ktoĞ, kto wiedziaá, kim jestem i co robiĊ, chociaĪ mój wygląd zmieniá siĊ bardzo z

upáywem lat, zwáaszcza od czasu kiedy czaszka mi wyáysiaáa i poĪóákáa niczym grejpfrut, a doszáo do

tego po wybuchu epidemii tyfusu na pokáadzie „Stjirny”, wówczas z uwagi na przewoĪony towar nie

mogliĞmy zbliĪyü siĊ do brzegu ani nawet poprosiü o pomoc drogą radiową.

Wniosek, do którego prowadzą wszystkie przeĪyte perypetie, jest zatem taki, Īe Īycie jest

tylko jedno, jednorodne i zwarte niczym sfilcowany koc, w którym nie sposób juĪ wyodrĊbniü

pojedynczych wáókien. Tak Īe jeĞli przypadkiem zdarza mi siĊ zwróciü uwagĊ na byle jaki szczegóá

byle jakiego dnia, choüby na wizytĊ CejloĔczyka, który chce mi sprzedaü lĊg nowo narodzonych

krokodyli w wanience z cynkowej blachy, mogĊ byü pewien, Īe nawet to drobne, nic nie znaczące

zdarzenie zawiera w sobie wszystko to, co dotychczas przeĪyáem, caáą moją przeszáoĞü, róĪne przeszáe

wcielenia, które daremnie staraáem siĊ porzuciü, zawiera Īywoty, które w koĔcu sumują siĊ w jedno

globalne Īycie, co toczy siĊ dalej nawet w tym miejscu, a ja postanowiáem siĊ juĪ stąd nie ruszaü, z

tego domku z wewnĊtrznym ogrodem, na paryskiej hanlieu, gdzie zaáoĪyáem hodowlĊ tropikalnych

ryb, a ten spokojny handel zmusza mnie do tak ustabilizowanego trybu Īycia, jakiego jeszcze nigdy nie

prowadziáem, bo ryb nie moĪna zaniedbaü, choüby na jeden dzieĔ, jeĞli zaĞ chodzi o kobiety, to w

moim wieku mam prawo nie wdawaü siĊ w nowe káopoty.

Bernadette to zupeánie inna historia: z nią, mogĊ powiedzieü, udaáo mi siĊ doprowadziü

rzeczy do koĔca, bez jednego báĊdu. Zaledwie dowiedziaáem siĊ, Īe Jojo powróciá do ParyĪa i jest na

moim tropie, nie zwlekając sam ruszyáem jego Ğladem, i tak odkryáem Bernadette, zdoáaáem

przeciągnąü ją na swoją stronĊ i razem uknuliĞmy ten spisek, a on niczego nie podejrzewaá. We

wáaĞciwym momencie odsunąáem zasáonĊ i pierwszą rzeczą, jaką ujrzaáem — po latach, kiedy

straciliĞmy siĊ z oczu — byá jego duĪy owáosiony tyáek, poruszający siĊ w rytmie táoka, ĞciĞniĊty jej

biaáymi kolanami, potem dostrzegáem starannie uczesaną potylicĊ na poduszce, tuĪ przy jej nieco

pobladáej twarzy, którą ona odchyliáa pod kątem prostym, abym mógá swobodnie uderzyü. Wszystko

poszáo szybko i gáadko, on nie zdąĪyá siĊ odwróciü, nie rozpoznaá mnie ani nie dowiedziaá siĊ, kto

zepsuá mu zabawĊ, a moĪe nawet nie zdąĪyá spostrzec, Īe przekracza granicĊ pomiĊdzy piekáem

Īywych a piekáem zmaráych.

Lepiej siĊ staáo, Īe spojrzaáem mu w twarz dopiero wówczas, kiedy juĪ nie Īyá. — Gra

skoĔczona, stary draniu — powiedziaáem niespodziewanie gáosem niemal serdecznym, podczas gdy

Bernadette ubieraáa go starannie, nie zapominając o czarnych lakierkach z aksamitnymi noskami, bo

mieliĞmy go wyprowadziü, udając, Īe jest tak pijany, iĪ nie trzyma siĊ na nogach. I wtedy pomyĞlaáem

o naszym pierwszym spotkaniu sprzed wielu lat, w Chicago, na zapleczu sklepu starej Mikoniko's,

przepeánionym popiersiami Sokratesa, kiedy zrozumiaáem, Īe dochód z odszkodowania po umyĞlnym

podpaleniu ulokowaáem w jego zardzewiaáych slot-machines i Īe oboje, on i ta stara paralityczka i

nimfomanka, mają mnie teraz w garĞci. DzieĔ przedtem, spoglądając z wydm na zamarzniĊte jezioro,

po raz pierwszy od lat poczuáem smak wolnoĞci, a juĪ po dwudziestu czterech godzinach przestrzeĔ

Page 61: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wokóá mnie ponownie siĊ zamknĊáa i wszystko rozstrzygnĊáo siĊ wĞród cuchnących domów pomiĊdzy

dzielnicą grecką i polską. W Īyciu zaznaáem dziesiątków podobnych zwrotów, w tym czy w innym

sensie, ale wáaĞnie od tamtej pory staraáem siĊ wziąü na nim odwet i od tamtej pory bilans moich

poraĪek siĊ powiĊksza. TakĪe i teraz, kiedy trupia woĔ przebija przez zapach jego taniej wody

koloĔskiej, zrozumiaáem, Īe nasza rozgrywka nie dobiegáa jeszcze koĔca, Īe Jojo po Ğmierci moĪe

mnie jeszcze zniszczyü, tak jak wielokrotnie niszczyá mnie za Īycia.

ProwadzĊ zbyt wiele wątków jednoczeĞnie, bo chcĊ, aby opowieĞü stwarzaáa wraĪenie

nasycenia innymi wątkami, które mógábym rozwinąü, i byü moĪe rozwinĊ je, czy teĪ, kto wie,

rozwinąáem je juĪ przy innej okazji, chcĊ, aby stwarzaáa wraĪenie przestrzeni wypeánionej zdarze-

niami, byü moĪe toĪsamej z czasem mojego Īycia, w którym moĪna poruszaü siĊ we wszystkich

kierunkach, niczym w przestrzeni, natrafiając wciąĪ na zdarzenia, których przytoczenie wymagaáoby

najpierw przytoczenia innych zdarzeĔ, tak aby opowieĞü, rozpoczynana od dowolnej chwili i od

dowolnego miejsca, nie utraciáa nic z bogactwa zawartego materiaáu. Co wiĊcej, kiedy spoglądam z

pewnej perspektywy na wszystko, co zostawiam poza gáównym nurtem narracji, dostrzegam niemal

las, który rozrasta siĊ i nie przepuszcza nawet Ğwiatáa, taki jest gĊsty, jednym sáowem, dostrzegam

materiaá znacznie obfitszy niĪ ten, który tym razem wysunąáem na plan pierwszy, dlatego teĪ nie jest

wykluczone, Īe ten, kto podąĪa za moją opowieĞcią, czuje siĊ trochĊ oszukany, widząc, jak gáówny

nurt rzeki rozgaáĊzia siĊ na wiele wąskich strumyków, do niego zaĞ docierają jedynie nikáe echo i sáabe

odbicie gáównych wydarzeĔ; lecz nie jest teĪ wykluczone, Īe taki wáaĞnie cel stawiaáem sobie zabiera-

jąc siĊ do opowiadania, bo staram siĊ zastosowaü pewien zabieg wáaĞciwy sztuce narracji:

przestrzegam zasady umiaru, polegającej na tym, aby nie wyczerpaü wszystkiego, co mam do

powiedzenia.

Co, jeĞli siĊ dobrze zastanowiü, jest oznaką prawdziwie nieprzebranego, trwaáego bogactwa,

w tym sensie, Īe gdybym, zaáóĪmy, miaá do opowiedzenia tylko jedną historiĊ, zabraábym siĊ do niej

bez poczucia umiaru i w koĔcu zmarnowaábym ją, zbyt gorliwie starając siĊ wydobyü jej znaczenie,

natomiast kiedy mam w zanadrzu praktycznie niewyczerpany zasób materiaáu, potrafiĊ rozporządzaü

nim z dystansu i bez poĞpiechu, pozwalam nawet przebijaü nucie znuĪenia, a takĪe pozwalam sobie na

luksus rozwodzenia siĊ w drugorzĊdnych epizodach i niewaĪnych szczegóáach.

Za kaĪdym skrzypniĊciem furtki — przebywam w szopie z wannami, w gáĊbi ogrodu —

zadajĊ sobie pytanie, do jakiej przeszáoĞci naleĪy osoba, która dotaráa aĪ tutaj; moĪe ta przeszáoĞü

naleĪy tylko do dnia wczorajszego i do tego przedmieĞcia, moĪe to tylko Ğmieciarz, ten niski Arab,

który juĪ w paĨdzierniku rozpoczyna obchód domów z noworocznymi Īyczeniami, bo mówi, Īe grud-

niowe napiwki koledzy zatrzymują dla siebie, a on nie dostaje z tego ani grosza; ale równie dobrze

moĪe to byü któraĞ z przeszáoĞci bardziej odlegáych, co Ğcigają starego Ruedi i szturmują furtkĊ w

Impasse: przemytnicy z Vallese, najemni mordercy z Katangi, krupierzy z kasyna w Varadero z

czasów Fulgencia Batisty.

Bernadette nie ma nic wspólnego z Īadnym z moich poprzednich wcieleĔ, nic nie wiedziaáa o

moich starych porachunkach z Jojo, przez co musiaáem pozbyü siĊ go w ten sposób, moĪe nawet

myĞlaáa, Īe zrobiáem to dla niej, bo opowiedziaáa mi o Īyciu, do którego on ją zmuszaá. No i,

oczywiĞcie, dla pieniĊdzy, zupeánie sporych chociaĪ nie mogáem jeszcze powiedzieü, Īe czujĊ je w

kieszeni. Trzymaáa nas razem wspólnota interesów, Bernadette jest dziewczyną, która w lot pojmuje

Page 62: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

sytuacjĊ albo wybrniemy razem z tych tarapatów, albo Īadne z nas nie wyjdzie z tego caáo. Ale

Bernadette z pewnoĞcią miaáa swój plan, dziewczyna jej pokroju, która chce sobie daü radĊ w Īyciu,

musi liczyü na kogoĞ, kto zna swoje obowiązki; skoro prosiáa mnie, bym uwolniá ją od Jojo chciaáa

zapewne, Īebym zająá teraz jego miejsce. Podobnych historii doĞwiadczyáem w przeszáoĞci aĪ nazbyt

wiele i Īadna nie skoĔczyáa siĊ dobrze, dlatego teĪ wycofaáem siĊ z interesu i nie zamierzam do tego

powracaü.

I tak, kiedy mieliĞmy rozpocząü naszą nocną wĊdrówkĊ — on zapiĊty na ostatni guzik i

posadzony na tylnym siedzeniu kabrioletu, ona z przodu u mojego boku, z rĊką wyciągniĊtą do tyáu,

aby utrzymaü go w tej samej pozycji — kiedy miaáem juĪ ruszaü, ona przerzuca oto lewą nogĊ nad

dĨwignią zmiany biegów i káadzie ją okrakiem na mojej prawej nodze. — Bernadette! — krzyczĊ —

co robisz? Czy myĞlisz, Īe to wáaĞciwy moment? — A ona táumaczy mi, Īe kiedy wpadáem do pokoju,

przerwaáem jej w chwili, w której nie naleĪaáo jej przerywaü i, niewaĪne, z jednym czy z drugim, ona

musi, powróciü do tego samego punktu i doprowadziü rzecz do koĔca. Póki co, jedną rĊką

podtrzymuje trupa, a drugą rozpina mnie. wszyscy troje siedzimy ĞciĞniĊci w tym maáym samochodzie

na publicznym parkingu przy Faubourg Saint-Antoine. Wywijając nogami w harmonijnej — muszĊ

przyznaü — plątaninie, dosiada mnie na jeĨdĨca i niemal przygniata piersią, spadając na mnie jak

lawina. Jojo tymczasem zwala siĊ na nas, lecz ona pilnowaáa, Īeby go odpychaü, z twarzą tuĪ przy

twarzy trupa, który patrzyá na nią biaákami wywróconych oczu. JeĞli o mnie chodzi, to wziĊty przez

zaskoczenie, moje reakcje fizyczne pracowaáy na wáasny rachunek, poddając siĊ posáusznie jej woli, a

nie mojemu przeraĪeniu, ja nie musiaáem siĊ nawet ruszaü, bo ona sama o to zadbaáa; to wiĊc wtedy

zrozumiaáem, Īe to, co robimy, jest ceremonią, do której ona przywiązuje szczególną wagĊ, tam, pod

okiem zmaráego, i poczuáem, jak zaciska siĊ miĊkki kurczowy uchwyt i nie mogáem mu siĊ wymknąü.

„Mylisz siĊ, maáa — miaáem ochotĊ jej powiedzieü — ten trup jest trupem z powodu innej historii, nie

twojej, z powodu historii, która nie zostaáa jeszcze zamkniĊta.” Miaáem ochotĊ jej powiedzieü, Īe

pomiĊdzy mną a Jojo byáa inna kobieta, w tamtej nie zamkniĊtej jeszcze historii, a ja stale przeskakujĊ

od jednej historii do drugiej wáaĞnie dlatego, Īe wciąĪ krąĪĊ wokóá tamtej historii, i uciekam, jak w

pierwszym dniu, kiedy dowiedziaáem siĊ, Īe ta kobieta i Jojo dogadali siĊ, Īeby mnie zniszczyü.

Opowiem tĊ historiĊ prĊdzej czy póĨniej, ale opowiem ją w kontekĞcie innych historii, nie przydając

jej wiĊkszego znaczenia niĪ pozostaáym, nie wkáadając w nią Īadnej szczególnej namiĊtnoĞci, która

byáaby czymĞ wiĊcej niĪ przyjemnoĞcią opowiadania i wspominania, bo wspominanie záa moĪe takĪe

staü siĊ przyjemnoĞcią, wówczas kiedy záo kojarzy siĊ, nie powiem, Īe z dobrem, ale z tym, co jest

oĪywione, zmienne, niespokojne, krótko mówiąc, z tym, co mogĊ nazwaü nawet dobrem, a co jest

przyjemnoĞcią spoglądania na rzeczy z dystansu i opowiadania o nich tak, jak opowiada siĊ o rzeczach

minionych.

— Ta historia teĪ bĊdzie niezáa do opowiadania, kiedy bĊdziemy to juĪ mieli poza sobą —

mówiáem Bernadette jadąc windą z Jojo w plastykowym worku. ZamierzaliĞmy zrzuciü go z tarasu

ostatniego piĊtra na ciasne podwórko, a ktokolwiek znajdzie go tam nastĊpnego dnia, pomyĞli o

samobójstwie lub o potkniĊciu siĊ w czasie napadu rabunkowego. A jeĞli ktoĞ wejdzie do windy na

jednym z poĞrednich piĊter i zobaczy nas z tym workiem? Wtedy powiem, Īe wciągniĊto windĊ, kiedy

zwoziáem na dóá Ğmieci. Istotnie, niewiele brakowaáo do Ğwitu.

— Umiesz przewidzieü wszystkie moĪliwe sytuacje — mówi Bernadette. A jak inaczej

Page 63: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

daábym sobie radĊ, mam ochotĊ jej powiedzieü, kiedy caáymi latami musiaáem mieü siĊ na bacznoĞci

przed bandą Jojo, który ma swoich ludzi we wszystkich duĪych oĞrodkach przemytu? Ale wtedy

musiaábym jej wyjaĞniü wszystkie pozakulisowe sprawy moich powiązaĔ z Jojo i z tą drugą kobietą,

oboje nigdy nie przestali Īądaü, abym odzyskaá dla nich towar, który, jak twierdzą, stracili z mojej

winy, oboje ponownie chcieli zaáoĪyü mi na szyjĊ áaĔcuch szantaĪu, przez co jeszcze dzisiaj muszĊ

spĊdzaü noc na szukaniu schronienia dla starego kumpla w plastykowym worku.

Kiedy pojawiá siĊ CejloĔczyk, teĪ myĞlaáem, Īe coĞ siĊ za tym kryje. — Nie biorĊ krokodyli,

jeune homme — powiedziaáem. — IdĨ do ogrodu zoologicznego, ja zamawiam inny towar, zaopatrujĊ

sklepy w ĞródmieĞciu i domowe akwaria, sprzedajĊ egzotyczne ryby, co najwyĪej Īóáwie. Od czasu do

czasu ktoĞ pyta o iguany, ale ja ich nie mam, są zbyt delikatne.

Cháopak, miaá moĪe osiemnaĞcie lat, wciąĪ jeszcze tam staá, a jego brwi i wąsy wyglądaáy jak

czarny puch na skórze pomaraĔczy.

— Kto ciĊ do mnie przysáaá? Bardzo mnie to ciekawi — zapytaáem, bo kiedy w grĊ wchodzi

Poáudniowo-Wschodnia Azja, zawsze stajĊ siĊ podejrzliwy i mam swoje powody do zachowania

ostroĪnoĞci.

— Mademoiselle Sybille — mówi.

— A co wspólnego ma moja córka z krokodylami? — wykrzykujĊ, bo od pewnego czasu ona

wprawdzie Īyje na wáasny rachunek, ale za kaĪdym razem, kiedy o niej sáyszĊ, odczuwam niepokój.

Nie wiem dlaczego, myĞl o dzieciach zawsze wywoáywaáa we mnie coĞ w rodzaju wyrzutów sumienia.

I tym sposobem dowiadujĊ siĊ, Īe w jakiejĞ boite przy Place Clichy Sybille odstawia numer z

kajmanami. Z miejsca rzecz robi na mnie tak paskudne wraĪenie, Īe nie pytam o szczegóáy.

Wiedziaáem, Īe ona pracuje w nocnych lokalach, ale publiczne wystĊpy z krokodylem wydają mi siĊ

ostatnią rzeczą, jakiej ojciec moĪe sobie Īyczyü dla jedynej córki, przynajmniej taki ojciec jak ja, który

otrzymaá protestanckie wychowanie.

— A jak siĊ nazywa ten miáy lokal? — pytam zupeánie zsiniaáy. — NaprawdĊ chciaábym na

to rzuciü okiem.

Wyciąga do mnie kartonik z reklamówką, a ja natychmiast czujĊ, Īe oblewa mnie zimny pot,

bo ta nazwa, „Nowa Tytania”, brzmi znajomo, zbyt znajomo, nawet jeĞli te wspomnienia siĊgają innej

czĊĞci globu.

— A kto nim zarządza? — pytam. — Tak, kto jest dyrektorem, wáaĞcicielem?

— Aha, chodzi panu o Madame Tatarescu... — i podnosi z ziemi kadĨ z cynkowej blachy,

Īeby zabraü swoją hodowlĊ.

Wpatrywaáem siĊ w tĊ plątaninĊ zielonych áusek, áap, ogonów, rozwartych paszcz i czuáem siĊ

tak, jakby mnie zdzielono kijem po gáowie, w uszach rozbrzmiewaá mi tylko gáuchy szum, huk, odgáos

trąb z tamtego Ğwiata, zaledwie usáyszaáem imiĊ tej kobiety, spod której niszczycielskiego wpáywu

zdoáaáem wyrwaü SybillĊ, zacierając Ğlady poprzez dwa oceany, budując dla siebie i dla dziewczyny

Īycie spokojne i ciche. Wszystko daremnie: Vlada dopadáa swoją córkĊ i dziĊki Sybille miaáa mnie

teraz w rĊku, z tą tylko jej wáaĞciwą zdolnoĞcią rozbudzania we mnie straszliwej odrazy i najbardziej

mrocznej namiĊtnoĞci. I oto teraz przesyáa mi wiadomoĞü, po której mogĊ ją rozpoznaü; to káĊbowisko

gadów ma mi przypomnieü, Īe záo jest dla niej jedynym liczącym siĊ Īywioáem, Īe Ğwiat jest studnią z

krokodylami, której nie zdoáam siĊ wymknąü.

Page 64: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

W ten sam sposób patrzyáem, wychylony z tarasu, w gáąb tego plugawego podwórka. Niebo

juĪ siĊ rozjaĞniaáo, lecz tam w dole panowaá jeszcze gĊsty mrok i ledwie mogáem rozróĪniü tĊ

bezksztaátną plamĊ, w którą zmieniá siĊ Jojo po tym, jak runąá w przepaĞü, z poáami marynarki

rozwiniĊtymi niby skrzydáa, i roztrzaskaá sobie koĞci z hukiem podobnym do huku z broni palnej.

Plastykowa torba zostaáa mi w rĊku. MogliĞmy ją tam porzuciü, lecz Bernadette baáa siĊ, Īe

po znalezieniu jej mogliby odtworzyü fakty, toteĪ lepiej bĊdzie zabraü ją ze sobą, aby zatrzeü Ğlady.

Na parterze przed windą staáo trzech mĊĪczyzn z rĊkami w kieszeniach.

— CzeĞü, Bernadette. Na co ona: — CzeĞü.

Nie podobaáo mi siĊ to, Īe ich zna, tym bardziej Īe ich sposób ubierania siĊ, chociaĪ znacznie

modniejszy od stylu Jojo, wydaá mi siĊ dziwnie znajomy.

— Co tam masz w tym worku? PokaĪ no — mówi najwyĪszy z nich.

— Zobacz, jest pusty — odpowiadam, zupeánie spokojnie. Wkáada rĊkĊ do Ğrodka. — A co to

takiego? — Wyciąga z worka czarny lakierowany but z aksamitnym noskiem.

Page 65: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

VI

Fotokopie na tym siĊ urywają, ale tobie zaleĪy juĪ tylko na podjĊciu dalszej lektury. GdzieĞ

przecieĪ musi znajdowaü siĊ kompletny egzemplarz, twój wzrok báądzi dokoáa, lecz natychmiast siĊ

zniechĊca; w tym biurze ksiąĪki istnieją w postaci surowców, czĊĞci zamiennych, przekáadni do

zamontowania i rozmontowania. Teraz rozumiesz odmowĊ Ludmiáy, ciebie teĪ ogarnia lĊk, Īe

przeszedáeĞ na „drugą stronĊ” i utraciáeĞ uprzywilejowaną pozycjĊ, dostĊpną tylko czytelnikowi,

utraciáeĞ moĪnoĞü uznania tego, co zostaáo napisane, za rzecz skoĔczoną i ostateczną, w której nie ma

nic do dodania ani do ujĊcia. Ale pociesza ciĊ ufnoĞü, z jaką Przewodni nadal wierzy w moĪliwoĞü

podjĊcia naiwnej lektury, nawet w tym miejscu.

Stary redaktor wynurza siĊ oto ponownie spomiĊdzy oszklonych drzwi. Chwyü go za rĊkaw,

powiedz, Īe chcesz przeczytaü dalszy ciąg powieĞci Spójrz w dóá, gdzie zagĊszczają siĊ cienie.

— Ha, kto wie, gdzie siĊ podziaáa... Wszystkie papiery ze sprawy Marany przepadáy. Jego

maszynopisy, teksty oryginaáów, cymbryjski, polski, francuski. Przepadá on, przepadáo wszystko, z

dnia na dzieĔ.

— I nic wiĊcej nie wiadomo?

— Tak, on do nas pisaá... OtrzymaliĞmy sporo listów... Historie nie z tej ziemi... Nawet panu

nie opowiem, bo nie potrafiĊ siĊ w tym poáapaü. Trzeba by poĞwiĊciü wiele godzin na przeczytanie

caáej korespondencji.

— Czy mógábym rzuciü na nią okiem?

Widząc, Īe jesteĞ zdecydowany brnąü do koĔca, Przewodni zezwala, aby dostarczono ci z

archiwum dossier „dr Marana Hermes”.

— Czy ma pan trochĊ czasu? Dobrze, proszĊ tu czytaü. Potem powie mi pan, co pan o tym

sądzi. Kto wie, moĪe pan coĞ z tego zrozumie.

Marana pisze do Przewodniego zawsze z przyczyny praktycznych: usprawiedliwia spóĨnienie

w nadesáaniu przekáadów, domaga siĊ wypáaty zaliczki, sygnalizuje zagraniczne nowoĞci wydawnicze,

których nie naleĪy pominąü. Ale wĞród tych zwykáych spraw urzĊdowej korespondencji pojawiają siĊ

aluzje do intryg, spisków, tajemnic, i Marana, chcąc wyjaĞniü te aluzje bądĨ teĪ wyjaĞniü, dlaczego nie

mówi o nich w sposób wyczerpujący, oddaje siĊ fabulacjom coraz bardziej szalonym i zagmatwanym.

Listy noszą znaki stempli miejscowoĞci rozrzuconych na piĊciu kontynentach, choü jak siĊ

wydaje, nigdy nie bywają powierzane bezpoĞrednio urzĊdom pocztowym, lecz okazyjnym posáaĔcom,

którzy wrzucają je do skrzynki gdzie indziej, dlatego teĪ znaczki na kopercie nie pochodzą z kraju

nadania przesyáki. Chronologia teĪ nie jest pewna, w niektórych listach pojawiają siĊ odniesienia do

wczeĞniejszych przesyáek, które jednakĪe okazują siĊ napisane póĨniej; inne listy zawierają obietnice

dalszych wyjaĞnieĔ, które tymczasem znajdują siĊ na stronicach opatrzonych datą o tydzieĔ

wczeĞniejszą.

„Cerro Negro”, nazwa — jak siĊ wydaje — wioski zagubionej gdzieĞ w Ameryce

Poáudniowej, widnieje na stemplach ostatnich listów, lecz tego, gdzie ona siĊ znajduje, czy jest

zawieszona w Andach, czy teĪ zaszyta w puszczach nad Orinoko, nie sposób dociec ze sprzecznych

Page 66: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wzmianek o krajobrazie. To, co masz przed oczami, wygląda na zwykáy urzĊdowy list, ale jak, do

diabáa, mogáo siĊ tam daleko znaleĨü wydawnictwo publikujące w jĊzyku kimeryjskim? I jakim

cudem, skoro te publikacje przeznaczone są dla wąskiego krĊgu kimeryjskich emigrantów obu

Ameryk, mogą oni wydawaü kimeryjskie przekáady „ostatnich bestsellerów” najbardziej cenionych

autorów, na które posiadają „prawo wyáącznoĞci w skali Ğwiatowej”, takĪe w jĊzyku oryginalnym

autora? Faktem jest, Īe Hermes Marana, który jak siĊ zdaje, zostaá ich menadĪerem, proponuje

Przewodniemu opcjĊ na dáugo oczekiwaną powieĞü sáynnego irlandzkiego pisarza, Silasa

Flannery'ego, zatytuáowaną W sieci zbiegających siĊ linii.

NastĊpny list, równieĪ z Cerro Negro, utrzymany jest natomiast w tonie objawienia:

przywoáując, jak siĊ zdaje, miejscową legendĊ. Marana mówi o sĊdziwym Indianinie, nazywanym

„Ojcem OpowieĞci”, Īyjącym od niepamiĊtnych czasów, Ğlepym i niepiĞmiennym, który nieprzerwanie

opowiada historie rozgrywające siĊ w krajach i czasach zupeánie mu nie znanych. Zjawisko to przy-

ciągnĊáo na miejsce ekspedycje antropologów i parapsychologów. Ustalono, Īe wiele ksiąĪek

sáawnych pisarzy zostaáo wyrecytowanych sáowo w sáowo ochrypáym gáosem „Ojca OpowieĞci” parĊ

lat przed ich publikacją. SĊdziwy Indianin miaáby byü wedáug jednych uniwersalnym Ĩródáem materii

narracyjnej, pierwotną magmą, z której wywodzi siĊ indywidualna twórczoĞü kaĪdego pisarza; wedáug

innych jest on jasnowidzem, który dziĊki spoĪywaniu halucynogennych grzybów potrafi nawiązaü

kontakt z wewnĊtrznym Ğwiatem najwiĊkszych wizjonerów i przechwyciü ich fale psychiczne; wedáug

jeszcze innych byáby on powtórnym wcieleniem Homera jak równieĪ autora KsiĊgi tysiąca i jednej

nocy, autora Popol Vuh, a takĪe wcieleniem Aleksandra Dumasa i Jamesa Joyce'a. Lecz niektórzy

sprzeciwiają siĊ temu, twierdząc, Īe Homer nie musi uciekaü siĊ do metempsychozy, poniewaĪ nigdy

nie umará, Īyá i tworzyá na przestrzeni tysiącleci, byáby zatem autorem — poza dwoma eposami, które

mu siĊ zwykle przypisuje — wiĊkszoĞci najsáynniejszych spisanych opowieĞci. Hermes Marana przy-

suwa mikrofon do wylotu groty, w której ukrywa siĊ starzec...

Lecz wedáug poprzedniego listu, tego z Nowego Jorku pochodzenie owych nie

publikowanych dotąd utworów proponowanych przez MaranĊ, wydaje siĊ zupeánie inne:

„Siedziba OEPHLW, jak Pan widzi po nagáówku pisma, mieĞci siĊ w starej dzielnicy przy

Wall Street. Od kiedy Ğwiat interesów opuĞciá te dostojne budynki, ich ceremonialny wygląd

wzorowany na angielskich bankach staá siĊ jak nigdy dotąd záowieszczy. Naciskam domofon. — Mówi

Hermes. PrzynoszĊ wam początek powieĞci Flannery'ego. — Czekali na mnie juĪ od dáuĪszego czasu,

od chwili kiedy zatelefonowaáem ze Szwajcarii z wiadomoĞcią, Īe udaáo mi siĊ przekonaü starego

autora thrillerów, by powierzyá mi początek powieĞci, której sam nie jest w stanie dalej pisaü, a którą

nasze odpowiednio zaprogramowane komputery potrafią dokoĔczyü, rozwinąü wszystkie elementy

tekstu, wiernie odtworzyü struktury stylistyczne i tematyczne autora.”

Przewiezienie tych stronic do Nowego Jorku nie byáo áatwe, jeĞli daü wiarĊ temu, co pisze

Marana z jednej ze stolic Czarnej Afryki, posáuszny swojej awanturniczej wenie:

„... PosuwaliĞmy siĊ obaj naprzód: samolot pogrąĪony w kĊdzierzawym kremie z chmur, ja

zaĞ w lekturze nie publikowanej ksiąĪki Silasa Flannery'ego W sieci zbiegających siĊ linii. Ten cenny

rĊkopis, poĪądany przez miĊdzynarodowy przemysá wydawniczy, udaáo mi siĊ wykraĞü autorowi. I oto

czujĊ, jak wylot lufy krótkiego karabinu opiera siĊ o zausznik moich okularów.

Samolotem zawáadnĊáo komando uzbrojonych máodzieĔców. Roznosi siĊ nieprzyjemna woĔ

Page 67: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

potu. Szybko zdajĊ sobie sprawĊ z tego, Īe gáównym celem jest porwanie mojego rĊkopisu. To z

pewnoĞcią cháopcy z RAW-u, ale ostatnio rekrutowani czáonkowie są mi zupeánie nie znani: powaĪne,

zaroĞniĊte twarze, zarozumiaáe miny nie są rysami na tyle charakterystycznymi, aby pozwoliáy mi

rozpoznaü przynaleĪnoĞü do jednego z dwu ugrupowaĔ ruchu.

... Nie bĊdĊ rozwodziá siĊ nad szczegóáami dramatycznej wĊdrówki naszego samolotu, który

zmieniaá wciąĪ kurs, odbijany niczym piáka od jednej wieĪy kontrolnej do drugiej, bo Īadne lotnisko

nie kwapiáo siĊ nas przyjąü. Wreszcie prezydent Butamatari, dyktator o zainteresowaniach

humanistycznych, pozwoliá, aby nasz odrzutowiec, niemal juĪ pozbawiony paliwa, wylądowaá na

wyboistych pasach lotniska, ginących w buszu, po czym podjąá siĊ roli mediatora pomiĊdzy

komandem ekstremistów a przeraĪonymi kancelariami wielkich mocarstw. Naszym zakáadnikom dni

dáuĪą siĊ, jaáowe i rozlazáe pod wiatą z blachy cynkowej, w pustynnym pyle. Sinawe sĊpy dziobią

ziemiĊ, wyciągają z piachu dĪdĪownice.”

PomiĊdzy Marana a porywaczami istnieje pewna wiĊĨ, wynika to jasno ze sposobu, w jaki on

ich strofuje, zaledwie stają twarzą w twarz:

„— Wracajcie do domu, goáąbeczki, i powiedzcie szefowi, aby nastĊpnym razem wysáaá

bystrzejszych wywiadowców, jeĞli chce uzupeániü swoją bibliografiĊ... — Patrzą na mnie, zbici z

tropu, z odrĊtwieniem zaskoczonych siepaczy. Ta sekta oddana kultowi i poszukiwaniom tajemnych

ksiąg wpadáa w rĊce cháopców, którzy mają niewielkie wyobraĪenie o swoim posáannictwie. — A kim

ty jesteĞ? — pytają mnie. Zaledwie sáyszą moje imiĊ, sztywnieją. Ci nowicjusze Ruchu nie zdoáali

poznaü mnie osobiĞcie i znają tylko oszczerstwa puszczone w obieg po moim wydaleniu: Marana to

podwójny lub potrójny czy nawet poczwórny agent na sáuĪbie u Bóg wie kogo i czego. ĩaden z nich

nie wie, Īe Ruch Wyzwolenia Apokryfu, przeze mnie utworzony, miaá znaczenie, dopóki mój autorytet

chroniá go przed wpáywami maáo wiarygodnych guru. — WziąáeĞ nas za tych z Wing of Light,

przyznaj siĊ... — mówią mi. — ĩebyĞ wiedziaá, z kim masz do czynienia: my jesteĞmy z Wing of

Shadow i nie wpadniemy w twoje sieci! — WáaĞnie to chciaáem wiedzieü. UĞmiecham siĊ tylko i

wzruszam ramionami. Wing of Shadow czy Wing of Light, dla jednych i dla drugich jestem zdrajcą do

usuniĊcia, ale tutaj nic nie mogą mi zrobiü, bo prezydent Butariatari. który zagwarantowaá im prawo do

azylu, wziąá mnie pod opiekĊ...”

Ale dlaczego porywacze z RAW-u chcieli zagarnąü ten rĊkopis. Przebiegasz wzrokiem kartki

szukając wyjaĞnienia, lecz przede wszystkim znajdujesz przechwaáki Marany, który sobie przypisuje

zasáugĊ zawarcia dyplomatycznej ugody; zgodnie z jej reguáami Butamatari, po rozbrojeniu komanda i

zagarniĊciu rĊkopisu Flannery’ego, gwarantuje autorowi zwrot dzieáa, Īądając w zamian, aby pisarz

zobowiązaá siĊ stworzyü powieĞü dynastyczną, która usprawiedliwi przyjĊcie przez leadera cesarskiej

korony, a takĪe uzasadni jego roszczenia do terytoriów oĞciennych.

„To ja zaproponowaáem formuáĊ ugody i ja prowadziáem rokowania. Od chwili, kiedy

przedstawiáem siĊ jako peánomocnik agencji «Merkury i Muzy», wyspecjalizowanej w

wykorzystywaniu dzieá literackich i filozoficznych do celów reklamy, sprawa przybraáa wáaĞciwy

obrót. Po zaskarbieniu sobie zaufania afrykaĔskiego dyktatora, a takĪe po odzyskaniu zaufania

celtyckiego pisarza (wykradając jego rĊkopis, udaremniáem plany porwania manuskryptu ze strony

rozmaitych tajnych organizacji), z áatwoĞcią skáoniáem obie strony do podpisania korzystnego dla

kaĪdej z nich kontraktu...”

Page 68: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

WczeĞniejszy list, datowany z Lichtensteinu, pozwala odtworzyü prolog stosunków pomiĊdzy

Flannerym a Maraną: „ProszĊ nie dawaü wiary pogáoskom, jakoby to alpejskie ksiĊstwo miaáo goĞciü

jedynie siedzibĊ administracyjną i fiskalną anonimowej spóáki, która posiada copyright i podpisuje

kontrakty páodnego autora bestsellerów, a jeĞli o niego samego chodzi, to nikt nie wie, gdzie on

przebywa ani teĪ czy istnieje naprawdĊ... MuszĊ przyznaü, Īe moje pierwsze spotkania — sekretarze,

którzy odsyáali mnie do peánomocników, a ci z kolei do agentów reklamowych — zdawaáy siĊ

potwierdzaü PaĔskie informacje... Anonimowa spóáka, która czerpie zyski z nieskoĔczonej produkcji

zwerbalizowanych przez starego pisarza zbrodni i miáosnych uĞcisków, posiada strukturĊ prĊĪnego

handlowego banku. Lecz wewnątrz panowaáa atmosfera przygnĊbienia i paniki, jak w przededniu

krachu...

Wkrótce odkryáem przyczyny: od paru miesiĊcy Flannery przeĪywa kryzys, nie pisze juĪ ani

linijki, liczne rozpoczĊte powieĞci, za które otrzymaá zaliczki od wydawców z caáego Ğwiata,

wciągając w to miĊdzynarodową finansjerĊ, powieĞci, gdzie marki spoĪywanych przez bohaterów

napojów, odwiedzane miejscowoĞci turystyczne, modele haute-couture, meble, gadgety zagwaranto-

wane zostaáy w kontraktach sporządzonych przez wyspecjalizowane agencje reklamowe — otóĪ te

powieĞci są nadal nie dokoĔczone, na áasce i nieáasce nagáego i niewytáumaczalnego duchowego

kryzysu pisarza. Ekipa pisarzy-murzynów, wprawnych w podrabianiu wszelkich niuansów i

manieryzmów mistrza, czeka w pogotowiu, aby zatuszowaü potkniĊcia, wykoĔczyü i uzupeániü teksty

nie dopracowane, tak aby Īaden czytelnik nie zdoáaá odróĪniü fragmentów skreĞlonych tą czy inną

rĊką... (Jak siĊ zdaje, ich wkáad ma niebagatelny udziaá w ostatnich dzieáach znanego autora.) Obecnie

jednak Flannery kaĪe wszystkim czekaü, przesuwa terminy, zapowiada zmianĊ planów, obiecuje

rycháe podjĊcie pracy, odrzuca propozycje pomocy. Wedáug pogáosek najbardziej pesymistycznych,

zacząá prowadziü dziennik, ksiĊgĊ wáasnych przemyĞleĔ, gdzie nic siĊ nigdy nie dzieje, jest to

wyáącznie zapis jego stanów duchowych oraz opisy krajobrazu, który on godzinami obserwuje z

balkonu przez lunetĊ...” W tonie bardziej euforycznym utrzymany jest list, który w parĊ dni póĨniej

Marana wysyáa ze Szwajcarii: „ProszĊ odnotowaü, Īe tam, gdzie wszyscy zawodzą, Hermes Marana

daje sobie radĊ! Udaáo mi siĊ rozmawiaü z Flannerym osobiĞcie: staá na tarasie swojego górskiego

domku, podlewając doniczkowe cynie. To schludny i spokojny staruszek, uprzejmy w sposobie bycia,

dopóki nie daje siĊ ponieĞü nerwom... Mógábym Panu podaü o nim wiele informacji, cennych dla

dziaáalnoĞci waszego wydawnictwa, i uczyniĊ to, zaledwie otrzymam dowód zainteresowania z waszej

strony, teleksem do banku na numer mojego konta, który niniejszym podajĊ...”

Powody, które skáoniáy MaranĊ do odwiedzenia starego pisarza, nie wynikają jasno z caáoĞci

korespondencji; po trosze wydaje siĊ, Īe przedstawiá siĊ on jako peánomocnik OEPHLW z Nowego

Jorku (Organizacji na rzecz Produkcji Elektronicznej Homogenicznych Dzieá Literackich), proponując

pisarzowi pomoc techniczną przy ukoĔczeniu powieĞci („Flannery zbladá, zadrĪaá, przycisnąá rĊkopis

do piersi. — Nie, tylko nie to — powiedziaá — nigdy na to nie pozwolĊ...”); po trosze zjawiá siĊ tam

dla ochrony praw autorskich belgijskiego pisarza Bertranda Vandervelde, na którym Flannery popeániá

bezwstydny plagiat... Lecz biorąc pod uwagĊ jeszcze i to, co Marana napisaá do Przewodniego, prosząc

go o nawiązanie kontaktu z nieosiągalnym pisarzem, chodziáo prawdopodobnie o to, aby podsunąü

autorowi jako táo do kulminacyjnych scen nastĊpnej jego powieĞci, W sieci zbiegających siĊ linii,

wyspĊ na Oceanie Indyjskim, „której plaĪe koloru ochry odcinają siĊ od kobaltowego bezkresu”.

Page 69: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Propozycja ta záoĪona zostaáa w imieniu mediolaĔskiej firmy inwestującej w nieruchomoĞci, z uwagi

na zamierzoną w najbliĪszym terminie parcelacjĊ wyspy, na której powstaü ma sieü bungalowów, ze

sprzedaĪą prowadzoną ratalnie i korespondencyjnie.

Obowiązki Marany w tej firmie zdają siĊ dotyczyü „sfery ksztaátowania opinii publicznej w

kwestii rozwoju Krajów Rozwijających siĊ, ze szczególnym naciskiem na ruchy rewolucyjne przed i

po przejĊciu wáadzy, tak aby zapewniü sobie zezwolenie na budowĊ niezaleĪnie od zmian reĪimu”. W

takim charakterze Marana odbyá swoją pierwszą misjĊ do suátaniku nad Zatoką Perską, gdzie miaá

wynegocjowaü umowĊ na wybudowanie wieĪowca. Ta niespodziewana okolicznoĞü, związana z jego

pracą táumacza, otworzyáa mu drzwi zazwyczaj zamkniĊte przed kaĪdym Europejczykiem... „Ostatnią

maáĪonką suátana jest nasza rodaczka, kobieta o temperamencie zmysáowym i niespokojnym, cierpiąca

z powodu odosobnienia, na które skazują ją zmiana szerokoĞci geograficznej, miejscowe obyczaje i

dworska etykieta. Na duchu podtrzymuje ją tylko nienasycona namiĊtnoĞü do czytania...”

Zmuszona przerwaü lekturĊ powieĞci Spójrz w dóá gdzie zagĊszczają siĊ cienie z powodu

wadliwie zszytego egzemplarza, máoda suátanka napisaáa do táumacza list z wyrazami oburzenia.

Marana poĞpieszyá do Arabii. „Zakwefiona starucha o zaropiaáych oczach daáa mi znak, abym za nią

podąĪyá. W zamkniĊtym ogrodzie, spomiĊdzy drzew bergamoty, lirogonów i strumyków, naprzeciw

wyszáa mi ona, otulona w szatĊ koloru indygo, na twarzy miaáa welon z zielonego jedwabiu,

nakrapiany biaáym záotem, na czole sznurek koralików...”

ChciaábyĞ dowiedzieü siĊ czegoĞ wiĊcej o tej suátance. Twoje oczy niespokojnie przebiegają

cienkie kartki lotniczego papieru, jak gdybyĞ spodziewaá siĊ, Īe lada chwila ją ujrzysz... ChociaĪ, jak

siĊ wydaje, takĪe MaranĊ pobudza do zapeániania stronic to samo pragnienie, on ją tropi, a ona mu siĊ

wymyka... Z kaĪdym listem opowieĞü coraz bardziej siĊ gmatwa. Pisząc do Przewodniego „z okazaáej

rezydencji na skraju pustyni”, Marana stara siĊ usprawiedliwiü swoje nagáe znikniĊcie, opowiada, Īe

zostaá zmuszony przemocą (a moĪe raczej przekonany kuszącym kontraktem?) przez wysáanników

suátana do przeprowadzki, aby tutaj kontynuowaü swoją wczeĞniejszą pracĊ... MaáĪonce suátana nigdy

nie moĪe zabraknąü ksiąĪek, których zapragnie: taka jest treĞü specjalnej klauzuli do Ğlubnego

kontraktu, warunek, jaki narzeczona postawiáa dostojnemu konkurentowi, zanim wyraziáa zgodĊ na

Ğlub... Po harmonijnym zakoĔczeniu miodowego miesiąca, kiedy to máoda monarchini otrzymywaáa

nowoĞci z najpowaĪniejszych literatur zachodnich w jĊzykach oryginaáów, w których biegle czyta,

sytuacja staáa siĊ draĪliwa... Suátan obawia siĊ, jak siĊ zdaje, nie bez racji, rewolucyjnego spisku. Jego

tajne sáuĪby wykryáy, Īe spiskowcy otrzymują poufne informacje zaszyfrowane na stronach

zadrukowanych naszym alfabetem. Od tamtej chwili suátan wydaá dekret w sprawie embarga i konfi-

skaty wszystkich zachodnich ksiąĪek na swoim terytorium. Zawieszeniu ulegáy takĪe dostawy do

prywatnej biblioteki maáĪonki. Wrodzona nieufnoĞü, wzmoĪona, jak siĊ zdaje, konkretnymi

poszlakami, kaĪe suátanowi podejrzewaü wáasną ĪonĊ o bierną zmowĊ z rewolucjonistami. JednakĪe

niedopeánienie sáynnej klauzuli do Ğlubnego kontraktu doprowadziáoby do zerwania maáĪeĔstwa, co

byáoby bardzo niekorzystne dla panującej dynastii, czym pani nie omieszkaáa zagroziü w przystĊpie

ataku záoĞci, kiedy straĪnicy wyrwali jej z rĊki zaledwie rozpoczĊtą powieĞü, wáaĞnie pióra Bertranda

Vandervelde...

OtóĪ wówczas tajne sáuĪby suátanatu zdobyáy informacjĊ, Īe Hermes Marana przekáada tĊ

powieĞü na jĊzyki ojczysty ich pani, i skáoniáy táumacza przekonującymi argumentami róĪnego typu,

Page 70: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

aby przeniósá siĊ do Arabii. Regularnie kaĪdego wieczoru suátanka otrzymuje ustaloną porcjĊ

powieĞciowej prozy, juĪ nie w wydaniu oryginalnym, lecz w maszynopisie, prosto z rąk táumacza.

Gdyby zakodowaną informacjĊ ukryto w sekwencji sáów lub liter, nie sposób byáoby jej juĪ

odtworzyü...

„Suátan kazaá mnie wezwaü i zapytaá, ile stron zostaáo mi jeszcze do przetáumaczenia.

Zrozumiaáem, Īe w swych podejrzeniach o niewiernoĞü polityczno-maáĪeĔską najbardziej obawia siĊ

chwili, gdy po zakoĔczeniu lektury opadnie napiĊcie, kiedy jego maáĪonka znowu odczuje nieznoĞny

ciĊĪar swojego poáoĪenia. On wie, Īe spiskowcy czekają na znak suátanki. aby zapaliü lont, lecz ona

wydaáa rozkaz, by jej nie przeszkadzano, dopóki czyta, nawet gdyby paáac miaá wylecieü w

powietrze... Ja takĪe mam powody, aby obawiaü siĊ tej chwili, która dla mnie mogáaby oznaczaü utratĊ

przywilejów na dworze...”

Dlatego teĪ Marana podsuwa suátanowi podstĊp, odwoáując siĊ do tradycji literackiej

Wschodu: otóĪ przerwie on táumaczenie w najbardziej pasjonującym miejscu i zacznie táumaczyü inną

powieĞü, wáączając ją pod byle pretekstem w pierwszą. Na przykáad, bohater pierwszej powieĞci

otwiera ksiąĪkĊ i zaczyna czytaü... Ta druga powieĞü teĪ siĊ urywa i ustĊpuje miejsca trzeciej, która

wkrótce schodzi z drogi czwartej i tak dalej...

Miotają tobą mieszane uczucia, kiedy przeglądasz te listy. KsiąĪka, której dalszy ciąg

smakowaáeĞ juĪ w myĞli, choüby za poĞrednictwem kogoĞ innego, znowu siĊ urywa... Hermes Marana

zdaje ci siĊ wĊĪem, który wsącza jad w rajski Ğwiat lektury... Zamiast indiaĔskiego jasnowidza, który

opowiada wszystkie powieĞci Ğwiata, pojawia siĊ oto powieĞü-puáapka, zmajstrowana przez

zdradliwego táumacza, i zawiera początki innych powieĞci, które zostają w zawieszeniu... Podobnie jak

w zawieszeniu pozostaje bunt, podczas gdy spiskowcy daremnie starają siĊ porozumieü ze swoją

dostojną wspólniczką, a czas ciąĪy nieruchomo nad páaskim wybrzeĪem Arabii... Czytasz czy

fantazjujesz? Czy tak bardzo przejmujesz siĊ zmyĞleniami jakiegoĞ grafomana? A moĪe ty takĪe

marzysz o suátance z krainy nafty? Czy pozazdroĞciáeĞ losu dostawcy powieĞci do serajów Arabii? Czy

chciaábyĞ zająü jego miejsce, stworzyü tĊ wyjątkową wiĊĨ, tĊ wspólnotĊ wewnĊtrznego rytmu, którą

osiąga siĊ za poĞrednictwem ksiąĪki czytanej jednoczeĞnie przez dwie osoby, tak jak udaáo ci siĊ to

osiągnąü wspólnie z Ludmiáą? Nie moĪesz siĊ powstrzymaü, aby tej czytelniczce bez twarzy

przywoáanej przez MaranĊ nie nadaü rysów znajomej ci Czytelniczki, oto dostrzegasz juĪ LudmiáĊ za

moskitierą, wyciągniĊtą na boku, wáosy opadają na otwartą stronĊ, jest nuĪąca pora monsunów,

paáacowi spiskowcy w milczeniu ostrzą noĪe, a ona poddaje siĊ nurtowi lektury, bo jest to jedyna

moĪliwa postawa w Ğwiecie, w którym nie istnieje nic poza jaáowym piaskiem na oleistym asfalcie,

groĨbą Ğmierci w imiĊ racji stanu oraz podziaáem Ĩródeá energii... Raz jeszcze przeglądasz

korespondencjĊ w poszukiwaniu ĞwieĪszych wiadomoĞci o suátance... Widzisz, jak pojawiają siĊ i

znikają sylwetki innych kobiet: na jednej z wysp Oceanu Indyjskiego pewna letniczka, „uzbrojona w

parĊ duĪych ciemnych okularów i w warstwĊ olejku orzechowego, ustawia pomiĊdzy sobą a palącymi

promieniami sáoĔca skromną tarczĊ popularnego nowojorskiego pisma”. Numer, który czyta, publikuje

na prawach pierwodruku początek nowego thrillera Silasa Flannery'ego. Marana wyjaĞnia jej, Īe

publikacja pierwszego rozdziaáu w piĞmie Ğwiadczy o tym, Īe irlandzki pisarz gotów jest przyjmowaü

kontrakty od pism zainteresowanych pojawieniem siĊ w powieĞci marek whisky i szampanów, nazw

samochodów i miejscowoĞci turystycznych. „Jak siĊ zdaje, jego wyobraĨnia rozpala siĊ w miarĊ

Page 71: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

napáywu zamówieĔ reklamowych.” Kobieta jest rozczarowana, to namiĊtna czytelniczka Silasa Flanne-

ry'ego. — Najbardziej lubiĊ te powieĞci — mówi — które wzbudzają niepokój juĪ od pierwszej

strony...

