Anna Karenina

20
lew tołstoj film w kinach od 23 listopada 2012 historia miłosna wszech czasów

description

Lew Tołstoj: Anna Karenina Anna Karenina wiedzie dostatnie, stabilne i nieco nudne życie u boku dużo starszego męża. Piękna młoda kobieta spełnia się jako matka, ale nie stroni też od przyjęć, jest uwielbiana na petersburskich salonach. Spokój znika wraz z pojawieniem się hrabiego Wrońskiego, który wprowadza w życie Anny namiętność, jakiej nigdy nie zaznała. I zniszczenie, którego nie da się cofnąć. To ponadczasowa powieść o uczuciu, które od początku było skazane na potępienie. Uczuciu, dla którego Anna poświęciła wszystko.

Transcript of Anna Karenina

Page 1: Anna Karenina

lew tołstojfilm w kinach od 23 listopada 2012

historia miłosna�wszech czasów�

lew

to

łsto

j

cena

det

al. 3

9,90

�keira knightley mówi, że udział w ekranizacji po-

wieści był najtrudniejszą, ale równocześnie najbardziej nie samowitą i fantastyczną rzeczą, jaką robiła w życiu.

sophie marceau sądzi, że wszystkie kobiety, które czy-tają Annę Kareninę, w postaci głównej bohaterki roz-poznają same siebie.

oprah winfrey nazwała tę powieść jedną z najwięk-szych love stories naszych czasów.

�anna karenina wiedzie dostatnie, ale nudne życie

u boku męża. Piękna kobieta spełnia się jako matka, jednak nie stroni od przyjęć na petersburskich salonach.

aleksy wroński to przystojny, wykształcony i bogaty hrabia. Elegancki oficer, przed którym rysuje się obie-cująca kariera wojskowa.

połączy ich płomienny romans, który całkowicie od-mieni życie kochanków. Choć Anna straci wszystko, ani przez chwilę nie będzie żałowała swojej dramatycznej decyzji.

to historia wielkiej miłości, która porywa i sprawia, że serce zaczyna bić mocniej.

Anna Karenina – największy romans wszech czasów!

Page 2: Anna Karenina
Page 3: Anna Karenina

�lew tołstoj

�wydawnictwo znak

kraków 2012

przełożyła

Kazimiera Iłłakowiczówna

Page 4: Anna Karenina
Page 5: Anna Karenina

9

1

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nie-szczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.

W domu Obłońskich zapanował całkowity zamęt. Żona dowie-działa się, że mąż ma romans z Francuzką, byłą guwernantką ich dzieci, i oświadczyła, że nie może mieszkać z nim pod jednym da-chem. Ten stan rzeczy trwał już trzeci dzień i dawał się srodze we znaki zarówno małżonkom, jak i wszystkim członkom rodziny i do-mownikom Obłońskich. Wszyscy członkowie rodziny i domownicy wyczuwali, że ich współżycie nie ma sensu i że ludzie, którzy przy-padkowo spotkali się w jakimś zajeździe, mają ze sobą więcej wspól-nego niż oni, członkowie rodziny i domownicy Obłońskich. Pani nie wychodziła ze swoich pokoi; pana od trzech dni nie było w domu; dzieci błąkały się z kąta w kąt; Angielka pokłóciła się z klucznicą i napisała list do przyjaciółki, prosząc o wyszukanie nowej posady; kucharz ulotnił się jeszcze poprzedniego dnia w czasie obiadu; kucharka gotująca na drugi stół i stangret prosili o zwolnienie.

Na trzeci dzień po kłótni z żoną książę Stiepan Arkadjicz Obłoń-ski  – Stiwa, jak go nazywano w towarzystwie  – obudził się o zwy-kłej porze, to jest o ósmej rano, a obudził się nie w sypialni żony, lecz na safianowej kanapie w swoim gabinecie. Obrócił na sprę-żynach kanapy swe zażywne, wypielęgnowane ciało, jakby chciał znowu na długo zasnąć, objął mocno oburącz poduszkę i przywarł do niej policzkiem; lecz naraz zerwał się, usiadł i otworzył oczy.

„Tak, tak, jakże to było?  – myślał przypominając sobie sen.  – Tak, jakże to było? Tak! Ałabin wydawał obiad w Darmstadcie; nie, nie w Darmstadcie, raczej coś amerykańskiego... Tak, ale we śnie Darmstadt był w Ameryce. Tak, Ałabin wydał obiad na szklanych stołach, tak, i stoły śpiewały: Il mio tesoro*, ale to nie było Il mio

* Il mio tesoro  – mój skarbie.

Page 6: Anna Karenina

10

tesoro, tylko coś ładniejszego... A jakieś małe karafeczki, kara-feczki, a zarazem kobiety...”  – przypominał sobie.

Oczy zabłysły mu wesoło, zamyślił się z uśmiechem.„Tak, było przyjemnie, bardzo przyjemnie. Wiele tam jeszcze

było różnych wspaniałości, ale na jawie niepodobna tego wyrazić słowami ani nawet myślą”. I  – zauważywszy pasmo światła, które przeniknęło z boku jednej z sukiennych stor  – raźno spuścił nogi z kanapy, po omacku wsunął je w pantofle wyhaftowane przez żonę i obszyte złocistym safianem (zeszłoroczny podarunek na uro-dziny), po czym, posłuszny staremu, dziewięcioletniemu przyzwy-czajeniu, nie wstając, wyciągnął rękę w stronę, gdzie w sypialni wisiał jego szlafrok. I wtedy nagle przypomniał sobie, że śpi nie w sypialni żony, lecz w gabinecie  – i dlaczego; uśmiech znikł z jego twarzy, a czoło przecięła zmarszczka. – Ach, ach, ach!... Aa!  – jęknął, przypominając sobie, co się stało.

