66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹...

103
Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii Fryderyka Nietzschego poprzez: powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych. stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie: Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego - do 1918 (Marta Kopij) - z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal) - z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska) - po 1989 (Jakub Wroński) e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat Nietzschego Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace Opatrzony komentarzem zestaw linków ... i wiele innych http://nietzsche.org.pl/ e-Mortkowicz Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego. Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2009-2010 Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński Nietzsche Seminarium 2010

Transcript of 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹...

Page 1: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii Fryderyka Nietzschego poprzez:

– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.

– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:

Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego

- do 1918 (Marta Kopij)

- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)

- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)

- po 1989 (Jakub Wroński)

e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.

Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat Nietzschego

Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace

Opatrzony komentarzem zestaw linków

... i wiele innych

http://nietzsche.org.pl/

e-Mortkowicz Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego

z zachowaniem paginacji i układu graficznego.

Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2009-2010

Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński

Nietzsche Seminarium 2010

Page 2: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

DZIEŁA FRYD. NIETZSCHEGO

W P R Z E K Ł A D Z I E W A C Ł A W A B E R E N T A , K O N R A D A D R Z E ­WIECKIEGO, LEOPOLDA STAFFA I STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO WYDAŁ J A K Ó B M O R T K O W I C Z .

WARSZAWA M C M V - M C M V l

FRYDERYK N I E T Z S C H E

Z GENEALOGII M O R A L N O Ś C I

PISMO POLEMICZNE

PRZEŁOŻYŁ LEOPOLD STAFF

NAKŁAD JAKÓBA MORTKOWICZA

Page 3: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

P R Z E D M O W A .

Je s t e śmy sobie nieznani, my poznający, my sami s a m y m sobie: ma to s łuszną p rzyczynę . Nie szuka l i śmy siebie n igdy, — j akże s tać się miało, b y ś m y się k iedyś z n a l e ź l i ? Słusznie powiedz iano : »gdzie jes t wasz skarb , t am jest i s e rce w a s z e « ; n a s z ska rb jest tam, gdzie stoją ule naszego poznania . J a k o skrzydlak i z u ro-dzenia i zbieracze miodu duchowego , d ą ż y m y zawsze do tego, t roszczymy się z se rca właśc iwie tylko o j edno — by coś »przynieść do domu«. Co się poza tem tyczy życia, tak z w a n y c h »wyda rzeń życia«, — któż z n a s bierze to dość poważn ie? L u b kto ma dość czasu na to? W tych rzeczach , l ękam się, byl i śmy z a w s z e »od r zeczy« : nie p r z y k ł a d a m y t am właśn ie swego serca , ani n a w e t swego ucha! Racze j , j ak jak iś boski roz-t rzepaniec , lub w sobie za top iony , k tó remu dzwon z całą siłą wdzwon i ł właśn ie w ucho d w a n a ś c i e ude-rzeń południa, budzi się nag le i py t a siebie »cóż to właśc iwie tu biło?« t ak i my niekiedy p r z e c i e r a m y

I .

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. III. I

Page 4: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

2

sobie j u ż p o w s z y s t k i e m uszy i py tamy, ogrom­nie zdumieni , ogromnie zmieszani , »cóżeśmy to w ł a ś ­ciwie przeżyli ? « c o w i ę c e j : »czem j e s t e ś m y właśc iwie?« i l iczymy, już po wszys tk iem, j ak się rzekło, t e wszys tk ie d w a n a ś c i e u d e r z e ń naszego wy­darzenia , naszego życia, naszego i s t n i e n i a . . . a ch ! i p rze l i czamy się p r z y t e m . . . Pozos t a j emy sobie z ko­nieczności obcy, nie r o z u m i e m y siebie, m u s i m y b r a ć siebie za kogoś innego, dla n a s pewnik iem jes t po wszys tk ie wieki »Każdy jest s a m e m u sobie na j -dalszy«, — w z g l ę d e m siebie nie j e s t e ś m y w c a l e »po-z n a j ą c y m i « . . .

2.

— Myśli moje o p o c h o d z e n i u n a s z y c h mo-ra lnośc iowych p r z e s ą d ó w — bo o nie chodzi w tem piśmie po lemicznem — zna laz ły swój p ie rwszy , skąpy i t y m c z a s o w y w y r a z w o w y m zbiorze aforyz m ó w , k tóry nosi n a g ł ó w e k »Ludzkie to, a rcy ludzk ie . Książka dla d u c h ó w wolnych« . Sp i sywan ie jej roz-poczę ło się w Sorren to podczas p e w n e j zimy, k tóra mi pozwol i ła z a t r z y m a ć się, j ak za t r zymuje się wę-d rowiec , i przebiedz spojrzeniem kra inę rozległą i niebezpieczną, p rzez którą duch mój do tychczas w ę ­drował . Dzia ło się to w zimie 1876 — 1877; s a m e myśl i są wcześnie jsze . By ły to w g łówne j t reści już te s a m e myśli , k tóre w niniejszych r o z p r a w a c h na n o w o podejmuję . Miejmy nadzieję, że d ługi przedzia ł czasu wpłyną ł na nie dobrze, że s ta ły się dojrzalsze, jaś­niejsze, silniejsze, doskonalsze! Że j ednak dziś jeszcze

3

t r w a m p rzy nich silnie, że one s a m e t y m c z a s e m co­raz silniej t r z y m a ł y się siebie, w r a s t a ł y w siebie i z ros ły z sobą, to w z m a c n i a we mnie r adosną ufność, że od począ tku p o w s t a w a ł y we mnie nie luźnie , nie dowolnie , nie sporadycznie , lecz ze wspó lnego korze­nia, lecz z w ł a d n ą c e j głębi, z p r zemawia j ące j coraz pewnie j , z żądającej coraz większej pewnośc i za-s a d n i c z e j w o l i poznania . T a k bowiem jedyn ie przystoi filozofowi. Nie m a m y żadnego p r a w a w czem-kolwiek iść l u z e m . Nie wolno n a m ani błądzić luzem, ani też luzem na tknąć się na p r a w d ę . Co więcej , z koniecznością, z j aką d r z e w o w y d a j e owoce , rodzą się z n a s myśl i nasze , na sze war tośc i , n a s z e »tak« i »nie« i »jeżeli« i »czy« — p o k r e w n e sobie i we wza­j e m n y c h od siebie za leżnośc iach , ś w i a d e c t w a jedne j woli, j ednego zdrowia , j edne j ziemi, j ednego s łońca. — Czy one w a m smakują, te nasze owoce? — L e c z cóż t o obchodzi d r z e w a ! Cóź n a s obchodzi , n a s filo­zofów ! . . .

3.

P r z y p e w n e m w ł a ś c i w e m mi wątpieniu, k tóre niechętnie wyzna j ę (stosuje się ono mianowic ie do m o r a l n o ś c i , d o wszys tk iego , c o dotąd n a ziemi jako mora lność było czczone), p r zy wątpieniu, k tóre w m e m życiu wystąpi ło t ak wcześnie , tak n i ewzy-wanie , t ak n iepows t rzymanie , t ak sprzecznie z otocze­n i em, wiek iem, p r z y k ł a d e m , p o c h o d z e n i e m , żebym miał p r a w i e p r a w o n a z w a ć je s w e m »a priori«, — mus ia ł a c iekawość moja równie , j ak moje podejrze-

I*

Page 5: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

4

nie, z a t r z y m a ć się z a w c z a s u p rzy py tan iu : j a k i e p r a ź r ó d ł o ma właśc iwie nasze dobro i zło. W istocie już j a k o t rzynas to le tn iego ch łopca p rześ l adowa ł mn ie p rob lemat p r a ź r ó d ł a zła. Poświęc i ł em mu w wieku, g d y się ma »na pół igraszki dziecinne, na pół Boga w sercu«, p ie rwszą swą l i teracką i g r a szkę dziecinną, p i e rwsze swoje filozoficzne ćwiczen ie p i semne . A co się t y c z y m e g o ó w c z e s n e g o »rozwiązania« proble­matu, to oddałem, j ak s łuszna, Bogu cześć i uczyni­ł em g o o j c e m zła. Czy t a k właśn ie chcia ło ode-mnie me »a priori«, to n o w e niemoralne , co najmniej bezmora lnośc iowe »a p r i o r i « i ten p rzemawia j ący z niego, ach ! tak an tykan towski , t ak z a g a d k o w y »ka­t ego ryczny impe ra tyw« , k tó remu t y m c z a s e m użycza­łem coraz więcej pos łuchu i nietylko p o s ł u c h u ? . . . Na szczęście n a u c z y ł e m się z a w c z a s u odróżniać przesąd teologiczny od mora lnośc iowego i nie szuka łem już ź ród ła zła p o z a świa tem. Nieco h i s to rycznego i filo­logicznego wyszkolenia , wl icza jąc w to wrodzony wy­bredny zmysł w k ie runku psycho log icznych zagadn ień wogóle , zmieniło w k r ó t c e mój p rob lemat na inny . wś ród jak ich w a r u n k ó w w y n a l a z ł sobie cz łowiek owe oceny war tośc i : »dobrze i źle« i j a k ą w a r t o ś ć m a j ą o n e s a m e ? W s t r z y m y w a ł y ż one, czy też popiera ły rozwój cz łowieczy? Czy są oznaką niedo­statku, zubożenia, zwyrodn ien ia życia? L u b przeciw­nie czy zd radza się w nich pełnia, siła, żądza życia, j ego o d w a g a , j ego ufność, j ego przysz łość? — Na to zna laz łem i zdoby łem się w sobie na zuchwa łość różnych odpowiedzi , odróżnia łem czasy, ludy, spo­łeczne s topnie indywiduów, specya l i zowa łem swój problemat , z odpowiedz i rodzi ły się n o w e pytania , badania , p rzypuszczenia , możliwości . Aż w końcu zdo-

5

by łem własną kra inę , w łasną ziemię, c a ły mi lczący rosnący kwi tnący świat, j akby ta jne ogrody, k tó rych nikt nie śmiał p r z e c z u w a ć . . . Och, j akże s z c z ę ś l i w i jes teśmy, my poznający, pod warunk iem, b y ś m y jeno dość d ługo milczeć u m i e l i ! . . .

4.

P i e r w s z y bodziec do odezwan ia się ze swemi hipotezami o pochodzeniu mora lnośc i da ła mi j asna , p rze j rzys ta i mądra , n a w e t s ta rczo m ą d r a książeczka, w której poraz p i e r w s z y u w y d a t n i ł mi się j a sno pe­wien na w s p a k i w y w r ó t idący rodza j genea log icz­n y c h hipotez, ich właśc iwie a n g i e l s k i typ, i k tóra mnie poc iąga ła — tą siłą poc iągu , którą pos iada wszys tko przec iwległe , wszys tko an typodyczne . T y t u ł książki brzmiał »O pochodzen iu uczuć m o r a l n y c h « ; jej au to r dr. P a w e ł R e e ; rok jej wyjśc ia 1877.

Nigdy może nic nie czyta łem, c z e m u b y m tak , zdanie po zdaniu, konkluzya po konkluzyi , w sobie przeczył , j ak podczas czy tan ia tej książki. Lecz zupełnie bez p rzykrośc i i zniecierpl iwienia . W p o w y ż o z n a c z o n e m dziele, nad k tórem w ó w c z a s p r a c o w a ł e m , uwzględ­nia łem p rzy sposobności i n iesposobności twier­dzenia owej książki, nie żebym je zbijał (cóż mi tam zbijanie!), lecz, j ak p o z y t y w n e m u d u c h o w i przy­stoi, s t awia jąc zamias t n i e p r a w d o p o d o b i e ń s t w a to, co p rawdopodobnie j sze , w d a n y m raz ie zamias t j ednego błędu — inny. W ó w c z a s dobyłem, j ak się rzekło, po raz p i e r w s z y na świat ło dz ienne o w e hi­potezy o pochodzeniu , k tó rym poświęcone są te roz-

Page 6: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

p r a w y ; a uczyn i ł em to z niezręcznością , k tó rąbym ostatni u k r y w a ć zamie rza ł p rzed sobą samym, jeszcze n i epewny , j eszcze nie mając w ł a s n e g o j ę z y k a na w ł a s n e rzeczy , nie bez cofań i w a h a ń . W szcze-g ó ł a c h p o r ó w n a j , co w »Ludzkie t o , a rcyludzkie« na str. 68 mówię o dwois tych p rzeddz ie jach dobra i z ła (to jes t ze s t anowiska ludzi dos to jnych i ze s t anowiska niewolników); to s amo na str. 141 i nas t . o wa r to śc i i pochodzen iu mora lnośc i a sce tyczne j ; t ak samo na str. 97 i nast . 101 . III, 49 o »obyczajności oby-czaju«, tego o wiele s t a r szego i p ie rwotn ie j szego ro-dzaju moralności , k tóry o ca łe niebo odległy jest od a l t ru is tycznej oceny moralnośc i (w której dr. Ree, j ak w s z y s c y angie l scy genea logowie , widzi ocenę war­tości s a m ą w s o b i e ) ; to samo na str. 93 i nast . W ę d r o w i e c str. 213 i nast . J u t r z e n k a str. 107 i nast . o pochodzen iu sprawiedl iwości , j ako w y r ó w n a n i a mię­dzy nie ledwie r ó w n o - m o ż n y m i ( r ó w n o w a g a j ako ko­n ieczny w a r u n e k wsze lk ich uk ładów, nas tępn ie wszel­k iego p rawa) ; to s a m o o pochodzen iu k a r y (Wędro­wiec str. 208, 217 i n a s t ) , dla której t e r ro ry s tyczny cel nie jes t ani is totnym, ani p i e r w o t n y m (jak dr. Ree m n i e m a : — został on w nią dopiero włożony, wś ród okreś lonych okoliczności i zawsze j ako coś w tó rnego i n a s t ę p c z e g o .

5.

W rzeczy samej leżało mi właśn ie w ó w c z a s coś o wie le ważnie j szego na sercu, niż s p r a w y w ł a s -

n y c h lub cudzych hipotez o pochodzeniu mora lnośc i (lub dok ładn ie j : to ostatnie tylko dla celu, do któ­rego jest j e d n y m z wielu środków). Chodziło mi o w a r t o ś ć mora lnośc i — i mus ia ł em się o to p r a w i e s am jeden r o z p r a w i ć ze s w y m wielkim nau­czyc ie lem S c h o p e n h a u e r e m , do którego, j ako do obec­nego o w a książka, namię tność i t a j emny sp rzec iw owej książki się z w r a c a (— bo i o w a książka była »pismem polemicznem«). W szczególności chodzi ło o w a r t o ś ć »nieegois tycznego p ie rwias tku« , ins tynk tów litości, sa­m o z a p a r c i a , ofiary s a m e g o siebie, k tóre S c h o p e n h a u e r t ak d ługo pozłacał , p rzebós twia ł i w zaświa t p rzerzuca ł , aż os ta tecznie zos ta ły dla n iego »war tośc iami samemi w sobie«, na k tó rych pods tawie życiu i sobie sa­m e m u r z e k ł » n i e « . Lecz właśn ie p r zec iw t y m ins tynktom p r z e m a w i a ł a ze mnie co raz bardz ie j za­sadnicza podej rz l iwość , coraz głębiej podkopujący scep tycyzm! Tu właśn ie widz ia łem wielkie niebezpie­czeńs two ludzkości, jej na jwznioś le jszy wab ik i mano -wiec — dokąd j e d n a k ? w n icość? Tu w ła śn i e wi­dz ia łem początek końca, zastój i ws t ecz spoglądające znużenie , wolę zwraca j ącą się p r z e c i w życiu, ostatnią n i emoc , zwias tu jącą się tkl iwie i smętnie . Rozumia ł em tę coraz szerzej g rasu jącą mora lność litości, k tóra n a w e t filozofów dos ięgła i uczyn i ł a chorymi , j ako na jn iesamowi t szy s y m p t o m nasze j nie­samowi te j europejskie j kul tury, j ako jej d r o g ę okrężną ku n o w e m u b u d d y z m o w i ? ku b u d d y z m o w i europe j ­skiemu ? ku n i h i l i z m o w i ? . . . To wspó ł cze sne uprzy­wi le jowanie i p rzecen ian ie litości p rzez filozofów jes t właśn ie czemś n o w e m . W ł a ś n i e co do n iewar-t o ś c i litości zgadza l i się dotąd filozofowie. W y m i e ­n i am tylko P la tona , Spinozę , La Rochefoucau ld

6 7

Page 7: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

8

i K a n t a , cz te ry d u c h y w n a j w y ż s z y m stopniu różne, lecz w j e d n e m z jednoczone : w lekceważeniu litości. —

6.

P rob lemat w a r t o ś c i wspó łczuc ia i mora lnośc i wspó łczuc ia (— jes tem przec iwnik iem han iebnego w s p ó ł c z e s n e g o zmiękczenia uczuć —) w y d a j e mi się na jp ie rw czemś wyosobnionem, znakiem py tan ia dla sie-bie. Kto j ednak r az t u utknie, t u py tać s i ę n a u c z y , t emu p r z y d a r z y się, co mnie się p r z y d a r z y ł o : — o g r o m n y n o w y w i d n o k r ą g o tworzy się p rzed n im, możl iwość c h w y c i go j ak z a w r ó t g łowy, wyskoczą wszys tk ie ro­dzaje nieufności, podejrzl iwości , lęku, w i a r a w moral ­ność , w wszelką mora lność zachwie je się; — wkońcu odezwie się g łośno n o w e żądanie . W y m ó w m y je, to n o w e ż ą d a n i e : po t rzeba n a m k r y t y k i mo­r a l n y c h war tośc i , s a m ą w a r t o ś ć t y c h w a r ­t o ś c i n a l e ż y r a z p o d a ć w w ą t p l i w o ś ć . Do tego zaś konieczna jes t zna jomość w a r u n k ó w i okol iczności , z k tó rych w y r o s ł y , w ś r ó d k tórych się rozwi ja ły i p r z e s u w a ł y (moralność jako skutek, j ako s y m p t o m , j ako m a s k a , j ako świę toszkostwo, j ako choroba, j ako n ieporozumienie ; lecz także mo-ra lność j ako p rzyczyna , j ako ś rodek leczniczy, j ako stimulans, j ako zapora , j ako trucizna), znajomość , j aka ani dotąd nie istniała, ani n a w e t choćby p o ż ą d a n a nie była . P r z y j m o w a n o w a r t o ś ć tych »wartości« jako daną, j ako oczywistą, j ako leżącą poza wszel-

9

kiem p o d a w a n i e m w wątpl iwość . Nie było dotąd nawe t cienia wątpl iwości i w a h a n i a w p rzyznan iu »dobremu« wyższe j war tośc i , niż »złemu«, w y ż s z e j war tośc i w rodza ju sprzyjania , pożyteczności , dopo­m a g a n i a rozwojowi c z ł o w i e k a wogó le (wliczając w to przysz łość człowieka). J a k to? Jeś l iby odwro tność była p r a w d ą ? Jak to? Jeśl iby w »dobrem« tkwił sym­p tom wsteczności , a więc n iebezp ieczeńs two uwiedze­nia, jad, narkotyk, dzięki k tó rym teraźnie jszość ży-łaby k o s z t e m p r z y s z ł o ś c i ? Może wygodn ie j , mnie j niebezpiecznie , ale i w mnie j szym stylu, niżej? . . . Tak , żeby właśn ie mora lność była t emu winna, je­śliby możl iwej samej w sobie n a j w y ż s z e j m o c y i w s p a n i a ł o ś c i t y p u cz łowieka n igdy dos ięgnąć nie miano? Tak, żeby właśn ie mora lność by ła nie­bezp ieczeńs twem nad n iebezp ieczeńs twy ? . . .

Dość , że ja sam, odkąd mi się w i d n o k r ą g ten o tworzy ł , mia łem p o w o d y do rozglądnięc ia się za uczonymi , śmia łymi i p racowi tymi t o w a r z y s z a m i (czy­nię to i dziś jeszcze) . Na leży tę ogromną, rozległą a t ak skrytą k ra inę mora lnośc i — mora lnośc i , k tó ra rzeczywiśc ie istniała, r zeczywiśc ie ży ła — objechać z zupełnie nowemi pytaniami , a t akże z nowemi oczyma. A nie znaczyż to n iemal to samo, co tę k ra inę dopiero o d k r y ć ? . . . Jeś l im przy tem, między innymi, pomyś la ł t akże o w y m i e n i o n y m d-rze Ree, to tylko dlatego, że nie wątp i łem wca le , że on s a m

7.

Page 8: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

10

z n a t u r y s w y c h zagadn ień pchnię ty zostanie ku me­todyce w ła śc iwe j dla osiągnięcia odpowiedzi . Czyż się w tem omyli łem? W k a ż d y m raz ie życzeniem mojem było w s k a z a ć tak bys t r emu i bez in t e re sownemu oku lepszy kierunek, k ierunek ku p r a w d z i w e j h is to-r y i m o r a l n o ś c i i z a w c z a s u jeszcze p rzes t rzedz g o p rzed t ak iem angie lsk iem s tawian iem hipotez n a b ł ę k i c i e . P rzec ie j a s n e m jest j ak n a dłoni, k tóra b a r w a dla genea loga mora lnośc i s tokroć ważnie j sza być musi , niż właśn ie błękit: mianowic ie s z a r o ś ć , to jes t to, co dokumenta lne , r zeczywiśc ie dające się s twierdzić , to, co rzeczywiśc ie istniało, s łowem, ca łe długie, t rudne do odcyfrowania , hieroglif iczne pismo ludzkiej mora lnośc iowej przeszłości! — Ta była d - r o w i Ree n ieznana . Lecz czyta ł D a r w i n a . I tak to w h ipo tezach jego podają sobie g rzeczn ie rękę, w spo­sób co najmniej z abawny , d a r w i n o w s k a bes tya i na j -współcześnie j szy s k r o m n y przeczuleniec mora lny , k tóry »już nie k ą s a « ; ostatni z w y r a z e m pewne j uprze jmej i w y t w o r n e j niedbałości w obliczu, zmie­szanej n a w e t z g r a n e m pesymizmu i znużenia, j ak g d y b y się właśc iwie nie op łaca ło w c a l e b r ać tych wszys tk ich s p r a w — p rob l ema tów mora lnośc i — tak poważn ie . Mnie z a ś w y d a j e się przec iwnie , że n iema w c a l e ż a d n y c h rzeczy, k tóreby bardzie j o p ł a c a ł y to, że się je bierze poważnie . J akąż to n a p r z y k ł a d zapłatą jest, że się p e w n e g o dnia m o ż e o t r z y m a po­zwolenie b rać j e p o g o d n i e . P o g o d a bowiem, lub, b y t o w moim w y r a z i ć języku, w i e d z a r a d o s n a — jest z ap ł a t ą : zapła tą za długą dzielną p racowi tą i podz iemną p o w a g ę , k tóra oczywiśc ie nie jes t rzeczą każdego . W dniu jednak, w k tó rym z ca łego se rca p o w i e m y : »naprzód! i n a s z a s t a ra mora lność na leży

do k o m e d y i « , odk ry j emy dla dyonizyjskiego d r a m a t u o »przeznaczeniu duszy« n o w e zawikłanie i możli­wość . A on już z niej wyc iągn ie sobie korzyść , o to się m o ż n a założyć, on, wielki s t a ry w ieczny kome-dyopisa rz naszego i s tn ien ia ! . . .

8.

— Jeśl i p ismo to komuś n iez rozumia łem będzie, lub źle mu do uszu p rzypadnie , to wina , j ak mi się zdaje, niekoniecznie leży we mnie. Jes t ono dość w y ­raźne , jeśli się p rzypuśc i , co ja p rzypuszczam, że czy-tało się w p i e r w moje wcześnie j sze p i s m a i nie szczę­dziło się p r z y t em nieco t rudu . Są one w istocie nie ł a two dos tępne . Co się n a p r z y k ł a d t yczy m e g o »Za­ra tus t ry« , to nie u w a ż a m za j ego z n a w c ę nikogo, ko-goby k a ż d e jego s łowo r a z k iedyś głęboko nie zra­niło i r az k iedyś głęboko nie zachwyc i ło . Dop ie ro bowiem w t e d y może u ż y w a ć przywi le ju uczes tn icze­nia ze czcią w halkiońskim żywiole, z k tó rego się dzieło owo zrodziło, w j ego s łonecznej jaśni , dali, p rzes t rzennośc i i pewnośc i . W i n n y c h r a z a c h afory­s tyczna forma s p r a w i a t rudności . Leżą one w tem, że do formy tej p rzys tępu je się dziś z n a z b y t m a ł y m n a k ł a d e m t r u d u . Aforyzm uczc iwie wy­ku ty i od lany nie zosta ł j e szcze p rzez to, że się go od­czytało , »odcyf rowanym«. Racze j t e r az dopiero winno się zacząć jego w y ł o ż e n i e , d o k tórego po t rzebna jes t sz tuka w y k ł a d a n i a . W trzecie j r ozp rawie tej książki p o d a ł e m w z ó r tego, co w tak im w y p a d k u z w ę wyłożen iem. R o z p r a w ę t ę p o p r z e d z a aforyzm,

11

Page 9: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

12

ona s a m a jest j ego komenta rzem. Oczywiśc ie , aby w ten sposób u p r a w i a ć czytan ie j ako sz tukę , ko­n ieczne jest p r z e d e w s z y s t k i e m jedno, czego się właśn ie dziś w naj lepsze zapomnia ło (i d la tego nie czas j eszcze na »czytelność« moich pism), do czego t rzeba być p r a w i e k rową , a w k a ż d y m raz ie nie »człowiekiem w s p ó ł c z e s n y m « : konieczne jest p r z e ż u w a n i e . . .

S I L S - M A R I A , Oberengadin, w lipcu 1887.

ROZPRAWA PIERWSZA:

„Dobre i złe", „Dobre i liche".

Page 10: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

I.

— Ci angie lscy psychologowie , k tó rym też do­tąd z a w d z i ę c z a m y j e d y n e us i łowania d o p r o w a d z e -nia do jakiejś his toryi p o w s t a w a n i a moralności , sami są dla n a s n iemałą zagadką . W y z n a m n a w e t , że właśn ie z tego powodu, j ako ucie leśnione zagadki , p rzewyższa ją w c z e m ś za sadn iczem swoje książki — o n i s a m i s ą z a j m u j ą c y ! C i ang ie l scy psycho-logowie — czegóż chcą oni w ł a ś c i w i e ? Zna jdu j emy ich, mnie jsza — dobrowoln ie czy nie dobrowolnie , z a w s z e p r zy tem s a m e m dziele, mianowic ie wysu ­w a j ą c y c h na p i e rwszy p lan la partie honteuse na­szego świa ta w n ę t r z n e g o i s zuka jących t e g o , co jest istotnie czynnem, k i e rowniczem i o rozwo ju roz-s t rzygającem, t a m właśn ie , gdzie in te lektua lna d u m a cz łowieka ż y c z y ł a b y s o b i e zna leźć j e najpóź­niej (nap rzyk ład w vis inertiae n a w y k n i e n i a lub w zapominawczośc i , lub w p r z y p a d k o w e m zadzierz-ganiu się i m e c h a n i c e idei, lub w c z e m ś czys to bier-nem, au toma tycznem, o d r u c h o w e m , mo leku la rnem i za­sadniczo tępem). Cóż g n a właśc iwie t ych p s y c h o l o g ó w z a w s z e tylko w t y m kierunku? Czy jes t to t a jemny,

Page 11: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

16

2.

Czołem więc p rzed dobrymi d u c h a m i , k tóre w tych h i s t o rykach mora lnośc i m o ż e władną! Lecz

17

nie u lega , niestety, wątpl iwości , że z b y w a im na sa­m y m h i s t o r y c z n y m d u c h u , ż e opuści ły ich w ł a ś ­nie wszys tk ie dobre d u c h y samej his toryi! Wszyscy oni r a z e m myślą, j ak to już s t a rym jest filozofów z w y c z a j e m , z g run tu niehis torycznie . P a r t a c t w o ich genealogi i mora lnośc i wychodz i od razu na j a w t a m , gdzie t rzeba wyś ledz ić pochodzen ie pojęcia i oceny »dobry« . »Pierwotnie — tak wyrokują — nieegois tyczne pos tępki chwa lone by ły i z w a n e do-bremi przez tych, k tó rym zosta ły wyświadczone , w ięc tych, k tó rym były p o ż y t e c z n e . Później z a -pomniano o tem źródle pochwały , a n ieegois tyczne pos tępki dlatego poprostu , że z p r z y z w y c z a j e n i a c h w a l o n o je jako dobre, o d c z u w a n o też j ako dobre — j ak g d y b y s a m e w sobie były czemś dobrem«. W i d a ć od­razu, że ten p i e rwszy w y w ó d zawie ra p r a w i e wszys tk ie t y p o w e ry sy idyosynkrazy i angie lsk ich psycho logów. M a m y »pożyteczność«, »zapomnienie«, »przyzwycza je -nie« i w końcu »błąd«, wszys tko j ako podwa l ina oceny war tośc i , z której cz łowiek w y ż s z y był dotąd prze­ważn ie dumny , j ako z p e w n e g o rodzaju p rzywi le ju cz łowieka. T a d u m a m u s i być upokorzona , t a ocena war tośc i pozbawioną war tośc i . Czy osiągnięto t o ? . . . Otóż dla mnie j a s n e jest na jp ierw, że t eo rya ta szuka i umieszcza w miejscu f a ł s zywem w ł a ś c i w e ognisko pows tan ia pojęcia »dobry«. Ocena »do-bry« n i e od tych pochodzi , k tó rym w y ś w i a d c z a się »dobro«! To racze j sami »dobrzy«, to znaczy do­stojni, możni, wyżs i s tanowisk iem i d u c h e m odczu­wal i i oznaczal i siebie s a m y c h i swą dz ia ła lność j ako dobrą, to jes t wyższą , w p rzec iws tawien iu do wszys tk iego , co nizkie, m a ł o d u s z n e , pospoli te i gminne . Z tego p a t o s u o d d a l e n i a dobyli

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. III.

skrycie złośliwy, pros tacki , p rzed s a m y m sobą może nie zd radza jący się ins tynkt zmnie jszania cz łowieka? L u b może j a k a ś p e s y m i s t y c z n a pode j r z l iwość , nie­ufność r o z c z a r o w a n y c h , sposępn ia łych , zjadowicia-łych i pozie lenia łych idea l i s tów? L u b ma łos tkowa podziemna n ieprzy jaźń i rancune p r zec iw chrześciań-s twu ( i Platonowi) , k tóra m o ż e n a w e t nie wydos t a ł a się ponad p r ó g świadomośc i? L u b czyżby aż chu tne s m a k o w a n i e w tem, co zadziwiające, boleśnie p a r a ­doksa lne , wątp l iwe i bezsensowne w istnieniu? L u b wreszc ie — wszys tk iego potrosze, n ieco p ros t ac twa , nieco sposępnienia , n ieco p rzec iwchrześc i ańskośc i , nieco łaskotki i po t rzeby p i e p r z u ? . . . Lecz słyszę, że są to popros tu s tare , z imne, n u d n e żaby, k tóre wkoło cz łowieka, w w n ę t r z e cz łowieka włażą i skaczą, j ak g d y b y tu n a p r a w d ę by ły w swoim żywiole , to j es t w s w e m b a g n i e . S ł u c h a m tego odpornie , co więcej , n ie w ie rzę temu. I jeśli p r a g n ą ć można , gdzie wiedz ieć nie można , to p r a g n ę z serca, by się od wrotn ie rzecz z nimi miała , — by ci badacze i mi-kroskopicy d u c h a byli w g runc ie dzielnymi, wielko­dusznymi i d u m n y m i zwierzami , k tóre s w e se rce i ból swój na wodzy t r z y m a ć umieją i w y c h o w a ł y się po to, by wsze lką pożądaność z łożyć w ofierze p rawdz ie , w s z e l k i e j p rawdz ie , choćby n a w e t pros tackie j , c ierpkiej , s zka radne j , ws t rę tne j , n iechrześc iańskie j , nie mora lne j p r a w d z i e . . . Bo są takie p r a w d y . —

2

Page 12: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

18

sobie dopiero p r a w o s twarzan ia wartości , w y k u w a n i a mian war tośc i . Cóż obchodzi ła ich p o ż y t e c z n o ś ć ! P u n k t widzenia pożytecznośc i jes t w łaśn ie w sto­sunku do tak go rącego w y p ł y w u n a j w y ż s z y c h po­rządku jących i s topniu jących ocen t ak obcy i nie­odpowiedni , j ak tylko być może. Właśn ie tu doszło uczuc ie do p rzec iwieńs twa owego nizkiego s topnia ciepłoty, k tóry k a ż d a w y r a c h o w a n a roz t ropność , k a ż d y ka lkuł użytecznośc i z gó ry każe p rzypuszczać , — i to nie na j eden raz, nie na godzinę wyjątku, lecz na długie t rwanie . Pa tos dostojności i oddalenia, j ak się rzekło, t r w a ł e i nada jące ton, wspó lne i p o d s t a w o w e uczucie wyższego i w ł a d n ą c e g o ga tunku w z g l ę d e m ga tunku niższego, p e w n e g o »u dołu« — otóż to jest źródło p rzec iws tawnośc i pojęć »dobre« i »złe«. (Pańskie p r a w o n a d a w a n i a n a z w sięga tak daleko, żeby nale­żało sobie pozwolić źródło samej m o w y po jmować , j ako p rze j aw m o c y panu jących . Mówią oni »to j e s t tem a tem«, pieczętują każdą rzecz i zdarzen ie dźwiękiem i przez to biorą je w posiadanie.) Z tego ź ród ła wy­nika, że s łowo »dobry« wca le nie wiąże się z góry koniecznie z n ieegois tycznymi pos t ępkami : j ak to jest zabobonem o w y c h g e n e a l o g ó w mora lnośc i . Racze j dopiero z a u p a d k u a rys tok ra tyczne j oceny war tośc i n a r z u c a się ca łe to p rzec iws tawien ie » e g o i s t y c z y « , »nieegoistyczny« ludzkiemu sumieniu, a z niem, aby wyraz ić się moim językiem, i n s t y n k t s t a d n y dochodzi w k o ń c u do głosu ( t akże do g ł o s ó w). A i w t e d y wiele czasu jeszcze minie, zan im ten ins tynkt w tej mie rze się spanoszy , że m o r a l n a ocena war tośc i zaczep i się właśn ie o to p rzec iws tawien ie i u tknie (jak to n a p r z y k ł a d stało się w w s p ó ł c z e s n e j E u r o p i e : panu je dziś przesąd, k tóry pojęcia »mo-

19

r a lny« , »nieegois tyczny«, »desinteresse« za równo­war to śc iowe uważa , już z siłą »idee fixe« i kołowa-cizny).