Z tarasu szwajcarskiego domku Silas Flannery obserwuje przez zamocowaną na trójnogu

lunetĊ dziewczynĊ na innym tarasie, o dwieĞcie metrów niĪej, wyciągniĊtą na leĪaku i pogrąĪoną w

lekturze ksiąĪki. — Jest tam codziennie — mówi pisarz — za kaĪdym razem, kiedy zamierzam usiąĞü

przy biurku, czujĊ potrzebĊ, Īeby na nią popatrzeü. Kto wie, co ona czyta? Wiem, Īe nie moją ksiąĪkĊ,

i mimo woli cierpiĊ, odczuwam zazdroĞü w imieniu moich ksiąĪek, które chciaáyby, aby czytano je tak,

jak ona czyta. Patrzenie na nią mnie nie mĊczy, ona zdaje siĊ zamieszkiwaü sferĊ zawieszoną w innym

czasie i w innej przestrzeni. Siadam przy biurku, ale Īadna z wymyĞlonych przeze mnie opowieĞci nie

harmonizuje z tym, co chciaábym wyraziü. Marana pyta go, czy wáaĞnie z tego powodu nie moĪe dalej

pracowaü. — AleĪ ja piszĊ — odpowiada — dopiero teraz piszĊ naprawdĊ, od kiedy na nią patrzĊ.

ĝledzĊ pilnie lekturĊ tej kobiety, widzianej stąd, dzieĔ w dzieĔ, godzina po godzinie. WyczytujĊ z jej

twarzy to, co ona chciaáaby przeczytaü, i przenoszĊ to wiernie na papier... — Nazbyt wiernie —

przerywa Marana lodowatym tonem. — Jako táumacz i peánomocnik interesów Bertranda

Vanderveldego, autora powieĞci czytanej przez tĊ kobietĊ, pod tytuáem Spójrz w dóá, gdzie zagĊszczają

siĊ cienie, ostrzegam pana przed dalszym plagiowaniem! — Flannery blednie, tylko jedna troska zdaje

siĊ zaprzątaü jego umysá: — A zatem wedáug pana ta kobieta... ksiąĪki, które tak namiĊtnie pocháania,

mają byü powieĞciami Vanderveldego? Nie mogĊ go Ğcierpieü...

Na afrykaĔskim lotnisku, wĞród uprowadzonych zakáadników, co czekają rozwaleni na ziemi

wachlując siĊ bądĨ czekają skuleni pod kocami, które hostessy rozdaáy po nagáym spadku temperatury

w nocy, Marana podziwia niewzruszony spokój dziewczyny, przykucniĊtej na uboczu: ramiona

obejmują kolana, które uniesione pod dáugą spódnicą, tworzą coĞ w rodzaju pulpitu, wáosy opadają na

ksiąĪkĊ zakrywając twarz, rĊka swobodnie przewraca kartki, jak gdyby wszystko to, co istotne miaáo

siĊ rozstrzygnąü w nastĊpnym rozdziale. „PrzedáuĪająca siĊ niewola i mieszane towarzystwo káadą

piĊtno na wyglądzie i zachowaniu nas wszystkich, lecz ta kobieta wydaje siĊ bezpieczna, wyobcowana,

jakby spowita Ğwiatáem dalekiego ksiĊĪyca...” Wtedy wáaĞnie Marana myĞli: muszĊ przekonaü

porywaczy z RAW-u, Īe ksiąĪka, dla której warto byáo porywaü siĊ na tĊ ryzykowną operacjĊ, nie jest

tą, którą mi odebrali, lecz tą, którą ona teraz czyta...

W Nowym Jorku, w sali kontroli komputerowej, siedzi czytelniczka z przegubami rąk

przymocowanymi do fotela, z podáączonym stetoskopem i mankietem manometru, skronie w aureoli

dáugich wáosów Ğciskają wĊĪowe przewody encefalografu, który wskazuje natĊĪenie jej uwagi i

czĊstotliwoĞü odbieranych bodĨców. „Nasza praca zaleĪy caákowicie od wraĪliwoĞci badanego osob-

nika na testy kontrolne. Ponadto musi to byü osoba o wytrzymaáym wzroku i mocnych nerwach, tak

aby zniosáa nieprzerwaną lekturĊ wielu powieĞci w róĪnych wariantach, otrzymanych prosto z

komputera. JeĞli skupienie czytelniczki osiągnie pewien staáy wskaĨnik, wówczas produkt uznawany

jest za wartoĞciowy i moĪna go wprowadziü na rynek, jeĞli natomiast jej uwaga rozluĨnia siĊ i

rozprasza, dana kombinacja zostaje odrzucona, jej elementy zaĞ rozáoĪone i wykorzystane w innych

kontekstach. MĊĪczyzna w biaáym fartuchu wydziera jeden encefalogram za drugim, niczym karki z

kalendarza. — Coraz gorzej — mówi. — Ani jedna powieĞü nie trzyma siĊ kupy. Albo trzeba zmieniü

program, albo teĪ czytelniczka nie nadaje siĊ juĪ do uĪytku. — Przyglądam siĊ delikatnym rysom:

Page 72: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

okulary i daszek, a takĪe tampony w uszach i skórzany pasek, który unieruchamia podbródek, nadają

jej twarzy niewzruszony wyraz. Jaki los ją czeka?”

Na to pytanie, rzucone niemal obojĊtnie przez MaranĊ, nie znajdujesz Īadnej odpowiedzi. W

kaĪdym liĞcie z zapartym tchem ĞledziáeĞ przemiany czytelniczki, jakby chodziáo wciąĪ o tĊ samą

osobĊ... Lecz nawet gdyby to byáy róĪne osoby, ty kaĪdej z nich przypisujesz wygląd Ludmiáy... CzyĪ

to nie ona utrzymuje, Īe od powieĞci moĪna oczekiwaü juĪ tylko tego, aby poruszyáa w nas warstwĊ

ukrytego lĊku, bo jest to ostatnia szansa uzyskania przez powieĞü wiarygodnoĞci, a to uchroni ją przed

nieodwoáalnym losem seryjnego produktu? Widok Ludmiáy nagiej pod równikowym sáoĔcem wydaje

ci siĊ bardziej prawdopodobny niĪ widok Ludmiáy ukrytej pod welonem suátanki, ale równie dobrze

mogáoby chodziü o samą MatĊ Hari, która z rozmysáem krzyĪuje plany pozaeuropejskich rewolucji,

aby otworzyü drogĊ buldoĪerom przedsiĊbiorstwa cementowego. Odsuwasz ten obraz i przywoáujesz

obraz leĪaka, który napáywa do ciebie w czystym alpejskim powietrzu. Oto gotów jesteĞ porzuciü

wszystko, wyjechaü, wytropiü kryjówkĊ Flannery'ego i obserwowaü przez lunetĊ czytelniczkĊ lub

odnaleĨü jej Ğlady w dzienniku pisarza, który przeĪywa kryzys... (A byü moĪe pociąga ciĊ myĞl, Īe

zdoáasz podjąü lekturĊ powieĞci Spójrz w dóá, gdzie zagĊszczają siĊ cienie, choüby pod innym tytuáem i

nazwiskiem?) Lecz teraz Marana przekazuje informacje coraz bardziej niepokojące: oto ona jako

zakáadniczka uprowadzonego samolotu, innym razem uwiĊziona w jednym ze slumsów Manhattanu...

Jak tam siĊ znalazáa, przykuta do narzĊdzia tortur? Dlaczego musi znosiü jako mĊczarniĊ to, co jest dla

niej czynnoĞcią naturalną, czyli lekturĊ? I czyj podstĊpny plan sprawia, Īe drogi tych postaci nieustan-

nie siĊ krzyĪują: jej samej, Marany, tajemniczej sekty, która kradnie rĊkopisy?

Ze wzmianek rozsianych w listach moĪesz wywnioskowaü, Īe Organizacja Wyzwolenia

Apokryfu, rozdzierana wewnĊtrznymi walkami, wymknĊáa siĊ spod kontroli swego zaáoĪyciela,

Hermesa Marany, i rozpadáa na dwa ugrupowania: na sektĊ oĞwieconych wyznawców Archanioáa

ĝwiatáa oraz na sektĊ nihilistów, wyznawców Archonta Cienia. Pierwsi są przekonani, Īe wĞród fal-

syfikatów zalewających Ğwiat moĪna wytropiü parĊ ksiąĪek, które gáoszą prawdĊ, byü moĪe

ponadczáowieczą lub pozaziemską. Drudzy utrzymują, Īe tylko faászerstwo, mistyfikacja, umyĞlne

káamstwo mogą wyraziü w ksiąĪce wartoĞü absolutną, prawdĊ nie skaĪoną powszechnie panującymi

pseudoprawdami.

„Sądziáem, Īe jestem w windzie sam — pisze Marana, wciąĪ z Nowego Jorku — tymczasem

u mojego boku wyrasta oto jakaĞ postaü: w rogu siedziaá skulony cháopak ze sterczącą czupryną, w Ĩle

skrojonym stroju z surowego páótna. Jest to nie tyle winda, co raczej dĨwig towarowy w ksztaácie

klatki, zamykany skáadaną kratą. Na kaĪdym piĊtrze widaü puste pomieszczenia, wyblakáe Ğciany ze

Ğladami po usuniĊtych meblach i wyrwanej instalacji; rozciąga siĊ pustynia podáóg i pokrytych pleĞnią

sufitów. Máody czáowiek majstruje czerwonymi rĊkami o dáugich przegubach, zatrzymuje windĊ

pomiĊdzy dwoma piĊtrami.

— Oddaj rĊkopis. PrzywiozáeĞ go dla nas, nie dla tamtych. Nawet jeĞli sądziáeĞ, Īe jest

odwrotnie. Bo ta ksiąĪka jest prawdziwa, chociaĪ jej autor napisaá wiele ksiąĪek faászywych. A zatem

naleĪy do nas.

Jednym chwytem judo rozkáada mnie na podáodze i porywa rĊkopis. W tym momencie

pojmujĊ, Īe ten máody fanatyk jest przekonany, iĪ trzyma w rĊce dziennik duchowego kryzysu Silasa

Flannery'ego, a nie zarys jednego z jego zwykáych thrillerów. To niesáychane, z jaką gotowoĞcią te

Page 73: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

tajne sekty potrafią przechwyciü kaĪdą informacjĊ — niewaĪne, prawdziwą czy faászywą — która

odpowiada ich oczekiwaniom. Kryzys Flannery'ego wprawiá w oĪywienie dwa rywalizujące ze sobą

odáamy Organizacji Wyzwolenia Apokryfu i kaĪde z nich w dobrej wierze wysáaáo swoich

zwiadowców w doliny otaczające górski dom pisarza. Ci ze Skrzydáa Cienia, wiedząc, Īe wielki

producent seryjnych powieĞci nie potrafi juĪ uwierzyü w swoje sztuczki, nabrali przekonania, Īe jego

najnowsza powieĞü uwidoczni przeskok od szalbierstwa tuzinkowego i funkcyjnego do szalbierstwa

fundamentalnego i absolutnego, Īe bĊdzie to arcydzieáo faászu jako aktu poznania, a zatem ksiąĪka,

której od dawna szukają. Natomiast ci ze Skrzydáa ĝwiatáa sądzili, Īe kryzys takiego mistrza káamstwa

moĪe oznaczaü jedynie erupcjĊ prawdy, i za taki uznali dziennik pisarza, o którym tyle siĊ mówi...

Pogáoska puszczona w obieg przez Flannery’ego, Īe ukradáem mu waĪny rĊkopis, sprawiáa, Īe tak

jedni jak i drudzy utoĪsamili ten rĊkopis z przedmiotem swoich poszukiwaĔ i puĞcili siĊ moim tropem.

Skrzydáo Cienia spowodowaáo porwanie samolotu. Skrzydáo ĝwiatáa zaĞ porwanie windy...

Czupryniasty máodzieniec schowaá rĊkopis pod kurtkĊ, wymknąá siĊ z windy, zasunąá mi kratĊ

przed nosem i teraz naciska guzik, Īebym zniknąá w dole, a przedtem rzuca mi ostatnią pogróĪkĊ: —

To jeszcze nie wszystko, Agencie Mistyfikacji! Ale najpierw musimy uwolniü naszą siostrĊ przykutą

do Maszyny Falsyfikatów! — ĝmiejĊ siĊ, zjeĪdĪając powoli w dóá. — Nie ma Īadnej maszyny,

ptaszyno! To „Ojciec OpowieĞci” dyktuje nam wszystkie ksiąĪki!

Wciąga windĊ z powrotem. — PowiedziaáeĞ „Ojciec OpowieĞci”? — Blednie. Od lat

wyznawcy sekty szukają starego Ğlepca na wszystkich kontynentach, tam gdzie z pokolenia na

pokolenie przekazywana jest jego legenda w nieskoĔczonej liczbie miejscowych wersji.

— Tak, powiedz to Archanioáowi ĝwiatáa! Powiedz mu, Īe odnalazáem „Ojca OpowieĞci”!

Mam go w rĊku i pracuje dla mnie! A nie Īadna maszyna elektroniczna! — i tym razem sam naciskam

guzik, aby zjechaü na dóá.”

Obecnie trzy pragnienia zaprzątają jednoczeĞnie twój umysá. ByábyĞ skáonny wyruszyü

natychmiast, przepáynąü ocean, przeszukaü kontynent pod KrzyĪem Poáudnia, wytropiü ostatnią

kryjówkĊ Marany i wydrzeü od niego prawdĊ albo przynajmniej dalszy ciąg urwanych powieĞci.

JednoczeĞnie chcesz poprosiü Przewodniego, aby udostĊpniá ci powieĞü W sieci zbiegających siĊ linii

pseudo (czy teĪ prawdziwego) Flannery'ego, która moĪe okazaü siĊ toĪsama z powieĞcią Spójrz w dóá,

gdzie zagĊszczają siĊ cienie Bertranda Vandervelde. I nie moĪesz doczekaü siĊ chwili, kiedy

pobiegniesz do kawiarni na spotkanie z Ludmiáą, aby opowiedzieü jej o zawiáych rezultatach twojego

dochodzenia, a takĪe po to, aby jej widok przekonaá ciĊ, Īe nie moĪe istnieü nic wspólnego pomiĊdzy

nią a czytelniczkami, które spotykaá w Ğwiecie mitomaĔski táumacz.

Dwa ostatnie pragnienia są áatwo osiągalne i nie wykluczają siĊ wzajemnie. W kawiarni,

czekając na LudmiáĊ, zaczynasz czytaü ksiąĪkĊ przysáaną przez MaranĊ.

Page 74: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

W sieci zbiegających siĊ linii

Pierwszym wraĪeniem, jakie powinna przekazaü ta ksiąĪka, jest uczucie, którego doznajĊ na

dĨwiĊk telefonu. MówiĊ „powinna”, gdyĪ wątpiĊ, by napisane sáowa mogáy daü choüby czĊĞciowe o

tym wyobraĪenie. Nie wystarczy oznajmiü, Īe budzi siĊ we mnie wówczas bunt, chĊü ucieczki przed

tym agresywnym, groĨnym wezwaniem, ani Īe ogarnia mnie nieodwoáalne poczucie koniecznoĞci,

które czyni mnie posáusznym i nakazuje niezwáocznie odpowiedzieü na apel, chociaĪ zachowujĊ peáną

ĞwiadomoĞü, Īe wynikną z tego tylko káopoty i przykroĞci. Nie wierzĊ teĪ, by próbĊ opisu tego stanu

ducha mogáa zastąpiü metafora, jaką jest na przykáad rozdzierający ból spowodowany strzaáą, która

przeszywa moje nagie ciaáo; i to nie dlatego, Īeby nie moĪna byáo z pomocą wyobraĨni przekazaü

znanego wszystkim uczucia — bo chociaĪ nie wiemy, co siĊ odczuwa, gdy ugodzi nas strzaáa,

sądzimy, Īe doskonale potrafimy to sobie wyobraziü — a bĊdzie to uczucie zagroĪenia, bezbronnoĞci

wobec czegoĞ, co dosiĊga nas z dalekich, obcych przestrzeni. Odnosi siĊ to takĪe do dĨwiĊku telefonu:

jego bezlitosny dyktat, odwrotnie niĪ lecąca strzaáa, z góry wyklucza poznanie zamiarów, nastroju i

wahania kryjących siĊ w gáosie kogoĞ, kogo nie widzĊ. Gdybym je natomiast znaá, mógábym

przewidzieü, jeĞli juĪ nie to, co on powie, to przynajmniej reakcjĊ, jaką wywoáają we mnie jego sáowa.

Najlepiej by byáo, gdyby ksiąĪka stwarzaáa na początku poczucie przestrzeni wypeánionej caákowicie

moją obecnoĞcią, gdyĪ otaczają mnie jedynie martwe przedmioty, áącznie z telefonem; przestrzeni,

która zdaje siĊ nie zawieraü niczego poza mną, odosobnionym w moim wewnĊtrznym czasie. Dopiero

potem nastĊpuje przerwanie ciągáoĞci czasu; przestrzeĔ takĪe nie jest juĪ tym, czym byáa, gdyĪ

wypeánia ją dĨwiĊk telefonu, ani moja obecnoĞü nie jest tym, czym byáa, gdyĪ podporządkowana

zostaje wyzwaniu tego przedmiotu. Na samym początku ksiąĪka powinna przekazaü to wszystko

poprzez zwielokrotnienie w czasie i przestrzeni sygnaáów, które rozdzierają ciągáoĞü czasu, przestrzeni

i woli.

MoĪe báĊdem jest zaáoĪenie, Īe na początku znajdujĊ siĊ sam na sam z telefonem w

zamkniĊtej przestrzeni mieszkania, podczas gdy treĞcią tego przekazu powinna byü moja reakcja na

wszystkie telefony, nawet na te, które dzwonią nie do mnie i nie mają ze mną Īadnego związku.

Wystarczy jednak jeden dzwonek, bym pomyĞlaá czy uznaá za prawdopodobne, Īe wszystkie telefony

dzwonią do mnie. Kiedy na przykáad sygnaá telefonu odzywa siĊ w sąsiednim mieszkaniu, przez

chwilĊ zastanawiam siĊ, czy to nie do mnie. MyĞl ta od razu okazuje siĊ bezpodstawna, ale pozostawia

pewną wątpliwoĞü: wyobraĪam sobie, Īe telefon dzwoni naprawdĊ do mnie, lecz wskutek báĊdnego

wykrĊcenia numeru bądĨ záego poáączenia sygnaá sáychaü u sąsiada, a wraĪenie to jest tym silniejsze,

Īe w mieszkaniu obok nikt nie podnosi sáuchawki, telefon nie milknie, i wówczas, powodowany

irracjonalną logiką, którą brzĊczenie telefonu zawsze we mnie wyzwala, rozumujĊ nastĊpująco: moĪe

to naprawdĊ do mnie, moĪe sąsiad jest w domu, ale nie odpowiada, bo o tym wie, moĪe nawet ten, kto

dzwoni, wie, Īe wykrĊciá záy numer, lecz zrobiá to umyĞlnie, aby utrzymaü mnie w tym stanie ducha,

dobrze rozumiejąc, Īe nie mogĊ odpowiedzieü, ale Īe wiem, iĪ odpowiedzieü powinienem.

Nie mogĊ teĪ nie wspomnieü o niepokoju, który ogarnia mnie, gdy natychmiast po wyjĞciu z

domu sáyszĊ, Īe dzwoni telefon, i nie wiem, czy to u mnie, czy w sąsiednim mieszkaniu; báyskawicznie

zawracam, pĊdem wpadam na schody, zadyszany docieram do drzwi, a wtedy telefon milknie, i juĪ

Page 75: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

nigdy siĊ nie dowiem, czy dzwoniá do mnie.

Albo kiedy znajdujĊ siĊ na ulicy i sáyszĊ, jak dzwonią telefony w obcych domach, czy nawet

kiedy przebywam w obcych miastach, gdzie nikt nie wie o mojej obecnoĞci, nawet wówczas na kaĪdy

dĨwiĊk telefonu w uáamku sekundy przebiega mi przez gáowĊ myĞl, Īe ten telefon dzwoni do mnie, a

juĪ w nastĊpnym uáamku sekundy odczuwam ulgĊ, bo uĞwiadamiam sobie, Īe jestem poza zasiĊgiem

jakiegokolwiek telefonu, Īe jestem teraz nieosiągalny i bezpieczny, lecz ulga ta trwa zaledwie uáamek

sekundy, gdyĪ natychmiast uderza mnie myĞl, Īe w tej chwili dzwoni nie tylko ten obcy telefon, ale z

pewnoĞcią o wiele setek i tysiĊcy kilometrów stąd, w opustoszaáych pokojach mojego mieszkania,

bezustannie rozlega siĊ sygnaá, i ponownie czujĊ siĊ rozdarty miĊdzy koniecznoĞcią a niemoĪnoĞcią

podniesienia sáuchawki.

Codziennie rano, przed rozpoczĊciem wykáadów, odbywam godzinny jogging, to znaczy

wkáadam dres i wychodzĊ pobiegaü, bo odczuwam potrzebĊ ruchu, bo lekarze przepisali tĊ kuracjĊ dla

zwalczania gnĊbiącej mnie otyáoĞci, a takĪe dla uspokojenia nerwów. JeĞli nie idzie siĊ tutaj w ciągu

dnia na campus, do biblioteki, na wykáady kolegów czy do uniwersyteckiej kawiarni, nie ma dokąd

pójĞü. Jedyne zatem, co pozostaje, to uprawiaü biegi wzdáuĪ i w poprzek wzgórza, pomiĊdzy

szpalerem klonów i wierzb, jak czyni to wielu studentów, a takĪe wielu kolegów. Mijamy siĊ na

ĞcieĪkach szeleszczących od liĞci i czasem rzucamy sobie „hej!”, a czasem w ogóle siĊ nie odzywamy,

bo musimy oszczĊdzaü oddech. TakĪe i w tym przejawia siĊ przewaga biegania nad innymi sportami:

kaĪdy podąĪa wáasną drogą i nikomu nie musi zdawaü rachunku.

Wzgórze jest zabudowane. Biegnąc mijam dwupiĊtrowe drewniane domki z ogródkami,

kaĪdy inny, chociaĪ wszystkie do siebie podobne, i od czasu do czasu sáyszĊ sygnaá telefonu. Dziaáa

mi to na nerwy, mimowolnie zwalniam, wytĊĪam ucho, by usáyszeü, czy ktoĞ podnosi sáuchawkĊ,

niecierpliwiĊ siĊ, jeĞli brzĊczenie nie milknie. Biegnąc dalej mijam nastĊpny dom, w którym dzwoni

telefon, i oto nasuwa mi siĊ myĞl: „KtoĞ Ğciga mnie telefonicznie, w wykazie telefonów wyszukuje

wszystkie numery z Chestnut Lane i dzwoni do kaĪdego domu po kolei, aby mnie dopaĞü.”

Czasami wszystkie domy są ciche i opustoszaáe; po pniach drzew przemykają wiewiórki, na

drewnianych korytkach przysiadają sroki, by dziobaü wysypane ziarno. Biegnąc przeczuwam

niewyraĨnie bliskoĞü niebezpieczeĔstwa i zanim jeszcze záowiĊ uchem sam dĨwiĊk, umysá mój

przewiduje moĪliwoĞü odezwania siĊ telefonu, prawie go wzywa, wywoáuje z niebytu, po czym w tej

samej chwili z jakiegoĞ domu dolatuje mnie, najpierw przytáumione, a póĨniej coraz wyraĨniejsze

brzĊczenie, którego wibracje juĪ od pewnego czasu przechwytuje ukryta we mnie antena, zanim

posáyszy je ucho, i oto ogarnia mnie niedorzeczne szaleĔstwo, stajĊ siĊ wiĊĨniem zaklĊtego krĊgu, w

jego Ğrodku znajduje siĊ ten dzwoniący telefon, a ja biegnĊ nie oddalając siĊ, zwalniam nie zwalniając

rytmu.

„JeĞli do tej pory nikt nie podniósá sáuchawki, to znaczy, Īe nikogo nie ma w domu... Ale

dlaczego telefon nadal dzwoni? Czego oczekują tamci po drugiej stronie linii? MoĪe mieszka tu

czáowiek gáuchy, a oni nie dając za wygraną spodziewają siĊ, Īe usáyszy wreszcie sygnaá? A moĪe

mieszka tu paralityk i trzeba daü mu duĪo czasu, by mógá dowlec siĊ do aparatu... Czy teĪ mieszka tu

samobójca, i dopóki telefon dzwoni, istnieje nadzieja powstrzymania go od ostatecznego kroku?...”

Ogarnia mnie myĞl, Īe moĪe powinienem okazaü zainteresowanie, udzieliü pomocy, poĞpieszyü na

ratunek gáuchemu, paralitykowi czy samobójcy... A zarazem — opĊtany jakąĞ niedorzeczną logiką —

Page 76: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

myĞlĊ, Īe czyniąc to, mógábym siĊ upewniü, czy przypadkiem nie dzwonią do mnie...

Nie zatrzymując siĊ popycham furtkĊ, wbiegam do ogrodu, okrąĪam dom, przeszukujĊ teren

od tyáu, okrąĪam garaĪ, szopĊ z narzĊdziami, budĊ dla psa. Wszystko wydaje siĊ porzucone, puste.

Przez otwarte okno widaü pokój w nieáadzie i stóá, z którego uparcie rozlega siĊ dzwonienie telefonu.

Sáychaü stukot okiennic, wokóá okiennej ramy oplątuje siĊ postrzĊpiona firanka.

Zrobiáem juĪ trzy okrąĪenia dokoáa domu; wciąĪ pozostajĊ w rytmie biegu, unoszĊ piĊty i

áokcie, oddycham miarowo, aby staáo siĊ jasne, Īe nie wtargnąáem tu jako záodziej. Gdyby mnie w tej

chwili ktoĞ przyáapaá, trudno by mi byáo wyjaĞniü, Īe wszedáem, bo usáyszaáem dĨwiĊk telefonu.

Rozlega siĊ szczekanie psa, nie tutaj, to szczeka pies z innego domu, którego stąd nie widaü, lecz przez

chwilĊ sygnaá „pies szczeka” okazuje siĊ silniejszy od sygnaáu „dzwoni telefon”, i to wystarcza, bym

wyrwaá siĊ z zaklĊtego krĊgu, który mnie uwiĊziá. BiegnĊ oto znowu drogą wysadzaną drzewami,

pozostawiam za sobą coraz bardziej przytáumione brzĊczenie telefonu.

BiegnĊ do miejsca, gdzie nie ma juĪ domów. ZatrzymujĊ siĊ na áące dla zaczerpniĊcia tchu.

RobiĊ skáony, przysiady, masujĊ áydki, aby nie oziĊbiáy siĊ miĊĞnie... Sprawdzam godzinĊ. Jestem

spóĨniony, muszĊ wracaü, jeĞli nie chcĊ, Īeby studenci na mnie czekali. Tylko tego by brakowaáo, aby

rozeszáy siĊ pogáoski, Īe biegam po lesie w porze wáasnych wykáadów... Puszczam siĊ w drogĊ

powrotną nie bacząc na nic, tego domu nawet nie rozpoznam, minĊ go nawet nie dostrzegając. Dom

jest zresztą dokáadnie taki sam jak pozostaáe, jedynym, co mogáoby go wyróĪniü, byáby nieustający

dzwonek telefonu, a to wydaje siĊ niemoĪliwe...

Im dáuĪej nad tym rozmyĞlam zbiegając ĞcieĪką po zboczu, tym bardziej wydaje mi siĊ, Īe

áowiĊ uchem znajomy dĨwiĊk, sáyszĊ go coraz lepiej i wyraĨniej i oto znowu widzĊ ten dom, a telefon

nadal dzwoni. Wpadam do ogrodu, okrąĪam dom od tyáu, podbiegam do okna. Wystarczy wyciągnąü

rĊkĊ i juĪ trzymam w dáoni sáuchawkĊ.

MówiĊ zadyszany:

— Tutaj nie ma... — A gáos ze sáuchawki nieco zniecierpliwiony, lecz tylko trochĊ, gdyĪ tym,

co uderza mnie najbardziej, jest cháód i spokój, odpowiada:

— Sáuchaj uwaĪnie. Marjorie jest tutaj, za chwilĊ siĊ obudzi, ale jest związana i nie moĪe

uciec, zapisz sobie adres: Hillside Drive 115. JeĞli przyjedziesz po nią, to w porządku, jeĞli nie, to

mamy w piwnicy kanister z naftą i bombĊ plastykową podáączoną do zegara. Za póá godziny ten dom

stanie w páomieniach.

— Ale ja nie... — zaczynam.

OdáoĪyli sáuchawkĊ.

Co mam teraz robiü? Mógábym oczywiĞcie wezwaü policjĊ, straĪ poĪarną, i to z tego samego

telefonu, ale jak zdoáam im siĊ wytáumaczyü, jak usprawiedliwiĊ fakt, Īe ja, jednym sáowem, jak mogĊ

mieszaü siĊ do sprawy, z którą nie mam nic wspólnego? Zaczynam znowu biec, robiĊ jeszcze jedno

okrąĪenie wokóá domu i wracam na drogĊ.

Przykro mi z powodu tej Marjorie, ale skoro wpakowaáa siĊ w takie tarapaty, to nie wiadomo,

w co moĪe byü wmieszana; jeĞli zaryzykujĊ i poĞpieszĊ na ratunek, nikt nie uwierzy, Īe jej nie znam,

wybuchnie skandal, a ja jestem docentem z innego uniwersytetu, zaproszonym tutaj jako visiting

professor, ucierpiaáby na tym prestiĪ obydwu uczelni...

OczywiĞcie, jeĞli chodzi o czyjeĞ Īycie, to takie wzglĊdy powinny zejĞü na drugi plan...

Page 77: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Zwalniam. Mógábym wejĞü do któregoĞ z tych domów, zapytaü, czy pozwolą mi zadzwoniü na policjĊ,

od razu wyraĨnie powiedzieü, Īe ja tej Marjorie nie znam, Īe w ogóle nie znam Īadnej Marjorie...

PrawdĊ mówiąc, jest tutaj na uniwersytecie studentka, która nazywa siĊ Marjorie, Marjorie

Stubbs; od razu dostrzegáem ją wĞród dziewczyn, które chodzą na moje wykáady. PrzyznajĊ, bardzo mi

siĊ podobaáa, szkoda, Īe wtedy, gdy zaprosiáem ją do siebie, aby poĪyczyü jej ksiąĪki, wytworzyáa siĊ

káopotliwa sytuacja. Zapraszając ją popeániáem báąd, byáy to pierwsze dni moich zajĊü na uczelni, nikt

jeszcze o mnie nic nie wiedziaá, mogáa Ĩle zrozumieü moje zamiary, stąd wynikáo to przykre nie-

porozumienie, jeszcze dzisiaj trudne do wyjaĞnienia, bo ona ma ten ironiczny sposób patrzenia na

mnie, tak Īe nie potrafiĊ powiedzieü ani sáowa, od razu siĊ jąkam; inne dziewczyny teĪ patrzą na mnie

z ironicznym uĞmieszkiem...

A teraz nie chciaábym, Īeby zakáopotanie wywoáane imieniem Marjorie powstrzymaáo mnie

od przyjĞcia z pomocą tej drugiej Marjorie, której Īycie jest zagroĪone... Chyba Īe chodzi o tĊ samą

Marjorie... Chyba Īe ten telefon dzwoniá naprawdĊ do mnie... Banda potĊĪnych gangsterów ma mnie

na oku, oni wiedzą, Īe codziennie rano wáaĞnie na tej drodze uprawiam jogging, i dlatego, gdy zbliĪam

siĊ do opustoszaáego domu, dzwonią, dzwonią do mnie, bo wiedzą, Īe tamtego dnia, u siebie,

skompromitowaáem siĊ wobec Marjorie, i teraz szantaĪują mnie...

Prawie nie zdając sobie z tego sprawy, znajdujĊ siĊ przy bramie do campusu, wciąĪ w biegu,

w dresie i w tenisówkach, nie zajrzaáem nawet do domu, Īeby siĊ przebraü i wziąü ksiąĪki, co teraz

bĊdzie? BiegnĊ dalej przez campus, spotykam dziewczyny, które pojedynczo przemierzają trawnik, to

studentki, spieszące na mój wykáad, spoglądają na mnie z ironicznym uĞmiechem, nie mogĊ tego

Ğcierpieü.

ZatrzymujĊ LornĊ Clifford i biegnąc w miejscu pytam:

— Czy jest Marjorie Stubbs? Lorna Clifford mruga powiekami.

— Marjorie? Od dwóch dni jej nie widaü... A dlaczego pan pyta?

Jestem juĪ daleko. Wybiegam z campusu. Wpadam w Grosvenor Avenue, potem w Cedar

Street, potem w Mapie Road. Brak mi tchu, biegnĊ nie czując páuc w piersiach ani ziemi pod stopami.

Oto Hillside Drive. JedenaĞcie, piĊtnaĞcie, dwadzieĞcia siedem, piĊüdziesiąt jeden; caáe szczĊĞcie, Īe

numery szybko rosną przeskakując z jednej dziesiątki do drugiej. Wreszcie 115. Drzwi są otwarte,

wbiegam po schodach, wchodzĊ do pokoju, w którym panuje póámrok. Na tapczanie leĪy Marjorie,

skrĊpowana, w ustach ma knebel. Uwalniam ją. Wymiotuje. Patrzy na mnie z pogardą.

— Ty draniu — mówi.

Page 78: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

VII

Siedzisz przy stoliku w kawiarni, czytasz powieĞü Silasa Flannery'ego, którą poĪyczyá ci

doktor Przewodni, i czekasz na LudmiáĊ. Twój umysá zaprzątają dwa równolegáe oczekiwania:

wewnĊtrzne oczekiwanie lektury oraz oczekiwanie Ludmiáy, która spóĨnia siĊ na spotkanie. Skupiasz

siĊ na lekturze, starasz siĊ przenieĞü oczekiwanie Ludmiáy na stronice ksiąĪki, masz niemal nadziejĊ,

Īe ona wyjdzie do ciebie spomiĊdzy otwartych kartek. Ale nie potrafisz juĪ czytaü, powieĞü utknĊáa na

stronie, którą masz przed oczami, tak jakby dopiero przybycie Ludmiáy mogáo ponownie wprawiü w

ruch áaĔcuch wydarzeĔ.

Woáają ciĊ. To twoje nazwisko powtarza kelner, posuwając siĊ pomiĊdzy stolikami. WstaĔ,

wzywają ciĊ do telefonu. Czy to Ludmiáa? Tak, to ona. — WyjaĞniĊ ci póĨniej. Nie mogĊ teraz

przyjĞü.

— Sáuchaj, mam ksiąĪkĊ! Nie, nie tĊ, Īadną z tamtych, zupeánie nową. Posáuchaj... — Ale

chyba nie zamierzasz jej opowiedzieü ksiąĪki przez telefon? Wysáuchaj tego, co ona ma ci do

powiedzenia.

— PrzyjdĨ sam — mówi Ludmiáa — tak, do mnie do domu. Jestem teraz poza domem, ale

niedáugo wrócĊ. JeĞli zjawisz siĊ wczeĞniej, moĪesz wejĞü i poczekaü. Klucz jest pod wycieraczką.

Niewymuszona prostota stylu Īycia, klucz pod wycieraczką, zaufanie do bliĨniego, z

pewnoĞcią niewiele do ukradzenia. Biegniesz pod wskazany adres. Dzwonisz na próĪno. Tak jak

zapowiedziaáa, nie ma jej w domu. Znajdujesz klucz. Wchodzisz w póámrok opuszczonych rolet.

Dom Ludmiáy jest domem samotnej dziewczyny, mieszka sama. Czy wáaĞnie to chcesz

sprawdziü przede wszystkim? Czy znajdziesz tu Ğlady mĊskiej obecnoĞci? A moĪe wolisz nic o tym nie

wiedzieü, dopóki to moĪliwe pozostaü w nieĞwiadomoĞci, w niepewnoĞci? Zapewne coĞ powstrzymuje

ciĊ przed myszkowaniem (podniosáeĞ nieco rolety, ale tylko nieznacznie). MoĪe powstrzymują ciĊ

skrupuáy, uwaĪasz, Īe nie zasáugiwaábyĞ na gest zaufania z jej strony, gdybyĞ naduĪyá go do

przeprowadzenia drobiazgowego wywiadu. A moĪe wydaje ci siĊ, Īe doskonale wiesz, jak wygląda

mieszkanie samotnej dziewczyny, i jeszcze zanim rozejrzysz siĊ dokoáa, moĪesz ustaliü spis tego, co

ono zawiera. ĩyjemy w epoce cywilizacyjnej monotonii, poĞród okreĞlonych modeli kulturowych:

meble, bibeloty, narzuty, adapter wybierane są spoĞród ograniczonej liczby proponowanych rzeczy. Co

te rzeczy mogą wyjawiü ci o niej naprawdĊ?

Jaka jesteĞ. Czytelniczko? Nadszedá juĪ czas, aby ta ksiąĪka napisana w drugiej osobie

zwracaáa siĊ nie tylko do ogólnikowego mĊskiego „ty”, które jest byü moĪe bratem i sobowtórem

obáudnego „ja”, lecz by zwracaáa siĊ bezpoĞrednio do ciebie, a ty pojawiáaĞ siĊ w Drugim Rozdziale

jako Trzecia Osoba, niezbĊdna, aby powieĞü staáa siĊ powieĞcią, aby pomiĊdzy Drugą Osobą mĊską a

Trzecią ĪeĔską coĞ siĊ wydarzyáo, przybraáo realny ksztaát, utrwaliáo siĊ lub rozpadáo, naĞladując fazy

zwykáych kolei ludzkiego losu. Czyli: naĞladując gotowe schematy, sáuĪące nam do przeĪywania

ludzkich kolei losu. Czyli: naĞladując gotowe schematy, dziĊki którym przypisujemy ludzkim kolejom

losu znaczenie pozwalające nam je przeĪyü.

Do tej pory ksiąĪka rozmyĞlnie pozostawiaáa czytającemu Czytelnikowi moĪnoĞü

utoĪsamienia siĊ z Czytelnikiem czytanym: dlatego teĪ nie nadano mu imienia, które automatycznie

Page 79: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

sprowadziáoby go do roli Trzeciej Osoby, do roli powieĞciowej postaci (podczas gdy tobie, Ludmiáo,

jako Trzeciej Osobie, koniecznie naleĪaáo nadaü imiĊ) i zawieszono go w abstrakcyjnym poáoĪeniu

zaimka, tak aby moĪna mu byáo przypisaü kaĪdą cechĊ i kaĪdy postĊpek. Zobaczymy, Czytelniczko,

czy ksiąĪka zdoáa nakreĞliü twój prawdziwy portret, począwszy od ramy, która odgrodzi ciĊ z czterech

stron, i pozwoli ustaliü zarysy twojej postaci.

Po raz pierwszy ukazaáaĞ siĊ Czytelnikowi w ksiĊgarni, przybraáaĞ realne ksztaáty odrywając

siĊ od Ğciany z póákami, tak jakby mnogoĞü ksiąĪek koniecznie domagaáa siĊ obecnoĞci Czytelniczki.

Twój dom, przestrzeĔ, gdzie czytasz, moĪe nam powiedzieü, jakie miejsce zajmują ksiąĪki w twoim

Īyciu, czy są tarczą, którą siĊ zasáaniasz, aby trzymaü siĊ z daleka od zewnĊtrznego Ğwiata, nar-

kotycznym snem, w jaki zapadasz, czy teĪ są pomostem przerzuconym na zewnątrz do Ğwiata, który

interesuje ciĊ tak bardzo, Īe dziĊki ksiąĪkom chciaáabyĞ pomnoĪyü i rozszerzyü jego wymiary.

Czytelnik wie, Īe aby to zrozumieü, musi przede wszystkim zwiedziü kuchniĊ.

Kuchnia jest tą czĊĞcią mieszkania, która moĪe powiedzieü o tobie najwiĊcej: czy gotujesz,

czy nie gotujesz (zdawaáoby siĊ, Īe tak, bo nawet jeĞli nie codziennie, to dosyü regularnie), czy

gotujesz tylko dla siebie, czy takĪe dla innych (czĊsto dla siebie, lecz tak starannie, jakbyĞ gotowaáa

takĪe dla innych, czasem takĪe dla innych, lecz tak niedbale, jakbyĞ robiáa to tylko dla siebie), czy

dbasz o niezbĊdne minimum, czy teĪ o sztukĊ kulinarną (twoje zakupy i wyposaĪenie kuchni

przywodzą na myĞl przepisy wyszukane i oryginalne, przynajmniej w zamierzeniu, co nie znaczy, Īe

jesteĞ áakoma, ale myĞl o kolacji z dwóch sadzonych jajek mogáaby wprawiü ciĊ w przygnĊbienie), czy

stanie przy garnkach jest dla ciebie tylko uciąĪliwym obowiązkiem, czy takĪe przyjemnoĞcią (maleĔka

kuchnia jest praktycznie urządzona i rozplanowana tak, abyĞ mogáa siĊ swobodnie poruszaü, zbyt

dáugo w niej nie pozostawaáa, ale i przebywaáa tu bez niechĊci). SprzĊty elektryczne stoją kaĪdy na

swoim miejscu, jak uĪyteczne zwierzĊta, których zasáug niepodobna przeceniü, lecz nie trzeba ich

otaczaü specjalną troską. Naczynia kuchenne odznaczają siĊ pewną dbaáoĞcią o estetykĊ (dostrzegasz

caáy komplet noĪy do siekania jarzyn, zawieszonych wedáug wielkoĞci, chociaĪ wystarczyáby jeden),

ale w zasadzie elementy dekoracyjne speániają takĪe rolĊ przedmiotów uĪytkowych, z niewielkim

ustĊpstwem na rzecz estetyki. To raczej twoje zapasy pozwolą nam powiedzieü o tobie coĞ wiĊcej,

widzimy zestaw aromatycznych przypraw, niektóre są czĊsto uĪywane, inne zdają siĊ tylko dopeániaü

kolekcjĊ; to samo moĪna powiedzieü o musztardach, lecz to przede wszystkim warkocze czosnku

powieszone w zasiĊgu rĊki Ğwiadczą o twoim stosunku do potraw, bynajmniej nie powierzchownym

ani nieuwaĪnym. Rzut oka do lodówki moĪe pomóc nam w zebraniu dalszych cennych danych: w

pojemniku na jajka zostaáo tylko jedno, z cytryn tylko jedna zdrowa poáówka, a druga wyschniĊta,

sáowem jeĞli chodzi o artykuáy podstawowe, to zauwaĪyü siĊ daje pewna niedbaáoĞü; za to jest krem z

kasztanów, czarne oliwki, sáoik salsefii; to jasne, Īe przy robieniu zakupów dajesz siĊ raczej skusiü

wystawionym towarom, zamiast pamiĊtaü o tym, czego brakuje w domu.

Przyglądając siĊ twojej kuchni moĪna zatem wyobraziü sobie ciebie jako kobietĊ otwartą i

pogodną, zmysáową i staranną, która swój zmysá praktyczny oddaje na usáugi wyobraĨni. Czy moĪna

siĊ w tobie zakochaü po obejrzeniu twojej kuchni? Kto wie, moĪe zakocha siĊ Czytelnik, który i tak

byá juĪ przychylnie usposobiony.

On, Czytelnik, nadal zwiedza dom, do którego daáaĞ mu klucze. Widaü, Īe gromadzisz wokóá

siebie wiele rzeczy: wachlarze, pocztówki, flakony, zawieszone na Ğcianach korale. Lecz kaĪdy z tych

Page 80: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

przedmiotów, ujrzany z bliska, okazuje siĊ czymĞ wyjątkowym, w pewien sposób nieoczekiwanym.

Do przedmiotów masz stosunek przyjazny i wybredny, tylko te rzeczy, które odczuwasz jako twoje,

stają siĊ twoimi. Kiedy na nie patrzysz albo ich dotykasz, pomiĊdzy tobą a przedmiotami wytwarza siĊ

poczucie fizycznej wiĊzi, nie zaĞ wiĊzi intelektualnej czy uczuciowej. Przedmioty, raz przez ciebie

przyswojone, naznaczone twoim posiadaniem, nie wydają siĊ juĪ przypadkowe, stają siĊ znaczące

niczym czĊĞci zdania, niczym zapis záoĪony ze znaków i symboli. Czy jesteĞ zaborcza? MoĪe zbyt

maáo jest jeszcze danych, aby to stwierdziü; na razie moĪna powiedzieü, Īe jesteĞ zaborcza w stosunku

do samej siebie, Īe przywiązujesz siĊ do rzeczy, w których rozpoznajesz cząstkĊ samej siebie, i lĊkasz

siĊ utraciü ją wraz z ich utratą.

Na Ğcianie w rogu wiszą fotografie w ramkach, jedna przy drugiej. Czyje to fotografie? Twoje

w róĪnym wieku, a takĪe wielu innych osób, mĊĪczyzn i kobiet, w tym zdjĊcia bardzo stare, jakby

wyciĊte z rodzinnego albumu, lecz wszystkie razem tworzą raczej montaĪ nawarstwionych etapów

Īycia, niĪ speániają rolĊ pamiątek po róĪnych osobach. KaĪda ramka jest inna: secesyjne ksztaáty,

srebro, miedĨ, emalia, szylkret, skóra, rzeĨbione drewno, moĪe umyĞlnie wydobywają one z cienia

pewne epizody Īycia, lecz równie dobrze mogą stanowiü tylko kolekcjĊ ramek wypeánionych

fotografiami, tym bardziej Īe niektóre ramki zawierają portrety wyciĊte z gazet, w jednej tkwi stary

nieczytelny list, inna jest pusta.

Na pozostaáej powierzchni Ğciany nie wisi nic ani teĪ nie przylega do niej Īaden mebel. Tak

wygląda wáaĞciwie caáe mieszkanie: tu nagie Ğciany, tam przepeánione, jakbyĞ odczuwaáa potrzebĊ

zagĊszczenia znaków, posáuĪenia siĊ zwartym pismem po to, aby w otaczającej je pustce odzyskaü

oddech i znaleĨü wytchnienie.

TakĪe rozmieszczenie mebli i bibelotów nigdy nie jest symetryczne. àad, który starasz siĊ

uzyskaü (przestrzeĔ, jaką rozporządzasz, jest maáa, lecz daje siĊ zauwaĪyü pewien wysiáek w takim jej

rozplanowaniu, aby sprawiaáa wraĪenie obszerniejszej), nie jest wynikiem przeszczepienia gotowych

schematów, lecz skutkiem harmonijnego zestawienia przedmiotów.

A zatem, czy jesteĞ porządna, czy nieporządna? Na równie kategoryczne pytania twój dom

nie odpowie zwyczajnym tak lub nie. OczywiĞcie, masz pewne wyobraĪenie o áadzie, jesteĞ nawet

wymagająca, lecz wyobraĪenie to nie znajduje zastosowania w praktyce. Widaü, Īe twoje

zainteresowanie domem nie objawia siĊ w sposób regularny, zaleĪy od codziennych káopotów, od

dobrych i záych nastrojów.

Czy masz usposobienie depresyjne czy euforyczne? Odnosi siĊ wraĪenie, Īe mieszkanie

przezornie wykorzystaáo chwile twojej euforii, aby przygotowaü siĊ na udzielenie ci goĞciny w

chwilach depresji.

Czy jesteĞ naprawdĊ goĞcinna, czy teĪ wpuszczanie do domu znajomych jest oznaką twojej

obojĊtnoĞci? Czytelnik szuka wygodnego miejsca, gdzie mógáby usiąĞü i oddaü siĊ lekturze, nie

wdzierając siĊ w strefĊ wyraĨnie tylko dla ciebie przeznaczoną; nabiera oto przekonania, Īe goĞü moĪe

poczuü siĊ dobrze u ciebie w domu, jeĞli potrafi uszanowaü twoje reguáy gry.

Co poza tym? RoĞliny w doniczkach wydają siĊ nie podlewane od wielu dni, chociaĪ moĪe

Ğwiadomie wybraáaĞ je spoĞród tych, które nie wymagają zbytniej troskliwoĞci. Zresztą w tych

pokojach nie ma Ğladu psów ani kotów czy ptaków: jesteĞ typem kobiety, która stara siĊ nie

przysparzaü sobie obowiązków. Co moĪe byü zarówno oznaką egoizmu, jak i oznaką skupienia uwagi

Page 81: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

na innych, mniej báahych potrzebach, moĪe teĪ znaczyü, Īe nie szukasz symbolicznej namiastki, Īe

naturalne bodĨce skáaniają ciĊ do zajmowania siĊ innymi ludĨmi, Īe chcesz uczestniczyü w ich losach,

w ich Īyciu i ksiąĪkach...