I w jego wyobraźni znów zarysowały się wszystkie szczegóły nie-porozumienia z żoną, cała beznadziejność sytuacji i  – co było naj-boleśniejsze  – jego własna wina.

„Tak. Nie przebaczy i przebaczyć nie może. A najstraszniejsze, że ja sam jestem przyczyną wszystkiego, chociaż to nie moja wina. Na tym właśnie polega cały dramat”  – myślał.  – Ach, ach, ach!  – powtarzał z rozpaczą, przypominając sobie

najprzykrzejsze wrażenia z owej kłótni.Najgorsza była pierwsza chwila, kiedy wróciwszy z teatru, we-

sół i dobrej myśli, niosąc ogromną gruszkę dla żony, nie zastał żony w salonie, nie znalazł również ku swemu zdziwieniu  – w gabinecie, aż wreszcie zobaczył ją w sypialni, trzymającą ów nieszczęsny liś-cik, który wszystko zdradził.

Dolly, ta wiecznie zatroskana, krzątająca się  – i jak mu się zda-wało  – ograniczona Dolly, siedziała nieruchomo, z liścikiem w ręku, i spoglądała na męża z wyrazem przerażenia, rozpaczy i gniewu. – Co to jest? Co to?  – pytała raz po raz, wskazując na list.I przy tym rozpamiętywaniu bolało Stiepana Arkadjicza, jak to

nieraz bywa, nie tyle samo zdarzenie, ile  – jak się zachował w od-powiedzi na słowa żony.

Działo się z nim w owej chwili to, co się dzieje z ludźmi, których niespodzianie przyłapano na jakimś uczynku nazbyt już hańbią-cym. Nie potrafił dość prędko przybrać miny stosownej do sytuacji, w której znalazł się wobec żony po odkryciu przewinienia. Mógłby się był obrazić, wypierać, usprawiedliwiać, prosić o przebaczenie,

Page 7: Anna Karenina

11

a bodaj nawet zachować się obojętnie  – wszystko byłoby lepsze od tego, co uczynił! Tymczasem na twarzy jego ukazał się całkiem mimo woli („refleks mózgu”  – pomyślał Obłoński, który miał sła-bość do fizjologii) właściwy mu, zwykły, dobroduszny i dlatego nie-mądry uśmiech.

Tego właśnie niemądrego uśmiechu nie mógł sobie darować. Uj-rzawszy ów uśmiech, Dolly drgnęła jakby pod wpływem bólu, wy-buchnęła z właściwą sobie popędliwością potokiem okrutnych słów i wybiegła z pokoju. Od tej chwili nie chciała męża widzieć.

„Wszystkiemu winien ten głupi uśmiech  – myślał Obłoński.  – Ale co począć? Co począć?”  – mówił sobie z rozpaczą i nie znajdował odpowiedzi.

2

Stiepan Arkadjicz Obłoński był człowiekiem wobec siebie szcze-rym: nie potrafił się okłamywać ani wmawiać sobie, że żałuje

swego postępku. Nie mógł na zawołanie odczuwać skruchy, że w trzydziestym piątym roku życia, przystojny i kochliwy, nie kocha się we własnej o rok tylko młodszej żonie, matce pięciorga żyjących i dwojga zmarłych dzieci. Żałował jedynie, że nie potrafił lepiej ukryć przed nią zdrady. Rozumiał jednak całą trudność swej sytuacji i żal mu było żony, dzieci i samego siebie. Może byłby potrafił lepiej za-taić swe grzechy przed żoną, gdyby się był spodziewał, że ich odkry-cie tak na nią podziała. Dokładniej nigdy nie zastanawiał się nad tym zagadnieniem, miał tylko niejasne wrażenie, że żona od dawna do-myśla się jego niewierności i patrzy na to przez palce. Zdawało mu się nawet, że wyniszczona, postarzała, nieładna już kobieta, zwykła, niczym się nie wyróżniająca, tyle że dobra matka i żona, powinna być pobłażliwa, chociażby z poczucia sprawiedliwości. Okazało się, że było wprost przeciwnie.

„Ach, to okropne! Aj, aj, aj! Okropne!  – powtarzał i nic nie mógł wymyślić.  – A tak było dotąd dobrze, takeśmy ze sobą dobrze żyli! Była zadowolona, cieszyła się dziećmi; ja w niczym jej nie przeszka-dzałem, pozwalałem jej krzątać się koło dzieci i gospodarstwa, jak sama chciała. Prawda, to niepięknie, że t a m t a była przedtem u nas guwernantką. Niepięknie!... Jest coś trywialnego, pospolitego

Page 8: Anna Karenina

12

w zalecaniu się do własnej guwernantki. Ale co to była za guwer-nantka! (Żywo przypomniały mu się czarne, szelmowskie oczy m-lle Rolland i jej uśmiech). Ale przecież, dopóki była u nas w domu, na nic sobie nie pozwalałem. A najgorsze, że ona już... Trzebaż tego było... Wszystko jak na złość! Aj, aj, aj! Ale co teraz począć, co po-cząć?”

Nie było na to odpowiedzi, poza tą jedną ogólną, jaką życie daje na wszystkie najbardziej skomplikowane i nierozwiązalne pytania: trzeba żyć tym, co dzień przynosi, czyli szukać zapomnienia. Szu-kać go we śnie już nie można, przynajmniej przed nastaniem nocy; niepodobna już wrócić do tej muzyczki, którą nuciły karafeczki-ko-biety; trzeba więc szukać zapomnienia w śnie życia. – Ano, zobaczymy  – rzekł do siebie Obłoński, wstał, włożył po-

pielaty szlafrok na błękitnej jedwabnej podszewce, zawiązał końce sznura na węzeł, nabrał jak najwięcej powietrza w szeroką klatkę piersiową i właściwym sobie rześkim krokiem, stawiając na ze-wnątrz stopy, które tak lekko niosły jego zażywne ciało, podszedł do okna, podniósł storę i przeciągle zadzwonił.