Po drugie jednak , pomijając zupełn ie n iemoż-ność h i s to rycznego ocalenia owej h ipotezy o po­chodzeniu oceny »dobry«, choruje ona na psy­chologiczny nonsens w sobie samej . Poży teczność n ieegois tycznego pos tępku ma być ź ród łem jego po­chwa ły i źródło to miało pójść w z a p o m n i e n i e . J akże t o zapomnienie jest choćby tylko m o ż l i w e ? Czy może pożyteczność takich pos tępków us ta ł a kie­dykolwiek? Rzecz ma się przec iwnie . Ta pożytecz­ność była owszem codz iennem doświadczen iem za wszys tk ich czasów, więc czemś, co us tawiczn ie zawsze n a n o w o było podkreś lane . W s k u t e k tego , zamias t zniknąć ze świadomości , zamias t u tonąć w zapomnie­niu, mus ia ła się w t ł aczać w świadomość z coraz większą wyrazis tością . O ile rozsądnie j sza jest o w a p r z e c i w n a teorya (nie jes t wsku t ek tego p r a w d z i w ­sza — ) , której p rzeds tawic ie lem jest n a p r z y k ł a d Her­bert Spencer , u w a ż a j ą c y pojecie »dobry« j ako r ó w n e w istocie swej pojęciu »poźyteczny«, »celowy«, wobec czego w ocenach »dobry« i »zły« ludzkość zsumo­w a ł a i uświęc i łaby właśn ie s w e n i e z a p o m n i a n e i niezapomninalne doświadczen ia co do poży­tecznie - ce lowego, szkodliwie - bezce lowego . D o b r e m jest wed le tej teoryi to, co się zdawien d a w n a poży-t ecznem okazało i m o ż e w ten sposób j ako »cenne

2*

3.

Page 13: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

20

w n a j w y ż s z y m s topniu«, »cenne w s a m e m sobie« u t r z y m a ć swe znaczenie . I ta d r o g a wyjaśn ien ia jest, j ak się rzekło, fa łszywa, lecz p rzyna jmnie j wyjaśnie­nie to s amo w sobie jest rozsądne i da się psycholo­gicznie obronić. —

4.

— W s k a z ó w k ą ku w ł a ś c i w e j d rodze było mi pytanie , co mają właśc iwie uku te przez rozmai te języki okreś lenia »dobrego« oznaczać pod w z g l ę d e m e tymolog icznym. W t e d y odkryłem, że wszys tk ie one n a p r o w a d z a j ą n a t ę s a m ą p r z e m i a n ę p o j ę ć , że wszędz ie »dostojny«, »szlachetny« w s t a n o w e m znaczen iu jest p o d s t a w o w e m pojęciem, z k tórego roz­wija się n ieodparc ie pojęcie »dobry« w znaczen iu du­c h o w o »dostojny«, »szlachetny«, »dobrze urodzony«, »duchowo u p r z y w i l e j o w a n y « . Jes t to rozwój bieg­nący równoleg le z o w y m drugim, k tóry pojęcia »po-spolity«, »gminny«, »nizki« d o p r o w a d z a ostatecznie do pojęcia »zły«. N a j w y m o w n i e j s z y m p r z y k ł a d e m osta tniego jest s a m niemiecki w y r a z »sch lech t« )

który jest i den tycznym z »schlicht« . — p o r ó w n a j »schlechtweg«, »schlechterdings« — i oznacza ło pier­wotn ie pros tego , pospol i tego człowieka, jeszcze bez podej rz l iwej ubocznej myśli , popros tu jako przeci­wieńs two dos to jnego. Mniej więce j za cza sów trzy­dziestoletniej wojny , w ięc dość późno, p rzechodz i to znaczenie w dziś u ż y w a n e . — W sp rawie genealogi i mora lnośc i zdaje mi się to i s t o t n e m wniknięciem. Że dokonano go dopiero tak późno , winien t e m u

21

t amujący wp ływ, k tóry d e m o k r a t y c z n y p rzesąd zako­rzeniony w świecie w s p ó ł c z e s n y m w y w i e r a w sto­sunku do wszys tk i ch zagadn ień r o d o w ó d z t w a . I to aż do najobjektywniejszej pozorn ie dziedziny w i e d z y p rzyrodn icze j i psychologii , co tu chcę tylko zazna­czyć . Jaką j ednak szkodę ten, aż do n ienawiśc i cza­sem rozkie łznany, p rzesąd wyrządz ić m o ż e szczególnie moralności , okazuje os ławiona s p r a w a Buckla . P l e -b e i z m wspó łczesnego ducha, k tóry jest angie lskiego pochodzenia , w y b u c h n ą ł znowu na swe j rodz imej ziemi, g w a ł t o w n i e j ak w u l k a n błotny i z ową prze­soloną wrzask l iwą pros tacką wymową , z j aką wszys t ­kie dotąd p r z e m a w i a ł y wulkany . —

Co do n a s z e g o problematu, k tóry z p o w o d ó w s łusznych m i l c z ą c y m prob lema tem n a z w a n y być może i wybredn i e ku nie l icznym jeno z w r a c a się uszom, nie będzie rzeczą małe j wagi s twierdzić, że częs tokroć jeszcze w s łowach i ź ród łos łowach , ozna­cza jących »dobry«, p r z e ś w i e c a ten r y s g łówny, po k tó rym dostojni poczuwal i się w ła śn i e ludźmi wyż­szego rzędu. W p r a w d z i e zwą siebie m o ż e najczęście j popros tu wed le swej wyższośc i pod w z g l ę d e m m o c y (»możnowładcami« , »panami«, » rozkazodawcami«) lub w e d l e na jwidocznie j szych oznak tej wyższości , naprzy-kład »bogatymi«, »posiadającymi« (takie znaczen ie ma w y r a z arya; odpowiednio też w e rańsk im i s łowiań­skim). Lecz również w e d l e t y p o w e j c e c h y c h a ­r a k t e r u : i ten to w y p a d e k tu n a s obchodzi . Nazy-

5.

Page 14: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

2 2

wają się n a p r z y k ł a d » p r a w d o m ó w n y m i « ; n a p r z ó d sz lach ta grecka , której w y r a z e m jest megary j sk i poe ta Theogn i s . Ukuty na to w y r a z έτθλός , oznacza wedle źród los łowu tego, k tóry j e s t , k tóry pos iada rzeczy­wistość , k tó ry jes t na p r a w d ę , k tóry jes t p r a w d z i w y i potem, przez zwro t subjek tywny, p r a w d z i w e g o j ako p r a w d o m ó w n e g o . W tej fazie p r z e m i a n y pojęcia staje się to s łowo has ł em i odzewem sz lach ty i przy­b ie ra zupełnie znaczen ie »szlachecki« , dla odgrani­czen ia o d k ł a m l i w e g o pospol i tego człowieka, j ak go pojmuje i p r z e d s t a w i a Theogn i s , aż osta tecz­nie s łowo to, po u p a d k u szlachty, pozosta je i nie­j ako do j r zewa słodko do okreś lenia d u c h o w e j no-blesse. W s łowie xαxός j ak i δειλός (plebejusz w prze­c iwieńs twie do α γ α θ ό ς ) podkreś lona jest tchórzl i -wość . To może daje wskazówkę , w k tó rym kie runku t rzeba szukać e tymologicznego pochodzen ia da jącego się różnie w y k ł a d a ć αγαθός . W łacinie malus (obok

k tó rego s t a w i a m μέλας ) oznaczać mog ło cz łowieka pospol i tego jako c i e m n o b a r w n e g o , p r zedewszys tk i em j ako c i emnowłosego (»hic niger est — «), j ako przed-ary jsk iego tubylca na ziemi i ta lskie j , k tóry b a r w ą na jwyraźn ie j odcinał się od dosz łych do w ł a d z y p ł o w e j , aryjskie j r a s y z d o b y w c ó w . P r z y n a j m n i e j j ęzyk gaeli jski poda ł mi dokładnie odpowiada­j ący w y p a d e k — fin (naprzykiad w nazwie Fin-Gal), s łowo odróżnia jące sz lach tę , w k o ń c u zna­czące dobry, sz lachetny, czysty, p ie rwotn ie p łowo-g łowy, w p r z e c i w s t a w i e n i u do c iemnych , c z a r n o w ł o ­sych p r amieszkańców. Celtowie, m ó w i ą c nawia sem, byli s t anowczo rasą płową. Nies łuszna jest, jeśli się o w e (dające się z a u w a ż y ć na s ta rann ie j szych etno­g ra f i cznych m a p a c h Niemiec) p a s y istotnie ciemno-

23

wlose j ludności wiąże z j ak i emś ce l tyckiem pocho­dzeniem i zmieszan iem k r w i , j ak to j eszcze Vir-c h o w czyni . Racze j wybi ja się na t ych mie j scach p r z e d a r y j s k a ludność Niemiec. (To samo stosuje się p r a w i e do całe j E u r o p y : w istocie r zeczy r a s a podbi ta wzię ła t a m ż e osta tecznie z n o w u górę , w bar­wie, w krótkości czaszki , może n a w e t w intelektual­n y c h i socya lnych ins tynk tach . Któż n a m zaręczy, czy w s p ó ł c z e s n a d e m o k r a c y a i j e szcze wspó łcześn ie j szy ana rch i zm, a mianowic ie o w a skłonność do komuny, tej na jp rymi tywnie j sze j formy spo łeczne j , wspó lna dziś wszys tk im socyal is tom Europy , nie jes t w grun­cie r z e c z y o lbrzymim o d d ź w i ę k i e m — i czy r a s a zdobywców, r a s a p a n ó w , t o j es t Ary jczyków, fizyologicznie także nie chyli się ku u p a d k o w i ? . . . ) Sądzę , że m o g ę łacińskie bonus w y ł o ż y ć jako »wo-jownik« , przyjąwszy, że s łusznie s p r o w a d z a m bonus do s t a r s zego duonus (porównaj bellum = duellum = duen - lum, gdzie, zdaje mi się, z a w a r t e o w o duonus). W i ę c bonus, j ako cz łowiek żyjący w sp rzeczce , roz­dwojen iu (duo), j ako wojownik. W i d a ć , co w s t a rym R z y m i e s tanowi ło »dobroć« w mężu . S a m o n a s z e nie­mieckie »gut« czyż nie miało o z n a c z a ć »den götilichen«, m ę ż a boskiego r o d u ? I czyż nie mia ło być jedno­znaczne z ludową (pierwotnie sz lachecką) n a z w ą Go­tów? Uzasadn ien ia t ego d o m y s ł u nie na leżą tu ta j . —

6.

W tem prawidle , że pol i tyczne pojęcie pierw­szeńs twa przechodz i z a w s z e w d u c h o w e pojęcie p ie rwszeńs twa , nie s t a n o w i jeszcze wyją tku (acz do

Page 15: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

wyją tków daje sposobność), jeśli na jwyższa kas ta jest j ednocześn ie kastą k a p ł a ń s k ą i stąd dla wspól­nego swego określenia w y s u w a na czoło orzeczenie, p rzypomina jące jej funkcyę kapłańską. Tu przeciw­stawiają się n a p r z y k ł a d po raz p i e rwszy »czysty« i »nieczysty« jako odznaki s t anowe . I t akże tu do­chodzi później p e w n e »dobrze« i »źle« już nie w zna­czeniu s t anowem do rozwoju. W r e s z c i e na leży prze-strzedz, by tych pojęć »czysty« i »nieczysty« nie brać z gó ry zbyt ciężko, zbyt szeroko i zbyt symbolicznie. Racze j ledwie dziś sobie wyobraz i ć m o ż n a w jakim stopniu wszys tk ie pojęcia dawniejszej ludzkości rozu­miano począ tkowo po grubiańsku, n iezgrabnie , zewnęt rz­nie, ciasno, właśn ie i szczególnie niesymbolicznie. »Czysty« jest to z razu jedynie człowiek, k tóry się myje, w y r z e k a się p e w n y c h po t raw, powodu jących choroby skórne , k tóry nie syp ia z b rudnemi kobietami z niz-kiego ludu, k tóry ma odrazę do krwi, — nic więcej , nie wiele więce j ! Z drugie j s t rony ca ły us t rój zasad­niczo kapłańskie j a rys tok racy i wyjaśnia , d laczego tu właśn ie p r zec iw ieńs twa ocen t ak wcześn ie pogłębić i zaos t rzyć się zdoła ły w sposób tak niebezpieczny. I r zeczywiśc ie os ta tecznie r o z w a r ł y one między czło­wiekiem a cz łowiekiem przepaśc i , k tó rych n a w e t Achi l les wolnomyślnośc i nie przesadz i bez grozy. Już od począ tku jes t coś n i e z d r o w e g o w takich ka­p łańsk ich a r y s t o k r a c y a c h i w p a n u j ą c y c h tam, odwró­conych od działania, częścią w zadumie pogrążonych , częścią uczuc iowo - w y b u c h o w y c h nawykn ien iach , któ­rych n a s t ę p s t w e m w y d a j e się o w a , czepia jąca się n ieuchronnie k a p ł a n ó w wszys tk ich czasów, chorowi-tość kiszek i neuras ten ia . O tem jednak, co oni sami, j ako lekars two, p rzec iw chorowi tośc i tej wynaleźl i , —

czyż nie można rzec, że wkońcu w s w y c h sku tkach późnie j szych okazało się s tokroć n iebezpiecznie jszem od choroby, z której miało w y z w o l i ć ? N a w e t ludz­kość o d c h o r o w y w a jeszcze n a s t ę p s t w a tych kapłań­skich na iwnośc i ku racy jnych ! P o m y ś l m y n a p r z y k ł a d o p e w n y c h fo rmach dye ty (un ikan ie mięsa), o poście , 0 p łc iowej wst rzemięźl iwości , o uc ieczce »na pus ty­nię« (Weir Micze lowska izolacya, oczywiśc ie bez na­s tępującego po niej tuczen ia i bez p rzeka rmian ia , w k tó rych tkwi na jskutecznie jszy an tydot p r z e c i w wszelkie j his teryi a sce tycznego ideału), w l i czywszy w to całą wrogą zmysłom, powodującą gnicie i w y ­ra f inowanie metaf izykę kap łanów, ich s a m o — hipno­tyzowan ie na sposób fakira i b r a m i n a — bramin, u ż y w a n y jako guzik szk lany i idée fixe — i osta­t eczny zbyt ł a t w y do pojęcia ogólny dosyt ze swoją r adyka lną kuracyą , Nicością (lub Bogiem : — pożą­danie owej unio mystica z Bog iem jest pożądan iem b u d d y s t ó w , s k i e r o w a n e m ku Nicości , N i r v â n y — i n iczem więce j ! ) . U k a p ł a n ó w staje się w łaśn ie w s z y s t k o niebezpieczniejszem, nietylko ś rodki ku­r acy jne i sztuki lecznicze, lecz i wspan i a łomyś lność , zemsta , byst rość , n i eumia rkowan ie , miłość, żądza pa­nowania , cnota, choroba . Istotnie, z p e w n ą s łusznoś­cią możnaby też dodać, że dopiero na g runc i e tej z a s a d n i c z o - n i e b e z p i e c z n e j formy istnienia człowieka, formy kapłańsk ie j , s tał się cz łowiek wogó le z a j m u j ą c e m z w i e r z ę c i e m , ż e dopiero t u po­s iadła dusza ludzka w p e w n e m w y ź s z e m znaczen iu g ł ą b i s ta ła się z ł ą a to są p rzec ie dwie zasad­nicze formy do tychczasowe j wyższośc i cz łowieka nad innym zwierzem ! . . .

24 25

Page 16: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

26

— Czytelnik odgad ł już zapewne , jak ł a two może się k a p ł a ń s k a ocena w a r t o ś c i od ryce r sko - a rys tokra­tyczne j odga łęz ić i po tem dalej rozwi jać w jej prze­c iwieńs two. W szczególnośc i bodźcem do tego za k a ż d y m r a z e m jest, jeśli kas ta k a p ł a ń s k a i wojowni­c z a zazdroszczą sobie wza jem i nie chcą się zgodzić z sobą na punkc ie ceny. Założeniem ryce r sko - ary­s t o k r a t y c z n y c h ocen jest po tężna cielesność, kwitnące, bogate , aż p r z e l e w n e zdrowie , a z a r a z e m to, co jest w a r u n k i e m ich u t r zymania , więc wojna, p rzygody , łowy, taniec, i g rzyska i wogó le wszys tko , w czem tkwi silna, swobodna , r a d o s n a czynność . Kap łańsko -dos to jna o c e n a war tośc i ma — jak widzie l i śmy — inne w a r u n k i : dosyć złe dla niej, jeśli o wojnę cho­dzi ! K a p ł a n i są, j ak wiadomo, n a j g o r s z y m i n i e ­p r z y j a c i ó ł m i — czemuż to? Bo są najbezsilniejsi . Z n i emocy w y r a s t a w nich zawiść do po twornośc i n iepokojącej , do na jwyższe j duchowośc i i jadowitości . W his toryi świa t a na jbardz ie j n ienawidzi l i z a w s z e kapłani , n ienawidzi l i z a r a z e m najgenia lnie j . W o b e c du­c h a kap łańsk ie j zemsty , wszelki inny duch nie wcho­dzi w r a c h u b ę . Dzie je ludzkie by łyby nazby t głupią s p r a w ą bez tego ducha , k tórego w nie tchnęl i bezsilni. W e ź m y w tej chwil i na jwiększy p rzyk ład . Wszys tko , co na ziemi p rzeds i ęb rano p rzec iwko »dostojnym«, »gwałc ic ie lom«, »panom«, »dzierżycie lom władzy« , nie w a r t o s ł o w a w p o r ó w n a n i u z tem, co p rzec iwko nim Ż y d z i zdziałal i ; Żydzi , ten na ród kapłański , k tó ry na w r o g a c h swoich i zwyc ięzcach umia ł sobie zdo­być zadośćuczyn ien ie os ta tecznie ty lko p rzez rady­kalną zmianę ich war tośc i , więc przez akt n a j b a r-

27

d z i e j d u c h o w e j z e m s t y . T a k j edyn ie p rzys ta ło właśn ie na rodowi kap łańsk iemu, na rodowi najbardzie j zacza jone j kap łańsk ie j mściwości . Żydzi to p rzec iwko a r y s t o k r a t y c z n e m u z równan iu war to śc i (dobry = do­stojny = możny = p iękny = szczęś l iwy = bogumiły) odważy l i się na p r z e w r ó t z p rze jmującą łękiem kon-s e k w e n c y ą i zębami o tch łanne j n ienawiśc i (nienawiści bezsi lnych) u t rzymal i go, mianowicie , że »nędzni je­dynie są dobrzy ; biedni, bezsilni, n izcy są j edyn ie dobrzy ; cierpiący, niedostatni , chorzy, s zka radn i są j edynie n iewinni , j edynie b łogos ławien i , dla n ich tylko jes t zbawienie , — z a ś wy, dostojni i gwa ł ­ciciele, na całą wieczność jes teśc ie źli, okrutni , roz­pustni , n ienasyceni , bezbożni, wy też na wieki bę­dziecie zgubieni , p rzeklęc i , po t ęp i en i !« . . . W i a d o m o , k t o wziął dziedzictwo tej żydowskie j p r z e m i a n y war­tości . . . Co się t yczy po tworne j i p o n a d wszelką m i a r ę z łowieszczej in icya tywy, którą dali Żydzi t ym najbardzie j z a sadn i czym z wszys tk ich w y z y w ó w wo­j e n n y c h , to p r z y p o m i n a m zdan ie , k tóre p r zy innej wypowiedz i a ł em sposobności (»Poza dob rem i z łem« str. 126 i nast.), że mianowic ie ze z jawieniem Ż y d ó w z a c z y n a się b u n t n i e w o l n i k ó w n a p o l u m o ­r a l n o ś c i , ó w bunt, k tóry dwu tys i ączne m a z a sobą dzieje i k tóry d la tego jedynie usuną ł się n a m dziś z p rzed oczu, bo — był z w y c i ę s k i . . .

8.

— Nie rozumiec ie j ednak tego? Nie mac ie oczu na coś, co po t rzebowało d w u c h tysiącleci , by odnieść

Page 17: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

z w y c i ę s t w o ? . . . T e m u nie m o ż n a się dziwić. W s z y s t k i e d ł u g o t r w a j ą c e s p r a w y t rudno jes t ujrzeć, prze j ­rzeć. T a k i e m zaś jest to zdarzenie . Z pnia tego d r z e w a zemsty i n ienawiści , żydowskie j n ienawiśc i — na jwyższe j i na jwznioś le jsze j , bo idea ły s twarza ­j ą c e j , war tośc i przemienia jącej n ienawiśc i , której podobne j n igdy nie by ło na ziemi — wyros ło coś również n ieporównanego , n o w a m i ł o ś ć , na jwyż­sza i na jwznioś le jsza z wszys tk ich rodza jów miłości. I z j ak iegoż innego d r z e w a mog ła też była w y r ó ś ć ? . . . Nie przypuszcza jc ie j ednak , j akoby w y r o s ł a j ako ja­kieś właśn ie zaprzeczen ie owego p ragn ien i a zemsty, j ako p rzec iwieńs two żydowskie j n ienawiśc i ! Nie, prze­c iwnie! Ta miłość w y r o s ł a z niej , j a k o jej korona, j ako t ryumfująca, w najczys tsze j j aśn i i pełni sło­neczne j szeroko, coraz szerzej rozwi ja jąca się korona, k tó ra w kró les twie świa t ł a i w y ż y z tą s amą siłą p a r ł a ku celom nienawiści , ku zwycięs twu, zdobyczy, uwodzeniu , z jaką korzenie owej n ienawiśc i zapusz­cza ły się co r az o tchłannie j , coraz zach łann ie j we wszys tko , co miało głąb i było złe. T e n J ezus z Na­zaretu , j ako wcie lona E w a n g e l i a miłości, ten »Zba­wiciel«, p r zynoszący b iednym, chorym, grzeszn ikom błogobyt i zwyc ię s two — nie byłże on właśn ie zwo-dzic ie ls twem w najbardzie j niepokojącej i n ieodpar te j formie, uwodz ic ie l s twem i drogą okrężną — właśn ie k u o w y m ż y d o w s k i m war tośc iom i n o w a t o r s t w o m ideału? Czyż nie na tej właśn ie okrężnej d rodze tego »Zbawiciela«, tego pozornego p rzec iwn ika i rozprzę-życie la swego o s i ą g n ą ł Iz rae l na jwyższy cel swe j wznios łe j mściwości? Czyż nie zal icza się do t a j emnych c z a r n y c h kunsz tów p r a w d z i w i e w i e l k i e j polityki zemsty , da lekowidzące j , podz iemnej , zwo lna s ięgającej ,

29

w y r a c h o w a n e j zems ty to, że s am Izrael mus ia ł się zaprzeć przed ca łym świa tem w ł a ś c i w e g o narzędz ia swej zemsty, j ak czegoś śmiertelnie wrog iego , i przy­bić do krzyża, ażeby »świat cały«, mianowic ie w s z y s c y p rzec iwnicy Izraela, na tę właśn ie p r zynę t ę bezmyśl­nie z ł apać się mogli? A z drugie j s trony, czyżby można z głębi ca łego wyra f inowan ia d u c h a wogó le w y m y ­ślić j e s z c z e b a r d z i e j n i e b e z p i e c z n ą p r z y ­n ę t ę ? Coś , coby wabiącą upaja jącą oszałamiającą niszczącą mocą d o r ó w n a ć mogło t emu symbolowi »świę tego krzyża« , tego p rze jmującego d r e szczem pa-r a d o k s u »boga na krzyżu«, t emu mi s t e ryum niedają-cego się pomyś leć , na jskra jn ie jszego os ta tecznego ok ruc i eńs twa i s a m o u k r z y ż o w a n i a Boga d l a z b a ­w i e n i a c z ł o w i e k a ? . . . P e w n e m jes t conajmniej , że sub hoc signo Izrael t r yumfowa ł dotąd z a w s z e zemstą swoją i p rzemianą wszys tk ich war tośc i nad wszys tk imi innymi idea łami , nad wszys tk imi d o ­stojniejszymi ideałami . — —

9.

— »Lecz pocóż tu mówić jeszcze o d o s t o j ­n i e j s z y c h idea łach! T r z y m a j m y ż się fak tów: zwy­ciężył lud — inaczej »niewolnicy», inaczej »motłoch«, inaczej »stado« lub j ak wreszc ie w a m się to n a z w a ć podoba. Skoro p r zez Ż y d ó w to się dokonało, t edy żaden lud nie miał bardzie j wszechdz ie jowej misyi. »Panowie« s t rącen i ; mora lność cz łowieka pospol i tego zwyciężyła . Można zwyc ię s two to u w a ż a ć za za t ruc ie k rwi (pomieszało z sobą wszys tk ie rasy) — nie sprze-

2 8

Page 18: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

3o

10.

— Bunt n iewoln ików na polu moralności , z aczyna się tem, że ressentiment s amo się staje twórczem

31

i płodzi w a r t o ś c i : ressentiment takich istot, któ­r y m właśc iwa r eakcya , r e a k c y a czynu, jes t wzbro­n iona i k tóre w y n a g r a d z a j ą ją sobie tylko zemstą w imaginacyi . Gdy wsze lka dos to jna mora lność wy­r a s t a z t ryumfującego po twie rdzen ia siebie samej , mora lność n iewoln icza mówi z g ó r y »nie« wszys t ­kiemu, co »poza nią«, co »inne«, co nie jes t »nią s amą» : i to »nie« jes t jej t w ó r c z y m czynem. To od­wrócen ie u s t anawia j ącego war tośc i spojrzenia - ten k o n i e c z n y k ierunek n a z e w n ą t r z , mias t ws tecz ku s a m e m u sobie — jest w ł a ś n i e w ł a ś c i w e uczu­ciu ressentiment. Mora lność n iewoln ików, by po­w s t a ć , potrzebuje na jp ie rw z a w s z e świa ta przec iw­nego i zewnę t rznego , potrzebuje , f izyologicznie mó­wiąc, z e w n ę t r z n y c h podniet , by wogó le działać, — jej a k c y a jes t z g r u n t u reakcyą . P r z e c i w n i e dzieje się z dostojną oceną war tośc i . Dz ia ła ona i rośnie spontanicznie , w y n a c h o d z i j eno swoje p rzec iwieńs two, by siebie z tem większą wdzięcznością, tem radoś­niej potwierdzić . Jej n e g a t y w n e pojęcie »nizki«, »po-spolity«, »zły« jest tylko później z rodzonym, b ladym k o n t r a s t o w y m obrazem w s tosunku do jej pozy tyw­nego, na wskroś życ iem i namię tnośc ią p rzepo jonego zasadn iczego pojęcia »my dostojni, my dobrzy, my piękni, my szczęśliwi!« Jeśli dos tojna ocena war tośc i t a rgn ie się i zg rzeszy p rzec iw rzeczywis tośc i , to dzieje się to w s tosunku do sfery, k tó ra jej nie jes t dosta­tecznie znana, o w s z e m p rzec iw k tóre j p r a w d z i w e m u poznaniu broni się ona os t ro : zan iepoznaje w pewne j mierze p o g a r d z a n ą p rzez siebie sferę, sferę pospoli-tego cz łowieka i nizkiego gminu. Z drugie j s t rony na leży r o z w a ż y ć , że w k a ż d y m raz ie uczucie po­g a r d y , spoglądania w dó ł , spoglądania z gó ry , zgo-

c iwiam się. Niewątpl iwie j ednak za t ruc ie t o u d a ł o s i ę . »Wybawien i e« rodza ju ludzkiego (mianowicie od »panów«) jest na naj lepszej drodze . W s z y s t k o w oczach żydzieje, lub chrześcianie je , lub gminnie je (cóż zależy na słowach!). Pos tęp tej t ruc izny skroś ca łe ciało ludzkości zda się n i e p o w s t r z y m a n y m , j ego tempo i krok mogą n a w e t t e raz s t a w a ć się coraz wolniej­sze , del ikatniejsze, c ichsze , uważnie j sze — wszak czasu dość . . . Czy kościołowi na drodze tego celu p r z y p a d a dziś j eszcze jak ie k o n i e c z n e zada­nie, wogóle j eszcze jak ie p r a w o do istnienia? Czyby też m o ż n a obejść się bez niego? Quaeritur. Zdaje się, że hamuje on racze j i ws t r zymuje ów postęp, mias t go przyśpieszać? Otóż, właśn ie w tem m o g ł a b y być j ego pożyteczność . . . Zapewne , jes t on właśn ie czemś g r u b e m i chamsk iem, co jest w sprzeczności z wytworn ie j szą inteligencyą, z p r awdz iwie współ­c z e s n y m smakiem. Czyżby nie powinien się p rzyna j ­mniej nieco w y r a f i n o w a ć ? . . . O d p y c h a dziś racze j , niż u w o d z i . . . Któżby z n a s był wolnomyś lnym, g d y b y nie było kościoła? M a m y odrazę do kościoła, n i e do t ruc izny . . . P o m i n ą w s z y kościół, lubimy i my tru­ciznę . . . « — Oto do mej p r z e m o w y epilog »wolno-m y ś l n e g o « : zacnego zwierzęc ia , j ak to dosta tecznie okazał , ponad to demokra ty . P r z y s ł u c h i w a ł mi się dotąd i nie mógł w y t r z y m a ć , żem milczał . Ja bowiem w tem miejscu m a m wiele do przemilczenia . —

Page 19: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

dz iwszy się n a w e t na to, że f a ł s z u j e obraz pogar­dzanego , da lekiem pozosta je od fa łszers twa, k tórego zepchn ię ta n ienawiść , zems ta bezsi lnego dopuszcza się w o b e c swego przec iwnika — oczywiśc ie in effigie —. W rzeczy samej zbyt wie le niedbalości , zbyt wiele lekceważenia , zbyt wiele o d w r a c a n i a oczu i zniecierp­l iwienia miesza się do p o g a r d y , n a w e t zbyt wiele w ł a s n e g o u radowan ia , by zdolna była przemienić swój przedmiot w istotną k a r y k a t u r ę i p o t w o r a . Należy w s ł u c h a ć się w p r z y c h y l n e p r awie odcienie, w k ł a d a n e n a p r z y k ł a d przez g recką sz lachtę w wszys tk ie słowa, któremi odróżnia od siebie nizki tłum, j ak się w nie miesza us tawiczn ie i ocukrza je pewien rodzaj po­ża łowania , względnośc i , wyrozumia łośc i , aż wreszc ie wszys tk ie p r awie s łowa , pospol i temu p rzypada j ące człowiekowi, pozos ta ły os ta tecznie j ako w y r a z y na »nieszczęśl iwy«, »poża łowania godny« (porównaj δει­

λός, δείλαιος, πονηρός, μοχθηρός, d w a ostatnie oznaczają właśc iwie cz łowieka pospoli tego, j ako roboczego nie­woln ika i zwierzę juczne) — i j ak z drugiej s t rony »zły«, »nizki«, »nieszczesl iwy« n igdy nie p rzes ta ły dla u c h a g reck iego b rzmieć w tonie, w k tórego ba rwie p r z e w a ż a »nieszczęśl iwy«. Jes t to dziedzic two starej sz lachetnie jszej a r s t o k r a t y c z n e j oceny wartości , k tóra i w pogardz ie nie sp rzen iewie rzy ła się sobie (— filo­logom niechaj p r z y p o m n i a n e m będzie, w jak iem zna­czeniu Używane są οϊζυρός, άνολβος, τλήμων, δυττυχεϊν,

ξυμφορά). »Dobrze urodzeni« czuli się właśn ie »szczę-ś l iwymi« ; nie musiel i dopiero przez spojrzenie, skie­r o w a n e na s w y c h w r o g ó w , sztucznie k o n s t r u o w a ć swo­j ego szczęścia, w p e w n y m stopniu w m a w i a ć , wkła-m y w a ć (jak to w s z y s c y ludzie o p a n o w a n i p rzez res­sentiment czynić zwykli). I umieli również , j ako zupełni,

3 3

siłą uposażen i , stąd z k o n i e c z n o ś c i czynni lu­dzie, nie oddzielać dz ia łan ia od szczęścia, — być czyn­n y m wliczają z konieczności do szczęścia (skąd ευ

πζοίddττεα swój początek wywodzi ) — wszys tko to w zu-pe łnem przec iwieńs twie do »szczęścia« na szczeblu bezsi lnych, uc i skanych , o w y c h od j adowi tych i nieprzy­j a z n y c h uczuć rop ie jących ludzi, u k tó rych wys tępu je ono zasadniczo j ako narkoza , oszołomienie, spoczy­nek, pokój, »sabbat«, odprzężenie u m y s ł u i wyc iąg­nięcie członków, s łowem b i e r n i e . Kiedy człowiek dostojny żyje ufnie i o twarc ie p rzed s a m y m sobą (γεν­

ναίος »szlachetnie u rodzony« podkreś la odcień »szczery« a również i »naiwny«), to cz łowiek o p a n o n o w a n y przez ressentiment nie jes t ani szczerym, ani naiw­nym, ani z s a m y m sobą u c z c i w y m i o twa r tym. J e g o dusza z e z u j e . D u c h j ego k o c h a schowki , k ry jome dróżki, w r o t a od tyłu. Wszys tko , co skryte , ma p o w a b dla niego, j ako j e g o świat, j e g o pewność , j e g o uc iecha . Z n a się on na milczeniu, na n iezapomina-niu, na czekaniu, na t y m c z a s o w e m umnie j szan iu się i po­kornieniu. R a s a takich, o p a n o w a n y c h przez ressentiment, ludzi s tanie się w k o ń c u z konieczności r o z t r o p n i e j ­s z a , niż j akako lwiek inna r a sa dostojna, będzie też czcić roz t ropność w zupełnie innej mie rze : mianowic ie j ako p i e rwszorzędny w a r u n e k istnienia, g d y tymcza ­sem w ludziach dos to jnych ma roz t ropność lekką, w y ­kwintną p rzymieszkę zbytku i wyra f inowania . Jes t ona bowiem w nich daleko mniej zasadnicza , niż doskona ła p e w n o ś ć funkcyi r egu lu jących n i e ś w i a d o m y c h ins tynk tów lub n a w e t p e w n a n ieroz t ropność , p e w n e dzielne gnanie na oślep, czy to ku niebezpieczeń­stwu, czy to na wroga , lub o w a z a p a l c z y w a nag łość gniewu, miłości, czci, wdzięcznośc i i zemsty , po któ-

32

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 3

Page 20: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

34

r y c h wszelk iego czasu p o z n a w a ł y się dusze dostojne. N a w e t ressentiment dos to jnego człowieka, jeśli się poja­w ia w nim, spełnia się i w y c z e r p u j e w na tychmias towe j reakcyi , d la tego nie z a t r u w a . Z drugie j s t rony nie wys t ępu je ona w niezl iczonych w y p a d k a c h , w któ­r y c h nieunikniona jest u wszys tk ich s ł abych i bez­si lnych. Nie pamię t ać zbyt d ługo swoich wrogów, swoich przykrości , n a w e t swoich z ł o c z y n ó w — to oznaka s i lnych pe łnych natur , w k tó rych jes t nad­w y ż k a p las tycznej , kształ tującej , gojącej i zapomnie­n iem darzące j siły (dobrym tego p r z y k ł a d e m z nowo­czesnego świa t a jes t Mi rabeau , k tó remu się nie t r z y m a ł y pamięci żadne w y r z ą d z a n e mu obelgi i po­dłości, i k tóry d la tego tylko nie m ó g ł p rzebaczać , bo — zapominał) . Tak i człowiek ot rząsa z siebie j e d n y m podrzu tem wiele robac twa , k tóre się w innych w ż e r a i w nim jedyn ie jest moż l iwa — przypuśc i ­wszy , że jest wogó le na ziemi możl iwa — w ł a ś c i w a » m i ł o ś ć dla swoich w r o g ó w « . Ileż już czci dla s w e g o w r o g a ma człowiek dostojny! A t aka cześć jest już mos tem do m i ł o ś c i . . . On p ragn ie przecie s w e g o w r o g a dla siebie, j ako s w e g o odznaczenia , on nie zniesie przecie żadnego innego w r o g a , tylko ta­kiego, w k tó rym n iema nic do pogardzan ia , a b a r ­d z o w i e l e d o c z c z e n i a ! Natomias t p r zeds t awc ie sobie wroga , j ak go pojmuje człowiek, o p a n o w a n y przez rcsscntimcnt, — i w tem właśn ie jes t j ego czyn, j ego twórczość . Powzią ł on k o n c e p c y ę »złego wroga« , » z ł e g o « , i to j ako zasadn icze pojęcie, z którego, j ako odbicie i p rzec iwieńs two w y m y ś l i sobie »dobrego« — s a m e g o s iebie! . . .