Przypatrzmy siĊ ksiąĪkom. Pierwszą rzeczą rzucającą siĊ w oczy, przynajmniej kiedy

patrzymy na te ksiąĪki, które trzymasz na najbardziej widocznym miejscu, jest ich przeznaczenie, a są

one przeznaczone do natychmiastowej lektury, nie zaĞ do studiów, konsultacji czy choüby

umieszczenia w bibliotece uáoĪonej wedáug pewnego porządku. MoĪe nawet parokrotnie staraáaĞ siĊ

nadaü pozory áadu swoim póákom, lecz kaĪdą próbĊ klasyfikacji báyskawicznie niweczyáa

róĪnorodnoĞü nowych dostaw. Podstawową zasadą ustawiania tomów, nie biorąc pod uwagĊ

rozmiarów póáek na ksiąĪki najwyĪsze i najniĪsze, pozostaje zasada chronologii, kolejnoĞü pojawiania

siĊ nowych egzemplarzy. W kaĪdym razie ty zawsze umiesz siĊ wĞród nich rozeznaü, zwáaszcza Īe nie

ma ich tu zbyt wiele (inne póáki musiaáaĞ pewnie zostawiü w poprzednich mieszkaniach, w

poprzednich fazach swojego Īycia), i byü moĪe nieczĊsto zdarza ci siĊ siĊgnąü po ksiąĪkĊ, którą juĪ

czytaáaĞ.

Jednym sáowem, nie wydajesz siĊ typem Czytelniczki Która Czyta Powtórnie. PamiĊtasz

bardzo dokáadnie wszystko, co przeczytaáaĞ (to jedna z pierwszych rzeczy, jaką pozwoliáaĞ o sobie

powiedzieü); byü moĪe kaĪda ksiąĪka kojarzy ci siĊ z lekturą, którą odbyáaĞ w okreĞlonej chwili, raz na

zawsze. I podobnie jak zachowujesz lektury w pamiĊci, lubisz przechowywaü ksiąĪki w charakterze

przedmiotów, lubisz mieü je przy sobie.

WĞród twoich ksiąĪek, tego zbioru, co nie tworzy biblioteki, moĪna jednak wyróĪniü czĊĞü

martwą czy teĪ uĞpioną, to znaczy stos tomów odáoĪonych, przeczytanych i rzadko czytanych

powtórnie lub takich, których nie czytaáaĞ i nie przeczytasz, a mimo to przechowujesz je (i odkurzasz),

oraz czĊĞü Īywą, to znaczy ksiąĪki, które czytasz lub masz zamiar przeczytaü, lub od których jeszcze

siĊ nie oderwaáaĞ, czy teĪ lubisz je przeglądaü, mieü je w zasiĊgu rĊki. W odróĪnieniu od zapasów

kuchennych, tutaj wáaĞnie czĊĞü Īywa, ta przeznaczona do natychmiastowej konsumpcji, potrafi

powiedzieü o tobie wiĊcej. Dokoáa leĪą rozrzucone tomy, niektóre są otwarte, inne mają naprĊdce

sporządzone zakáadki lub zagiĊte rogi. Widaü, Īe masz zwyczaj czytaü parĊ ksiąĪek jednoczeĞnie,

wybierasz róĪne lektury na róĪne pory dnia, na róĪne zakątki twojego ciasnego przecieĪ mieszkania,

niektóre ksiąĪki przeznaczone są na nocny stolik, miejsce innych jest przy fotelu, w kuchni, w

áazience.

Stanowi to byü moĪe waĪny dodatkowy rys do twojego portretu: twój umysá posiada

wewnĊtrzne Ğcianki, pozwalają one rozgraniczyü róĪne fazy czasu, moĪna w nich przystanąü lub

poĞpiesznie je przebiec, moĪna wáączyü siĊ przemiennie na dwa kanaáy. Czy to nie wystarczy, aby

stwierdziü, Īe chciaáabyĞ przeĪywaü równoczeĞnie wiĊcej niĪ jedno Īycie? A moĪe ty naprawdĊ tak

Īyjesz? Rozgraniczasz to, co áączy ciĊ z daną osobą i otoczeniem, od tego, co áączy ciĊ z innymi

osobami i innym Ğrodowiskiem? Czy w kaĪde doĞwiadczenie wliczasz ryzyko rozczarowania, które

wyrównuje dopiero suma wszystkich rozczarowaĔ?

Nadstaw uszu. Czytelniku. Zasiano w twoim umyĞle ziarno podejrzliwoĞci, które podsyca w

tobie niepokój wáaĞciwy czáowiekowi zazdrosnemu, chociaĪ jeszcze tego nie dostrzegasz. Ludmiáa

czyta wiele ksiąĪek naraz, bo nie chce naraĪaü siĊ na zawód, który moĪe sprawiü jej kaĪda z tych

opowieĞci, i stara siĊ nie ograniczaü do jednej historii...

Page 82: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

(Nie sądĨ, Īe ksiąĪka spuĞciáa ciĊ z oka, Czytelniku. Forma „ty”, zwrócona do Czytelniczki,

moĪe w najbliĪszym zdaniu zostaü ponownie wymierzona w ciebie. JesteĞ nadal jednym z moĪliwych

„ty”. KtóĪ oĞmieliáby siĊ skazaü ciĊ na utratĊ owego „ty”; byáaby to katastrofa nie mniej straszliwa niĪ

utrata „ja”. Aby wypowiedĨ utrzymana w drugiej osobie staáa siĊ powieĞcią, potrzebne są przynajmniej

dwie formy „ty”, odrĊbne i wspóáistniejące, które odcinają siĊ od masy przeróĪnych „on” „ona”,

„ono”.)

Mimo wszystko widok ksiąĪek w mieszkaniu Ludmiáy napawa ciĊ otuchą. Czytanie jest

samotnoĞcią, Ludmiáa zdaje ci siĊ bezpieczna w áupinie otwartej ksiąĪki, niczym ostryga w muszli.

CieĔ innego mĊĪczyzny, prawdopodobny, a nawet pewny, zostaje jeĞli nie wymazany, to zepchniĊty na

margines. Czyta siĊ w pojedynkĊ, nawet jeĞli jest siĊ we dwoje. Ale w takim razie czego tutaj szukasz?

Czy chciaábyĞ przeniknąü do jej skorupy, wkraĞü siĊ na stronice ksiąĪek, które ona czyta? A moĪe

wiĊĨ áącząca Czytelnika i CzytelniczkĊ jest wiĊzią dwóch odrĊbnych muszli, które mogą

porozumiewaü siĊ tylko poprzez czĊĞciową wymianĊ jednostkowych doĞwiadczeĔ?

Masz ze sobą ksiąĪkĊ, którą czytaáeĞ w kawiarni, i nie moĪesz doczekaü siĊ chwili, kiedy

podejmiesz dalszą lekturĊ, aby potem przekazaü powieĞü Czytelniczce, aby porozumieü siĊ z nią za

poĞrednictwem kanaáu wydrąĪonego cudzymi sáowami, bo wáaĞnie te sáowa, wypowiadane cudzym

gáosem, gáosem tej milczącej nieobecnoĞci, zaznaczonej farbą drukarską i spacją, mogą staü siĊ wasze,

waszym jĊzykiem, kodem, który pozwoli wam wysyáaü i odbieraü sygnaáy.

Rozlega siĊ zgrzyt klucza w zamku. Nie odzywasz siĊ, jakbyĞ chciaá jej zrobiü niespodziankĊ,

udowodniü wam obojgu, Īe twoja obecnoĞü tutaj jest rzeczą naturalną. Ale to nie są jej kroki. JakiĞ

mĊĪczyzna powoli porusza siĊ w przedpokoju, spomiĊdzy zasáon dostrzegasz jego cieĔ, skórzana

kurtka, ruchy czáowieka, który jest obeznany z miejscem, lecz nie Ğpieszy siĊ, jakby czegoĞ szukaá.

Poznajesz go. To Irnerio.

Musisz natychmiast rozstrzygnąü, jaką przybraü postawĊ. Rozczarowanie ogarniające ciĊ na

widok mĊĪczyzny, który wchodzi do jej domu jak do wáasnego, jest silniejsze od zakáopotania

wywoáanego tym, Īe znajdujesz siĊ tutaj niemal w ukryciu. Zresztą wiedziaáeĞ, Īe dom Ludmiáy stoi

otworem dla przyjacióá: klucz leĪy pod wycieraczką. Od chwili, kiedy tutaj wszedáeĞ, wydaje ci siĊ, Īe

odczuwasz muĞniĊcia cieni bez twarzy. Irnerio jest przynajmniej znajomą zjawą. Podobnie jak ty dla

niego.

— Ach, to ty. — On sam dostrzega twoją obecnoĞü, ale nie okazuje zdziwienia. Ta swoboda

w jego zachowaniu, swoboda, którą jeszcze przed chwilą sam chciaáeĞ mu narzuciü, teraz wcale ciĊ nie

cieszy.

— Ludmiáy nie ma w domu — mówisz, aby podkreĞliü swoje pierwszeĔstwo w udzielaniu

informacji czy teĪ prawo pierwszeĔstwa do zajmowanego terytorium.

— Wiem — odpowiada obojĊtnie. Szpera dokoáa, obmacuje ksiąĪki.

— Czy mogĊ ci w czymĞ pomóc? — nie rezygnujesz, jakbyĞ chciaá go sprowokowaü.

— Szukam ksiąĪki — mówi Irnerio.

— Sądziáem, Īe nigdy nic nie czytujesz — wysuwasz zastrzeĪenie.

— To nie do czytania. To do pracy. RobiĊ z ksiąĪek róĪne rzeczy. Przedmioty. Tak. róĪne

prace, posąĪki, obrazy, czy jak tam je nazwiesz. Miaáem nawet wystawĊ. Sklejam ksiąĪki Īywicznym

klejem i trzymają siĊ dobrze. Otwieram je lub zamykam, nadajĊ im róĪne ksztaáty, rzeĨbiĊ, wywiercam

Page 83: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

otwory. To Ğwietny surowiec do obróbki, moĪna zrobiü wiele rzeczy.

— I Ludmiáa siĊ na to godzi?

— Podobają jej siĊ moje prace. Daje mi nawet róĪne rady. Krytycy mówią, Īe to, co ja robiĊ,

jest waĪne. Teraz wszystkie moje dzieáa umieszczą w ksiąĪce. Skáonili mnie do rozmowy z doktorem

Przewodnim. To bĊdzie ksiąĪka ze zdjĊciami wszystkich moich ksiąĪek. Kiedy zostanie wydrukowana,

uĪyjĊ jej do innego dzieáa, do wielu innych dzieá. Potem umieszczą mi je w nastĊpnej ksiąĪce, i tak

dalej.

— Miaáem na myĞli co innego, czy Ludmiáa zgadza siĊ na to, Īe wynosisz jej ksiąĪki...

— Ona ma ich tak duĪo... Czasem sama daje mi ksiąĪki wáaĞnie do obróbki, ksiąĪki, z których

ona nic sobie nie robi. Ale to nie jest tak, Īe wystarcza mi byle jaka ksiąĪka. Praca wychodzi mi dobrze

tylko wtedy, jeĞli ją czujĊ. Niektóre ksiąĪki od razu nasuwają mi pomysá, co mógábym z nimi zrobiü,

inne zupeánie nic mi nie mówią. Czasem mam pomysá, ale nic mi nie wychodzi, bo nie mogĊ znaleĨü

wáaĞciwej ksiąĪki. — Przegląda tomy na jednej z póáek, bierze do rĊki jeden z nich, bada grzbiet i

okáadkĊ, odkáada go na miejsce. — Jedne ksiąĪki budzą we mnie sympatiĊ, innych nie mogĊ Ğcierpieü i

wáaĞnie takie ciągle wpadają mi w rĊce.

MiaáeĞ nadziejĊ, Īe Wielki Mur KsiąĪek utrzyma LudmiáĊ z daleka od tego barbarzyĔskiego

najeĨdĨcy, a teraz okazuje siĊ zabawką, którą on rozkáada z dziecinną áatwoĞcią. ĝmiejesz siĊ

nieszczerze. — MoĪna by sądziü, Īe znasz bibliotekĊ Ludmiáy na pamiĊü...

— No, przecieĪ tak wiele siĊ tutaj nie zmienia... Ale lubiĊ patrzeü na te wszystkie ksiąĪki. Bo

ja kocham ksiąĪki...

— Wytáumacz to jaĞniej.

— Tak, lubiĊ widok tylu ksiąĪek. WáaĞnie dlatego tak dobrze czujĊ siĊ u Ludmiáy. Nie

sądzisz?

ĩywopáot zapisanych stronic opasuje pokój, niczym Ğciana liĞci chroniąca gĊsty las, a moĪe

raczej przywodzi na myĞl warstwy skaáy, páytki áupkowe, faády wapieni; podobnie ty starasz siĊ

dostrzec w oczach Irneria táo, na którym powinna siĊ pojawiü Īywa postaü Ludmiáy. JeĞli zdoáasz

pozyskaü jego zaufanie, Irnerio wyjawi ci intrygującą ciĊ zagadkĊ, istotĊ związku pomiĊdzy Nie-

Czytelnikiem a Czytelniczką. Szybko, zapytaj go o coĞ, o cokolwiek. — Ale — to jest jedyne pytanie,

które przychodzi ci do gáowy — co ty robisz, kiedy ona czyta?

— LubiĊ patrzeü, jak ona czyta — mówi Irnerio. — Poza tym ktoĞ powinien czytaü ksiąĪki,

prawda? Przynajmniej jestem spokojny, Īe nie ja muszĊ je czytaü.

Nie masz siĊ z czego cieszyü, Czytelniku. Zagadka siĊ wyjaĞnia, ich zaĪyáoĞü polega na

dopeánieniu siĊ dwóch róĪnych rytmów Īycia. Dla Irneria liczy siĊ tylko Īycie chwilą, sztukĊ pojmuje

on jako chwilowe wyzwolenie Īyciowej energii, nie zaĞ jako trwaáe dzieáo, nagromadzenie Īyciowych

doĞwiadczeĔ, to czego z kolei szuka w ksiąĪkach Ludmiáa. Lecz on takĪe wyczuwa to nagromadzenie

energii, chociaĪ nie odczuwa potrzeby czytania, czuje natomiast potrzebĊ ponownego wáączenia tej

energii w obieg, ksiąĪki Ludmiáy są zaĞ materią pomocniczą w stwarzaniu dzieá, które choü przez

chwilĊ pozwalają mu na przekazanie wáasnej energii.

— Ten bĊdzie dobry — mówi Irnerio i zamierza schowaü tom do kieszeni kurtki.

— Nie, zostaw. To ksiąĪka, którą wáaĞnie czytam. A poza tym nie naleĪy do mnie, muszĊ ją

zwróciü Przewodniemu. Wybierz sobie inną. Zobacz, ta tutaj wygląda podobnie...

Page 84: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

WziąáeĞ do rĊki tom z czerwoną opaską: „Ostatni sukces Silasa Flannery'ego”, i juĪ to

wyjaĞnia owo podobieĔstwo, bo seria powieĞci Flannery'ego ma ustaloną szatĊ graficzną. Ale nie

chodzi tylko o szatĊ graficzną, na okáadce widnieje tytuá: W sieci... linii. Dwa egzemplarze tej samej

ksiąĪki? Tego siĊ nie spodziewaáeĞ. — To naprawdĊ dziwne. Nigdy bym nie przypuszczaá, Īe Ludmiáa

juĪ ją ma...

Irnerio cofa rĊce. — To nie naleĪy do Ludmiáy. Ja nie chcĊ mieü z tym nic wspólnego. Nie

sądziáem, Īe to siĊ jeszcze tu plącze.

— Dlaczego? A czyje to jest? Co chcesz przez to powiedzieü?

Irnerio bierze tom w dwa palce, podchodzi do niewielkich drzwi, otwiera je, wrzuca ksiąĪkĊ

do Ğrodka. Idziesz za nim, wsadzasz gáowĊ do ciemnej komórki, dostrzegasz stóá, a na nim maszynĊ do

pisania, magnetofon, sáowniki, opasáe dossier. Bierzesz do rĊki kartĊ tytuáową z dossier, zanosisz ją do

Ğwiatáa, czytasz: Przekáad Hermesa Marany.

Czujesz siĊ jak raĪony piorunem. Czytając listy Marany wciąĪ odnosiáeĞ wraĪenie, Īe widzisz

LudmiáĊ... Bo nie potrafisz o niej nie myĞleü, tak to sobie táumaczyáeĞ jako dowód zakochania. Teraz,

rozglądając siĊ po domu Ludmiáy, natrafiasz na Ğlady Marany. Czy przeĞladuje ciĊ jakaĞ obsesja? Nie,

od samego początku miaáeĞ przeczucie, Īe coĞ ich ze sobą áączy... ZazdroĞü, która jeszcze do tej pory

byáa czymĞ w rodzaju gry z samym sobą, opanowuje ciĊ teraz bez reszty. A nawet coĞ wiĊcej niĪ

zazdroĞü, takĪe podejrzliwoĞü, brak zaufania, poczucie, Īe nie moĪesz byü pewny nikogo ani niczego...

PoĞcig za przerwaną ksiąĪką, który wprawiaá ciĊ w szczególne podniecenie, bo dzieliáeĞ go z

Czytelniczką, okazuje siĊ oto toĪsamy z tropieniem jej, ona zaĞ wymyka ci siĊ w natáoku tajemniczych

okolicznoĞci, podstĊpów, kolejnych wcieleĔ...

— Ale... Co Marana ma z tym wspólnego? — pytasz. — Czy on tutaj mieszka?

Irnerio potrząsa gáową. — Mieszkaá tu. JakiĞ czas temu. Chyba juĪ nie wróci. Ale obecnie

wszystkie jego opowieĞci są do tego stopnia przepojone faászem, Īe cokolwiek siĊ o nim powie, bĊdzie

faászywe. Przynajmniej to mu siĊ udaáo. KsiąĪki, które tutaj przyniósá, pozornie wyglądają tak samo

jak pozostaáe, ale ja rozpoznajĊ je natychmiast, z daleka. I pomyĞleü, Īe jego rzeczy nie powinny siĊ tu

plątaü, poza tym pokoikiem. A jednak co pewien czas rzuca siĊ w oczy jakiĞ Ğlad po nim. Czasem

podejrzewam, Īe on sam je tu zostawia, przychodzi, kiedy tu nikogo nie ma, i ukradkiem podmienia...

— Co podmienia?

— Sam nie wiem... Ludmiáa mówi, Īe wszystko, czego dotyka, staje siĊ faászywe, nawet jeĞli

dotąd takie nie byáo. Ja wiem tylko, Īe gdybym spróbowaá wykonywaü swoje prace z pozostawionych

przez niego ksiąĪek, to wyszáyby faászywie, nawet jeĞli pozornie wyglądaáyby tak samo jak te, które

zawsze robiĊ...

— Ale dlaczego Ludmiáa trzyma jego rzeczy w tej komórce? Czy oczekuje jego powrotu?

— Ludmiáa byáa nieszczĊĞliwa, kiedy on tutaj mieszkaá... Przestaáa nawet czytaü... Potem

uciekáa... To ona odeszáa pierwsza... potem on wyjechaá...

CieĔ siĊ oddala. Oddychasz z ulgą. PrzeszáoĞü jest zamkniĊtym rozdziaáem. — A gdyby on

pojawiá siĊ znowu?

— Ona znowu by wyjechaáa...

— Dokąd?

— No... MoĪe do Szwajcarii... Sam nie wiem...

Page 85: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Czy ona ma kogoĞ w Szwajcarii? — Bezwiednie pomyĞlaáeĞ o pisarzu z lunetą.

— Powiedzmy, Īe ma, ale to zupeánie inna historia... To ten starzec od kryminaáów...

— Silas Flannery?

— Ona mówiáa, Īe kiedy Marana ją przekonywaá, iĪ róĪnica pomiĊdzy prawdą a faászem jest

wyáącznie sprawą naszego przesądu, odczuwaáa wówczas pokusĊ patrzenia na kogoĞ, kto pisze ksiąĪki

tak, jak nasienie dyni rodzi dyniĊ, przynajmniej tak powiedziaáa...

Niespodziewanie otwierają siĊ drzwi. Wchodzi Ludmiáa, rzuca na fotel páaszcz i pakunki. —

O, jak to miáo. Tylu przyjacióá! Przepraszam za spóĨnienie!

Pijesz herbatĊ siedząc przy niej. Powinien tu byü takĪe Irnerio, ale jego fotel jest pusty. —

PrzecieĪ byá tutaj. Dokąd on poszedá?

— Och, pewnie wyszedá. On wchodzi i wychodzi bez sáowa.

— To do ciebie tak siĊ wchodzi i wychodzi?

— Dlaczego nie? A ty jak tu wszedáeĞ?

— Ja i wielu innych!

— Co to ma byü? Scena zazdroĞci?

— A jakieĪ miaábym do niej prawo?

— Czy sądzisz, Īe w pewnej chwili mógábyĞ mieü do tego prawo? Skoro tak, to lepiej nawet

nie zaczynaü.

— Nie zaczynaü czego?

Odstawiasz filiĪankĊ na stolik. Przesiadasz siĊ z fotela na kanapĊ, tuĪ obok niej.

(Zaczynaü. Sama to powiedziaáaĞ, Czytelniczko. Ale jak moĪna dokáadnie wyodrĊbniü chwilĊ,

w której coĞ siĊ zaczyna? Wszystko rozpoczĊáo siĊ juĪ wczeĞniej, pierwsza linijka pierwszej strony

kaĪdej powieĞci odsyáa do czegoĞ, co wydarzyáo siĊ poza ksiąĪką. Lub teĪ prawdziwa opowieĞü

zaczyna siĊ po dziesiĊciu czy stu stronach, a wszystko to, co ją poprzedza, jest jedynie do niej

prologiem. Poszczególne istnienia jednostek rodzaju ludzkiego tworzą nieprzerwany splot, kaĪda zaĞ

próba wydzielenia z niego cząstki doznaĔ, które miaáyby znaczenie w oderwaniu od caáoĞci — na

przykáad spotkanie dwojga osób, decydujące dla obojga — musi liczyü siĊ z tym, Īe kaĪde z nich

holuje za sobą pasmo wydarzeĔ, miejsc, innych ludzi, a z ich spotkania wezmą początek inne historie,

które oddzielą siĊ od ich wspólnej historii.)

Czytelniku i Czytelniczko, leĪycie oto razem w áóĪku. A zatem nadszedá wáaĞciwy moment,

abym zwróciá siĊ do was w drugiej osobie liczby mnogiej, zabieg to zobowiązujący, równoznaczny z

uznaniem was za wspólny podmiot. MówiĊ do was, gmatwanino ciaá pod splątanym przeĞcieradáem.

Byü moĪe potem kaĪde z was podąĪy swoją drogą i opowieĞü bĊdzie musiaáa zadaü sobie trud, aby

przerzucaü biegi z „ty” rodzaju ĪeĔskiego na „ty” rodzaju mĊskiego. Ale teraz, biorąc pod uwagĊ to, Īe

wasze ciaáa, Īądne doznaĔ, w zespoleniu naskórków starają siĊ wysyáaü i odbieraü wibracje, tĊtniü

rytmem peáni i pustki, a wasze umysáy równieĪ zmierzają do osiągniĊcia przymierza, moĪna wygáosiü

do was jedną mowĊ, zaadresowaną do jednej dwugáowej osoby. Przede wszystkim naleĪy zakreĞliü

pole dziaáania czy sposób bycia tej podwójnej istoty, jaką tworzycie. Dokąd zaprowadzi was to

utoĪsamienie? Jaki jest motyw przewodni waszych wariacji i modulacji? Czy chodzi o napiĊcie

obliczone na to, aby nie utraciü nic z wáasnego potencjaáu, by przedáuĪaü swoją zdolnoĞü reagowania,

wykorzystaü wzrastające poĪądanie drugiej osoby do spotĊgowania siáy wáasnego áadunku? A moĪe

Page 86: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

chodzi o rozluĨnienie, o caákowitą ulegáoĞü, o badanie bezmiaru przestrzeni wraĪliwych na

przyjmowanie i oddawanie pieszczot, o roztopienie wáasnego bytu w morzu niewyczerpalnej

zmysáowoĞci? W obu przypadkach wasze istnienia warunkują siĊ wzajemnie, jednakĪe po to, aby

wasze odrĊbne „ja” zdoáaáy sprostaü obu tym sytuacjom, nie tylko nie mogą siĊ one rozpáynąü, lecz

muszą wypeániü bez reszty pustkĊ waszych umysáów, skupiü siĊ na sobie z najwyĪszym natĊĪeniem

lub teĪ zatraciü siĊ ostatecznie. Jednym sáowem, to, co robicie, jest bardzo piĊkne, ale z punktu

widzenia gramatyki niczego nie zmienia. Im bardziej wyglądacie na zjednoczone „wy”, w tym wiĊk-

szym stopniu jesteĞcie dwojgiem pojedynczych „ty”, bardziej odrĊbnych niĪ przedtem.

(Tak dzieje siĊ juĪ teraz, kiedy kaĪde z was pocháoniĊte jest caákowicie obecnoĞcią drugiego.

A wyobraĨmy sobie, co stanie siĊ wkrótce, kiedy wasze umysáy nawiedzaü zaczną odmienne rojenia,

towarzysząc zbliĪeniom waszych ciaá wypróbowanych przyzwyczajeniem.)

Czytamy teraz w tobie, Czytelniczko. — Twoje ciaáo jest poddawane systematycznej lekturze

przefiltrowanej przez kanaáy dotyku, wzroku i wĊchu, nie bez uczestnictwa brodawek smakowych.

TakĪe zmysá sáuchu ma w tym swój udziaá, wraĪliwy na twój przyĞpieszony oddech i twoje trele. Nie

tylko twoje ciaáo jest przedmiotem lektury, ciaáo liczy siĊ wyáącznie jako zespóá záoĪonych elementów,

a nie wszystkie są widoczne i nie wszystkie są obecne, chociaĪ przejawiają siĊ w procesach

widocznych i natychmiastowych: twoje pociemniaáe oczy, Ğmiech, wypowiadane sáowa, sposób, w jaki

związujesz i rozpuszczasz wáosy, w jaki przejmujesz inicjatywĊ i wycofujesz siĊ, oraz wszystkie

sygnaáy wyznaczające granicĊ pomiĊdzy tobą a sferą obyczajów, pamiĊcią, prehistorią, modą,

wszystkie te kody, te ubogie alfabety, za których poĞrednictwem istota ludzka myĞli w pewnych

momentach, Īe czyta w innej ludzkiej istocie.

RównieĪ i ty jesteĞ przedmiotem lektury, o Czytelniku; Czytelniczka dokonuje oglĊdzin

twojego ciaáa, jakby przeglądaáa spis treĞci, to sprawdza konkretne miejsca zdjĊta byü moĪe nagáą

ciekawoĞcią, to wnikliwie bada caáoĞü, stawia pytania i czeka na niemą odpowiedĨ, tak jakby kaĪda

cząstkowa wizja lokalna interesowaáa tylko z punktu widzenia szerszego rozpoznania terenu. Raz

uwagĊ jej zwracają báahe szczegóáy, byü moĪe drobne potkniĊcia stylu, na przykáad wydatne jabáko

Adama, czy osób, w jaki zanurzasz twarz w zagáĊbienie przy jej szyi, i to pozwala jej wyznaczyü

margines dystansu, krytycznej rezerwy lub Īartobliwej poufaáoĞci; innym razem przypadkowo odkryty

detal zostaje oceniony ponad miarĊ, na przykáad ksztaát podbródka czy szczególny sposób, w jaki

nagryzasz jej ramiĊ: po takim zbiegu sama nabiera rozpĊdu, przemierza (razem — przemierzacie) caáe

stronice, od góry do doáu, nie opuszczając ani przecinka. Tymczasem, w zadowolenie, z jakim

przyjmujesz jej sposób czytania w tobie, w jej dosáowne cytaty z twojej fizycznej przedmiotowoĞci

wkrada siĊ podejrzliwoĞü: moĪe ona czyta nie w tobie, takim jaki jesteĞ, lecz posáuguje siĊ tobą,

posáuguje siĊ fragmentami ciebie wyjĊtymi z kontekstu, aby stworzyü sobie obraz urojonego partnera,

znajomego tylko jej samej, w póámroku na wpóá uĞpionej ĞwiadomoĞci, to zaĞ, co odpytuje, zamienia

siĊ w rysy apokryficznego bywalca jej snów, nie w twoje rysy.

Od lektury zapisanych stronic, lektura, jakiej kochankowie poddają swoje ciaáa (owo swoiste

zespolenie umysáu i ciaáa, które pozwala im pójĞü razem do áóĪka), róĪni siĊ tym, Īe nie jest lekturą

linearną. Lektura ta rozpoczyna siĊ w jakimkolwiek punkcie, przeskakuje akapity, powtarza siĊ,

zawraca, jest natarczywa, podąĪa torami wielu róĪnych informacji, równoczesnych i rozbieĪnych,

powraca na zbiegające siĊ tory, stawia czoáo momentom draĪliwym, przewraca stronĊ, odnajduje

Page 87: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

urwany wątek, gubi siĊ. MoĪna dopatrzyü siĊ w niej okreĞlonego kierunku, bo ona podąĪa do celu, do

osiągniĊcia punktu kulminacyjnego, a mając na uwadze ten cel, rozkáada fazy rytmiczne, dobiera stopĊ

metryczną, powtarza pewne motywy. Ale czyĪ prawdziwym celem jest osiągniĊcie klimaksu? A moĪe

bieg do tego celu zakáóca inny impuls, który páynie pod prąd, aby odzyskaü minione chwile, zawróciü

czas?

JeĞli zechcielibyĞmy przedstawiü graficzny wykres caáoĞci, kaĪdy epizod ze swym punktem

kulminacyjnym wymagaáby odrĊbnego modelu w trzech, moĪe w czterech wymiarach, bo kaĪdy model

i kaĪde doĞwiadczenie są niepowtarzalne. PodobieĔstwo pomiĊdzy uĞciskiem miáosnym a lekturą

polega na tym, Īe ich struktura otwiera siĊ na interwaáy czasu i przestrzeni odmienne od czasu i

przestrzeni, które byáyby wymierne.

JuĪ z tej niepewnej improwizacji pierwszego spotkania odczytaü moĪna zapowiedĨ

ewentualnego wspóáĪycia. Dzisiaj jedno jest przedmiotem lektury drugiego, kaĪde z was czyta w

drugim swoją nie napisaną historiĊ. Jutro, Czytelniku i Czytelniczko, jeĞli pozostaniecie razem, jeĞli

poáoĪycie siĊ do áóĪka jako prawowita para, kaĪde z was zapali przy gáowie lampkĊ i pogrąĪy siĊ w

swojej ksiąĪce, dwie równolegáe lektury towarzyszyü bĊdą nadchodzeniu snu; najpierw ty, a potem ty

zgasicie Ğwiatáo, rozbitkowie oddzielnych Ğwiatów, odnajdziecie siĊ przelotnie w mroku, który tuszuje

wszelkie oddalenie, zanim rozbieĪne sny pociągną ciebie w jedną, a ciebie w drugą stronĊ. Ale nie

ironizujcie na temat takiej perspektywy maáĪeĔskiej harmonii: czyĪ moĪecie jej przeciwstawiü obraz

szczĊĞliwszego związku?

Opowiadasz Ludmile o powieĞci, którą czytaáeĞ, czekając na nią. — To jedna z tych ksiąĪek,

które lubisz, wzbudza niepokój juĪ od pierwszej strony...

W jej oczach zapala siĊ pytający báysk. Ogarniają ciĊ wątpliwoĞci: moĪe to zdanie o

niepokoju sáyszaáeĞ nie od niej, moĪe je gdzieĞ przeczytaáeĞ... A moĪe Ludmiáa przestaáa juĪ wierzyü,

Īe niepokój jest warunkiem prawdy... MoĪe ktoĞ jej dowiódá, Īe niepokój takĪe jest pewnym

mechanizmem, Īe nic tak bardzo nie poddaje siĊ faászerstwu jak podĞwiadomoĞü...

— Mnie podobają siĊ te ksiąĪki — mówi Ludmiáa — w których wszystkie tajemnice i lĊki

przefiltrowane zostają przez umysá precyzyjny i cháodny, nie znający obaw, podobny umysáowi

szachisty.

— W kaĪdym razie jest to historia faceta, który staje siĊ nerwowy, ilekroü sáyszy dzwonek

telefonu. Pewnego dnia idzie sobie pobiegaü...

— Nie opowiadaj dalej. Daj mi przeczytaü.

— Ja teĪ nie posunąáem siĊ duĪo dalej. Zaraz ci przyniosĊ ksiąĪkĊ.

Wstajesz z áóĪka, idziesz po ksiąĪkĊ do drugiego pokoju, tam gdzie nieoczekiwany zwrot w

twoich stosunkach z Ludmiáą zakáóciá zwykáy bieg wydarzeĔ.

Nie znajdujesz jej.

(Odnajdziesz ją na wystawie w jakiejĞ galerii: ostatnia praca rzeĨbiarza Irneria. Strona z

zagiĊtym przez ciebie rogiem przywiera do jednej ze Ğcian prostopadáoĞcianu, zwartego, sklejonego,

pociągniĊtego bezbarwnym lakierem. Osmalony cieĔ jakby páomienia, który wydobywa siĊ z wnĊtrza

ksiąĪki, wygina powierzchniĊ strony i ukazuje kolejne warstwy niczym w zgrubieniu kory.)

— Nie mogĊ jej znaleĨü, ale nic nie szkodzi — mówisz — bo widziaáem, Īe masz jeszcze

drugi egzemplarz. A nawet myĞlaáem, Īe juĪ ją czytaáaĞ...

Page 88: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Nie spostrzegáa, kiedy wszedáeĞ do komórki i odszukaáeĞ ksiąĪkĊ Flannery'ego z czerwoną

opaską. — Oto on.

Ludmiáa otwiera tom. W Ğrodku jest dedykacja: „Dla Ludmiáy... Silas Flannery”. — Tak, to

mój egzemplarz...

— A wiĊc znasz Flannery'ego? — wykrzykujesz, jakbyĞ nic nie wiedziaá.

— Tak, podarowaá mi tĊ swoją ksiąĪkĊ... Ale byáam przekonana, Īe mi ją ukradziono, zanim

zdąĪyáam ją przeczytaü...

— ...Irnerio ci ją ukradá?

— No...

Nadeszáa chwila, ĪebyĞ odkryá karty.

— To nie byá Irnerio i dobrze o tym wiesz. Irnerio, jak tylko ją zobaczyá, wrzuciá ją do tego

ciemnego pokoju gdzie przechowujesz...

— A kto pozwoliá ci tam szperaü?

— Irnerio mówi, Īe ten facet, który podkradaá ksiąĪki, wraca teraz ukradkiem i podrzuca ci

falsyfikaty...

— Irnerio nic nie wie.

— Ale ja wiem: Przewodni daá mi do przeczytania listy Marany.

— Wszystko, co opowiada Hermes, jest zawsze káamstwem.

— Jedno jest prawdziwe, ten czáowiek nie przestaje o tobie myĞleü, wciąĪ widzi ciebie w

swoich rojeniach, przeĞladuje go obraz twojej postaci pogrąĪonej w lekturze...

— Bo wáaĞnie tego widoku nigdy nie mógá znieĞü.

Powoli przyczyny machinacji táumacza stają siĊ dla ciebie bardziej zrozumiaáe; ukrytą

sprĊĪyną, która wprawiáa je w ruch, byáa zazdroĞü o niewidzialnego rywala, co nieustannie wkradaá siĊ

pomiĊdzy niego a LudmiáĊ, o milczący gáos, który przemawiaá do niej za poĞrednictwem ksiąĪek, o

zjawĊ o tysiącu twarzy pozbawioną oblicza, tym bardziej nieuchwytną, Īe w wyobraĨni Ludmiáy

autorzy nigdy nie przybierają postaci z krwi i koĞci, istnieją dla niej tylko na zadrukowanych stronach,

Īywi bądĨ umarli, są tam, zawsze gotowi siĊ z nią porozumieü, zadziwiü ją, oczarowaü, a Ludmiáa

zawsze gotowa jest za nimi podąĪaü, peána beztroskiej niestaáoĞci, jaka cechuje nasze stosunki z

osobami pozbawionymi cielesnoĞci. W jaki sposób moĪna skompromitowaü nie samych pisarzy, lecz

rolĊ pisarza, zbiü owo przekonanie, Īe za kaĪdą ksiąĪką kryje siĊ ktoĞ, kto porĊczy za prawdziwoĞü

tego zmyĞlonego i urojonego Ğwiata, juĪ choüby z uwagi na to, Īe wniósá weĔ swoją wáasną prawdĊ, Īe

utoĪsamiá siebie z tą sáowną konstrukcją? Zawsze, bo jego upodobania i zdolnoĞci skáaniaáy go w tym

kierunku, lecz bardziej niĪ kiedykolwiek od czasu, gdy jego stosunki z Ludmiáą weszáy w fazĊ

kryzysu, Hermes Marana marzyá o literaturze záoĪonej z apokryfów, z podróbek, imitacji i pastiszy.

Gdyby zdoáaá narzuciü Ğwiatu tĊ myĞl, gdyby niepewnoĞü co do toĪsamoĞci autora przeszkadzaáa czy-

telnikowi w poddawaniu siĊ lekturze z ufnoĞcią — ufnoĞcią nie tyle w to, co mu siĊ opowiada, ile w

milczący gáos opowiadającego — byü moĪe pozornie w gmachu literatury nic by siĊ nie zmieniáo...

lecz pod spodem, u podstaw, tam gdzie rodzi siĊ wiĊĨ czytelnika z tekstem, coĞ na zawsze ulegáoby

przemianie. Wówczas Hermes Marana nie czuáby siĊ juĪ opuszczony przez LudmiáĊ pogrąĪoną w

lekturze: pomiĊdzy nią a ksiąĪkĊ zawsze wkradaáby siĊ cieĔ mistyfikacji, on zaĞ, Marana, utoĪsamiając

siĊ z kaĪdą mistyfikacją, potwierdzaáby w ten sposób swoją obecnoĞü.

Page 89: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Twoje spojrzenie pada na początek powieĞci. — AleĪ to nie jest ksiąĪka, którą czytaáem...

Tytuá ten sam, okáadka teĪ, wszystko takie samo... Ale to inna ksiąĪka! Jedna z nich jest faászywa.

— OczywiĞcie, Īe jest faászywa — mówi cicho Ludmiáa.

— Mówisz, Īe jest faászywa, bo przeszáa przez rĊce Marany? Ale tĊ, którą czytaáem, równieĪ

przysáaá Przewodniemu Marana! CzyĪby obie byáy faászywe?

— Tylko jedna osoba moĪe powiedzieü nam prawdĊ, sam autor.

— MoĪesz go o to zapytaü, skoro jesteĞ jego przyjacióáką...

— Byáam.

— To do niego jechaáaĞ, kiedy uciekaáaĞ od Marany?

— Jak ty duĪo wiesz! — mówi ironicznym tonem, który irytuje ciĊ bardziej niĪ cokolwiek

innego.

Czytelniku, podjąáeĞ juĪ decyzjĊ: odszukasz pisarza. Tymczasem, odwróciwszy siĊ plecami

do Ludmiáy, zaczynasz czytaü nową ksiąĪkĊ ukrytą pod identyczną okáadką.

(Identyczną do pewnego stopnia. Opaska „Ostatni sukces Silasa Flannery'ego” zasáania dwa

sáowa tytuáu. Wystarczy ją odchyliü, a spostrzeĪesz, Īe tytuá tego tomu nie brzmi W sieci zbiegających

siĊ linii, lecz W sieci przecinających siĊ linii.)

Page 90: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

W sieci przecinających siĊ linii

Spekulacje, refleksje: kaĪdy proces myĞlowy odsyáa mnie do luster. Wedáug Plotyna dusza

jest lustrem, które stwarza rzeczy materialne odbijające idee wyĪszego bytu. Byü moĪe dlatego

potrzebne mi są lustra, kiedy rozmyĞlam; nie umiem siĊ skupiü bez obecnoĞci odbitych obrazów,

zupeánie jakby moja dusza potrzebowaáa wzoru do naĞladowania za kaĪdym razem, gdy zamierza

wykorzystaü swoje zdolnoĞci spekulacyjne. (UĪyte tu sáowo odzwierciedla wszystkie zawarte w nim

znaczenia, bo ja jestem czáowiekiem myĞlącym, a zarazem jestem czáowiekiem interesu, ponadto

kolekcjonujĊ przyrządy optyczne.)

Zaledwie przykáadam oko do kalejdoskopu, czujĊ, Īe mój umysá, Ğledząc, jak szkieáka

róĪnych ksztaátów i barw áączą siĊ i ukáadają w regularne figury, natychmiast odnajduje w tym

procesie model godny naĞladowania; choü jest to tylko Ğmiaáo rysujący siĊ a nietrwaáy obraz

precyzyjnej budowli, która rozpada siĊ przy najsáabszym pukniĊciu paznokciem w Ğcianki rurki i

ustĊpuje miejsca nastĊpnej konstrukcji, gdzie te same elementy tworzą inną caáoĞü.

Od czasu, kiedy jeszcze jako kilkunastoletni cháopiec spostrzegáem, Īe kontemplowanie

emaliowanych ogrodów wirujących na dnie lustrzanej studni pobudza we mnie zdolnoĞü do

podejmowania korzystnych decyzji i stawiania Ğmiaáych prognoz, zacząáem kolekcjonowaü

kalejdoskopy. Historia tego przedmiotu, stosunkowo niedáuga (kalejdoskop zostaá opatentowany w

roku 1817 przez szkockiego fizyka, sir Davida Brewstera, autora miĊdzy innymi Treatise on New

Philosophical Instruments), wyznaczyáa mojej kolekcji ciasne ramy chronologii. Lecz wkrótce

zwróciáem siĊ w kierunku znacznie Ğwietniejszej i bardziej fascynującej dziedziny antykwarycznej:

zainteresowaáy mnie przyrządy katoptryczne z siedemnastego stulecia, teatrzyki róĪnych ksztaátów, w

których dany przedmiot zostaje zwielokrotniony za kaĪdym razem, kiedy zmienia siĊ kąt zestawienia

luster. Moim zamiarem jest odtworzenie zbiorów, zgromadzonych przez jezuitĊ Athanasiusa Kirchera,

autora Ars magna lucis et umbrae (1646) i wynalazcy „latarni magicznej”, sporej skrzynki, której

wnĊtrze wypeánia blisko szeĞüdziesiąt szkieáek, zdolnych przemieniü jedną gaáąĨ w caáy las,

oáowianego Īoánierza w wojsko, skromną ksiąĪeczkĊ w bibliotekĊ.

Ludzie interesu, którym przed naradą pokazujĊ moją kolekcjĊ, spoglądają na te osobliwe

instrumenty z umiarkowaną ciekawoĞcią. Nie wiedzą, Īe moje imperium finansowe zbudowaáem na tej

samej zasadzie, na jakiej skonstruowano kalejdoskopy i przyrządy katoptryczne, co, niby w grze luster,

pozwala mi pomnaĪaü spóáki pozbawione kapitaáu, wyolbrzymiaü kredyty, lokowaü katastrofalne

pasywa w martwych polach zwodniczych obrazów. Mój sekret, tajemnica nieprzerwanego pasma

moich sukcesów finansowych w epoce, która byáa Ğwiadkiem tylu kryzysów, krachów na gieádzie,

przypadków bankructwa, polega zawsze na tym samym: nigdy nie myĞlaáem bezpoĞrednio o

pieniądzach, o interesach. o korzyĞciach, moje myĞli zaprzątaáy natomiast kąty zaáamania, które

powstają wskutek nachylenia lĞniących powierzchni.

Moim celem jest zwielokrotnienie wáasnego odbicia, chociaĪ nie powoduje mną narcyzm ani

megalomania, jak moĪna by pochopnie sądziü, przeciwnie, powoduje mną chĊü ukrycia, wĞród tylu

zwodniczych obrazów wáasnej osoby, mojego prawdziwego „ja”, które wprawia w ruch moje

pozostaáe wcielenia. Dlatego teĪ, gdybym siĊ nie obawiaá, Īe zostanĊ Ĩle zrozumiany, nie miaábym nici

Page 91: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

przeciwko temu, aby odtworzyü we wáasnym domu komnatĊ wedáug projektu Kirchera, komnatĊ

wyáoĪoną lustrami, w której widziaábym siebie chodzącego po suficie gáową w dóá i ulatującego ku

górze z gáĊbin podáogi.

TakĪe te strony, które piszĊ, powinny emanowaü zimną ĞwietlistoĞcią gabinetu luster, gdzie

ograniczona liczba figur ulega zaáamaniu, przewróceniu do góry nogami i zwielokrotnieniu. Odbicia

mojej postaci rozchodzą siĊ we wszystkich kierunkach i rozdwajają siĊ na kaĪdej krawĊdzi tylko po to,

aby zniechĊciü tych, którzy chcą mnie Ğcigaü. Jestem czáowiekiem, który ma wielu wrogów, i

nieustannie muszĊ im umykaü. Gdy sądzą, Īe juĪ mnie dopadli, zderzają siĊ wyáącznie z powierzchnią

lustra, na której pojawia siĊ i rozpáywa jedno z moich wszechobecnych odbiü. Jestem takĪe

czáowiekiem, który przeĞladuje swoich licznych wrogów, spada na nich znienacka, nieuchronnie

posuwa siĊ naprzód caáym zastĊpem i odcina im drogĊ odwrotu. W owym katoptrycznym Ğwiecie moi

wrogowie teĪ mogą ulec záudzeniu, Īe okrąĪają mnie z kaĪdej strony, ale tylko ja znam rozmieszczenie

luster i potrafiĊ staü siĊ nieuchwytny, podczas gdy oni bĊdą zderzaü siĊ ze sobą.

Chciaábym, aby moja opowieĞü zdoáaáa to wszystko wyraziü, przytaczając szczegóáy

finansowych operacji, raptowne zwroty podczas zebraĔ rady nadzorczej, telefony spanikowanych

maklerów gieádowych, fragmenty mapy miasta, usta Lorny, kiedy wyrzuciáa z siebie to zdanie,

spojrzenie Elfridy wyraĪające jej nieubáagane postanowienie, nakáadające siĊ na siebie obrazy, plan

miasta z rozpiĊtą siecią krzyĪyków i strzaáek, motocykle, które oddalają siĊ i znikają na krawĊdziach

lustra, motocykle, których trasa zbiega siĊ z torem jazdy mojego mercedesa.

Od chwili, kiedy staáo siĊ jasne, Īe uprowadzenie mojej osoby byáoby posuniĊciem

poĪądanym nie tylko przez bandy zawodowych gangsterów, lecz takĪe przez moich najpowaĪniejszych

wspólników i rywali w Ğwiecie wielkiej finansjery, zrozumiaáem, Īe tylko wtedy, gdy pomnoĪĊ siebie

samego, gdy zwielokrotniĊ moją wáasną osobĊ, moją obecnoĞü, moje wyjazdy i powroty do domu,

kiedy jednym sáowem zwielokrotniĊ sposobnoĞci zastawienia puáapki na samego siebie, tylko

wówczas zdoáam sprowadziü do minimum ryzyko wpadniĊcia w rĊce wrogów.

Zamówiáem zatem jedenaĞcie jednakowych mercedesów, takich samych jak mój, które o

kaĪdej porze wyjeĪdĪają i wjeĪdĪają przez opancerzoną bramĊ mojej willi pod eskortą motocyklistów

z mojej ochrony, wewnątrz kaĪdego mercedesa siedzi zaĞ postaü ubrana na czarno i okutana, pod którą

mógábym kryü siĊ ja sam lub jeden z moich sobowtórów. Spóáki, którymi zarządzam, oznaczone są

tylko skrótami, ich siedziby mieszczą siĊ w pustych, zmiennych lokalach, a zatem zebrania zarządu

mogą odbywaü siĊ wciąĪ pod innym adresem, który dla wiĊkszego bezpieczeĔstwa za kaĪdym razem

polecam zmieniaü w ostatniej chwili. Problemy delikatniejszej natury stwarza mi pozamaáĪeĔski

związek, który utrzymujĊ z pewną dwudziestodziewiĊcioletnią damą, rozwódką imieniem Lorna,

poĞwiĊcając jej dwa, a niekiedy nawet trzy spotkania tygodniowo, po dwie godziny i trzy kwadranse

kaĪde. Aby osáoniü LornĊ, nie widziaáem innego wyjĞcia, jak tylko zachowaü w tajemnicy jej adres,

system zaĞ, do którego siĊ odwoáaáem, polega na ostentacyjnym utrzymywaniu wielu miáosnych

stosunków jednoczeĞnie, tak aby nie sposób byáo odróĪniü prawdziwej kochanki od kochanek

fikcyjnych. ToteĪ kaĪdego dnia ja sam oraz moje sobowtóry odwiedzamy o róĪnych porach rozmaite

pied-a-terre rozsiane po caáym mieĞcie, w których mieszkają atrakcyjne kobiety. Ta sieü faászywych

kochanek pozwala mi utrzymywaü w tajemnicy moje prawdziwe spotkania z Lorną takĪe przed moją

Īoną Elfridą, której caáą tĊ aranĪacjĊ przedstawiáem jako wynik podjĊcia koniecznych Ğrodków

Page 92: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ostroĪnoĞci. JeĞli chodzi o nią, o ElfridĊ, to moje rady, aby nadaü jak najwiĊkszy rozgáos wszystkim jej

wyjĞciom z domu i pokrzyĪowaü tym samym ewentualne plany przestĊpców, nie spotykają siĊ z jej

strony z naleĪytym zrozumieniem. Elfrida woli pozostawaü w ukryciu, unika teĪ luster z mojej

kolekcji, jakby w obawie, Īe jej odbicie ulegnie rozpadowi i unicestwieniu. Wymykają mi siĊ gáĊbsze

motywy takiej postawy i muszĊ przyznaü, dosyü mnie ona irytuje. Chciaábym, aby wszystkie

opisywane przeze mnie szczegóáy stwarzaáy wraĪenie dziaáania precyzyjnego mechanizmu, chociaĪ

chciaábym teĪ, aby pozwalaáy one dostrzegaü wymykające siĊ refleksy Ğwiatáa, które odsyáają do

czegoĞ, co pozostaje poza polem widzenia, do tego muszĊ dbaü o to, aby co pewien czas w miejscu,

gdzie akcja ulega zagĊszczeniu, przytoczyü jakiĞ cytat z dawnych tekstów, jak na przykáad fragment

De magia nawale Giovanniego Battisty delia Porta, gdzie mowa jest o tym, Īe mag, czyli „minister

Natury” (cytujĊ z wáoskiego przekáadu Pompea Sarnellego, 1577), musi znaü „sposoby, co zwodzą

oczy w odbiciach rzeczy widzianych pod wodą i lustrach róĪnych ksztaátów, które to odbicia

przejmują lustra zawieszone w powietrzu, a takĪe sposoby, co pozwolą wyraĨnie postrzegaü rzeczy

odlegáe”.