Na odgłos dzwonka zjawił się natychmiast stary przyjaciel, ka-merdyner Matwiej, niosąc ubranie, buty i depeszę. Tuż za nim wszedł fryzjer z przyborami do golenia. – Czy są jakie papiery z biura?  – zapytał Obłoński, biorąc depe-

szę i siadając przed lustrem. – Są na stole  – odpowiedział Matwiej, spoglądając pytająco i ze

współczuciem na pana, a po chwili dodał z przebiegłym uśmie-chem:  – Przychodzili tutaj z remizy.

Stiepan Arkadjicz nic nie odrzekł, tylko popatrzył w lustro na Matwieja; spojrzenia ich, które spotkały się w lustrze, świadczyły, jak bardzo się rozumieli. Spojrzenie pana zdawało się pytać: „I po co ty mi to mówisz? Wiesz chyba?”.

Matwiej włożył ręce w kieszenie, wysunął nogę w bok i w mil-czeniu, poczciwie, z leciutkim uśmieszkiem spojrzał na pana. – Kazałem przyjść w niedzielę i żeby przed tym terminem nie

trudzili księcia pana i siebie nadaremnie  – powiedział wreszcie. Najwidoczniej miał to zdanie w pogotowiu.

Obłoński rozumiał, że Matwiej po prostu zażartował, by zwrócić na siebie uwagę. Otworzył depeszę, przeczytał ją, odgadując po-przekręcane jak zwykle słowa, i twarz mu się rozpromieniła. – Matwiej, siostra moja Anna Arkadiewna przyjeżdża jutro  –

rzekł, zatrzymując na chwilę połyskliwą, pulchną rękę fryzjera,

Page 9: Anna Karenina

13

który właśnie wygalał różową dróżkę między jego długimi, kędzie-rzawymi bokobrodami. – Chwała Bogu  – odpowiedział Matwiej, dowodząc tym, że i on

tak samo jak jego pan rozumie znaczenie tego przyjazdu, wiedząc, że Anna Arkadiewna, ulubiona siostra Obłońskiego, może się przy-czynić do pojednania małżonków.  – Jaśnie pani sama czy z małżon-kiem?  – spytał Matwiej.

Obłoński nie mógł odpowiedzieć, ponieważ fryzjer był właśnie zajęty jego górną wargą, podniósł więc tylko palec. Matwiej ski-nął głową do lustra. – Sama. Przygotować pokój na górze? – Zamelduj Darii Aleksandrownie; przygotuj tam, gdzie każe. – Darii Aleksandrownie?  – powtórzył z powątpiewaniem Matwiej. – Tak. Zamelduj. Weź tę depeszę, oddaj i zrób, jak ci Daria Alek-

sandrowna powie.„Chcesz spróbować”  – domyślił się Matwiej, ale rzekł tylko: – Słucham.Obłoński był już umyty, uczesany i zaczynał się ubierać, gdy Ma-

twiej, powoli stąpając i skrzypiąc z lekka butami, powrócił z depe-szą w ręku. Fryzjera już nie było. – Daria Aleksandrowna kazała powiedzieć, że wyjeżdża. Rób-

cie tak, powiedziała, jak książę pan zarządzi  – zameldował z roze-śmianymi oczyma, po czym, włożywszy ręce w kieszenie, przechy-lił głowę i utkwił nieruchomy wzrok w panu.

Stiepan Arkadjicz wciąż milczał. Po chwili dobroduszny i trochę żałosny uśmiech ukazał się na jego przystojnej twarzy. – I cóż ty na to, Matwiej?  – spytał, kręcąc głową. – Nic to, proszę księcia pana; jakoś się ukształtuje  – odrzekł

Matwiej. – Ukształtuje się? – Tak jest. – Tak myślisz? A tam kto znowu?  – zapytał Obłoński, słysząc za

drzwiami szelest sukni. – To ja  – energicznie odpowiedział miły głos kobiecy i we

drzwiach ukazała się surowa, ospowata twarz niańki, Matriony Fi-limonowny. – No i cóż, Matriosza?  – spytał, podchodząc do drzwi.Chociaż Stiepan Arkadjicz ciężko zawinił wobec żony i sam się

do tego poczuwał, prawie wszyscy domownicy, nawet niania, naj-bardziej oddana księżnej, byli po jego stronie.

Page 10: Anna Karenina

14

 – No i cóż?  – powtórzył posępnie. – Niech książę pan jeszcze raz pójdzie i okaże skruchę. Może

Pan Bóg da... Bardzo się męczy, niebożę, aż litość bierze patrzeć, a jaki rozgardiasz w domu! Trzeba mieć litość nad dziećmi, pro-szę księcia pana. Niech książę okaże skruchę. Co robić? Kto piwa nawarzył... – Ależ ona mnie nie przyjmie... – Trzeba robić swoje. Bóg jest miłosierny, trzeba się modlić, pro-

szę księcia pana, modlić się. – No dobrze, idź już  – rzekł Obłoński czerwieniąc się nagle.  –

Podajże mi wreszcie ubranie  – zwrócił się do Matwieja i energicz-nym ruchem zrzucił szlafrok.

Matwiej już trzymał nadstawioną niby chomąto koszulę, zdmu-chując z niej niewidzialny pyłek, i z widoczną satysfakcją włożył ją na wypielęgnowane ciało swego pana.