35

1 1 .

Zupełnie więc p rzec iwnie , niż u dos to jnego, k tóry koncypu je zasadnicze pojęcie »dobry« w p i e r w i spontanicznie, mianowic ie z s a m e g o siebie i stąd dopiero s twarza sobie wyobrażen ie »lichy«! To »lichy« dostojnego pochodzenia i owo »zły« z kotła niena­syconej n ienawiści — p ie rwsze jako twór późniejszy, p rzys t awka , b a r w a dopełniająca, d rug ie jako oryginał , począ tek , w ł a ś c i w y c z y n w pojęciu mora lnośc i niewolniczej — j akże różne są te oba, pozorn ie t emu s a m e m u pojęciu »dobry« p rzec iws t awione s łowa »lichy« (schlecht) i »zły« (böse)! Lecz to n i e jes t to samo pojęcie »dobry«. Racze j py t ać należy, k t o jest w ła śc iw ie »zły« w znaczeniu moralności , s tworzonej przez ressentiment. Najściślejsza odpowiedź : w ł a ś n i e »dobry«, p rzec iwne j mora lnośc i , właśn ie dos to jny , możny, władnący , tylko p rze fa rbowany , p rze inaczony , n a w y w r ó t widz iany j adowi t em okiem, k tórem p a t r z y res­sentiment. Tu ta j j ednemu bynajmniej nie c h c e m y prze­c z y ć : kto tych »dobrych« poznał ty lko jako w r o g ó w , pozna ł t y l k o z ł y c h w r o g ó w . C i sami ludzie, któ­rzy dzięki obyczajowi, zwyczajowi , czci, wdzięczności , a bardz ie j j eszcze przez w z a j e m n e s t r a ż o w a n i e się i zazdrość inter pares t ak su rowo t rzymają się w kar­bach i k tórzy z drugie j s t rony w s tosunku do siebie okazują się tak w y n a l a z c z y m i na punkc ie względ­ności, p a n o w a n i a nad sobą, delikatności , wierności , d u m y i przyjaźni — ci s ami są n a z e w n ą t r z , t am gdzie się zaczyna co obce , o b c z y z n a , nie wiele lepsi, niż wolno puszczone zwierzę ta d rap ieżne . T a m używają zwolnienia od wszelk iego spo łecznego przy-

3 *

Page 21: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

36

musu, w puszczy w y n a g r a d z a j ą sobie wytężenie , po­w o d o w a n e d ługiem zamknięc iem i ujęciem w płoty pokoju , p o w r a c a j ą k u n iewinności sumienia dra­pieżców, jako r adosne potwory , k tóre może po okrop­n y m szeregu mordów, podpaleń, z g w a ł c e ń i znęcań się odchodzą z j u n a c t w e m i r ó w n o w a g ą duchową, j akby spełnili j eno psotę uczniacką, w przekonaniu , że poeci z n ó w na d ługo będą mieli co op iewać i s ławić . Na dnie wszys tk ich tych r a s dos to jnych nie na leży p rzeoczać drapieżcy , tej wspan ia łe j , za zdobyczą i z w y c i ę s t w e m lubieżnie węszące j , p ł o w e j b e s t y i . D la tego u k r y t e g o podłoża po t rzeba co pewien czas w y ł a d o w a n i a , zwierzę mus i na w ie r zch się w y d o b y ć , musi z n ó w wróc ić do puszczy . Rzymska , a rabska , g e r m a ń s k a , j a p o ń s k a szlachta , h o m e r o w s c y bohaterowie , s k a n d y n a w s c y wik ingowie — w s z y s c y j ednako tę czuli pot rzebę . To właśn ie r a sy dostojne pozos tawi ły pojęcie »Barba rzyńca« na wszys tk ich ś l adach swojego pochodu . Jeszcze na jwyższa ich kul­tu ra z d r a d z a św iadomość tego i n a w e t d u m ę (na-przykład , gdy P e r y k l e s m ó w i A t e ń c z y k o m , w owej s ł awne j mowie pogrzebowej , »ku wszys tk im lądom i m o r z o m u to rowa ła sobie d rogę śmiałość nasza , wzno­sząc sobie wszędz ie n ieprzemija jące pomniki dobrego i z ł e g o « ) . Ta »śmiałość« r a s dostojnych, szalona, n iedorzeczna , n a g ł a w s w y m wyjawie , ta nieobliczal­ność, wpros t n i ep rawdopodobność jej p rzeds ięwzięć — P e r y k l e s podnosi i k ładzie nac isk na ραθυμίαa Ateńczy-k ó w —, jej obojętność i p o g a r d a dla bezpieczeńs twa, ciała, życia, wygody , jej p rze raża jąca r adość i g łęboka rozkosz w wsze lk iem niszczeniu, we wszys tk ich ucie­c h a c h z w y c i ę s t w a i ok ruc ieńs twa — wszys tko to skła­dało się dla c ie rp iących z p o w o d u tego na obraz »barba-

37

rzyńcy« , »złego wroga« , coś j akby »Gota«, »Wandala«. Głęboka, lodowata nieufność, którą Niemiec wzbudza , skoro do w ł a d z y dojdzie, i t e raz z n o w u — jest z a w s z e jeszcze oddźwiękiem owego n i e w y g a s ł e g o p rze raże ­nia, z jak iem przez ca łe s tulecia E u r o p a p rzyg ląda ł a się wśc iek łemu sza łowi p łowej ge rmańsk ie j bestyi (aczkolwiek pomiędzy s t a rymi G e r m a n a m i a nami N i e m c a m i żadne nie os ta ło się p o w i n o w a c t w o poję­cia, a cóż dopiero krwi). Zwróc i ł em raz u w a g ę na zakłopotanie Hezyoda , gdy wymyś l a ł nas t ęps two kul­t u r a lnych epok i s ta ra ł się je w y r a z i ć w złocie, sre­brze, spiżu. Nie umia ł on sobie z sprzecznością , którą mu nas t ręcza ł wspan ia ły , lecz z a r ó w n o grozą p rze j ­mujący, g w a ł t e m dyszący, świa t Homera , poradz ić inaczej , niż dzieląc jedną epokę na dwie, k tó rym kaza ł n a s t ę p o w a ć po sobie. Na jp ie rw epoce bohate­r ó w i pó łbogów z Tro i i Teb, t ak j ak ten świa t za­c h o w a ł się w pamięc i dos to jnych szczepów, k tóre w niej mia ły w ł a s n y c h p r a s z c z u r ó w ; potem epoce spiżowej w sposób, w jaki ten s am świa t j awi ł się po tomkom zdep tanych , ograbionych, k a t o w a n y c h , upro­w a d z o n y c h , s p r z e d a n y c h : epoce spiżu, j ak się rzekło, t w a r d e j , zimnej, srogiej , bez czucia i sumienia, wszys tko miażdżące j i k rwią z lewające j . Zgodz iwszy się na to, iż p r a w d z i w e m jest, co się i tak dziś za »prawdę« uważa , ż e z n a c z e n i e w s z e l k i e j k u l t u r y leży właś ­nie w tem, by z d rap ieżnego zwie rza »człowieka« w y h o d o w a ć ob łaskawione , cywi l i zowane zwie rzę , z w i e r z ę d o m o w e , toby na leża ło bezsprzecznie wszys tk ie owe ins tynkty reakcyi , ins tynk ty mściwo-uraźl iwe, z k tó rych pomocą szczepy dostojne i ich idea ły zostały w końcu zniszczone i p rzemożone , u w a ż a ć z a w łaśc iwe n a r z ę d z i a k u l t u r y , przez

Page 22: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

38

c o w c a l e jeszcze nie powiedziano, j akoby ich p r z e d ­s t a w i c i e l e z a r ó w n o byli wyobraz ic ie lami s ame j kultury. Racze j coś p r zec iwnego byłoby nietylko p r a w d o p o d o b n e — nie! jes t to dziś o c z y w i s t e ! Ci p rzeds tawic ie le o w y c h w dół gniotących, d y s z ą c y c h żądzą odwe tu ins tynktów, c i po tomkowie wszel­k iego europe jsk iego i n ieeuropejsk iego niewolnic twa, w szczególności wszelkie j ludności p rzedary j sk ie j , oni przeds tawia ją c o f a n i e s i ę l u d z k o ś c i ! T e »na­rzędz ia kul tury« są hańbą cz łowieka i r acze j po­de j rzeniem, p r z e c i w d o w o d e m w z g l ę d e m »kultury« wogóle ! Może być zupełnie usprawied l iwionem, jeśl i się k to nie może w y z b y ć o b a w y p rzed p łową bestyą, tkwiącą na dnie wsze lk ich r a s dos to jnych, i ma się p r z e d nią na baczności . Lecz k tóżby po s tokroć nie wola ł bać się, jeśli równocześn ie podz iwiać może, niż n i e bać się, lecz p r z y t e m nie m ó d z się pozbyć bardz ie j od raża jącego widoku nieudatności , zmniej ­szenia, zniedołężnienia, za t ruc ia? A czyż nie j es t to n a s z e m przek leńs twem? Cóż s p r a w i a dziś n a s z ą n iechęć ku »człowiekowi«? — bo człowiek n a m d o ­l e g a , to n iewątpl iwe. — N i e o b a w a ; racze j to, że nie m a m y już czego bać się w cz łowieku; że to ro­b a c t w o »człowiek« na p i e rwszym jest p lanie i m r o w i się; że »obłaskawiony człowiek«, ten nieuleczalnie m i e r n y i p rzykry , n a u c z y ł się czuć siebie p r a w i e ce lem i szczytem, najgłębszą myślą dziejów, »czło­wiekiem w y ż s z y m « ; — co więcej , że ma p e w n e p r a w o czuć się takim, o ile w p r z e r w a c h n a d m i a r u nie-udatności , chorowitości , znużenia, przeżycia , k tó rem E u r o p a dziś śmierdzieć poczyna , czuje się c z e m ś p rzyna jmnie j wzg lędn ie uda tnem, p rzyna jmnie j j e szcze

39

zdolnem do życia , p rzyna jmnie j do życia »tak« mó-wiącem . . .

12.

— Nie t łumię w tem mie j scu wes tchn ien ia i os ta tnie j nadziei . Cóż jes t w łaśn ie dla mnie najnie-znośniejszem? To , z c z e m ja s am nie m o g ę dojść do ładu, co mnie dus i i d ławi? Zepsu t e powie t rze ! Ze­psu te powie t rze ! Że coś n ieuda tnego zbliża się do mnie ; że muszę w ą c h a ć t r zewia n ieuda tne j d u s z y ! . . . I leżto zresztą cz łowiek nie w y t r z y m a nędzy, niedo­statku, n iepogody, c h e r l a c t w a , znoju, osamotnienia? W gruc ie r zeczy da sobie z wszys tk i em radę , j ako że u rodzony do podz iemnego , woju jącego istnienia; znowu kiedyś wydos t an i e się na świat ło , znowu prze­żyje swą złotą godz inę z w y c i ę s t w a — i z n o w u bę­dzie wtedy , j ak się urodził , n iezłomny, napię ty , na n o w y , j e szcze t rudniejszy, da lszy rzu t go tów, j ak łuk, k tó ry wsze lka po t rzeba jeszcze sprężniej napina . — L e c z k iedy niekiedy pozwólc ie mi — rozumie się, jeśli istnieją sprzyja jące niebianki poza dobrem i z łem — na j edno spojrzenie. J edno spojrzenie ty lko pozwólc ie mi rzucić na coś doskona łego , do k o ń c a uda tnego , szczęś l iwego , po t ężnego , t ryumfu jącego , w czem jeszcze bać się jest czego! Na człowieka, k tó ry jes t usp rawied l iwien iem człowieka, na j ak i ś dope łn ia jący i zbawczy , szczęś l iwym t rafem u d a t n y okaz cz łowieka, gwoli k t ó r e m u b y ś m y w i a r ę w c z ł o w i e k a za­c h o w a ć mogl i ! . . . B o tak rzecz się m a : zmniejszenie i w y r ó w n a n i e europe jsk iego cz łowieka k ry j e n a s z e

Page 23: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

40

na jwiększe n iebezpieczeńs two, bo widok ten n u ż y . . . Nie widz imy dziś nic, co chce się s tać większem, p r z e c z u w a m y , że to wciąż jeszcze ws tecz i ws tecz iść będzie, w coraz większą rozcieńczoność , w coraz większą dobroduszność , rozt ropność , w y g o d ę , mier­ność, obojętność, ch ińszczyznę , ch rześc iańskość — czło­wiek , n i ema wątpl iwości , s t a w a ć się będzie coraz » l e p s z y m « . . . W tem właśn ie tkwi g rożące fatum E u r o p y , — w r a z z obawą przed człowiekiem postra­da l i śmy i miłość dla niego, cześć dla niego, nadzie ję i chęć ku niemu. W i d o k cz łowieka już n u ż y — czemże dziś jes t nihil izm, jeśli nie t e m ? . . . Znuży l i śmy się c z ł o w i e k i e m . . .

13.

— J e d n a k z a w r ó ć m y : p rob lemat i n n e g o po­czątku »dobra«, dobra, j ak je wymyś l i ł sobie człowiek, o p a n o w a n y przez ressentiment, d o m a g a się skończenia.— Że j agn ię ta czują u r a z ę do wielkich p t a k ó w drap ieżnych , to nie dziwota. L e c z to j eszcze nie powód, by b rać za złe wielkim p t akom drap ieżnym, że p o r y w a j ą m a ł e j ag­nięta. A jeśli j agn ię t a mówią między sobą: »te p taki d rap ieżne są złe; a jagnię , k tóre tak mało , j ak tylko b y ć może, jes t p tak iem drap ieżnym, o w s z e m j ego p rzec iwieńs twem, — nie mia łożby być dobrem?«, to n ie m o ż n a t ak iemu pos tawieniu idea łu nic zarzucić , j akko lwiekby ptaki d rap ieżne nieco szyde rczo na to spog ląda ły i nawe t mówi ły sobie: » m y do nich nie m a m y urazy , do tych dob rych jagniąt , k o c h a m y je na­we t ; n iema nic smaczn ie j szego nad del ikatne jagnię«. —

41

Ż ą d a ć od siły, by n i e ob jawia ła się j ako siła, aby n i e była chęcią przemożenia , chęcią obalenia, chęcią owładnięcia , p ragn ien iem w r o g ó w i opo rów i t ryum­fów, jest równie n iedorzeczne , j ak żądać od sła­bości, by ob jawia ła się j ako siła. P e w n e quantum siły jes t właśn ie tak iem quantum popędu, woli, dzia­łan ia — co więcej , nie jes t n iczem innem, j ak właśn ie s a m y m popędem, chceniem, dzia łaniem, a inaczej z d a w a ć się może tylko dzięki zwodniczośc i mowy, (i skamien ia łym w niej z a sadn iczym b łędom roz­sądku), k tóra wszelkie działanie rozumie jako uwa­r u n k o w a n e tem, co dz ia ła , »podmiotem«, i mylnie rozumie . T a k s a m o bowiem, j ak lud oddziela b łyska­wicę od jej świa t ła i to ostatnie uważa j ako jej c z y n n o ś ć , j ako dzia łanie podmiotu, k tó ry się zwie błyskawicą, tak oddziela mora lność t łumu także siłę od z e w n ę t r z n y c h siły ob jawów, j ak g d y b y poza sil­n y m istniał indyfe ren tny substrat , k t ó r e m u jest po-z o s t a w i o n e m d o w o l i ob jawiać siłę, lub też nie. Lecz n iema tak iego subs t ra tu ; n i ema żadnego » i s t n i e n i a « poza czynieniem, działaniem, s tawa­n iem się. »Czyniciel« jest tylko zmyś len iem do czy­nienia d o d a n e m — czynność jest wszys tk iem. T ł u m zdwa ja w grunc ie r zeczy czynność , k a ż ą c b ł y s k a w i c y świec ić ; jest to c z y n - c z y n . To samo zdarzen ie sta­w ia raz jako p rzyczynę , a po tem jeszcze raz j ako skutek tejże. P r z y r o d n i c y nie czynią lepiej , m ó w i ą c : »siła porusza , siła powoduje« i t. p. — ca ła w iedza n a s z a stoi jeszcze , m imo ca ły swój chłód, wyzbyc i e się uczucia , pod u w o d n y m c z a r e m m o w y i nie wy­zbyła się jeszcze podrzuconych bękar tów, »podmio-tów« (atom jest, naprzyk ład , t ak im podrzutk iem, to s amo k a n t o w s k a »rzecz s a m a w sobie«). Cóż za dzi-

Page 24: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

42

wota, g d y upośledzone, sk ryc ie t lące uczucia , zems ta i n ienawiść , wyzysku ją dla siebie tę w ia rę i rzeczy­wiśc ie n a w e t żadne j w i a r y nie zachowują żarl iwiej , niż tę, że jes t p o z o s t a w i o n e m w o l i s i l n e g o być s łabym, a d rap ieżnemu p takowi jagnięc iem. Zy­skują tem przecie w o b e c siebie s a m y c h p r a w o w i n i e-n i a p t a k a d rap ieżnego , ż e jes t p tak iem d r a p i e ż n y m . . . Jeśli uciśnieni, upośledzeni , p rzemocą zgnębieni z mści­we j chyt rośc i swej bezsiły wmawia j ą w siebie: »po-zwólcie n a m być innymi, nie zaś ty lko złymi, to jes t i dobrymi! A dobrym jest każdy, kto nie dz ia ła przemocą, kto n ikogo nie zadraśn ie , n ikogo nie zaczepi , n ikomu nie odpłaci w odwecie , k tó ry zems tę B o g u przekazuje , k tóry j ak my t r z y m a się w ukryciu , k tó ry wszys t ­k iemu z łemu schodzi z drogi i ma ło wogó le w y m a g a od życia, podobnie nam, c ierpl iwym, pokornym, spra­wied l iwym« — to nie znacz y to, dla s łucha jących na z imno i bez uprzedzenia , w łaśc iwie nic innego, n i ż : »my słabi j es teśmy, niestety, s łabi; dobrze jest, jeśli nie czyn imy nic , d o c z e g o n i e j e s t e ś m y d o ś ć s i l n i « . Lecz ten cierpki s tan rzeczy, t a roz­t ropność najniższego rzędu, którą o w a d y nawe t mają (przecie udają m a r t w o ś ć , by nie »za wiele« czynić w o b e c wielkiego n iebezpieczeńs twa) , p r z y b r a ł a dzięki o w e m u fa łszers twu i samoobłudz ie bezsi lny strój peł- . nej z apa rc i a się c ichej wyczeku jące j cnoty, j ak g d y b y s łabość s ł abego — to znaczy p rzec ie j e g o i s t o t a , j ego działalność, j ego nieunikniona, n ieodłączna rze­czywis tość — by ła dob rowolnym wys i łk iem, czemś c h c i a n e m , c z e m ś z wyboru , c z y n e m , z a s ł u g ą . T e m u rodzajowi cz łowieka p o t r z e b a w i a r y w obojętny, ma jący wolność w y b o r u »podmio t« , z ins tynktu s a m o z a c h o w a w c z o ś c i , samopotwie rdzen ia ,

43

w k t ó r y m każde k ł a m s t w o u ś w i ę c a ć się zwyk ło . Pod­miot (lub, by popula rn ie powiedzieć , d u s z a ) był może d la tego do tychczas na ziemi naj lepszą podwal iną wia ry , że bezlikowi śmier te lnych, s ł abym i uciemię­żonym wszelkiego rodza ju umożl iwiał owo wznios łe oszus two s a m y c h siebie, w y k ł a d a j ą c e n a w e t s łabość j ako wolność , a to że są tacy, nie inni, j ako z a-s ł u g ę .

14.

— Czy chce kto spojrzeć n ieco w dół, w se rce ta jemnicy , j ak się n a ziemi takie f a b r y k u j e i d e a ł y ? Kto m a o d w a g ę k u t e m u ? . . . N u ż e więc! Oto o twa r t a oku d r o g a w ten c i emny warsz ta t . Po­czekaj p a n jeszcze chwi lkę , mój pan ie wścibski i śmia łku . Pańsk i e oko mus i p r z y w y k n ą ć w p r z ó d do tego u łudnego , mien iącego się ś w i a t ł a . . . T a k ! Dość ! Mów p a n te raz! Cóż się t am w dole dzieje? W y p o ­wiedz, co widzisz, cz łeku o najniebezpiecznie jszej cie­kawośc i — teraz j a będę się p rzys łuch iwa ł . —

— »Nie widzę nic, s łyszę t em więce j . J ak ieś p r z e z o r n e c h y t r e c i che p rzebąk iwan ie i szeptanie ze wszys tk i ch ką tów i zaką tków. Zdaje mi się, że kła­mią; c u k r o w a s łodycz oblepia dźwięk każdy . Mają s łabość n a z a s ł u g ę ł g a r s t w e m przen icować , nie u lega wątpieniu — rzecz ma się, j akeś p a n mówił«

— D a l e j ! — »a niemoc, nie szukającą odwetu , na »do-

broć«; t rwożl iwą nizkość na »pokorę«; u ległość wobec

Page 25: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

44

tych, k tó rych się nienawidzi , na »posłuszeństwo« (mia­nowic ie temu, o k t ó r y m mówią, że nakazu j e u ległość — n a z y w a j ą go Bogiem). B r a k zaczepnośc i w s łabym, n a w e t tchórzos two, w które jes t bogaty , j ego wysta­w a n i e u drzwi, n ieunikniony d lań m u s czekania do­chodzą tu do p i ęknego imienia, j ako »cierpliwość«, to też zwie się C n o t ą ; n iemożność zems ty zwie się n iechcen iem zemsty, może n a w e t p rzebaczen iem (»bo o n i n ie wiedzą, co czynią — my jedyn ie wiemy, co o n i czynią!«). Mówią tu też o »miłości dla w r o g ó w swoich« — i pocą się przytem.«

— Da le j ! — »Są nędzni, bez wątpienia, te skrzeczki i po-

kątni fałszerze monet , choć siedzą w kupie i grzeją się wza j em — lecz mówią oni, że nędza ich jest wy­bran iem i odznaczen iem przez Boga, że bije się psy, k tó re na jbardzie j się lubi; może też jes t ta n ę d z a p r z y g o t o w a n i e m , doświadczen iem, szkołą, a może j e szcze czemś więce j — czemś, co k iedyś w y r ó w n a -n e m zostanie i w y p ł a c o n e m olbrzymiemi odse tkami w złocie, nie! w szczęściu. To zwą »szczęśliwością wieczną«.

— D a l e j ! — »Teraz dają mi do zrozumienia , że nietylko

są lepsi od możnych , p a n ó w ziemi, k tó rych p lwoc iny l izać muszą ( n i e z t rwogi , byna jmnie j nie z t rwog i ! lecz tylko, że B ó g każe czcić wszelką zwierzchność) — że nietylko są lepsi, lecz także, że »jest im lepiej«, w k a ż d y m raz ie k iedyś będzie im lepiej . Lecz dość! dość! Nie w y t r z y m a m więce j . Zepsu t e powiet rze! Zepsu t e powie t rze ! T e n warsz ta t , gdzie f a b r y k u j e s i ę i d e a ł y — zda mi się, śmierdzi od tych wszyst­kich k łamstw.«

45

— Nie! Jeszcze chwi lę! Nie powiedziel i j e szcze nic o majs te r sz tyku tych c z a r n y c h kunsz tów, k tóre z c z a r n e g o robią b ia łe , mleko i n iewinność . Nie z a u w a ż y ł e ś pan, co jes t szczy tem ich wyra f inowania , najśmielszym, na jwspan ia l szym, na jspry tn ie jszym, na j -k ł aml iwszym popisem ich a r t y z m u ? B a c z n o ś ć ! Te p iwniczne zwierzęta , pe łne zemsty i n ienawiśc i — cóż to one robią z zems ty i n ienawiści? Czyś s łysza ł pan k iedy te s łowa? Czybyś p rzypuszcza ł , g d y b y ś tylko ich s łowom ufał , żeś j es t między s a m y m i ludźmi , z a r ażonymi p rzez r e s s e n t i m e n t ? . . .

— »Rozumiem, o twie ram raz jeszcze uszy (ach! ach ! ach! a z a t y k a m nos). T e r a z dopiero słyszę, co już tak często mówil i : »My dobrzy — my j e ­s t e ś m y s p r a w i e d l i w i « — to , czego p r a g n ą , nie n a z y w a j ą odwetem, jeno » t ryumfem s p r a w i e d ­l i w o ś c i « ; to , czego n ienawidzą , to nie ich w r ó g , n i e ! n ienawidzą » n i e s p r a w i e d li w o ś c i«, »bez-bożności«; to, w co wierzą i czego spodziewają się, to nie nadzie ja zems ty , upojenie słodkiej zems ty (— »słodszą od miodu« n a z w a ł ją już Homer) , lecz »zwyc ię s two Boga , s p r a w i e d l i w e g o Boga nad b e z b o ż n y m i « ; co j e szcze ich miłości pozosta ło na ziemi, to nie ich b rac i a w nienawiści , lecz ich »bra-cia w miłości«, j ak mówią w s z y s c y dob rzy i spra­wiedl iwi na ziemi.«

— A j a k ż e n a z y w a j ą to, co jes t im pociesze­n iem we wszys tk ich c ierp ieniach ziemi - swą f a n t a s m a g o r y ę z g ó r y powzię te j , p rzysz łe j szczęśli­wości?

— »Co? Czy dobrze s łyszę? Nazywa ją to »są-d e m os ta tecznym«, p rzy j śc iem i c h króles twa, »kró-

Page 26: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

46

l es twa boźego« — t y m c z a s e m j ednak żyją »w wie­rze«, »w miłości«, »w nadziei«.

— Dość! Dość !

15.

— W wierze w co? W miłości czego? W na­dziei czego ? — Ci słabi chcą bowiem, by k iedyś i o n i byli silni, to n i ewą tp l iwe ; k iedyś ma na­dejść i i c h »królestwo« »króles twem bożem« zwą to poprostu , j ak się rzekło: są przecie we wszys tk iem tak pokorni . Już aby t e g o dożyć, t rzeba d ługo żyć, poza g ran icę śmierci , — n a w e t pot rzeba w i e c z n e g o życia, aby przez wieczność można d o z n a w a ć w »kró­lestwie bożem« odszkodowania za owo życie ziemskie »w wierze , miłości i nadziei«. Odszkodowan ia za co? Odszkodowania przez c o ? . . . Dante , zda mi się, omylił się g rubo , gdy z prze jmującą lękiem prostotą ten nad b ramą s w e g o piekła położył n a p i s : » i mnie s tworzy ła miłość wieczna« . Nad bramą chrześc iań-skiego raju i j ego wieczne j szczęśl iwości m ó g ł b y być w k a ż d y m razie z większą słusznością w y r y t y nap i s : » i mnie s tworzy ła w ieczna n i e n a w i ś ć « — przy­puśc iwszy, że p r a w d a m o g ł a b y być w y p i s a n a nad d rzwiami d o k ł a m s t w a ! B o c z e m ż e jest szczęśli­wość w i e c z n a ? . . . Możebyśmy n a w e t odgadl i . Lepie j jednak, że za świadczy n a m to w y r a ź n i e taka w tych r zeczach powaga , której l ekceważyć nie można , To­masz z Akwinu, wielki nauczycie l i święty. -»Beati in regno coelesti, mówi łagodnie j ak j a g n i ę , videbunt poenas damnafornm, ut beatitudo ilis magis

47

complaceat«. Lub czy chcec ie w si lniejszym sły­szeć to tonie, z ust t ryumfującego ojca kościoła, k tóry s w y m ch rześc i anom od radza ł ok ru tnych roz­koszy publ icznych widowisk — czemuż to? » W i a r a użycza n a m przecie daleko więce j — mówi, de spectac. c . 29 ss. —, czegoś o w i e l e s i l n i e j s z e g o . Dzięki zbawieniu rozporządzamy przec ie innemi uc i echami ; mias t a t le tów m a m y s w y c h męczenn ików; jeśli k rwi chcemy, oto m a m y k r e w C h r y s t u s a . . . A cóż dopiero oczekuje n a s w dniu jego powrotu , w dniu j ego tryumfu!« — i t e raz ciągnie da le j , zachwycony jasno­widz: »At e n i m supersunt alia spectacula, ille ulti-mus et perpetuus judici i dies, ille nationibus inspera-tus , ille derisus, cum tanta saceuli vetustas et tot ejus nativitates uno igne hauirientur. Quae tunc spectaculi latitudo! Quid admirer! Quid rideam! Ubi gaudeam! Ubi exultem, spectans tot et tantos reges, qui in caelum recepti nuutiabantur, cum ipso Jove et ipsis suis testibus in imis tenebris congeme-scentes! Item praesides (namiestnicy prowincyi) perse­cutores dominici nominis saevioribus quam ipsi flam-mis saevierunt insultantibus contra Christianas lique-scentes! Quos praeterea sapientes illos philosophos coram discipulis suis una conflagrantibus erubescentes, quibus nihil ad deum p e r t i n e r e suadebant, quibus ani­mas aut nullas aut non in prístina corpora redituras affirmabant! Etiam poetas non ad R h a d a m a n t i nec ad Minois, sed ad inopinati Christi tribunal palpitantes! Tunc magis tragoedi audiendi, magis scilicet vocales (bardziej p rzy głosie, j eszcze gors i k rzykacze) in sua propria calamitate; tunc histriones cognosccndi, solu-tiores multo per ignem; t u n c spectaudus auriga in f lammea rota totus rubens , tune xystici contemplandi

Page 27: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

48

non in gymnasiis, sed in igne jaculati, nisi quod ne tunc quidem illos ve l im vivos, ut qui mal im ad eos potius conspectum insatiabilem conferre, qui in dominum desaevierunt. »Hic est ille, dicam, fabri aut quaestuariae filus (jak wykazu je c iąg dalszy, a w szcze­gólności i to z T a l m u d u znane określenie matk i Je­zusa, ma Ter tu l i an odtąd na myśl i Żydów), sabbati destructor, Samarites et daemonium habens. Hic est quem a Juda redemistis, hie est ille arundine et co-laphis diverberatus, sputamentis dedecoratus, felle et aceto potatus. Hic est, quem clam discentes subripue-runt, ut resurrexisse dicatur vel hortulanus detraxit, ne lactucae suae frequentia commeantium laederen-tur?« Ut talia spectes, ut talibus exultes, quis tibi praetor aut consul ant quaestor aut sacerdos de sua liberalilate praestabit? Et tamen haec jam habe-mus quodammodo per fidem spiritu imaginante repraesentata. Ceterum qualia illa sunt, quae nec ocu-lus vidit nec auris audivit nec in cor hominis ascen-derunt? (I. Cor. 2, 9.) Credo circo et utraquae cavea (pierwszy i c z w a r t y r ząd lub, w e d l e innych, komiczna i t r ag i czna scena) et omni stadio gratiora.« — P e r f i d e m : t ak nap i sano .

26.