Szybko pojąáem, Īe wraĪenie niepewnoĞci wywoáane przez jednakowe samochody, które

krąĪą tam i z powrotem, nie wystarczy, aby zaĪegnaü niebezpieczeĔstwo zastawianych puáapek.

PomyĞlaáem wtedy, aby powielające wáaĞciwoĞci ukáadów katoptrycznych wykorzystaü przeciwko

gangsterom, urządzaü fikcyjne zasadzki i fikcyjne porwania jakiegoĞ fikcyjnego „mnie”, a potem

odgrywaü fikcyjne sceny uwolnienia oraz wypáaty fikcyjnych okupów. Dlatego teĪ podjąáem siĊ roli

zaáoĪyciela równolegáej organizacji przestĊpczej, stopniowo zacieĞniając tym samym wiĊzy ze Ğwiatem

marginesu. W ten sposób udaáo mi siĊ uzyskaü sporo informacji o projektach prawdziwych porwaĔ,

dziĊki czemu mogĊ wkraczaü na scenĊ w odpowiedniej chwili po to, aby osáoniü siebie, lub po to, aby

wykorzystaü nieszczĊĞliwe wypadki moich rywali w interesach.

W tym miejscu opowieĞci moĪna by wspomnieü o tym, Īe jedną z zalet lustra, omawianą w

dawnych ksiĊgach, jest jego zdolnoĞü ukazywania rzeczy dalekich i tajemnych. Arabscy geografowie

czasów Ğredniowiecza w opisie portu Aleksandrii wspominają o kolumnie wzniesionej na wyspie

Faros, zwieĔczonej zwierciadáem ze stali, w którym z ogromnej odlegáoĞci widaü statki páynące po

wodach Cypru, Konstantynopola i wszystkich ziem naleĪących do Rzymu. DziĊki zdolnoĞci skupiania

promieni krzywe zwierciadáa mogą záowiü obrazy wszystkich rzeczy. „Sam Bóg, którego ciaáo i dusza

są niewidzialne — pisze Porfiriusz — pozwala oglądaü siĊ w zwierciadle.” Chciaábym, aby procesowi

odĞrodkowego rozpraszania siĊ promieni, co sprawia, Īe moje odbicie rozchodzi siĊ we wszystkich

kierunkach przestrzeni, towarzyszyáo zrodzone na tych stronach wyobraĪenie ruchu przeciwnego,

dziĊki czemu lustra przekazują mi obrazy rzeczy, których inaczej nie mógábym objąü wzrokiem.

Odbijając swe Ğwietliste promienie z lustra do lustra, ogóá rzeczy, caáy wszechĞwiat, mądroĞü boĪa —

o czym zdarza mi siĊ marzyü — zdoáaáy oto zeĞrodkowaü swoje odbicie w jednym jedynym

zwierciadle. A byü moĪe znajomoĞü wszechrzeczy zostaáa pogrzebana w duszy, zatem system luster,

który powieliáby mój obraz w nieskoĔczonoĞü, a jego istotĊ przekazaá w jedynym odbiciu, objawiáby

mi ducha wszechrzeczy we mnie ukrytego.

Na tym wáaĞnie, nie na czym innym polegaáaby moc magicznych zwierciadeá, o której tyle

mówią traktaty z zakresu nauk tajemnych oraz klątwy rzucane przez inkwizytorów, miaáaby ona

zmusiü boga ciemnoĞci do tego, aby siĊ ujawniá i zespoliá swój obraz z obrazem odbitym w lustrze.

Page 93: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Musiaáem rozszerzyü moją kolekcjĊ o nową dziedzinĊ: antykwariusze i wáaĞciciele sal licytacyjnych z

caáego Ğwiata zostali powiadomieni, aby natychmiast rezerwowali do mojej dyspozycji niesáychanie

rzadkie egzemplarze zwierciadeá renesansowych, których ksztaát bądĨ pisemne Ğwiadectwo

pozwoliáyby zaliczyü je do zwierciadeá magicznych.

Byáa to trudna rozgrywka, w której kaĪdy báąd mógá mnie drogo kosztowaü. Moje pierwsze

faászywe posuniĊcie polegaáo na tym, Īe nakáoniáem swoich rywali do tego, aby zaáoĪyli wraz ze mną

towarzystwo ubezpieczeniowe na wypadek uprowadzenia. Ufny w moją sieü informatorów w Ğwiecie

przestĊpczym, sądziáem, Īe kontrolujĊ kaĪdą ewentualnoĞü. Wkrótce dowiedziaáem siĊ, Īe moi

wspólnicy utrzymują z bandami porywaczy bliĪsze stosunki niĪ ja sam. Okupem za nastĊpne

uprowadzenie miaá siĊ staü caáy kapitaá towarzystwa ubezpieczeniowego; zostaáby on potem

podzielony pomiĊdzy organizacjĊ przestĊpczą i ich wspólników, akcjonariuszy towarzystwa, wszystko

oczywiĞcie na koszt porwanego. Nie ulegaáo wątpliwoĞci, kim miaáa byü nastĊpna ofiara: miaáem nią

byü ja sam.

Plan szykowanej na mnie zasadzki przewidywaá, Īe pomiĊdzy trzy motocykle typu Honda z

ochrony a mój opancerzony samochód mają wĞliznąü siĊ trzy motocykle Yamaha, prowadzone przez

trzech faászywych policjantów, którzy gwaátownie zahamują przed zakrĊtem. Natomiast zgodnie z

moim planem, mojego mercedesa zablokują trzy motocykle Suzuki o piĊüset metrów wczeĞniej,

dokonując faászywego porwania. Kiedy ujrzaáem, Īe trzy motory Kawasaki osaczają mnie na

skrzyĪowaniu poprzedzającym tamte dwa, zrozumiaáem, Īe moja kontrakcja dostaáa mata od innej

kontr-kontrakcji zaplanowanej przez nie znanych mi zleceniodawców.

Hipotezy, które chciaábym tu przytoczyü, zaáamują siĊ i rozpraszają niczym w kalejdoskopie,

podobnie jak wczeĞniej rozpadáa siĊ na moich oczach mapa miasta, którą podzieliáem na czĊĞci, aby

znaleĨü skrzyĪowanie ulic, gdzie, wedáug moich informatorów, przyszykowano zasadzkĊ, i aby

wyznaczyü miejsce, w którym mógábym zyskaü przewagĊ czasu nad moimi wrogami, co pozwoliáoby

mi obróciü ich plan na moją korzyĞü. Czuáem siĊ zabezpieczony, magiczne zwierciadáo skupiaáo

wszystkie záe moce, oddając mi je w sáuĪbĊ. Nie liczyáem siĊ z istnieniem trzeciego planu porwania,

przygotowanym przez nieznanych sprawców. Przez kogo?

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu porywacze odwoĪą mnie nie do jakiejĞ kryjówki, lecz do

mojego domu, zamykają w katoptrycznej komnacie, którą tak starannie zrekonstruowaáem wedáug

rysunków Athanasiusa Kirchera. Lustrzane Ğciany odsyáają nieskoĔczoną iloĞü moich odbiü. CzyĪbym

zostaá porwany przez siebie samego? Czy jedno z moich odbiü wysáanych na zewnątrz zajĊáo moje

miejsce i skazuje mnie teraz na odgrywanie roli odbitego obrazu? Przywoáywaáem Pana CiemnoĞci, a

on staje oto przede mną pod moją wáasną postacią?

Na lustrzanej podáodze spoczywa ciaáo związanej kobiety. To Lorna. Przy najmniejszym

ruchu jej nagie ciaáo zwielokrotnia siĊ, odbite we wszystkich zwierciadáach. Rzucam siĊ na nią, chcĊ ją

uwolniü z wiĊzów i knebla, wziąü ją w ramiona, ale ona opiera siĊ, rozwĞcieczona. — Sądzisz, Īe masz

mnie w rĊku? JesteĞ w báĊdzie — i rozdrapuje mi paznokciami twarz. Czy jest tu uwiĊziona ze mną?

Czy jest moim wiĊĨniem? Czy moĪe to ona jest moim wiĊzieniem?

Tymczasem otwierają siĊ drzwi. Wchodzi Elfrida. — Wiedziaáam, Īe grozi ci

niebezpieczeĔstwo, i zdoáaáam ciĊ ocaliü — mówi. — MoĪe w sposób nieco brutalny, ale nie miaáam

wyboru. Teraz jednak nie mogĊ znaleĨü wyjĞcia z tej lustrzanej klatki. Szybko, powiedz, jak mam siĊ

Page 94: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

stąd wydostaü?

Oko i brew Elfridy, noga w wysokim, przylegającym bucie, kącik ust o wąskich wargach i

zbyt biaáych zĊbach, upierĞcieniona rĊka Ğciska rewolwer — wszystkie te elementy powtarzają siĊ,

powiĊkszone przez lustra, a pomiĊdzy te znieksztaácone fragmenty jej postaci wplatają siĊ skrawki

skóry Lorny, tworząc jakby cielesne pejzaĪe. Nie potrafiĊ juĪ odróĪniü tego, co naleĪy do jednej, a co

do drugiej z nich, gubiĊ siĊ, wydaje mi siĊ, Īe zgubiáem samego siebie, nie dostrzegam wáasnego

odbicia, widzĊ jedynie odbicie ich obu. W jednym z utworów Novalisa wtajemniczony bohater, który

zdoáaá odkryü ukrytą siedzibĊ Izydy, unosi welon bogini... Teraz wydaje mi siĊ, Īe wszystko, co mnie

otacza, jest czĊĞcią mnie samego, Īe nareszcie zdoáaáem staü siĊ wszystkim...

Page 95: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

VIII

Z dziennika Silasa Flannery'ego

Na tarasie górskiego domku w gáĊbi doliny siedzi na leĪaku kobieta i czyta. Codziennie,

zanim zabiorĊ siĊ do pracy, dobrą chwilĊ obserwujĊ ją przez lunetĊ. W tym czystym i orzeĨwiającym

powietrzu zdaje mi siĊ, Īe potrafiĊ w jej nieruchomej postaci uchwyciü ów niedostrzegalny ruch, jakim

jest akt lektury, tĊ páynnoĞü spojrzenia i oddechu, a zwáaszcza sam proces przepáywu sáów przez

ĞwiadomoĞü drugiego czáowieka — ich swobodny strumieĔ i nagáe zahamowania, rozpĊd, opóĨnienia i

pauzy, koncentracjĊ uwagi lub jej rozproszenie, powroty do przeczytanych fragmentów — jednym sáo-

wem, caáy ten przepáyw z pozoru równomierny, a zawsze tak zmienny i zróĪnicowany.

Od ilu to juĪ lat nie mogĊ pozwoliü sobie na bezinteresowne czytanie? Od ilu lat nie potrafiĊ

poddaü siĊ lekturze ksiąĪki napisanej przez innych, nie mającej Īadnego związku z tym, co sam muszĊ

napisaü? Odwracam siĊ i widzĊ biurko, które na mnie czeka, maszynĊ z wkrĊconą kartką papieru,

kolejny rozdziaá do napisania. Odkąd staáem siĊ galernikiem pióra, utraciáem przyjemnoĞü, jaką

czerpaáem z lektury. To, co robiĊ, ma na celu osiągniĊcie stanu ducha tej kobiety na leĪaku, w zasiĊgu

mojej lunety, a wáaĞnie ten stan ducha jest mi wzbroniony.

KaĪdego dnia, zanim zabiorĊ siĊ do pracy, obserwujĊ kobietĊ na leĪaku; mówiĊ sobie, Īe

rezultatem nienaturalnego wysiáku, który narzucam sobie, by pisaü, powinien byü równy oddech tej

czytelniczki, akt czytania bowiem staá siĊ juĪ procesem naturalnym. Zdania dają siĊ porwaü prądowi,

by przesączone przez filtr jej skupienia, opóĨniü na chwilĊ swój bieg, zanim zostaną wcháoniĊte przez

obwody jej myĞli, a nastĊpnie znikną przeobraĪając siĊ w jej wáasne wizje, w to, co jest w niej

najbardziej intymne i niewyraĪalne.

Czasem ogarnia mnie absurdalne pragnienie, Īeby zdanie, które mam napisaü, byáo wáaĞnie

tym zdaniem, które czyta kobieta. Tak dalece ulegam tej sugestii, Īe przekonujĊ sam siebie, Īe to

prawda; poĞpiesznie piszĊ zdanie, podnoszĊ siĊ, podchodzĊ do okna i ustawiam lunetĊ, by wraĪenie,

jakie wywaráo moje zdanie, wychwyciü z jej spojrzenia, z wygiĊcia warg, z zapalanego papierosa, z

nowej pozycji na leĪaku, z zaáoĪenia lub wyprostowania nóg.

Czasem wydaje mi siĊ, Īe dystans istniejący pomiĊdzy moim pisaniem a jej czytaniem jest nie

do pokonania, Īe wszystko, co piszĊ, ma piĊtno sztucznoĞci i bezsensu, i gdyby to, co w tej chwili

przenoszĊ na papier, ukazaáo siĊ na gáadkiej powierzchni stronicy, którą ona czyta, rozlegáby siĊ

zgrzyt, jak po przesuniĊciu paznokciem po szkle, a ona ze zgrozą odrzuciáaby ksiąĪkĊ daleko od siebie.

Czasem wmawiam sobie, Īe kobieta czyta moją prawdziwą ksiąĪkĊ, tĊ, którą od dawna

powinienem byá napisaü, lecz której nie zdoáam napisaü nigdy. PrzekonujĊ sam siebie, Īe ta ksiąĪka

jest wáaĞnie tam, sáowo po sáowie, widzĊ ją w soczewkach lunety, ale nie mogĊ przeczytaü tego, co tam

napisano, nie zdoáam poznaü tego, co napisaáo to „ja”, którym zostaü nie zdoáaáem i nigdy nie zdoáam.

To bez sensu, bym zasiadaá ponownie przy biurku i usiáowaá odgadywaü, przepisywaü tĊ moją

prawdziwą ksiąĪkĊ, którą ona czyta; wszystko, co napiszĊ, bĊdzie brzmiaáo faászywie w zestawieniu z

moją ksiąĪką prawdziwą, której poza nią nigdy nikt nie przeczyta.

A gdyby tak, podobnie jak ja obserwujĊ ją, podczas gdy czyta, ona wycelowaáa lunetĊ we

mnie, podczas gdy piszĊ? SiedzĊ przy biurku, odwrócony plecami do okna, i oto czujĊ na sobie

Page 96: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

spojrzenie wysysające strumieĔ zdaĔ, sprowadzające narracjĊ na inne tory, którymi nie podąĪa juĪ

moja myĞl. Czytelnicy są moimi wampirami. CzujĊ, jak táumnie zaglądają mi przez ramiĊ i

przywáaszczają sobie sáowa, które jedno po drugim pojawiają siĊ na papierze. Nie potrafiĊ pisaü, gdy

ktoĞ na mnie patrzy, czujĊ wtedy, Īe to, co piszĊ, nie naleĪy juĪ do mnie. Chciaábym zniknąü,

pozostawiü ich Ğwidrującym oczom jedynie wkrĊconą kartkĊ papieru, co najwyĪej moje palce

uderzające w klawisze maszyny.

Jak dobrze potrafiábym pisaü, gdyby mnie nie byáo! Gdyby pomiĊdzy biaáą kartką papieru a

wrzeniem sáów i opowieĞci, które przybierają formĊ i ulatniają siĊ, zanim ktoĞ zdoáa przelaü je na

papier, nie istniaáa ta krĊpująca przesáona, jaką jest moja osoba! Styl, smak, wáasna filozofia,

subiektywizm, kultura literacka, nabyte doĞwiadczenie, psychologia, talent, triki zawodowe —

wszystkie te czynniki, które sprawiają, Īe to, co piszĊ, jest rozpoznawalne jako moje, wydają mi siĊ

klatką ograniczającą moĪliwoĞci. Gdybym byá samą rĊką, odciĊtą dáonią, która chwyta za pióro i

pisze... Kto poruszaáby tą rĊką? Anonimowy táum? Duch czasu? Zbiorowa podĞwiadomoĞü? Nie

wiem. Nie po to chciaábym unicestwiü sam siebie, by staü siĊ rzecznikiem tego, co da siĊ wyraziü.

Chciaábym jedynie przekazaü to, co da siĊ przekazaü i czeka, by ktoĞ to napisaá, ujawniü to, co da siĊ

opowiedzieü, a czego nikt nie opowiada.

Byü moĪe kobieta, którą widzĊ przez lunetĊ, wie, co powinienem napisaü, lub teĪ tego nie

wie, gdyĪ wáaĞnie ode mnie oczekuje, Īe napiszĊ to, czego ona nie wie; lecz tym, o czym wie z

pewnoĞcią, jest oczekiwanie, pustka, którą zapeániü powinny moje sáowa.

Czasem myĞlĊ o treĞci tej nie napisanej ksiąĪki jako o czymĞ, co juĪ istnieje, to myĞli juĪ

pomyĞlane, dialogi juĪ wypowiedziane, wypadki dokonane, okolicznoĞci i realia dobrze znane.

KsiąĪka powinna byü zatem jedynie ekwiwalentem Ğwiata nie napisanego, ale przekáadalnego na sáowo

pisane. Innym razem natomiast wydaje mi siĊ, Īe pomiĊdzy nie napisaną ksiąĪką a rzeczami, które juĪ

istnieją, moĪe byü mowa jedynie o pewnym dopeánieniu: ksiąĪka powinna byü napisaną repliką w dia-

logu prowadzonym z nie napisanym Ğwiatem. O treĞci powinno stanowiü to, czego nie ma i czego byü

nie moĪe, a co mogáoby mieü formĊ napisanego tekstu; chociaĪ w tym, czego nie ma, to, co jest,

niewyraĨnie przeczuwa pustkĊ swej niezupeánoĞci.

Tak czy inaczej jedno jest pewne, zastanawiam siĊ nad wzajemną zaleĪnoĞcią pomiĊdzy

Ğwiatem nie napisanym i ksiąĪką, którą powinienem napisaü. ToteĪ pisanie wydaje mi siĊ sprawą tak

wielkiej wagi, Īe uginam siĊ pod brzemieniem odpowiedzialnoĞci. Przykáadam oko do lunety

wycelowanej w czytelniczkĊ. PomiĊdzy jej oczami a kartką papieru lata biaáy motyl. NiezaleĪnie od

tego, co czyta, uwagĊ jej przyciągnąá teraz motyl. ĝwiat nie napisany osiąga swój punkt kulminacyjny

w obrazie motyla. Precyzja, umiar i lekkoĞü są tym wáaĞnie, do czego powinienem dąĪyü.

Obserwując kobietĊ na leĪaku, odczuáem niespodziewanie potrzebĊ pisania „z natury”, to

znaczy pisania nie o czytelniczce, lecz o jej czytaniu, potrzebĊ napisania czegokolwiek, pamiĊtając o

tym, Īe musi to przejĞü przez jej lekturĊ.

Teraz, spoglądając na motyla, który przysiada na mojej ksiąĪce, chciaábym pisaü „z natury”,

napomykając o jego obecnoĞci. Chciaábym na przykáad opisaü potworną zbrodniĊ, która w jakiĞ

sposób „przypominaáaby” motyla, byáa jak on lekka i delikatna...

Mógábym takĪe opisaü motyla mając przed oczami potworną scenĊ zbrodni, tak by motyl staá

siĊ czymĞ przeraĪającym.

Page 97: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Zarys opowiadania. Dwaj pisarze, zamieszkujący dwa górskie domki poáoĪone na

przeciwlegáych zboczach okalających dolinĊ, obserwują siĊ na przemian. Jeden z nich ma zwyczaj

pisania rano, drugi po poáudniu. Tak zatem pisarz, który akurat nie pisze, wycelowuje lunetĊ w tego,

który pisze.

Jeden z nich jest pisarzem páodnym, drugi pisarzem znerwicowanym. Pisarz znerwicowany

patrzy, jak pisarz páodny zapeánia stronice równymi linijkami pisma, jak rĊkopis roĞnie w stos

uporządkowanych kartek. Wkrótce ksiąĪka zostanie ukoĔczona, bĊdzie to z pewnoĞcią jeszcze jeden

bestseller — myĞli pisarz znerwicowany z pewną wzgardą, lecz takĪe z niejaką zazdroĞcią. UwaĪa on

pisarza páodnego jedynie za zrĊcznego rzemieĞlnika, zdolnego produkowaü seryjne powieĞci,

schlebiające gustom czytelników. W uczuciu tym mieĞci siĊ nie tylko zazdroĞü, jest w nim takĪe

podziw, tak, szczery podziw. W tym, Īe czáowiek ten, nie stwarzając sobie problemów

introwertycznych, caáą swą energiĊ poĞwiĊca pisaniu, zawiera siĊ pewna wielkodusznoĞü, wiara w

zdolnoĞü komunikowania, w dawanie innym tego, czego od niego oczekują. Pisarz znerwicowany

zapáaciáby kaĪdą cenĊ, by upodobniü siĊ do pisarza páodnego. Chciaáby uznaü go za wzór, gorąco

pragnie staü siĊ takim jak tamten.

Pisarz páodny widzi, jak pisarz znerwicowany siada przy biurku, gryzie paznokcie, drapie siĊ,

przedziera kartkĊ, wstaje, by pójĞü do kuchni i zaparzyü sobie kawĊ, potem herbatĊ, potem rumianek,

potem czyta wiersz Holderlina (chociaĪ to jasne, Īe Holderlin nie ma nic wspólnego z tym, co on

pisze), przepisuje gotową stronĊ, a potem przekreĞla ją linijka po linijce, dzwoni do pralni (chociaĪ

wiadomo, Īe niebieskie spodnie bĊdą gotowe nie wczeĞniej niĪ w czwartek), potem robi parĊ notatek,

które byü moĪe przydadzą mu siĊ póĨniej, potem sprawdza w encyklopedii hasáo Tasmania (chociaĪ to

jasne, Īe w tym, co pisze, nie ma Īadnej wzmianki o Tasmanii), drze dwie kartki, nastawia páytĊ z

Ravelem. Pisarz páodny nigdy nie lubiá ksiąĪek pisarza znerwicowanego, zawsze ulegaá záudzeniu, Īe

juĪ-juĪ uchwyciá punkt kulminacyjny utworu, potem punkt ten umykaá mu, a on sam czuá siĊ

niepewny. Teraz jednak, kiedy patrzy, jak tamten pisze, czuje, Īe czáowiek ten walczy z czymĞ

mrocznym, z jakimĞ zagmatwanym splotem, Īe próbuje przebiü drogĊ, która nie wiadomo dokąd

prowadzi. Czasami wydaje mu siĊ, Īe tamten stąpa po linie rozpiĊtej nad otcháanią, i wtedy czuje, jak

ogarnia go uczucie podziwu. Nie tylko podziwu, takĪe zazdroĞci, gdyĪ czuje wówczas, jak bardzo

ograniczona i powierzchowna jest jego praca w porównaniu z tym, czego poszukuje pisarz znerwico-

wany.

Na tarasie górskiego domku w gáĊbi doliny opala siĊ máoda kobieta i czyta ksiąĪkĊ. Dwaj

pisarze obserwują ją przez lunetĊ. „JakĪe jest pocháoniĊta lekturą, czyta z zapartym tchem! Jak

gorączkowo przewraca kartki! — myĞli pisarz znerwicowany. — Pewnie czyta powieĞü sensacyjną w

rodzaju tych, jakie pisze pisarz páodny!” „JakĪe jest pocháoniĊta lekturą, staáa siĊ niemal uosobieniem

medytacji, jakby uczestniczyáa w objawieniu tajemnej prawdy! — myĞli pisarz páodny. — Pewnie

czyta ksiąĪkĊ peáną podtekstów w rodzaju tych, jakie pisze pisarz znerwicowany.”

NajwiĊkszym pragnieniem pisarza znerwicowanego jest byü czytanym tak, jak czyta ta máoda

kobieta. Zaczyna pisaü powieĞü w taki sposób, w jaki wedáug niego napisaáby ją pisarz páodny. TakĪe

najwiĊkszym pragnieniem pisarza páodnego jest byü czytanym tak, jak czyta ta máoda kobieta. Zaczyna

pisaü powieĞü w taki sposób, w jaki wedáug niego napisaáby ją pisarz znerwicowany.

Page 98: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

U máodej kobiety zjawia siĊ najpierw jeden, potem drugi pisarz. KaĪdy z nich mówi, Īe

chciaáby, aby przeczytaáa powieĞü, którą wáaĞnie ukoĔczyá.

Máoda kobieta przyjmuje oba rĊkopisy. Po paru dniach zaprasza autorów do siebie, obydwu

razem ku ich wielkiemu zaskoczeniu. — Co to za Īart? — mówi. — DaliĞcie mi dwie kopie tej samej

powieĞci!

Albo:

Máoda kobieta nieumyĞlnie zamienia oba rĊkopisy. Páodnemu oddaje powieĞü

znerwicowanego napisaną w manierze páodnego, a znerwicowanemu powieĞü páodnego napisaną w

manierze znerwicowanego. Wobec tego wzajemnego naĞladownictwa obaj pisarze reagują gwaátownie

i odnajdują wáasną wenĊ.

Albo:

Podmuch wiatru miesza oba rĊkopisy. Czytelniczka stara siĊ je uporządkowaü. Wychodzi z

tego jedna powieĞü tak Ğwietna, Īe krytycy nie wiedzą, komu ją przypisaü. To powieĞü, którą zarówno

pisarz páodny, jak i pisarz znerwicowany zawsze pragnĊli napisaü.

Albo:

Máoda kobieta zawsze byáa namiĊtną czytelniczką pisarza páodnego i nie mogáa znieĞü pisarza

znerwicowanego. Czytając nową powieĞü pisarza páodnego uznaje ją za kiepską i dochodzi do

wniosku, Īe wszystko, co napisaá, byáo kiepskie. Przypomina sobie natomiast utwory pisarza

znerwicowanego, uznaje je za Ğwietne i z niecierpliwoĞcią rozpoczyna lekturĊ jego nowej powieĞci.

Lecz znajduje oto coĞ zupeánie innego niĪ to, czego oczekiwaáa, i takĪe jego posyáa do stu diabáów.

Albo:

Idem, zastĊpując „páodnego” „znerwicowanym” i „znerwicowanego” „páodnym”.

Albo:

Máoda czytelniczka byáa itd., itd. czytelniczką pisarza páodnego i nie mogáa znieĞü pisarza

znerwicowanego. Czytając nową powieĞü pisarza páodnego nie dostrzega imitacji i ksiąĪka podoba jej

siĊ, chociaĪ nie budzi entuzjazmu. JeĞli zaĞ chodzi o rĊkopis znerwicowanego, to uznaje go za mdáy,

tak jak pozostaáe utwory tego autora. Odpowiada obu pisarzom samymi ogólnikami. Obaj przekonują

siĊ, Īe nie jest ona zbyt uwaĪną czytelniczką, i przestają zwracaü na nią uwagĊ.

Albo:

Idem, zastĊpując itd.

Przeczytaáem w jakiejĞ ksiąĪce, Īe obiektywizm myĞli wyraziü moĪna poprzez uĪycie

czasownika „myĞleü” w formie bezosobowej: nie powiedzieü „myĞlĊ”, lecz „myĞli siĊ”, tak jak siĊ

mówi „pada”. MyĞl ma swoje miejsce we wszechĞwiecie, za kaĪdym razem powinniĞmy wychodziü od

tego stwierdzenia.

CzyĪ bĊdĊ mógá powiedzieü kiedyĞ: „dzisiaj pisze siĊ”, tak jak siĊ mówi „dzisiaj pada” czy

„dzisiaj wieje”? Tylko wówczas, gdy zdoáam w sposób naturalny uĪyü czasownika „pisaü” w formie

bezosobowej, bĊdĊ mógá mieü nadziejĊ, Īe przeze mnie samego wyraĪa siĊ coĞ mniej ograniczonego

niĪ odrĊbnoĞü jednostki.

A jak rzecz siĊ ma z czasownikiem czytaü? Czy moĪna by powiedzieü „dzisiaj czyta siĊ”, tak

jak siĊ mówi „dzisiaj pada”? JeĞli siĊ dobrze zastanowiü, lektura z koniecznoĞci jest aktem

jednostkowym, znacznie bardziej niĪ pisanie. Zakáadając, Īe pisanie zdoáa wyjĞü poza osobĊ autora,

Page 99: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

bĊdzie ono miaáo sens tylko wówczas, gdy to, co napisane, zostanie przez kogoĞ przeczytane i

przedostanie siĊ w obwód jego myĞli. Jedynie moĪliwoĞü jednostkowej lektury wykazuje, Īe to, co jest

napisane, wywodzi siĊ z siáy sáowa pisanego, siáy opartej na czymĞ, co wykracza poza jednostkĊ.

WszechĞwiat bĊdzie wyraĪaá siebie tak dáugo, aĪ ktoĞ wreszcie powie: „Ja czytam, zatem coĞ pisze.”

Stąd ta szczególna báogoĞü, która maluje siĊ na twarzy czytelniczki, báogoĞü dla mnie

nieosiągalna.

Na Ğcianie naprzeciw mojego biurka wisi plakat, który mi podarowano. Piesek Snoopy siedzi

przed maszyną do pisania, a w dymku czytamy zdanie: „Byáa ciemna i burzliwa noc...” Za kaĪdym

razem, gdy tu siadam i czytam: „Byáa ciemna i burzliwa noc”, bezosobowoĞü tego incipitu zdaje siĊ

przede mną otwieraü przejĞcie z jednego Ğwiata do drugiego, z czasu i przestrzeni tu i teraz w czas i

przestrzeĔ napisanej strony. Urzeka mnie początek, który stwarza niewyczerpane, wielorakie

moĪliwoĞci dalszego poprowadzenia akcji, przekonujĊ siĊ, Īe nie ma nic lepszego nad konwencjonalne

rozpoczĊcie utworu, nic lepszego od wstĊpu, po którym moĪna spodziewaü siĊ wszystkiego i niczego.

ZdajĊ sobie teĪ sprawĊ, Īe ten pies mitoman nigdy nie zdoáa doáączyü do pierwszych piĊciu sáów

dalszych piĊciu czy dziesiĊciu wyrazów nie rozwiewając czaru. àatwoĞü wkraczania w inny Ğwiat jest

záudzeniem, z zapaáem zabieramy siĊ do pisania, wyprzedzając przyjemnoĞü, której dostarczy przyszáa

lektura, i oto na biaáej kartce otwiera siĊ pustka.

Odkąd mam przed oczami ten plakat, nie mogĊ dokoĔczyü nawet jednej strony. MuszĊ jak

najszybciej zdjąü ze Ğciany tego przeklĊtego psa Snoopy. Nie potrafiĊ siĊ jednak na to zdobyü. Ta

dziecinna kukieáka staáa siĊ dla mnie symbolem mojego poáoĪenia, przestrogą, wyzwaniem.

Fascynacja, której ulegamy bez reszty przy pierwszych zdaniach pierwszego rozdziaáu bardzo

wielu powieĞci, nieuchronnie rozwiewa siĊ w toku dalszej lektury, urzeka nas sama obietnica czasu

lektury, która dopuszcza wszelkie moĪliwe rozwiązania narracyjne. Chciaábym napisaü ksiąĪkĊ, która

byáaby jedynie incipitem, która przez caáy czas trwania narracji nie straciáaby nic z potencjalnoĞci

początku, z bezprzedmiotowego oczekiwania. Lecz jaką konstrukcjĊ powinna mieü podobna ksiąĪka?

Czy naleĪaáoby urwaü narracjĊ na początkowym akapicie? Czy teĪ nieograniczenie przedáuĪaü sáowa

wstĊpu? A moĪe wbudowaü początek jednej powieĞci w drugą, jak dzieje siĊ to w KsiĊdze tysiąca i

jednej nocy?

DziĞ zacznĊ od przepisania pierwszych zdaĔ sáynnej powieĞci, aby sprawdziü, czy áadunek

energii zawarty w tej czynnoĞci udzieli siĊ mojej rĊce, która po otrzymaniu takiego impulsu powinna

podąĪaü dalej wáasną drogą.

„W początku lipca pod wieczór niezwykle upalnego dnia pewien máodzieniec wyszedá na

ulicĊ ze swej izdebki, którą podnajmowaá od lokatorów przy uliczce S., i powoli, jakby

niezdecydowany, skierowaá siĊ ku mostowi K..”

PrzepiszĊ takĪe drugi akapit, niezbĊdny, jeĞli ma mnie ponieĞü tok narracji:

„Na schodach szczĊĞliwie uniknąá spotkania ze swoją gospodynią. Jego izdebka mieĞciáa siĊ

tuĪ pod dachem wysokiej, piĊciopiĊtrowej kamienicy i bardziej przypominaáa szafĊ niĪ mieszkanie.” I

dalej aĪ do: „JuĪ duĪo byá winien gospodyni i obawiaá siĊ ją spotkaü.”

W tym miejscu nastĊpne zdanie tak dalece mnie pociąga, Īe nie potrafiĊ siĊ powstrzymaü od

przepisania go: „Nie znaczy to, by byá tak tchórzliwy i zahukany, wrĊcz przeciwnie, lecz od pewnego

czasu byá w stanie jakiegoĞ rozdraĪnienia i napiĊcia podobnego do hipochondrii.” Skoro juĪ zacząáem,

Page 100: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

to mógábym przepisaü caáy akapit, a nawet parĊ stron, aĪ do momentu, kiedy bohater przedstawia siĊ

starej lichwiarce „— Raskolnikow, student. Byáem juĪ u pani przed miesiącem — poĞpieszyá mruknąü

máody czáowiek z póáukáonem, przypomniawszy sobie, Īe naleĪy byü grzeczniejszym.”

Przerywam, zanim ulegnĊ pokusie przepisania caáej Zbrodni i kary. Przez chwilĊ wydaje mi

siĊ, Īe rozumiem, na czym polegaá sens i urok powoáania dziĞ niepojĊtego: powoáania kopisty. Kopista

Īyá równoczeĞnie w dwóch wymiarach czasu, w wymiarze czasu lektury i czasu narracji, mógá pisaü

bez obawy przed pustką, która otwiera siĊ na biaáej kartce papieru, i czytaü bez lĊku o to, Īe wáasna

praca nie skonkretyzuje siĊ w Īadnym materialnym przedmiocie.

Zjawiá siĊ jakiĞ facet, który twierdzi, Īe jest moim táumaczem, aby powiadomiü mnie o

pewnym naduĪyciu godzącym zarówno w jego, jak i w moje interesy; chodzi o publikacjĊ nie

autoryzowanych przekáadów moich ksiąĪek. Pokazaá mi jakiĞ tom, który przekartkowaáem bez

wiĊkszego poĪytku, byáo to japoĔskie wydanie i alfabetem áaciĔskim wydrukowano jedynie moje imiĊ

i nazwisko na karcie tytuáowej.

— Nie potrafiĊ nawet zrozumieü, o którą z moich ksiąĪek tutaj chodzi — powiedziaáem

zwracając mu tom — niestety, nie znam japoĔskiego.

— Nawet gdyby znaá pan jĊzyk, nie rozpoznaáby pan ksiąĪki — odrzeká mój goĞü. — To

ksiąĪka, której pan nigdy nie napisaá.

WyjaĞniá mi, Īe wielka zrĊcznoĞü JapoĔczyków w fabrykowaniu doskonaáych ekwiwalentów

produktów zachodnich objĊáa takĪe literaturĊ. Pewna firma w Osace potrafiáa przyswoiü sobie formuáĊ

powieĞci Silasa Flannery i produkuje nigdy dotąd nie ogáaszane drukiem pierwszorzĊdne imitacje,

zdolne zalaü Ğwiatowe rynki. Po powtórnym przeáoĪeniu ich na angielski (czy raczej po przeáoĪeniu

ich na angielski, z którego jakoby zostaáy przeáoĪone) Īaden krytyk nie potrafiáby odróĪniü falsyfi-

katów od prawdziwych Silasów Flannery.

WiadomoĞü o tym szataĔskim oszustwie wstrząsnĊáa mną. Nie jest to tylko zrozumiaáa záoĞü z

powodu poniesienia straty finansowej i moralnej. Odczuwam takĪe lĊkliwe zaciekawienie tymi

falsyfikatami, tym przeszczepem mnie samego, wschodzącym na gruncie innej kultury. WyobraĪam

sobie starego JapoĔczyka w kimonie, wáaĞnie przechodzi przez wygiĊty mostek: oto moje japoĔskie

„ja”, które ukáada jedną z moich opowieĞci i w wyniku duchowej wĊdrówki, mnie caákowicie nie

znanej, dochodzi do utoĪsamienia siĊ ze mną. Dlatego teĪ faászywe Silasy Flannery produkowane

przez szalbierczą firmĊ z Osaki byáyby, co prawda, pospolitymi podróbkami, lecz jednoczeĞnie

zawieraáyby wyrafinowaną i tajemną wiedzĊ, której prawdziwe Silasy są doszczĊtnie pozbawione.

OczywiĞcie, musiaáem zataiü przed tym nieznajomym dwuznacznoĞü moich reakcji i

zainteresowaáem siĊ wyáącznie zgromadzeniem wszystkich danych, niezbĊdnych do wszczĊcia

procesu.

— WytoczĊ sprawĊ faászerzom i wszystkim, którzy rozpowszechniają podrobione ksiąĪki —

powiedziaáem patrząc umyĞlnie táumaczowi prosto w oczy, gdyĪ zrodziáo siĊ we mnie podejrzenie, Īe

caáa afera nie jest temu máodemu czáowiekowi obca. Powiedziaá, Īe nazywa siĊ Hermes Marana,

nazwisko, którego nigdy przedtem nie sáyszaáem. Ma ruchliwą gáowĊ o wyglądzie leĪącego jaja, pod

wypukáym czoáem zdaje siĊ wiele ukrywaü.

Zapytaáem go, gdzie mieszka.

— Chwilowo w Japonii — odpará.

Page 101: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

OĞwiadcza, Īe jest oburzony tym, iĪ ktoĞ moĪe naduĪywaü mojego nazwiska, i gotów mi

dopomóc w poáoĪeniu kresu faászerstwom, lecz zaraz dodaje, Īe w gruncie rzeczy nie ma siĊ co unosiü

gniewem, gdyĪ wedáug niego wartoĞü literatury polega na moĪliwoĞci mistyfikacji i w mistyfikacji

wáaĞnie tkwi prawda literatury. Falsyfikat zatem, jako mistyfikacja mistyfikacji, równa siĊ prawdzie do

drugiej potĊgi.

WyáoĪyá mi nastĊpnie swą teoriĊ, w myĞl której autor kaĪdej ksiąĪki jest postacią fikcyjną, a

wymyĞla tĊ postaü autor istniejący, by powierzyü jej rolĊ autora swych opowieĞci. Czuáem, Īe

podzielam wiele jego spostrzeĪeĔ, lecz daleki jestem od tego, by daü mu to poznaü. Mówi, Īe

interesuje siĊ mną z dwóch powodów: po pierwsze, jestem autorem áatwym do podrobienia, po drugie,

uwaĪa, Īe mam wszelkie dane. by zostaü wielkim faászerzem i tworzyü apokryfy doskonaáe. Mógábym

zatem staü siĊ uosobieniem autora idealnego, to znaczy autora rozpáywającego siĊ we mgle fikcyjnych

opowieĞci, która gĊstą zasáoną pokrywa Ğwiat. A poniewaĪ szalbierstwo; jest wedáug niego prawdziwą

substancją wszystkiego, autor, który stworzyáby doskonaáy system zmyĞleĔ, zdoáaáby utoĪsamiü siĊ ze

wszystkim.

Nie potrafiĊ uwolniü siĊ od rozmyĞlaĔ nad moją wczorajszą rozmową z tym Maraną. Ja takĪe

chciaábym wymazaü siebie samego i dla kaĪdej ksiąĪki wynajdowaü inne „ja”, inny gáos, inne imiĊ,

nieustannie odradzaü siĊ, lecz moim celem jest uchwycenie niezrozumiaáego Ğwiata, Ğwiata

pozbawionego centrum, pozbawionego jakiegoĞ „ja”.

PrawdĊ mówiąc, pisarz totalny mógáby byü kimĞ bardzo skromnym, kimĞ, kogo w Ameryce

nazywają ghost-writer, pisarzem widmem — profesja to powszechnie uznana, chociaĪ nie cieszy siĊ

zbytnim prestiĪem — anonimowym redaktorem, który nadaje formĊ literacką temu, co mają do

powiedzenia inne osoby, choü pisaü nie potrafią bądĨ nie mają na to czasu, piszącą rĊką, która udziela

gáosu istnieniom zbyt zajĊtym, by zaistnieü. Byü moĪe wáaĞnie to byáo moim powoáaniem, z którym siĊ

minąáem. Mógábym pomnaĪaü wáasne „ja”, wcielaü siĊ w „ja” innych, wymyĞlaü „ja” nawet

najbardziej niepodobne do mnie, a róĪniące siĊ pomiĊdzy sobą.

Lecz jeĞli jedyną prawdą, którą moĪe wyraziü ksiąĪka, jest prawda jednostki, to warto, bym

pogodziá siĊ z opisaniem wáasnej prawdy. Czy ma to byü KsiĊga mojej pamiĊci? Nie, pamiĊü jest

prawdziwa dopóty, dopóki nie zechce siĊ jej utrwaliü, nadaü jej zamkniĊtej formy. A moĪe KsiĊga

moich marzeĔ? TakĪe i one są prawdziwe tylko wówczas, gdy ich siáa dziaáa niezaleĪnie od mojej

woli. Jedyną prawdą, jaką mogĊ opisaü, jest prawda chwili, którą przeĪywam. MoĪe prawdziwą

ksiąĪką jest ten dziennik, w którym staram siĊ uchwyciü obraz kobiety na leĪaku, w miarĊ jak ją

obserwujĊ, o róĪnych porach, w zmiennym Ğwietle dnia.

Dlaczego nie przyznaü siĊ od razu, Īe moje niezadowolenie zdradza wygórowaną ambicjĊ, Īe

objawia siĊ w megalomaĔskim bredzeniu? Przed pisarzem, który chce unicestwiü samego siebie, aby

wyraziü to, co znajduje siĊ poza nim, otwierają siĊ dwie drogi: albo napisze on ksiąĪkĊ, a bĊdzie to

ksiĊga jedyna i wyczerpująca wszystko, albo napisze wszystkie ksiąĪki, tak by poprzez cząstkowe

obrazy dąĪyü do uchwycenia obrazu caáoĞci. KsiĊga jedyna, która zawieraáaby wszystko, nie mogáaby

byü niczym innym jak Pismem ĝwiĊtym, objawionym sáowem totalnym. Nie sądzĊ jednak, by caáa

prawda daáa siĊ zawrzeü w jĊzyku. Problemem jest dla mnie to, co nie napisane, co napisaü siĊ nie da.

Nie mam innego wyjĞcia, jak napisaü wszystkie ksiąĪki, napisaü ksiąĪki wszystkich moĪliwych

autorów.

Page 102: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Gdy pomyĞlĊ, Īe muszĊ napisaü ksiąĪkĊ, wszystkie pytania o to, jaka ta ksiąĪka byü powinna,

a jaka byü nie moĪe, obezwáadniają mnie, udaremniają dalszą pracĊ. JeĞli natomiast pomyĞlĊ, Īe

tworzĊ caáą bibliotekĊ, odczuwam natychmiast ulgĊ, wiem, Īe cokolwiek napiszĊ, bĊdzie uzupeánione,

zaprzeczone, zrównowaĪone, rozwiniĊte, pogrzebane w setkach tomów, które pozostaną mi do

napisania.

ĝwiĊtą KsiĊgą, o której powstawaniu wiemy stosunkowo najwiĊcej, jest Koran. PoĞredników

pomiĊdzy objawieniem a KsiĊgą byáo co najmniej dwóch: Mahomet sáuchaá sáów Allacha i dyktowaá je

swoim pisarzom. Pewnego dnia — opowiadają biografowie Proroka — Mahomet, dyktując pisarzowi

imieniem Abdullach, urwaá zdanie w poáowie. Pisarz bezwiednie podpowiedziaá mu zakoĔczenie.

Prorok uznaá w roztargnieniu to, co powiedziaá Abdullach, za sáowo BoĪe. Fakt ten tak wzburzyá

sekretarza, Īe opuĞciá on Proroka i utraciá wiarĊ.

Abdullach nie miaá racji. To on ponosiá odpowiedzialnoĞü za ostateczną budowĊ zdania, to on

powinien byá dbaü o wewnĊtrzną spójnoĞü tekstu, o gramatykĊ i skáadniĊ, by móc opanowaü páynnoĞü

myĞli, która zawsze wybiega poza jĊzyk, zanim stanie siĊ sáowem, i to sáowem równie páynnym jak

sáowo Proroka. Wspóápraca pisarza staáa siĊ Allachowi niezbĊdna z chwilą, gdy zdecydowaá

wypowiedzieü siĊ poprzez sáowo pisane. Mahomet wiedziaá o tym i pozostawiaá pisarzowi przywilej

koĔczenia zdaĔ. Lecz Abdullach nie byá Ğwiadom wáadzy, którą mu nadano. Straciá wiarĊ w Allacha,

gdyĪ brakowaáo mu wiary w sáowo pisane i wiary w siebie samego jako wyrobnika pióra.

Gdyby niewiernemu wolno byáo wymyĞlaü warianty legend o Proroku, proponowaábym

wariant nastĊpujący: Abdullach traci wiarĊ, gdyĪ w pisaniu pod dyktando popeánia drobny báąd, i

chociaĪ Mahomet zauwaĪa omyákĊ, postanawia nie poprawiaü pisarza, uznając báĊdne wyraĪenie za

trafniejsze. TakĪe i w tym przypadku Abdullach nie powinien byá siĊ gorszyü. Sáowo, choüby

wypowiedziane w proroczym olĞnieniu, nabiera definitywnego ksztaátu nie wczeĞniej niĪ na kartce

papieru, kiedy staje siĊ sáowem pisanym. Dopiero poprzez uáomnoĞci aktu pisania bezmiar tego, co nie

napisane, staje siĊ czytelny, to znaczy poprzez niepewną ortografiĊ, przeoczenia, lapsusy, nie

kontrolowane kaprysy sáowa i pióra. W przeciwnym razie niech to, co jest poza zasiĊgiem naszego

poznania, nie roĞci sobie prawa do komunikowania z pomocą sáowa, niech inną drogą przekazuje nam

swoje przesáanie.

Biaáy motyl przeleciaá oto przez caáą dolinĊ i z ksiąĪki czytelniczki sfrunąá na stronĊ, którą

wáaĞnie piszĊ.

Dziwni ludzie krĊcą siĊ po tej dolinie: poĞrednicy, którzy w oczekiwaniu mojej nowej

powieĞci podjĊli zaliczki od wydawców z caáego Ğwiata, agenci reklamowi, którzy chcą, aby moi

bohaterowie nosili te, a nie inne ubrania i pili soki owocowe, programiĞci, którzy mają ochotĊ

dokoĔczyü na komputerze moje rozpoczĊte powieĞci. Staram siĊ wychodziü jak najmniej, unikam

miasteczka; gdy chcĊ siĊ przejĞü, wybieram górskie ĞcieĪki.

Dzisiaj spotkaáem grupĊ cháopców, którzy z prawdziwie harcerską mieszaniną podniecenia i

skrupulatnoĞci rozkáadali na áące páachty tworząc z nich geometryczne figury.

— Czy to oznakowanie dla samolotów? — zapytaáem.

— Dla latających talerzy — odpowiedzieli. — JesteĞmy obserwatorami nie

zidentyfikowanych obiektów. Tutaj jest punkt przelotowy, coĞ w rodzaju kanaáu powietrznego,

ostatnio bardzo uczĊszczany. Sądzimy, Īe to dlatego, iĪ w tych stronach mieszka pewien pisarz, a ci z

Page 103: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

innych planet chcą siĊ nim posáuĪyü dla fabrykowania swoich komunikatów.

— Z czego o tym wnioskujecie?

— Z faktu, Īe od pewnego czasu ten pisarz przeĪywa kryzys i nie jest zdolny do pisania.

Prasa zastanawia siĊ nad przyczynami. Wedáug naszych obliczeĔ, w bezczynnoĞci mogliby

utrzymywaü pisarza mieszkaĔcy innych planet, aby uwolniü go od uwarunkowaĔ ziemskich i uczyniü

dobrym przekaĨnikiem.

— Ale dlaczego wáaĞnie jego?

— Istoty pozaziemskie nie mogą przemówiü bezpoĞrednio. Muszą posáuĪyü siĊ metodą

poĞrednią, przenoĞnią, mogą na przykáad wypowiedzieü siĊ poprzez opowieĞci, które wywoáują

niezwykáe emocje. Ten pisarz ma, jak siĊ zdaje, dobrą technikĊ i pewną elastycznoĞü myĞlenia.

— A czytaliĞcie jego ksiąĪki?

— To, co napisaá do tej pory, nas nie interesuje. Dopiero ksiąĪka, którą napisze po

przezwyciĊĪeniu kryzysu, mogáaby zawieraü przesáanie z kosmosu.

— W jaki sposób miaáoby ono zostaü nadane?