3

Obłoński skropił się perfumami, poprawił mankiety koszuli, ma-chinalnym ruchem rozmieścił po kieszeniach papierosy, pu-

gilares, zapałki, zegarek z podwójnym łańcuszkiem i brelokami, strzepnął chusteczkę do nosa i czując, że jest czysty, pachnący, zdrów i pomimo zmartwienia niejako organicznie wesół, przeszedł, z lekka balansując z nogi na nogę, do jadalni, gdzie już czekała kawa, a obok kawy  – listy i akta z urzędu.

Przeczytał listy. Jeden z nich był bardzo nieprzyjemny, od kupca, który chciał kupić las w majątku żony. Las ów należało sprzedać; lecz teraz, przed pogodzeniem się z żoną, nie mogło być o tym mowy. Najprzykrzejsze jednak było, że w ten sposób do jego pogo-dzenia się z żoną jakby wmieszany był interes pieniężny. Obłoński czuł się dotknięty na samą myśl, że mógłby dla korzyści, dla sprze-daży lasu, dążyć do pojednania z żoną.

Skończywszy czytać listy, sięgnął po akta, prędko przewertował dwie sprawy, wielkim ołówkiem napisał kilka uwag, odsunął pa-piery i zabrał się do śniadania. Popijając kawę, rozwinął wilgotną jeszcze gazetę poranną i zaczął czytać.

Page 11: Anna Karenina

15

Obłoński prenumerował i czytał pismo liberalne o tendencji nie skrajnej, lecz takiej, jakiej trzymała się większość. Mimo że nie in-teresowała go właściwie ani nauka, ani sztuka, ani polityka, stale podzielał w tych wszystkich sprawach poglądy większości i jej dziennika, a zmieniał je tylko wówczas, gdy zmieniała je większość. Mówiąc ściśle, nie on zmieniał poglądy, lecz one same się w nim niedostrzegalnie zmieniały.

Obłoński nie wybierał kierunku ani zapatrywań; prądy i zapa-trywania przychodziły do niego same, podobnie jak nie wybierał fasonu kapelusza ani kroju surduta, lecz nosił to co wszyscy. Ży-jąc w określonym społeczeństwie i odczuwając potrzebę pewnej aktywności umysłowej, która zazwyczaj rozwija się w wieku doj-rzałym, nie mógł się obejść bez zapatrywań, tak jak nie mógł się obejść bez kapelusza. Jeśli nawet miał jakiś powód, dla którego przekładał kierunek liberalny nad zachowawczy, liczący także wielu zwolenników wśród jego znajomych  – to bynajmniej nie dla-tego, by miał uważać tendencję liberalną za bardziej rozumną, lecz dlatego, że liberalizm był bliższy jego trybowi życia. Partia libe-ralna twierdziła, że w Rosji wszystko jest złe, i w istocie Stiepan Arkadjicz miał wiele długów, a pieniędzy stanowczo za mało. Par-tia liberalna twierdziła, że małżeństwo jest instytucją przestarzałą, że koniecznie należy je zreformować, i w istocie życie rodzinne do-starczało Stiepanowi Arkadjiczowi mało przyjemności i zmuszało go do kłamstwa i udawania, tak niezgodnych z jego naturą. Par-tia liberalna twierdziła, a raczej dawała do zrozumienia, że religia jest tylko wędzidłem dla barbarzyńskiej części ludności, i w isto-cie Stiepan Arkadjicz nie mógł bez bólu w nogach wytrzymać krót-kiego nawet nabożeństwa i nie rozumiał, na co są potrzebne te wszystkie straszne i wzniosłe słowa o tamtym świecie, skoro i na tym można by pożyć sobie bardzo wesoło. W dodatku Obłońskiemu, który lubił dobry żart, miło czasem było wprawić w zakłopotanie ja-kiegoś spokojnego człowieka powiedzeniem, że jeśli już ktoś chlubi się swymi przodkami, to dlaczego ma się zatrzymywać na Ruryku*, a odżegnywać się od pierwszego protoplasty  – małpy? Tak więc

* Ruryk  – wódz Waregów, według podania był wezwany w roku 862 przez mieszkańców Nowogrodu w okresie walk wewnętrznych; zapoczątkował ród Rurykowiczów, książąt panujących w księstwie kijowskim po połą-czeniu Nowogrodu i Kijowa pod władzą Olega, rzekomego syna Ruryka.

Page 12: Anna Karenina

16

liberalizm stał się dla niego przyzwyczajeniem; lubił swoje pismo, jak cygaro po obiedzie, za lekką mgłę, którą mu ono wytwarzało w głowie. Przeczytał właśnie artykuł wstępny, dowodzący, że nie-potrzebnie się w naszych czasach biada, jakoby radykalizm miał pochłonąć wszystkie czynniki konserwatywne, i niepotrzebnie pod-nosi się krzyk, że rząd winien poczynić kroki, by zdusić hydrę re-wolucji. Wręcz przeciwnie, „naszym zdaniem, niebezpieczeństwo należy upatrywać nie w rzekomej hydrze rewolucji, lecz w upor-czywości tradycjonalizmu hamującego wszelki postęp itd.”. Prze-czytał również inny artykuł, ekonomiczny, w którym była mowa o Benthamie* i Millu** i gdzie robiono ukryte docinki pod adre-sem ministerstwa. Z właściwą sobie szybkością orientacji Obłoński rozumiał znaczenie każdej szpileczki: przez kogo, przeciw komu i dlaczego była skierowana  – a to jak zwykle sprawiało mu pewną przyjemność. Tego dnia jednak przyjemność była zatruta przypo-mnieniem o radach Matriony i o tym, że w domu wszystko się tak źle układa. Przeczytał również, że hr. Beust*** podobno wyjechał do Wiesbadenu, i wzmiankę, że już nie będzie więcej siwych włosów; przeczytał ogłoszenie, że jest na sprzedaż lekka kareta, oraz ofertę pewnej młodej osoby; wiadomości te wszakże nie dawały mu od-czuwanego zazwyczaj cichego, ironicznego zadowolenia.