— Zdąża jmy d o końca . T e obie p r z e c i w ­s t a w n e war tośc i »dobry i l ichy (schlecht)«, »dobry i zły (böse)« t oczy ły na ziemi straszliwą, tys iącolecia t rwa jącą walkę . A jakko lwiek ta d r u g a w a r t o ś ć od-d a w n a p rzeważa , nie b raknie j ednak i dziś jeszcze

4 9

miejsc, gdzie n ie rozs t rzygnię ta wa lka dalej się toczy. Możnaby n a w e t rzec, że się t y m c z a s e m coraz w y ż e j w górę wznos i ła i w łaśn ie p rzez to coraz bardz ie j pogłęb ia ła i u d u c h o w i a ł a : t ak że n i ema dziś m o ż e bardz ie j rozs t r zyga jącego znaku » n a t u r y w y ż s z e j « , n a t u r y bardzie j duchowe j , niż być w rozdwojen iu pod k a ż d y m w z g l ę d e m i być po lem walk i o w y c h prze­c iws tawień . Symbol tej walki , w y r a ż o n y p ismem, k tóre poprzez wszys tk ie dzieje ludzkie do tychczas pozos ta ło czyte lnem, zwie się »Rzym p r z e c i w Judei , J u d e a p r zec iw R z y m o w i « : — nie było dotąd większego zdarzen ia n a d t ę walkę , n a d t o pos tawien ie zagad­nienia, t o śmier te lnie wrog i e p rzec iwieńs two. R z y m o d c z u w a ł w Żydzie coś sp rzecznego z samą naturą, n ie jako s w e a n t y p o d y c z n e mons t rum. W Rzymie uwa­żano Ż y d a z a tego, k t ó r e m u » d o w i e d z i o n o niena­wiści do ca łego rodza ju ludzkiego«: s łusznie, o ile ma się s łuszne p r a w o rozkwi t i p rzysz łość ludzkiego ro­dzaju n a w i ą z y w a ć do bezwzg lędnego p a n o w a n i a war­tości a rys tok ra tycznych , war tośc i r zymsk ich . Cóż na­tomias t odczuwal i Żydzi w z g l ę d e m R z y m u ? Z g a d u j e m y to z tys i ącznych z n a k ó w . Lecz w y s t a r c z y p r zywie ść sobie tylko na p a m i ę ć J a n o w ą Apokal ipsę , ten naj­dzikszy z wszys tk ich p i s anych w y b u c h ó w , k tó re nie­n a w i ś ć ma na sumieniu . (Nie na leży zresztą niedoce­n iać głębokiej k o n s e k w e n c y i ch rześc iańsk iego in­s tynktu, skoro właśn ie tę książkę n ienawiśc i opa t rzy ł imieniem apos to ła miłości , k tó remu ową miłośnie-marzyc ie l ską E w a n g e l i ę przypisuje . T k w i w tem część p r a w d y , aczkolwiek wiele l i terackiego fa ł sze r s twa po t rzeba było do tego celu.) R z y m i a n i e byli p rzec ie tak silni i dostojni , że s i lniejszych i dostojnie jszych dotąd jeszcze na ziemi nie było. T a k i c h nie śniono

DZlEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 4

Page 28: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

50

n a w e t n igdy. K a ż d y szczątek po nich, każdy nap i s z a c h w y c a , ma się rozumieć jeżeli się odgadnie , c o t a m piszą. Żydzi , p rzec iwnie , byli o w y m kap łańsk im na rodem, o p ę t a n y m przez ressentiment par excellence, pos i ada j ącym niemającą r ó w n e j gminnie - mora lną gen ia lność : p o r ó w n a j m y j eno pok rewn ie uposażone na rody , Ch ińczyków lub Niemców, z Żydami , by wy­czuć co jes t p i e r w s z o - , a co p ią torzędnem. Kto na raz ie z w y c i ę ż y ł , R z y m czy Judea? Ależ t u n i ema wątp l iwości : z w a ż m y tylko, p rzed czem kłaniają się dzisiaj n a w e t w R z y m i e , j ako p r z e d wcie len iem wszys tk ich n a j w y ż s z y c h war tośc i — i nietylko w Rzy­mie, lecz p r a w i e na p rzes t rzen i pół ziemi, wszędzie , gdzie się ty lko cz łowiek ob łaskawi ł lub ob łaskawić się p r a g n i e — , p rzed t r z e m a Ż y d a m i , j a k wia­domo, i j e d n ą Ż y d ó w k ą (przed J e z u s e m z Na­zare tu , p rzed r y b a k i e m Piot rem, t k a c z e m kob ie rców P a w ł e m i ma tką owego, począ tkowo z w a n e g o Jezu­sem, n a z w a n ą Marya). To podz iwu g o d n e : R z y m uległ bezsprzecznie . W p r a w d z i e zda rzy ło się za Od­rodzen ia w s p a n i a ł e , n iepokojące p rzebudzen ie kla­sycznego ideału, dostojnej oceny war tośc i wszys tk ich rzeczy . N a w e t R z y m po rusza ł się, j ak p r zebudzony z le ta rgu , pod uciskiem nowego , z b u d o w a n e g o na nim zżydz ia łego Rzymu, k tóry p rzeds t awia ł widok ekume­nicznej synagog i i z w a ł się »Kościołem«. Lecz na­tychmias t z a t r y u m f o w a ł a z n o w u Judea , dzięki o w e m u zasadn iczo g m i n n e m u (niemieckiemu i angielskiemu) r u c h o w i ressentiment, k tó ry nazywa ją Reformacyą, w r a z z tem, co je j wyn ik i em być musia ło , z przy­w r ó c e n i e m kościoła — z a r a z e m p r z y w r ó c e n i e m mo­gi lnego spokoju k l a s y c z n e m u R z y m o w i . W p e w n e m n a w e t bardz ie j decydu jącem i g łębszem znaczeniu ,

51

niż w ó w c z a s , doszła J u d e a r az j eszcze z R e w o l u c y ą f rancuską do z w y c i ę s t w a n a d idea łem k l a sycznym. Osta tn ia pol i tyczna dostojność, j a k a by ł a w Europie , dostojność s i edmnas tego i o śmnas tego f r a n c u ­s k i e g o stulecia p a d ł a pod gminnymi ins tynk tami mśc iwe j uraźl iwości . N igdy nie s łyszano na ziemi większego okrzyku radości , wrzask l iwszego z a c h w y t u ! W p r a w d z i e zda rzy ła się w ś r ó d tego rzecz na jpotwor­niejsza, na jn ieoczek iwańsza : s t a roży tny ideał wystąpi ł c i e l e ś n i e z n i e s ł y c h a n y m p r z e p y c h e m p rzed oczy i sumienia ludzkości, — i r az jeszcze silniej, proście j , przenikl iwiej niż kiedykolwiek, rozbrzmia ło p rzec iwko s t a r y m ł g a r c z y m rozwiązan iom mśc iwe j u raź l iwośc i w myś l p i e r w s z e ń s t w a n a j l i c z n i e j s z y c h , p rzec iwko żądzy zniżania, poniżania, z równania , sta­czan ia się ws tecz i w zamie rzch c z ł o w i e k a : roz­brzmia ło s t rasz l iwe i p o r y w a j ą c e p r zec iwne rozwią­zanie w myś l p i e r w s z e ń s t w a n a j n i e l i c z ­n i e j s z y c h ! J ako ostatni d r o g o w s k a z k u i n n e j d r o d z e zjawił się Napoleon, ten na jbardz ie j odosob­niony i na jpóźnie jszy z późno z rodzonych , jaki istniał k iedykolwiek, a w n im ucie leśniony p rob lemat d o ­s t o j n e g o i d e a ł u s a m e g o w s o b i e — roz­ważcie , co to za p rob lemat : Napoleon, t a syn teza n i e c z ł o w i e k a i n a d c z ł o w i e k a. . .

17.

— Czy na t em kon iec? Czy to na jwiększe ze wszys tk ich p rzec iws tawień idea łu zostało t em s a m e m na w ieczne czasy złożone ad acta ? Czy tylko odro-

4 *

Page 29: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

52

c z o n e , na d ługo od roczone? . . . Czy z n ó w kiedyś n ie będzie mus ia ł nas tąpić j eszcze s t raszniejszy, jeszcze dłużej p r z y g o t o w y w a n y w y b u c h s t a rego pożaru? Wię ­cej j e szcze : czy w ła śn i e t e g o nie na leży sobie ze wszys tk i ch sił życzyć? n a w e t chcieć? n a w e t żądać? . . . K to w miejscu tem zacznie , j ak moi czytelnicy, m y ­śleć, rozmyś lać , t e m u t rudno będzie dojść z tem p rędko do końca, — a to p o w ó d wys t a rcza j ący , a b y m sam doszedł do końca, przyjmując , że o d d a w n a stało się dość jasne , czego c h c ę , do czego zmie rzam przez to właśn ie n iebezpieczne rozwiązan ie , k tóre os ta tn ia ma ks iążka nosi na grzbiec ie : »Poza d o ­b r e m i z ł e m « . . . T o byna jmnie j n i e zn aczy »Poza dob rem i l ichem«. — —

U w a g a . Korzystam ze sposobności, którą nastręcza mi ta

rozprawa, by wyrazić publicznie i formalnie życzenie, wyjawiane

dotąd przeze mnie tylko okolicznościowo w rozmowach z uczo­

nymi : mianowicie, aby któryś z fakultetów filozoficznych przez

rozpisanie szeregu nagród akademickich zechciał się zasłużyć

około popierania studyów h i s t o r y i m o r a l n o ś c i : — może ta

książka posłuży jako bodziec w tym kierunku. Co się tyczy możli­

wości tego rodzaju, stawiam następujące zagadnienie, które zasłu­

guje na u w a g ę zarówno filologów i historyków, jak i właściwych

uczonych filozofów z powołania.

» J a k i e w s k a z ó w k i d a j e j ę z y k o z n a w s t w o , w s z c z e ­

g ó l n o ś c i b a d a n i a e t y m o l o g i c z n e , d o d z i e j ó w

r o z w o j u p o j ę ć m o r a l n y c h ? «

— Z drugiej strony oczywiście należy pozyskać dla tych

problematów (o w a r t o ś c i dotychczasowych ocen wartości) współ-

53

udział fizyologów i medyków: przyczem niechaj zawodowym filo­

zofom pozostawiona będzie i w tym poszczególnym wypadku rola

obrońców i pośredników, gdy im się na ogół udało przekształcić

owe tak zaostrzone początkowo i nieufne stosunki pomiędzy filo­

zofią, fizyologią i medycyną w najprzyjaźniejszą i najowocniejszą

wzajemną wymianę. W rzeczy samej wszystkie tablice wartości,

wszystkie »powinieneś«, znane historyi lub badaniom etnologicz-

nym, wymagają przedewszystkiem f i z y o l o g i c z n e g o oświetlenia

i wytłumaczenia, w każdym razie prędzej niż psychologicznego;

tak samo wszystkie czekają krytyki ze strony wiedzy medycznej .

Pytanie : j a k ą w a r t o ś ć ma ta lub owa tablica dóbr czyli »mo-

ralność«? należy stawiać pod wszystkimi kątami widzenia; nie

można mianowicie rozbierać dość subtelnie kwesty i »wart d l a

j a k i e g o c e l u ? « Naprzykład coś, coby miało widoczną wartość

ze względu na najwyższą niespożytość rasy (lub spotęgowanie jej

siły przystosowawczej do pewnego klimatu lub na osiągnięcie

najwyższej ilości), nie miałoby wcale tej samej wartości, gdyby

chodziło o wytworzenie silniejszego typu. Dobro najliczniejszych

i dobro najnieliczniejszych to dwa przeciwległe punkty zapatry­

wania na wartość. Uważanie pierwszego za więcej wartościowy

już s a m w s o b i e , pozostawiamy naiwności angielskich biolo­

g ó w . . . W s z y s t k i e umiejętności winny teraz torować drogę

zadaniu filozofów, zadaniu przyszłości, tak pojętemu, że filozof ma

rozwiązać p r o b l e m a t w a r t o ś c i , m a u s t a n a w i a ć s t o p n i e

w a r t o ś c i . —

Page 30: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

ROZPRAWA DRUGA:

„ W i n a " , „ N i e c z y s t e S u m i e n i e "

i tym podobne.

Page 31: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

W y c h o w a ć zwierzę , k tóre może p r z y r z e ­k a ć — czy nie to właśn ie jes t o w e m p a r a d o k s a l n e m zadaniem, k tóre pos t awi ł a sobie n a t u r a w s tosunku do cz łowieka? Czy nie to jes t w ł a ś c i w y p rob lemat c z ł o w i e k a ? . . . Że p rob lemat ten jest do p e w n e g o w y ­sokiego stopnia rozwiązany, to dziwić mus i t embar -dziej tego, kto przec iwdzia ła jące j sile, z a p o m i n a w -c z o ś c i , dos ta teczne p rzyp isu je znaczenie . Zapomi-n a w c z o ś ć nie jes t j edyn ie j akąś vis inertiae, j ak ludzie powie rzchowni sądzą. Je s t o n a , o w s z e m , czynną , w najściś le jszem znaczeniu p o z y t y w n ą zdol­nością hamującą, której p rzyp i sać należy, że wszys tko to , c o p r z e ż y w a m y , d o ś w i a d c z a m y , w c h ł a n i a m y , u ś w i a d a m i a n a m się w s tanie t r awien ia (możnaby go n a z w a ć »wduchawian iem«) nie więcej , niż ów ca ły tys iącorak i proces , w j ak im o d b y w a się nasze cie­lesne odżywianie , tak z w a n e »wcielanie«. Chwi lowo z a m k n ą ć d rzwi i okna nasze j świadomośc i ; nie być n a p a s t o w a n y m przez w r z a w ę i wa lkę , w ś r ó d której podz i emny świat n a s z y c h s łużebnych o r g a n ó w pra­cuje dla siebie i p r zec iw sobie w z a j e m ; nieco ciszy,

I .

Page 32: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

58

p e w n a tabula rasa świadomości , aby z n ó w zna laz ło się mie jsce dla czegoś nowego , p r zedewszys tk i em dla do­s to jnych funkcyi i funkcyonaryuszów, dla rządzenia , p r z e w i d y w a n i a , r o z k a z y w a n i a z g ó r y (bo n a s z orga­n izm u r z ą d z o n y jes t o l igarchicznie) — oto korzyść , j a k się rzekło, czynne j zapominawczośc i , odźwierne j niejako, s t rażniczki d u c h o w e g o ładu, spokoju, ety­kiety. I tu n a t y c h m i a s t r o z w a ż y ć należy, j a k b y da lece nie było ż a d n e g o szczęścia , ż adnego wese la , żadne j nadziei , ż adne j dumy, ż a d n e g o t e r a z — bez zapomi­nawczośc i . Człowiek, w k t ó r y m ten h a m u j ą c y a p a r a t u legł uszkodzeniu i źle działa, p o d o b n y jes t do dys-p e p t y k a (a nietylko podobny) — nie może się z n iczem » u p o r a ć « . . . W ł a ś n i e to z konieczności z a p o m i n a w -cze zwie r zę , w k tó rem zapomnien ie s t anowi si łę , fo rmę t ę g i e g o zdrowia , p r zyswoi ło sobie zdolność przec iwną, pamięć , z k tóre j pomocą z a w i e s z a w p e w ­n y c h w y p a d k a c h z a p o m i n a w c z o ś ć w je j czynno­ści, — w tych mianowic ie w y p a d k a c h , k iedy się ma p r z y r z e k a ć . A więc n ie j es t to w c a l e b i e rna nie­możność pozbyc ia się r az w y r y t e g o w r a ż e n i a , n ie tylko n i e s t r awność r az w z a s t a w danego słowa, z k tó r em n ie m o ż n a się upo rać , lecz czynne n i e-c h c e n i e pozbyc ia s ię , p r z e d ł u ż a n e chcen ie r a z chc ianego , w ł a ś c i w a p a m i ę ć w o l i : tak, ż e między p i e rwo tne »chcę«, »uczynię« a w ł a ś c i w e w y ł a d o w a ­nie woli, je j a k t , m o ż n a bezpiecznie w s t a w i ć świa t n o w y c h rzeczy, szczegółów, n a w e t a k t ó w woli, bez obawy, że d ługi ten ł a ń c u c h wol i pęknie . L e c z cze­góż to w s z y s t k o w y m a g a ! J a k ż e ż to cz łowiek, by w ten sposób rozporządzać swoją przyszłością, mu­siał w y u c z y ć się odróżniać zda rzen ia konieczne od p r z y p a d k o w y c h , w i ą z a ć myśl i p r zyczynowo , na to, co

59

odległe, p a t r z e ć j ak na obecne i umieć je p r z e w i d y w a ć , oznaczać pewnie cel i środki ku niemu, wogó le umieć l iczyć, obl iczać! J akże cz łowiek w p r z ó d sam mus ia ł się s tać o b l i c z a l n y m , p r a w i d ł o w y m , u lega­j ą c y m k o n i e c z n o ś c i , b y m ó d z obl iczać też siebie s a m e g o w s tosunku do s w e g o w ł a s n e g o wyobrażen ia , aż w końcu w sposób, w jaki to czyni p rzy rzeka jący , z a r ę c z y ć z a siebie, j a k o z a p r z y s z ł o ś ć !

2.

— Oto są właśnie d ługie dzieje pochodzen ia o d p o w i e d z i a l n o ś c i . Z a d a n i e w y c h o w a n i a zwie­rzęcia , k tóre p r z y r z e k a ć m o ż e — j a k w a m to j u ż j a s n e z a p e w n e — z a w i e r a w sobie, j ako w a r u n e k i p rzygo­towanie , z adan i e bl iższe: u c z y n i ć w p r z ó d cz łowieka do p e w n e g o s topnia pod l eg łym konieczności , jednoli­tym, r ó w n y m w ś r ó d r ó w n y c h , p r a w i d ł o w y m i stąd obl iczalnym. Olbrzymia p r a c a tego, co z w ę »obyczaj-nością obycza ju« (por. J u t r z e n k a str. 15, nast . 21. 24) —

w ł a ś c i w a p r a c a cz łowieka nad s a m y m sobą w na j ­d łuższym okresie rodza ju ludzkiego, j ego ca ł a p r z e d ­h i s t o r y c z n a p r a c a , i lekolwiekby w niej tkwi ło srogości , t y r ańs twa , t ępo ty i idyo tyzmu, ma w tem s w e głębokie znaczenie , swe wielkie usprawied l iwie ­nie, że obycza jność obyczaju i spo łeczny kaf tan bez­p i eczeńs twa u c z y n i ł y cz łowieka rzeczywiśc ie obli­cza lnym. S t a ń m y na tomias t na końcu o lbrzymiego p rocesu , t a m gdzie do j rzewają os ta tecznie o w o c e d rzewa , gdz ie spo łeczeńs two i obycza jny j e g o oby­czaj wyjawia ją nareszc ie , d o c z e g o by ły tylko

Page 33: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

6o

ś rodk iem: a znajdziemy, j ako na jdo j rza l szy na tem d r z e w i e o w o c u d z i e l n e i n d y w i d u u m , s a m e m u sobie tylko r ó w n e , k tó re z n o w u uwoln i ło się od oby­czajności obyczaju, samorządne , nadobycza jne indywi­d u u m (bo »samorządny« i »obyczajny« wyk lucza j ą się wzajem), s ł owem cz łowieka w ła sne j n iezawis łe j d ługo­t r w a ł e j woli, k tóry ś m i e p r z y r z e k a ć — a w nim dumną, w k a ż d y m mięśniu d rga jącą ś w i a d o m o ś ć tego, co tu os ta tecznie zdobyte zosta ło i w niego wcielone, w ł a ś c i w ą świadomość m o c y i wolnośc i , uczuc ie speł­n ien ia cz łowieka wogóle . T e n wyzwolony , k tó ry rze­czywiśc ie ś m i e p rzy rzekać , ten p a n w o l n e j woli, ten s a m o w ł a d n y , j akżeby nie mia ł wiedzieć , j aką tem s a m e m osiągnął wyższość n a d wszys tk iem, c z e m u nie wolno p r z y r z e k a ć i p o r ę c z a ć za siebie, i le wzbu­dza on zaufania, obawy, czci — » z a s ł u g u j e « na w s z y s t k o t ro je — i j ak mu, z tem p a n o w a n i e m n a d sobą, d a n e m jes t koniecznie w dłoń i p a n o w a n i e n a d okolicznościami, n a d p rzy rodą i wsze lk iem ukró-conem w swe j wol i i n ie da jącem poręk i s tworze­n i e m ? Człowiek »wolny«, pos iadacz d ługo t rwa łe j i nie­z łomnej woli, m a w t e m pos iadan iu i m i a r ę w a r ­t o ś c i . Z e s w e g o p a t r z ą c s t anowiska n a innych, czci lub gardz i . I z tą s amą koniecznością, z j aką czci so­bie r ó w n y c h , s i lnych, da j ących po rękę (którym w o l n o przyrzekać) , — więc k a ż d e g o k tó ry p rzy rzeka , j a k samo-władca , niechętnie , rzadko , powoli , k tóry skąpi zaufania, k tóry w y r ó ż n i a d a r z ą c zaufaniem, k tó ry daje s w e s łowo, j ako coś, na co się spuśc ić można , bo czuje się dość silny, by go d o t r z y m a ć n a w e t w b r e w z łym p r z y p a d k o m , n a w e t » w b r e w losowi« — : otóż z tą s a m ą koniecznością będzie mia ł w pogo towiu kopnię­cie dla g ł o d n y c h p s ó w gończych , k tó re przyrzekają ,

61

choć nie śmią, i knu t dla łgarza , k tó ry ł amie s w e s łowo już w chwili , g d y j e ma na języku. D u m n a świado­m o ś ć n a d z w y c z a j n e g o przywi le ju o d p o w i e d z i a l ­n o ś c i , św iadomość tej r zadk ie j wolności , tej m o c y n a d sobą s a m y m i losem, ws iąk ła w niego, w głąb j ego na jskry tszą i s ta ła się ins tynktem, dominu jącym ins tynktem. A j a k ż e n a z w i e on ten ins tynkt dominu­jący, p rzypuszcza jąc , że uczu je w sobie po t rzebę s łowa na to? Ależ nie u l e g a wątpl iwości , że ten udz ie lny cz łowiek zwie go s w e m s u m i e n i e m . . .

3.

— S w e m sumien i em? . . . Można o d g a d n ą ć z góry, że to pojęcie »sumienie«, k tó re s p o t y k a m y tu w j e g o na jwyższem, p r a w i e ods t ręcza jącem uksz ta ł towaniu , ma za sobą długie dzieje i p rzemiany . Śmieć rę ­czyć za siebie i z dumą, a w ięc ś m i e ć r z e c »tak« o sobie także — to, j ak się rzekło, do j rza ły owoc, lecz i p ó ź n y owoc . J a k ż e d ługo mus ia ł t en o w o c w i s i e ć na drzewie , c ierpki i k w a ś n y ! A przez c z a s j e szcze d łuższy w c a l e nic nie było w i d a ć z tego owocu , n ik tby nie śmia ł by ł go ob iecywać , jakkol ­w i e k w s z y s t k o w t e m d r z e w i e p r z y g o t o w a n e m było i w ła śn i e do w y d a n i a go dążyło! — »W jaki sposób s t w a r z a się cz łowiekowi - zwierzęc iu pamięć? J a k w ten częścią tępy, częścią b e z m y ś l n y r o z u m chwili , w tę wcie loną z a p o m i n a w c z o ś ć w t ł a c z a się coś tak, aby się s ta ło obecne ? « . . . T e g o p r a s t a r e g o problematu , j ak to sobie wyobraz i ć można, nie rozwiązano w c a l e sub te lnymi odpowiedz iami i ś rodkami ; m o ż e n a w e t

Page 34: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

62

n iema n ic s t rasz l iwszego i n i e samowi t szego w c a ł y c h p rzeddz ie j ach cz łowieka n a d jego m n e m o t e c h -n i k ę . » W y p a l a się ogniem, co ma zos tać w pamięc i : ty lko to, co nie p rzes ta je b o l e ć , zostaje w pamięc i« — oto n a c z e l n a z a s a d a na j s ta r sze j z w s z y s t k i c h (nie­s te ty i na jd łuże j t rwa jące j z wszys tk ich) psychologi i na ziemi. Chc ia łoby się n a w e t rzec , że gdz iekolwiek dziś j eszcze na ziemi istnieje uroczys tość , p o w a g a , ta jemnica, posępne b a r w y w życiu ludzi i ludów, wszędz ie t am o d b i j a s i ę jeszcze coś z owej s t rasz l iwości , z j aką ongiś wszędz ie na ziemi p rzy rzekano , poręczano , ś lubowano. Przesz łość , naj ­d łuższa na jg łębsza n a j t w a r d s z a przesz łość , o w i e w a n a s i wzb ie ra w n a s , i lekroć s ta jemy się po­ważni . Nie obeszło się n i g d y bez k r w i , bez mąk, bez ofiar, g d y cz łowiek widz ia ł po t r zebę s tworzen ia sobie pamięc i . Na j s t rasz l iwsze ofiary i z a s t a w y (do k t ó r y c h na leża ły ofiary z p ie rworodów) odraża jące okaleczenia (naprzykład kas t r acye) , na jokru tn ie j sze formy ry tua lne lub kul ty rel igi jne (a wszys tk ie rel igie są w na jg łębsze j istocie sys t emami okrucieńs tw) — w s z y s t k o to ma s w e źródło w o w y m ins tynkcie , k tó ry w bólu o d g a d ł na jmożnie jszy ś rodek pomocn iczy mne-moniczny . I w p e w n y m sensie za l iczyć tu t rzeba całą a sce tykę : p e w n a ilość idei ma pozos tać niezatar tą , wszechobecną , niezapominalną, »ustaloną«, w celu za­h ipno tyzowan ia ca łego n e r w o w e g o i in te lek tua lnego sy­s t e m u temi »ideami s ta łemi«; a a sce tyczne p r o c e d u r y i fo rmy życ iowe są ś rodk iem do tego, by o w e idee uwo ln i ć od w s p ó ł z a w o d n i c t w a wsze lk ich i n n y c h idei, by j e »niezapominalnemi« uczynić . Im go r szy jes t »stan pamięc i« ludzkości , t em s t rasz l iwszy z a w s z e widok je j zwycza jów. Srogość u s t a w k a r n y c h daje

63

w szczególnośc i m i a r ę tego, ile t r u d ó w kosz towa ło osiągnięcie z w y c i ę s t w a n a d zapominawczośc ią i uprzy­tomnienie na s ta łe t ym n iewoln ikom chwi lowego uczu­cia i żądzy kilku p r y m i t y w n y c h w y m o g ó w społecz­n e g o współżyc ia . My N i e m c y nie u w a ż a m y się sta­n o w c z o za j ak i ś szczególnie ok ru tny i t w a r d e g o se rca naród , j e szcze mnie j za szczególnie p ł o c h y i ży jący z dnia na dzień; lecz w y s t a r c z y p r zypa t r zeć się tylko naszemu d a w n e m u pos t ępowan iu ka rnemu , aby się do­pa t rzeć , ile t rudu kosztuje na ziemi w y c h o w a n i e »na-rodu myślicieli« (to z n a c z y : t e g o n a r o d u Europy , w ś r ó d k tórego i dziś j eszcze zna leźć m o ż n a m a x i m u m zaufania, powagi , b r a k u s m a k u i rzeczowośc i i k tó ry z temi właśc iwośc iami ma p r a w o do w y c h o w a n i a wsze lk ich rodza jów m a n d a r y n ó w Europy) . Ci N iemcy s t rasz l iwymi ś rodkami s tworzyl i sobie pamięć , aby s tać się panami s w y c h g m i n n y c h p o d s t a w o w y c h ins tynktów i swego b ru ta lnego n ieokrzesania . Należy p rzypomnieć sobie d a w n e n iemieckie kary , n a p r z y k ł a d k a m i e n o w a n i e (— już podan ie c iska k a m i e ń młyńsk i na g ł o w ę winnego) , ł aman ie ko łem (najbardziej s ł y n n y w y n a l a z e k i specya lność n iemieckiego gen iuszu w kró­les twie kary!), wbi jan ie na pal , rozdz ieran ie i t ra to­w a n i e końmi (»ćwiartowanie«) , go towan ie zb rodn ia rza w oliwie lub win ie (jeszcze w cz te rnas t em i p i ę tnas t em stuleciu), ulubione łupienie ze skóry (»darcie pasów«), w y k r a w a n i e mięsa z piers i ; z a r ó w n o też s m a r o w a n i e z łoczyńcy miodem i r zucan i e na p a s t w ę m u c h o m w s k w a r z e s łonecznym. Z pomocą tak ich o b r a z ó w i p r z y k ł a d ó w narzuc i się w końcu pamięc i pięć, sześć t ak ich »nie chcę«, co do k tó rych dało się p r z y r z e ­c z e n i e , b y żyć w ś r ó d korzyśc i , j ak ie da je spo­łeczność . I p r a w d z i w i e ! z pomocą takie j p a m i ę c i do-

Page 35: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

6 4

szło się os ta tecznie do » r o z u m u « ! — A c h ! rozum, p o w a g a , p a n o w a n i e n a d uczuciami , ca ł a t a posępna s p r a w a , z w a n a r o z w a g ą , wszys tk ie t e przywi le je i b łyskotki cz łowieka : j akże d rogo t r zeba je było opłac ić! Ileż k rwi i z g r o z y leży na dnie wszys tk i ch »dobrych r z e c z y « ! . . .

4.

— L e c z j a k ż e p r zysz ł a na świa t ta d ruga »po­sępna s p r a w a « , św iadomość winy, to ca łe »nieczyste su­mienie«? — I oto p o w r a c a m y do n a s z y c h genea logów mora lnośc i . J e szcze r az p o w t a r z a m — lub nie powie-dz ia łemże jeszcze tego wcale? — nie są nic warc i . P o s i a d a ć pięć piędzi d ługie , w ła sne , j edyn ie »współ­czesne« doświadczen ie ; nie mieć żadne j wiedzy, żad­ne j chęc i wiedzy r zeczy przeszłych, j e szcze mniej ins tynktu h i s to rycznego , tu właśn ie po t rzebnego »dru-giego wzroku« , a j e d n a k u p r a w i a ć dzieje mora lnośc i : to m u s i się wed le wszelk ie j s łuszności s k o ń c z y ć na wyn ikach , k tóre do p r a w d y nietylko w k r u c h y m stoją s tosunku. Czyż t ym d o t y c h c z a s o w y m genealo­g o m mora lnośc i śniło się choćby ty lko w przybliże­niu, że n a p r z y k ł a d owo mozolne zasadn icze pojęcie »wina« wzię ło począ tek swój z ba rdzo ma te rya lnego po jęc ia »być winnym, d łużnym«? L u b że k a r a j ako o d p ł a t a rozwinę ła się zupełnie n a uboczu o d wsze lk iego za łożenia wolnośc i i n iewolności woli i to do tego stopnia, że o w s z e m t rzeba z a w s z e wprzód w y s o k i e g o szczebla uczłowieczenia , zan im zwie­rzę »człowiek« zaczn ie t w o r z y ć owe o wiele p rymi -

6 5

tywnie j sze rozróżnienia »umyślnie«, »niedbale«, »przy-padkowo« , »poczytalnie«, w r a z z ich p rzec iwieńs twami i uwzg lędn iać je p r zy w y m i a r z e kary . O w a dziś t ak tan ia i pozorn ie t a k na tu ra lna , t ak n ieunikniona myśl , k tóra może n a w e t dla objaśnienia sposobu, w jak i pows ta ło na ziemi poczuc ie sprawiedl iwości , mus ia ł a p o d s u n ą ć mn ieman ie »zbrodniarz zas ługu je na karę , p o n i e w a ż b y mógł był postąpić inacze j« : jes t fak­tycznie n a d z w y c z a j późno osiągniętą, n a w e t wyrafi­n o w a n ą formą ludzkiego sądu i wn ioskowan ia . Kto jej dopa t ru je się w począ tkach , bierze się n iezgrab­n y m i pa lcami do psycho log i i dawnie j sze j ludzkości . P r zez na jd łuższy okres dzie jów ludzkich w c a l e n i e k a r a n o d l a t e g o , p o n i e w a ż czyniono z łoczyńcę za czyn j ego odpowiedzia lnym, więc n i e z p o w o d u założenia, że w i n n y ma b y ć u k a r a n y m , lecz racze j , j ak dziś j eszcze r o d z i c e ka rzą s w e dzieci, z g n i e w u za poniesioną s z k o d ę , g n i e w u , szuka jącego sobie upus tu na szkodniku. Gn iew ten j e d n a k t r z y m a na w o d z y i modyfikuje myśl , że k a ż d a szkoda może mieć w czemciś swój r ó w n o w a ż n i k i rzeczywiś­cie może zostać p o w e t o w a n a , choćby s a m y m b o l e m szkodnika. — Skąd ta p ras ta ra , głęboko wkorzeniona , może t e raz już nie da jąca się wytęp ić idea wzię ła m o c swoją, idea r ó w n o w a ż n o ś c i szkody i bolu? Na­pomkną łem już coś o t em: w s tosunku u m o w n y m w i e r z y c i e l a i d ł u ż n i k a , t ak s ta rym, j ak istnie­nie wogó le »osób p r a w n y c h « i ze w s k a z u j ą c y m znowu ze swe j s t r o n y na p o d s t a w o w e formy kupna , sp rzedaży , wymiany , k r a m a r s t w a .

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. III 5

Page 36: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

6 6

Uprzytomnien ie sobie t ych s to sunków u m o w ­n y c h w z b u d z a w istocie, j ak po poprzedn ie j u w a d z e z gó ry tego m o ż n a oczekiwać, n ie jedno pode j r zen ie i opór p r zec iw dawnie j sze j ludzkości , k tó ra je s two­rzy ła lub n a nie pozwala ła . T u właśn ie p r z y r z e k a s i ę , t u właśn ie chodzi o to, by s t w o r z y ć pamięć p r z y r z e k a j ą c e m u ; t u właśnie , śmiem p o d e j r z y w a ć , można oczek iwać srogości , okruc ieńs twa , znęcan ia się. Dłużnik, c h c ą c wzbudz ić zaufan ie w s w e przy­rzeczenie zwrotu, chcąc z a r ę c z y ć za p o w a g ę i świę­tość s w e g o przyrzeczenia , w ł a s n e m u sumieniu s w e m u p r z y k a z a ć zwrot j ako obowiązek, zobowiązanie , da je wierzyc ie lowi w z a s t a w (na wypadek , jeżeli nie za­płaci) coś, co jeszcze nad to »pos iada« , czem może rozporządzać , n a p r z y k ł a d swe ciało lub swą żonę, lub swą wolność lub też swe życie (lub, w ś r ó d pew­n y c h okreś lonych re l ig i jnych za łożeń , n a w e t swą szczęśl iwość, s w e zbawien ie duszne, w końcu n a w e t swój spokój w grobie ; w Egipcie , naprzyk ład , t rup d łużnika n a w e t i w grobie nie m ó g ł zna leźć spokoju p rzed wierzyc ie lem, — a właśn ie u E g i p c y a n miał t en spokój p e w n e swoje znaczenie) . W i e r z y c i e l móg ł bowiem ciału dłużnika z a d a w a ć wsze lk ie rodzaje h a ń b y i męczarn i , n a p r z y k ł a d w y c i ą ć z n iego ty le , ile odpowiada ło wielkości d ługu. Bardzo w c z e ś n i e i wszędz ie is tniały z tego punktu widzenia dok ładne , n ie raz n a w e t p rze raża jąco d rob iazgowe oszacowa­nia, p r a w e m usta lone oszacowan ia poszczegó lnych cz łonków i miejsc na ciele. U w a ż a m to p r a w i e za postęp, za dowód wolniejszego, o sze r szych poglą-

6 7

dach , r z y m s k i e g o pojęc ia p r a w a , jeśli r zymsk ie p r a w o d a w s t w o D w u n a s t u tabl ic wyrokuje , że jes t rzeczą obojętną, c z y więce j lub mnie j wierzycie l ze­tnie w tak im w y p a d k u »si plus minusve secuerunt, ne fraude esto«. Roz jaśn i jmy sobie logikę całe j tej formy w y r ó w n a n i a : jes t ona dość dz iwna . Równo­ważn ik d a n y jest w tem, że zamias t zy sku p o k r y w a ­jącego w p r o s t szkodę (więc zamias t w y r ó w n a n i a w złocie, ziemi, pos iad łośc iach wsze lk iego rodza ju) p r z y z n a n a jest wierzyc ie lowi p e w n e g o rodza ju u c i e ­c h a j a k o odp ła ta i w y r ó w n a n i e , uc iecha , ż e m o ż e bez sk rupu łu w y w r z e ć m o c swoją na bezsi lnym, ucie­cha -»dc f a i r e le mal pour le plaisir de le faire«, roz­kosz u ż y w a n i a p rzemocy . Rozkosz ta w tem większe j jest cenie, im głębiej i niżej stoi wierzyc ie l w po­rządku spo łecznym i im ł a twie j z d a w a ć mu się ona może na jwyborn ie j szym kąsk iem, n a w e t p rzedsma­kiem w y ż s z e g o stopnia spo łecznego . P r zez »karę« w y w a r t ą na d łużniku wierzycie l uczes tn iczy w p r a ­w i e p a ń s k i e m : wreszc i e os iąga raz p rzyna jmnie j podnios łe uczuc ie możnośc i p o g a r d z a n i a i znęcan i a się nad j akąś istotą, j ako n a d czemś, co »pod n im« — lub przyna jmnie j , w raz ie jeśli moc karania , w y m i a r k a r y przesz ły n a » z w i e r z c h n o ś ć « , w i d z e n i a , j a k poga rdza ją i znęcają się n a d nią. Na w y r ó w n a n i e w ięc sk łada się p rzekaz i p r a w o do okruc ieńs twa . —

6.

W t e j dziedzinie więc , w p r a w i e o zobowią­zaniach, jest ognisko p o w s t a n i a świa ta pojęć moral -

5.