— Drogą myĞli. Nie powinien siĊ nawet spostrzec. Sądziáby, Īe pisze spontanicznie.

Tymczasem informacje z przestrzeni, wysyáane na falach odbieranych przez jego mózg, przeniknĊáyby

do tego, co pisze.

— I wy zdoáalibyĞcie tĊ informacjĊ odszyfrowaü?

Nie odpowiedzieli mi.

Gdy pomyĞlĊ, Īe zawiodĊ miĊdzyplanetarne oczekiwania tych cháopców, doznajĊ uczucia

pewnej przykroĞci. Mógábym w gruncie rzeczy przemyciü w swojej nastĊpnej ksiąĪce coĞ, co oni

uznaliby za objawienie kosmicznej prawdy. Nie wiem na razie, co takiego mógábym wymyĞliü, ale gdy

zabiorĊ siĊ do pracy, z pewnoĞcią przyjdzie mi do gáowy jakiĞ pomysá.

A gdyby naprawdĊ byáo tak, jak oni mówią? Gdyby to, co uwaĪaábym za zmyĞlenie, zostaáo

mi faktycznie podyktowane przez istoty pozaziemskie?

Daremnie oczekujĊ objawienia z przestrzeni miĊdzygwiezdnej, moja powieĞü nie posuwa siĊ

naprzód. Gdybym nieoczekiwanie zacząá zapisywaü stronĊ po stronie, byáby to znak, Īe galaktyka

przekazuje mi swe przesáanie.

Lecz jedyną rzeczą, jaką potrafiĊ pisaü, jest ten dziennik, powstaáy w wyniku wpatrywania siĊ

w máodą kobietĊ, która czyta nie znaną mi ksiąĪkĊ. Czy dziennik mój zawiera pozaziemskie

przesáanie? A moĪe to jej ksiąĪka je zawiera?

Odwiedziáa mnie dziewczyna z pewnego bardzo powaĪnego wydziaáu uniwersyteckiego,

która pisze pracĊ seminaryjną o moich powieĞciach. WidzĊ, Īe moje utwory znakomicie sáuĪą

wykazaniu sáusznoĞci jej teorii, jest to z pewnoĞcią fakt pozytywny, nie wiem tylko, czy dla moich

ksiąĪek, czy dla jej teorii. Z jej szczegóáowych wywodów wnioskujĊ, Īe bardzo powaĪnie traktuje

swoją pracĊ, lecz moje powieĞci widziane jej oczami wydają mi siĊ nierozpoznawalne. Nie wątpiĊ, Īe

ta Lotaria (tak siĊ nazywa) przeczytaáa je sumiennie, lecz sądzĊ, Īe przeczytaáa tylko po to, by znaleĨü

w nich to, co chciaáa udowodniü jeszcze przed lekturą.

Próbowaáem jej o tym powiedzieü. Zareplikowaáa nieco uraĪona:

— Doprawdy? Pan natomiast chciaáby, Īebym w pana ksiąĪkach wyczytaáa tylko to, co pan

chce udowodniü.

Page 104: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Odparáem:

— To niezupeánie tak. OczekujĊ od czytelników, Īe odnajdą w moich ksiąĪkach coĞ, o czym

nie wiedziaáem, lecz mogĊ tego oczekiwaü tylko od tych, którzy spodziewają siĊ znaleĨü w lekturze

coĞ, o czym sami nie wiedzieli.

(Na szczĊĞcie mogĊ patrzeü przez lunetĊ na tĊ drugą dziewczynĊ, która czyta, i przekonaü siĊ,

Īe nie wszyscy czytelnicy są tacy jak Lotaria.)

— To, czego pan chce, jest lekturą bierną, jaáową, wtórną — powiedziaáa Lotaria. — Tak

czyta moja siostra. WáaĞnie widząc, jak pocháania powieĞci Silasa Flannery'ego jedną po drugiej i nie

stawia sobie Īadnego problemu, podjĊáam decyzjĊ, aby wziąü je za temat mojej pracy. JeĞli chce pan

wiedzieü, to przeczytaáam pana ksiąĪki po to, aby pokazaü siostrze, jak powinno siĊ czytaü. Nawet

Silasa Flannery'ego.

— DziĊkujĊ za to „nawet”. Ale dlaczego nie przyprowadziáa pani siostry?

— Ludmiáa uwaĪa, Īe lepiej jest nie poznawaü pisarzy osobiĞcie, gdyĪ osoba autora nigdy nie

odpowiada wyobraĪeniom, jakie powstają w trakcie lektury jego ksiąĪek.

Zdaje siĊ, Īe ta Ludmiáa mogáaby byü moją czytelniczką idealną.

Wczoraj wieczorem, wchodząc do gabinetu, zobaczyáem cieĔ nieznajomego, który uciekaá

przez okno. Chciaáem go Ğcigaü, ale nie byáo juĪ po nim Ğladu. CzĊsto wydaje mi siĊ, Īe sáyszĊ ludzi

ukrytych w krzakach wokóá domu, zwáaszcza w nocy.

ChociaĪ wychodzĊ z domu jak najrzadziej, mam wraĪenie, Īe ktoĞ szpera w moich papierach.

Niejeden juĪ raz odkryáem, Īe z moich rĊkopisów znikają kartki. Po paru dniach znajdujĊ je na swoim

miejscu. CzĊsto jednak zdarza mi siĊ nie rozpoznawaü wáasnych rĊkopisów, zupeánie jakbym

zapominaá o tym, co napisaáem, lub jakbym z dnia na dzieĔ zmieniaá siĊ do tego stopnia, Īe nie

rozpoznajĊ siĊ w moim wczorajszym „ja”.

Zapytaáem LotariĊ, czy przeczytaáa te kilka moich ksiąĪek, które jej poĪyczyáem.

Odpowiedziaáa, Īe nie, gdyĪ nie ma tu do dyspozycji komputera. WyjaĞniáa mi, Īe odpowiednio

zaprogramowany komputer moĪe „przeczytaü” powieĞü w parĊ minut i sporządziü listĊ wszystkich

wyrazów zawartych w tekĞcie w porządku wyznaczonym przez czĊstotliwoĞü wystĊpowania.

— W ten sposób mogĊ natychmiast rozporządzaü ukoĔczoną lekturą — mówi Lotaria — przy

jakĪe cennej oszczĊdnoĞci czasu. CzymĪe innym jest bowiem lektura tekstu, jak nie odnotowaniem

pewnych powracających motywów, powtarzających siĊ form i znaczeĔ. Lektura elektroniczna

dostarcza mi listĊ frekwencji i wystarczy ją przejrzeü, bym mogáa wyrobiü sobie zdanie o problemach,

które ksiąĪka wnosi do mojej rozprawy krytycznej. OczywiĞcie, najwiĊkszą frekwencjĊ posiadają

rodzajniki, zaimki i partykuáy, ale to nie na nich skupiam uwagĊ. SiĊgam od razu po sáowa

nacechowane znaczeniem, które mogą mi daü dokáadne wyobraĪenie o ksiąĪce.

Lotaria przyniosáa parĊ powieĞci rozpisanych przez komputer w formie sekwencji wyrazów

uáoĪonych wedáug czĊstotliwoĞci wystĊpowania. — W powieĞci zawierającej od piĊüdziesiĊciu do stu

tysiĊcy wyrazów — powiedziaáa — warto przyjrzeü siĊ sáowom, które wystĊpują okoáo dwudziestu

razy. ProszĊ tu spojrzeü. To sáowa, które pojawiają siĊ dziewiĊtnaĞcie razy:

dowódca, krew, mają, natychmiast, odpowiada, pająk, razem, robisz, strzelasz, twoja, warta,

widziaá, zĊby, Īycie...

A te pojawiają siĊ osiemnaĞcie razy:

Page 105: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

cháopcy, ci, dopóki, dosyü, francuski; furaĪerka, idĊ, jeĞü, kartofle, marchew, mierzyü,

nadchodzi, nowy, piĊkny, przechodzi, wieczór...

— Nie wie pan jeszcze, o czym mowa? — pyta Lotaria. — Nie ma wątpliwoĞci: to powieĞü

wojenna o rozbudowanej akcji, napisana suchym jĊzykiem i zawierająca pewną dozĊ okrucieĔstwa.

MoĪna by sądziü, Īe to ksiąĪka pozbawiona gáĊbi, lecz dla nabrania pewnoĞci zawsze lepiej zbadaü

wyrywkowo listĊ sáów wystĊpujących tylko raz, a nie mniej przez to istotnych. WeĨmy na przykáad tĊ

sekwencjĊ:

podburzeni, poddasze, podkopana, podkopany, podkop, podáoĪe, podpinka, podrĊczny,

podskórny, podszycie, podszewka, podziemne, podziemny...

— Nie, to nie jest tak jednoznaczna ksiąĪka, jak mogáo siĊ wydawaü. Musi kryü w sobie jakiĞ

sekret; tym tropem naleĪy prowadziü dalsze badania.

Lotaria pokazuje mi nastĊpną seriĊ wyrazów.

— To zupeánie inna powieĞü. Wystarczy spojrzeü. ProszĊ zwróciü uwagĊ na sáowa, które

powracają okoáo piĊüdziesiĊciu razy:

maáo, mąĪ, miaáa, Riccardo, swój (51), byáa, co, dworzec, ma, odparáa, przed (48), jakiĞ,

Mario, pokój, razy, wszyscy, zaledwie (47), którego, poszedá, ranek, wydawaá (46), musiaá (45), aĪ,

miaáby, rĊka, sáuchaj (43), Cecina, Delia, dziewczyna, kto, lat, rĊce, siostra, wieczór (42), mogáa,

mĊĪczyzna, okno, powróciá, prawie, sama (41), chciaá, mnie (40), Īycie (39)...

— Co pan pan o tym sądzi? To opowiadanie konfesyjne: subtelne, ledwie zaznaczone

uczucia, skromne Ğrodowisko, Īycie codzienne na prowincji. Dla sprawdzenia tej oceny weĨmy próbkĊ

sáów, które wystĊpują tylko raz:

zaciĊty, zagubiona, zajadaü, zajadaá, zajadaáa, zaokrąglaü, zaplątaü, zaradziü, zarządca, zaĞ,

zatáuĞciü, zatroskany, zazdrosny...

— W ten sposób znamy juĪ atmosferĊ, nastroje, táo spoáeczne... MoĪemy siĊgnąü po trzecią

ksiąĪkĊ:

Bóg, ciaáo, drugi, gáównie, pieniądze, poszedá, rachunek, razy, wáosy (39), byü, deszcz, ktoĞ,

mąka, racja, Vincenzo, wieczór, wino, zakupy (38), ciasto, jajka, nogi, swoje, Ğmierü, wiĊc, zielony

(36), ba, biaáy, czarne, dzieci, dzieĔ, gáowa, mielibyĞmy, nawet, pierĞ, robią, samochód, staá, tkaniny,

zostaáem (35)...

— Powiedziaáabym, Īe mamy tu do czynienia z wartką, krwawą opowieĞcią, operującą

konkretem. Styl nieco chropowaty, zmysáowoĞü wyraĪona wprost, bez wyrafinowania, erotyzm

ludowy. Zerknijmy teraz na listĊ sáów o jednorazowej frekwencji. Choüby w tym miejscu:

wsiowy, wspóáprzeĪywaü, wstawiü, wstyd, wstydząc, wstydziü, wstydzĊ, wstydzilibyĞmy,

wstydziá, wstydziáa, wstydziáby, wstydziáem, wstydĨ, wstydzisz, wszetecznica...

— Widzi pan? To siĊ dopiero nazywa poczucie winy! Ta cenna poszlaka moĪe siĊ staü

punktem wyjĞcia dla krytycznej analizy, pozwala juĪ sformuáowaü zaáoĪenia robocze... Nie mówiáam?

Czy nie jest to system szybki i skuteczny?

MyĞl, Īe Lotaria w ten sposób czyta moje ksiąĪki, wprawia mnie w zaniepokojenie. WidzĊ

kaĪde pisane przeze mnie sáowo juĪ odwirowane przez mózg elektronowy, zaszeregowane wedáug

frekwencji w sąsiedztwie innych wyrazów, których nie potrafiĊ nawet przewidzieü, i zastanawiam siĊ,

ile razy uĪyáem tego sáowa. CzujĊ, Īe ciĊĪar odpowiedzialnoĞci za to, co piszĊ, spoczywa caákowicie

Page 106: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

na tych paru wyizolowanych sylabach, próbujĊ odgadnąü wnioski, jakie moĪna wyciągnąü z faktu, Īe

uĪyáem tego sáowa raz czy piĊüdziesiąt razy. MoĪe lepiej je wykreĞliü... Ale Īadne zastĊpcze sáowo nie

wytrzymuje tej próby... MoĪe zamiast pisaü ksiąĪkĊ powinienem sporządziü wykazy sáów uáoĪonych w

porządku alfabetycznym, caáą lawinĊ wyizolowanych sáów, zdolnych przekazaü tĊ nie znaną mi

jeszcze prawdĊ, a programista, odwracając role, zdoáa z nich uáoĪyü ksiąĪkĊ, moją ksiąĪkĊ.

Pojawiáa siĊ u mnie siostra tej Lotarii, która pisze o mnie pracĊ. Przyszáa bez zapowiedzi,

jakby przypadkiem. Powiedziaáa: — Nazywam siĊ Ludmiáa. Przeczytaáam wszystkie pana ksiąĪki.

Znając jej niechĊü do osobistego poznawania autorów, zdziwiáem siĊ tą wizytą. Powiedziaáa,

Īe jej siostra tendencyjnie ocenia wszystkie zjawiska, i dlatego teĪ po tym, jak Lotaria opowiedziaáa jej

o naszych spotkaniach, sama chce zbadaü sytuacjĊ, jakby dla poĞwiadczenia realnoĞci mojej osoby,

gdyĪ jestem dla niej wzorem pisarza idealnego.

Ten idealny wzór odpowiada wyobraĪeniu pisarza, który — wedáug jej wáasnych sáów —

pisze ksiąĪki tak, jak nasienie dyni rodzi dyniĊ. PosáuĪyáa siĊ takĪe metaforami zaczerpniĊtymi z

innych procesów naturalnych, niezáomnie wypeániających wáasne przeznaczenie: metaforą wiatru,

który rzeĨbi góry, przypáywów morskich, które nanoszą osady, sáojów drzewa, które narastają z

kaĪdym rokiem. Lecz metafory te miaáy generalnie obrazowaü caáą twórczoĞü literacką, podczas gdy

metafora dyni odnosiáa siĊ bezpoĞrednio do mnie.

— Toczy pani spór z siostrą? — spytaáem wyczuwając w jej gáosie polemiczną intonacjĊ

kogoĞ, kto zazwyczaj wypowiada wáasne opinie w opozycji do innych.

— Nie, z kimĞ innym, kogo pan teĪ zna — odparáa. Bez wiĊkszego wysiáku zdoáaáem

wyjaĞniü kulisy jej wizyty. Ludmiáa jest, czy teĪ byáa, przyjacióáką tego táumacza, dla którego literatura

ma wartoĞü, jeĞli posáuguje siĊ przemyĞlną konstrukcją, posiada mechanizm zazĊbiających siĊ trybów,

ucieka siĊ do podstĊpu i zastawia puáapki.

— A ja, wedáug pani, robiĊ coĞ innego?

— Zawsze byáam zdania, Īe pan pisze tak, jak niektóre stworzenia ryją nory, budują

mrowiska czy zakáadają ule.

— Nie jestem pewien, czy to, co pani mówi, pochlebia mi — odparáem. — Mimo to mam

nadziejĊ, Īe teraz, gdy mnie pani juĪ poznaáa, nie spotkaáo pani rozczarowanie. Czy odpowiadam

wyobraĪeniu, jakie wyrobiáa pani sobie o Silasie Flannerym?

— Nie rozczarowaá mnie pan, przeciwnie. Ale nie dlatego, Īe odpowiada pan jakiemuĞ

mojemu wyobraĪeniu, jest pan natomiast osobą caákowicie przeciĊtną, wáaĞnie taką, jak sądziáam.

— Czy to moje powieĞci kaĪą pani o mnie tak myĞleü?

— Nie, widzi pan... PowieĞci Silasa Flannery'ego są czymĞ tak szczególnym... Wydaje siĊ, Īe

istniaáy wczeĞniej, niĪ je pan napisaá, i to w najdrobniejszych szczegóáach... odnoszĊ wraĪenie, Īe one

przepáywają przez pana, Īe posáugują siĊ pana osobą, bo umie pan pisaü, a przecieĪ musi istnieü ktoĞ,

kto je napisze... Chciaáabym obserwowaü pana podczas pracy, Īeby przekonaü siĊ, czy tak jest

naprawdĊ...

CzujĊ bolesne ukáucie. Dla tej kobiety jestem niczym innym, jak bezosobową energią

graficzną, zdolną wyraziü w piĞmie nie wypowiedziany dotąd, urojony Ğwiat, który istnieje niezaleĪnie

ode mnie. Biedny byábym, gdyby wiedziaáa, Īe nie pozostaáo mi juĪ nic z tego, w co ona wierzy; ani

energii wyraĪania, ani nic, co daáoby siĊ wyraziü.

Page 107: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Co zdoáaáaby pani zobaczyü? Nie potrafiĊ pisaü gdy ktoĞ na mnie patrzy... — mówiĊ.

Wydaje jej siĊ — wyjaĞnia — Īe zrozumiaáa, iĪ prawda literatury polega jedynie na

fizycznym akcie pisania.

„FizycznoĞü aktu”, sáowa te wirują mi w myĞli, wywoáują obrazy, które daremnie staram siĊ

oddaliü.

— FizycznoĞü istnienia — jąkam siĊ. — OtóĪ, widzi pani, jestem tutaj, istniejĊ, stojĊ w pani

fizycznej obecnoĞci... — I nagle ogarnia mnie paląca zazdroĞü nie o innych, lecz o mnie samego, tego,

który korzystając z atramentu, przecinków i kropek napisaá powieĞci, jakich juĪ nie napisze, zazdroĞü o

autora nadal wkradającego siĊ w intymnoĞü tej máodej kobiety, podczas gdy mnie, obecnego tu i teraz,

mnie, w którym wzbiera energia fizyczna bardziej niezawodna niĪ zapaá twórczy, oddziela od niej

nieprzekraczalna bariera klawiatury i wkrĊcona w maszynĊ biaáa kartka papieru.

— Komunikowaü moĪna na róĪnych páaszczyznach... — wyjaĞniam zbliĪając siĊ do niej zbyt

gwaátownie, lecz w mojej wyobraĨni wirują wzrokowe i dotykowe wizje, które nakazują mi obaliü

wszelkie bariery i uniknąü jakiejkolwiek zwáoki.

Ludmiáa szamocze siĊ i uwalnia.

— Co pan robi. Mister Flannery? Nie o to mi chodzi! Myli siĊ pan!

Z pewnoĞcią mogáem rozegraü tĊ partiĊ w lepszym stylu, lecz jest juĪ za póĨno, by naprawiaü

báĊdy. Nie mam innego wyjĞcia, jak postawiü wszystko na jedną kartĊ. Ganiam ją zatem dokoáa biurka

wygáaszając zdania, których niedorzecznoĞü w peáni sobie uĞwiadamiam, w rodzaju: — MoĪe myĞli

pani, Īe jestem za stary, ale ja...

— To nieporozumienie, Mister Flannery — mówi Ludmiáa i przystaje, odgradzając siĊ ode

mnie tomem uniwersalnego sáownika Webstera. — Z pewnoĞcią mogáabym siĊ z panem kochaü, jest

pan czáowiekiem dobrze wychowanym i o miáej powierzchownoĞci. Ale nie wniosáoby to nic do

rozwiązania problemu, o którym dyskutujemy... Nie miaáoby to nic wspólnego z autorem Silasem

Flannerym, którego powieĞci czytam... Jak juĪ wyjaĞniáam, jesteĞcie dwiema róĪnymi osobami, które

nie mogą mieü z sobą nic wspólnego. Nie wątpiĊ, Īe jest pan konkretnie tą, a nie inną osobą, zanadto

przypomina pan mĊĪczyzn, których znaáam. Interesuje mnie ten drugi Silas Flannery, który istnieje w

ksiąĪkach Silasa Flannery'ego, niezaleĪnie od pana tutaj obecnoĞci.

Ocieram pot z czoáa. Siadam. CoĞ siĊ we mnie zaáamaáo: moĪe moje „ja”, moĪe treĞü mojego

„ja”. CzyĪ nie tego chciaáem? CzyĪ nie staraáem siĊ osiągnąü bezosobowoĞci?

MoĪe Marana i Ludmiáa przyszli, by powiedzieü mi to samo. Nie wiem jednak, czy oznacza

to wyzwolenie, czy wyrok skazujący. Dlaczego przyszli wáaĞnie do mnie, i to w chwili gdy czujĊ siĊ

przykuty do samego siebie tak, jakbym znajdowaá siĊ w wiĊzieniu?

Natychmiast po wyjĞciu Ludmiáy podbiegáem do lunety, aby znaleĨü pocieszenie w widoku

kobiety na leĪaku. Nie byáo jej. Zrodziáo siĊ we mnie podejrzenie, Īe to ona przyszáa mnie odwiedziü.

A moĪe wáaĞnie ona jest przyczyną wszystkich moich problemów? MoĪe istnieje spisek ukartowany

po to, by uniemoĪliwiü mi pisanie, spisek, do którego naleĪą zarówno Ludmiáa, jak i jej siostra, i ten

táumacz.

— Najbardziej pociągają mnie te powieĞci — powiedziaáa Ludmiáa — które stwarzają

záudzenie przejrzystoĞci w gmatwaninie stosunków miĊdzyludzkich, przecieĪ ponurych, okrutnych i

przewrotnych.

Page 108: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Nie wiem, czy miaáa na myĞli to, co ją w moich ksiąĪkach pociąga, czy teĪ to, czego w nich

nie znajduje, a co chciaáaby znaleĨü.

Niezadowolenie jest, jak siĊ zdaje, cechą charakterystyczną Ludmiáy. Z dnia na dzieĔ zmienia

ona upodobania, dzisiaj na przykáad dostraja je do swojego rozdraĪnienia. (A przecieĪ jej powtórne

odwiedziny zdawaáy siĊ wskazywaü, Īe puszcza w niepamiĊü wszystko, co zdarzyáo siĊ wczoraj.)

— DziĊki tej lunecie mogĊ obserwowaü kobietĊ, która czyta na tarasie w gáĊbi doliny —

powiedziaáem. — PróbujĊ odgadnąü, czy ksiąĪki, które czyta, dziaáają uspokajająco czy niepokojąco.

— Jakie wraĪenie sprawia ta kobieta, spokojnej czy niespokojnej?

— Spokojnej.

— W takim razie czyta ksiąĪki niepokojące.

Odpowiedziaáem Ludmile, jak dziwaczne myĞli nasuwają mi moje rĊkopisy: to znikają, to

powracają i potem wydają mi siĊ zmienione. Prosiáa, bym uwaĪaá, istnieje spisek autorów apokryfów,

który wszĊdzie rozciąga swe macki. Spytaáem, czy na czele spisku nie stoi czasem jej byáy przyjaciel.

— Konspiracja zawsze wymyka siĊ z rąk przywódców — odparáa wymijająco.

Apokryf (z greckiego apokryphos — ukryty, tajemny):

1) początkowo nazwa „tajemnych ksiąĪek” sekt religijnych, potem utworów nie uznanych za

kanoniczne przez religie, które ustanowiáy kanon pism objawionych,

2) pismo mylnie przypisywane jakiejĞ epoce bądĨ jakiemuĞ autorowi.

Tyle sáowniki. MoĪe moim prawdziwym powoáaniem byáa kariera autora apokryfów, i to w

kaĪdym znaczeniu tego sáowa, poniewaĪ pisanie zawsze oznacza maskowanie czegoĞ w ten sposób,

aby zostaáo potem ujawnione, poniewaĪ prawda, która moĪe wyjĞü spod mojego pióra, jest jak

odáamek potĊĪnej skaáy, odpryĞniety wskutek silnego uderzenia i daleko odrzucony, poniewaĪ nie ma

innej pewnoĞci prócz faászerstwa.

Chciaábym odnaleĨü Hermesa MaranĊ, zaproponowaü mu spóákĊ i zalaü Ğwiat apokryfami.

Lecz gdzie przebywa teraz Marana? Czy wróciá do Japonii? KierujĊ rozmową tak, by dowiedzieü siĊ

czegoĞ konkretnego. Wedáug Ludmiáy, faászerz, dla rozwiniĊcia swej dziaáalnoĞci, musi siĊ ukrywaü

tam, gdzie mieszka wielu páodnych powieĞciopisarzy, tak by mógá zakamuflowaü swe machinacje

wáączając je w bogatą produkcjĊ oryginalnego surowca.

— A zatem powróciá do Japonii? — Lecz Ludmiáa zdaje siĊ nie wiedzieü o Īadnych

powiązaniach pomiĊdzy Japonią a tym czáowiekiem. Ukrytą siedzibĊ wiaroáomnego táumacza

umiejscawia zresztą w zupeánie innej czĊĞci globu. Wedáug niej Hermes zatará swe Ğlady w pobliĪu

Andów. Ludmile zaleĪy tylko na jednym: Īeby Marana pozostaá jak najdalej. Schroniáa siĊ w tych

górach, aby mu siĊ wymknąü, teraz, skoro ma pewnoĞü, Īe go juĪ nie spotka, moĪe wróciü do domu.

— Chcesz powiedzieü, Īe wyjeĪdĪasz?

— Jutro rano — oznajmia.

WiadomoĞü ta napawa mnie wielkim smutkiem. Nieoczekiwanie czujĊ siĊ bardzo samotny.

Rozmawiaáem ponownie z obserwatorami latających talerzy. Tym razem to oni przyszli mnie

odwiedziü, aby wybadaü, czy nie napisaáem przypadkiem ksiąĪki podyktowanej przez istoty

pozaziemskie.

— Nie, ale wiem, gdzie moĪna tĊ ksiąĪkĊ odnaleĨü — powiedziaáem zbliĪając siĊ do lunety.

JuĪ od pewnego czasu nasuwaáa mi siĊ myĞl, Īe miĊdzyplanetarną ksiąĪką mogáaby byü ta, którą czyta

Page 109: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

kobieta na leĪaku.

Kobiety nie byáo na tarasie. Rozczarowany lustrowaáem dolinĊ przez lunetĊ, gdy oto na

krawĊdzi skaáy ujrzaáem siedzącego mĊĪczyznĊ w miejskim ubraniu, który wyraĨnie szykowaá siĊ do

rozpoczĊcia lektury jakiejĞ ksiąĪki. Przy tak doskonaáym zbiegu okolicznoĞci myĞl o interwencji

pozaziemskiej nie wydawaáa mi siĊ niedorzeczna.

— Oto ksiąĪka, której szukacie — powiedziaáem tym cháopcom wskazując lunetĊ

wymierzoną w nieznajomego. Jeden po drugim przytykali oko do wziernika, potem spojrzeli po sobie,

podziĊkowali i wyszli.

Odwiedziá mnie Czytelnik, aby przedstawiü mi problem, który go nurtuje: znalazá dwa

egzemplarze mojej ksiąĪki W sieci... linii, które na pozór niczym siĊ nie róĪnią, a faktycznie zawierają

dwie róĪne powieĞci. Jedną z nich jest opowieĞü o profesorze, który nie moĪe znieĞü dĨwiĊku telefonu,

drugą historia milionera, który kolekcjonuje kalejdoskopy. Niestety, Czytelnik nie mógá opowiedzieü

mi duĪo wiĊcej ani pokazaü ksiąĪek, gdyĪ zanim zdoáaá ukoĔczyü lekturĊ, skradziono mu oba

egzemplarze — drugi o niecaáy kilometr stąd.

Byá jeszcze wzburzony z powodu tego osobliwego wydarzenia. Powiedziaá, Īe przed

pojawieniem siĊ u mnie zamierzaá siĊ upewniü, czy jestem w domu, a ponadto przeczytaü jak

najwiĊcej, aby móc ze mną swobodnie rozmawiaü. W pewnej chwili otoczyáa go grupa pomyleĔców,

którzy rzucili siĊ na jego ksiąĪkĊ. Nad tym tomem obáąkaĔcy odprawili zaimprowizowany rytuaá: je-

den z nich uniósá powieĞü do góry, a pozostali przyglądali siĊ jej z gáĊbokim naboĪeĔstwem. Nie

zwaĪając na protesty Czytelnika, zbiegli do lasu i zabrali z sobą ksiąĪkĊ.

— W tych okolicach roi siĊ od dziwnych typów — powiedziaáem starając siĊ go uspokoiü. —

ProszĊ juĪ nie myĞleü o tej ksiąĪce. Niewiele pan straciá, byá to falsyfikat wyprodukowany w Japonii.

Aby wyzyskaü podstĊpnie sukces, jakim cieszą siĊ w Ğwiecie moje powieĞci, pewna japoĔska firma

bez Īadnych skrupuáów rozpowszechnia ksiąĪki z moim nazwiskiem na okáadce. W rzeczywistoĞci są

to plagiaty powieĞci maáo znanych autorów japoĔskich, którym siĊ nie poszczĊĞciáo, a ksiąĪki ich

trafiáy na przemiaá. Po dáugich dochodzeniach zdoáaáem zdemaskowaü to oszustwo, którego ofiarami

padliĞmy zarówno ja, jak i podrobieni autorzy.

— PowieĞü, którą czytaáem, dosyü mi siĊ podobaáa — wyznaá Czytelnik — i ĪaáujĊ, Īe nie

mogĊ poznaü jej zakoĔczenia.

— JeĞli o to idzie, mogĊ podaü panu Ĩródáo: chodzi o japoĔską powieĞü Na dywan z liĞci w

poĞwiacie ksiĊĪyca, pobieĪnie zaadaptowaną poprzez nadanie europejskiego brzmienia wystĊpującym

w niej imionom i nazwom miejscowoĞci. KsiąĪkĊ napisaá Takakumi Ikoka, autor doĞü powaĪany. Dla

wynagrodzenia poniesionej straty mogĊ panu ofiarowaü angielski przekáad powieĞci.

SiĊgnąáem na biurko po ksiąĪkĊ, wáoĪyáem ją do koperty i zakleiáem, aby Czytelnik nie ulegá

pokusie przekartkowania jej i nie zorientowaá siĊ, Īe nie ma ona nic wspólnego z Siecią przecinających

siĊ linii ani z Īadną inną moją powieĞcią, czy to prawdziwą, czy apokryficzną.

— Wiedziaáem, Īe są w obiegu faászywe Silasy Flannery — powiedziaá Czytelnik — i byáem

przekonany, Īe przynajmniej jedna z tych dwóch powieĞci jest faászywa. Ale co moĪe mi pan jeszcze

powiedzieü na ten temat?

Uznaáem, Īe dalsze wtajemniczanie tego czáowieka w moje problemy byáoby nieostroĪnoĞcią,

i spróbowaáem wywinąü siĊ Īartem:

Page 110: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— PrzyznajĊ siĊ tylko do tych ksiąĪek, które muszĊ jeszcze napisaü.

Czytelnik pozwoliá sobie jedynie na pobáaĪliwy uĞmieszek, potem znowu spowaĪniaá i

powiedziaá:

— Mister Flannery, wiem, kto kryje siĊ za tą historią, to nie JapoĔczycy, ale niejaki Hermes

Marana, wymyĞliá on to wszystko z zazdroĞci o dziewczynĊ, którą pan poznaá, LudmiáĊ Vipiteno.

— Dlaczego wiĊc przyszedá pan do mnie? — odparáem. — ProszĊ iĞü do tego pana i zapytaü,

jak siĊ rzeczy mają. — Zrodziáo siĊ we mnie podejrzenie, Īe Czytelnika i LudmiáĊ áączy jakaĞ wiĊĨ, i

to wystarczyáo, aby mój gáos przybraá nieprzyjazny ton.

— Nie pozostaje mi nic innego — zgodziá siĊ ze mną Czytelnik. — Nadarza siĊ wáaĞnie

okazja, bym wyruszyá w sprawach zawodowych w strony, gdzie on przebywa, do Ameryki

Poáudniowej.

Nie zaleĪaáo mi na tym, by go powiadomiü, Īe o ile wiem, Hermes Marana pracuje dla

JapoĔczyków i ma w Japonii centralĊ rozpowszechniania apokryfów. Chodziáo mi o to, by ten natrĊt

trzymaá siĊ jak najdalej od Ludmiáy, toteĪ zachĊcaáem go do odbycia tej podróĪy i do wytrwaáych

poszukiwaĔ, które naprowadzą go na trop widmowego táumacza.

Czytelnika przeĞladuje niewytáumaczalny splot okolicznoĞci. Powiedziaá mi, Īe od pewnego

czasu z róĪnych powodów zmuszony jest przerywaü lekturĊ po przeczytaniu paru początkowych stron.

— MoĪe nudzą pana — odparáem z wáaĞciwą mi skáonnoĞcią do pesymizmu.

— Przeciwnie, jestem zmuszony przerywaü czytanie w najbardziej pasjonującym momencie.

Wprost nie mogĊ doczekaü siĊ podjĊcia lektury, lecz kiedy zdaje mi siĊ, Īe otwieram ksiąĪkĊ, którą

zacząáem uprzednio czytaü, znajdujĊ przed sobą zupeánie inną powieĞü.

— ...która okazuje siĊ arcynudna... — podpowiadam mu.

— Przeciwnie, jest jeszcze bardziej pasjonująca. Ale nawet i tej ksiąĪki nie mogĊ dokoĔczyü.

I tak dalej.

— Pana przypadek oĪywia we mnie pewne nadzieje — powiedziaáem. — Mnie bowiem coraz

czĊĞciej zdarza siĊ braü do rĊki ĞwieĪo wydaną powieĞü i odkrywaü, Īe czytam ksiąĪkĊ, którą juĪ sto

razy czytaáem.

RozmyĞlaáem nad moją ostatnią rozmową z tym Czytelnikiem. MoĪe czyta on z takim

natĊĪeniem, Īe caáą treĞü powieĞci wysysa na początku i nie pozostaje mu nic na dalszą lekturĊ. Mnie

przydarza siĊ to przy pisaniu: od pewnego czasu kaĪda powieĞü, którą rozpoczynam, wyczerpuje siĊ

po paru stronach, jakbym powiedziaá juĪ wszystko, co miaáem do powiedzenia.

Przyszedá mi pomysá, by napisaü powieĞü zbudowaną wyáącznie z początków powieĞci.

Bohaterem mógáby byü Czytelnik, któremu nieustannie coĞ przerywa lekturĊ. Czytelnik nabywa nową

powieĞü X autora Y, lecz egzemplarz jest uszkodzony i Czytelnik moĪe przeczytaü tylko początek...

Wraca do ksiĊgarni, aby wymieniü tom...

Mógábym napisaü caáą powieĞü w drugiej osobie: ty, Czytelniku... Mógábym takĪe

wprowadziü postacie Czytelniczki, faászywego táumacza, starego pisarza, który pisze podobny do

mojego dziennik...

Nie chciaábym jednak, aby w ucieczce przed Faászerzem Czytelniczka trafiáa w ramiona

Czytelnika. Postaram siĊ, Īeby Czytelnik wyruszyá Ğladem Faászerza, który ukrywa siĊ w jakimĞ

dalekim kraju, tak by pisarz pozostaá sam na sam z Czytelniczką.

Page 111: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

OczywiĞcie podróĪ Czytelnika pozbawiona postaci kobiecej przestaáaby byü emocjonująca,

trzeba, by na swej drodze spotkaá on inną kobietĊ. Czytelniczka mogáaby mieü siostrĊ...

Czytelnik chyba naprawdĊ szykuje siĊ do wyjazdu. Zabiera w podróĪ Na dywan z liĞci w

poĞwiacie ksiĊĪyca Takakumi Ikoki.

Page 112: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Na dywan z liĞci w poĞwiacie ksiĊĪyca

LiĞcie ginkgo opadaáy z gaáĊzi, niczym drobny deszcz zraszaáy áąkĊ Īóátymi kroplami.

Spacerowaáem z panem Okeda po kamienistej, gáadkiej ĞcieĪce. Powiedziaáem, Īe chciaábym oddzieliü

wraĪenie, jakie sprawia kaĪdy pojedynczy liĞü ginkgo, od wraĪenia wywoáanego przez wszystkie

liĞcie, lecz zastanawiam siĊ, czy to jest moĪliwe. Pan Okeda powiedziaá, Īe to jest moĪliwe. Przesáanki,

na których siĊ oparáem, a pan Okeda uznaá je za uzasadnione, byáy nastĊpujące. JeĞli z drzewa ginkgo

spadnie jeden Īóáty liĞü i osiądzie na áące, to patrząc na niego, dostrzeĪemy pojedynczy Īóáty listek.

JeĞli dwa listki opadają z drzewa, oko Ğledzi wirujący ruch obu liĞci w powietrzu, podczas gdy one

zbliĪają siĊ do siebie i oddalają niby dwa goniące siĊ motyle, a wreszcie przysiadają na trawie, jeden

tu, drugi tam. Podobnie rzecz siĊ ma przy trzech, czterech, a nawet piĊciu liĞciach. Przy dalszym

zwiĊkszeniu liczby wirujących w powietrzu liĞci wraĪenie, które wywoáuje kaĪdy liĞü z osobna,

sumuje siĊ, ustĊpując wraĪeniu caáoĞci, wraĪeniu, jakie wywoáuje na przykáad bezgáoĞny deszcz, a jeĞli

lekki powiew wiatru osáabi ich lot, sprawiają wraĪenie znieruchomiaáych w powietrzu skrzydeá, a

potem, kiedy zniĪymy juĪ wzrok i spojrzymy na áąkĊ, wyglądają na rozsiane Ğwietliste punkciki.

Natomiast ja nie chciaábym utraciü nic z wraĪenia caáoĞci, a zarazem chciaábym zachowaü poczucie

odrĊbnoĞci kaĪdego liĞcia, tak aby jego obraz nie stopiá siĊ z obrazem pozostaáych liĞci, i w chwili gdy

pojedynczy listek wchodzi w zasiĊg mojego pola widzenia, pragnąábym patrzeü, jak on taĔczy w

powietrzu i jak przysiada na ĨdĨbáach trawy. Aprobata pana Okedy zachĊcaáa mnie do rozwijania tego

wątku. Byü moĪe — dodaáem, przyglądając siĊ ksztaátom liĞci ginkgo, Īóátym wachlarzykom o

fryzowanych brzegach — z wraĪenia, które sprawia pojedynczy liĞü zdoáaábym wyodrĊbniü wraĪenie

wywoáane kaĪdą unerwioną cząsteczką tego liĞcia. Na ten temat pan Okeda nie wypowiedziaá siĊ, juĪ

nieraz jego milczenie sáuĪyáo mi za przestrogĊ, abym nie dawaá siĊ ponieĞü pochopnym

przypuszczeniom, przeskakując stopnie poĞrednie, nie poddane jeszcze badaniu. Wzbogacony tą

lekcją, zacząáem pracowaü nad tym, aby uchwyciü najbardziej cząstkowe wraĪenia, jeszcze w chwili

ich powstawania, kiedy ich wyrazistoĞci nie zakáóca wiązka rozproszonych doznaĔ.

Makiko, najmáodsza córka pana Okedy, wáaĞnie weszáa, aby podaü herbatĊ, harmonijna w

ruchach, o dzieciĊcym jeszcze wdziĊku. Kiedy siĊ pochylaáa, na jej obnaĪonym karku, pod wysoko

upiĊtymi wáosami, dojrzaáem wąskie pasemko czarnego meszku, które zdawaáo siĊ ciągnąü wzdáuĪ

linii grzbietu. Kiedy tak patrzyáem na nią w skupieniu, poczuáem na sobie znieruchomiaáą ĨrenicĊ pana

Okedy, który mnie obserwowaá. Z pewnoĞcią zrozumiaá, Īe üwiczĊ moją zdolnoĞü wyodrĊbniania

wraĪeĔ na karku jego córki. Ja nie odrywaáem od niej wzroku, byü moĪe dlatego, Īe wraĪenie tego

delikatnego meszku na jasnej skórze zawáadnĊáo mną niepodzielnie, a moĪe dlatego, iĪ pan Okeda

mógá odwróciü moją uwagĊ pierwszym lepszym zdaniem, ale tego nie uczyniá. Zresztą Makiko szybko

podaáa herbatĊ i podniosáa siĊ. Wpatrywaáem siĊ w pieprzyk nad jej wargą z lewej strony, odnajdując

coĞ na ksztaát poprzedniego wraĪenia, lecz w znacznie sáabszym stopniu. Makiko spojrzaáa na mnie,

zakáopotana, potem spuĞciáa oczy.

Po poáudniu przeĪyáem chwilĊ, której szybko nie zapomnĊ, chociaĪ zdajĊ sobie sprawĊ, Īe w

opowiadaniu wyda siĊ rzeczą báahą. SpacerowaliĞmy wzdáuĪ póánocnego brzegu niewielkiego jeziora z

panią Miyagi i z Makiko. Pan Okeda szedá samotnie przodem, podpierając siĊ dáugą laską z biaáego

Page 113: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

klonu. PoĞrodku jeziorka rozkwitáy dwa miĊsiste kwiaty jesiennej lilii wodnej i pani Miyagi wyraziáa

ochotĊ, aby je zerwaü, jedną dla niej samej, drugą dla córki. Pani Miyagi miaáa swój zwykáy wyraz

twarzy, pochmurny i nieco zmĊczony, chociaĪ w tle rysowaá siĊ ten nieubáagany upór, który kazaá mi

podejrzewaü, Īe w dáugich dziejach jej nieudanego związku z mĊĪem, o czym tyle szeptano, przypadáa

jej rola byü moĪe nie tylko ofiary, i naprawdĊ nie wiem, co bĊdzie w koĔcu górą, czy kamienna

obojĊtnoĞü pana Okedy, czy jej zaciĊta stanowczoĞü. Natomiast Makiko zawsze wyglądaáa na

dziewczynĊ wesoáą i beztroską, usposobienie typowe dla niektórych dzieci wyrosáych wĞród ostrych

rodzinnych konfliktów, cecha, która pozwala im siĊ przeciwstawiü domowej atmosferze. Makiko

dorastając zachowaáa to usposobienie, aby teraz przeciwstawiü je Ğwiatu obcych i schroniü siĊ za

tarczą cierpkiej i ulotnej wesoáoĞci.

PrzyklĊknąwszy na skale przy brzegu, wychyliáem siĊ tak daleko, Īe udaáo mi siĊ uchwyciü

najbliĪszą áodygĊ koáysanej wodą lilii, i pociągnąáem ją ostroĪnie, starając siĊ jej nie zerwaü, tak aby

roĞlina podpáynĊáa do brzegu. Pani Miyagi i jej córka takĪe uklĊkáy i wyciągnĊáy rĊce w kierunku

wody, gotowe záapaü kwiaty, kiedy te znajdą siĊ w dogodnej odlegáoĞci. Brzeg jeziorka byá niski i

pochyáy, dla zachowania wiĊkszej ostroĪnoĞci obie kobiety trzymaáy siĊ za moimi plecami, jedna

wysunĊáa rĊkĊ z jednej, druga z drugiej strony. W pewnej chwili poczuáem dotkniĊcie, wyraĨnie

umiejscowione pomiĊdzy ramieniem a plecami, na wysokoĞci pierwszych Īeber, a raczej poczuáem

dwa dotkniĊcia, z lewej i z prawej strony. Ze strony Makiko byáo to napiĊte i jakby pulsujące ukáucie,

ze strony pani Miyagi pieszczotliwy wĊĪowy ucisk. Zrozumiaáem, Īe rzadki i áaskawy przypadek losu

sprawiá, Īe zostaáem muĞniĊty jednoczeĞnie lewą sutką córki i prawą sutką matki, toteĪ powinienem

zebraü wszystkie siáy, aby nie utraciü tego fortunnego kontaktu, oceniü te dwa równoczesne doznania,

wyodrĊbniü je i porównaü ich powaby.

— OdsuĔcie liĞcie — powiedziaá pan Okeda — a áodyga z kwiatami sama trafi do waszych

rąk. — Staá nad naszą trójką pochyloną nad liliami, w rĊce trzymaá dáugą laskĊ, mógáby nią bez trudu

przyciągnąü do brzegu tĊ wodną roĞlinĊ, tymczasem on, przeciwnie, nakáoniá obie kobiety, aby trwaáy

nadal w tej samej pozie, nie zmniejszając naporu swych ciaá na moje ciaáo.

Obie lilie niemal dotknĊáy rąk Miyagi i Makiko. Báyskawicznie obliczyáem, Īe w chwili gdy

szarpnĊ po raz ostatni, to unosząc prawy áokieü i przytykając go natychmiast do boku, mógábym

Ğcisnąü pod pachą maáą i jĊdrną pierĞ Makiko. Lecz zakoĔczony sukcesem poáów lilii zakáóciá

kolejnoĞü naszych ruchów, toteĪ moje prawe ramiĊ objĊáo pustkĊ, a lewa rĊka, która puĞciáa áodygĊ i

powracaáa na swoje miejsce, natrafiáa na áono pani Miyagi, ono zaĞ zdawaáo siĊ skáonne moją rĊkĊ

ugoĞciü, niemal zatrzymaü, i zadrĪaáo, peáne ulegáoĞci, a to drĪenie udzieliáo siĊ równieĪ mnie. W

tamtej chwili rozegraáo siĊ coĞ, co okazaáo siĊ nieobliczalne w skutkach, o czym dalej opowiem.

Przechodząc ponownie pod drzewem ginkgo, powiedziaáem panu Okeda, Īe przy

kontemplowaniu deszczu liĞci najwaĪniejszy jest nie tyle proces postrzegania kaĪdego liĞcia z osobna,

ile postrzeganie odlegáoĞci pomiĊdzy nimi, owej pustej przestrzeni, która je od siebie oddziela.

Wydawaáo mi siĊ, Īe zrozumiaáem rzecz nastĊpującą: nieobecnoĞü wraĪeĔ na dáugim odcinku pola

widzenia jest warunkiem koniecznym do tego, abyĞmy mogli skupiü naszą wraĪliwoĞü na wáaĞciwym

miejscu i o wáaĞciwym czasie, podobnie jak w muzyce niezbĊdna jest cisza na drugim planie, bo

dopiero ona pozwala wyróĪniü siĊ dĨwiĊkom.

Pan Okeda odrzeká, Īe jest to bez wątpienia prawdziwe w sferze wraĪeĔ dotykowych. Jego

Page 114: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

odpowiedĨ zdumiaáa mnie, bo myĞl, aby przekazaü mu moje spostrzeĪenie na temat liĞci, owáadnĊáa

mną wáaĞnie wtedy, gdy ciaáa jego córki i Īony stykaáy siĊ z moim ciaáem. Pan Okeda dalej mówiá o

wraĪeniach dotykowych z caákowitą swobodą, tak jakby byáo zrozumiaáe, Īe moja uwaga nie mogáa

dotyczyü niczego innego.

Aby sprowadziü rozmowĊ na inny grunt, pokusiáem siĊ o porównanie do lektury powieĞci:

spokojny rytm narracji, utrzymany w tonacji jednostajnej i przytáumionej, sáuĪy wydobyciu na plan

pierwszy subtelnych i precyzyjnych wraĪeĔ, na co pisarz chce zwróciü uwagĊ czytelnika. ChociaĪ w

przypadku powieĞci trzeba liczyü siĊ z tym, Īe zdania, nastĊpując po sobie, mogą przekazywaü tylko

jedno wraĪenie na raz, niewaĪne — jednostkowe czy caáoĞciowe — podczas gdy rozlegáy obszar

doznaĔ wzrokowych i sáuchowych pozwala postrzegaü jednoczeĞnie caáoĞü znacznie bardziej bogatą i

záoĪoną. ZdolnoĞü czytelnika do odbierania wraĪeĔ caáoĞciowych, które powieĞü stara siĊ ze sobą

przynosiü, wydaje siĊ bardzo ograniczona, w pierwszym rzĊdzie dlatego, Īe jego lektura, czĊsto

pospieszna i nieuwaĪna, nie potrafi wychwyciü czy teĪ pomija pewną iloĞü sygnaáów i intencji

zawartych w tekĞcie, w drugim rzĊdzie dlatego, iĪ to, co jest istotne, pozostaje w duĪej mierze poza

napisanym zdaniem, czy raczej rzeczy, o których powieĞü nie mówi, jest z koniecznoĞci wiĊcej od

tych, o których mówi, i tylko pewien szczególny odblask tego, co jest napisane, moĪe stworzyü

záudzenie, Īe czytamy takĪe i to, co nie zostaáo napisane. Wobec tych moich rozwaĪaĔ pan Okeda

trwaá nadal w milczeniu, jak zawsze, kiedy zdarza mi siĊ mówiü zbyt wiele, i w rezultacie nie umiem

sobie poradziü z wáasnym zagmatwanym rozumowaniem.

W nastĊpnych dniach czĊsto zdarzaáo mi siĊ przebywaü w jego domu wyáącznie w

towarzystwie obu kobiet, poniewaĪ pan Okeda postanowiá osobiĞcie prowadziü dalsze poszukiwania w

bibliotece, co dotychczas byáo moim gáównym zadaniem, i wolaá, abym ja pozostaá w jego gabinecie i

uporządkowaá olbrzymią kartotekĊ. ĩywiáem uzasadnioną obawĊ, Īe pan Okeda sáyszaá o moich

rozmowach z profesorem Kawasaki i wyczuá, Īe zamierzam porzuciü jego szkoáĊ, aby związaü siĊ z

tymi krĊgami akademickimi, które zdoáają zapewniü mi perspektywy na przyszáoĞü. Z pewnoĞcią zbyt

dáugie pozostawanie pod intelektualną opieką pana Okedy byáo dla mnie niekorzystne: wyczuwaáem to

z sarkastycznych uwag rzucanych pod moim adresem przez asystentów profesora Kawasakiego, którzy

podobnie jak moi koledzy pozostali odporni na wszelkie kontakty z innymi kierunkami. Nie ulegaáo

wątpliwoĞci, Īe pan Okeda trzyma mnie caáymi dniami w domu po to, abym siĊ nie ulotniá, a takĪe po

to, aby pohamowaü we mnie niezaleĪnoĞü myĞli, czego udaáo mu siĊ dokonaü z innymi uczniami,

którzy juĪ tylko pilnują siĊ nawzajem i donoszą na siebie za kaĪdą najmniejszą próbĊ

sprzeniewierzenia siĊ autorytetowi mistrza. Powinienem byá jak najszybciej odejĞü od pana Okedy,

decyzjĊ tĊ odkáadaáem wciąĪ na póĨniej tylko z tego powodu, Īe poranki spĊdzane u niego w domu

pod jego nieobecnoĞü wywoáywaáy w moim umyĞle stan báogiej egzaltacji, chociaĪ stan ten nie

sprzyjaá pracy.