Po drugiej filiżance kawy z rogalem i przeczytaniu gazety wstał, strzepnął okruchy z kamizelki i prężąc szeroką klatkę piersiową, uśmiechnął się radośnie, nie dlatego, by miał być w dobrym na-stroju  – radosny uśmiech był wywołany dobrym trawieniem.

Radosny ów uśmiech natychmiast jednak przypomniał mu o wszystkim i Obłoński zamyślił się.

Dwa głosy dziecięce (Stiepan Arkadjicz poznał głos Griszy, młod-szego synka, i Tani, starszej córeczki) rozległy się za drzwiami. Coś, co dzieci wiozły, spadło właśnie na ziemię.

* Jeremiasz Bentham (1748–1832)  – myśliciel angielski; twórca teorii moralności opartej na uznaniu egoistycznego dążenia do szczęścia po-szczególnych ludzi.

** Jakub Mill (1773–1836)  – angielski fi lozof i ekonomista; głosił zasadę równowagi popytu i podaży; z tej zasady wysnuwał wnioski, że kryzysy gospodarcze są niemożliwe.

*** Fryderyk Ferdynand Beust (1809–1886)  – początkowo saski, potem au-striacki działacz państwowy. Od r. 1866 minister spraw zagranicznych, następnie (1867) kanclerz Austrii.

Page 13: Anna Karenina

17

 – Mówiłam ci, że na dach nie można sadzać pasażerów!  – wołała po angielsku dziewczynka.  – Teraz masz, zbieraj!

„Wszystko się pokręciło!  – pomyślał.  – Biegają bez dozoru”. Pod-szedł do drzwi i zawołał. Dzieci porzuciły natychmiast szkatułkę wyobrażającą pociąg i weszły do pokoju.

Dziewczynka, jego ulubienica, wbiegła śmiało, uściskała go i jak zwykle ze śmiechem uwiesiła mu się na szyi ucieszona znajomym zapachem perfum, bijącym od bokobrodów. Wreszcie ucałowała go w pochyloną nad nią, jaśniejącą od czułości, poczerwieniałą twarz, po czym rozplotła ręce i zamierzała wybiec z pokoju, ale oj-ciec ją zatrzymał. – Co robi mama?  – zapytał, głaszcząc delikatną, gładką szyję có-

reczki.  – Jak się masz?  – rzekł z uśmiechem do chłopczyka, który się z nim witał.

Obłoński zdawał sobie sprawę, że chłopca mniej kocha, i zawsze starał się nie robić różnicy między dziećmi; ale chłopczyk to czuł i nie odpowiedział uśmiechem na chłodny uśmiech ojca. – Mama? Już wstała  – odpowiedziała dziewczynka. Stiepan Arkadjicz westchnął. „Znowu więc nie spała całą noc”  –

pomyślał. – I cóż, czy jest wesoła?Dziewczynka wiedziała, że rodzice się poróżnili, więc matka

nie mogła być wesoła, a ojciec z pewnością wie o tym i tylko udaje, pytając o matkę, tak mimochodem. Zarumieniła się za ojca. On ze swej strony zaraz to zrozumiał i też poczerwieniał. – Nie wiem  – rzekła  – mama nie kazała nam się uczyć, tylko ka-

zała iść na spacer do babci z miss Hull. – Idź więc, moja Tańczurko. Ale prawda, zaczekaj  – dodał, za-

trzymując ją i gładząc jej delikatną rączkę. Zdjął z kominka pozostawione tam poprzedniego dnia pudełko

cukierków i wybrał dla niej dwa jej ulubione  – czekoladkę i po-madkę. – To dla Griszy?  – spytała dziewczynka, wskazując na czekoladkę. – Tak, tak...  – I pogłaskawszy ją raz jeszcze po ramionku, poca-

łował w szyję u nasady włosów i pozwolił odejść. – Kareta zajechała  – oznajmił Matwiej.  – I jest jakaś petentka  –

dodał. – Czy dawno czeka?  – spytał Obłoński. – Będzie z pół godzinki.

Page 14: Anna Karenina

18

 – Ileż razy kazałem ci natychmiast meldować! – Trzeba przecie dać księciu panu wypić spokojnie kawę  – od-

powiedział Matwiej tym poufale gburowatym tonem, za który nie można się było gniewać. – Prośże ją czym prędzej  – rzekł Obłoński, marszcząc brwi z nie-

zadowoleniem.Petentka, pani sztabskapitanowa Kalinin, prosiła o coś niemożli-

wego i bezsensownego; Obłoński jednak swoim zwyczajem popro-sił ją, żeby usiadła, wysłuchał uważnie, nie przerywając, i poradził szczegółowo, do kogo i w jaki sposób ma się zwrócić. Co więcej, swym dużym, szeroko rozstawionym, pięknym i wyraźnym pismem z rozmachem i rzeczowo skreślił bilecik do osobistości, która mog ła jej pomóc. Pożegnawszy kapitanową, wziął kapelusz i stał przez chwilę, zastanawiając się, czy czego nie zapomniał. Okazało się, że oprócz tego, o czym chciał zapomnieć  – to jest o żonie  – nie zapo-mniał o niczym.