Page 37: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

68

n y c h »wina«, »sumienie«, »obowiązek«, »świętość obo­wiązku«. — Począ tek jego, j ak początek wszys tk iego na ziemi, by ł obficie i d ł u g o z l e w a n y krwią. I czyż nie na leża łoby dodać, że świa t ten w g runc ie r z e c z y n igdy nie pos t r ada ł ca łk iem z a p a c h u k rwi i ka towni? (nawet w s t a r y m Kanc ie nie : k a t e g o r y c z n y impera­t y w czuć o k r u c i e ń s t w e m . . . ) Tu również zadzierzg­nę ło się n a s a m p r z ó d to ta jemnicze i może nierozwią-za lne z a h a c z e n i e pojęć »wina i ból«. J e szcze r a z p y t a m : o ile może ból być w y r ó w n a n i e m »długu«? O tyle, o ile z a d a w a n i e bolu sp rawia ło w naj­w y ż s z y m stopniu przy jemność , o ile p o s z k o d o w a n y w z a m i a n za uszczerbek w r a z z p rzykrośc ią z po­w o d u uszcze rbku , n a b y w a ł nadzwycza jną odpła tną rozkosz : m o ż n o ś ć z a d a w a n i a bolu. P r a w d z i w e ś w i ę t o , coś, co, j a k rzeczono , w t e m w y ż s z e j by ło cenie, im bardz ie j nie p r z y s t a w a ł o do s topnia i spo­łecznego s t a n o w i s k a wierzyc ie la . T o wszys tko p rzy­puszcza ln ie : bo t rudno jes t s ięgnąć dna t ak ich pod­z i emnych rzeczy, nie mówiąc , że boleśnie . A kto tu we tkn ie j e szcze n iezgrabn ie pojęcie »zemsta« , nie-tylko wniknięc ie sobie utrudni , lecz i zac iemni za­mias t wy ja śn i ć (— zems ta s a m a p r o w a d z i p rzec ie do tak iego s a m e g o prob lematu : »jakźe z a d a w a n i e cier­pienia m o ż e b y ć zadośćuczynieniem?«) . Zda je mi się, że sp rzec iwia się del ikatności , bardziej j e szcze świę-to szkos twu oswo jonych zwierzą t d o m o w y c h (to zna­czy w s p ó ł c z e s n y c h ludzi, to zn ac zy nas) p rzeds ta ­wienie sobie w całe j pe łn i , do j ak iego s topnia o k r u c i e ń s t w o tworzy ło wielką uc iechę odświętną dawnie jsze j ludzkości , do j ak iego s topnia jes t sk ład­nikiem i p rzymieszką p r a w i e każdej ich uc iechy ; j a k na iwnie z drugie j s trony, jak n iewinnie wys t ępu je

69

i ch po t rzeba okruc ieńs twa , j a k zasadn iczo uważa j ą w ła śn i e »bezin teresowną złość« (lub, m ó w i ą c za Spi­nozą, sympathia malevolens) za n o r m a l n ą właśc i ­w o ś ć człowieka, a więc za coś, czemu sumienie ser­decznie p r z y t a k u j e ! Głębsze oko doszuka łoby się może i w życiu dzis iejszem n iemało tej na js tarsze j i najgłębszej uc iechy odświę tne j człowieka. W » P o z a dob rem i z łem« na str. 125 i nast . (p rzed tem już w »Jut rzence« na str. 25, 76, 1 1 0 i nast.) w s k a z a ł e m p r z e z o r n y m pa lcem na co raz bardz ie j r o s n ą c e p rze -d u c h a w i a n i e i »przebóstwianie« okruc ieńs twa , k tóre ciągnie się przez ca łe dzieje wyższe j ku l tu ry (i jeżeli się na nią p a t r z y w p e w n e m znaczeniu sk łada się na nią). W k a ż d y m razie nie zbyt to jeszcze dawno , gdy nie umiano sobie w y o b r a z i ć ks iążęcego wese la , ludo­w e g o świę ta w w i ę k s z y m stylu bez egzekucyi , t o r tu r lub j ak iegoś autodafe, t ak s a m o ż a d n e g o dos to jnego domu bez istot, na k t ó r y c h b y n ie m o ż n a w y w r z e ć swe j złości i dopuszczać się ok ru tnych ig raszek (— na leży sobie p r zypomnieć don Kicho ta na dwo­r z e ks iężne j : c z y t a m y dziś ca łego don Kichota z gorz­kim posmak iem na języku, p r a w i e z udręką, i byli­b y ś m y z t ego p o w o d u d z i w e m i z a g a d k ą d la j ego t w ó r c y i tegoż wspó łcześn ików — oni czyta l i go z na jczys t szem sumieniem, j ako na jwese l szą z ksią­żek, zaśmiewal i się n a d nim p r a w i e na śmierć). P rzy ­p a t r y w a n i e się cierpieniu s p r a w i a p rzy jemność , zada­w a n i e c ierpienia j eszcze większą — jes t to zdanie srogie lecz s tare , potężne, ludzkie, a rcy ludzk ie zdanie, k tó reby zresztą już m a ł p y może by ły podpisały . Bo mówią, że już one dos ta tecznie zapowiada ją czło­wieka w y m y ś l a n i e m d z i w a c z n y c h ok ruc ieńs tw i w tem są j a k b y »p rzygrywką« do niego. Bez ok ruc ieńs twa

Page 38: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

70

n iema u r o c z y s t o ś c i : tak uczą najs tarsze , na jd łuższe dzieje ludzkie — a i w k a r z e jes t tyle u r o c z y ­s t e g o ! —

7.

— Mówiąc nawiasem, n ie m a m w c a l e z a m i a r u n a p ę d z a ć n a s z y m p e s y m i s t o m świeżej w o d y n a ich rozs t ro jone sk rzyp iące młyny , p r ze sycone życiem. Przec iwnie , n iecha j z a z n a c z ę wyraźn ie , że w ó w c z a s g d y ludzkość nie ws tydz i ł a się j e szcze s w y c h okru­cieństw, życie wese l sze było na ziemi, niż teraz , g d y nie b r a k pesymis tów. Sposępnien ie n ieba nad czło­wiek iem w z m a g a ł o się z a w s z e w miarę , j ak ros ło w cz łowieku ws tydzen ie się c z ł o w i e k a . Znużone pesymis tyczne spojrzenie, nieufność ku z a g a d c e życia, lodowe »nie« ws t r ę tu do życia — to nie są c e c h y n a j g o r s z e g o okresu ludzkiego rodzaju . W y c h o ­dzą one na świat ło dz ienne w pos tac i rośl in bagien­nych , k tó remi są, dopiero g d y się z jawi bagno , do k tó rego należą. M a m na myś l i chorob l iwe przeczu­lenie i p rzemora ln ienie , z p o w o d u k tó rych zwierz »człowiek« os ta tecznie uczy się ws tydz ić wszys tk i ch swo ich ins tynktów. Na d rodze do »anioła« (aby t w a r d ­szego n ie użyć s łowa) w y h o d o w a ł sobie cz łowiek ów zepsuty żołądek i obłożony język, z p o w o d u któ­r y c h nietylko ws t r ę tna mu się s ta ła uc i echa i niewin­ność zwierzęca , lecz i życie s amo pe łnem n ie smaku tak, że cza sem z a t y k a nos p rzed sobą s a m y m i za pap ieżem Innocen tym Trzec im, pe łen n a g a n y sporzą­dza ka ta log swoich obrzydl iwości (»nieczyste spło-

71

dzenie , ws t r ę tne odżywian ie w łonie matki , o h y d a mate ry i , z której się cz łowiek rozwija, ok ropny smród, wydz ie l an ie śliny, m o c z u i kału«). Dzisiaj g d y cier­pienie zmuszone j e s t s t a w a ć w szereg, j a k o p i e r w s z y z a r g u m e n t ó w p r z e c i w istnieniu, j ako na jgo r szy jego znak zapytania , dobrze jes t p r zypomnieć sobie czasy, k i edy w y r o k o w a n o odwrotnie , bo nie umiano obejść się bez z a d a w a n i a c ierpienia i widz iano w niem c z a r p i e r w s z o r z ę d n y , w ł a ś c i w ą p r z y n ę t ę u w o d n ą ku życiu. Może w ó w c z a s — a b y poc ieszyć p rzeczu leńców — ból nie bolał t ak j e szcze j a k dziś . P rzyna jmnie j wn iosek t en będzie móg ł w y c i ą g n ą ć le­karz , k tó ry leczył M u r z y n ó w (jako przeds tawic ie l i p rzeddz ie jowego cz łowieka) w ciężkich w y p a d k a c h w e w n ę t r z n e g o zapalenia , d o p r o w a d z a j ą c y c h naj lepiej n a w e t u o r g a n i z o w a n e g o Eu rope j czyka do rozpaczy . N a M u r z y n ó w n i e działają one tak. ( K r z y w a ludz­kiej zdolności c ie rp ienia zdaje się r zeczywiśc ie nie­z w y k l e i p r a w i e n a g l e opadać , skoro tylko przekro­c z y m y w y ż s z e dzies ięć tys ięcy lub dziesięć mil ionów, na leżące do n a d k u l t u r y ; co do m n i e n ie wątpię, że w p o r ó w n a n i u z j edną nocą bólu j edne j j edyne j hi­s t e ryczne j wyksz t a ł cone j samicy , c ierpienia wszys t ­kich r a z e m zwierząt , k tó re dotąd dla celu n a u k o w y c h odpowiedz i w y p y t y w a n o nożem, nie g o d n e są popros tu uwagi) . Może n a w e t wolno p rzypuśc ić możl iwość , że i o w a uc i echa z ok ruc i eńs twa właśc iwie nie koniecz­nie w y m r z e ć m u s i a ł a ; po t r zebowa ła tylko o tyle, o ile bardz ie j ból dzisiaj boli, p e w n e g o wyde l ikacen ia i wy-subtelnienia, mus i a ł a mianowic ie wys tąp ić w prze­szczepieniu na g run t w y o b r a ż e n i o w y i duchowy , i us t ro jona samemi tak n iewinnemi mianami , by nie wzbudz ić n a w e t w na jczu l szem h ipokry tycznem su-

Page 39: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

72

mieniu żadnego podej rzenia (»t ragiczne współczucie« jest t ak iem mianem; inne brzmi »les nostalgies de la croix«). Co właśc iwie oburza p r zec iw cierpieniu, to nie cierpienie s a m o przez się, lecz n iedorzeczność cierpienia, atoli an i d l a ch rześc ian ina , k tó ry w m ó w i ł w cierpienie ca łą t a j emną m a s z y n e r y ę zbawienia , ani d la n a i w n e g o cz łowieka d a w n i e j s z y c h czasów, k tó ry umia ł sobie w y ł o ż y ć wsze lk ie c ierpienie z myślą o w i d z a c h i zada jących cierpienie, nie istniało wogóle n i e d o r z e c z n e cierpienie. A b y m ó d z usunąć z e świa t a i uczc iwie z a n e g o w a ć utajone, n i ewykry te , b e z ś w i a d k o w e cierpienie, było s ię w ó w c z a s p r a w i e z m u s z o n y m w y n a l e ź ć b o g ó w i d u c h ó w poś redn ich wszelk ie j w y ż y i głębi, kró tko coś, co i w ukryc iu tu ła się n a d nami , co i w c i emnośc i widzi i nie da ujść swe j u w a d z e ż a d n e m u za jmującemu bo lesnemu widowisku . Z pomocą tak ich to w y n a l a z k ó w znało się w ó w c z a s życie na sz tuczkach , na k tó rych się z a w s z e znało, usprawied l iwien ia siebie samego , uspra ­wiedl iwienia s w e g o zła. T e r a z po t r zebowa łoby m o ż e do t ego celu i n n y c h p o m o c n i c z y c h w y n a l a z k ó w (na-p r z y k ł a d życie j ako zagadka , życie j ako p rob lemat poznania). »Usprawied l iwionem jes t każde zło, któ­r ego widokiem B ó g się buduje« : t ak b rzmia ła przed-dzie jowa logika uczuc ia — i z a p r a w d ę , c z y tylko p rzeddz ie jowa? Bogowie pojęci j ako mi łośnicy o k r u t ­n y c h widowisk — o c h j a k ba rdzo p r a s t a r e t o w y ­obrażen ie w r z y n a się j e szcze k l inem n a w e t w n a s z e europejskie ucz łowieczenie! na leża łoby się zas t anowić n a d tem z Ka lwinem i Lu t r em. W k a ż d y m raz ie p e w n a jest, że j e szcze i G r e c y nie umieli bogom swoim przyjemnie jsze j p r z y d a ć do szczęśc ia przy­p r a w y n a d uc i echy okruc ieńs twa . Jakiemiż, sądzicie,

73

o c z y m a kaza ł H o m e r bogom swoim spog lądać na losy człowiecze? Jak ież w g runc i e r z e c z y os ta teczne mia ły znaczenie w o j n y t ro jańskie i t y m podobne tra­g iczne s t r a sz l iwośc i? Nie u lega zupełn ie wątpieniu : u w a ż a ł j e z a ś w i ą t e c z n e z a b a w y dla b o g ó w : a, o ile pod t y m w z g l ę d e m poeta jes t bardz ie j niż inni ludzie s tworzony »na podobieńs two boskie«, t akże za świą teczne z a b a w y dla poe tów . . . Nie inaczej po tem jeszcze g r e c c y filozofowie mora lnośc i pojmo­wal i oczy boga, spoglądające na m o r a l n e zapasy , na hero izm i s a m o u d r ę k ę cnot l iwych. »Herak les obo­wiązku« zna jdowa ł się na scenie i czu ł się na niej . Cnota bez ś w i a d k ó w by ła d la tego n a r o d u ak to rów czemś, czego nie m o ż n a sobie wyobraz ić . Nie uczy-nionoż owego tak z u c h w a ł e g o , t ak fa ta lnego filozo­f icznego wyna lazku , k tó ry w t e d y po r az p i e r w s z y dla E u r o p y zrobiono, w y n a l a z k u »wolnej wol i« , o bez­wzg lędne j spontanicznośc i cz łowieka w z łem i do­b r e m , p r zedewszys tk i em po to, by s t w o r z y ć sobie p r a w o do wyobrażen ia , że za in t e r e sowan ie się bogów cz łowiekiem, cnotą cz łowieczą w y c z e r p a ć s i ę n i g d y n i e m o ż e ? N a ziemskiej tej scenie nie miało n igdy b r a k n ą ć nowości , p r a w d z i w i e n ies łycha­n y c h napięć , zawikłań , katastrof. Świa t zupełn ie de­te rminis tycznie p o j m o w a n y by łby bogom ł a t w y do odgadn ięc ia i w s k u t e k tego znuży łby ich wkró tce , — dos ta teczny p o w ó d dla tych p r z y j a c i ó ł b o g ó w , filozofów, by bogom s w y m tak iego determinis tycz­nego nie p r z y p i s y w a ć świa ta ! Ca ła ludzkość s taro­ży tna pe łna jest de l ika tnych w z g l ę d ó w »dla widza«, j ako świa t zasadniczo publiczny, zasadn iczo naoczny , k tóry nie umia ł sobie pomyś l eć szczęśc ia bez wido-

Page 40: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

74

w i s k i uroczys tośc i . — A jak się rzekło i wie lka k a r a ma w sobie ty le u roczys tego ! . . .

8.

Poczuc ie winy, zobowiązania osobis tego - by podjąć nić naszego b a d a n i a — wywodz i , j ak widzie­l iśmy, początek swój z na j s ta rszego i na jp ierwotnie j ­szego, jaki istnieje, s tosunku osób, s tosunku k u p c a i s p r z e d a w c y , wie rzyc ie la i dłużnika. Tu t a j wys tępo­w a ł a po r az p i e r w s z y osoba p rzec iw osobie, tu po r az p i e r w s z y m i e r z y ł a s i ę osoba osobą. Nie od­naleziono jeszcze t ak nizkiego s topnia cywil izacyi , gdz ieby ś l adów tego s tosunku nie dało się już zau­w a ż y ć . S tanowić ceny, odmierzać war tośc i , w y m y ś l a ć równoważn ik i , p r z e p r o w a d z a ć z a m i a n ę — wszys tko to w tak im stopniu za jmowało na jp ierwotnie jsze my­ślenie, ż e w p e w n e m znaczen iu było s a m e m m y ś ­l en iem. Tu w y h o d o w a ł się na j s t a r szy rodza j bys t rośc i umys łowe j , t uby można również u p a t r y w a ć p i e r w s z y zawiązek ludzkiej dumy, poczuc ia pierw­szeńs twa w s tosunku do r e sz ty zwierząt . Może nie­miecki w y r a z »Mensch« (manas) w y r a ż a jeszcze coś z t e g o samopoczuc ia : cz łowiek określa ł siebie, j ako istotę, k tóra odmie rza war tośc i , ocenia i mie rzy j ako »oceniające war to śc i zwierzę samo w sobie«. K u p n o i sprzedaż , z s w e m i psycho log icznemi p rzy-należnościami , są s t a r sze n a w e t od począ tków wszel­k ich spo łecznych form o rgan i zacy jnych i związków. Z z a c z ą t k o w y c h racze j form p r a w a osobowego p r z e ­n i o s ł o s i ę dopiero kiełkujące poczucie wymiany ,

75

u m o w y , długu, p r a w a , zobowiązania , w y r ó w n a n i a na na jg rubsze i na jp ierwotnie jsze kompleksy spo łeczne (w ich s tosunku do podobnych kompleksów) , w r a z z p r z y z w y c z a j e n i e m p o r ó w n y w a n i a , mierzenia , obli­czan ia m o c y mocą. Oko p rzys tosowa ło się już do tej pe r spek tywy . I z ową n iezdarną k o n s e k w e n c j ą , wła ­śc iwą ociężałemu, lecz później n i eub łagan ie w t y m s a m y m kierunku toczącemu się dalej myś len iu d a w ­niejszej ludzkości , doszło się n iebawem, z pomocą wielkiego uogólnienia do tego, że »każda rzecz ma swą cenę ; w s z y s t k o może być odpłacone« . Jes t t o na j s t a r szy i na jna iwnie j szy m o r a l n y kanon » s p r a -wi e d li w o ś c i«, początek wszelkiej »dobroduszno-ści«, wszelkie j »słuszności«, wszelkiej »dobrej woli«, wszelkie j »objektywności« na ziemi. Sprawied l iwośc ią na t ym p i e r w s z y m szczeblu jes t dobra wo la poś ród mnie j więce j równie możnych , pos t ępowan ie ku wza­j e m n e m u zadowolen iu , »porozumieniu się« z n o w u drogą w y r ó w n a n i a — a w s tosunku do mnie j moż­nych , z m u s z e n i e ich d o w y r ó w n a n i a pomiędzy sobą.

9.

Jeżel i ciągle będz iemy mie rzyć mia rą cza sów p i e rwo tnych (które zresztą istnieją w k a ż d y m czasie, lub znów są możl iwe) : to i społeczność stoi do s w y c h cz łonków w tym w a ż n y m z a s a d n i c z y m s tosunku wie­rzycie la do dłużnika. Żyje się w ś r ó d społeczności , ko rzys ta się z dobrodzie js tw z niej w y p ł y w a j ą c y c h

Page 41: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

76

(och, co za korzyśc i ! n i edocen iamy ich dziś czasami), mieszka się pod opieką i ochroną, spokojnie i ufnie, bez troski o p e w n e szkody i n ieprzyjaźności , na które w y s t a w i o n y jes t cz łowiek obcy, »wyję ty z pod p r a w a pokoju« — Niemiec z rozumie co Elend, elend pier­wotn ie ma oznaczać —, j ak się cz łowiek ze w z g l ę d u na te uszczerbki i wrogośc i gminie zap rzeda ł i zobo­wiązał . Cóż s tanie się w p r z e c i w n y m r a z i e ? Gromada , wierzycie l oszukany, znajdzie sobie w mia rę swe j m o c y zapła tę , m o ż n a l iczyć na to. Chodzi t u najmniej o bezpośrednią szkodę, którą szkodnik wy­rządził . Pomi ja jąc ją, jes t p rzes t ępca p rzedewszys t -k iem »zdra jcą« , ł a m i ą c y m u m o w ę i s łowo w o b e c c a ł o ś c i , w s tosunku do wszys tk i ch dóbr i p r zy ­jemnośc i wspó łżyc i a , w k tó rych aż do tej p o r y uczes tn iczył . P r z e s t ę p c a jes t dłużnikiem, k tó ry uży­czonych mu korzyśc i i powzią tków nietylko nie sp łaca z powro tem, lecz j e szcze t a r g a się na s w e g o wie­rzycie la . D la t ego t r ac i odtąd, j ak s łuszna, n ie ty lko wszys tk ie te dobra i korzyśc i , lecz j e szcze p rzywie ­dzie m u się n a pamięć , j a k s i ę m a r z e c z z t e m i r z e c z a m i . Gn iew p o s z k o d o w a n e g o wierzyciela , spo­łeczności , p r z y w r a c a d łużn ika do dzikiego, wy ję t ego z pod p r a w a s tanu, p r z e d k t ó r y m był do tąd ch ro ­n iony: o d p y c h a go od siebie. I oto wolno u ż y w a ć wzg lędem niego wsze lk iego rodzaju srogości . »Kara« na t y m stopniu uobycza jen ia to popros tu obraz, mi-mus n o r m a l n e g o p o s t ę p o w a n i a ze zn ienawidzonym, rozbro jonym, oba lonym wrog iem, k tó ry pos t r ada ł nie­tylko p r a w o i opiekę, lecz i wsze lką łaskę, w ięc jes t to p r a w o wojenne i świę to zwyc ięs twa , Vae victis! najniemiłosierniejsze i n a j o k r u t n i e j s z e : — co wyjaś ­nia, że w o j n a s a m a (wliczając w o j e n n y kult ofiarni-

77

czy) użyczy ła wszys tk ich tych f o r m . pod k tóremi k a r a wys tępu je w historyi .

10.

W r a z z potężniejącą mocą społeczność przes ta je zbytnio w a ż y ć przes tępki jednostki , bo nie może ich już, w tej mie rze co dawnie j , u w a ż a ć za niebez­p ieczne i zag raża j ące ostaniu się całości . Z łoczyńcy nie »wyjmuje się z pod p r a w a pokoju«, ani nie ska­zuje na banicyę , ogólny- g n i e w nie śmie już j ak dawnie j do tego s topnia n i e p o h a m o w a n i e szukać so­bie na n im upustu, o w s z e m ca łość b ierze odtąd zło­czyńcę przezornie w obronę i opiekę, z w ł a s z c z a p rzed g n i e w e m bezpośrednio poszkodowanego . Kompromis z g n i e w e m najbliżej z łoczynem dotknię tych; usi łowa­nie, by skutki w y p a d k u og ran iczyć i zapobiedz szer­szemu lub n a w e t ogó lnemu mieszaniu się w s p r a w ę i zaniepokojeniu; s ta ran ia , by zna leźć r ó w n o w a ż n i k i i całą r zecz za ła twić (compositio) ; p r z e d e w s z y s t k i e m coraz dobitniej w y s t ę p u j ą c a chęć u w a ż a n i a każdego p r z e s t ę p s t w a z a o d p ł a c a l n e w j ak i emś znaczeniu, więc , p rzyna jmnie j d o p e w n e g o stopnia, i z o l o w a ­n i e od siebie p rze s t ępcy i j ego czynu : oto są cechy, k tóre coraz wyraźn ie j wyciska ją się na da l s zym rozwoju p r a w a ka rnego . W m i a r ę wz ros tu siły i u świadomien ia społeczności łagodnie je z a w s z e i p r a w o ka rne . K a ż d e osłabienie i g łębsze n iebezp ieczeńs two spo łeczeńs twa w y w o d z i na świa t ło s u r o w s z e tego p r a w a formy. »Wie­rzyciel« s t a w a ł się bardz ie j ludzki z a w s z e w miarę , g d y s t a w a ł się bogatszy . W k o ń c u s taje się n a w e t

Page 42: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

78

miarą j ego b o g a c t w a ilość szkód, k tó re w y t r z y m a ć może, nie wie le c ierpiąc na tem. Można w y o b r a z i ć sobie w społeczeńs twie ś w i a d o m o ś ć m o c y , p r zy które jby mogło sobie ono pozwol ić na najdostojniej ­szy zbytek, na jak i j e s tać , — puśc ić b e z k a r n i e szkodnika. »Cóż mnie obchodzą właśc iwie moje pa-sorzyty? — mogłoby rzec w ó w c z a s . — Niechże sobie żyją i tyją : na tom dość j eszcze silne !« . . . Spra­wied l iwość , k tóra z a c z y n a t em, że »wszys tko jes t odp łaca lne , wszys tko mus i być odp łacone« , kończy pa t rzen iem przez pa lce i puszczan i em n iewypłaca l ­n e m u płazem, — kończy, j ak wsze lka dobra rzecz na ziemi, z n i e s i e n i e m s i e b i e s a m e j . — Wiadomo , j ak piękną zwie siebie n a z w ą to zniesienie się spra­wied l iwośc i : ł a s k ą . Pozosta je ona, rozumie się s a m o przez się, p rzywi le jem mocnie jszego, właśc iwie j jesz­cze, j ego »pozaprawiem«.

1 1 .

T e r a z s łowo ce lem sprzec iwien ia się n i e d a w n o podję tym us i łowaniom szukan ia począ tku sprawiedl i ­wośc i na zupełnie innym gruncie , mianowic ie na gruncie , k tó rym jest ressentiment. P s y c h o l o g o m naj ­p ie rw powiem do ucha, p rzypuszcza jąc , że mieliby ochotę zbadać raz samą u razę zblizka : rośl ina ta kwi tnie te raz najpiękniej w ś r ó d a n a r c h i s t ó w i anty­semitów, zresztą tak, j ak z a w s z e kwit ła , w ukryciu , fiołkowi podobna, acz z innym z a p a c h e m . A jak z po­dobnego koniecznie podobne p o w s t a ć musi , tak też nie zdziwi nikogo, że właśn ie znów z takich kół, j ak

79

to już częściej b y w a ł o — porówna j str. 4 5 , — w y ­chodzą us i łowania uświęcen ia zems ty pod n a z w ą sprawiedl iwości , j ak g d y b y sp rawied l iwość by ł a ty lko w g runc ie rzeczy da l szym rozwojem uczuc ia obrazy .— A w r a z z zemstą p r agn i e się wyn ie ść do czci wszys tk ie wogó le r e a k t y w n e uczucia . T e m os ta tn iem j a b y m się najmniej zgorszył . W s tosunku do ca łego biologicz­nego p rob lematu (ze w z g l ę d u na k tó ry war tośc i t ych uczuć dotąd niedoceniano), u w a ż a ł b y m to n a w e t za z a s ł u g ę . Z w r a c a m tylko u w a g ę n a okol iczność, ż e to z s a m e g o już d u c h a owego ressentiment w y r a s t a ten n o w y odcień naukowe j sprawiedl iwośc i (na ko rzyść nienawiści , zazdrości , nieżyczl iwości , podej rz l iwośc i , pamię tan ia runcune, zemsty) . Ta » n a u k o w a s łuszność« zaś us ta je na tychmias t i us tępuje mie jsca a k c e n t o m śmier te lnej wrogośc i i uprzedzenia , skoro ty lko cho­dzi o inną g rupę uczuć , mających , zda mi się, j e szcze da leko wyższą wa r to ść biologiczną, niż o w e o d p o r n e , a s tąd t em bardziej zas ługu jących , by je n a u k o w o i w y s o k o cenić. Mam n a myśl i w ł a ś c i w e c z y n n e uczucia , j ak żądza władzy , chc iwość i im podobne . (E. D u h r i n g a »War to ść ż y c i a « ; » K u r s filozofii« ; w grunc ie r zeczy wszędzie). Ty le p rzec iw t endency i tej wogóle . Co się j e d n a k tyczy poszczegó lnego zda­nia Duhr inga , że o jczyzny sp rawied l iwośc i s z u k a ć na leży na g runc ie uczuc ia odpornego, to t r zeba mu , dla miłości p r a w d y , szors tkiem o d w r ó c e n i e m inną p rzec iws tawić p r a w d ę : o s t a t n i m g run tem, k tó ry d u c h sprawied l iwośc i zdobyć może, jes t g r u n t uczu­cia r e a k t y w n e g o ! Jeśl i się r zeczywiśc ie zdarzy , że sp rawied l iwy cz łowiek s p r a w i e d l i w y m zostanie n a w e t w z g l ę d e m s w y c h szkodników (a nietylko z imnym, u m i a r k o w a n y m , obcym, o b o j ę t n y m : być sprawiedl i -

Page 43: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

8o

w y m jest z a w s z e p o z y t y w n e m z a c h o w a n i e m się), jeśli się n a w e t pod n a w a ł e m osobistej obrazy, szy­ders twa , podej rzenia nie zmąci wysoka , czysta , równie głęboko jak łagodnie p a t r z ą c a p rzedmio towość spra­wiedl iwego, s ą d z ą c e g o oka, w takim raz ie jes t to część doskonałości i na jwyższego mis t r zos twa na ziemi, a n a w e t coś, czego tu roz t ropnie jes t nie ocze­k iwać , w co w k a ż d y m raz ie nie na leży w i e r z y ć zbyt ła two. Niewątpl iwa, że ś rednio n a w e t osobom na juczc iwszym w y s t a r c z a d robna zaczepka , złośliwość, i n synuacya , by w p ę d z i ć im k r e w w oczy, a w y p ę ­dzić z oczu wszelkie poczuc ie s łuszności . Czynny, napada jący , napas tu j ący człowiek stoi z a w s z e sto k r o k ó w bliżej sprawiedl iwości , niż odporny . Nie jest bowiem w c a l e zmuszony , w sposób, j ak to czynny człowiek czyni, czynić musi , do fa ł szywego, uprze­dzonego ocenian ia s w e g o przedmiotu . Rzeczywiś ­cie d la tego cz łowiek n a p a d a j ą c y j ako silniejszy, od-ważniejszy, dostojniejszy miał za wszys tk i ch cza sów i s w o b o d n i e j s z e oko i c z y s t s z e sumie­nie. N a o d w r ó t z g a d n ą ć już ła two, kto wogó le ma na sumieniu wyna lez ien ie »nieczystego sumienia« — człowiek o p a n o w a n y przez ressent iment ! W końcu roze j rzy jmy się w dz ie jach : w jakie j sferze wogó le dotąd s p r a w o w a n i e p r a w a , j ak też w ł a ś c i w a po t rzeba p r a w a czu ły się u siebie? Czyżby w sferze cz łowieka odpornego ? W c a l e n i e : racze j w sferze czynnego , silnego, spontan icznego , napada jącego . Niech padn ie s łowo ku zmar twien iu pomienionego ag i t a to ra (który s a m raz to o sobie z łożył zeznanie : »nauka zemsty p rzewi ja ła się j ak c z e r w o n a nić sprawied l iwośc i przez wszys tk ie moje p r a c e i usi łowania«). Otóż ze s t anowiska h i s to rycznego p r a w o na ziemi p r z e d s t a w i a w a l k ę

81

właśn ie p r z e c i w o d p o r n y m uczuciom, wojnę , wy­daną im ze s t rony c z y n n y c h i n a p a d a j ą c y c h potęg, które swe j siły u ż y w a ł y po części na to, by po­w s t r z y m a ć wybuja łość odpornego pa tosu i n a k a z a ć mu m i a r ę i w y m u s i ć pogodzenie . Wszędzie , gdzie dzieje się i u t r zymuje sprawiedl iwość , w i d a ć silniej­szą m o c , k tóra w s tosunku do niżej od niej sto­j ą c y c h , s ł abszych (czy to g r u p , czy jednos tek) , szuka środków, by bezmyś ln ie sza le jącemu ressenti­ment k r e s położyć, już to wydz ie ra jąc p rzedmio t te­goż ressentiment z rąk zemsty, już to w zas tęps twie zems ty ze swej s t rony wyda jąc b i twę w r o g o m po­koju i porządku, już to wyna jdu jąc w y r ó w n a n i a , pro­ponując, okol icznościowo narzuca jąc , już to podno­sząc p e w n e równoważn ik i uszkodzeń do normy , do której odtąd r az na z a w s z e ressentiment s tosować się musi . Najbardzie j j ednak rozs t rzyga jącą rzeczą, którą na jwyższa w ł a d z a w y w i e r a i p r z e p r o w a d z a p rzec iw p r z e m o c y uczuc ia odporu i u r a z y — czyni to zawsze skoro tylko jest dość si lna ku t emu —, jest t o nadan ie p r a w a , r o z k a z o d a w c z e wyjawienie , co wogó le w jej oczach uchodzić ma za pozwolone, za sprawied l iwe , a co za wzbronione , za n iespra­wiedl iwe. T r a k t u j ą c po nadan iu p r a w a wykroczen i a i p rzes tępki jednostek, j ak też c a ł y c h grup , j ako ta rgn ięc ie się na p r a w o i bunt p rzec iw na jwyższe j władzy , o d w r a c a ona uczuc ie pod leg łych sobie od najbliższej takimi w y s t ę p k a m i wyrządzone j szkody i osiąga w ten sposób odwro tność tego, czego chce zemsta , zna jąca j edyn ie i uzna jąca tylko punkt wi­dzenia poszkodowanego —: odtąd ćwiczy się oko w co­r az b e z o s o b i s t s z e j ocenie c z y n u , n a w e t oko p o s z k o d o w a n e g o (aczkolwiek to na s a m y m ostatku,

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 6

Page 44: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

82

j ak wyże j zauważono) . — W e d l e tego »prawo« i »bez-prawie« istnieją dopiero od n a d a n i a p r a w a ( a nie, j ak chce Dühring, od aktu urazy) . Mówić o »prawie« i »bezprawiu« s a m y c h w s o b i e n i ema żadnego sensu. Na tura ln ie nie m o ż e urażenie , pogwałcen ie , z łupienie, zniszczenie s a m o w s o b i e być c z e m ś »bezprawnem«, o ile życie funkcyonuje e s e n c y o -n a l n i e , t o j es t raniąco, gwa łcąco , łupieżczo, nisz­cząco w s w y c h zasadn iczych funkcyach i nie da się w c a l e pomyś leć bez tego cha rak t e ru . T r z e b a w y z n a ć jeszcze coś c i e k a w s z e g o : że z n a j w y ż s z e g o biolo­g icznego s t anowiska s t any p r a w n e mogą być z a w s z e tylko s t a n a m i w y j ą t k o w y m i , j ako częśc iowe ogran iczen ia właśc iwe j , dążącej do m o c y woli ży­ciowej i podporządkowan ie sobie jej w s p ó l n y c h ce­lów jako poszczegó lnych ś rodków, to jes t j ako środ­k ó w d o s tworzen ia w i ę k s z y c h jednośc i mocy . P o r z ą d e k p r a w n y , p o m y ś l a n y s amowładczo i ogólnie, nie j ako ś rodek w w a l c e kompleksów mocy, lecz jako ś rodek p r z e c i w wszelkie j w a l c e wogóle , nie­jako wed le komuni s tycznego szablonu Dühr inga , że k a ż d a wola w inna każdą wolę za r ó w n ą uważać , by łby z a s a d ą w r o g ą ż y c i u , bu rzyc ie l em i roz­p rzężen iem człowieka, z a m a c h e m na p rzysz łość czło­wieka, znak iem znużenia , u k r a d k o w y m p r z e s m y k i e m do nicości . —

12.