Faktycznie, przy pracy czĊsto bywaáem roztargniony; pod byle pretekstem wchodziáem do

innych pokojów, gdzie mogáem spotkaü Makiko, zaskoczyü ją w chwili, gdy nieskrĊpowana

wykonywaáa róĪne domowe czynnoĞci. ChociaĪ czĊĞciej natrafiaáem na panią Miyagi; i gawĊdziáem z

nią, takĪe dlatego, Īe sposobnoĞci do rozmowy — a takĪe do Ğmiaáych Īartów, czĊsto zaprawionych

nutą goryczy zdarzaáo siĊ wiĊcej niĪ z córką.

Wieczorem przy kolacji, kiedy zasiadaliĞmy wokóá wrzącej sukiyaki, pan Okeda badawczo

Page 115: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

przyglądaá siĊ naszym twarzom, jakby wyczytywaá z nich wszystkie sekrety dnia, caáą sieü pragnieĔ

wprawdzie odrĊbnych lecz powiązanych pomiĊdzy sobą, sieü, którą czuáem siĊ omotany, choü nie

chciaáem siĊ z niej uwolniü bez uprzedniego zaspokojenia kaĪdego z tych pragnieĔ. Tak zatem z

tygodnia na tydzieĔ odkáadaáem decyzjĊ, aby poĪegnaü siĊ z nim i z tą pracą sáabo wynagradzaną, a

takĪe pozbawioną perspektyw zrobienia kariery, i pojmowaáem, Īe pojedyncze oka tej rozpiĊtej sieci,

która nie dawaáa mi odejĞü, zaciska jedno po drugim on, pan Okeda.

Byáa pogodna jesieĔ. Pewnego popoáudnia, tuĪ przed nadchodzącą listopadową peánią

ksiĊĪyca, tak siĊ záoĪyáo, Īe rozmawiaáem z Makiko o miejscu, z którego najdogodniej moĪna by byáo

obserwowaü ksiĊĪyc w obramowaniu gaáĊzi drzew. Utrzymywaáem, Īe na trawniku pod drzewem

ginkgo Ğwiatáo padające na dywan z liĞci zamieniáoby ksiĊĪycowy blask w rozproszoną poĞwiatĊ.

Prowadziáem tĊ rozmowĊ w jasno postawionym celu: zamierzaáem zaproponowaü Makiko spotkanie

nocą pod drzewem ginkgo. Dziewczyna odparáa, Īe dogodniejsze byáoby jeziorko, poniewaĪ przy

zimnej i suchej pogodzie odbicie ksiĊĪyca w lustrze wody widaü wyraĨniej niĪ latem, kiedy ksiĊĪyc

spowija aureola mgáy.

— Dobrze — powiedziaáem pospiesznie — nie mogĊ siĊ wprost doczekaü chwili, kiedy

znajdĊ siĊ tam z tobą o wschodzie ksiĊĪyca. Zwáaszcza dlatego — dodaáem — Īe wspomnienie jeziora

budzi we mnie miáe wzruszenie.

Byü moĪe w chwili, gdy wymawiaáem to zdanie, zbyt Īywo przypomniaáem sobie dotkniĊcie

piersi Makiko, bo w moim gáosie daáo siĊ sáyszeü wzburzenie, które wprawiáo ją w popáoch. W

kaĪdym razie Makiko zmarszczyáa brwi i przez chwilĊ milczaáa. Pragnąc rozproszyü tĊ atmosferĊ

zakáopotania — nie chciaáem, aby zakáóciáa miáosne rojenia, którym siĊ oddawaáem — pozwoliáem,

aby wymknąá mi siĊ nierozwaĪny odruch: otworzyáem i zwaráem szczĊki, tak jakbym zamierzaá coĞ

ugryĨü. Makiko bezwiednie rzuciáa siĊ do tyáu z nagáym wyrazem bólu na twarzy, jakby naprawdĊ

poczuáa ukąszenie w jakimĞ czuáym miejscu. Natychmiast opanowaáa siĊ i wyszáa z pokoju. Ruszyáem

za nią.

W sąsiednim pokoju na macie siedziaáa pani Miyagi, zajĊta ukáadaniem w wazonie jesiennych

kwiatów i gaáĊzi. Poruszaáem siĊ jak lunatyk, toteĪ niespodziewanie ujrzaáem ją przykucniĊtą u moich

stóp i zatrzymaáem siĊ w porĊ, aby na nią nie wpaĞü i nie przewróciü gaáĊzi. Gest Makiko wywoáaá we

mnie nagáe poĪądanie i ten mój stan nie umknąá uwadze pani Miyagi, zwáaszcza Īe przez roztargnienie

zderzyáem siĊ z nią w ten sposób. W kaĪdym razie pani Miyagi, nie podnosząc oczu, trzepnĊáa mnie

kwiatem kamelii, który wkáadaáa wáaĞnie do wazonu, zupeánie jakby zamierzaáa mnie uderzyü czy teĪ

odepchnąü tĊ czĊĞü mojego ciaáa, która nachylaáa siĊ nad nią, a moĪe chciaáa takĪe ze mną poigraü,

sprowokowaü mnie lub pobudziü tym pieszczotliwym smagniĊciem. Wysunąáem rĊce, starając siĊ

ocaliü przed zniszczeniem tĊ kompozycjĊ z kwiatów i liĞci, tymczasem ona równieĪ zrĊcznie

przebieraáa palcami wĞród gaáĊzi, pochylona do przodu, i doszáo do tego, Īe moja rĊka nieumyĞlnie

wsunĊáa siĊ pomiĊdzy kimono a nagie ciaáo pani Miyagi i niespodziewanie ĞcisnĊáa miĊkką i ciepáą

pierĞ o podáuĪnym ksztaácie, w tej samej zaĞ chwili rĊka pani wynurzyáa siĊ spomiĊdzy gaáĊzi keiaki

(zwanego w Europie wiązem kaukaskim, przyp. táum.), dotknĊáa mojego czáonka i ujĊáa go ruchem

Ğmiaáym i swobodnym wyáuskując go spomiĊdzy warstw ubrania, tak jakby dokonywaáa operacji

usuwania z kwiatów zbĊdnych liĞci i gaáĊzi.

Tym, co w piersi pani Miyagi budziáo moją ciekawoĞü, byá wianuszek wypukáych brodawek,

Page 116: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

drobno i gruboziarnistych, rozsianych na powierzchni doĞü znacznej otoczki sutkowej, bardziej

zagĊszczonych na brzegach, chociaĪ ich przednia straĪ dotaráa do samego wierzchoáka.

Prawdopodobnie kaĪda z tych brodawek wysyáaáa impulsy, które pani Miyagi odbieraáa raz jako

silniejsze, raz jako sáabsze, zjawisko to áatwo dawaáo siĊ sprawdziü, lekko naciskaáem brodawki mniej

wiĊcej w odstĊpie jednej sekundy i badaáem bezpoĞrednią reakcjĊ sutki, a zachowanie pani Miyagi

informowaáo mnie o poĞredniej reakcji caáego ciaáa, jej reakcje zaĞ porównywaáem z moimi

doznaniami, bo pomiĊdzy jej wraĪliwoĞcią a moją wytworzyáa siĊ juĪ pewna wiĊĨ. Prowadziáem owo

delikatne rozpoznanie dotykowe nie tylko za poĞrednictwem opuszek palców, lecz kierowaáem teĪ w

sposób najbardziej korzystny moim czáonkiem, który lekko przytkniĊty do skóry, gáadziá jej piersi

kolistym ruchem, pozycja bowiem, w jakiej oboje siĊ znaleĨliĞmy, sprzyjaáa spotkaniu siĊ tych naszych

odmiennych miejsc erogennych, pani Miyagi zaĞ okazywaáa zadowolenie i towarzyszyáa mi, wáadczo

wyznaczając trasĊ tych przebiegów. Tak siĊ skáada, Īe równieĪ mój naskórek posiada wzdáuĪ linii

czáonka, a zwáaszcza po wypuklejszej stronie jego wierzchoáka, punkty i pasaĪe szczególnie wraĪliwe,

o skali rozpiĊtej od uczucia bezmiernej báogoĞci, poprzez doznania przyjemne, do swĊdzenia, a

wreszcie do bólu, na podobieĔstwo punktów i pasaĪy nie akcentowanych lub bezdĨwiĊcznych. Owo

przypadkowe czy teĪ rozmyĞlne spotkanie tych naszych odmiennych i wraĪliwych, a nawet

nadwraĪliwych koniuszków stwarzaáo gamĊ doznaĔ rozmaicie zestrojonych, choü osiągniĊcie rejestru

koĔcowego wymagaáo od nas jeszcze niemaáo trudu.

OddawaliĞmy siĊ wáaĞnie tym üwiczeniom, kiedy we wnĊce, którą tworzyáy przesuwane

drzwi, pojawiáa siĊ sylwetka Makiko. NajwyraĨniej dziewczyna oczekiwaáa mojego poĞcigu i teraz

zjawiáa siĊ, Īeby zobaczyü, co mnie powstrzymaáo. Zrozumiaáa od razu i zniknĊáa, lecz to wystarczyáo,

bym dostrzegá pewną zmianĊ w jej ubiorze: obcisáy sweter zastąpiáa jedwabna domowa suknia, luĨna,

jakby stworzona, aby ustąpiü pod wewnĊtrznym naporem tego, co w dziewczynie rozkwitaáo, aby

zeĞlizgnąü siĊ z jej gáadkiej skóry przy pierwszym natarciu poĪądliwoĞci, której ta gáadka skóra nie

mogáa nie wywoáaü.

— Makiko! — krzyknąáem, chciaáem jej wyjaĞniü (chociaĪ naprawdĊ nie wiedziaábym, od

czego mam zacząü), Īe pozycja, w której zastaáa mnie i swoją matkĊ, jest wyáącznie nastĊpstwem

przypadkowego zbiegu okolicznoĞci, co pchnĊáo na boczne tory moje poĪądanie, wymierzone

niedwuznacznie w nią, w Makiko. Na widok rozchylonej jedwabnej sukni moje poĪądanie wzmagaáo

siĊ, stawaáo siĊ coraz bardziej natarczywe, jawne w caáej swej okazaáoĞci, toteĪ z obrazem Makiko w

oczach i dotykiem pani Miyagi na skórze czuáem, Īe za chwilĊ pokona mnie rozkosz.

Pani Miyagi musiaáa to zauwaĪyü, bo uczepiwszy siĊ moich ramion, pociągnĊáa mnie na matĊ

i szybkimi wĊĪowymi ruchami caáego ciaáa wĞlizgnĊáa swoje wilgotne i chwytliwe áono pod mój

czáonek, który od razu zostaá wcháoniĊty jak przez przyssawkĊ, podczas gdy jej chude nogi oplataáy siĊ

wokóá moich bioder. Pani Miyagi byáa niezwykle zrĊczna: stopy w biaáych baweánianych skarpetkach

skrzyĪowaáa na mojej koĞci krzyĪowej, unieruchamiając mnie niczym w uchwycie imadáa.

Moje wezwanie do Makiko nie pozostaáo bez odpowiedzi. Za papierową Ğcianką

przesuwanych drzwi zarysowaáa siĊ sylwetka dziewczyny. Makiko uklĊkáa na macie, wysunĊáa gáowĊ,

twarz miaáa ĞciągniĊtą jakby z braku tchu, usta rozchylone, oczy szeroko rozwarte, Ğledziáa podrygi

swojej matki i moje z zaciekawieniem i odrazą. Ale nie byáa sama: po drugiej stronie korytarza, we

wnĊce innych drzwi zastygáa bez ruchu postaü mĊĪczyzny. Nie wiem od jak dawna pan Okeda staá

Page 117: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

tam. Patrzyá uwaĪnie nie na swoją ĪonĊ ani na mnie. lecz na córkĊ, która patrzyáa na nas. W jego

lodowatej Ĩrenicy, w zaciĞniĊtych wargach odbijaá siĊ refleks spazmatycznego skurczu pani Miyagi,

odbitego w spojrzeniu jego córki.

Spostrzegá, Īe go widzĊ. Nie poruszyá siĊ. W tamtej chwili zrozumiaáem, Īe nie zamierza mi

przeszkodziü ani wypĊdziü mnie z domu, Īe nigdy nie napomknie o tej scenie ani o scenach

nastĊpnych, jeĞli miaáyby siĊ powtórzyü. Zrozumiaáem teĪ, Īe to milczące przyzwolenie nie da mi nad

nim Īadnej wáadzy ani nie osáabi mojej zaleĪnoĞci. Tajemnica ta zwiąĪe mnie z nim, lecz nie zwiąĪe

jego ze mną; nikomu nie mógábym wyjawiü tego, na co on patrzy, nie przyznając siĊ do

niechwalebnego wspóáudziaáu.

CóĪ mogáem obecnie poradziü? Byáem skazany na to, aby brnąü coraz dalej w gmatwaninie

nieporozumieĔ, bo teraz Makiko niewątpliwie uznaáa mnie za jednego z kochanków swojej matki,

Miyagi zaĞ wiedziaáa, Īe patrzĊ na nią mając w oczach wyáącznie obraz jej córki, i obie z pewnoĞcią

kaĪą mi to boleĞnie odpokutowaü, w Ğrodowisku akademickim zaĞ plotki rozchodzą siĊ szybko,

podsycane záoĞliwoĞcią moich kolegów, gotowych i w ten sposób przysáuĪyü siĊ rachubom mistrza,

toteĪ rzucą oszczerczy cieĔ na moją zaĪyáoĞü z domem Okedów, zniesáawią mnie w oczach

wykáadowców, a w nich wáaĞnie pokáadaáem najwiĊksze nadzieje na odmianĊ mojego losu.

Jakkolwiek trapiáy mnie te okolicznoĞci, zdoáaáem siĊ skupiü i oddzieliü ogólne wraĪenie,

jakie obudziá mój czáonek ĞciĞniĊty w áonie pani Miyagi od cząstkowych wraĪeĔ wywoáywanych przez

moje posuwiste ruchy i jej gwaátowne skurcze. DziĊki takiemu natĊĪeniu uwagi mogáem przedáuĪaü

ów stan rzeczy, niezbĊdny do poczynienia pewnych spostrzeĪeĔ, toteĪ opóĨniaáem gwaátowne

koĔcowe przesilenie, wyodrĊbniając chwile niewraĪliwoĞci bądĨ wraĪliwoĞci cząstkowej, które z kolei

ponad miarĊ podnosiáy wartoĞü nagáych podniet zmysáowych, rozmieszczonych w sposób

nieobliczalny w czasie i w przestrzeni. — Makiko! Makiko! — jĊczaáem do ucha pani Miyagi,

stapiając w udrĊce te sekundy nadwraĪliwoĞci z obrazem jej córki i z gamą doznaĔ nieporównanie

odmiennych, które, jak sobie wyobraĪaáem, mogáaby ona we mnie obudziü. Aby nie utraciü kontroli

nad swoimi reakcjami, rozmyĞlaáem, w jaki sposób jeszcze tego wieczoru opiszĊ je panu Okedzie.

OtóĪ deszcz liĞci ginkgo cechuje siĊ tym, Īe w kaĪdej chwili kaĪdy opadający liĞü znajduje siĊ na innej

wysokoĞci niĪ pozostaáe, dlatego teĪ w pustej i niewraĪliwej przestrzeni ksztaátującej doznania

wzrokowe moĪna wyodrĊbniü róĪne szczeble, a na kaĪdym z tych szczebli wiruje jeden i tylko jeden

listek.

Page 118: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

IX

Zapinasz pasy. Samolot podchodzi do lądowania. Lot jest przeciwieĔstwem podróĪy:

przemierzasz lukĊ w przestrzeni, znikasz w próĪni, godzisz siĊ, aby nie przebywaü w Īadnym miejscu

przez pewien okres, który takĪe jest w pewnym sensie próĪnią w czasie, potem ponownie pojawiasz

siĊ w miejscu i w chwili pozbawionych jakiegokolwiek związku z tym, gdzie i kiedy zniknąáeĞ. Co

robisz? Czym wypeániasz swoją nieobecnoĞü w Ğwiecie i nieobecnoĞü Ğwiata w tobie? Czytasz, nie

odrywasz oczu od ksiąĪki, czytasz na trasie od lotniska do lotniska, bo poza kartką papieru istnieje

pustka, anonimowe lądowania, anonimowa macica z metalu, która ciĊ wcháonĊáa i która ciĊ Īywi,

anonimowy táum pasaĪerów, wciąĪ innych i wciąĪ takich samych. ToteĪ lepiej juĪ zająü siĊ podczas

lotu inną abstrakcją, która wystĊpuje pod postacią anonimowej monotonii czcionki drukarskiej; takĪe i

w tym przypadku wyáącznie zdolnoĞü przywoáywania imion wáasnych przekonuje ciĊ, Īe przelatujesz

nad czymĞ, co istnieje, a nie nad pustką. Pojmujesz, Īe trzeba sporej dozy lekkomyĞlnoĞci, aby zaufaü

niepewnym mechanizmom niezbyt precyzyjnie kierowanym; byü moĪe dowodzi to niepohamowanej

skáonnoĞci do biernej postawy, do regresji, do dzieciĊcego uzaleĪnienia. (Lecz czy te rozwaĪania

dotyczą podróĪy samolotem czy lektury?)

Maszyna ląduje, nie zdoáaáeĞ dokoĔczyü powieĞci Na dywan z liĞci w poĞwiacie ksiĊĪyca

Takakumi Ikoki. Czytasz dalej, schodząc ze schodków, czytasz w autobusie jadącym przez páytĊ

lotniska, w kolejce do kontroli paszportów i do odprawy celnej. Posuwasz siĊ z otwartą ksiąĪką przed

oczami, a tu nagle ktoĞ wyjmuje ci ją z rĊki i jak po podniesieniu kurtyny dostrzegasz przed sobą

trzech policjantów ustawionych w szeregu; wszyscy trzej wygalowani w skórzane pasy, uzbrojeni w

broĔ automatyczną, poáyskują záotem orzeáków i naramienników.

— AleĪ to moja ksiąĪka... — kwilisz, wyciągając ruchem dziecka bezbronną rĊkĊ w stronĊ tej

wáadczej zapory z báyszczących guzików i wylotów luf.

— Skonfiskowana. Ta ksiąĪka nie moĪe wjechaü do Ataguitanii. Jest tutaj zakazana.

— AleĪ jak to moĪliwe?... KsiąĪka o jesiennych liĞciach? Ale jakim prawem?...

— Jest na liĞcie ksiąĪek podlegających konfiskacie. Takie jest nasze prawo. Czy pan chce nas

pouczaü? — W jednej chwili, od sáowa do sáowa, od jednej sylaby do drugiej, ton gáosu z oscháego

staje siĊ szorstki, z szorstkiego zastraszający, z zastraszającego groĨny.

— AleĪ ja... wáaĞnie ją koĔczyáem...

— Daj spokój — szepcze jakiĞ gáos za tobą. — Nie zadawaj siĊ z nimi. Nie przejmuj siĊ

ksiąĪką, ja teĪ mam egzemplarz, pomówimy o tym póĨniej...

Ta podróĪna wygląda na pewną siebie, taka tyczka w spodniach, w okularach, objuczona

pakunkami, przechodzi przez kontrolĊ z miną staáego bywalca. Czy znasz ją? Nawet jeĞli tak ci siĊ

wydaje, udawaj, Īe nic siĊ nie staáo, ona z pewnoĞcią nie chce, aby widziano, jak z tobą rozmawia.

Daáa ci znak, ĪebyĞ za nią poszedá, nie straü jej z oczu. Po wyjĞciu z lotniska wsiada do taksówki i daje

ci znak, ĪebyĞ wziąá nastĊpną. Jej taksówka zatrzymuje siĊ w szczerym polu, ona wysiada z

wszystkimi pakunkami i przesiada siĊ do twojej. Gdyby nie króciutkie wáosy i ogromne okulary,

powiedziaábyĞ, Īe przypomina LotariĊ.

Próbujesz powiedzieü: — Ale czy ty jesteĞ?...

Page 119: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Corinna, mów do mnie Corinna.

Corinna szpera w swoich torbach, wyciąga jakąĞ ksiąĪkĊ, podaje ci ją.

— AleĪ to inna ksiąĪka — mówisz, dostrzegając na okáadce nieznany tytuá, obce nazwisko

autora; jest to Wokóá pustego grobu Calixta Bandery. — PrzecieĪ oni zabrali mi ksiąĪkĊ Ikoki!

— To wáaĞnie ta, którą ci daáam. W Ataguitanii ksiąĪki mogą krąĪyü wyáącznie w faászywych

okáadkach.

Podczas gdy taksówka zapuszcza siĊ z caáą prĊdkoĞcią w zakurzone przedmieĞcia, nie moĪesz

oprzeü siĊ pokusie, otwierasz ksiąĪkĊ i sprawdzasz, czy Corinna powiedziaáa prawdĊ. Ale gdzie tam.

TĊ ksiąĪkĊ widzisz po raz pierwszy i wcale nie wygląda na japoĔską powieĞü: zaczyna siĊ od tego, Īe

jakiĞ jeĨdziec pĊdzi przez páaskowyĪ, wĞród agaw, i widzi krąĪące nad sobą drapieĪne ptaki, zwane

zopilotes.

— Skoro okáadka zostaáa sfaászowana — odzywasz siĊ — to tekst teĪ bĊdzie faászywy

— A czego siĊ spodziewaáeĞ? — mówi Corinna. — Proces falsyfikacji, raz wprawiony w

ruch, nie daje siĊ juĪ zatrzymaü. W tym kraju wszystko, co moĪna sfaászowaü, zostaáo juĪ sfaászowane:

obrazy muzealne, sztabki záota, bilety autobusowe. Kontrrewolucja i rewolucja walczą ze sobą przy

pomocy kolejnych aktów faászerstwa. W rezultacie nikt nie jest pewien tego, co jest prawdziwe, a co

faászywe, policja polityczna symuluje akcje rewolucyjne, rewolucjoniĞci zaĞ przebierają siĊ za

policjantów.

— I kto w koĔcu na tym zyskuje?

— Jest za wczeĞnie, aby to rozstrzygnąü. Trzeba zobaczyü, kto potrafi lepiej wykorzystaü

wáasne i cudze faászerstwa, czy policja, czy nasza organizacja. Kierowca taksówki nadstawia uszu.

Dajesz znak Corinnie, jakbyĞ chciaá ją przestrzec, aby nie powiedziaáa nic nierozwaĪnego.

Na to ona: Nie obawiaj siĊ. To faászywa taksówka. Natomiast niepokoi mnie to, Īe za nami

jedzie druga taksówka.

— Faászywa czy prawdziwa?

— Z pewnoĞcią faászywa, nie wiem tylko, czy naleĪy do policji, czy do nas.

Zerkasz do tyáu, na drogĊ. — AleĪ — wykrzykujesz — za tą drugą jedzie trzecia...

— To mogą byü nasi, którzy kontrolują ruchy policji, ale równie dobrze moĪe to byü policja

na tropie naszych...

Druga taksówka wyprzedza was, zatrzymuje siĊ, ze Ğrodka wyskakują uzbrojeni mĊĪczyĨni,

kaĪą wam wysiąĞü.

— Policja! JesteĞcie aresztowani! — Wszystkim trojgu zakáadają kajdanki i kaĪą przesiąĞü siĊ

do drugiej taksówki: tobie. Corinnie i waszemu kierowcy.

Corinna. spokojna i uĞmiechniĊta, pozdrawia funkcjonariuszy: — To ja, Gertruda. A to jeden

z naszych, przyjaciel. ZawieĨcie nas do dowództwa.

Otwierasz usta ze zdumienia. Corinna-Gertruda szepcze w twoim jĊzyku: — Nie bój siĊ. To

są faászywi policjanci, tak naprawdĊ to są nasi.

Zaledwie ruszyliĞcie, kiedy trzecia taksówka blokuje drogĊ drugiej. Wyskakują z niej inni

uzbrojeni mĊĪczyĨni, twarze mają zakryte. Rozbrajają policjantów, zdejmują kajdanki tobie i Corinnie-

Gertrudzie, zakuwają policjantów, pakują wszystkich do swojej taksówki.

Corinna-Gertruda wydaje siĊ nieporuszona: — DziĊkujĊ, przyjaciele mówi. — Jestem Ingrid,

Page 120: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

a to jest jeden z naszych. Czy wieziecie nas do kwatery gáównej?

— Zamknij dziób! mówi ten, który wygląda na dowódcĊ. — Tylko nie próbujcie Īadnych

sztuczek! Teraz musimy zawiązaü wam oczy. JesteĞcie naszymi zakáadnikami.

Sam juĪ nie wiesz, co o tym sądziü, tym bardziej Īe Corinna-Gertruda-Ingrid zostaáa

uprowadzona przez tamtą taksówkĊ. Kiedy pozwalają ci odzyskaü wáadzĊ nad wáasnymi koĔczynami i

nad wzrokiem, znajdujesz siĊ w komisariacie policji, czy teĪ w biurze koszar. Podoficerowie w

mundurach fotografują ciĊ z przodu i z profilu, biorą odciski twoich palców. JakiĞ oficer woáa: —

Alfonsina!

Wchodzi Gertruda-Ingrid-Corinna, takĪe i ona w mundurze, káadzie przed oficerem teczkĊ z

dokumentami do podpisania.

Ty tymczasem zostajesz poddany rutynowej procedurze, przechodzisz od biurka do biurka,

jeden z funkcjonariuszy bierze w depozyt twoje dokumenty, drugi twoje pieniądze, trzeci ubranie, za

które dostajesz wiĊzienny kombinezon.

— Co to znowu za puáapka? — udaje ci siĊ zapytaü Ingrid-GertrudĊ-AlfonsinĊ, która zbliĪa

siĊ w chwili, kiedy dyĪurni odwracają siĊ do ciebie plecami.

— WĞród rewolucjonistów znajdują siĊ agenci kontrrewolucjonistów, to oni wciągnĊli nas w

zasadzkĊ policji. Ale na szczĊĞcie w policji jest wielu agentów rewolucjonistów, a ci udawali, Īe

rozpoznają we mnie funkcjonariuszkĊ tego komanda. JeĞli zaĞ chodzi o ciebie, wyĞlą ciĊ do

faászywego wiĊzienia, to znaczy do prawdziwego paĔstwowego wiĊzienia, nad którym jednakĪe

nadzór sprawujemy my, a nie oni.

Na myĞl nieodparcie przychodzi ci Marana. KtóĪ inny mógáby wymyĞliü podobną

machinacjĊ?

— Zdaje mi siĊ, Īe rozpoznajĊ styl waszego szefa — mówisz do Alfonsiny.

— To niewaĪne, kto jest szefem. Mógáby to byü faászywy szef, który udaje, Īe pracuje dla

rewolucji, jego celem zaĞ byáoby popieranie kontrrewolucji, albo teĪ taki, który udaje, Īe pracuje dla

kontrrewolucji w przekonaniu, iĪ w ten sposób otworzy drogĊ rewolucji.

— A ty z kim wspóápracujesz?

— Mój przypadek jest inny. Ja jestem prawdziwą agentką rewolucji, która przeniknĊáa do

obozu faászywych rewolucjonistów. Aby mnie nie odkryto, muszĊ udawaü kontrrewolucjonistkĊ, która

przeniknĊáa w szeregi prawdziwych rewolucjonistów. I naprawdĊ nią jestem: wykonujĊ polecenia

policji, ale nie tej prawdziwej, bo podlegam agentom rewolucji, którzy przeniknĊli w szeregi agentów

kontrrewolucji.

— JeĞli dobrze zrozumiaáem, tu wszyscy są agentami zarówno policji jak i rewolucji. Ale w

jaki sposób udaje siĊ wam nawzajem rozpoznawaü?

— W przypadku kaĪdej nowej osoby trzeba sprawdziü, kim są agenci, którzy pozwolili jej

przeniknąü w szeregi agentów. A jeszcze przedtem trzeba siĊ dowiedzieü, kto wprowadziá tych

agentów.

— I walczycie tak do ostatniej kropli krwi wiedząc, Īe Īadne z was nie jest tym, za kogo siĊ

podaje?

— A co to ma do rzeczy? KaĪdy musi odgrywaü swoją rolĊ aĪ do koĔca.

— A jaką rolĊ ja miaábym odegraü?

Page 121: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Nie denerwuj siĊ i czekaj. Czytaj dalej swoją ksiąĪkĊ.

— Do diabáa! Zgubiáem ją, kiedy mnie uwolnili, to znaczy aresztowali...

— To bez znaczenia. WiĊzienie, w którym ciĊ zamkną, jest wzorowym wiĊzieniem, z

biblioteką wyposaĪoną w ostatnie nowoĞci.

— TakĪe w ksiąĪki zakazane?

— A gdzieĪ miaáyby siĊ znajdowaü ksiąĪki zakazane, jeĞli nie w wiĊzieniu.

(PrzybyáeĞ aĪ tutaj, do Ataguitanii, Īeby záowiü faászerza powieĞci, a staáeĞ siĊ wiĊĨniem

systemu, w którym kaĪdy fakt jest faászywy. Albo inaczej: chciaáeĞ zapuĞciü siĊ w gáąb puszczy,

przemierzyü stepy, przewĊdrowaü páaskowyĪe, sforsowaü górskie áaĔcuchy, podąĪając tropem

wywiadowcy Marany, który zaginąá szukając Ĩródeá powieĞci — rzeki, tymczasem wciąĪ wpadasz na

kraty wiĊziennego systemu, które ogradzają caáą planetĊ, zamykając twoją przygodĊ w ciasnych,

zawsze jednakowych korytarzach... Czy to nadal jest twoja historia, Czytelniku? Wyprawa, którą

podjąáeĞ z miáoĞci do Ludmiáy, zawiodáa ciĊ tak daleko od niej, Īe straciáeĞ ją z oczu. Skoro ona juĪ

tobą nie kieruje, nie pozostaje ci nic innego, jak zaufaü jej lustrzanemu odbiciu, Lotarii...

Ale czy to naprawdĊ jest Lotaria? — Nie wiem o kogo ci chodzi. Podajesz imiona, których

nie znam — odpowiada ci za kaĪdym razem, kiedy usiáujesz odwoáaü siĊ do minionych wydarzeĔ. Czy

tego wymagają od niej reguáy konspiracji? PrawdĊ mówiąc, nie jesteĞ pewien jej toĪsamoĞci... Czy jest

to faászywa Corinna, czy faászywa Lotaria? Pewien jesteĞ tylko jednego: jej rola w twojej historii

przypomina rolĊ Lotarii, a zatem imiĊ Lotaria pasuje do niej i nie potrafiábyĞ nazywaü jej inaczej.

— Czy chcesz zaprzeczyü, Īe masz siostrĊ?

— Mam siostrĊ i nie widzĊ Īadnego związku z naszą rozmową.

— Czy twoja siostra lubi powieĞci, których bohatera wie posiadają psychikĊ niepokojącą i

skomplikowaną?

— Moja siostra zawsze mawia, Īe lubi powieĞci, w których wyczuwa siáĊ elementarną,

pierwotną, sejsmiczną. Tak wáaĞnie mówi: sejsmiczną.)

— Pan wniósá skargĊ na wiĊzienną bibliotekĊ w sprawie niepeánego tomu powieĞci — mówi

wysoki urzĊdnik zza wysokiego biurka.

Wydajesz westchnienie ulgi. Od chwili kiedy straĪnik wywoáaá ciĊ z celi i przemierzaáeĞ

korytarze, pokonywaáeĞ schody i podziemne przejĞcia, piąáeĞ siĊ po stopniach, mijaáeĞ przedpokoje i

pomieszczenia biurowe, nie opuszczaá ciĊ strach, chwytaáy ciĊ dreszcze, drĊczyáy napady gorączki. A

tymczasem oni chcieli po prostu odpowiedzieü na twoją reklamacjĊ w sprawie powieĞci Wokóá pustego

grobu Calixta Bandery! Czujesz, jak lĊk ustĊpuje miejsca rozczarowaniu, doznaáeĞ go juĪ wczeĞniej na

widok rozklejonej okáadki, która zawieraáa kilka wystrzĊpionych i zniszczonych arkuszy.

— Pewnie, Īe wniosáem skargĊ — odpowiadasz. — Tak siĊ chwalicie waszą wzorową

biblioteką we wzorowym wiĊzieniu, a potem, kiedy zamawiam ksiąĪkĊ figurującą jak naleĪy w

katalogu, otrzymujĊ zwitek przetartych kartek! Ciekaw jestem, w jaki sposób zamierzacie

przeprowadziü reedukacjĊ wiĊĨniów stosując podobne metody!

MĊĪczyzna przy biurku powoli zdejmuje okulary. Potrząsa ze smutkiem gáową. — Nie

wnikam w przedmiot pana zaĪalenia. Nie naleĪy to do moich obowiązków. Nasza placówka utrzymuje

wprawdzie Ğcisáy kontakt zarówno z wiĊzieniem, jak i z biblioteką, ale zajmuje siĊ szerszą

Page 122: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

problematyką. KazaliĞmy tu pana wezwaü, bo wiemy, Īe jest pan Czytelnikiem powieĞci, a my potrze-

bujemy konsultacji. Siáy porządkowe: wojsko, policja, sądownictwo, zawsze miaáy trudnoĞci z

opiniowaniem ksiąĪek, niezdecydowane, czy daną ksiąĪkĊ naleĪy zakazaü, czy teĪ moĪna ją tolerowaü;

to efekt braku czasu na rozlegáe lektury, niepewnoĞü kryteriów estetycznych i filozoficznych,

sáuĪących za podstawĊ oceny... Nie, proszĊ siĊ nie obawiaü, nie chcemy pana zmusiü do udzielenia

nam pomocy w pracach cenzorskich. Wspóáczesna technologia juĪ wkrótce pozwoli nam wypeániü te

zadania szybko i skutecznie. Posiadamy maszyny zdolne do czytania, przeprowadzania analizy i oceny

kaĪdego tekstu. Musimy natomiast poddawaü kontroli wiarygodnoĞü samych przyrządów. Pan figuruje

w naszych kartotekach jako czytelnik kategorii Ğredniej i mamy informacje, Īe przeczytaá pan,

przynajmniej czĊĞciowo, Wokóá pustego grobu Calixta Bandery. UznaliĞmy za wáaĞciwe skon-

frontowaü pana wraĪenia z lektury z wynikami czytającej maszyny.

Kieruje ciĊ do sali z aparatur. — Przedstawiam panu naszą programistkĊ SheilĊ.

Przed tobą. w biaáym fartuchu zapiĊtym pod szyjĊ, stoi Corinna-Gertruda-Alfonsina i dogląda

zestawu gáadkich, metalowych sprzĊtów, podobnych do automatycznych zmywarek. — To są

jednostki pamiĊci, które zakodowaáy caáy tekst Wokóá pustego grobu. KoĔcówka jest poáączona z

maszyną piszącą, zdolną, jak pan widzi, odtworzyü powieĞü sáowo w sáowo, od początku do koĔca —

mówi urzĊdnik. Dáugi arkusz papieru rozwija siĊ z czegoĞ w rodzaju maszyny do pisania, która z prĊd-

koĞcią karabinu maszynowego pokrywa go bezdusznymi wersalikami.

— A wiĊc, jeĞli pan pozwoli, skorzystam z tego i przeczytam rozdziaáy, których brakuje mi

do koĔca — mówisz, muskając z trwoĪliwą pieszczotą gĊstą rzekĊ pisma, rozpoznajesz w niej prozĊ,

która towarzyszyáa ci w godzinach uwiĊzienia.

— ProszĊ siĊ nie krĊpowaü — mówi urzĊdnik — zostawiam pana z Sheilą, ona podáączy

wáaĞciwy program.

Czytelniku, odnalazáeĞ ksiąĪkĊ, której szukaáeĞ, teraz moĪesz podjąü przerwany wątek,

uĞmiech powraca na twoje wargi. Ale jak ci siĊ zdaje, czy tak wáaĞnie ma wyglądaü dalszy ciąg tej

historii? Nie, nie historii powieĞciowej, lecz twojej wáasnej historii. Jak dáugo bĊdziesz biernie znosiá

koleje losu? RzuciáeĞ siĊ w wir akcji, peáen zapaáu, Īądny przygód. A potem? Twoja rola prĊdko

sprowadziáa siĊ do roli tego, kto przygląda siĊ sytuacjom stworzonym przez innych, poddaje siĊ cudzej

woli, zostaje wplątany w wydarzenia, które wymykają siĊ spod jego kontroli. A zatem do czego sáuĪy

ci rola powieĞciowego bohatera? JeĞli nie wycofasz siĊ z tej gry, bĊdzie to oznaczaáo, Īe i ty

uczestniczysz w ogólnej mistyfikacji.

Chwytasz dziewczynĊ za przegub rĊki. — Dosyü tych przebieranek, Lotario! Jak dáugo

jeszcze pozwolisz sobą manipulowaü w tym policyjnym systemie?

Tym razem Sheila-Ingrid-Corinna nie potrafi ukryü pewnego zmieszania. Uwalnia rĊkĊ z

twojego uchwytu. — Nie rozumiem, kogo oskarĪasz, nie wiem, o czym mówisz. Ja obraáam bardzo

jasną strategiĊ. Opozycja musi przedostaü siĊ w tryby mechanizmu wáadzy, aby tĊ wáadzĊ obaliü.

— A potem powieliü ją jota w jotĊ! Daremnie siĊ maskujesz, Lotario! Jak rozepniesz guziki

munduru, pod spodem ukaĪe siĊ inny mundur!

Sheila patrzy na ciebie prowokująco: — Rozpiąü guziki?... Spróbuj...

RzuciáeĞ juĪ wyzwanie, nie moĪesz siĊ wycofaü. DrĪącą rĊką rozpinasz guziki biaáego

fartucha programistki Sheili i odsáaniasz policyjny mundur Alfonsiny, odrywasz záote guziki Alfonsiny

Page 123: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

i obnaĪasz anorak Corinny, ciągniesz zamek báyskawiczny Corinny i dostrzegasz naszywki Ingrid...

Dalej ona sama zrywa z siebie pozostaáą odzieĪ: ukazują siĊ dwie jĊdrne piersi o ksztaácie

melonów, lekko wklĊsáa przepona, wciągniĊty pĊpek, lekko wypukáy brzuch, dwa peáne biodra osoby

pozornie chudej, wyniosáe áono, dwa mocne i dáugie uda.

— A to? Czy to takĪe jest mundur? — krzyczy Sheila. ZmieszaáeĞ siĊ trochĊ. — Nie, to nie...

— mruczysz.

— A wáaĞnie Īe tak! — woáa Sheila. — Ciaáo to jest mundur! Ciaáo to oddziaá zbrojny! Ciaáo

to brutalna akcja! Ciaáo Īąda wáadzy! Ciaáo wypowiada wojnĊ! Ciaáo umacnia swoją pozycjĊ

podmiotu! Ciaáo jest celem, a nie Ğrodkiem! Ciaáo coĞ znaczy! Komunikuje! Protestuje! Obala!

To mówiąc Sheila-Alfonsina-Gertruda rzuca siĊ na ciebie, zrywa twoją wiĊzienną odzieĪ,

wasze nagie czáonki splatają siĊ pod szafami elektronicznych pamiĊci.

Czytelniku, co robisz? Nie opierasz siĊ? Nie uciekasz? Ach, ty w tym uczestniczysz...

Rzucasz siĊ w to na oĞlep... Niezaprzeczalnie jesteĞ bohaterem tej ksiąĪki, w porządku, ale czy

naprawdĊ sądzisz, Īe to daje ci prawo do utrzymywania stosunków cielesnych z wszystkimi kobiecymi

postaciami? Tak bez Īadnego przygotowania... Czy nie wystarczy twoja historia z Ludmiáą, aby

intryga nabraáa ciepáa i wdziĊku miáosnej opowieĞci? Jaką masz potrzebĊ, aby zabawiaü siĊ takĪe z jej

siostrą (albo z kimĞ, kogo utoĪsamiasz z jej siostrą), z tą Lotarią-Corinną-Sheilą, do której tak

naprawdĊ nigdy nie czuáeĞ nawet sympatii?... To naturalne, Īe chcesz siĊ odegraü, po tym jak przez

caáe stronice ĞledziáeĞ wydarzenia z bierną rezygnacją, ale czy ten sposób wydaje ci siĊ wáaĞciwy? A

moĪe powiesz, Īe i w tĊ sytuacjĊ wciągniĊto ciĊ wbrew twojej woli. Dobrze wiesz, Īe ta dziewczyna

robi wszystko na zimno, caáą swoją teoriĊ doprowadza w praktyce aĪ do skrajnoĞci, nie zwaĪając na

nieobliczalne skutki... Chciaáa daü ci ideologiczną demonstracjĊ, nic poza tym... Dlaczego tym razem

daáeĞ siĊ natychmiast przekonaü jej argumentom? Miej siĊ na bacznoĞci, Czytelniku, tutaj wszystko

jest inne, niĪ ci siĊ wydaje, wszystko jest dwuznaczne...

Báysk flesza i seria pstrykniĊü aparatu fotograficznego wcháania biel waszych konwulsyjnych

i splątanych nagoĞci.

— Kapitanie Aleksandro, znowu dajesz siĊ zaskoczyü naga w ramionach wiĊĨnia! - strofuje ją

niewidzialny fotograf. — Te migawki wzbogacą twoje osobiste dossier... - i gáos oddala siĊ, z

szyderczym Ğmiechem.

Alfonsina-Sheila-Aleksandra wstaje, okrywa siĊ ze znudzoną miną. — Nigdy nie dają mi

chwili spokoju — prycha — praca dla dwóch zwalczających siĊ tajnych sáuĪb ma ten minus, Īe obie

sáuĪby nieustannie usiáują ciĊ szantaĪowaü.

Ty takĪe usiáujesz wstaü i zaplątujesz siĊ w arkusze wystukane przez piszącą maszynĊ:

początek powieĞci rozciąga siĊ na podáodze jak kot, który chce siĊ bawiü. Obecnie to historie, które

przeĪywasz, urywają siĊ w punkcie kulminacyjnym, a zatem moĪe przynajmniej teraz bĊdzie ci dane

przeĞledziü do koĔca powieĞci, które czytasz...

Aleksandra-Sheila-Corinna, zamyĞlona, powróciáa do uderzania w klawisze. Ponownie

przybraáa minĊ osoby sumiennej, która daje z siebie wszystko. — CoĞ tu nie dziaáa — mruczy — o tej

porze powinno juĪ byü gotowe... Co tu nie gra?

JuĪ to spostrzegáeĞ: Gertruda-Alfonsina jest dziĞ w nastroju nieco nerwowym, w pewnej

chwili musiaáa nacisnąü niewáaĞciwy klawisz. KolejnoĞü sáów tekstu Calixta Bandery, strzeĪona przez

Page 124: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

elektroniczną pamiĊü, gotową w kaĪdej chwili wydobyü ją na Ğwiatáo dzienne, zostaáa wymazana przez

báyskawiczne rozmagnetyzowanie obwodów. Wielobarwne przewody mielą teraz drobiny rozsypanych

wyrazów: on on on on, to to to to, do do do do, bo bo bo bo, zaszeregowane wedáug odpowiedniej

frekwencji. KsiąĪka staáa siĊ nie do odtworzenia, rozpadáa siĊ, rozproszyáa niczym wydma piasku

rozwiana przez wiatr.

Page 125: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Wokóá pustego grobu

Kiedy sĊpy zrywają siĊ do lotu, noc ma siĊ ku koĔcowi, powiedziaá mi ojciec. Sáyszaáem

trzepot ich mocnych skrzydeá, kiedy wzbijaáy siĊ w mrok nieba, widziaáem, jak ich cieĔ przesáania

zielone gwiazdy. To byá mĊczący lot, ptaki z ociąganiem odrywaáy siĊ od ziemi, od cienistych zaroĞli,

jakby dopiero w locie ich pióra nabieraáy przekonania, Īe są piórami, nie zaĞ kolczastymi liĞümi. Kiedy

zniknĊáy, ukazaáy siĊ znowu gwiazdy, poszarzaáe, niebo stawaáo siĊ zielone. ĝwitaáo, a ja jechaáem

konno przez puste drogi w kierunku wioski Oquedal.

— Nacho — rzeká mi ojciec —jak tylko umrĊ, weĨ mojego konia, moją strzelbĊ, zapas

ĪywnoĞci na trzy dni i jedĨ w górĊ wyschniĊtego strumienia szczytu San Ireneo, tak dáugo, aĪ ujrzysz

dym wznoszący siĊ znad tarasów Oquedal.

— Dlaczego do Oquedal? — spytaáem. — Kto jest w Oquedal? Kogo mam szukaü?

Gáos mojego ojca coraz bardziej sáabá i zamieraá, jego twarz coraz bardziej siniaáa. — MuszĊ

wyjawiü ci pewną tajemnicĊ, której strzegáem tyle lat... To dáuga opowieĞü...

Ojciec trwoniá w tych sáowach ostatnie tchnienia agonii, a znając jego skáonnoĞü do

odbiegania od tematu, do przetykania kaĪdej wypowiedzi róĪnymi wtrĊtami, nawiasami, wybieganiem

wstecz, obawiaáem siĊ, Īe nigdy nie zdoáa przekazaü mi tego. co najwaĪniejsze. — PrĊdko, ojcze,

wymów imiĊ osoby, o którą mam pytaü w Oquedal...

— Twoja matka... Twoja matka, której nie znasz, mieszka w Oquedal... Twoja matka, która

nie widziaáa ciĊ od czasu, kiedy byáeĞ w pieluszkach...

Wiedziaáem, Īe przed Ğmiercią opowie mi o matce. Byá mi to winien, caáe dzieciĔstwo i lata

dorastania przeĪyáem nie wiedząc, jak wygląda ani jakie imiĊ nosi kobieta, która mnie urodziáa, ani teĪ

dlaczego on oderwaá mnie od jej piersi, kiedy jeszcze ssaáem mleko, abym dzieliá wraz z nim Īycie

wáóczĊgi i wygnaĔca. — Kim jest moja matka? Powiedz jej imiĊ! — O matce opowiadaá mi duĪo, w

czasach kiedy jeszcze uporczywie o nią pytaáem, ale byáy to zmyĞlone historie, peáne sprzecznoĞci: raz

byáa ubogą Īebraczką, raz cudzoziemską damą, która podróĪowaáa czerwonym automobilem, raz

zakonną mniszką, raz cyrkową woltyĪerką, to umaráa wydając mnie na Ğwiat, to padáa ofiarą trzĊsienia

ziemi. KtóregoĞ dnia postanowiáem, Īe nie bĊdĊ mu wiĊcej stawiaá Īadnych pytaĔ i zaczekam, aĪ sam

mi o niej opowie. WáaĞnie niedawno ukoĔczyáem szesnaĞcie lat, kiedy mojego ojca, powaliáa Īóáta

febra.

— Pozwól, abym zacząá od początku — dyszaá. Kiedy przybĊdziesz do Oquedal i powiesz:

„Jestem Nacho, syn don Anastasia Zamory”, bĊdziesz musiaá wysáuchaü o mnie wielu nieprawdziwych

opowieĞci, pomówieĔ oszczerstw. ChcĊ, abyĞ wiedziaá...

— ImiĊ, imiĊ mojej matki, prĊdko!

— Poczekaj. Nadeszáa chwila, abyĞ wiedziaá...

Nie, ta chwila nie nadeszáa. Po wielu próĪnych sáowach wstĊpu, gadanina mojego ojca

przeszáa w rzĊĪenie i zgasáa na zawsze. Máodzieniec, który piąá siĊ teraz konno w ciemnoĞciach po

stromych ĞcieĪkach San Ireneo, nadal nie wiedziaá, ku czemu zmierza ani skąd siĊ wywodzi.

Wybraáem drogĊ, która biegáa wzdáuĪ koryta wyschniĊtego strumienia, górując z wysoka nad

gáĊbokim wąwozem. ĝwit, który zastygá nad wyrzeĨbioną krawĊdzią lasu, zdawaá siĊ otwieraü przede

Page 126: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

mną nie tyle nowy dzieĔ, ile dzieĔ, który poprzedziá wszystkie nastĊpne dni, nowy w tym sensie, Īe

naleĪaá do czasu, kiedy dni byáy jeszcze nowe, nowe jak nowy byá pierwszy dzieĔ, w którym ludzie

zrozumieli, czym jest dzieĔ.

A kiedy zrobiáo siĊ wystarczająco jasno, aby widoczny staá siĊ drugi brzeg strumienia,

spostrzegáem, Īe takĪe tamtĊdy biegnie droga, i równolegle do mnie podąĪa nią czáowiek na koniu,

zmierzając w tym samym kierunku, ze strzelbą przewieszoną przez ramiĊ.

— Hej tam! — krzyknąáem. — Czy daleko jeszcze do Oquedal?

Nawet siĊ nie obejrzaá, co gorsza na dĨwiĊk mojego gáosu odwróciá na chwilĊ gáowĊ (w

przeciwnym razie mógábym go uznaü za gáuchego), lecz natychmiast potem ponownie skierowaá

wzrok przed siebie i jechaá dalej nie zaszczycając mnie odpowiedzią ani gestem pozdrowienia.