„Ach, tak!” Spuścił głowę; piękna jego twarz przybrała wyraz ża-łosny. „Iść czy nie iść?”  – wahał się. I głos wewnętrzny mówił mu, że iść nie należy, że nic oprócz fałszu wyniknąć z tego nie może, że się nie da naprawić ani załatwić ich wzajemnego stosunku, nie-podobna bowiem znów uczynić z żony kobiety pociągającej, zdol-nej wzbudzać miłość ani z niego zrobić starca niezdolnego do miło-ści. Nic nie mogło z tego teraz wyniknąć oprócz kłamstwa i fałszu, kłamstwo zaś i fałsz były przeciwne jego naturze.

„Jednak trzeba będzie przecież raz kiedyś... To tak zostać nie może”  – myślał, starając się dodać sobie animuszu. Wyprężył pierś, wyjął papierosa i zapalił, dwa razy pociągnął, rzucił go do kon-chy z perłowej masy, służącej za popielniczkę, szybkim krokiem przemierzył ponury salon i otworzył drzwi wiodące do sypialni żony.

4

Daria Aleksandrowna z zapadniętą chudą twarzą i wielkimi oczyma, które przy szczupłej twarzy wydawały się prze-

straszone, stała w kaftaniku, z upiętymi na karku warkoczami przerzedzonych już, gęstych niegdyś i pięknych włosów, wśród

Page 15: Anna Karenina

19

rozrzuconych po pokoju rzeczy, przed otwartą szyfonierką*, z której coś wyjmowała. Słysząc kroki męża, przerwała swe za-jęcie i patrzyła na drzwi, na próżno usiłując przybrać wyraz su-rowy i wzgard liwy. Czuła, że boi się męża i lęka się tego spotkania. Przed chwilą, po raz dziesiąty w ciągu tych trzech dni, starała się powybierać swoją i dziecięcą garderobę, którą miała wziąć ze sobą do matki, i znowu nie mogła się na to zdobyć. A przecie i teraz, jak przy poprzednich próbach, mówiła sobie, że tak dalej być nie może, że musi coś przedsięwziąć, ukarać męża; okryć go wstydem, ze-mścić się na nim choć w części za ból, który jej zadał. Ciąg le jesz-cze mówiła sobie, że go porzuci, czuła jednak, że to niemożliwe; było to istotnie niemożliwe, nie mogła bowiem odzwyczaić się od myśli, że to jej mąż, nie mogła go przestać kochać. Poza tym rozu-miała, że skoro tutaj, we własnym domu, ledwie może dać sobie radę z doglądaniem pięciorga dzieci, to tam, dokąd chce je zawieźć, będzie im o wiele gorzej. Przecie już w ciągu tych trzech dni naj-młodszy zdążył się rozchorować, bo go nakarmiono kiepskim roso-łem, a poprzedniego dnia pozostałe dzieci musiały się obejść pra-wie bez obiadu. Czuła, że wyjazd jest niemożliwy, okłamując się jednak, odkładała na bok rzeczy i udawała, że wyjedzie.

Na widok wchodzącego męża zagłębiła ręce w szufladę szyfo-nierki, jakby czegoś szukając, i obejrzała się dopiero, gdy stanął tuż przy niej. Na jej twarzy, której usiłowała nadać surowy i sta-nowczy wyraz, widać było bezradność i udrękę. – Dolly!  – rzekł cichym, nieśmiałym głosem. Wtulił głowę w ra-

miona i chciał przybrać wygląd żałosny i pokorny, lecz mimo to pro-mieniał czerstwością i zdrowiem.Żona szybkim spojrzeniem zmierzyła od stóp do głów tę postać,

od której aż biła rześkość i zdrowie. „Tak, on jest szczęśliwy i za-dowolony  – mówiła sobie.  – A ja?... I ta odrażająca dobroć, za którą go wszyscy tak lubią i chwalą; nienawidzę tej jego dobroci”  – po-myślała. Usta jej zacisnęły się, mięsień prawego policzka zadrgał w bladej, nerwowej twarzy. – Czego pan sobie życzy?  – powiedziała szybko jakimś obcym,

głębokim głosem. – Dolly  – powtórzył z drżeniem w głosie  – Anna dzisiaj przy-

jeżdża. – Co mnie to obchodzi! Nie mogę jej przyjąć  – zawołała.

* Szyfonierka  – komódka, szafka do przechowywania bielizny i drobiazgów.

Page 16: Anna Karenina

20

 – Ale trzeba przecież, Dolly... – Proszę wyjść, wyjść, wyjść!  – krzyknęła, nie patrząc na niego,

jak gdyby krzyk ten był wywołany jakimś fizycznym bólem.Stiepan Arkadjicz mógł zachować spokój, gdy myślał o żo-

nie, mógł się wtedy łudzić, że wszystko się jakoś u k s z t a ł t u j e, jak się wyraził Matwiej, mógł spokojnie czytać gazetę i pić kawę. Skoro jednak zobaczył wymęczoną, zbolałą twarz żony i usłyszał dźwięk jej głosu, zarazem zrezygnowany i pełen rozpaczy, zabrakło mu tchu, coś go ścisnęło w krtani, a łzy błysnęły w oczach. – Boże wielki, co ja zrobiłem! Dolly! Na miłość boską!... Prze-

cież...  – nie mógł dalej mówić, szloch uwiązł mu w gardle.Zatrzasnęła szyfonierkę i spojrzała na niego. – Dolly, cóż ci mogę powiedzieć?... Jedno tylko: przebacz, prze-

bacz... Przypomnij sobie... Czyż dziewięć lat życia nie może odku-pić jednej chwili, chwili...

Spuściła oczy i słuchała, czekając, co powie, i jakby błagając go, by ją w jakikolwiek sposób przekonał.

– ... Chwili zapomnienia...  – wyrzekł i chciał mówić dalej, lecz na dźwięk tego słowa, jakby pod wpływem fizycznego bólu, znów za-cisnęły się jej wargi i mięsień w prawym policzku zadrgał. – Proszę wyjść, proszę stąd wyjść!  – krzyknęła jeszcze przeraź-

liwiej.  – I nie opowiadać mi tu o swoich chwilach zapomnienia i in-nych obrzydliwościach!