Tu jeszcze s łowo o początku i celu k a r y — d w a problematy , które rozdzielają się, lub rozdziel ić się

83

powinny . Niestety, zlepia się je zwyk le w jedno . Bo j akże postępują do tychczasowi genea logowie mora l ­nośc i w t y m w y p a d k u ? Naiwnie , j ak zwyk le postę­powali . Wyna jdu j ą j ak i ś «cel» w karze , n a p r z y k ł a d zems tę lub odstraszenie , umieszcza ją dobrodusznie ten cel u początku, j ako causa fiendi k a r y — i rzecz go­towa . Lecz «cel w prawie» p r z y d a ć się może his toryi p o w s t a w a n i a p r a w a dopiero n a s a m y m osta tku. C o więce j , n i ema d la ż a d n e g o rodzaju his toryi ważn ie j ­szego twie rdzen ia nad owo, k tóre z t ak im t r u d e m zdobyto, lecz k tóre też w i n n o s i ę b y ł o zdobyć, to jest , że p r z y c z y n a pows t an i a jakie jś r z e c z y i je j os ta teczna użyteczność , je j r zeczywis te zuży tkowan ie i wciągnięc ie w sys t em celów, odległe są od siebie o ca łe n iebo; że wszys tko , co jest, co j ak imko lwiek sposobem doszło do skutku, b y w a w y k ł a d a n e ciągle przez m o c odeń wyższą pod ką tem n o w y c h zamys­łów, n a n o w o z a g a r n i a n e , w n o w y pożytek prze­ksz ta łcane i k i e r o w a n e ; że wszys tko , co się dzieje w świec ie o rgan i cznym jes t p r z e m o ż e n i e m , o p a ­n o w a n i e m , a wszelkie z n ó w p rzemożen ie i opano­wanie n o w e m w y t ł u m a c z e n i e m i p r zys to sowan iem, przy k tó rem d o t y c h c z a s o w y »sens« i »cel« z koniecz­ności zac iemnić się lub zagasnąć musi . Choćby się nie w i e m jak dobrze pojęło p o ż y t e k j ak iegoś fizyo-logicznego o rganu (lub też ins ty tucyi p r a w n e j , oby­czaju spo łecznego , zwycza ju po l i tycznego , fo rmy w sz tukach lub w kulcie religijnym), to j eszcze tem s a m e m nie pojęl iśmy nic co do jego pows tan ia . Być może, że będzie to s t a r s zym uszom brzmieć n iewy­godnie i n ieprzyjemnie , g d y ż zdawien d a w n a ustali ło się mniemanie , że da j ący się w y k a z a ć cel, pożytecz­ność p e w n e j rzeczy, pewne j formy, p e w n e g o urzą-

6*

Page 45: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

84

dzenia t ł u m a c z y t akże powód ich powstan ia , że oko sporządzonem jest d o pa t rzenia , r ęka d o c h w y t a n i a . T a k też w y o b r a ż a n o sobie i ka rę , j ako wyna lez ioną d o karan ia . Lecz wszys tk ie cele , wszys tk ie poży­teczności s ą tylko o z n a k a m i tego, ż e żądza m o c y s ta ła się pan ią czegoś mnie j m o c n e g o i wyc i snę ła p rzez siebie na nich znaczen ie funkcyi. Cale dzieje jakie jkolwiek »rzeczy«, j ak iegokolwiek organu, jakie­gokolwiek zwycza ju mogą b y ć w ten sposób da l szym ciągiem ł a ń c u c h a znaków, ciągle n o w y c h t ł umaczeń i p rzys tosowań , k tó rych s a m e p r z y c z y n y nie muszą z n a j d o w a ć się między sobą w związku p rzyczyno­wym, r acze j w p e w n e j mie rze p r z y p a d k o w o tylko po sobie nas tępują i zas tępują się. »Rozwój« jakie jś rze­czy, j ak i egoś zwycza ju , j ak iegoś o r g a n u byna jmnie j nie jes t w t en sposób pos tępem (progressus) ku pew­nemu celowi, ani też log icznym i na jkró tszym, z na j ­mnie j szym n a k ł a d e m sił i kosz tów os iągn ionym po­s t ępem, — jeno kole jnem nas t ęps twem głębiej lub płyciej odbywa jących się, mniej lub więce j wza jem­nie n ieza leżnych, o d g r y w a j ą c y c h się w niej p rocesów p r z e m a g a n i a , z doda tk iem oporu s t o sowanego w ka­ż d y m wypadku , us i łowań zmian formy w celu obrony i reakcyi , i w y n i k ó w u d a n y c h p rzec iwdz ia łań . F o r m a jest zmienna , »sens« zaś bardz ie j jeszcze . N a w e t w e w n ą t r z k a ż d e g o oddz ie lnego o rgan i zmu nie dzieje się inacze j . Z k a ż d y m is to tnym wzros t em całości zmienia się też » sens« poszczegó lnych o rganów. W p e w n e j mierze częśc iowe ich zan ikan ie , ich l iczebne zmniejszanie się (naprzykład p rzez niszczenie cz łonków pośrednich) m o ż e być znak iem wzras ta jące j siły i doskonałości . Chc ia ł em rzec : t akże częśc iowe b e z u ż y t e c z n i e n i e , n iedołężnienie i zwyrodnian ie ,

85

za t r acan i e się sensu i celowości , kró tko śmie rć na­leżą do w a r u n k ó w rzeczywis t ego postępu, k tó ry j a w i się z awsze w postac i woli i d rogi ku w i ę k s z e j m o c y i z awsze os iągany b y w a kosz tem l icznych mnie j szych mocy. Wie lkość »postępu« m i e r z y s i ę n a w e t ilością tego, co mu musia ło być poświęconem. Ludzkość , j ako m a s a p o ś w i ę c o n a udan iu się j e d n e g o s i l n i e j s z e g o species cz łowieka — toby był po­s tęp . . . Podnoszę ten za sadn iczy p u n k t pa t rzen ia h is torycznej metodyki t embardz ie j , że zachodz i d rogę właśn ie p a n u j ą c e m u ins tynktowi i s m a k o w i czasu, k tó ryby racze j zgodził się jeszcze z bezwzg lędną przypadkowośc ią , n a w e t z m e c h a n i c z n ą bezmyś lnoś ­cią wszys tk iego , co się dzieje, niż z teoryą o d g r y w a ­jące j się w e wszys tk i em, c o się dzie je , ż ą d z y m o c y . D e m o k r a t y c z n a i d y o s y n k r a z y a d o wszyst ­kiego, co panu je i c h c e p a n o w a ć , w s p ó ł c z e s n y m i z -a r c h i z m (aby s tworzyć złe s łowo na złą rzecz) p rzemieni ł i p rzebra ł się s topniowo w ten sposób d u c h o w o i na jbardz ie j d u c h o w o , że dzisiaj k rok za k rok iem wc i ska się, ś m i e się wc i skać p r a w i e w naj­su rowsze , pozorn ie na jbardz ie j p rzedmio towe umie­jętności . Co więcej , zdaje mi się, że stał się już pa­nem całej fizyologii i nauk i o życiu, ku jej szkodzie, j ak się samo przez się rozumie , u k r a d ł s z y jej pojęcie zasadnicze , pojęcie w ł a ś c i w e j a k t y w n o ś c i . W z a -m i a n pod nac i sk iem owe j idyosynkrazy i w y s u w a się na czoło »przys tosowanie« , to znaczy a k t y w n o ś ć dru­giego rzędu, czys t a r e a k t y w n o ś ć . N a w e t życie s a m o określono jako zawsze ce lowe w e w n ę t r z n e »przysto­s o w y w a n i e « do z e w n ę t r z n y c h okoliczności (Herber t Spencer) . W ten sposób j e d n a k zaniepoznaje się istotę życia, je j ż ą d z ę m o c y . W ten sposób przeocza

Page 46: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

86

się zasadn icze p i e rwszeńs two , j ak ie posiadają sponta­niczne, zaczepne , napas tn icze , w y k ł a d a j ą c e i kieru­j ące w sposób n o w y kszta ł tu jące siły, k tó rych dzia­łanie dopiero s p r o w a d z a »przys tosowanie« . W ten sposób z a p r z e c z o n o w organ izmie n a w e t w ł a d c z e j roli n a j w y ż s z y c h funkcyonaryuszów, w k tó rych wola ż y c i o w a objawia się czynnie i kszta ł tująco. Przy­p o m n i j m y sobie, co z a r z u c a ł H u x l e y Spence rowi — jego »nihilizm adminis t racy jny« . Lecz chodzi tu jesz­cze o coś w i ę c e j , niż o »adminis t rowanie« . . .

13.

— Aby więc wróc ić do przedmiotu , to jest do k a r y , na leży w niej roz różn iać dwie r z e c z y : na j ­p i e rw to, co jes t w niej wzg lędn ie t r w a ł e , z w y c z a j , akt , »d ramat« , p e w n ą srogą kole jność pos tępowania , z d rug ie j s t rony to, co w niej zmienne, sens, cel, oczekiwanie , k tóre się ł ączy z w y k o n a n i e m takiego pos tępowania . P rzy t em p rzypuszczamy , tylko per ana-logiam, wed le w y ł u s z c z o n e g o właśn ie zasadn iczego punktu widzenia h i s to ryczne j metodyki , że p rocedu ra s a m a będzie c z e m ś s ta rszem, wcześnie j szem, niż jej zuży tkowan ie d o k a r y , ż e dopie ro w ł o ż o n o j ą w p r o c e d u r ę i podsunię to j ako tej p r o c e d u r y t łuma­czenie (dawno is tn ie jącej , lecz inaczej używanej) , s ł owem rzecz n i e t ak się ma, j ak nas i na iwni ge-nea logowie mora lnośc i i p r a w a dotąd przypuszcza l i , mn iema jąc w s z y s c y razem, ż e p r o c e d u r ę w y n a l e ­z i o n o dla celu kary , t ak j a k sobie n i egdyś wyobra ­żano r ę k ę wyna lez ioną ce lem chwytan ia . Co się t yczy

87

o w e g o d rug iego p ie rwias tku w karze , zmiennego , je j »sensu«, to w późn ie j szym stanie ku l tu ry (nap rzyk ład w E u r o p i e dzisiejszej) pojęcie »kara« n ie p r z e d s t a w i a fak tycznie wca le już j e d n e g o sensu, lecz ca łą syn­tezę »sensów«. D o t y c h c z a s o w e dzieje k a r y wogóle , dzieje je j w y z y s k i w a n i a do na j różn ie j szych celów, krystal izują się osta tecznie w p e w i e m rodza j jedności , t rudno rozpuszcza lne j , t rudne j do ana l izowania i , co podnieść trzeba, n i e d a j ą c e j s i ę w c a l e z d e f i ­n i o w a ć . ( N i e m o ż l i w ą jes t dziś rzeczą powie­dzieć dokładnie , d l a c z e g o właśc iwie się ka rze . Wszys tk i e pojęcia, w k tó rych się ca ły p r o c e s semio-tycznie s t reszcza, uchyla ją się od definicyi. Definio­w a ć daje się ty lko to, co nie ma ż a d n y c h dziejów). Na tomias t w p e w n e m wcześn ie j szem s t a d y u m oka­zuje się j eszcze o w a syn teza »sensów« bardz ie j roz­wiązalną, a t akże bardziej zmienną. Można z a u w a ż y ć jeszcze, j ak w k a ż d y m poszczegó lnym p r z y p a d k u p ie rwias tk i syn tezy zmieniają swoją w a r t o ś c i o w o ś ć i w e d l e tego inaczej się porządkują, t ak że raz ten, to z n ó w ów p ie rwias tek kosz tem pozos ta łych wybi ja się na czoło i ton nadaje , a n a w e t w p e w n y c h ra ­zach j eden p ie rwias tek (może cel odst raszenia) zdaje się znosić całą r e sz tę sk ładników. A b y dać p rzyna j ­mnie j wyobrażen ie , j ak n i epewnym, j ak nas tępczym, j a k p r z y p a d k o w y m jes t »sens« k a r y i j ak j edna i ta s a m a p r o c e d u r a ze w z g l ę d u na zasadn iczo różne za­m y s ł y może być różnie zuży tkowana , w y t ł u m a c z o n a , p rzykro jona , n i echa j pos łuży tu schemat , do k tórego doszedłem na pods t awie m a ł e g o s tosunkowo i przy­p a d k o w e g o ma te rya łu . K a r a j ako unieszkodl iwienie , j a k o przeszkodzenie da l szemu szkodzeniu. K a r a j ako odp łacen ie p o s z k o d o w a n e m u szkody , w jakie jbądź

Page 47: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

88

14.

Lis ta ta jes t n iewątp l iwie n iezupe łna ; k a r a jes t j a w n i e p r z e ł a d o w a n a pożytecznośc iami wsze lk iego ro-

89

dzaju. T e m snadnie j odjąć jej m o ż n a uży teczność d o ­m n i e m a n ą , k tóra w same j r z e c z y uchodzi w świa­domości ludowej za istotną. W i a r a w karę , chwie j ąca się dziś z l i cznych powodów, znajduje właśn ie w niej z a w s z e jeszcze najsilniejszą swą podporę . K a r a po­s iadać m a t ę własność , ż e w z b u d z a p o c z u c i e w i n y w winnym, szuka się w niej w ł a ś c i w e g o instrumen-tum owe j d u c h o w e j reakcy i , k tó ra zwie się »nie-czys tem sumieniem«, » w y r z u t e m sumienia« . Lecz tem s a m e m w y k r a c z a się n a w e t ze wzg lędu na dziś jesz­cze p rzec iw rzeczywis tośc i i psychologii , a cóż do­piero ze względu na na jd łuższe dzieje człowieka, j ego pradzie je! P r a w d z i w y w y r z u t sumien ia jes t właś ­n ie wś ród zbrodn ia rzy i s k a z a ń c ó w c z e m ś niezmiernie rzadk iem. Więzienia , d o m y p o p r a w y n i e s ą wylę ­garnią, w której ta species toczącego r o b a k a najchęt­niej się udaje . W t em zgadzają się w s z y s c y sumienn i pos t rzegacze , k tórzy w l icznych w y p a d k a c h sąd tego rodza ju dość n iechętn ie i p r z e c i w w ł a s n y m wyda j ą życzeniom. Naogó ł l i cząc , k a r a ha r tu je i os tudza ; koncen t ru je ; zaos t rza poczuc ie osamotn ien ia ; w z m a c ­nia siłę oporu. Jeśli się zdarzy, że z łamie ene rg ię i w y w o ł a nędzne ukorzenie i poniżenie się, to w y p a ­dek taki jes t bezsprzeczn ie jeszcze mniej pokrzepia­jący, niż ś rednie dzia łanie ka ry , k tóre cha rak t e ryzu j e sucha , p o n u r a p o w a g a . G d y zaś pomyś l imy j e szcze

0 o w y c h tys iącoleciach p r z e d dziejami cz łowieka , to śmiało m o ż e m y w y d a ć sąd, że właśn ie k a r a na j ­bardziej p o w s t r z y m a ł a rozwój poczuc ia winy, — przynajmnie j w s tosunku do ofiar, na k tó rych sobie p rzemoc k a r z ą c a szuka ła upus tu . Nie w a ż m y miano­wicie lekce tego, j ak da lece w ła śn i e w idok s ą d o w y c h i w y k o n a w c z y c h p r o c e d u r p r z e s z k a d z a p r z e s t ę p c y

formie (także w u c z u c i o w e m wynagrodzeniu) . K a r a j ako izo lowanie zak łócen ia r ó w n o w a g i , by zapobiedz rozszerzen iu się zakłócenia . K a r a j ako w p a j a n i e s tra­chu przed tymi, k tó rzy ka rę wyznacza j ą i wykony­wają. K a r a j a k o rodzaj w y r ó w n a n i a za t e korzyści , k tó rych p rzes t ępca do tychczas u ż y w a ł (naprzykład jeśli się go u ż y w a j ako niewolnika w kopalniach). K a r a j ako wyłączen ie p i e rw ia s tka z w y r o d n i a ł e g o (względnie całej gałęzi , j ak w e d l e p r a w a chińskiego, w ięc j ako ś rodek do u t r zyman ia czystości r a s y i utrzy-m a n i a tęgośc i typu społecznego). K a r a j ako uroczy­stość, to jes t j ako p o g w a ł c e n i e i w y s z y d z e n i e obalo­nego nakon iec wroga . K a r a j ako w y r a b i a n i e pamięci , czy to temu, k tóry k a r ę ponosi — tak z w a n a »po-p r a w a « , czy to ś w i a d k o m egzekucyi . K a r a j ako ho-no ra ryum, zas t rzeżone ze s t rony władzy , k tóra chroni z łoczyńcę p r z e d r o z p a s a n i e m zemsty . K a r a j ako kom­promis z n a t u r a l n y m s t anem zemsty , o ile ten ostatni u t r zymuje się dzięki m o ż n y m rodom i o ile one rosz­czą sobie doń przywile je . K a r a j ako wypowiedzen ie w o j n y i ś rodek w o j e n n y p r z e c i w w r o g o w i pokoju, p r a w a , porządku, zwie rzchnośc i , wrogowi , k tó rego zwa lcza się ś rodkami, j ak ie wo jna właśn ie daje w ręce , j ako n iebezpiecznego dla społeczności , j ako ł amiącego umowę , tyczącą się z a w a r o w a ń tejże społeczności , j ako buntownika , zd ra jcę i pokojołomcę.

Page 48: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

90

o d c z u w a ć czyn swój , sposób s w e g o dz ia łan ia j a k o p o g a r d y g o d n y s a m w s o b i e . Widz i o n bowiem zupe łn ie ten sam sposób dzia łania spe łn iany w służ­bie sprawiedl iwośc i , i n a z y w a n y w ó w c z a s dobrym, z czys tem sumieniem s p e ł n i a n y : więc szpiegostwo, podejście , p rzekups two , za s t awian ie sideł, całą fran-towską i s zczwaną sz tukę po l icyan tów i oskarżyciel i , nas t ępn ie zasadn icze , n a w e t afektem nie uniewin­n ione grabienie , pogwałcen ie , lżenie, więzienie, tortu­rowan ie , mordowan ie , t ak j a k się w r ó ż n y c h rodza­j a c h k a r y przebijają, — wszys tko to więc j ako czyn­ności w c a l e p rzez sędziów nie n a p i ę t n o w a n e pogardą, ani potępione s a m e w s o b i e , lecz tylko w pew­n y m względz ie i p e w n e m zuży tkowaniu . "Nieczys te sumienie«, ten na jbardz ie j n i e s amo w i ty i za jmujący k w i a t nasze j ziemskiej rośl inności , n i e w y r ó s ł n a t y m gruncie . W rzeczywis tośc i p rzez na jd łuższy ok re s c z a s u n a w e t w świadomośc i sądzących , k a r z ą c y c h nie istniało n i c , coby w y r a ż a ł o , że się ma do czynie­nia z »winnym«. Ty lko ze szkodnikiem, z nieodpowie­dzialną częścią p rzeznaczenia . I n a w e t ten, na k tórego później s p a d a ł a kara , z n o w u j ako część przeznacze­nia, nie d o z n a w a ł p r z y t e m żadne j innej »wewnę t rzne j ka tuszy« , j a k k iedy nastąpi ło coś nieobliczalnego, ja­kiś s t r a szny w y p a d e k w naturze , obe rwan ie się miaż­dżące j skały, p rzec iw c z e m u na n ic wsze lka walka .

15.

Uświadomi ło się to r az w sposób n iebezpieczny Spinozie (ku zmar twien iu jego w y k ł a d a c z y , k tórzy

91

porządnie się wysilają, by go w tem mie jscu n ie ro­z u m i e ć , nap rzyk ład K u n o F i s c h e r ) , g d y p e w n e g o popołudnia , kto wie, o j ak ie oc iera jąc się wspomnie ­nie, za ję ty był py tan iem, co j e m u s a m e m u właśc iwie pozos ta ło z s ł a w n e g o morsus conscientiae — , j emu, k tó ry dobro i zło w y g n a ł między uro jenia ludzkie i gn iewnie bronił czci s w e g o »wolnego« B o g a prze­c iw bluźniercom, u t r zymującym, że B ó g czyn i wszys tko sub ratione boni (»lecz toby znaczy ło p o d d a w a ć Boga p rzeznaczen iu i by łoby zais te na jwiększą z wszyst­kich n iedorzeczności« — ) . Świa t cofnął się z n o w u dla Spinozy do s tanu owej niewinności , w które j spo­c z y w a ł p rzed wyna lez ien iem n ieczys tego sumien ia : cóż z a t e m pozosta ło z morsus conscientiae ? »Przeci-w ień s tw o gaudium, r zek ł sobie wkońcu, —• smutek , po łączony z w y o b r a ż e n i e m r z e c z y minionej , k tó ra w y p a d ł a p r zec iw wsze lk iemu oczekiwaniu« . Eth. III. propos. XVIII , schol. I . II. N i e i n a c z e j n i ż S p i ­n o z a przez c iąg tysiącoleci odczuwal i popełn ione »przes tęps two« z łoczyńcy, k tó rych k a r a dos ięg ła : »coś tu w b r e w p rzypuszczen iom poszło źle«, a n i e : »tego nie powin i enem był czynić«. P o d d a w a l i się ka rze , j a k się podda je cz łowiek chorobie, n ieszczęściu lub śmierc i , z t y m o d w a ż n y m fata l izmem bez buntu, dzięki k tó remu n a p r z y k ł a d dziś j e szcze R o s y a n i e w szafowaniu życ iem w y ż e j stoją od nas , mieszkań­ców Zachodu . Jeśl i i s tn ia ła w ó w c z a s k r y t y k a czynu , to czyn p o d d a w a ł a k r y t y c e roz t ropność . Bez wątpienia , m u s i m y szukać w ł a ś c i w e g o s k u t k u k a r y p rzede-wszys tk i em w zaos t rzeniu rozt ropności , w p rzed łuże ­niu pamięci , w woli p r z y s t ę p o w a n i a n a d a l do dz ie ła ostrożniej , nieufniej, ta jemniej , w zrozumieniu, że d la wielu r zeczy jes t się r a z na z a w s z e za s ł a b y m ,

Page 49: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

92

w p e w n e m polepszeniu samooceny . Co naogó ł osiąg­nąć m o ż n a przez karę , w cz łowieku i zwierzęciu , to zmożenie obawy, zaos t rzenie rozsądku, opanowan ie żądz. W ten sposób k a r a o b ł a s k a w i a człowieka, nie czyni go j e d n a k »lepszym«, — m o ż n a b y z więk-szem p r a w e m jeszcze twierdzić coś p rzec iwnego . (»Każdy m ą d r y po szkodzie«, m ó w i lud: o ile szkoda czyni m ą d r y m , o tyle i z łym. Na szczęście czyni dość częs to głupim).

16.

W t e m tu mie jscu n ie m o g ę uniknąć , by w ła s ­ne j moje j h ipotezie o począ tku »n ieczys tego sumie­n ia« nie dopomódz do p i e r w s z e g o t y m c z a s o w e g o w y j a w u : nie ł a t w o zdobyć dla niej posłuch, — c h c e by d ł u g o ją p r z e m y ś l a ć na j a w i e i we śnie. U w a ż a m n ieczys te sumienie za c iężkie chorzenie , w k tó re cz łowiek w p a ś ć mus ia ł pod nac i sk iem owej najbar­dziej zasadnicze j z p r zemian wszys tk ich , j ak ie wogó le p r z e ż y ł , — owe j p rzemiany , gdy zna laz ł się osta­tecznie z amkn ię tym w z a k ę t e m kole spo łeczeńs twa i pokoju . J a k zwie rzę tom w o d n y m , g d y zmuszone by ły a lbo s tać się zwie rzę tami lądowemi, a lbo zginąć, t ak s a m o działo się t y m pó łzwie rzom dziczy, p rzy­s t o s o w a n y m szczęś l iwie do wojny, w łóczęg i i p rzy­gód. Ins tynk ty ich nag le pozbawione zos ta ły wa r to śc i i »zawieszone«. Miały odtąd chodz ić na n o g a c h i »no-sić s a m e siebie«, S t rasz l iwe brzemię c iążyło na nich. Do na jp ros t szych za t rudn ień czu ły się n iezgrabne , b rak ło im i ch s t a r y c h po tym n o w y m n i eznanym

93

świecie p rzewodników, r egu lu j ących , n ie świadomie a pewn ie w iodących popędów. Zos ta ły og ran iczone do myślenia , wnioskowania , obliczania, kombinowa­nia p r z y c z y n i skutków, nieszczęśniki , og ran i czone do swe j »świadomości«, do s w e g o najbiednie jszego, na jzawodnie j szego o r g a n u ! Z d a j e mi się, że n igdy nie istniało na świecie podobne poczucie nędzy, takie o łowiane zniechęcenie . A n a d t o o w e s t a re i n s tynk ty nie p rzes t a ły odrazu s t awiać s w y c h w y m a g a ń ! T y l k o że t rudno i r z a d k o m o ż n a by ło czynić po ich woli. Naogół mus i a ły sobie s zukać n o w y c h i j a k b y pod­z i emnych zadowoleń . Wszys tk i e popędy, nie m o g ą c e w y ł a d o w a ć się n a zewnąt rz , z w r a c a j ą s i ę w e -w n ą t r z. Oto co n a z y w a m u w e w n ę t r z n i a n i e m cz łowieka ; t ak dopiero p r z y r a s t a do cz łowieka to, co się później j e g o »duszą« zowie . Cały świa t wnę t r zny , począ tkowo cienki, j a k b y wciśn ię ty m i ę d z y d w a na­skórki, rozrós ł się i wyrós ł , n a b r a ł głębi, szerzy, wy­sokości, w m i a r ę j ak z a t a m o w a n e m zos ta ło wy­ł a d o w y w a n i e się cz łowieka na zewnąt rz . O w e s t r a szne o b w a r o w a n i a , k tóremi o r g a n i z a c y a p a ń s t w o w a broni ła się p r zec iw d a w n y m ins tynktom wolności — k a r y p r zedewszys tk i em należą do t ych o b w a r o w a ń — , sprawi ły , że wszys tk ie o w e ins tynk ty s ta rego , wol­nego, koczowniczego cz łowieka zwróc i ły się ws tecz , p r z e c i w c z ł o w i e k o w i s a m e m u . W r o g o ś ć , okruc ieńs two, uc i echa z p rześ ladowania , z napadan ia , ze z m i a n y i zniszczenia — wszys tko to, z w r ó c o n e p rzec iw pos iadaczom takich ins tynktów, o t o począ­tek »nieczys tego sumienia« . Człowiek, k tó ry z b r a k u z e w n ę t r z n y c h w r o g ó w i oporów, w t łoczony w gnio­tącą c ieśń i p r a w i d ł o w o ś ć obyczaju, n iec ierp l iwie s a m siebie ta rga ł , p rześ ladował , kąsał , roz juszał i ka towa ł ,

Page 50: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

94

to o k r a ty swe j klatki ran iące się zwierzę, k tóre się c h c e »obłaskawić«, ten nędzarz , czujący b rak i tra­wiony tęsknotą za pustynią, k tóry z s a m e g o siebie w y d o b y w a ć sobie mus ia ł p rzygodę , mie jsce tor tury, puszczę n iepewną i niebezpieczną, ten szaleniec, ten s tęskniony i z rozpaczony więz ień stał się w y n a l a z c ą »nieczystego sumienia« . Od niego j e d n a k rozpoczęła się na jwiększa i na j s t raszn ie j sza n i e m o c , z której ludzkość po dziś dzień nie ozdrowia ła . Cz łowiek roz­c h o r o w a ł się n a c z ł o w i e k a , n a s i e b i e s a ­m e g o , wsku tek g w a ł t o w n e g o ode rwan ia się o d prze­szłości zwie rzęce j , wsku tek skoku i run ięc ia w n o w e położenie i w a r u n k i bytu, wsku t ek w y p o w i e d z e n i a w o j n y s t a rym ins tynktom, na k tó rych po lega ła dotąd j ego siła, uc i echa i s t rasz l iwość . D o d a j m y na tych­miast , że z drugiej s t rony w r a z z duszą zwierzęcą , zwraca jącą się p r zec iw same j sobie, s tającą po stro­nie p rzec iwne j sobie samej , zaszło na ziemi coś tak n o w e g o , g łębokiego , n i e s łychanego , z a g a d k o w e g o , b r z e m i e n n e g o w sprzeczność i p r z y s z ł o ś ć , że widok ziemi zmienił się zasadniczo . W same j rze­czy, t rzeba było bosk ich widzów, aby godnie uczc ić widowisko , k tóre się w ó w c z a s zaczę ło i k tó rego końca jeszcze dziś w c a l e p rzewidz ieć nie można, widowisko zbyt głębokie, zbyt cudowne , zbyt p a r a d o k s a l n e , aby mog ło się odegrać n iedorzecznie , n iepos t rzeżenie na jakie jś śmiesznej gwieźdz ie ! Odtąd cz łowiek należy do najbardzie j n i eoczek iwanych i wz rusza j ących rzu-tów szczęścia, w które g r a »wielkie dziecko« Hera-klita, — niech się zwie Z e u s e m czy P rzypadk iem, — w z b u d z a dla siebie zajęcie , napięcie uwag i , nadzieję , n ie ledwo pewność , j ak g d y b y coś się n im zwiasto­wało , coś p r z y g o t o w y w a ł o , jak g d y b y człowiek nie

95

był w c a l e celem, lecz tylko drogą, ogniwem, mos tem, wielką obietnicą . . .

17.

Do założenia tej h ipotezy początku n i eczys t ego sumienia na leży i to, że o w a p rzemiana nie była wca le s topniowa, wca le dobrowolna i nie przeds ta ­wia ła się j ako o rgan iczne w r a s t a n i e w n o w e wa­runki , lecz j ako przełom, j a k o skok, mus , n i eodpar t a fatalność, p rzec iw k tó rym nie było żadnej walki , ani nawe t żadnego ressentiment. Po d rug ie j e d n a k i to, że poddan ie się nie h a m o w a n e j dotąd i nie ukszta ł -conej ludności stałej formie, jak zaczęło się g w a ł t e m , tak też s a m y m i gwa ł t ami do końca d o p r o w a d z o n e m zostało; że na js ta rsze »pańs two«, wed le tego, wystą­piło i dalej dzia ła ło j ako ty ran i a s t r asz l iwa , j ako miażdżąca i bezwzg lędna m a s z y n e r y a , aż wreszc i e taki s u r o w y m a t e r y a ł ludu i półzwierząt nietylko ugniót ł się i s tał się podatny , lecz także zosta ł u f o r m o w a n y . U ż y w a m w y r a z u »państwo« : wia­domo, co przez to rozumiem. J a k ą ś g r o m a d ę p łowo-włosych drapieżców, r a sę z d o b y w c ó w i panów, która , z o r g a n i z o w a n a na sposób wojenny , i pos iada jąc m o c do organizowania , k ładzie bez sk rupu łu s w e s t rasz­l iwe ł apy na ludność m o ż e l iczebnie n ieskończenie wyższą, lecz j eszcze nie uksz ta ł towaną , j e szcze ko­czowniczą. T a k przec ie p o c z y n a się »pańs two« na ziemi. Sądzę, że pozbyto się owego marzen ia , k tóre kaza ło mu p o w s t a w a ć d rogą u m o w y . Kto rozkazy­w a ć umie, kto jest z n a t u r y »panem«, kto g w a ł t e m

Page 51: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

96

sobie p o c z y n a w k a ż d y m r u c h u i dziele, cóż takiemu po u m o w a c h ? Tak ie istoty nie są obliczalne, p rzy­chodzą one j ak przeznaczenie , bez powodu, p rzec iw rozumowi , bez względu, pozoru, zjawiają się j ak g rom, zbyt s t rasznie, zbyt nagie , zbyt p rzekonywająco , zbyt »inaczej«, by n a w e t n ienawidzone być mogły . Dzieło ich jes t i n s tynk townem » tworzen iem form«, na rzuca­niem form, są to na jbardzie j poniewolni , najnieświa-domsi artyści , j a cy tylko istnieją. Gdzie się pojawią, jawi się wkró tce coś nowego , twór władczy , k tóry ż y j e, w k tó rym części i funkcye zos ta ły odgrani­czone i uzależnione, w k tó rym nie znajdzie miejsca nic wogóle , w co w p r z ó d nie został w ł o ż o n y m »sens« odnośnie do całości . Oni nie wiedzą, ci u rodzeni orga­nizatorowie, co wina, co odpowiedzia lność , co wzgląd. Dzia ła w nich ów s t rasz l iwy egoizm twórcy , k tóry pa t r zy j ak spiż i j ak m a t k a przez dziecię swoje, czuje się z gó ry usp rawied l iw ionym przez s w e dzieło n a wieki. T o n i e w n i c h wyros ło n ieczys te su­mienie, rozumie się z góry, — aleby nie było wyros ło b e z n i c h t o obrzyd łe zielsko, b rak łoby go, g d y b y pod naciskiem ich mło tów bijących, ich potęgi twór­czej p e w n e olbrzymie quantum wolnośc i nie zosta ło usunię te ze świata , p rzyna jmnie j z widoku i n ie jako w p r o w a d z o n e m w s tan utajenia. T y m w p r o w a d z o n y m g w a ł t o w n i e w s tan uta jenia i n s t y n k t e m w o l ­n o ś c i — pojęl iśmy to już, — tym w s t e c z w y p a r ­t y m , cofniętym, w e w n ą t r z uwięz ionym i w k o ń c u zna jdu jącym ujście i upus t jeszcze tylko na sobie s a m y m ins tynktem w o l n o ś c i : tem i tylko tem jest w s w y m zaczą tku n i e c z y s t e s u m i e n i e .

97

18.

St rzeżmy się pomia tać ca łem tem zjawiskiem dla tego tylko, że już odrazu jest ws t r ę tne i bolesne. W grunc ie rzeczy jest to ta s a m a siła czynna , która u o w y c h po tężnych t w ó r c ó w działa wspania le j i bu­duje pańs twa , a k tóra tutaj , wewnę t r zna , mniejsza, małos tkowsza , na ws tecz sk ie rowana , w »labiryncie piersi«, mówiąc z Goe thym, s t w a r z a sobie n ieczys te sumienie, buduje ideały n e g a t y w n e , jes t to właśnie ó w i n s t y n k t w o l n o ś c i (mówiąc moim język iem: wo la mocy). Tylko że t w o r z y w e m , k tóre urabia ksz ta ł tu jąca i gwałc ic ie l ska na tu ra owej siły, jest właśn ie s am człowiek, j ego cała, zwierzęca , s t a ra istota — a n i e , j a k w o w e m większem, naocznie j -szem zjawisku, i n n y człowiek, i n n i ludzie. T o tajne gwa łcen ie siebie, to okruc ieńs two twórcze , ta uc iecha n a d a w a n i a sobie samemu, j ako ciężkiemu, opornemu, c ie rp iącemu tworzywu , kształ tu, uc iecha wypa lan ia na sobie woli, krytyki , p rzec iwieńs twa , pogardy , za­przeczenia , t a n iesamowi ta , p rze raża jąco rozkoszna robota dobrowolnie rozdwojone j w sobie duszy, k tóra sobie ból zadaje z rozkoszy z a d a w a n i a bólu, ca łe to a k t y w n e »nieczyste sumienie« j ako mac ie rzyńsk ie łono idea lnych i w y o b r a ź n i o w y c h w y d a r z e ń — jak to już z g a d n ą ć można — wywiod ło os ta tecznie na świat ło także całą pełnię nowe j dz iwnej p iękności i af i rmacyi , a może wogóle dopiero po r az p i e rwszy P i ę k n o . . . Cóżby bowiem było »pięknem«, g d y b y w p i e r w sprzecz­ność nie uświadomi ła samej sobie s iebie, g d y b y w p i e r w brzydo ta nie powiedz ia ła samej sobie : »je­s tem brzydka« ?. . . Po tej w s k a z ó w c e p rzyna jmnie j

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 7

Page 52: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

98

będzie mnie j z a g a d k o w a zagadka , o ile w pojęc iach zaprzecznych , j ak bezosobowość, zaparc ie się siebie, ofiara z s a m e g o siebie, w y r a ż a się ideał, p iękność . I j edno odtąd w iadomo — nie wątp ię — , mianowi­cie w jak im rodzaju od początku jest r o z k o s z , którą o d c z u w a bezosobowy, samozap ie ra j ący się, sa-moofiarny. Rozkosz ta ma w sobie coś z okrucień­s twa. — Ty le t y m c z a s e m co do p ie rwias tku »nieegoi-s tycznego« , j ako war tośc i m o r a l n e j , i c o d o w y z n a c z e n i a gruntu , z k tórego wa r to ść ta wyros ła . Dopiero n ieczys te sumienie, dopiero żądza samodrę-czenia staje się w a r u n k i e m w a r t o ś c i p ie rwias tku n ieegois tycznego. —

19.