— Hej! Do ciebie mówiĊ! Czy jesteĞ gáuchy? A moĪe niemy? — krzyczaáem, a on nie

przestawaá koáysaü siĊ w siodle w rytm kroku swego czarnego konia.

Kto wie, jak dáugo posuwaliĞmy siĊ naprzód, záączeni nocą, rozdzieleni urwistym wąwozem.

To, co wydawaáo mi siĊ dziwnym echem kopyt mojej klaczy, odbitym przez nierówną wapienną skaáĊ

po drugiej stronie, byáo w rzeczywistoĞci stukotem podków towarzyszących mi kroków.

Dostrzegaáem tylko liniĊ pleców i karku máodzieĔca, jego wystrzĊpiony sáomkowy kapelusz.

ObraĪony jego gruboskórnym zachowaniem, spiąáem ostrogami klacz, aby zostawiü go w tyle, aby nie

mieü go przed oczami. Zaledwie go wyprzedziáem, coĞ mnie tknĊáo i odwróciáem gáowĊ. On zsunąá z

ramienia strzelbĊ i podnosiá ją, jakby zamierzaá wycelowaü we mnie. Natychmiast siĊgnąáem rĊką po

kolbĊ mojego karabinu, przytroczonego w futerale do siodáa. On z powrotem zacząá przewieszaü

rzemieĔ przez ramiĊ, jak gdyby nic siĊ nie staáo. Od tej chwili posuwaliĞmy siĊ równym krokiem, na

dwóch przeciwlegáych krawĊdziach wąwozu, mając siĊ na oku, bacząc, aby nie odwróciü siĊ do siebie

plecami. Moja klacz sama dostosowaáa krok do kroku czarnego konia, jakby wszystko zrozumiaáa.

OpowieĞü sama dopasowuje krok do powolnego rytmu podkutych kopyt, co pną siĊ po

górskich ĞcieĪkach, zmierzając do miejsca, które posiada tajemnicĊ przeszáoĞci i przyszáoĞci, gdzie

czas okrĊca siĊ wokóá wáasnej osi jak lasso zawieszone na áĊku siodáa. Wiem juĪ, Īe dáuga droga

prowadząca do Oquedal nie bĊdzie równie dáuga jak ta, która pozostanie mi do przebycia, kiedy dotrĊ

juĪ do tej ostatniej wioski na kraĔcach zamieszkaáego Ğwiata, na kraĔcach czasu mojego Īycia.

— Jestem Nacho, syn don Anastasia Zamory — powiedziaáem do starego Indianina, który

siedziaá w kucki, oparty o mur koĞcioáa. — Gdzie jest mój dom?

„MoĪe on wie”, pomyĞlaáem.

Starzec uniósá powieki, czerwone i gruzáowate jak u indyka. Palec — wyschniĊty jak chrust,

którego uĪywa siĊ na podpaákĊ — wynurzyá siĊ spod poncha i wskazaá paáac rodziny Alvarado, jedyny

paáac w tej kupie zastygáego báota, jaką jest wioska Oquedal. Jego barokowa fasada sprawia wraĪenie,

jakby pojawiáa siĊ tu przez pomyákĊ, przypomina fragment dekoracji opustoszaáego teatru. KtoĞ przed

wiekami uwierzyá, Īe jest to kraina záota, a kiedy spostrzegá swój báąd, paáac, zaledwie ukoĔczony,

zacząá powoli wypeániaü przeznaczenie ruiny.

PodąĪając za sáuĪącym, który zaopiekowaá siĊ moim koniem, mijam szereg pomieszczeĔ;

powinny mnie one prowadziü coraz bardziej w gáąb domu, tymczasem znajdujĊ siĊ wciąĪ coraz

bardziej na zewnątrz, z jednego dziedziĔca przechodzĊ do drugiego, zupeánie jakby w tym paáacu

Page 127: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

wszystkie drzwi sáuĪyáy tylko do wychodzenia, nigdy zaĞ do wchodzenia. OpowieĞü powinna stworzyü

poczucie obcoĞci miejsc, które widzĊ po raz pierwszy, a takĪe miejsc, które pozostawiáy mi w pamiĊci

nie wspomnienia, lecz pustkĊ. Teraz Īywe obrazy usiáują wypeániü tĊ pustkĊ, lecz przybierają jedynie

barwĊ snów zapominanych w tej samej chwili, kiedy siĊ pojawiają.

Na pierwszym z nastĊpujących po sobie dziedziĔców rozwieszono dywany do trzepania

(próbujĊ odszukaü w pamiĊci wspomnienie koáyski ustawionej w okazaáej siedzibie), drugi dziedziniec

zarzucono workami ostnicy (staram siĊ obudziü wspomnienie rolnego gospodarstwa z czasów

wczesnego dzieciĔstwa), na trzecim dziedziĔcu zaczynają siĊ stajnie (czyĪbym urodziá siĊ w jednym z

boksów?). Powinno byü juĪ zupeánie widno, jednakĪe cieĔ spowijający opowieĞü, nie zamierza

ustąpiü, nie przepuszcza informacji, które pozwoliáyby wyobraĨni uzupeániü rysunek przedmiotów, nie

przekazuje wypowiedzianych sáów, przekazuje jedynie niewyraĨne glosy, stáumione Ğpiewy.

Dopiero na trzecim dziedziĔcu wraĪenia zaczynają przybieraü realne ksztaáty. Najpierw są to

zapachy, kuchenne aromaty, potem Ğwiatáo páomienia rozjaĞnia pozbawione wieku twarze Indian

zgromadzonych w obszernej kuchni Anaclety Higueras. Ich gáadka skóra mogáaby naleĪeü zarówno do

starców, jak i do máodzieĔców, moĪe byli juĪ starzy za czasów mojego ojca, a moĪe są to synowie jego

rówieĞników, którzy patrzą teraz na jego syna, tak jak ich ojcowie patrzyli na niego, cudzoziemca,

kiedy pojawiá siĊ któregoĞ poranka na swoim koniu, ze strzelbą u boku.

Od táa sczerniaáego paleniska i páomieni odrywa siĊ wysoka sylwetka kobiety okrytej kocem

w pasy koloru ochry i róĪu. Anacleta Higueras szykuje mi talerz pikantnych pulpetów. — Jedz, synu,

wĊdrowaáeĞ szesnaĞcie lat, aby odnaleĨü drogĊ do domu — mówi, a ja zastanawiam siĊ, czy „syn” jest

sáowem, którym kobieta w jej wieku zawsze zwraca siĊ do máodego cháopca, czy moĪe naprawdĊ

znaczy to, co to sáowo oznacza. Wargi palą mnie od ostrych przypraw, które Anacleta dodaáa do

swojej potrawy, jakby ten smak miaá zawieraü w sobie wszystkie najbardziej esencjonalne smaki, nie

potrafiĊ ich rozróĪniü ani nazwaü, a one mieszają siĊ teraz na moim podniebieniu niczym jĊzyki ognia.

Przypominam sobie wszystkie smaki, jakich kiedykolwiek zakosztowaáem, staram siĊ rozpoznaü ten

záoĪony smak i osiągam wraĪenie odmienne, choü moĪe równoznaczne ze smakiem niemowlĊcego

mleka, owym pierwszym smakiem, który zawiera w sobie wszystkie inne smaki.

PatrzĊ na twarz Anaclety, na jej piĊkną indiaĔską twarz. Wiek zaledwie ją zaokrągliá, lecz nie

wyryá na niej ani jednej zmarszczki, patrzĊ na okazale ciaáo owiniĊte w koce i zastanawiam siĊ, czy

wáaĞnie tej niegdyĞ wysokiej piersi, teraz opadniĊtej, chwytaáem siĊ w dzieciĔstwie.

— A wiĊc znaáaĞ mojego ojca, Anacleto?

— Byáoby lepiej, gdybym go nie znaáa. Nacho. DzieĔ, w którym postawiá tu stopĊ, nie byá

dobrym dniem dla Oquedal...

— Dlaczego, Anacleto?

— Indianie zaznali od niego tylko záa, a takĪe i biali nie zaznali od niego dobra... Potem

zniknąá... Lecz dzieĔ, w którym wyjechaá z Oquedal, teĪ nie byá dobrym dniem...

Oczy wszystkich Indian utkwione są we mnie, podobne do oczu dzieci, spoglądają na

wieczną teraĨniejszoĞü bez pobáaĪania.

Amaranta jest córką Anaclety Higueras. Ma podáuĪne, skoĞne oczy, cienki, napiĊty nos,

wąskie, wygiĊte usta. Ja mam takie same oczy, ten sam nos, jednakowe usta. — Prawda, Īe jesteĞmy

Page 128: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

do siebie podobni, ja i Amaranta? — pytam AnacletĊ.

— Wszyscy urodzeni w Oquedal są do siebie podobni. MoĪna pomyliü twarze Indian i

biaáych. Nasza wioska leĪy na odludziu w górach, liczy sobie niewiele rodzin. Od wieków Īenimy siĊ

tylko pomiĊdzy sobą.

— Mój ojciec nie pochodziá stąd...

— WáaĞnie. Skoro nie lubimy obcych, to mamy swoje powody.

Usta Indian rozchylają siĊ w powolnym westchnieniu, usta o rzadkich zĊbach pozbawionych

dziąseá, zĊbach spróchniaáych i nadgniáych jak u szkieletów.

Przechodząc przez drugi dziedziniec dostrzegáem pewien portret, oliwkową fotografiĊ

máodzieĔca w otoczeniu girlandy kwiatów, oĞwietloną oliwną lampką. — Ten zmaráy z portretu teĪ

wygląda na krewnego... — mówiĊ do Anaclety.

— To Faustino Higueras, niech Bóg przyjmie go pomiĊdzy swoje archanioáy! — mówi

Anacleta, a wĞród Indian rozlega siĊ szmer modáów.

— Czy byá twoim mĊĪem, Anacleto?

— Byá moim bratem, szpadą i tarczą naszego domu i naszej wioski, dopóki nieprzyjaciel nie

przeciąá mu drogi...

— Mamy takie same oczy — mówiĊ do Amaranty, przedostając siĊ do niej pomiĊdzy

workami na drugim dziedziĔcu.

— Nie, moje są wiĊksze — odpowiada.

— No to musimy je zmierzyü — przysuwam twarz do jej twarzy, tak Īe áuki brwi przylegają

do siebie, potem przyciskam moją brew do jej brwi, tak aby nasze skronie, policzki i koĞci jarzmowe

záączyáy siĊ ze sobą. — Widzisz, kąciki naszych oczu stykają siĊ w tym samym miejscu.

— Nic nie widzĊ — mówi Amaranta, lecz nie odsuwa twarzy.

— TakĪe i nosy — przytykam mój nos do jej nosa, trochĊ ukoĞnie, starając siĊ dopasowaü do

siebie nasze profile — i wargi teĪ... — mruczĊ z zamkniĊtymi ustami, bo teraz takĪe nasze wargi

przywierają do siebie, a ĞciĞlej mówiąc, poáowa jej ust przywiera do poáowy moich ust.

— To boli! — mówi Amaranta, gdy popycham ją caáym ciaáem na worki, i czujĊ pączki

zakwitających piersi, czujĊ muĞniĊcie jej brzucha.

— àajdak! BydlĊ! A wiĊc po to zjawiáeĞ siĊ w Oquedal! Wykapany ojciec! — gáos Anaclety

rozbrzmiewa mi w uszach, jej rĊce chwytają mnie za wáosy i ciskają o filary, podczas gdy Amaranta,

uderzona na odlew, jĊczy zwalona na worki. — Ty mojej córki nie dotkniesz ani teraz, ani nigdy!

— Dlaczego nigdy? CóĪ mogáoby nam w tym przeszkodziü? — protestujĊ. — Ja jestem

mĊĪczyzną, a ona kobietą... JeĞli los zechciaá, abyĞmy siĊ sobie spodobali, to nie dzisiaj, ale moĪe

pewnego dnia, kto wie, dlaczego nie miaábym poprosiü o jej rĊkĊ?

— BądĨ przeklĊty! — wrzeszczy Anacleta. — Nie wolno ci! Nie wolno ci nawet o tym

pomyĞleü, rozumiesz?

„WiĊc moĪe Amaranta jest moją siostrą? — zastanawiam siĊ. — Na co ona czeka, dlaczego

nie przyzna, Īe jest moją matką?”, i mówiĊ: — Dlaczego tak krzyczysz, Anacleto? A moĪe istnieje

pomiĊdzy nami wiĊĨ krwi?

— WiĊĨ krwi? — Anacleta uspokaja siĊ, podciąga poáĊ koca aĪ na oczy. — Twój ojciec

przybywaá z daleka... JakaĪ wiĊĨ krwi mogáaby go z nami áączyü?

Page 129: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

— Ale ja urodziáem siĊ w Oquedal... z miejscowej kobiety...

— Swoich związków krwi szukaj sobie gdzie indziej, nie poĞród nas, ubogich Indian... Ojciec

ci tego nie powiedziaá?

— Nigdy nic mi nie powiedziaá, przysiĊgam ci, Anacleto. Nie wiem nawet, kto jest moją

matką...

Anacleta wyciąga rĊkĊ w kierunku pierwszego dziedziĔca. — Dlaczego pani nie zechciaáa ciĊ

przyjąü? Dlaczego kazaáa umieĞciü ciĊ tutaj, pomiĊdzy sáuĪbą? To do niej wysáaá ciĊ twój ojciec, nie

do nas. IdĨ do doni Jasminy, przedstaw siĊ: „Jestem Nacho Zamora y Alvarado, ojciec wysiaá mnie,

abym uklĊknąá u twoich stóp.” W tym miejscu opowieĞü powinna przedstawiü stan mojego umysáu,

czujĊ siĊ wstrząĞniĊty jak po przejĞciu huraganu na wiadomoĞü, Īe poáowa nazwiska, którą przede mną

skrywano, naleĪy do panów Oquedal, i zarówno obszerne estancias, jak i ziemie są wáasnoĞcią mojej

rodziny. Tymczasem byáo tak, jakby moja podróĪ w gáąb minionego czasu sprawiaáa na mnie

wraĪenie, Īe wkrĊcam siĊ w mroczny wir, w którym kolejne dziedziĔce paáacu Alvaradów zdają siĊ

wyrastaü jeden z drugiego, kaĪdy równie znajomy i kaĪdy równie obcy mojej pustej pamiĊci. Oto

pierwsza myĞl, jaka przychodzi mi do gáowy, oznajmiam ją Anaclecie, chwytając za warkocz jej córki.

— A wiĊc jestem waszym panem, jestem panem twojej córki i wezmĊ ją, kiedy tylko zechcĊ!

— Nie! — krzyczy Anacleta. — Zanim dotkniesz Amaranty, zabijĊ was oboje! — Amaranta

zaĞ cofa siĊ z grymasem, który odsáania jej zĊby, nie wiem tylko, czy w szlochu, czy w uĞmiechu?

Oblepione wieloletnim woskiem Ğwieczniki sáabo oĞwietlają jadalniĊ Alvaradów, moĪe

umyĞlnie, aby w oczy nie rzucaáy siĊ záuszczone stiuki ani wystrzĊpione koronki. zasáon. Zostaáem

zaproszony na kolacjĊ przez wáaĞcicieli. Twarz doni Jasminy pokrywa warstwa pudru, która sprawia

wraĪenie, Īe lada chwila oderwie siĊ i wpadnie do talerza. TakĪe i ona jest Indianką, mimo

farbowanych, miedzianych wáosów, uáoĪonych na Īelazko. CiĊĪkie bransolety poáyskują przy kaĪdym

podniesieniu áyĪki. Jej córka, Jacinta, wychowaáa siĊ w college'u i nosi biaáy sweter do tenisa, ale jej

spojrzenie i gesty są takie same jak u indiaĔskich dziewczyn.

— W tamtych czasach staáy w tym salonie stoáy do gry — opowiada dona Jasmina. — O tej

porze rozpoczynaáy siĊ rozgrywki i trwaáy nawet do rana. Byli i tacy, co potracili tu caáe estancias.

Don Anastasio Zamora osiedliá siĊ tutaj wáaĞnie dlatego, Īe pociągaáa go gra. Zawsze wygrywaá, a

wĞród nas zaczĊáy krąĪyü pogáoski, Īe jest szulerem.

— Ale nigdy nie wygraá Īadnej estancii — czujĊ siĊ w obowiązku uĞciĞliü.

— Twój ojciec byá czáowiekiem, który traciá o Ğwicie wszystko to, co wygrywaá w nocy. Poza

tym przy jego staáych tarapatach z kobietami, niewiele mu zostawaáo na wáoĪenie do garnka.

— Czy miewaá jakieĞ przygody w tym domu, przygody z kobietami?... — oĞmielam siĊ

zapytaü.

— Tam chodziá ich szukaü, tam, na drugim dziedziĔcu, nocą... — mówi dona Jasmina,

wskazując w kierunku pomieszczeĔ dla Indian.

Jacinta wybucha Ğmiechem, zasáaniając sobie usta dáonią. W tej chwili odkrywam, Īe do

záudzenia przypomina AmarantĊ, chociaĪ jest zupeánie inaczej ubrana i uczesana.

— Tu w Oquedal wszyscy są do siebie podobni mówiĊ. Na drugim dziedziĔcu widziaáem

portret, który mógáby byü portretem kaĪdego z was...

Page 130: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Patrzą na mnie, trochĊ zaniepokojone. Matka mówi: — To portret Faustina Higuerasa. ...byá

mieszaĔcem, w poáowie indiaĔskiej krwi. a w poáowie biaáej. Z ducha zaĞ byá caákowicie Indianinem.

Mieszkaá z nimi, trzymaá ich stronĊ... i tak skoĔczyá.

— Byá biaáy ze strony ojca czy matki?

— DuĪo chcesz wiedzieü...

— Czy w Oquedal wszystkie historie wyglądają tak samo? pytam. — Biali zadają siĊ z

Indianami... Indianie zadają siĊ z biaáymi...

— Biali i Indianie z Oquedal są do siebie podobni. Ich krew jest zmieszana od czasów

konkwisty. Ale panowie nie powinni zadawaü siĊ ze sáuĪbą. MoĪemy robiü wszystko, co zechcemy, z

kaĪdym z nas, ale nigdy z nimi... don Anastasio urodziá siĊ w rodzinie posiadaczy, chociaĪ byá bardziej

goáy od Īebraka...

— Co wspólnego ma z tym wszystkim mój ojciec?

— KaĪ sobie wyjaĞniü sáowa piosenki, którą Ğpiewają Indianie:... Po przejĞciu Zamory...

porachunki są wyrównane... w koáysce leĪy dziecko... a w grobie trup...

— Czy sáyszaáeĞ, co powiedziaáa twoja matka? mówiĊ do Jacinty, kiedy tylko moĪemy

rozmawiaü na osobnoĞci. — Ty i ja moĪemy robiü, co tylko zechcemy.

— JeĞlibyĞmy chcieli. Ale my nie chcemy.

— Ja bym coĞ chciaá.

— Co takiego?

— Chciaábym ciĊ ugryĨü.

— JeĞli o to chodzi, to mogĊ ogryĨü ciĊ do koĞci — i pokazuje mi zĊby.

W pokoju jest áóĪko z biaáą poĞcielą i nie bardzo wiadomo, czy nie zostaáo jeszcze zasáane,

czy teĪ przygotowano je wáaĞnie na noc. Spowija je gĊsta moskitiera, zwisająca z baldachimu.

Popycham JacintĊ miĊdzy faády zasáony, i nie bardzo wiadomo, czy ona stawia mi opór, czy teĪ

pociąga mnie za sobą. UsiáujĊ zedrzeü z niej ubranie, ona broni siĊ odrywając mi sprzączki i guziki.

— Och! Ty takĪe masz tu znamiĊ! W tym samym miejscu co ja! Popatrz!

W tej chwili grad piĊĞci spada na moją gáowĊ i na ramiona, to dona Jasmina naciera na nas z

furią: — Rozáączcie siĊ! Nie wiecie, co robicie! JesteĞ takim samym i áotrem jak twój ojciec!

Ogarniam siĊ najlepiej, jak mogĊ. — Dlaczego, doĔo Jasmino? Co chce pani przez to

powiedzieü? Z kim robiá to mój ojciec? Z panią?

— Ty prostaku! WynoĞ siĊ do sáuĪby! ZejdĨ nam z oczu! IdĨ ze sáuĪącymi, jak twój ojciec!

Wracaj do swojej matki!

— Kto jest moją matką?

— Anacleta Higueras, chociaĪ nie chce siĊ do tego przyznaü, odkąd Faustino nie Īyje.

Nocą domy w Oquedal przywierają ciasno do ziemi jakby czuáy na sobie ciĊĪar nisko

zawieszonego ksiĊĪyca spowitego w niezdrowe opary mgáy.

— Co to za piosenka, którą Ğpiewają o moim ojcu Anacleto? - pytam kobietĊ znieruchomiaáą

we wnĊce drzwi niby posąg w koĞcielnej niszy. — Jest w niej mowa o trupie, o grobie...

Anacleta zdejmuje ze Ğciany latarniĊ. Idziemy razem przez pola kukurydzy.

— Na tym polu twój ojciec i Faustino Higueras wszczĊli káótniĊ — wyjaĞnia Anacleta — i

Page 131: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

orzekli, Īe o jednego z nich jest za duĪo na Ğwiecie, i wykopali razem grób. W chwili gdy postanowili

walczyü na Ğmierü i Īycie, staáo siĊ tak, jakby nienawiĞü pomiĊdzy nimi wygasáa, i w przykáadnej

zgodzie wykopali grób. Potem ustawili siĊ jeden po jednej, drugi po drugiej stronie grobu, kaĪdy z

noĪem w prawej dáoni i z lewą rĊką owiniĊtą w poncho. Raz jeden, raz drugi przeskakiwaá przez grób i

atakowaá przeciwnika noĪem, a ten broniá siĊ przy pomocy poncha, i staraá siĊ zepchnąü wroga do

grobu. Walczyli tak aĪ do Ğwitu, a z ziemi wokóá grobu nie unosiá siĊ nawet kurz, tak byáa nasycona

krwią. Wszyscy Indianie z Oquedal stanĊli wokóá pustego grobu, wokóá dyszących i zakrwawionych

máodzieĔców, i stali tak, nieruchomo i w milczeniu, aby nie zmąciü sądu BoĪego, od którego zaleĪaá

los ich wszystkich, nie tylko los Faustina Higuerasa i Nacha Zamory.

— AleĪ... to ja jestem Nacho Zamora...

— Na twojego ojca takĪe mówiono wtedy Nacho.

— I kto zwyciĊĪyá, Anacleto?

— Jak moĪesz o to pytaü, cháopcze? ZwyciĊĪyá Zamora: niezbadane są wyroki Pana. Faustino

zostaá pochowany w tej samej ziemi. Lecz dla twojego ojca byáo to gorzkie zwyciĊstwo, tej samej nocy

wyjechaá i nie widziano go wiĊcej w Oquedal.

— O czym ty mówisz. Anacleto? Ten grób jest pusty!

— W nastĊpnych dniach Indianie z bliskich i dalekich wiosek utworzyli procesjĊ do grobu

Faustina Higuerasa. Szli walczyü za rewolucjĊ i prosili mnie o relikwie, które chcieli nieĞü w záotej

szkatule, na czele oddziaáów: kosmyk wáosów, skrawek poncha, grudkĊ zakrzepáej krwi. Wtedy

postanowiliĞmy otworzyü grób i wydobyü trupa. Lecz Faustina Higuerasa tam nie byáo, grób byá pusty.

Od tego dnia zaczĊáy krąĪyü legendy, jedni mówią, Īe widzieli go nocą. jak galopuje po górskich

ĞcieĪkach na swoim czarnym koniu i czuwa nad snem Indian; inni mówią, Īe ujrzymy go ponownie w

dniu, kiedy Indianie zjadą na nizinĊ, aby stanąü na czele oddziaáów...

,.A wiĊc to byá on! To jego widziaáem! — chciaábym powiedzieü, ale jestem zbyt wzburzony,

aby wymówiü choüby sáowo.

Indianie z pochodniami zbliĪyli siĊ w milczeniu i teraz ustawiają siĊ wokóá otwartego grobu.

PomiĊdzy nimi toruje sobie drogĊ máodzieniec o dáugiej szyi, w wystrzĊpionym, sáomianym

kapeluszu, o rysach twarzy podobnych do twarzy ludzi z Oquedal, mam na myĞli wykrój oczu, liniĊ

nosa, rysunek ust, które przypominają moje oczy, mój nos, moje usta.

— Jakim prawem, Nacho Zamora, dotknąáeĞ mojej siostry? — mówi, a w jego prawej rĊce

báyska ostrze. Lewe przedramiĊ spowija poncho, którego poáa opada na ziemiĊ.

Z ust Indian wydobywa siĊ dĨwiĊk, który nie jest szeptem, jest raczej stáumionym

westchnieniem. — Kim jesteĞ? Jestem Faustino Higueras. BroĔ siĊ.

StajĊ po drugiej stronie grobu, na lewe ramiĊ zarzucam poncho, w dáoni Ğciskam nóĪ.

Page 132: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

X

Pijesz herbatĊ z Arkadianem Porfiryczem, jednym z najbardziej wyrafinowanych

mieszkaĔców Hyrkanii, który zasáuĪenie peáni funkcjĊ dyrektora generalnego PaĔstwowych Archiwów

Policyjnych. To on jest pierwszą osobą, z którą polecono ci siĊ skontaktowaü zaraz po przybyciu do

Hyrkanii, w ramach misji powierzonej ci przez zwierzchnie wáadze Ataguitanii. Arkadian Porfirycz

przyjąá ciĊ w przytulnych pokojach biblioteki w swoim urzĊdzie, biblioteki „na bieĪąco uzupeánianej i

najlepiej wyposaĪonej w caáej Hyrkanii — o czym natychmiast ciĊ powiadomiá — gdzie

skonfiskowane ksiąĪki zostają poddane klasyfikacji, zakatalogowaniu, konserwacji oraz przeniesieniu

na mikrofilmy, niezaleĪnie od tego, czy są to dzieáa wydrukowane, czy odbite na powielaczu, czy są to

maszynopisy, czy rĊkopisy”.

Kiedy wáadze Ataguitanii, które ciĊ uwiĊziáy, obiecaáy ci wolnoĞü pod warunkiem, Īe

podejmiesz siĊ pewnej misji w dalekim kraju („misji dyplomatycznej o pewnych aspektach

związanych z tajną sáuĪbą, a takĪe tajnej misji o pewnych oficjalnych aspektach związanych ze sáuĪbą

dyplomatyczną”), w pierwszej chwili odmówiáeĞ. Niewielkie zamiáowanie do wypeániania zadaĔ rangi

paĔstwowej, brak zawodowego powoáania do odegrania roli tajnego agenta, niejasny i pokrĊtny

sposób, w jaki przedstawiono ci zakres obowiązków, którym musiaábyĞ podoáaü, byáy wystarczającym

powodem, abyĞ wybraá celĊ we wzorowym wiĊzieniu, a odrzuciá trudy podróĪy w póánocne tundry

Hyrkanii. Lecz myĞl, Īe pozostając nadal w ich rĊkach, moĪesz spodziewaü siĊ wszystkiego co

najgorsze, oraz ciekawoĞü rozbudzona tym zadaniem „które, naszym zdaniem, moĪe pana

zainteresowaü jako czytelnika”, a takĪe kalkulacja, Īe moĪesz udawaü ich sprzymierzeĔca, aby potem

udaremniü ich plany, nakáoniáy ciĊ do wyraĪenia zgody.

Dyrektor generalny, Arkadian Porfirycz, który wydaje siĊ doskonale poinformowany o twojej

sytuacji, takĪe psychologicznej, zwraca siĊ do ciebie tonem pouczającym i peánym otuchy: — Po

pierwsze, nigdy nie wolno nam zapominaü o prawdzie podstawowej: policja jest potĊĪną jednoczącą

siáą w Ğwiecie, który pozbawiony tej siáy, poddaáby siĊ rozpadowi. Jest rzeczą naturalną, Īe policje

odmiennych, a nawet wrogich ustrojów potrafią w pewnym zakresie z sobą wspóápracowaü. W

dziedzinie rozpowszechniania ksiąĪek...

— Doprowadzi siĊ wkrótce do ujednolicenia metod cenzury w róĪnych ustrojach?

— Nie do ujednolicenia, lecz do opracowania systemu, w którym te metody bĊdą siĊ

uzupeániaü i wzajemnie wspieraü...

Dyrektor generalny zachĊca ciĊ, abyĞ spojrzaá na mapĊ Ğwiata, zawieszoną na Ğcianie.

Rozmaite kolory wyróĪniają:

kraje, w których wszystkie ksiąĪki podlegają systematycznej konfiskacie;

kraje, w których moĪna rozpowszechniaü tylko ksiąĪki opublikowane i zatwierdzone przez

PaĔstwo;

kraje, w których cenzura jest prymitywna, o bliĪej nieokreĞlonych kryteriach, nieobliczalna;

kraje, w których cenzura jest wyrafinowana, uczona, wyczulona na rozmaite powiązania i

aluzje, sprawowana przez intelektualistów skrupulatnych i przewrotnych;

kraje, w których istnieje podwójna sieü obiegu: legalna i podziemna;

Page 133: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

kraje, w których nie ma cenzury, bo nie ma i ksiąĪek, za to jest wielu potencjalnych

czytelników;

kraje, w których nie ma ksiąĪek i nikt nie uskarĪa siĊ na ich brak;

i wreszcie kraje, w których codziennie produkuje siĊ ksiąĪki zaspokajające wszelkie

upodobania i wyraĪające wszelkie poglądy, w atmosferze powszechnej obojĊtnoĞci.

— Nikt dzisiaj nie ceni wartoĞci sáowa pisanego równie wysoko, jak cenią ją paĔstwa

policyjne — mówi Arkadian Porfirycz. — JakieĪ inne dane pozwolą lepiej wyodrĊbniü te narody, w

których literatura cieszy siĊ prawdziwym powaĪaniem, jeĞli nie sumy przeznaczane na jej

kontrolowanie i zniewalanie? Tam gdzie literatura staje siĊ przedmiotem takich wzglĊdów, zyskuje

niezwykáe znaczenie, wprost niewyobraĪalne w krajach, w których literaturze pozwala siĊ wegetowaü

w charakterze rozrywki nieszkodliwej i pozbawionej ryzyka. OczywiĞcie, aparat przymusu, przy

pewnej nieobliczalnoĞci swoich wyroków, musi takĪe pozwalaü na chwile wytchnienia, przymykaü co

pewien czas oczy, przemiennie stosowaü akty naduĪycia i akty áaski, bo w przeciwnym razie, jeĞli nie

znajdzie siĊ juĪ nic do zniewolenia, caáy mechanizm pokryje siĊ rdzą i zniszczeje. Powiedzmy to sobie

szczerze: kaĪda wáadza, nawet najbardziej despotyczna, utrzymuje siĊ przy rządach w warunkach

chwiejnej równowagi, i dlatego nieustannie musi dowodziü koniecznoĞci istnienia wáasnego aparatu

przemocy, a zatem musi mieü coĞ, co tĊ przemoc usprawiedliwi. Wola pisania rzeczy káopotliwych dla

ukonstytuowanej wáadzy jest jednym z elementów niezbĊdnych do utrzymania tej równowagi. Dlatego

teĪ, w wyniku tajnego porozumienia z krajami o wrogim nam ustroju spoáecznym, utworzyliĞmy

wspólną organizacjĊ, z którą pan rozsądnie zgodziá siĊ wspóápracowaü, organizacjĊ powoáaną do

eksportowania zakazanych ksiąĪek tutaj i importowania zakazanych ksiąĪek tam.

— Co oznaczaáoby, Īe ksiąĪki tutaj zakazane, są tam dozwolone, i na odwrót...

— Nic podobnego. KsiąĪki tutaj zakazane, tam są po dwakroü zakazane, a ksiąĪki zakazane

tam, są po trzykroü zakazane tutaj. Lecz z eksportowania wáasnych zakazanych ksiąĪek do wrogiego

ustroju i z importowania ich ksiąĪek kaĪdy z ustrojów czerpie przynajmniej dwie istotne korzyĞci:

przekonuje opozycjonistów do zasad wrogiego ustroju oraz przynosi poĪyteczną wymianĊ

doĞwiadczeĔ obu sáuĪbom policyjnym.

— Zadanie, które mi powierzono — wyjaĞniasz pospiesznie — ogranicza siĊ do nawiązania

kontaktu z funkcjonariuszami policji hyrkaĔskiej, poniewaĪ tylko za waszym poĞrednictwem pisma

opozycji mogą trafiü w nasze rĊce. — (Mam siĊ na bacznoĞci, aby mu nie powiedzieü, Īe w zakres

mojej misji wchodzą takĪe bezpoĞrednie kontakty z konspiracyjną siatką opozycji, i zaleĪnie od

okolicznoĞci mogĊ rozegraü tĊ partiĊ na korzyĞü jednych przeciwko drugim lub odwrotnie.)

— Nasze archiwum jest do pana dyspozycji — mówi dyrektor generalny. — Mógábym panu

pokazaü bardzo rzadkie rĊkopisy, oryginalne wersje dzieá, które dotaráy do rąk publicznoĞci dopiero po

przejĞciu przez filtry czterech lub piĊciu komisji cenzorskich, i za kaĪdym razem poddawane byáy

ciĊciom, modyfikacjom, rozwodnieniu, a wreszcie publikowano je w wersji okaleczonej,

zneutralizowanej, nie rozpoznawalnej. Aby czytaü naprawdĊ, trzeba przyjĞü tutaj, drogi panie.

— A czy pan czyta?

— Chce pan zapytaü, czy ja czytam nie tylko z zawodowego obowiązku? Tak, rzekábym, Īe

kaĪdą ksiąĪkĊ, kaĪdy dokument, kaĪdy dowód rzeczowy z tego archiwum czytujĊ dwukrotnie, i są to

dwie caákowicie odmienne lektury. Pierwsza, pospieszna, na uĪytek najwyĪszych wáadz, pozwala mi

Page 134: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ustaliü, w jakiej szafie mam przechowywaü mikrofilm, pod jaką literą mam go zakatalogowaü. Potem,

wieczorem (wieczory spĊdzam tutaj, po godzinach urzĊdowania; sam pan widzi, wnĊtrze jest spokojne,

moĪna siĊ odprĊĪyü), wyciągam siĊ na tej kanapie, wkáadam do mikroczytnika taĞmĊ jakiegoĞ

wyjątkowego dzieáa z podziemnej edycji i pozwalam sobie na luksus powolnego smakowania utworu,

dla mojej wyáącznej przyjemnoĞci.

Arkadian Porfirycz zakáada nogĊ na nogĊ w dopasowanych oficerkach, przesuwa palcem w

szczelinie pomiĊdzy szyją a koánierzykiem obwieszonego orderami munduru. Dodaje: — Nie wiem,

czy wierzy pan w Ducha Boja wierzĊ. WierzĊ w dialog, który Duch nieprzerwani prowadzi z samym

sobą. I czujĊ, Īe ów dialog toczy siĊ w moim spojrzeniu, które Ğledzi te zakazane stronice. TakĪe

Policja posiada Ducha, i PaĔstwo, któremu sáuĪĊ, i Cenzura, podobnie jak teksty podlegające naszym

wyrokom. Moc Ducha nie potrzebuje wielkiej publicznoĞci, aby siĊ objawiü, rozkwita w cieniu, w

mrocznej wiĊzi, która áączy tajne sprzysiĊĪenie z tajną Policją. Wyzwoliü go moĪe choüby moja

lektura, bezinteresowna, lecz niezmiennie wyczulona na wszystkie dozwolone i niedozwolone niuanse,

lektura, którą prowadzĊ w Ğwietle tej lampy, w wielkim opustoszaáym gmachu, kiedy tylko mogĊ

rozpiąü kurtkĊ mojego sáuĪbowego munduru i pozwalam, aby nawiedziáy mnie zakazane wizje, które

w ciągu dnia niezáomnie muszĊ trzymaü na uwiĊzi...

Musisz przyznaü, Īe sáowa dyrektora generalnego napawają ciĊ pewną otuchą. Skoro tego

czáowieka nadal pociąga i zaciekawia lektura, oznacza to, Īe nie wszystko spoĞród tekstów krąĪących

w obiegu zostaáo spreparowane czy sfaászowane przez wszechmocne biurokracje, Īe poza tym

gmachem istnieje jeszcze jakiĞ Ğwiat zewnĊtrzny.

— A czy jesteĞcie juĪ poinformowani - starasz siĊ, aby twój gáos zabrzmiaá cháodno i

oficjalnie — o spisku apokryfów?

— OczywiĞcie. Otrzymaáem wiele raportów w tej sprawie. Przez pewien czas áudziliĞmy siĊ,

Īe potrafimy nad wszystkim sprawowaü nadzór. Tajne sáuĪby najwiĊkszych mocarstw nie szczĊdziáy

wysiáków, aby rozpracowaü tĊ organizacjĊ, której macki zdawaáy siĊ siĊgaü wszĊdzie... Lecz mózg

spisku, ów Cagliostro falsyfikatów, zawsze nam siĊ wymykaá... Nie dlatego, Īe nie wiedzieliĞmy, kim

on jest: w naszych kartotekach figurowaáy wszystkie jego dane, jakiĞ czas temu rozpoznano go w

osobie pewnego táumacza, intryganta i oszusta, lecz prawdziwe powody jego dziaáalnoĞci pozostawaáy

niejasne. Wydawaáo siĊ. Īe nic go juĪ nie áączy z licznymi sektami, na które rozpadáa siĊ zaáoĪona

przez niego konspiracyjna organizacja, a jednak on poĞrednio wywieraá wpáyw na ich knowania... A

kiedy wreszcie zdoáaliĞmy poáoĪyü na nim rĊkĊ, spostrzegliĞmy, Īe nieáatwo jest go nagiąü do naszych

celów... Motorem jego dziaáania nie byáy pieniądze ani wáadza, ani ambicje. Jak siĊ zdaje, robiá to

wszystko dla kobiety. Po to, aby ją odzyskaü, a moĪe tylko wziąü na niej odwet czy wygraü zakáad.

PowinniĞmy byli zrozumieü tĊ kobietĊ, jeĞli mieliĞmy z powodzeniem Ğledziü dalsze posuniĊcia

naszego Cagliostra. Ale nie udaáo nam siĊ ustaliü, kim ona jest. Zdoáaáem siĊ o niej czegoĞ dowiedzieü

wyáącznie drogą dedukcji, lecz tych informacji nie mógábym zamieĞciü w Īadnym oficjalnym raporcie

— nasze naczelne organa Ğcigania nie są zdolne wyáowiü pewnych subtelnoĞci...

— Dla tej kobiety — mówi dalej Arkadian Porfirycz widząc, jak uwaĪnie cháoniesz jego

sáowa — proces czytania zakáada wyzbycie siĊ wszelkich z góry powziĊtych zaáoĪeĔ, wszelkiej

stronniczoĞci, oznacza gotowoĞü do wyáowienia gáosu, który daje siĊ sáyszeü w chwili najmniej

spodziewanej, gáos ten dochodzi nie wiadomo skąd, gdzieĞ spoza ksiąĪki, ponad ĞwiadomoĞcią autora,

Page 135: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

ponad konwencjami sáowa pisanego; pochodzi on z tego, co nie zostaáo wypowiedziane, czego Ğwiat

jeszcze o sobie nie powiedziaá, bo nie posiada sáów, aby to wypowiedzieü. On natomiast chciaá jej

dowieĞü, Īe poza zapisaną kartką papieru jest pustka, Ğwiat istnieje tylko jako podstĊp, oszustwo,

pomyáka, káamstwo. JeĞli tylko o to by chodziáo, z áatwoĞcią mogliĞmy mu podsunąü wszelkie Ğrodki,

aby on dowiódá jej tego, czego dowieĞü zamierzaá; mówiĊ o nas, kolegach z róĪnych krajów i róĪnych

ustrojów, bo wielu z nas ofiarowaáo mu wspóápracĊ. A on tej wspóápracy nie odrzucaá, wprost

przeciwnie... Nie mogliĞmy tylko zrozumieü, czy to on przyjmuje reguáy naszej gry, czy teĪ my

jesteĞmy pionkami w jego rozgrywce... A jeĞli mieliĞmy do czynienia z wariatem? Tylko ja mogáem

wyjaĞniü jego tajemnicĊ; kazaáem naszym agentom go porwaü, przewieĨü tutaj, przez tydzieĔ trzymaü

w izolatce, potem zaĞ przesáuchaáem go osobiĞcie. Nie byá szaleĔcem, moĪe tylko desperatem. Zakáad

z tą kobietą byá od dawna przegrany, to ona zwyciĊĪyáa, to jej lektura, podsycana nieustanną

ciekawoĞcią, wiecznym nienasyceniem, potrafiáa wyáawiaü rzeczy prawdziwe ukryte w grubo szytym

faászu, a takĪe odkrywaü niczym nie usprawiedliwiony faász w sáowach, które miaáy byü jak

najbardziej wiarygodne. CóĪ pozostawaáo naszemu iluzjoniĞcie? Nie chcąc zerwaü ostatniej áączącej

go z nią nici, nadal wprowadzaá zamĊt, mieszaá tytuáy, nazwiska autorów, pseudonimy, jĊzyki,

przekáady, wydania, okáadki, karty tytuáowe, rozdziaáy, początki, zakoĔczenia, po to, aby ona musiaáa

rozpoznawaü te oznaki jego obecnoĞci, przyjmowaü jego pozdrowienia, przesyáane bez nadziei na

uzyskanie odpowiedzi. „UĞwiadomiáem sobie wáasne ograniczenia — powiedziaá mi. — W procesie

lektury zachodzi coĞ, na co nie mam wpáywu.” Mógábym byá mu odpowiedzieü, Īe tej granicy nie

moĪe przekroczyü nawet najbardziej wszechobecna policja Ğwiata. MoĪemy zabroniü czytania, lecz w

dekrecie zabraniającym czytania daáoby siĊ wyczytaü coĞ z prawdy, której wolelibyĞmy nigdy nie

ujawniaü...

— A co siĊ z nim staáo? — pytasz z gorliwoĞcią, którą dyktuje juĪ nie rywalizacja, lecz

solidarne zrozumienie.

— To byá czáowiek skoĔczony. MogliĞmy z nim zrobiü, cokolwiek byĞmy zechcieli: wysáaü

go na ciĊĪkie roboty albo przydzieliü mu rutynową funkcjĊ w naszych tajnych sáuĪbach. Tymczasem...

— Tymczasem...

— PozwoliliĞmy mu zbiec. Udana ucieczka, udany potajemny wyjazd z kraju, i zdoáaá

ponownie zatrzeü za sobą Ğlady. Od czasu do czasu rozpoznajĊ, jak sądzĊ, jego rĊkĊ w materiaáach,

które do mnie trafiają... Jego jakoĞü siĊ poprawiáa... Uprawia teraz mistyfikacjĊ dla mistyfikacji... Nie

mamy juĪ nad nim Īadnej wáadzy. Na szczĊĞcie...

— Na szczĊĞcie?

— Musi pozostaü coĞ, co nam siĊ wymyka... Wáadza potrzebuje obiektu, na którym mogáaby

wykazaü wáasną siáĊ, potrzebuje przestrzeni, w której mogáaby wyciągnąü swoje dáugie ramiĊ...

Dopóki wiem, Īe jest na Ğwiecie ktoĞ, kto uprawia sztukĊ kuglarską wyáącznie z upodobania do

kuglarstwa, dopóki wiem, Īe jest kobieta, która kocha lekturĊ dla samej lektury, upewniam siĊ, Īe

Ğwiat toczy siĊ dalej. I kaĪdego wieczora ja takĪe oddajĊ siĊ lekturze, podobnie jak ta daleka, nie znana

mi czytelniczka...

Natychmiast usuwasz z wyobraĨni niesprawiedliwie naáoĪone na siebie obrazy dyrektora

generalnego i Ludmiáy, cieszysz siĊ idealizacją Czytelniczki, jej promiennym wizerunkiem,

nakreĞlonym przez pozbawione záudzeĔ sáowa Arkadiana Porfirycza, rozkoszujesz siĊ przeĞwiad-

Page 136: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

czeniem, potwierdzonym przez wszechwiedzącego dyrektora, Īe pomiĊdzy nią a tobą nie istnieją juĪ

Īadne przeszkody ani tajemnice, Īe po twoim rywalu, Cagliostrze, pozostaá tylko patetyczny cieĔ,

coraz bardziej niknący...

JednakĪe nie moĪesz odczuwaü peánej satysfakcji, dopóki nie pryĞnie urok rzucony na

urywające siĊ lektury. Próbujesz podjąü równieĪ i ten wątek z Arkadianem Porfiryczem: — Pragnąc

wzbogaciü wasze zbiory, zamierzaliĞmy wam podarowaü jedną z najbardziej poszukiwanych w

Ataguitanii zakazanych ksiąĪek; jest nią Wokóá pustego grobu Calixta Bandery, lecz wskutek

nadgorliwoĞci naszej policji caáy nakáad trafiá na przemiaá. Wiemy jednak, Īe w waszym kraju krąĪy z

rąk do rąk hyrkaĔski przekáad powieĞci, w podziemnym wydaniu na powielaczu. Czy coĞ panu o tym

wiadomo?

Arkadian Porfirycz podnosi siĊ, sprawdza coĞ w katalogu. — Powiedziaá pan: Calixta

Bandery? OtóĪ tak; akurat dzisiaj ta pozycja wydaje mi siĊ nieosiągalna. Ale jeĞli cierpliwie poczeka

pan tydzieĔ, no, góra dwa tygodnie, przygotujĊ panu wyborną niespodziankĊ. Jeden z naszych

najpowaĪniejszych zakazanych autorów, Anatoli Anatolin, pracuje nad przeniesieniem powieĞci Ban-

dery w warunki hyrkaĔskie. Z innych Ĩródeá wiem. Īe Anatolin koĔczy inną powieĞü pod tytuáem Jaka

opowieĞü tam w tle czeka na zakoĔczenie?, a my juĪ zarządziliĞmy policyjną akcjĊ, aby ksiąĪkĊ

porwaü, dziaáając przez zaskoczenie, i tym samym nie dopuĞciü, by weszáa do podziemnego obiegu.

Kiedy tylko dostaniemy ją w nasze rĊce, postaram siĊ, aby niezwáocznie otrzymaá pan kopiĊ, i wtedy

sam pan sprawdzi, czy chodzi o ksiąĪkĊ, której pan szuka.

W jednej chwili obmyĞlasz plan dziaáania. Masz sposobnoĞü nawiązania bezpoĞredniego

kontaktu z Anatolim Anatolinem. Musisz uprzedziü agentów Arkadiana Porfirycza, wczeĞniej od nich

zawáadnąü rĊkopisem, uchroniü go przed porwaniem, zabezpieczyü i wymknąü siĊ zarówno policji

hyrkaĔskiej, jak i policji ataguitaĔskiej...

Tej nocy masz senne widzenie. JesteĞ w pociągu, dáugim pociągu przemierzającym HyrkaniĊ.

Wszyscy podróĪni czytają opasáe tomy w oprawie, co w krajach, gdzie gazety i czasopisma są maáo

atrakcyjne, zdarza siĊ czĊĞciej niĪ gdzie indziej. Do gáowy przychodzi ci myĞl, Īe któryĞ z podróĪnych,

a moĪe oni wszyscy czytają jedną z ksiąĪek, których lekturĊ musiaáeĞ przerwaü, a nawet Īe wszystkie

te powieĞci znajdują siĊ tutaj, w tym przedziale, przeáoĪone na ten nie znany ci jĊzyk. Starasz siĊ

przeczytaü napisy na grzbietach okáadek, chociaĪ wiesz, Īe to daremne, bo jest to pismo dla ciebie

nieczytelne.

Jeden z podróĪnych wychodzi na korytarz i na swoim miejscu zostawia ksiąĪkĊ z zakáadką

pomiĊdzy kartkami. Natychmiast po jego wyjĞciu ty wyciągasz rĊkĊ po tom, przeglądasz go,

upewniasz siĊ, Īe jest to wáaĞnie ksiąĪka, której szukasz. W tej samej chwili spostrzegasz, Īe pozostali

podróĪni obrócili siĊ w twoją stronĊ i mierzą ciĊ groĨnym wzrokiem, z naganą za twoje nietaktowne

zachowanie.

Aby ukryü wáasne zmieszanie, podnosisz siĊ, stajesz przy oknie, wciąĪ nie wypuszczając

ksiąĪki z rĊki. Pociąg stoi miĊdzy torami i sáupami semaforów, moĪe zatrzymaá siĊ na zwrotnicy przed

jakąĞ zagubioną stacyjką. Za oknem jest Ğnieg i mgáa, nic nie widaü. Na sąsiednim torze zatrzymaá siĊ

inny pociąg, jadący w przeciwnym kierunku, z zaparowanymi szybami. W oknie na wprost ciebie

kolisty ruch dáoni w rĊkawiczce przywraca szybie nieco przejrzystoĞci: pojawia siĊ postaü kobiety w

futrzanym obáoku. — Ludmiáo... —woáasz ją — Ludmiáo, ksiąĪka ..... starasz siĊ jej powiedzieü raczej

Page 137: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

gestami niĪ gáosem — ksiąĪka, której szukasz... znalazáem ją, jest tutaj... — i mocujesz siĊ z oknem,

Īeby opuĞciü szybĊ i podaü jej tom pomiĊdzy soplami lodu. które pokrywają pociąg grubą skorupą.

— KsiąĪka, której szukam — mówi zamglona postaü, i takĪe wyciąga tom podobny do

twojego — stwarza poczucie trwania w Ğwiecie, który nastąpiá po koĔcu Ğwiata, stwarza poczucie, Īe

Ğwiat jest kresem wszystkiego, co na Ğwiecie istnieje, Īe jedyną rzeczą na Ğwiecie jest koniec Ğwiata.

— Tak nie jest — krzyczysz i szukasz w niezrozumiaáej ksiąĪce zdania, które mogáoby

zaprzeczyü sáowom Ludmiáy. Lecz oto oba pociągi ruszają, oddalają siĊ w przeciwnych kierunkach.