Chciała odejść, lecz zachwiała się i uchwyciła poręczy krzesła, żeby nie upaść. Twarz i wargi Obłońskiego jakby nabrzmiały, oczy napełniły się łzami. – Dolly  – wyrzekł głosem, który przerwało łkanie.  – Na miłość

boską, pomyśl o dzieciach, one nic nie zawiniły. To ja jestem wi-nien, mnie ukarz, każ mi okupić moją winę. Gotów jestem zrobić wszystko, co leży w mej mocy! Jestem winien, brak mi słów, aby wyrazić, jak bardzo jestem winien! Ale ty mi przebacz, Dolly!

Usiadła. Słyszał jej ciężki, głośny oddech i było mu jej niewypo-wiedzianie żal. Ona kilkakrotnie chciała coś powiedzieć, lecz nie mogła. Czekał. – Pamiętasz o dzieciach, żeby się z nimi bawić, ale ja naprawdę

o nich pamiętam i wiem, że są teraz zgubione.  – Było to z pewnoś-cią jedno ze zdań, które w ciągu tych trzech dni niejednokrotnie sobie powtarzała.

Powiedziała mu „ty”. Spojrzał na nią z wdzięcznością i zrobił ruch, jakby chciał wziąć ją za rękę, lecz ona odsunęła się ze wstrętem.

Page 17: Anna Karenina

21

 – Ja pamiętam o dzieciach i dlatego zrobiłabym wszystko w świe-cie, żeby je uratować; ale nie wiem sama, jak mam je ratować: czy zabierając je ojcu, czy też zostawiając z rozpustnym, tak, rozpust-nym ojcem... No, proszę powiedzieć, czy po tym... co zaszło... mo-żemy żyć razem. No, proszę powiedzieć, czy to możliwe.  – powtó-rzyła, podnosząc głos.  – Po tym jak mąż mój, ojciec moich dzieci, nawiązał stosunek miłosny z guwernantką tych dzieci... – Ale co począć? Co począć?  – pytał żałośnie, sam nie wiedząc,

co mówi, i coraz niżej spuszczając głowę. – Wzbudza pan we mnie obrzydzenie i odrazę!  – wołała, uno-

sząc się coraz bardziej.  – Pańskie łzy  – to woda! Nigdy mnie pan nie kochał, nie ma pan ani serca, ani szlachetności! Czuję do pana wstręt, obrzydzenie, jest mi pan obcy, tak, najzupełniej obcy!  – z bólem i złością wypowiedziała to straszliwe dla niej słowo: o b c y.

Spojrzał na nią i złość, jaką wyczytał na jej twarzy, zadziwiła go i przestraszyła. Nie rozumiał, że drażni ją jego litość; wyczuwała w nim współczucie, nie miłość. „Ona mnie nienawidzi. Nie prze-baczy mi”  – pomyślał. – To straszne, straszne!  – zawołał.W tej chwili w pokoju obok, przewróciwszy się zapewne, krzyk-

nęło dziecko. Daria Aleksandrowna zaczęła nadsłuchiwać i twarz jej nagle złagodniała.

Widać po niej było, że przez parę sekund zbierała myśli, jakby nie wiedząc, gdzie się znajduje i co ma robić. Wreszcie zerwała się i poszła ku drzwiom.

Spostrzegłszy zmianę, jaka zaszła w jej twarzy na krzyk dziecka, Obłoński pomyślał: „Kocha przecież moje dziecko. M o j e dziecko... Jakże więc może mnie nienawidzić?”. – Dolly, jeszcze słówko  – odezwał się, idąc za nią. – Jeśli pan pójdzie za mną, to zawołam służbę, dzieci! Niech

wszyscy wiedzą, że pan jest nikczemnikiem! Wyjeżdżam dzisiaj, a pan niech tu zostanie ze swoją kochanką!

I wyszła, trzasnąwszy drzwiami.Stiepan Arkadjicz westchnął, otarł twarz i po cichu wyszedł

z pokoju. „Matwiej powiada: to się jakoś ukształtuje, ale jak? Nie widzę nawet żadnej możliwości. Ach, ach, co za okropność! I jak ona trywialnie krzyczała  – myślał, przypominając sobie krzyk i słowa: nikczemnik i kochanka.  – A może i dziewczęta słyszały! To okropnie trywialne, okropnie”. Stał przez chwilę sam, otarł oczy, westchnął, wyprostował się i wyszedł z pokoju.

Page 18: Anna Karenina

22

Był piątek: w jadalni zegarmistrz Niemiec nakręcał zegar. Obłońskiemu przypomniało się, jak punktualność tego łysego Niemca nasunęła mu pewnego razu powiedzenie, że Niemiec był sam jakby raz na zawsze nakręcony po to, żeby nakręcać zegary. Uśmiechnął się, lubił bowiem dobry żart. „A może naprawdę jakoś się ukształtuje! Dobre powiedzenie: u k s z t a ł t u j e s i ę  – pomy-ślał.  – Trzeba je puścić w ruch”. – Matwiej!  – zawołał.  – Przygotujcie więc tam wszystko z Ma-

rią dla Anny Arkadiewny, w małej bawialni  – zlecił, gdy służący się zjawił. – Słucham.Stiepan Arkadjicz włożył futro i wyszedł na ganek. – Czy książę pan nie będzie jadł w domu?  – zapytał Matwiej,

który go odprowadzał do drzwi. – Jak wypadnie... Masz tu na wydatki  – dodał, wyjmując z pugi-