Chorobą jest n ieczys te sumienie , to nie ulega wątpl iwości , lecz chorobą taką, j aką jest ciąża na-przykład . Poszuka jmy w a r u n k ó w , w ś r ó d k tó rych cho­roba ta doszła do na js t rasznie jszego i n a j w y ż s z e g o szczytu. Zobaczymy, co z tą chwi lą w ła śc iwie do­piero na świat przysz ło . Do tego po t rzeba j ednak d ługiego oddechu, — i p rzedewszys tk i em m u s i m y raz j eszcze wróc ić do dawnie j szego punk tu widzenia . P r y w a t n o - p r a w n y s tosunek dłużnika do wierzyciela , o k tó rym już obszerniej m o w a była, został r az jesz­cze, a to w sposób h is torycznie zupełnie podziwu godny i zas tanawia jący , j ako t łumaczen ie wciągnię ty w s tosunek, gdzie dla nas , ludzi wspó łczesnych , jest może najn iezrozumialszy . Mianowicie w s tosunek lu­dzi t e r a ź n i e j s z y c h d o s w y c h p r z o d k ó w .

99

W łonie p ie rwotnych związków r o d o w y c h — m ó w i m y 0 p r a c z a s a c h — każde z kolei pokolenie uznaje w o b e c pokolenia dawnie jszego, a w szczególności wobec na j ­dawnie j szego , wobec założyciel i rodu, pewien obo­wiązek p r a w n y (nie zaś jedynie zobowiązanie uczu­c iowe: o ile chodzi o to ostatnie, możnaby n a w e t nie bez p o w o d u wogóle zaprzeczyć , o ile do tyczy naj­d łuższego okresu ludzkiego rodzaju) . P a n u j e tu prze­konanie , że ród istnieje tylko dzięki ofiarom i świad­czeniom p rzodków i że t r zeba im je s p ł a c a ć ofia­rami i świadczen iami . Tem s a m e m uznaje się d ł u g , k tó ry przez to jeszcze us tawicznie naras ta , że przod­kowie w da l szym ciągu swego istnienia, j ako po tężne duchy , nie przestają użyczać rodowi n o w y c h korzyści i n o w y c h zada tków. Czy d a r m o ? Lecz dla o w e g o n ieokrzesanego i »ubogiego duchem« okresu nie ist­nieje żadne »darmo«. Czemże m o ż n a się im wypła ­cić ? Ofiarami (z począ tku poka rmem, w na jg rubszem rozumieniu) , świętami, kapl icami, oznakami czci, prze­dewszys tk iem pos łu szeńs twem — gdyż wszys tk ie zwy­czaje, j ako dzieła p rzodków, są też ich u s t a w a m i i rozkazami . Czy aby z a d a w a l a się ich kiedykolwiek? Ta o b a w a pozostaje i rośnie . Co p e w i e n czas wy­musza ona wielką rycza ł tową w y p ł a t ę na rzecz »wie­rzycie la« (osławiona ofiara z p i e r w o r o d ó w naprzy-kład, k r e w ludzka w k a ż d y m wypadku ) . S t r a c h p rzed p r a s z c z u r e m i j ego mocą, św iadomość d ługu w z g l ę d e m niego w z m a g a się koniecznie wedle tego rodzaju logiki zupełnie w tej mierze , w jakiej w z r a s t a moc samego rodu, w jakiej sam ród staje się coraz bardzie j zwycięski , n iezależny, czcią i obawą przej­mujący. Nie zaś o d w r o t n i e ! Każdy krok ku upad­kowi rodu, wszys tk ie n ieszczęsne p rzypadki , wszys tk ie

7*

Page 53: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

100

oznaki zwyrodn ien ia i u jawnia jącego się rozkładu z m n i e j s z a j ą racze j z a w s z e także s t r ach przed d u c h e m jego założyciela i coraz bardz ie j w y o b r a ż e ­n ie o j ego mądrośc i , przezorności i obecności j ego mocy. Jeśli się rzecz przemyś l i tym s u r o w y m rodza­j em logiki d o końca, t o os ta tecznie p r z o d k o w i e n a j -p o t ę ż n i e j s z y c h r o d ó w muszą dzięki wyobraźn i rosnące j t rwog i s a m i w y r ó ś ć do po twornośc i i usu­nąć się w mrok boskiej ta jemniczości i n i ewyobra -żalności. P r a s z c z u r p rzeksz ta ł ca się os ta tecznie z ko­nieczności w b o g a . Może tu jest s am początek bogów, a w i ę c początek ze s t r a c h u r o d e m ! . . . a komuby się w y d a w a ł o , że na leży dodać : »ale i z po­bożności!« t emuby t rudno by ło zos tać p r z y r acy i co się tyczy owego na jd łuższego okresu ludzkiego ro­dzaju, j e g o p r a c z a s ó w . Za to t em bardz ie j oczywiśc ie c o d o okresu ś r e d n i e g o , k iedy powsta ją dostojne rody, k tóre r zeczywiśc i e s w y m praszczurom, s w y m przodkom (bohaterom, bogom) z odse tkami odda ły wszys tk ie te właśc iwości , k tóre t y m c z a s e m w n ich sa­m y c h się ujawniły, właśc iwośc i dostojne. Na uszlach-cenie i usz lachetnienie bogów (które oczywiśc ie nie jes t ich »uświęceniem«) później r az j eszcze rzuc imy okiem. T y m c z a s e m w y t k n i e m y j eno do końca d rogę tego rozwoju świadomośc i winy .

20.

Świadomość d ługu wzg lędem bós twa, j ak nau­czają dzieje, nie us ta ła wca le po upadku, opar te j na związkach krwi , o rgan izacy jne j formy »gminy«. Ludz-

101

kość w ten s a m sposób, w jak i odziedziczyła pojęcia »dobry i zły« po sz lachcie rodowej (wraz z tegoż psychologiczną zasadniczą skłonnością po rządkowa­nia wed le stopni), o t r zyma ła w r a z z dz iedz ic twem bós tw r o d o w y c h i s z c z e p o w y c h także dziedzic two uc isku n iesp łaconych d ługów i p ragn ien ie wywiąza ­nia się z nich. (Przejście tworzą owe l iczne ludy nie­woln ików i poddanych , k tóre p rzys to sowa ły się do boskiego kul tu s w y c h panów, czy to pod p rzymusem, czy przez uległość i mimicry. Od nich później prze­l ewa się to dziedzic two na wszys tk ie s trony). Uczuc ie d łużnicze wzg lędem Boga nie przes ta ło w z r a s t a ć przez kilka tysiącoleci i to us tawiczn ie w tym s a m y m sto­sunku, w j ak im pojęcie i poczuc ie boga ros ło na ziemi i wznosi ło się w górę . (Całe dzieje w a l k etnicz­nych , zwycięs tw, zawie ran i a pokoju, s tapianie się, wszys tko , co poprzedza w każde j wielkiej syntez ie r a s os ta teczne us topn iowanie wszys tk ich e l emen tów ludowych , odzwierc iedla się w genea logiczne j gmat­wan in ie jej bogów, w podan iach o ich walkach , zwy­c i ę s twach i po jednan iach . Pos t ęp ku p a ń s t w o m uni­w e r s a l n y m jest z awsze także pos tępem ku un iwersa l ­n y m bós twom, despo tyzm z s w e m p o g w a ł c e n i e m nie­zależnej sz lachty toruje też zawsze d r o g ę j ak i emuś monoteizmowi.) Z jawieniu się chrześc iańsk iego Boga, jako na jwiększego Boga, jakiego dotąd osiągnięto, t owarzyszy ło też na ziemi m a x i m u m poczuc ia winy . P rzypuszcza jąc , ż e śmy właśn ie rozpoczęl i r u c h od-w r o t n y , m o ż n a b y też z w c a l e nie m a ł e m p rawdo­podob ieńs twem wnos ić z n i e p o w s t r z y m a n e g o u p a d k u w i a r y w chrześc iańsk iego Boga, że te raz spełnia się już także zas ługu jący na u w a g ę upadek ludzkiej świa-domości winy . I nie m o ż n a o d r z u c a ć widoków, że

Page 54: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

102

zupełne i os ta teczne zwyc ię s two a te izmu m o g ł o b y zgoła uwolnić ludzkość od tego uczucia, że pos iada d ług wobec swego początku, swej causa prima. Ate izm i pewien rodzaj w t ó r n e j n i e w i n n o ś c i idą z sobą w pa rze .

21 .

T y l e t y m c z a s e m w krótkośc i i z g r u b s z a o związku pojęć »dług«, »obowiązek« z założeniami rel igi jnemi. Umyślnie pozos tawi łem dotąd na uboczu w ł a ś c i w e umora ln ien ie t y c h pojęć (wt łoczenie ich w dziedzinę sumienia, j eszcze dokładnie j , poplątanie n ieczys tego sumienia z pojęciem Boga) i mówi łem n a w e t na końcu poprzedn iego rozdziału, j a k g d y b y owo umora ln ien ie w c a l e nie istniało, stąd też, j akoby pojęcia te z ko­niecznośc i m i a ł y się już ku końcowi, skoro upad ło ich założenie, w i a r a w naszego »wierzyciela«, w Boga. Is totny s tan rzeczy różni się od tego w sposób s t rasz-l iwy. Umora ln ien ie pojęć d ł u g u i obowiązku, wtłocze­nie ich w nieczys te sumienie daje w ła śc iwie próbę o d w r ó c e n i a k ie runku op isanego dopiero c o roz­woju, p rzyna jmnie j za s t anowien ia j ego ruchu . T e r a z p o w i n n y właśn ie widoki os ta tecznego odpuszcze­nia z a m k n ą ć się raz na zawsze pesymis tycznie , t e raz spojrzenie p o w i n n o beznadziejnie odbić się od spi­żowej niemożliwości , cofnąć, te raz p o w i n n y poję-cia »długu« i »obowiązku« zwróc ić się ws tecz — przec iw komu j e d n a k ? Nie m o ż n a w ą t p i ć : n a s a m -przód p rzec iw »dłużnikowi«, w k tó rym obecnie nie­czys te sumienie t ak się zagnieżdża , wżera , rozp ie ra

103

i na kształ t polipa rośnie wsze rz i głąb, aż wreszc i e z n ieodpuszczalnośc ią d ługu powsta je k o n c e p c y a nie-odpuszcza lnośc i pokuty, m y ś l o jej n ieodp łaca lnośc i (o »karze w i e c z n e j « ) . W k o ń c u także n a w e t prze­c iw wierzycielowi. P r z y p o m n i j m y sobie o causa prima człowieka, o początku rodzaju ludzkiego, o j ego p r a -ojcu, k tóry dotąd obciążony jest k lą twą (»Adam«, »grzech p ie rworodny« , »niewolność woli«), lub o na­turze, z której ł o n a cz łowiek powsta je i w którą obecnie w k ł a d a się z ły p ierwias tek (»przyroda jako opętanie dyabelskie«), lub o istnieniu wogóle , k tóre zostaje » n i c w a r t o s a m o w s o b i e « (nihi-l is tyczne odwrócen ie się od niego, pożądanie nicości lub pożądanie jego »przec iwieńs twa«, innego istnienia, b u d d y z m i p o k r e w n e rzeczy). Aż na r az zna jdu jemy się p rzed p a r a d o k s a l n y m i p r ze raża j ącym wybiegiem, w k tó rym znękana ludzkość czasową zna laz ła ulgę, p rzed gen ia lnym figlem c h r z e ś c i a ń s t w a : Bóg ofiaruje siebie s a m e g o za w i n ę - d ł u g cz łowieka, Bóg samego siebie w okup daje s a m e m u sobie, B ó g jes t t y m j edynym, k tóry może uwolnić cz łowieka , od czegoby on s a m się n igdy wyzwol ić nie mógł . Dłuż­nik ofiaruje się za s w e g o wierzyciela , z m i ł o ś c i (mamyż w to wie rzyć ? — ) , z miłości dla s w e g o d ł u ż n i k a ! . . .

22.

Już p r a w i e da się zgadnąć , co się przy tem wszys tk i em i p o d tem wszys tk iem działo. Widz imy ową chęć samodręczenia , owo w głąb cofnięte okru-

Page 55: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

104

c ieńs two uwewnę t rzn ionego , w siebie z a p ę d z o n e g o cz łowieka - zwie rza , »w p a ń s t w o « celem obłaskawie-nia zamknię tego więźnia, k tóry w y n a l a z ł n ieczyste sumienie, by sobie ból z a d a w a ć , skoro n a t u r a l n e ujście tej chęci z a d a w a n i a cierpienia zostało zatamo­wane . Ten człowiek z sumieniem n ieczys tem owład-nął za łożeniem religijnem, by swoją s a m o u d r ę k ę do-p rowadz ić do najgroźniejszej s rogości i su rowośc i . W i n a przec iw B o g u ! . . . T a myś l staje się dlań na rzędz iem tor tury ; ujmuje w Bogu k r a ń c o w e prze-c iwieńs twa, jakie dla s w y c h w ł a ś c i w y c h i nieodłącz­nych ins tynktów zwie rzęcych móg ł wynaleźć , p rze ­inacza te ins tynkty zwie rzęce w winę p r zec iw Bogu (jako wrogość , opór, bunt p r zec iw »panu«, »ojcu«, ź ród łu i początkowi świata), w p r z ę g a się w sp rzecz -ność »Boga« i »dyabła« . Wsze lk ie zaprzeczen ie sie­bie samego , na tu ry , na tura lnośc i , oczywis tośc i swej istoty w y r z u c a z siebie j ako potwierdzenie , j ako to, co istnieje, co cielesne, rzeczywis te , j ako Boga, j ako świętość Boga , jako sędziostwo Boga , j ako kato-s two Boga, j ako zaświat , j ako wieczność , j ako katu­szę bez końca, j ako piekło, j ako n iezmierzoność k a r y i winy. Jes t w tem okruc ieńs twie d u c h o w e m rodzaj sza leńs twa woli, nie ma jącego bezwzględnie nic sobie r ó w n e g o . W o l a cz łowieka u w a ż a n i a siebie z a win­nego i godnego potępienia aż do niemożl iwości po­kuty ; j ego w o l a czuć się ska r anym, bez nadziei , że ka ra winę z r ó w n o w a ż y ć może ; j ego w o l a , b y naj­g łębsze dno rzeczy zaraz ić p rob lema tem ka ry i w iny i za t ruć , by raz na z a w s z e odciąć sobie odwró t z tego labi ryntu »idée f ixe« ; j ego w o l a wznies ienia ideału — ideału »świętego Boga« — by w obl iczności j ego być dotykalnie p e w n y m swej bezwzględne j n iegodności !

105

Och, ta szalona, s m u t n a bes tya człowiek! Jak ież na­chodzą ją pomysły , j ak ież p o g w a ł c e n i a na tury , jak ież p a r o k s y z m y g łups twa , j ak ież b e s t y a l s t w o i d e i wys t r ze l a na tychmias t , skoro tylko przeszkodzi się jej być b e s t y ą w c z y n i e! W s z y s t k o to jest aż nad­miern ie zajmujące, lecz t akże pełne cza rnego , posęp­nego, dene rwującego smutku, że t rzeba przemocą bronić się zbyt d ług iemu pa t rzen iu w te bezdnie. T k w i t u c h o r o b a , nie u l e g a wątpl iwości , na js t rasznie jsza choroba, j aka do tychczas w cz łowieku szalała . A kto jeszcze us łyszeć zdołał (lecz dziś nie ma się już uszu na t o ! — ), j a k wś ród tej n o c y ka tuszy i n iedorzecz­ności brzmiał krzyk m i ł o ś c i , k rzyk tęskniącego za­chwytu , wybawien i a w m i ł o ś c i , ten odwróc i się, p rze ję ty n iezwyciężoną grozą . . . W cz łowieku jes t tyle p rze raża jącego ! . . . Ziemia za d ługo już by ła d o m e m w a r y a t ó w ! . . .

23.

Niech to wys t a r czy raz na z a w s z e odnośnie do pochodzen ia »świętego B o g a « . — Że pojęcie bogów s a m o w s o b i e nie koniecznie p rowadz i d o t ego pogorszen ia fantazyi , k tórego uprzy tomnien ia ani na chwi lę nie mogl i śmy sobie oszczędzić ; że istnieją do-stojniejsze sposoby pos ług iwan ia się zmyś l en i em bo­gów, niż s amokrzyżowan ie i s amohańb ien ie cz łowieka, w czem ostatnie stulecia E u r o p y doszły do mis t rzos twa , to daje się na szczęśc ie w y s n u ć z k a ż d e g o spojrze­nia, r zuconego n a b o g ó w g r e c k i c h , n a t e od­zwierc iedlenia dos to jnych i p a n u j ą c y c h nad sobą

Page 56: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

1o6 107

l iwi?« — tak pyta ł siebie przez stulecia dostojny Grek , s tając p rzed n iezrozumiałą d lań zdrożnością i wys tępkiem, k tó rymi splamił się ktoś z j e m u rów­nych . »Musiał m u p e w n o b ó g jak i ś r ozum odjąć«, mówił sobie wkońcu, potrząsając g łową . . . Ta kon-k luzya jest t y p o w o g r e c k a . . . W ten sposób słu­żyli w ó w c z a s bogowie j ako usprawied l iwien ie czło­wieka do p e w n e g o stopnia nawe t w złem, służyli j a k o p r z y c z y n a złego — wtedy brali na siebie nie ka rę , lecz, c o jes t d o s t o j n i e j , w i n ę . . .

24.

— Kończę t r zema z n a k a m i pytania , w i d a ć t o d o b r z e . »Czy właśc iwie s tawia się jakiś ideał, czy się go o b a l a ? « takie spotka mnie może p y t a n i e . . . L e c z czyście też sami pytal i dość, j ak d r o g o op łaca się n a ziemi wznies ienie k a ż d e g o idea łu? Ile rze­czywis tośc i t rzeba było na to z a w s z e oczernić i za-n iepoznać , ile k ł a m s t w uświęcić , ile sumień zburzyć, ile z »boga« k a ż d y m r a z e m w ofierze z ł o ż y ć ? By módz j akąś świętość wznieść , t r z e b a j a k ą ś ś w i ę-t o ś ć z b u r z y ć . T o jes t p r a w o — pokażc ie m i wy­padek, w k tó rymby się nie spełni ło ! . . . My ludzie wspó łcześn i j e s t e śmy spadkobie rcami wiwisekcy i su­mienia i s amodręczen ia się zwierząt od stuleci. W tem m a m y najdłuższe ćwiczenie , swój a r t yzm może, w ka­ż d y m raz ie s w e wyraf inowanie , swój smak zepsuty . Człowiek zbyt d ługo »złem spoj rzeniem« o b s e r w o w a ł s w e p rzy rodzone skłonności , tak że z a w a r ł y w nim one os ta tecznie siostrzany związek z »n ieczys tem su-

ludzi , w k tó rych z w i e r z ę ludzkie czuło się ubó-s twionem, n i e zaś rozdz iera ło s a m e g o siebie, nie wście­kało się na siebie s a m e g o ! Właśn ie G r e c y pos ługiwal i się p rzez na jd łuższy ok re s czasu swoimi bogami, by właśn ie zda leka od siebie t r z y m a ć »nieczyste su­mienie«, by módz c ieszyć się z swe j wolności duszy. W i ę c w rozumieniu odwro tnem, niż ch rze śc i ańs two u ż y w a ł o swego Boga. P o s u w a ł y się w tem bardzo da leko te p r zepyszne is toty o lwich s e r c a c h a gło­w a c h dzieci. I nie mnie jszy autorytet , j eno s am Zeus homerowsk i , daje im k iedy niekiedy do zrozumienia, że biorą to nazby t lekce. »Dz iwna ! mówi on raz — chodzi o s p r a w ę Egais tosa , b a r d z o złą s p r a w ę —

«Dziwna, jak bardzo śmiertelni uskarżają się

[na bogów!

Z ł o o d n a s t y l k o p o c h o d z i , sadzą; lecz

[sami zrządzają

Sobie nieszczęścia przez swój nierozum, wbrew

[przeznaczeniu . . . »

J e d n a k widzi się i s łyszy zarazem, że i ten olim­pijski widz i sędzia daleki jest od tego, by gn iewać się na n ich za to i źle myś l eć o nich. » Jakże oni g ł u p i ! « myśli, pa t r ząc na wys tępk i śmier te lnych. »Głupstwo«, »brak rozumu«, nieco »zamieszania w gło­wie«, t o tylko p r z y p u s z c z a l i G r e c y n a w e t na j ­tęższych, najdzie lnie jszych czasów, jako p o w ó d wiela złego i fatalnego. Głupo ta , n i e g rzech! Rozumie­cie to ? . . . J e d n a k n a w e t to zamieszan ie w gło­wie było prob lematem. »Bo jakżeż to też moż l iwe? skądby się wzięło w g ł o w a c h , jakie my m a m y , my ludzie sz lache tnego pochodzenia , szczęśl iwi , po­myś ln i , na j lepszego t o w a r z y s t w a , dostojni i cnot-

Page 57: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

1o8

mieniem«. Us i łowanie odwro tne byłoby s a m o w s o ­b i e możl iwem — lecz któż jest dość silny na to? — , t o jes t , b y n i e n a t u r a l n e skłonności , wszys tk ie o w e a sp i r acye do zaświa ta , do tego co p r zec iwne zmysłom, ins tynktowi , na turze , zwierzęciu, krótko do­t y c h c z a s o w e ideały, k tóre wszys tk ie r a z e m wrog ie są życiu i oczerniają ziemię, po łączyć z n ieczys tem sumieniem s ios t rzanym związkiem. Do kogo zwrócić się dziś z takiemi nadzie jami i w y m a g a n i a m i ?. . . W ł a ś n i e d o b r y c h ludzi mia łoby się w tej sp rawie p rzec iw sobie. Ponad to , co s łuszna, w y g o d n y c h , po­j ednanych , p różnych , marzycie l i , znużonych . . . Cóż ob raża głębiej , cóż rozdzie la g run townie j niż to, że się daje coś n iecoś do poznan ia z owej su rowośc i i wyżynnośc i , z j aką się pos tępuje w o b e c s a m e g o siebie? I znowu — jakże uprzedza jącym, j akże uprze j ­m y m okazuje się n a m świa t cały, skoro czyn imy j ak świa t ca ły i fo lgujemy sobie j ak ca ły ś w i a t ! . . . Po-t rzebaby d o o w e g o celu i n n e g o rodza ju duchów, niż te, k tóre w tym właśn ie możl iwe są okresie : du­c h ó w przez w o j n y i z w y c i ę s t w a wzmocn ionych , któ-r y m b y zdobywanie , p rzygoda , n iebezpieczeństwo, ból aż pot rzebą się stały. T r z e b a b y na to nawykn ien i a do os t rego wysok iego powiet rza , do z i m o w y c h w ę d r ó ­wek, do lodu i gór w k a ż d e m znaczeniu, t r zebaby na to p e w n e g o rodza ju wznios łe j złoby, os ta tecznego na jpewnie j szego siebie z u c h w a l s t w a poznania , k tóre jes t w ł a ś c i w e wsze lk iemu zdrowiu, t rzebaby , mówiąc krótko i dość źle, w łaśn ie tego w i e l k i e g o z d r o ­w i a ! . . . Lecz czyż to dziś w łaśn ie jes t choć moż l iwem ? . . . Lecz kiedyś, w c z a s a c h silniejszych, niż ta zbutwiała , samozwią tp ia ła teraźniejszość, mus i n a m się z jawić przec ie ten w y z w a 1 a j ą c y człowiek

109

wielkiej miłości i pogardy , d u c h twórczy , k tó rego na­pór sił w ł a s n y c h z a w s z e n a n o w o w y g a n i a z wszelkich uboczy i zaświa tów, k tórego samotność t łum zanie-poznaje, j a k g d y b y ona by ła uc ieczką p r z e d rze­czywistością . T y m c z a s e m jes t ona tylko j ego zanu­rzen iem się, zagrzeban iem, zagłębieniem w rzeczy­wistość, by s tamtąd kiedyś, gdy wróc i na światło, mógł p rzyn ieść w y z w o l e n i e tej r zeczywis tośc i : je j w y zwo len i e od przek leńs twa , k tó rem obarczy ł ją d o t y c h c z a s o w y ideał. T e n człowiek przyszłości , k tóry n a s t ak samo od d o t y c h c z a s o w e g o wyzwol i ideału, j ak o d tego, c o z e ń w y r ó ś ć m u s i a ł o , o d wiel­k iego wst rę tu , od żądzy nicości, od nihilizmu, ten dzwon bi jący po łudnia i wie lk iego rozs t rzygnięc ia , dzwon, k tóry wolę znów wolną uczyni , k tóry wróc i ziemi jej cel, a cz łowiekowi jego nadzieję, t en anty­ch rys t i antynihil is ta, ten zwyc ięzca Boga i nicości — m u s i p r z y j ś ć k i e d y ś . . .

7.

L e c z cóż to p r a w i ę ? D o ś ć ! D o ś ć ! W miejscu tem godzi mi się j edno ty lko , milczeć. T a r g a m się bowiem na coś, co wolno jeno k o m u ś młodszemu, komuś »bardz ie j p r z y s z ł e m u « , si lniejszemu, niż ja jes tem, — c o j edyn ie Z a r a t u s t r z e przystoi , Z a -r a t u s t r z e b e z b o ż n i k o w i . . .

Page 58: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

ROZPRAWA TRZECIA:

Co znaczą ideały ascetyczne?

Beztroskich, drwiących, gwaltowników — takimi chce n a s mieć mądrość: jest nie­wiastą, kocha zawsze tylko wojownika.

T a k o r z e c z e Z a r a t u s t r a .

Page 59: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

Co znaczą ideały asce tyczne? — U a r ty s tów nic, lub zbyt wiele rzeczy. U filozofów i u c z o n y c h coś j akby wie t rzenie i ins tynkt w k ie runku najbardzie j sp rzy ja jących w a r u n k ó w wysokie j duchowośc i . U ko­biet, w na j lepszym razie, j eden p o w a b u w o d n y w i ę ­c e j , pewną morbidezza p ięknego cia ła , anie lskość ł adnego t łus tego zwierza . U fizyologicznie upoś ledzo­n y c h i rozs t ro jonych (u w i ę k s z o ś c i śmie r te lnych) us i łowanie , by w y d a w a ć się »zbyt dobrymi« dla tego świata . Są one ich świętą formą wybujałości , g łów­n y m środkiem w wa lce z d ługiem cierpieniem i nudą. U k a p ł a n ó w właśc iwą wiarą kapłańską, na j lepszem na rzędz iem m o c y , t akże » n a j w y ż s z e m « zezwole­n iem na moc . U świę tych wreszc ie pozo rem do snu z imowego, ich novissima gloriae cupido, ich spokojem w nicości (»Bogu«), formą ich obłędu. Że j ednak wogóle ideał a sce tyczny tak wiele znaczy ł dla czło­wieka, w tem w y r a ż a się zasadn iczy fakt cz łowieczej woli, je j horror vacui. P o t r z e b u j e on c e l u , — i woli r acze j pożądać n i c o ś c i , niźli w c a l e n i e

I .

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 8

Page 60: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

114

pożądać . — Czy mnie rozumiec ie ? . . . Czyście mnie z r o z u m i e l i ? . . . » B y n a j m n i e j ! m ó j p a n i e ! « — Zaczn i jmy więc od początku.

2.

Co znaczą idea ły a s c e t y c z n e ? — L u b , by po­szczególny wziąć p r z y p a d e k , co do k tórego dość często py tano mnie o radę , co znaczy naprzyk ład , jeśli taki a r tys ta j a k R y s z a r d W a g n e r na swoje s ta re l a ta sk ł ada hołd czys tośc i? Oczywiśc ie w p e w n y m sensie czynił to z a w s z e ; lecz dopiero na s a m y m końcu w sensie a sce tycznym. Co znaczy to n a w r ó c e n i e się, ta zmiana r a d y k a l n a skłonności? — bo taką by ł a ona, R y s z a r d W a g n e r rzuci ł się w t e d y w k i e runek cał­k iem sobie p rzec iwny . Co znaczy, jeśli t w ó r c a r z u c a się w k ie runek ca łk iem p rzec iwny ? . . . Tu ta j przy­pomina się nam, oczywiście , jeśli c h c e m y z a t r z y m a ć się nieco p r z y t em zagadnieniu , p r z y p o m i n a się n a m w n e t naj lepszy, najmocniejszy, na j radośnie jszy , n a j ­ś m i e l s z y może czas, jaki był w życiu R y s z a r d a W a g n e r a . Było to w ó w c z a s , gdy go wnę t rzn ie i głę­boko p rze jmował pomys ł wese la Lu t r a . Kto wie, ja­kie to właśc iwie zrządzi ły przypadki , że dziś zamias t tej muzyk i wese lne j pos i adamy Ma j s t e r zyng i e rów? I wie le w nich jeszcze może tamtej podzwan ia? Lecz nie u lega żadnej wątp l iwości , że i w t em »Wese lu Lu t r a« chodzi łoby tylko o p o c h w a ł ę czystości . Lecz w k a ż d y m raz ie też o p o c h w a ł ę zmysłowości . I właś­nie tak w y d a ł o b y mi się wszys tko w porządku, t akby

115

właśn ie było też »po w a g n e r o w s k u « . Bo między czystością a zmys łowośc ią nie koniecznie mus i istnieć p rzec iwieńs two . Każde dobre ma łżeńs two , każde p r a w ­dz iwe kochan ie się se rc stoi ponad t em przec iwień­s twem. W a g n e r , zda mi się, by łby dobrze zrobił, g d y b y był t ę p r z y j e m n ą oczywis tość z pomocą wdzięczne j i dzielnej komedyi L u t r o w e j wpoi ł na-n o w o w s w y c h Niemców, bo jest i było między Niem­cami z a w s z e wielu oszcze rców zmys łowośc i . I może za s ługa L u t r a nie jes t w niczem tak wielka, j ak właśn ie w tem, ż e mia ł o d w a g ę d o z m y s ł o ­w o ś c i (— n a z y w a n o j ą w ó w c z a s , dość delikatnie, »ewangel iczną wolnością« . . .) Lecz n a w e t w wy­padku, gdzie istnieje n a p r a w d ę p rzec iwieńs two mię­dzy czystością a zmysłowością , nie mus i to być na szczęście w c a l e j eszcze p rzec iwieńs two t rag iczne . Stosuje się to p rzyna jmnie j do wszys tk ich bardzie j u d a n y c h , ochoczych śmier te lników, k tórzy da lecy są, by swą zawodną r ó w n o w a g ę między »zwierzęciem i aniołem« u w a ż a ć z a r a z za a r g u m e n t p r z e c i w istnie­niu. Najwykwintnie js i , najjaśniejsi , j ak Goethe , j ak Hafis, widzieli w tem n a w e t j eden p o w a b życ ia w i ę ­c e j . . . Tak ie »sprzeczności« właśn ie s ą pokusą i s t n i e n i a . . . Z d rug ie j s t rony rozumie się aż zbyt dobrze, że jeśli świnie, k tóre r az nieszczęście spotkało, d o p r o w a d z o n e zos ta ły do uwielbienia czystości — a są takie świnie! —, to widzą one i uwielbiają w niej tylko przec iwieńs two, p rzec iwieńs two świni, dotknię­tej n ieszczęściem (z jak iemż t r ag icznem r ech t an i em i żarl iwością! można sobie wyobraz ić) owo bolesne i zby teczne przec iwieńs two, do k tórego R y s z a r d W a ­gner chciał bezsprzecznie na końcu s w e g o życ ia jeszcze m u z y k ę u łożyć i w p r o w a d z i ć na scenę. Po

8*

Page 61: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

116

3.

Nie można p rzy t em oczywiśc ie pominąć o w e g o drug iego py tan ia , co go właśc iwie obchodził ten męski (ach, tak n iemęski »poczciwina wiejski« , ów nieborak i p ros taczek Parsyfal , k tórego t ak p o d c h w y t ­l iwymi ś rodkami zrobił os ta tecznie katol ikiem. Jakto? by łże ten Parsyfa l p o w a ż n i e pomyś lany? Czułoby się bowiem pokusę p rzypuszczać , n a w e t życzyć so­bie czegoś o d w r o t n e g o , że w a g n e r o w s k i Pa r sy fa l po­m y ś l a n y został pogodnie , niby finał i d r a m a t saty­r y c z n y , k t ó r y m t rag ik W a g n e r , w j e m u właśn ie p rzys to jny i jego godny sposób, chc ia ł p o ż e g n a ć się z nami, t akże z sobą, p r zedewszys tk i em z t ragedyą, a to w y b r y k i e m na jwyższe j i na jzuchwalsze j pa rody i samej t rag icznośc i , p a r o d y i całej p rze raża jące j po­w a g i ziemi i j ęku ziemi z onegda j , p rzezwyc iężone j na reszc ie n a j g r u b s z e j f o r m y sprzecznośc i asce­tycznego idea łu z naturą . To właśnie , j ak się rzekło, byłoby g o d n e m wielkiego t ragika, który, jak każdy ar tys ta , w t e d y dopie ro dos ięga os ta tecznego szczytu swe j wielkości , g d y umie siebie i sz tukę swoją widzieć p o d sobą, g d y umie ś m i a ć s i ę z siebie. Jes tże »Parsyfal« W a g n e r a j ego t a j e m n y m ś m i e c h e m wyż­szości z siebie s a m e g o , t r y u m f e m jego zdobyte j , os ta tecznej , na jwyższe j wolności twórcze j , zaświa to-wością t w ó r c y ? Chcia łoby się, jak rzekłem, życzyć tego. B o czemżeby był p o w a ż n i e p o m y ś l a n y

1 1 7

4.