Lodowaty wiatr zamiata parki stolicy Hyrkanii. Siedzisz na áawce i czekasz na Anatolego

Anatolina, który ma ci przekazaü rĊkopis swojej nowej powieĞci Jaka historia tam w tle czeka na

zakoĔczenie? Máody czáowiek o dáugiej jasnej brodzie, w dáugim czarnym palcie i czapce z ceraty

siada obok ciebie. — ProszĊ zachowywaü siĊ naturalnie. Parki są zawsze szczególnie nadzorowane.

ĩywopáot chroni was przed cudzym wzrokiem. Cienki plik kartek przechodzi z wewnĊtrznej

kieszeni dáugiego páaszcza Anatolego do wewnĊtrznej kieszeni twojego krótkiego prochowca. Anatoli

Anatolin wyjmuje nastĊpne kartki z wewnĊtrznej kieszeni marynarki. — Musiaáem rozdzieliü caáoĞü

po róĪnych kieszeniach, aby ich wypukáoĞü nie rzucaáa siĊ w oczy — mówi, wyjmując zwój stronic z

wewnĊtrznej kieszeni kamizelki. Wiatr porywa mu spomiĊdzy palców jedną kartkĊ. Anatoli

natychmiast ją podnosi. Zamierza wáaĞnie wyjąü nastĊpny rulon arkuszy z tylnej kieszeni spodni, kiedy

zza Īywopáotu wyskakują dwaj cywile i go aresztują.

Page 138: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Jaka historia tam w tle czeka na zakoĔczenie?

IdĊ Wielkim Prospektem naszego miasta i wymazujĊ w myĞli te elementy, których

postanowiáem nie braü pod uwagĊ. PrzechodzĊ obok gmachu jakiegoĞ ministerstwa o przeáadowanej

fasadzie, dostrzegam kariatydy, kolumny, balustrady, plinty, gzymsy, metopy i odczuwam potrzebĊ,

aby sprowadziü tĊ fasadĊ do gáadkiej, pionowej powierzchni, do szklanej, matowej páyty, do

przegrody, która ograniczy przestrzeĔ, sama nie rzucając siĊ w oczy. Lecz gmach ten, nawet tak

uproszczony, nadal mnie przytáacza, pozbawia mnie tchu. Postanawiam usunąü go caákowicie. Na jego

miejscu z nagiej ziemi wyrasta mleczne niebo. W ten sam sposób wymazujĊ piĊü innych ministerstw,

trzy banki i dwa wieĪowce wielkich spóáek handlowych. ĝwiat jest tak skomplikowany, Īe po to, aby

siĊ w nim rozeznaü, trzeba przerzedzaü, wciąĪ przerzedzaü.

W nieustającym ruchu pieszych na Prospekcie stale spotykam osoby, których widok z

rozmaitych przyczyn jest mi niemiáy: moi przeáoĪeni przypominają mi o mojej pozycji podwáadnego,

moi podwáadni sprawiają, Īe czujĊ odrazĊ do sprawowania wáadzy, która wydaje mi siĊ niegodna, tak

jak niegodne są zazdroĞü, sáuĪalczoĞü i niechĊü, jaką wáadza wzbudza. WymazujĊ jednych i drugich

bez wahania. Kątem oka widzĊ, jak oni maleją i roztapiają siĊ w cienkiej pajĊczynie mgáy.

Podczas tej operacji muszĊ uwaĪaü, aby oszczĊdziü innych przechodniów, tych obcych,

nieznajomych, którzy nigdy mi nie dokuczyli; przyznam nawet, Īe niektóre twarze, kiedy tak

obserwujĊ je zupeánie bezstronnie, wydają mi siĊ godne szczerego zainteresowania. Lecz gdy z

otaczającego mnie Ğwiata pozostaje tylko táum nieznajomych, natychmiast przenika mnie uczucie

samotnoĞci i wyobcowania, a zatem lepiej bĊdzie wymazaü ich takĪe, wszystkich razem, i nie myĞleü o

tym wiĊcej.

W uproszczonym Ğwiecie mam wiĊksze szanse spotkania tych paru osób, które lubiĊ

spotykaü, jak na przykáad lubiĊ spotykaü FranciszkĊ. Kiedy zdarza mi siĊ spotkaü FranciszkĊ,

odczuwam wielką radoĞü. Opowiadamy sobie róĪne dowcipne rzeczy, Ğmiejemy siĊ, mówimy o báa-

hostkach, o których byü moĪe nie rozmawialibyĞmy z nikim innym, natomiast wspólne rozprawianie o

nich okazuje siĊ interesujące dla nas obojga, i przed rozstaniem obiecujemy sobie, Īe koniecznie

musimy siĊ jak najszybciej znowu zobaczyü. Potem mijają miesiące, zanim uda nam siĊ spotkaü raz

jeszcze, przypadkiem, na ulicy, nastĊpują radosne okrzyki, Ğmiechy, obietnice ponownego spotkania,

lecz ani ja, ani ona nigdy nie robimy nic, aby doprowadziü do spotkania, byü moĪe dlatego, Īe nie

byáoby ono juĪ tym samym. Teraz zaĞ, w uproszczonym i uszczuplonym Ğwiecie, pole dziaáania

oczyszczone zostaáo z tych wszystkich z góry ustalonych sytuacji, kiedy to sam fakt, Īe ja i Franciszka

widujemy siĊ czĊĞciej, zakáadaáby wytworzenie siĊ pomiĊdzy nami pewnej wiĊzi, którą starano by siĊ

nazwaü, byü moĪe w oczekiwaniu maáĪeĔstwa, a w kaĪdym razie uznano by nas za parĊ, spodziewano

by siĊ, Īe nasz związek rozszerzy siĊ na obie rodziny, obejmie pokrewieĔstwa w linii zstĊpującej i

wstĊpującej, obejmie braterstwa i kuzynostwa, a takĪe doprowadzi do przenikniĊcia siĊ obu Ğrodowisk,

uksztaátuje wzajemne stosunki i powiązania w sferze dochodów i stanu posiadania — otóĪ kiedy

znikną wszystkie te uwarunkowania, których brzemiĊ milcząco ciąĪy nad naszymi rozmowami,

ograniczając je do paru minut, spotkanie z Franciszką powinno byü jeszcze bardziej udane i radosne.

Jest zatem rzeczą naturalną, Īe staram siĊ stworzyü warunki sprzyjające przeciĊciu siĊ naszych dróg —

Page 139: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

usuwam wszystkie máode kobiety w jasnych futrach, takich jak to, które ona miaáa na sobie ostatnim

razem, toteĪ kiedy zobaczĊ ją z bliska, bĊdĊ miaá pewnoĞü, Īe to ona, nie naraĪĊ siĊ na

nieporozumienia i rozczarowanie; usuwam takĪe wszystkich máodzieĔców, którzy mogliby przyjaĨniü

siĊ z Franciszką, a nawet nie jest wykluczone, Īe zamierzają spotkaü ją umyĞlnie i zabawiaü wesoáą

rozmową w chwili, kiedy to ja powinienem ją spotkaü zupeánie przypadkiem.

Wdaáem siĊ w szczegóáy natury osobistej, lecz nie powinno siĊ sądziü, Īe w akcie

wymazywania kierowaáem siĊ gáównie wáasnymi doraĨnymi korzyĞciami, podczas gdy ja staram siĊ

dziaáaü w interesie ogóáu (a zatem takĪe w swoim wáasnym interesie, choü w sposób nie bezpoĞredni).

Skoro na początku spowodowaáem znikniĊcie wszystkich publicznych urzĊdów, które znalazáy siĊ w

moim zasiĊgu, i unicestwiáem nie tylko budynki, schody, hole pod filarami, korytarze, przedpokoje,

kartoteki, okólniki i dossier, lecz unicestwiáem takĪe kierowników wydziaáów, dyrektorów

generalnych, wiceinspektorów, zastĊpców naczelników, urzĊdników etatowych i póáetatowych — to

postąpiáem tak, bo sądzĊ, Īe ich istnienie jest szkodliwe i zbyteczne dla odczuwania ogólnej harmonii.

Wybiáa godzina, kiedy táum urzĊdników opuszcza przegrzane biura, zapina palta o

koánierzach ze sztucznego futra, táoczy siĊ w autobusach. Jedno zmruĪenie powiek, i wszyscy znikają

— tylko nieliczni przechodnie wyróĪniają siĊ z daleka na wyludnionych ulicach, z których postaraáem

siĊ juĪ usunąü samochody, ciĊĪarówki, autobusy. Podoba mi siĊ widok nawierzchni czystej i gáadkiej

niczym tor bowlingowy.

Potem usuwam koszary, wartowników, komisariaty; wszyscy mĊĪczyĨni w mundurach

ulatniają siĊ, jak gdyby nigdy nie istnieli. Byü moĪe coĞ wymknĊáo mi siĊ spod kontroli, bo

spostrzegam, Īe ten sam los podzielają straĪacy, listonosze, zamiatacze ulic oraz inne kategorie

pracowników, którzy zasáuĪenie mogliby liczyü na odmienne traktowanie. Ale co siĊ staáo, to siĊ juĪ

nie odstanie, nie moĪna wciąĪ bawiü siĊ w takie subtelnoĞci. Aby uniknąü przykrych skutków,

pospiesznie usuwam poĪary, Ğmieci, a takĪe pocztĊ, która tak naprawdĊ przysparza tylko káopotów.

PilnujĊ, Īeby zniknĊáy szpitale, kliniki, przytuáki; wymazanie lekarzy, pielĊgniarzy i chorych

wydaje mi siĊ jedyny moĪliwą gwarancją zdrowia. Potem unicestwiam sądy z gronem sĊdziów,

adwokatów, oskarĪonych, stron poszkodowanych: nastĊpnie wiĊzienia z wiĊĨniami i straĪnikami.

Potem wymazujĊ uniwersytet z caáym ciaáem profesorskim, akademie nauk Ğcisáych, humanistycznych,

sztuk piĊknych, muzea, biblioteki, zabytki oraz ich nadzorców, teatry, kina, telewizjĊ, gazety. JeĞli

sądzą, Īe zdoáa mnie powstrzymaü szacunek dla sztuki, to siĊ mylą.

Potem przychodzi kolej na struktury gospodarcze, które juĪ od nazbyt dawna w sposób

niepohamowany roszczą sobie prawo do zniewalania naszego Īycia. Za co one siĊ mają? Zmiatam

sklepy, jeden po drugim, poczynając od produktów pierwszej potrzeby, koĔcząc na artykuáach

luksusowych i zbytecznych: najpierw opróĪniam z towaru wystawy, potem wymazujĊ lady, póáki,

ekspedientki, kasjerki, kierowników dziaáów. Táum klientów stoi przez chwilĊ zagubiony, z rĊkami

wyciągniĊtymi w pustce, mając przed oczami ulatujące wózki, potem on takĪe zostaje wcháoniĊty

przez próĪniĊ. Po usuniĊciu dóbr konsumpcyjnych siĊgam do produkcji: niszczĊ przemysá lekki i

ciĊĪki, unicestwiam surowce i Ĩródáa energii. A co z rolnictwem? Precz z rolnictwem! Poza tym, aby

nie mówiono, Īe zamierzam wskrzesiü spoáeczeĔstwa prymitywne, wykluczam równieĪ polowania i

ryboáówstwo.

Natura... Ha, ha, nie myĞlcie sobie, Īe nie zrozumiaáem: natura to takĪe niezáe oszustwo —

Page 140: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

niechaj ginie! Wystarczy, jeĞli pod stopami pozostanie mi dostatecznie mocna warstwa skorupy

ziemskiej, a z kaĪdej innej strony otoczy mnie pustka.

WĊdrujĊ nadal po Prospekcie, który teraz niczym nie wyróĪnia siĊ z bezkresnej niziny,

opustoszaáej i zamarzniĊtej. Jak okiem siĊgnąü, nie ma juĪ murów, nie ma nawet gór ani wzniesieĔ, ani

jednej rzeki, jeziora czy morza, dokoáa rozciąga siĊ obszar páaski i szary, pokryty lodem niczym

zwartym bazaltem. Rezygnacja ze Ğwiata rzeczy nie jest tak trudna, jak siĊ wydaje, wszystko zaczyna

siĊ od początku. Skoro raz zdoáaáeĞ wyrzec siĊ czegoĞ, co uwaĪaáeĞ za niezbĊdne, spostrzegasz, Īe

moĪesz pozbawiü siĊ takĪe nastĊpnej rzeczy, a potem wielu innych. Tak wiĊc przemierzasz oto tĊ pustą

powierzchniĊ, którą staá siĊ Ğwiat. TuĪ nad ziemią podmuchy wiatru unoszą w ĞnieĪnej zamieci resztki

po zaginionym Ğwiecie: kiĞü dojrzaáych winogron, która wygląda na zerwaną z jednorocznego pĊdu,

weániany niemowlĊcy bucik, dobrze naoliwiony przegub Cardana, kartkĊ jakby wyrwaną z

hiszpaĔskiej powieĞci z imieniem kobiety: Amaranta. Czy wszystko przestaáo istnieü zaledwie parĊ

sekund temu, czy przed wiekami? Straciáem juĪ poczucie czasu.

Tam, w gáĊbi tego pasa pustej przestrzeni, który nadal nazywam Prospektem, widzĊ

wysmukáą sylwetkĊ w jasnej futrzanej kurtce: to Franciszka! RozpoznajĊ jej sprĊĪysty krok w

wysokich butach, jej sposób trzymania rąk w mufce, dáugi pasiasty szalik, który powiewa na wietrze.

MroĨne powietrze i opróĪniony teren zapewniają dobrą widocznoĞü, aleja daremnie wymachujĊ

rĊkami, ona nie moĪe mnie rozpoznaü, zbyt wielka dzieli nas odlegáoĞü. Posuwam siĊ naprzód

wielkimi krokami, a przynajmniej tak mi siĊ wydaje, brakuje mi jednak punktów odniesienia. Nagle, w

linii prostej pomiĊdzy mną a Franciszką, wyrastają jakieĞ cienie: to mĊĪczyĨni, mĊĪczyĨni w páasz-

czach i w kapeluszach. Czekają na mnie. Kim oni mogą byü?

Kiedy podchodzĊ bliĪej, rozpoznajĊ ich: to ci z Wydziaáu D. Ale w jaki sposób ocaleli? Co

oni tutaj robią? Sądziáem, Īe ich takĪe usunąáem, kiedy wymazywaáem personel wszystkich urzĊdów.

Dlaczego ustawiają siĊ pomiĊdzy mną a Franciszką? „Zaraz i ich wymaĪĊ!”, myĞlĊ i koncentrujĊ siĊ.

Ale gdzie tam, oni wciąĪ tkwią w tym samym miejscu.

— JesteĞ wreszcie — pozdrawiają mnie. — Czy ty teĪ jesteĞ jednym z naszych? Brawo!

PomogáeĞ nam jak siĊ patrzy i teraz wszystko jest czyste.

— Jak to? — krzyczĊ. — To wy takĪe wymazywaliĞcie? Teraz wreszcie rozumiem, skąd

braáo siĊ to poczucie, Īe posuwam siĊ za daleko w procesie usuwania otaczającego mnie Ğwiata.

— Ale sáuchajcie, czy to nie wy mówiliĞcie zawsze o rozwoju, wzroĞcie, przyspieszeniu...

— I co z tego? Nie ma w tym Īadnej sprzecznoĞci... Wszystko mieĞci siĊ w prawach logiki

jutra... Rozwój znowu zaczyna siĊ w punkcie zerowym... Ty teĪ zrozumiaáeĞ, Īe sytuacja doszáa do

martwego punktu, pogarszaáa siĊ... NaleĪaáo tylko przyspieszyü ten proces... Zgodnie z planem, to co

moĪe wydaü siĊ na krótką metĊ negatywem, potem, na dáuĪszą metĊ, moĪe przeksztaáciü siĊ w bodziec

ekonomiczny...

— Ale ja miaáem zupeánie inne zamiary niĪ wy... Mój cel byá inny... Ja wymazujĊ w inny

sposób... — protestujĊ i myĞlĊ: „JeĞli sądzą, Īe uda im siĊ wciągnąü mnie w swoje plany, to siĊ mylą!”

Nie mogĊ siĊ doczekaü chwili, kiedy wáączĊ wsteczny bieg, kiedy przywrócĊ do istnienia

rzeczy tego Ğwiata, kaĪdą po kolei lub wszystkie razem, kiedy zwarty mur róĪnorodnej i namacalnej

materii przeciwstawiĊ ich projektom powszechnego unicestwienia. Zamykam oczy i je otwieram,

pewien, Īe ponownie znajdĊ siĊ na Prospekcie, rojnym od przechodniów, gdzie o tej porze zapalają siĊ

Page 141: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

latarnie, a na ladach kiosków pojawia siĊ ostatnie wydanie gazet. Tymczasem nic z tego, pustka wokóá

mnie pogáĊbia siĊ, na horyzoncie sylwetka Franciszki porusza siĊ tak powoli, jakby miaáa pokonaü

krzywiznĊ globu ziemskiego. Czy tylko my zdoáaliĞmy ocaleü? Z rosnącym przeraĪeniem zaczynam

pojmowaü prawdĊ: Ğwiat, który postanowiáem wymazaü w myĞli, sądząc, Īe w kaĪdej chwili mogĊ

przywróciü go do istnienia, otóĪ ten Ğwiat skoĔczyá siĊ naprawdĊ.

— Trzeba byü realistą — mówią funkcjonariusze Wydziaáu D. — Wystarczy rozejrzeü siĊ

dokoáa. Caáy wszechĞwiat siĊ... powiedzmy, Īe jest w fazie przemiany... — i wskazują na niebo, gdzie

konstelacje stają siĊ juĪ nie do rozpoznania, tu zakrzepáe, tam rozrzedzone, mapą niebieską wstrząsają

wybuchy gwiazd, jeden po drugim, niektóre gwiazdy rozbáyskują po raz ostatni i gasną. — Teraz,

kiedy pojawią siĊ nowi, rzeczą najwaĪniejszą jest, aby zastali Wydziaá D w peánej gotowoĞci, z

odpowiednimi kadrami personalnymi, z efektywną strukturą operacyjną...

— A kim oni są, ci „nowi”? Co robią? Czego chcą? — pytam, a na zamarzniĊtej powierzchni,

która dzieli mnie od Franciszki, dostrzegam wąską szczelinĊ, która rozszerza siĊ niczym ukryta

puáapka.

— Jest za wczeĞnie, Īeby o tym mówiü. ĩeby mówiü o tym w naszym ujĊciu. Jak dotąd nie

zdoáaliĞmy ich nawet zobaczyü. To, Īe oni są, jest pewne, a zresztą juĪ przedtem poinformowano nas,

Īe mają przybyü... Ale my teĪ tu jesteĞmy, i oni nie mogą o tym nie wiedzieü, a my reprezentujemy

sobą to, co stanowi jedyne moĪliwe przedáuĪenie tego, co byáo do tej pory... Potrzebują nas, nie mogą

siĊ do nas nie zwróciü, nie powierzyü nam praktycznego nadzoru nad tym, co pozostaáo... ĝwiat

zacznie toczyü siĊ od nowa tak, jak my tego chcemy...

Nie, myĞlĊ, Ğwiat, który miaáby zaistnieü ponownie wokóá mnie i Franciszki, nie moĪe byü

waszym Ğwiatem. Staram siĊ skupiü, aby w najdrobniejszych szczegóáach odtworzyü w myĞli to

miejsce, to otoczenie, gdzie chciaábym siĊ znaleĨü w tej chwili z Franciszką, moĪe to byü na przykáad

kawiarnia wyáoĪona lustrami, w których odbijają siĊ krysztaáowe Īyrandole, w sali orkiestra gra walca,

a dĨwiĊki skrzypiec rozbrzmiewają nad marmurowymi stolikami, muskają dymiące filiĪanki i ciastka z

kremem. Na zewnątrz zaĞ, po drugiej stronie zamglonych szyb, dawaáby odczuü swoją obecnoĞü Ğwiat

peáen osób i rzeczy, Ğwiat przyjazny i wrogi, rzeczy radosne i takie, z którymi trzeba by walczyü...

MyĞlĊ o tym z najwyĪszym natĊĪeniem, lecz juĪ wiem, Īe to nie wystarczy, aby przywróciü Ğwiat do

istnienia: pustka jest ode mnie potĊĪniejsza i opanowaáa caáą ziemiĊ.

— Nie bĊdzie áatwo nawiązaü z nimi kontakt — mówią dalej ci z Wydziaáu D — i trzeba

uwaĪaü, aby nie popeániü báĊdów i nie daü wyáączyü siĊ z gry. PomyĞleliĞmy o tobie, ty pomoĪesz nam

zdobyü zaufanie nowych. DowiodáeĞ, Īe potrafisz dziaáaü w fazie likwidacji, poza tym jesteĞ najmniej

powiązany z dawnym kierownictwem. To ty bĊdziesz musiaá im siĊ przedstawiü, wyjaĞniü, czym jest

Wydziaá, jak moĪe byü przez nich wykorzystany do zadaĔ niezbywalnie naglących... No sam

zobaczysz, jak moĪna najkorzystniej uáoĪyü caáą sytuacjĊ...

— No to idĊ, idĊ ich poszukaü — mówiĊ pospiesznie, bo czujĊ, Īe jeĞli nie ucieknĊ teraz, jeĞli

nie dotrĊ do Franciszki, aby ją ocaliü, za chwilĊ bĊdzie zbyt póĨno, puáapka siĊ zatrzaĞnie. Oddalam siĊ

biegiem, zanim ci z Wydziaáu D zdoáają mnie powstrzymaü, zasypaü pytaniami, wydaü polecenia.

Posuwam siĊ po zamarzniĊtej skorupie, idĊ Franciszce naprzeciw. ĝwiat zostaá ograniczony do kartki

papieru, gdzie udaje siĊ zapisaü tylko sáowa abstrakcyjne, tak jakby wszystkie konkretne wyrazy

ulegáy wyczerpaniu. Powinno wystarczyü napisanie sáowa „sáój”, aby moĪna byáo takĪe napisaü sáowa

Page 142: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

„rondel”, „gulasz”, „wyciąg kuchenny”, lecz obrana kategoria stylu na to nie pozwala.

WidzĊ, jak na gruncie dzielącym mnie od Franciszki powstają rysy, bruzdy, pĊkniĊcia, w

kaĪdej chwili moja stopa moĪe wpaĞü w puáapkĊ. Powstaáe szczeliny rozsuwają siĊ, wkrótce pomiĊdzy

mną a Franciszką otworzy siĊ przepaĞü, rozewrze siĊ otcháaĔ! SkaczĊ z jednej krawĊdzi na drugą, pod

sobą nie widzĊ Īadnego dna, dostrzegam tylko pustkĊ, która prowadzi w dóá, w nieskoĔczonoĞü.

BiegnĊ po cząsteczkach Ğwiata rozproszonych w próĪni. ĝwiat siĊ rozpada... Ci z Wydziaáu D woáają

mnie, rozpaczliwie machają rĊkami, abym zawróciá, abym nie brnąá dalej... Franciszko! Oto ostatni

skok i jestem przy tobie!

Jest tutaj, stoi naprzeciw mnie, uĞmiechniĊta, ze záotą iskierką w oczach, z drobną twarzą

zaróĪowioną od mrozu. — Ach, to ty! Za kaĪdym razem, kiedy przechodzĊ Prospektem, spotykam

wáaĞnie ciebie! Nie powiesz mi chyba, Īe spĊdzasz dni na spacerach! Sáuchaj, znam pewną kawiarniĊ,

tuĪ za rogiem, caáą wyáoĪoną lustrami, z orkiestrą, która gra walca. Czy nie zaprosiábyĞ mnie.

Page 143: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

XI

Czytelniku, pora juĪ, aby twój kapryĞny Īeglarski statek zawinąá wreszcie do przystani. Jaki

port moĪe daü ci pewniejsze schronienie niĪ obszerna biblioteka? Z pewnoĞcią taka biblioteka znajdzie

siĊ w mieĞcie, z którego wyruszyáeĞ i dokąd powróciáeĞ po odbyciu podróĪy dokoáa Ğwiata, w pogoni

od jednej ksiąĪki do drugiej. Pozostaje ci jeszcze nadzieja, Īe dziesiĊü powieĞci, które ulotniáy ci siĊ z

rąk, zaledwie rozpocząáeĞ ich lekturĊ, odnajdzie siĊ w tej bibliotece.

Nareszcie zapowiada siĊ wolny i spokojny dzieĔ. Idziesz do biblioteki, zaglądasz do katalogu

i z trudem powstrzymujesz okrzyk radoĞci, a raczej dziesiĊü okrzyków radoĞci: otóĪ wszyscy autorzy i

wszystkie tytuáy, których poszukujesz, znajdują siĊ w katalogu, starannie zapisani.

Wypeániasz rewers i oddajesz go. Informują ciĊ, Īe do katalogu musiaá wkraĞü siĊ báąd i

ksiąĪki nie sposób odnaleĨü, niemniej jednak bĊdą jej szukaü. Prosisz o nastĊpną — okazuje siĊ, Īe jest

w czytaniu, lecz nie wiadomo, kto ją zamówiá ani kiedy. Trzecia, o którą prosisz, jest w introligatorni,

wróci za miesiąc. Czwarta znajduje siĊ w skrzydle biblioteki zamkniĊtym z powodu remontu.

Wypeániasz nastĊpne rewersy, ale z takiego czy innego powodu Īadna z poszukiwanych przez ciebie

ksiąĪek nie jest dostĊpna.

W czasie kiedy personel prowadzi poszukiwania, ty cierpliwie czekasz przy stole w

towarzystwie innych czytelników, którzy mieli wiĊcej szczĊĞcia i teraz siedzą pogrąĪeni w lekturze

swoich tomów. Wyciągasz szyjĊ, patrzysz raz w prawo, raz w lewo, aby zerknąü w cudze ksiąĪki. Kto

wie, czy któryĞ z nich nie czyta jednej z zamówionych przez ciebie ksiąĪek.

Spojrzenie czytelnika z naprzeciwka, zamiast spoczywaü na otwartej ksiąĪce, báądzi dokoáa.

Nie są to jednak rozbiegane oczy, w ruchu niebieskich tĊczówek maluje siĊ wyraĨne skupienie. Co

pewien czas wasze spojrzenia siĊ spotykają. W pewnej chwili on zwraca siĊ do ciebie, czy teĪ raczej

mówi jakby w próĪniĊ, chociaĪ z pewnoĞcią zwraca siĊ do ciebie:

— ProszĊ siĊ nie dziwiü, Īe tak nieustannie báądzĊ wzrokiem. W istocie taki mam sposób

czytania i tylko taka lektura wydaje mi siĊ owocna. JeĞli jakaĞ ksiąĪka naprawdĊ mnie zainteresuje,

potrafiĊ przeĞledziü zaledwie parĊ linijek, a skoro tylko wyáowiĊ jakąĞ myĞl poddaną przez tekst, jakieĞ

wraĪenie, pytanie czy obraz, juĪ wpadam na boczny tor, biegnĊ wzdáuĪ linii stycznej, przeskakujĊ od

jednej myĞli do drugiej, od obrazu do obrazu, podąĪam meandrycznym tokiem wáasnego rozumowania

i fantazji, aĪ do caákowitego ich wyczerpania, a przy tym oddalam siĊ od ksiąĪki tak bardzo, Īe tracĊ ją

z oczu. NiezbĊdny jest mi do tego bodziec lektury, i to mądrej lektury, nawet jeĞli udaje mi siĊ

przeczytaü zaledwie parĊ stron. Ale juĪ te parĊ stronic zawiera dla mnie taką mnogoĞü Ğwiatów, Īe nie

potrafią ich zgáĊbiü.

— Dobrze pana rozumiem — zabiera gáos inny czytelnik, unosząc znad kartek swojego tomu

woskową twarz o zaczerwienionych oczach — lektura jest procesem nieciągáym i fragmentarycznym.

Albo lepiej: przedmiotem lektury jest materia záoĪona z punktów i z mgáawicy pyáu. W rozlegáej

przestrzeni utworu literackiego uwaĪny czytelnik rozróĪnia najdrobniejsze czáony, zestawienia

wyrazów, przenoĞnie, związki skáadniowe, kroki logiczne, osobliwoĞci leksykalne, które odznaczają

siĊ wyjątkowo stĊĪonym áadunkiem myĞli. Są to jakby cząstki elementarne tworzące jądro dzieáa,

wokóá którego obraca siĊ caáa reszta. Lub teĪ jest to jakby próĪnia wytworzona przez wir, który wsysa

Page 144: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

i wcháania prądy. Przez te wáaĞnie szczeliny, w zaledwie dostrzegalnych przebáyskach, ujawnia siĊ

prawda, którą byü moĪe ksiąĪka zawiera, ujawnia siĊ to, co stanowi w niej istotĊ rzeczy. Mity i

tajemnice utworzone są z ziarenek równie nieuchwytnych jak pyáek na áapkach motyli: tylko ten, kto to

pojąá, moĪe oczekiwaü i objawienia i olĞnienia. Dlatego teĪ nie mogĊ, przeciwnie niĪ pan, oderwaü

uwagi od zapisanych linijek nawet na chwilĊ. Nie mogĊ siĊ rozpraszaü, jeĞli nie chcĊ przeoczyü jakiejĞ

cennej wskazówki. Za kaĪdym razem, kiedy natrafiam na jeden z takich znaczących okruchów, muszĊ

nieustĊpliwie drąĪyü dokoáa, aby przekonaü siĊ. czy znaleziona bryáka nie okaĪe siĊ zapowiedzią Īyáy.

Dlatego teĪ moja lektura nigdy nie dobiega koĔca: czytam i wciąĪ odczytujĊ ponownie, szukając

potwierdzenia kaĪdego nowego odkrycia pomiĊdzy wierszami.

— Ja równieĪ odczuwam potrzebĊ ponownego przeczytania ksiąĪek, które juĪ czytaáem —

mówi trzeci czytelnik — lecz za kaĪdym razem wydaje mi siĊ, Īe czytam zupeánie nową ksiąĪkĊ. Czy

to ja podlegam nieustannej przemianie i widzĊ rzeczy, których przedtem nie dostrzegaáem? Czy teĪ

lektura jest konstrukcją, której ksztaát ostateczny zaleĪy od zestawienia wielkiej liczby zmiennych

elementów i nie moĪe powtórzyü siĊ dwukrotnie wedáug tego samego schematu? Za kaĪdym razem,

kiedy próbujĊ raz jeszcze odtworzyü emocje poprzedniej lektury, wydobywam wraĪenia odmienne i

nieoczekiwane, nie odnajdujĊ zaĞ wraĪeĔ wczeĞniejszych. Chwilami wydaje mi siĊ, Īe w kolejnych

lekturach dostrzec moĪna pewien postĊp, w tym sensie, Īe w wiĊkszym stopniu udaje siĊ zgáĊbiü istotĊ

tekstu czy teĪ zwiĊkszyü krytyczny dystans. Innym razem odnoszĊ wraĪenie, Īe zachowane w pamiĊci

lektury tej samej ksiąĪki nie przystają do siebie, są entuzjastyczne lub obojĊtne czy nawet wrogie,

rozrzucone w czasie, pozbawione wspólnej perspektywy, pozbawione spajającej wiĊzi. Doszedáem

wáaĞnie do wniosku, Īe lektura jest procesem bezprzedmiotowym albo Īe prawdziwym jej

przedmiotem jest ona sama. KsiąĪka jest zaledwie wspierającym filarem czy teĪ jest zwykáym

pretekstem.

Odzywa siĊ czwarty czytelnik: — JeĞli chcecie siĊ upieraü przy lekturze subiektywnej, mogĊ

siĊ z wami zgodziü, ale rzecz ujmując inaczej, nie na zasadzie dziaáania siáy odĞrodkowej, jak to jej

przypisujecie. KaĪda nowa ksiąĪka, jaką czytam, staje siĊ czĊĞcią tej peánej i scalonej ksiĊgi, którą

tworzy suma moich lektur. Nie przychodzi mi to bez trudu: aby uáoĪyü tĊ podstawową ksiĊgĊ, kaĪda z

cząstkowych ksiąĪek musi ulec przetworzeniu, musi wejĞü w związek z ksiąĪkami, które przeczytaáem

wczeĞniej, staü siĊ ich uzupeánieniem lub rozwiniĊciem, zaprzeczeniem lub glossą czy punktem

odniesienia. Od lat korzystam z tej biblioteki, studiujĊ tom za tomem, przeglądam póákĊ za póáką, lecz

mógábym wam wykazaü, Īe przez caáy czas kontynuowaáem lekturĊ jednej, jedynej ksiĊgi.

— TakĪe i mnie wszystkie ksiąĪki, które czytam, prowadzą do jedynej ksiĊgi — mówi piąty

czytelnik, wychylając siĊ zza stosu oprawionych tomów — lecz ta ksiĊga naleĪy do minionego czasu i

zaledwie majaczy w moich wspomnieniach. Dla mnie ta opowieĞü poprzedza wszystkie inne

opowieĞci, toteĪ wszystkie opowieĞci, które czytam, wydają mi siĊ jej dalekim echem, natychmiast

ginącym. W moich lekturach nieustannie poszukujĊ tej ksiĊgi przeczytanej w dzieciĔstwie, lecz

pamiĊtam ją zbyt sáabo, aby móc ją odnaleĨü.

Szósty czytelnik, który na stojąco przeglądaá póáki z ksiąĪkami, z gáową zadartą do góry,

podchodzi teraz do stoáu. — Dla mnie najbardziej liczy siĊ chwila poprzedzająca lekturĊ. Czasami sam

tytuá wystarcza, abym rozpaliá w sobie pragnienie przeczytania ksiąĪki, która byü moĪe nie istnieje.

Czasami wystarcza mi początek ksiąĪki, pierwsze zdanie... Jednym sáowem, jeĞli wam potrzeba

Page 145: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

niewiele do uruchomienia wyobraĨni, to mnie potrzeba jeszcze mniej, wystarcza mi sama obietnica

lektury.

— Dla mnie natomiast liczy siĊ zakoĔczenie — mówi siódmy — lecz to prawdziwe, jedynie

istotne, ukryte w mroku, ów punkt docelowy, do którego ksiąĪka zamierza ciĊ doprowadziü. Ja takĪe

poszukujĊ szczelin — mówi, zwracając siĊ do mĊĪczyzny o zaczerwienionych oczach — lecz mój

wzrok drąĪy miejsca pomiĊdzy sáowami, starając siĊ dostrzec to, co wyáania siĊ z oddali, z przestrzeni,

która rozciąga siĊ ponad sáowem „koniec”.

Nadeszáa chwila, abyĞ takĪe i ty wypowiedziaá swoje zdanie. — Panowie, muszĊ zacząü od

tego, Īe lubiĊ czytaü w ksiąĪkach tylko to, co jest w nich napisane, lubiĊ dopatrywaü siĊ związku

szczegóáów z caáoĞcią i niektóre lektury uwaĪam za ostatecznie zakoĔczone. LubiĊ teĪ czytaü ksiąĪki

niezaleĪne jedna od drugiej, kaĪdą za to, co ją odróĪnia od pozostaáych, i za to, co sama wnosi

nowego; a przede wszystkim lubiĊ czytaü ksiąĪki od początku do koĔca. Ale od pewnego czasu nic mi

siĊ nie udaje, mam wraĪenie, Īe na Ğwiecie istnieją tylko ksiąĪki, które trwają w zawieszeniu i gubią

siĊ po drodze.

Odpowiada ci piąty czytelnik: — Ja teĪ dobrze pamiĊtam początek tej opowieĞci, o której

wam wspomniaáem, ale zupeánie nie pamiĊtam jej dalszego ciągu. Powinno to byü opowiadanie z

KsiĊgi tysiąca i jednej nocy. PorównujĊ róĪne wydania, táumaczenia we wszystkich jĊzykach. Istnieje

wiele podobnych opowieĞci, wiele róĪnych wersji, ale Īadna z nich nie jest tą wáaĞciwą. A moĪe ją

sobie tylko wyĞniáem? Mimo to wiem, Īe nie odzyskam spokoju, dopóki jej nie odnajdĊ i nie poznam

zakoĔczenia.

— Kalif Harun ar-Raszid — tak zaczyna siĊ ta historia, bo czytelnik, widząc twoją ciekawoĞü,

zgadza siĊ ją opowiedzieü — pewnej nocy, cierpiąc na bezsennoĞü, przebiera siĊ za kupca i wychodzi

na ulice Bagdadu. Prąd rzeki Tygrys unosi jego áódkĊ aĪ do bramy jakiegoĞ ogrodu. Na krawĊdzi

sadzawki siedzi kobieta piĊkna jak ksiĊĪyc i Ğpiewa, przygrywając sobie na lutni. Harun wprowadza

do paáacu niewolnica i ubiera go w páaszcz koloru szafranu. Kobieta, która Ğpiewaáa w ogrodzie,

spoczywa w srebrnym fotelu. Na poduszkach dokoáa niej siedzi siedmiu mĊĪczyzn owiniĊtych w

páaszcze koloru szafranu. „Brakowaáo tylko ciebie — mówi kobieta — spóĨniáeĞ siĊ”, i prosi, abyĞ

usiadá na poduszce u jej boku. „Szlachetni panowie, záoĪyliĞcie mi przysiĊgĊ Ğlepego posáuszeĔstwa, a

teraz nadeszáa chwila poddania was próbie”, i kobieta zdejmuje z szyi sznur pereá. „Ten naszyjnik ma

siedem biaáych pereá i jedną czarną. Teraz rozerwĊ ten sznur i wysypiĊ peráy do kielicha z onyksu.

Ten, kto wyciągnie czarną peráĊ, zabije kalifa Haruna ar-Raszida i przyniesie mi jego gáowĊ. W

nagrodĊ oddam mu siebie. Lecz jeĞli odmówi zabicia kalifa, zostanie zabity przez pozostaáych siedmiu,

którzy ponownie bĊdą losowaü czarną peráĊ.” PrzejĊty dreszczem, Harun ar-Raszid otwiera dáoĔ, widzi

czarną perlĊ, zwraca siĊ do kobiety: „Usáucham twoich rozkazów i gáosu przeznaczenia, jeĞli powiesz

mi, jaka to zniewaga kalifa wywoáaáa w tobie taką nienawiĞü”, pyta, ciekawy dalszego ciągu

opowieĞci.

TakĪe to echo dzieciĊcej lektury powinno widnieü w twoim wykazie przerwanych ksiąĪek.

Lecz jaki jest tytuá tej opowieĞci?

— Nawet jeĞli miaáa jakiĞ tytuá, to teĪ go nie pamiĊtam. Niech pan sam coĞ wymyĞli.

Sáowa, na których opowieĞü siĊ urywa, wydają ci siĊ dobrze oddawaü ducha KsiĊgi tysiąca i

jednej nocy Wpisujesz zatem Pyta, ciekawy dalszego ciągu opowieĞci na listĊ tytuáów, które daremnie

Page 146: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

zamówiáeĞ w bibliotece.

— Czy moĪe mi pan to pokazaü? — pyta szósty czytelnik, bierze do rĊki wykaz tytuáów,

zdejmuje okulary krótkowidza, wkáada je do futeraáu, otwiera inny futeraá, zakáada okulary

dalekowidza i czyta na gáos:

„JeĞli zimową nocą podróĪny, poza osadą Malbork, wychylając siĊ nad brzegiem urwiska, nie

lĊkając siĊ wichury ani zawrotu gáowy, patrząc w dóá, gdzie zagĊszczają siĊ cienie, w sieci

zbiegających siĊ linii, w sieci przecinających siĊ linii, na dywan z liĞci w poĞwiacie ksiĊĪyca, wokóá

pustego grobu... — jakaĪ historia tam w tle czeka na zakoĔczenie? — pyta, ciekawy dalszego ciągu

opowieĞci.”

Przesuwa okulary na czoáo. — Tak, powieĞü, która tak siĊ zaczyna — mówi — mógábym

przysiąc, Īe juĪ ją czytaáem... Pan ma tylko początek i chciaáby pan znaleĨü dalszy ciąg, nieprawda?

Káopot w tym, Īe kiedyĞ wszystkie opowieĞci zaczynaáy siĊ tak samo. KtoĞ przechodziá pustą drogą i

dostrzegaá coĞ, co przykuwaáo jego uwagĊ, co zdawaáo siĊ skrywaü jakąĞ tajemnicĊ lub zawieraü

przestrogĊ. Wówczas on pytaá o wyjaĞnienie i opowiadano mu dáugą historiĊ...

— AleĪ, proszĊ pana, to nieporozumienie — starasz mu siĊ wyjaĞniü — to nie jest tekst

opowieĞci... to są tylko tytuáy... PodróĪny...

— Och, podróĪny pojawiá siĊ tylko na pierwszych stronach, a potem nie byáo juĪ o nim

mowy, jego rola byáa skoĔczona... PowieĞü nie przytaczaáa jego historii...

— AleĪ nie chodzi mi o zakoĔczenie tej historii...

Przerywa ci siódmy czytelnik: — A pan sądzi, Īe kaĪda powieĞü powinna mieü początek i

zakoĔczenie? Dawniej istniaáy tylko dwa warianty zakoĔczenia: po przejĞciu wszystkich prób bohater i

bohaterka pobierali siĊ lub umierali. Ostateczne przesáanie wszystkich tych opowieĞci jest dwojakie: z

jednej strony trwanie Īycia, z drugiej nieuchronnoĞü Ğmierci.

Przez chwilĊ rozmyĞlasz nad tymi sáowami. Potem bez wahania postanawiasz oĪeniü siĊ z

Ludmiáą.

Page 147: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

XII

JesteĞcie oto mĊĪem i Īoną, Czytelniku i Czytelniczko. Wielkie maáĪeĔskie áoĪe przygarnia

wasze równolegáe lektury.

Ludmiáa zamyka swoją ksiąĪkĊ, gasi lampkĊ, opuszcza gáowĊ na poduszkĊ, mówi: — ZgaĞ

takĪe. Czy nie zmĊczyáo ciĊ jeszcze czytanie?

Na co ty: — Jeszcze chwileczkĊ. WáaĞnie koĔczĊ JeĞli zimową nocą podróĪny Italo Calvina.

Page 148: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

Od táumacza

JeĞli zimową nocą podróĪny, powieĞü uznawana za sumĊ literackich dokonaĔ Calvina,

nasycona ogromnym áadunkiem intelektualnym, peána odniesieĔ do literatury, filozofii, historii, nauk

Ğcisáych, jest ksiąĪką przewrotną z samego zaáoĪenia. Napisaá ją Calvino podejmując wyzwanie, jakie

eksperymentalna Grupa Oulipo rzuciáa tradycyjnym strukturom literackim. Ambicją pisarzy i

matematyków zebranych w Ouvroir de la Litterature Potentielle (do Grupy naleĪeli m.in. Raymond

Queneau i Georges Perec) byáo stworzenie nowego modelu literatury, caákowicie sztucznej, powstaáej

w wyniku wprowadzenia pewnych dobrowolnych ograniczeĔ, modelu, który zarazem potrafiáby wydaü

dzieáa peánowartoĞciowe. A zatem z jednej strony abstrakcyjna gra literacka, wywiedziona z

teoretycznych zaáoĪeĔ, z drugiej troska o to, aby literatura pojmowana jako system kombinatoryjny,

jako labirynt, nie staáa siĊ czystym exercte de stlie.

Z takiego laboratorium wywodzi siĊ PodróĪny Calvina, powieĞü skonstruowana z

matematyczną precyzją, poddająca siĊ wielorakim interpretacjom. „Miej siĊ na bacznoĞci. Czytelniku,

tutaj wszystko jest inne, niĪ ci siĊ wydaje, wszystko jest dwuznaczne” (s.220). Ową przestrogĊ, wyjĊtą

z kontekstu, moĪna uznaü za pierwsze przykazanie dla czytelnika tej ksiąĪki napisanej przez maestra

dwuznacznoĞci.

Calvino opowiada historiĊ pewnej literackiej mistyfikacji. Para bohaterów, Czytelnik i

Czytelniczka — ironiczna replika tradycyjnej pary bohaterów — tropi nie dokoĔczone sensacyjne

powieĞci, które urywają siĊ w punkcie kulminacyjnym. Autor mnoĪy przypuszczenia, gromadzi

poszlaki, zaciera Ğlady. Dzieje siĊ tak byü moĪe za przyczyną dziaáaĔ szalbierczego táumacza, Hermesa

Marany, hochsztaplera i mistyfikatora, który zazdrosny o niemal intymną wiĊĨ Czytelniczki z tekstami

czytanych przez nią powieĞci, zarzuca Ğwiatowy rynek serią plagiatów i imitacji. Równie

prawdopodobna wydaje siĊ druga hipoteza: caáa ksiąĪka jest tworem pisarza Silasa Flannery, autora

popularnych powieĞci sensacyjnych. Flannery przeĪywa duchowy kryzys, chciaáby stworzyü powieĞü,

która wypowie caáą prawdĊ o Ğwiecie, bez mediacji osoby autora, chciaáby napisaü ksiąĪkĊ, „która

byáaby jedynie incipitem, tak jak dzieje siĊ to w KsiĊdze tysiąca i jednej nocy”. Istotnie ramy

kompozycyjne PodróĪnego przywodzą na myĞl konstrukcjĊ szkatuákową KsiĊgi, choü jest to kon-

strukcja potraktowana a rebours, przewrotnie. Bo o ile w baĞniach Szecherezada opowiada dosyü

niesamowite historie i urywa je w najciekawszym punkcie, aby podsyciü ciekawoĞü suátana, to w

dalszym toku jej opowieĞci urwane wątki znajdują dopeánienie, zaspokajają oczekiwania sáuchacza. U

Calvina zaĞ, przeciwnie, raz urwana opowieĞü nie ma dalszego ciągu, wywoáując w czytelniku uczucie

staáego nienasycenia i zawodu. Zresztą podobnego uczucia moĪe czytelnik doznawaü juĪ w trakcie

lektury. KaĪda z dziesiĊciu wtrąconych opowieĞci — a skáadają siĊ na nie pastisze i parodie

rozmaitych odmian powieĞciowych — wykpiwa oczekiwania áatwej lektury, zza ramienia narratora

coraz to wychyla siĊ „autor”, aby przypomnieü czytelnikowi, Īe ma on do czynienia z literacką fikcją,

aby odebraü mu záudzenie istnienia powieĞciowego Ğwiata choüby na papierze. KaĪda z dziesiĊciu

opowieĞci, z pozoru imitacja taniej rozrywki, przekazuje pewną wizjĊ Ğwiata, Ğwiata, o którym nie

moĪna powiedzieü nic pewnego ponad to, Īe stwarza on nieustanne zagroĪenie. KaĪdy z

powieĞciowych bohaterów znajduje siĊ w poáoĪeniu czáowieka pogrąĪonego w sennym koszmarze, w

Page 149: Calvino Italo - Jeśli zimową nocą podróżny

roli ofiary, która daremnie próbuje ominąü zarzucone sieci i wczeĞniej czy póĨniej wpada w puáapkĊ

wáasnej lub cudzej mistyfikacji. Zawodzi rozumowanie oparte na jasnych i logicznych przesáankach,

wynikáych z drobiazgowej analizy sytuacji, bo owe jasne i logiczne przesáanki odnoszą siĊ zaledwie do

powierzchni rzeczy, niczego ostatecznie nie wyjaĞniają, prowadzą do odmiennych i wykluczających

siĊ interpretacji. Nie moĪna jednoznacznie oceniü Īadnej sytuacji, zapobiec Īadnej katastrofie.

Wszystko jest grą pozorów i záudzeĔ, nieuchwytne, páynne, niepoznawalne. RzeczywistoĞü jest uáudą i

káamstwem, a zatem jedynym sposobem uchwycenia rzeczywistoĞci jest jej deformacja. „... wartoĞü

literatury polega na moĪliwoĞci mistyfikacji i w mistyfikacji wáaĞnie tkwi prawda literatury. Falsyfikat

zatem, jako mistyfikacja mistyfikacji, równa siĊ prawdzie do drugiej potĊgi” (s. 179). Calvino stwarza

taką podwójną mistyfikacjĊ. Zmistyfikowane przez táumacza powieĞci czyta para bohaterów Īyjąca w

zmistyfikowanej przez autora rzeczywistoĞci, w pewnym fikcyjnym Ğwiecie, który do záudzenia jednak

przypomina nasz Ğwiat. Inaczej tylko rozáoĪono akcenty, poszczególne elementy tego Ğwiata uáoĪono

w innym porządku, lecz same w sobie pozostają one prawdziwe. I tak na przykáad wszystkie te

tajemnicze cywilizacje, z którymi stykają siĊ powieĞciowe postacie, wszystkie krainy, do których

wyruszają, istnieją naprawdĊ. Wystarczy zajrzeü do encyklopedii czy do podrĊczników historii, aby

odnaleĨü owych Cymbrów, Kimerów, Herulów czy owe Hyrkanie, nazwy historycznych plemion lub

cywilizacji dawno wygasáych.

Calvino lubi siĊgaü po fachowe terminy z róĪnych dziedzin, fizyki jądrowej, medycyny,

botaniki, filozofii, gastronomii, lubi nazywaü rzeczy po imieniu, posáugiwaü siĊ logiką i zimną

kalkulacją po to, aby paradoksalnie stworzony obraz stawaá siĊ tym bardziej nieuchwytny i

dwuznaczny. Giorgio Manganelli, wybitny wáoski pisarz, teoretyk literatury i krytyk, zauwaĪyá, iĪ

idealnym wyobraĪeniem pisarskiej metody Calvina jest lustro: powierzchnia pozornie gáadka i spoista,

zdolna pomieĞciü wiele obrazów, przejrzystych i jednoznacznych, obrazów, które poddają siĊ

nazwaniu, lecz umykają przed dotykiem. Calvino przyswoiá sobie przewrotne przykazanie

Hofmannsthala: „GáĊbia pozostaje ukryta. Gdzie? Na powierzchni rzeczy.”

Anna Wasilewska