laresu dziesięciorublówkę.  – Wystarczy? – Wystarczy albo i nie, trza jakoś sobie poradzić  – odrzekł Ma-

twiej, zatrzaskując drzwiczki karety, i cofnął się na ganek.Tymczasem Dolly uciszyła dziecko i poznając po turkocie ka-

rety, że mąż odjechał, wróciła znów do sypialni. Było to jedyne jej schronienie przed troskami domowymi, które oblegały ją natych-miast, gdy tylko stamtąd wychodziła. Już i teraz, zaledwie weszła do dziecinnego pokoju, Angielka i Matriona zdążyły zadać w spra-wach niecierpiących zwłoki kilka pytań, na które tylko ona mogła odpowiedzieć. „Jak ubrać dzieci na spacer? Czy dać im mleka? Czy posłać po innego kucharza?” – Ach, dajcie mi spokój! Dajcie spokój!  – rzekła i wróciwszy do

sypialni, usiadła na tym samym miejscu, gdzie niedawno rozma-wiała z mężem, mocno zacisnęła ręce tak wychudzone, że z kości-stych palców zsuwały się pierścionki, i zaczęła powtarzać w my-śli całą niedawną rozmowę. „Pojechał! Ale jak zakończył sprawę z t a m t ą? Czyżby się z nią nadal widywał? Czemu go o to nie za-pytałam? Nie, nie, nie możemy się pojednać. Choćbyśmy nawet mieszkali w jednym domu, będziemy sobie obcy. Na zawsze obcy!  – powtórzyła, nadając temu strasznemu dla niej słowu specjalne zna-czenie.  – A ja go tak kochałam, mój Boże, jak ja go kochałam!... Jak kochałam! A i teraz  – czyż go nie kocham? Czyż nie kocham go bar-dziej niż poprzednio? To straszne, a zwłaszcza że...” Nie dokoń-czyła swej myśli, w progu bowiem stanęła Matriona.

Page 19: Anna Karenina

23

 – Niechże już księżna pani każe posłać po mojego brata  – rzek ła  – zawsze jakoś ten obiad ugotuje; bo znowu dzieci aż do szóstej będą bez jedzenia, jak wczoraj. – Dobrze, zaraz pójdę i wydam polecenie. Czy ktoś poszedł po

świeże mleko?I Daria Aleksandrowna pogrążyła się w powszednie troski, za-

pominając chwilowo o swym strapieniu.

5

Stiepan Arkadjicz uczył się dobrze w szkole dzięki zdolnościom, ale że był leniuchem i psotnikiem, ukończył szkołę jako je-

den z ostatnich. Mimo hulaszczego życia, niewysokiej rangi i mło-dego wieku pełnił jednak zaszczytną i dobrze opłacaną funkcję na-czelnika jednego z moskiewskich urzędów. Zawdzięczał ją swemu szwagrowi Aleksemu Aleksandrowiczowi Kareninowi, zajmują-cemu jedno z najpoważniejszych stanowisk w ministerstwie, któ-remu podlegał wspomniany urząd; ale nawet gdyby Karenin nie był mu wyjednał tej posady, Stiwa Obłoński z pomocą setki innych osób  – braci, sióstr, krewnych, kuzynów, wujów, ciotek  – otrzy-małby, jeśli nie taką samą, to inną, podobną, z co najmniej sześ-ciu tysiącami poborów, których potrzebował, interesy jego bowiem, mimo poważnego majątku żony, były w nieładzie.

Połowa Moskwy i Petersburga była spokrewniona i zaprzyjaź-niona z Obłońskim. Urodził się w środowisku ludzi, którzy albo byli, albo stali się możnymi tego świata. Jedna trzecia starców-dygni-tarzy była zaprzyjaźniona z jego ojcem i pamiętała Stiwę w dzie-cinnej koszulce; jedna trzecia była z nim na „ty”, a jedna trze-cia składała się z dobrych znajomych; szafarze dóbr tego świata, posad, koncesyj, dzierżaw itp. byli więc z nim wszyscy w przy-jaźni i jako swego człowieka nie mogli go pominąć; Obłoński nie był zmuszony specjalnie zabiegać o intratną posadę: dość było tylko nie odmawiać, nie być zawistnym, nie kłócić się i nie obra-żać, czego, powodowany wrodzoną dobrodusznością, i tak nigdy nie miał w zwyczaju. Gdyby mu powiedziano, że nie dostanie po-sady z takimi poborami, jakie mu były potrzebne, uważałby to za

Page 20: Anna Karenina

lew tołstojfilm w kinach od 23 listopada 2012

historia miłosna�wszech czasów�

lew

to

łsto

j

cena

det

al. 3

9,90

�keira knightley mówi, że udział w ekranizacji po-

wieści był najtrudniejszą, ale równocześnie najbardziej nie samowitą i fantastyczną rzeczą, jaką robiła w życiu.

sophie marceau sądzi, że wszystkie kobiety, które czy-tają Annę Kareninę, w postaci głównej bohaterki roz-poznają same siebie.

oprah winfrey nazwała tę powieść jedną z najwięk-szych love stories naszych czasów.

�anna karenina wiedzie dostatnie, ale nudne życie

u boku męża. Piękna kobieta spełnia się jako matka, jednak nie stroni od przyjęć na petersburskich salonach.

aleksy wroński to przystojny, wykształcony i bogaty hrabia. Elegancki oficer, przed którym rysuje się obie-cująca kariera wojskowa.

połączy ich płomienny romans, który całkowicie od-mieni życie kochanków. Choć Anna straci wszystko, ani przez chwilę nie będzie żałowała swojej dramatycznej decyzji.

to historia wielkiej miłości, która porywa i sprawia, że serce zaczyna bić mocniej.

Anna Karenina – największy romans wszech czasów!