W y p o w i a d a j ą c w t ak im w y p a d k u , k tóry ma w sobie wiele bolesnego, swoje m n i e m a n i e — a jest

Parsyfa l ? Czyż rzeczywiśc ie t rzeba w nim widzieć (jak w y r a ż o n o się p rzede mną) w y r o d k a oszala łe j n ienawiśc i poznania , d u c h a i zmys łowośc i ? Przekleń­s two na z m y s ł y i ducha , r zucone j e d n y m t c h e m nie­n a w i ś c i ? Ods tęps two i n a w r ó t ku ch rześc i ańsko cho­rob l iwym i sze rzącym c iemnotę idea łom ? I wreszc ie zaprzeczen ie i p rzekreś len ie s a m e g o siebie p rzez twórcę , k tóry dotąd całą mocą swe j woli pa r ł do czegoś odwro tnego , t o jes t d o n a j w y ż s z e g o u d u ­c h o w i e n i a i u z m y s ł o w i e n i a swej sztuki ? A nie tylko swej s z t u k i : t akże s w e g o życia. P rzy ­pomni jmy sobie, j ak żar l iwie szedł W a g n e r owego czasu ś ladami filozofa F e u e r b a c h a . S łowo F e u e r b a ­c h a o »zdrowej zmys łowośc i« brzmia ło w t rzydzie­s tych i cz te rdz ies tych l a t ach W a g n e r o w i , j ak i i nnym Niemcom (— nazywa l i siebie » m ł o d y m i Niemcami«), n iby głos zbawienia . Czyż os ta tecznie przyjął i n n ą

0 tem n a u k ę ? Bo conajmnie j zdaje się, że w k o ń c u miał wolę po temu, by o tem i n a c z e j p o u c z a ć . — I nie tylko z pomocą p a r s y f a l o w y c h t rąb ze sceny. W mętne j , równie n ieswobodne j j ak bezradne j , pisa­ninie j ego os ta tnich lat znajduje się sto miejsc, gdzie z d r a d z a się t a jemne życzen ie i chęć , ociągliwa, nie­pewna , n i e w y z n a n a chęć g łoszenia odwrotu , n a w r ó ­cenia , zaprzeczen ia , ch rześc i ańs twa i powiedzen ia s w y m uczniom »to nic nie jest! szukajc ie zbawien ia gdzieindziej!« n a w e t w z y w a raz »krwi Z b a w i c i e l a « . . .

c ó ż j e d n a k ? j ak s łusznie można zapy tać . B o cóż obchodz i ły jego, bo cóż n a s obchodzą świnie? —

Page 62: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

118

to w y p a d e k t y p o w y — : sądzę, że będzie z pewnośc ią naj lepiej oddzielić t w ó r c ę o tyle od jego dzieła, by j ego s a m e g o nie b r ać t ak poważn ie j a k j ego dzieło. J e s t on w k o ń c u tylko up rzedn im w a r u n k i e m swego dzieła, łonem m a t c z y n e m , grun tem, w p e w n e j mierze pogno jem i śmieciem, na którem, z k tó rego ono w y -ras ta . W ten sposób jes t on w naj l iczniejszych wy­p a d k a c h czemś, o czem t rzeba zapomnieć , jeśli się s a m e m dziełem r a d o w a ć chcemy . Wnikan i e w p o-c h o d z e n i e dzieła na leży do f izyologów i wiwi-sek to rów d u c h a : n igdy zaś, n igdy do ludzi es te tycz­nych , a r tys tów! Poec ie i t w ó r c y Pa r sy fa l a nie zostało oszczędzonem głębokie, pods t awowe , n a w e t s t rasz l iwe wżyc i e się i zejście w ś redn iowieczne kon t r a s ty duszne, w z łowrogie zboczenie od wszelkiej w y ż y n y , su rowośc i i ka rnośc i ducha , pewien rodzaj intelek­tua lne j p r z e w r o t n o ś c i (jeśli m i się w y b a c z y t o słowo), podobnie j ak brzemienne j kobiecie wszys tk ie obrzydl iwości i p rzedz iwnośc i ciąży, o k tórych, j ak się rzekło, m u s i się zapomnieć , by módz się dziec­kiem r a d o w a ć . Należy się w y s t r z e g a ć i nie mieszać rzeczy, j ak to s am t w ó r c a zbyt ł a t w o czyni, z psy­chologicznej contiguity, j ak mówią A n g l i c y : j akoby on s a m był tem, co p rzeds tawiać , w y m y ś l a ć , w y r a ­żać może . W rzeczywis tośc i r zecz się ma tak, że, j e ś l i b y był t em właśn ie , siłą konieczności nie m ó g ł b y tego p r z e d s t a w i ć , w y m y ś l i ć , wyraz i ć . H o ­m e r nie by łby s tworzy ł Achi l lesa , Goethe Faus ta , g d y b y H o m e r był Achi l lesem a Goe the F au s t em. D o s k o n a ł y i zupe łny t w ó r c a jest po wszys tk ie wieki oddzie lonym od » r e a 1 n o ś c i «, od rzeczywi­stości. Z drugie j s t rony jest z rozumiałem, j a k tą »nie­rea lnośc ią« i fa łszywością swego na jwnęt rzn ie j szego

1 1 9

is tnienia n iekiedy aż do rozpaczy znużyć się może . W t e d y usiłuje w t a r g n ą ć w to , co mu najbar­dziej wzbronione , w to, co rzeczywis te , i b y ć rze­czywiśc ie . Z j ak iem powodzen iem ? Można odgad­nąć . . . J e s t t o t y p o w a z a c h c i a n k a twórcy , ta s a m a zachc ianka , k tó re j uległ i p o s t a r z a ł y W a ­g n e r i którą t ak drogo, tak fatalnie o d p o k u t o w a ć mus ia ł (— straci ł z jej p o w o d u n iek tórych c e n n y c h przyjaciół). Lecz wkońcu , pomija jąc t ę z a c h c i a n k ę , k tóżby wogóle nie życzył , dla s a m e g o W a g n e r a , by i n a c z e j się był pożegna ł z nami i s w o j ą sztuką, nie Parsyfa lem, lecz bardz ie j zwycięsko , z większą pewnośc ią siebie, po w a g n e r o w s k u , — mniej uwo­dząco na manowiec , mnie j d w u z n a c z n i e w s tosunku do całości s w y c h us i łowań , mnie j po szopenhaue-rowsku , mniej nihi l is tycznie ?. . .

5.

Cóż więc znaczą idea ły asce tyczne? Jeżeli cho­dzi o twórcę , po jmujemy t o w ła śn i e : n i c w c a l e ! . . . Lub t ak wiele rzeczy , że jest to tyle, co nic zgoła . . . Wreszc ie , cóż za leży na t e m ? P a n o m a r tys tom da­leko do tego, by s tać dość niezależnie na świecie i p r z e c i w światu, żeby ich oceny war to śc i i zmiana t y c h ż e zas ług iwa ła w s o b i e n a w s p ó ł o d c z u w a n i e ! Byli oni za wszys tk ich czasów lokajami jakiejś mo­ralności , lub filozofii, lub religii, pomijając już zupełnie, że byli niestety dość często nazby t gibkimi dwora­kami s w y c h zwolenn ików i pop leczn ików i wietrzą­cymi poch lebcami w z g l ę d e m s t a r y c h lub właśn ie nowo-

Page 63: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

120

w y n u r z a j ą c y c h się potęg. Conajmnie j pot rzebują za­w s z e ochrony, oparcia , j ak iegoś us ta lonego autory­tetu. Ar ty śc i nie stoją n igdy o w ł a s n e j sile. Stanie o w łasne j sile sp rzec iwia się ich na jg łębszym in­s tynktom. T a k wziął sobie nap rzyk ład R y s z a r d W a ­g n e r filozofa Schopenhaue ra , g d y »nadszedł czas« , za p r z e w o d n i k a i op iekuna . Któżby zresztą choćby tylko przypuśc i ł , ż e m ó g ł mieć o d w a g ę d o ideału a sce tycznego bez poparc ia , k tórego mu użycza ł a filo­zofia Schopenhaue ra , bez au to ry te tu Schopenhaue ra , k tóry w s iedmdzies ią tych la tach osięgnął w Europ ie p r z e w a g ę (pominąwszy już, czy w n o w y c h Niemczech był wogóle m o ż l i w y m a r tys t a bez mleka sk romnego , p a ń s t w o w o sk romnego sposobu myśle­nia). — I oto dotar l i śmy do na jpoważn ie j szego py­tania . Co znaczy , jeśli p r a w d z i w y filozof hołduje idea łowi a sce tycznemu, p r a w d z i w i e na sobie s a m y m o p a r t y duch, j ak Schopenhaue r , mąż i r yce rz o spi-żowem spojrzeniu , k tó ry ma o d w a g ę być sobą samym, k tó ry umie s tać sam, a nie czeka dopiero na p rzodowników i skinienia z gó ry ? — R o z w a ż m y tu n a t y c h m i a s t godne u w a g i i dla p e w n e g o rodza ju ludzi m o c cza ru ma jące s tanowisko S c h o p e n h a u e r a w s tosunku do s z t u k i . Bo ono to było oczywiśc ie powodem, dla k tórego naprzód R y s z a r d W a g n e r p rze­szedł na s t ronę S c h o p e n h a u e r a (namówiony do tego przez p e w n e g o poetę, w iadomo, przez H e r w e g h a ) , i to aż do tego stopnia, że przez to r o z w a r ł a się zupe łna t eo re tyczna sp rzeczność pomiędzy jego dawnie jszą a j ego późniejszą w ia rą estetyczną. P i e r w s z a naprzy-k ład w y r a ż o n a jes t w »Operze i Dramac i e« , d r u g a w p ismach , które w y d a ł po roku 1870. W szczegól­ności zmienia W a g n e r , co może najbardzie j zadziwia,

121

zmienia odtąd bezwzględn ie swój sąd o war to śc i i s t anowisku m u z y k i samej . Cóż zależało m u n a tem, że dotąd czyni ł z niej środek, medium, »ko­bietę«, która, by się rozwi jać , pot rzebuje koniecznie celu, m ę ż c z y z n y — mianowic ie d r a m a t u ! Pojął on odrazu, że z s zopenhaue rowską teoryą i nowośc ią w i ę c e j zrobić można in majorem musicae gloriam,— to jes t z u d z i e l n o ś c i ą muzyki , tak j ak j ą Scho­p e n h a u e r pojął. Muzyka s tanę ła tu na uboczu prze­c iw wszys tk im pozos ta łym sztukom, j a k o n iezawis ła w sobie sztuka, n i e , j ak tamte , p rzeds t awia jące od­tworzen ie z jawiskowości , o w s z e m jako m ó w i ą c a m o w ą w o l i bezpośrednio z »bezdni«, j ako jej na jwłaśn ie j -sze, na jźródłowsze , w p r o s t z niej się w y w o d z ą c e objawienie . W r a z z t em n a d z w y c z a j n e m podwyższe ­niem war tośc i muzyki , w y r o s ł e m z filozofii szopen-haue rowsk ie j , podniósł się odrazu i s a m m u z y k n ies łychan ie w cenie. Stał się odtąd wyrocznią , ka­p łanem, n a w e t więcej niż kap łanem, p e w n e g o rodza ju t rąbą »rzeczy samej w sobie«, te lefonem zaświa ta . W y p o w i a d a ł odtąd nietylko muzykę , ten brzucho-m o w c a boga, — w y p o w i a d a ł metaf izykę. Cóż dziw­n e g o , że wreszc ie p e w n e g o dnia zaczął p r a w i ć o i d e a ł a c h a s c e t y c z n y c h ? . . .

6.

S c h o p e n h a u e r zuży tkowa ł dla siebie kan towsk ie ujęcie p rob lematu es te tycznego , — jakko lwiek z pew­nością nie pa t rza ł n a ń kan towskiemi oczyma. Kan t spodz iewał się, że w y ś w i a d c z y zaszczy t sztuce, g d y

Page 64: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

122

między właśc iwośc iami p i ękna odznaczy i na czoło w y s u n i e te, k tóre są za szczy t em wiedzy : bezosobo­w o ś ć i w a ż n o ś ć powszechną . Czy to nie było w za­sadzie b łędem, nie tu miejsce do roz t rząsania . Pod­kreśl ić j eno p ragnę , że Kant , podobnie j ak w s z y s c y filozofowie, zamias t pa t r zeć na prob lemat es te tyczny ze s t anowiska doświadczeń ar tys ty , rozmyś la ł o sz tuce i p ięknie j edynie ze s t anowiska »widza« i p rzy tem wc iągną ł n iepos t rzeżenie s a m e g o »widza« w pojęcie »piękny«. Lecz g d y b y przyna jmnie j ten »widz« był dos ta tecznie z n a n y filozofującym o pięknie, to jes t j ako wie lka o s o b i s t a oczywis tość i doświadczenie , j ako pełnia na jbardzie j w ł a s n y c h s i lnych w y d a r z e ń życ iowych , żądz, n iespodzianek, z a c h w y t ó w w dzie­dzinie p iękna ! Lecz rzecz mia ła się zawsze , j ak się obawiam, przec iwnie . T a k więc o t r zymujemy od nich za raz z począ tku definicye, które, j a k w s ł awne j de-finicyi K a n t a o pięknie, b r a k wy tworn ie j szego do­świadczen ia w ł a s n e g o toczy j ak duży robak w miejscu zasadnicze j pomyłki . » P i ę k n e m jest , m ó w i Kan t , c o się podoba b e z i n t e r e s o w n i e « . Bezinteresow­nie! P o r ó w n a j m y z tą definicyą tamtą inną, którą s tworzy ł p r a w d z i w y »widz« i ar tys ta , Stendhal , na­z y w a j ą c y r a z piękno une promesse de bonheur. Jes t tu w k a ż d y m raz ie właśn ie o d r z u c o n e i w y k r e ś ­lone to, co Kan t w e s t e t y c z n y m stanie j edynie wy­różnia : le désintéressement. Kto ma s łuszność, Kan t czy S tendha l ? — Jeżeli n a s z y m es te tykom nie przy­k rzy się obciążać szali na korzyść K a n t a tem, że pod cza r em p iękna m o ż n a n a w e t n i eubrane posągi kobiece oglądać »bezinteresownie«, to n a m wolno też pobawić się t rochę ich kosztem. Doświadczen i a ar -t y s t ó w s ą n a t y m ślizkim punkc ie bardz ie j »inte-

123

resujące«, a w k a ż d y m razie P igmal ion n i e koniecz­nie musia ł b y ć »człowiekiem n iees te tycznym«. Z łóżmy tem lepsze świadec two n iewinnośc i n a s z y c h estety­ków, k tórzy odzwierciedlają się w tak ich a r g u m e n ­tach, poczy ta jmy n a p r z y k ł a d Kan towi za ch lubne to, czego o najistotniejszej właśc iwośc i zmys łu do tyku u c z y ć umie z na iwnością wie jskiego pas to ra ! — A te raz p o w r a c a m y do Schopenhaue ra , k tóry w zupełnie in­nej niż Kan t mierze był blizki sztukom, a j e d n a k nie mógł w y d o b y ć się z zaklę tego koła kan towsk ie j de-finicyi. J a k to się stało? Okoliczność jes t dość dz iwna . S łowo »bezinteresownie« w y k ł a d a ł sobie w najosobi-s t szy sposób na pods tawie j ednego doświadczenia , k tóre u niego należeć mus ia ło do na jp rawid łowszych . O niewielu r zeczach m ó w i S c h o p e n h a u e r z taką pewnością , j ak o działaniu kon templacy i es te tyczne j . P o m a w i a ją, że p rzec iwdz ia ła ona właśn ie »intere-sowności« p ł c i o w e j , podobnie j ak lupul ina i kam­fora. Był n ieznużony n a punkc ie uświe tn ian ia t e g o p o z b y w a n i a się woli, j ako wielkiej korzyśc i i poży tku s tanu es te tycznego. Czuje się pokusę zapy tać , czy j ego zasadn icza k o n c e p c y a »woli i wyobrażen ia« , czy jego myśl , iż wyzwolen i e się z »woli« możl iwe jest j edyn ie przez »wyobrażenie« , nie pochodzi z uogól­nienia owego doświadczen ia p łc iowego. (Przy wszyst ­kich zagadn ien i ach co do filozofii s z o p e n h a u e r o w -skiej, m ó w i ą c nawiasem, nie na leży n igdy w y p u s z c z a ć z pod uwagi , że jes t ona koncepcyą dwudzies tosze­ścioletniego młodz ieńca ; że więc z a b a r w i o n a jes t nie tylko tem, co jest specyf icznem w Schopenhaue rze , lecz i tem, co jest specyf icznem w o w y m okres ie życia.) Pos łucha jmy n a p r z y k ł a d j ednego z na jwyraź -nie jszych us t ępów z poś ród t ych l icznych, k tóre pisał

Page 65: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

124

na c h w a ł ę s tanu es te tycznego (Świat j ako woła i w y ­obrażenie , I., 231), w s ł u c h a j m y się w ton, w cierpie­nie, szczęście, wdzięczność , z k tóremi te s łowa mu­sia ły być w y m a w i a n e . »Jest to s tan bezbolesny, k tóry E p i k u r s ławił j ako dobro na jwyższe , j ako s tan bo­g ó w ; na t ę chwi lę pozbyl i śmy się m a r n e g o n a p o r u woli, święc imy saba t więziennej p r a c y chcenia , koło Iksyona za t r zymało się«. Co za dosadność s łów! Co za pa to logiczne p r a w i e p rzec iws tawien ie czasu »owej chwili« i pozos ta łego poza t em »koła Iksyona«, »wię-ziennej p r a c y chcenia« i »marnego n a p o r u wol i«! — Lecz p rzypuśc iwszy , że S c h o p e n h a u e r ma s tokrotnie co do swe j osoby s łuszność, co uczyn iono przez to dla lepszego wnikn ięc ia w istotę p iękna ? Schopen­h a u e r opisał j edno dzia łanie piękna, to, k tóre uspa­ka ja wolę . Czy jes t ono j e d n a k p r a w i d ł o w e m ? Stend­hal, j ak się rzekło, n a t u r a nie mniej z m y s ł o w a , lecz szczęśl iwiej niż S c h o p e n h a u e r udana , podnosi inne dzia łanie p iękna : »piękno o b i e c u j e szczęście«. J e m u wyda j e się właśn ie »pobudzenie woli« (»interesu«) p rzez p iękno r z e c z y w i s t y m s t anem rzeczy . I czyżby nie można w k o ń c u s a m e m u S c h o p e n h a u e r o w i zarzu­cić, że się pod tym w z g l ę d e m bardzo niesłusznie za k a n t o w c z y k a uważa , że kan towsk ie j definicyi p i ękna wca le a wca le po k a n t o w s k u nie rozumiał , że i j e m u piękno podoba się z »interesu«, n a w e t najsi lniejszego, najosobis tszego in te resu : z interesu ka towanego , k tóry się od swej ka tuszy uwa ln ia ? . . . I by powróc ić do na szego p ie rwszego zagadnienia , »cóż z n a c z y , jeśli filozof hołduje idea łom a s c e t y c z n y m ? « — to znajdu­j e m y t u przyna jmnie j p ie rwszą w s k a z ó w k ę : c h c e s i ę u w o l n i ć o d k a t u s z y . —

125

7.

S t rzeżmy się p r zy s łowie »katusza« zasępiać za­raz twarze . W t y m właśn ie w y p a d k u jest dość do zast rzeżenia , dość do odjęcia, — pozosta je n a w e t dość do śmiechu . Nie na leży n a m n iedoceniać mianowicie , że Schopenhaue rowi , k tó ry w istocie u w a ż a ł płcio-wość za osobistego w r o g a (a obe jmował t em uczu­ciem jej narzędzie , kobietę, to » i n s t r u m e n t u m diaboli«), w r o g o w i e byli n i e z b ę d n i d o z a c h o w a n i a dobrej myś l i ; że lubił zg ryź l iwe , żó łc iowe, czarnozie lone s łowa ; że g n i e w a ł się, by się gn iewać , z pasy i ; że by łby z a c h o r o w a ł , by łby się stał p e s y m i s t ą ( — bo nie był nim, acz ba rdzo t ego p ragną ł ) bez s w y c h w r o g ó w , bez Hegla , bez kobiety, bez zmysło­wośc i i całej żądzy istnienia, pozos tania . Schopen­h a u e r byłby inaczej tu n i e pozostał , m o ż n a się o to założyć, byłby stąd uciekł. Jego w r o g o w i e j ednak t rzymal i go silnie, j ego wrogowie uwodzil i go ciągle n a n o w o ku is tnieniu, j ego gn iew był zupełnie j a k gn iew d a w n y c h cyn ików j ego pokrzepieniem, jego wypoczynk iem, jego odwetem, jego remedium prze­c iw wst rę towi , j ego s z c z ę ś c i e m . T y l e c o d o s t rony najosobistszej w sp rawie Schopenhaue ra . Z drugiej s t rony jes t tu j eszcze coś typowego , — i tu dopiero s p o t y k a m y się z n o w u z n a s z y m prob lematem. Pew-n e m jest bezsprzecznie , że od j ak d a w n a istnieją na ziemi filozofowie i wszędz ie gdzie tylko istnieli filo­zofowie (od Indyi do Anglii, by wziąć p rzec iwleg łe b i eguny uzdolnień do filozofii), istnieje też w s tosunku do zmys łowośc i filozoficzna draź l iwość i rancune. S c h o p e n h a u e r jes t ty lko n a j w y m o w n i e j s z y m i, jeśli

Page 66: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

126

się ma uszy po temu, t akże najbardzie j p o r y w a j ą c y m i z a c h w y c a j ą c y m w y b u c h e m . Istnieje również p e w n e filozoficzne przysposobien ie i s e rdeczność w z g l ę d e m ca łego a sce tycznego ideału, j ednak nie na leży się co do tego łudzić. J e d n o i drugie , j ak się rzekło, na leży do typu ; jeśli obojga b raku je filozofowi, to jes t on — m o ż n a być tego p e w n y m — zawsze tylko »tak zwa­nym«. Cóż t o z n a c z y ? B o t rzeba ten s tan r zeczy dopiero i n t e r p r e t o w a ć : stoi on tu s a m w s o b i e , g łupi po wszys tką wieczność , j ak wsze lka »rzecz s a m a w sobie«. Każde zwierzę , t em s a m e m także la bête philosophe, dąży ins tynk townie do p e w n e g o opti­mum sp rzy ja jących w a r u n k ó w , w ś r ó d k tó rych może zupełnie sile swe j dać ujście i os iąga maximum po­czucia mocy . Każde zwie rzę od rzuca tak samo in­s tynk townie i z p e w n ą czułością węchu , »wyższego niż wszelki rozsądek«, wszys tk ie rodzaje zawich rzeń i przeszkód, które mu stają lub s tanąć mo g ą na tej d rodze do optimum (— to, o czem mówię , nie jes t j ego drogą do »szczęścia«, lecz j ego d rogą do mocy, do czynu, do na jmocnie j szego działania, i w najlicz­n ie j szych w y p a d k a c h faktycznie j ego drogą do nie­szczęścia). W ten sposób o d r z u c a filozof m a ł ż e ń ­s t w o , w r a z z tem, coby do n iego nakłonić mogło, -m a ł ż e ń s t w o j ako p rzeszkodę i fatalne z rządzenie na jego d rodze do optimum. Któryż wielki filozof był dotąd żona tym? Herakli t , Platon, Kar tezyusz , Spinoza, Leibnitz, Kant, S c h o p e n h a u e r — nie byli nimi. Co w i ę c e j , nie m o ż n a ich sobie n a w e t j ako żona tych wyobraz ić . Żona ty filozof na leży d o k o m e d y i , t o moje twierdzenie . A ów wyją tek Sokra tes — złośl iwy Sokra tes ożenił się, zda się, ironice, j edyn ie by t e g o właśn ie twie rdzen ia dowieść . Każdy filozof rzekłby,

127

j ak rzekł Budda , gdy mu oznajmiono urodzenie s y n a : -»Râhula mi się urodzi ł , pęto mi ukuto« (r­­hula znaczy tu »mały demon«). Dla każdego »wol­nego d u c h a « mus ia łaby nade j ść t a pe łna n a m y ­słu godzina, p rzypuśc iwszy , że miał p rzed tem bez­myślną, k tóra nadesz ła dla Buddy : »utrapionem, m y ś ­lał w sercu, jes t życie w domu, mie j scem nieczy­stości; wolność jest w porzucen iu domu« ; »a że tak myślał , opuścił dom«. Ideał a sce tyczny wskazu je tyle mos tów do n i e z a w i s ł o ś c i , że filozof nie może bez wnę t r zne j radośc i i p rzyk laśn ięc ia s łuchać histo-ry i tych wszys tk ich z d e c y d o w a n y c h , k tó rzy p e w n e g o dnia wszelkie j niewoli rzekli n i e i poszli gdz ieś na p u s t y n i ę , p r zypuszcza j ąc nawet , ż e by ły t o tylko silne osły i zupe łne p r zec iw ieńs twa s i lnego ducha . Cóż w e d l e tego znaczy idea ł a s c e t y c z n y filozofa ? Odpowiedź moją odgadl iśc ie z a p e w n e d a w n o : filozof na jego widok u śmiecha się do optimum w a r u n k ó w na jwyższe j i najśmielszej duchowośc i . N i e zaprze­cza p rzez t o is tnienia, po twie rdza r acze j s w o j e istnienie i t y l k o swoje istnienie i to może aż do tego stopnia, że nie jes t da lekim n iecnego życze­nia : pereat mundus, fiat philosophia, fiat philosophus,

fia m ! . . .

8.

J a k widać , nie są to w c a l e n ieprzekupni świad­kowie i sędziowie w a r t o ś c i idea łu a sce tycznego , ci filozofowie! Myślą o s o b i e , cóż ich obchodzi »święty«! Myślą p rzy tem o tem, co dla n ich w ł a ś n i e

Page 67: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

128

jes t na jniezbędnie jsze : to jest o wolności od musu , p rzeszkody, h a ł a s u , od za jęć , obowiązków, t rosk; i o jasności w g łowie ; o tańcu, skoku i locie myśl i ; 0 dobrem powietrzu, rzadkiem, czys tem, wolnem, su-chem, j ak powie t rze w y ż y n n e , wś ród k tórego wszel­kie zwierzęce istnienie d u c h o w e m się staje i dostaje s k r z y d e ł ; o spokoju we wszys tk ich podz i emiach ; wszys tk ie p s y uwiązane s t a rann ie na ł a ń c u c h a c h ; nie s łychać żadnego szczekan ia n ieprzyjaźni n i rozczoch­rane j u r azy ; żadne podjadki nie toczą zadraśn ię te j d u m y ; sk romne i poddańcze wnęt rznośc i są pilne j ak ko łowro ty młyńskie , lecz dalekie; se rce obce, zaświa­towe, przyszłe , p o g r o b o w e ; myślą, r a z e m wziąwszy , p rzy a sce tycznym ideale o p o g o d n y m asce tyzmie p rzebós twionego i u sk rzyd lonego zwierza , k tóry wię­cej ponad życ iem buja, niż spoczywa . W i a d o m o czem są te t rzy błyskot l iwe s łowa asce tycznego i d e a ł u : ubóstwo, pokora, czys tość : p rzypa t rzc ie się jeszcze raz zblizka życiu wszys tk ich wielkich rodza jnych wy­na l azczych duchów. Odnajdziecie t am z a w s z e wszys t -kie t rzy do p e w n e g o stopnia. W c a l e n i e , rozumie się samo przez się, j ako ich »cnoty« — cóż ma ten rodzaj ludzi do czynien ia z c n o t a m i ! — lecz j ako najistotniejsze i na jna tura ln ie j sze w a r u n k i ich n a j ­l e p s z e g o istnienia, i ch n a j b u j n i e j s z e j płod­ności . P r z y t e m zupe łn ie możl iwem jest, że ich domi­nująca d u c h o w o ś ć mus ia ł a w p r z ó d w o d z e na łożyć n i e p o h a m o w a n e j i d raż l iwej dumie lub k rnąbrne j zmysłowośc i , albo że dość t r udno jej było se rcem

i ręką p o d t r z y m y w a ć swą żądzę »pustyni« p r zec iw skłonności do zbytku i na jwiększego wyszukan ia , j ak i p rzec iw m a r n o t r a w n e j szczodrocie . Lecz czyni ła to właśn ie jako ins tynkt d o m i n u j ą c y , k tó ry żądania

129

swe p r z e p r o w a d z a ł p rzed wszys tk imi innymi instynk­tami i czyni to j e szcze ; g d y b y tego nie czyniła, n ie by łaby właśn ie dominującą. Niema w i ę c w tem nic z »cnoty«. Zresztą »pustynia«, o k tóre j właśn ie mó­wiłem, gdzie wycofują się i samotnieją silne, nieza­wiśle nas t ro jone d u c h y — och j akże inaczej wyg ląda , niż wyksz ta łcen i ją sobie wyobraża ją ! W p e w n e j mie­rze bowiem oni nią są, ci wyksz ta łcen i . I p e w n e m jest, że w s z y s c y duchowi ak torzy siłą koniecznośc i nie wy t r zyma l iby w niej . Dla n ich nazby t ma ło jes t ona roman tyczną i syryjską, nazby t ma ło pus tynią teatralną. Jużci nie b rak w niej wie lb łądów. Do t ego j e d n a k ogran icza się ca łe podobieńs two. W ł a s n o w o l n e może ukryc ie w c iemnośc i ; u s u w a n i e się z drogi sa­m e m u sobie; sp łoszony lęk p r z e d wrzawą , szacun­k iem, nowiną, w p ł y w e m ; m a ł y u rząd , dzień po­wszedni , coś co więce j u k r y w a , niż na świa t ło sta­wia ; p r z y sposobności obcowanie z bezt roskim p o ­g o d n y m zwie rzem i p t a s twem, k tórego widok pokrze­p ia ; gó ry do t o w a r z y s t w a , lecz nie m a r t w e , g ó r y z o c z y m a (to znaczy z jeziorami); w p e w n e j mie­rze n a w e t pokój w przepełn ionej w s z e c h ś w i a t o w e j gospodzie, gdzie się jes t p e w n y m , że n a s wezmą za kogo innego, i gdzie bezkarn ie m o ż n a m ó w i ć z ka­żdym, — to jest tu pustynią. Och, jes t ona dość sa­motna, wierzcie m i ! G d y Herakl i t w y c o f y w a ł się w dziedzińce wo lne i por tyki o lbrzymiej świątyni Ar temidy , to »pus tyn ia« ta by ła godniejszą, przy­znaję. D laczego n a m b r a k tak ich świątyń? (— m o ż e n a m ich n i e b rak : w łaśn ie p r z y p o m i n a m sobie swoją najpiękniejszą p racownię , piazza di San Marco, pod warunk iem, że jest w iosna i p rzedpołudnie , p o r a mię­dzy 10-tą a 12-tą). Lecz co Herakl i t wymija ł , to to

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 9

Page 68: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

130

samo, czemu my dziś z drogi schodzimy. To h a ł a s i d e m o k r a t y c z n a w r z a w a Efezyjczyków, ich poli tyka, ich nowośc i o »państwie« (Persyi, rozumiec ie mnie), ich k r a m j a r m a r c z n y »dnia dzisiejszego«. Bo my filo­zofowie po t rzebujemy p rzedewszys tk i em spokoju od j e d n e g o : od wsze lk iego »dzis ia j« . Czc imy to, co ciche, zimne, dostojne, odległe , przeszłe , wszys tko wogóle, na czego widok dusza nie mus i się bronić i z a s z n u r o w y w a ć , — coś, z czem m o ż n a mówić , nie mówiąc g ł o ś n o . Pos łucha jc ie tylko dźwięku ducha , g d y m ó w i : każdy d u c h ma swój dźwięk, k o c h a swój dźwięk. T e n t am n a p r z y k ł a d to z pewnośc ią agi ta­tor, to z n a c z y pus ta g łowa, pus ty garnek . Cokolwiek w e ń wejdzie , wychodz i zeń dudniąco i grubo, obcią­żone e c h e m wielkiej próżni . T a m t e n mówi p r a w i e z a w s z e ochryple . Czyżby siebie ochryp le p o m y ś ­l a ł ? To możl iwe — zapyta jc ie f izyologów. Lecz kto s ł o w a m i myśli, myśl i j ak mówca , a nie j ak myśl i­ciel (zdradza to, że w g runc ie myśl i nie o rzeczach , nie rzeczowo, lecz tylko o s tosunku do rzeczy, że myśl i właśc iwie o s o b i e i o swoich s łuchaczach) . T e n t rzeci tu mówi w n a r z u c a j ą c y się sposób, na­zbyt p r z y s u w a się do nas , wieje n a m w t w a r z s w y m oddechem, — mimowol i z a m y k a m y usta, chociaż p rzez książkę m ó w i do nas . D ź w i ę k j ego stylu w y j a w i a powód tego, — że nie ma on czasu; że ma ło wierzy w s a m e g o siebie; że dziś, lub n igdy już nie dojdzie do s łowa. Lecz duch, k tóry jest pewien s a m e g o sie­bie, m ó w i c icho; szuka ukrycia , p o z w a l a czekać na siebie. Filozofa poznaje się po tem, że schodzi z drogi t r zem b łyszczącym i g łośnym rzeczom: sławie, ksią­żętom i kobietom; p rzez co jeszcze nie powiedziano, że one do niego nie przychodzą . Unika zbyt j a snego

131

świa t ła ; d la tego unika s w e g o czasu i j ego »dnia«. W tem podobny jest do cienia: im bardz ie j mu s łońce zachodzi , tem większym się staje. Co się t yczy jego »pokory«, to znosi p e w n ą zawis łość i zaćmienie , j ak znosi c iemność . Co więcej , boi się zamętu , g r o m ó w , p r z e r a ż a go bezchronność nazbyt wyosobn ionego i na p a s t w ę w y d a n e g o drzewa, na k tórem k a ż d a bu rza daje upus t s w y m gniewom, k a ż d y g n i e w swej burzy . J ego ins tynkt mac ie rzyńsk i , t a j emna miłość ku temu, co w nim wzras ta , wskazu je mu położenia, w któ­r y c h odjętem mu jest myś len ie o s o b i e ; w tem sa­m e m znaczen iu , jak ins tynkt m a t k i w kobiecie u t r zyma ł dotąd za leżne s tanowisko kobiety wogóle . Dość ma ło wkońcu żądają ci filozofowie. Ich h a s ł e m jest »kto posiada, jes t pos iadany« . I to n i e , j ak ciągle p o w t a r z a ć muszę , z cnoty, z będącej zas ługą woli, dążącej do p r z e s t a w a n i a na małem, i nie z pro­stoty. Lecz pon ieważ ich p a n na jwyższy t e g o o d nich w y m a g a , mąd rze i n i eub łagan ie w y m a g a ; pan, k tóry J e d n o tylko rozumie i wszys tko , czas , siłę, miłość, in teres na to tylko g romadz i i oszczędza. T e n rodzaj ludzi nie lubi być n iepokojonym przez nie-przyjaźń, ani też przez przyjaźń . Zapomina ją oni lub pogardza ją ła two. Niesmacznem w y d a j e im się g r ać rolę męczenn ika ; »dla p r a w d y c i e r p i e ć « . Pozos ta ­wiają to ambi tnym i t e a t r a lnym boha te rom d u c h o w y m i wogóle komukolwiek , kto ma czas po t emu (— oni sami, filozofowie, mają coś dla p r a w d y u c z y n i ć ) . Oszczędnie używają wielkich słów. Pono n a w e t s łowo »prawda« nie p r z y p a d a im do s m a k u : ma brzmieć nadęc ie . . . Co wreszc ie »czystości« u filozofów doty­czy, to ten rodzaj d u c h ó w widocznie p łodność swoją za sadza na czem innem, niż na dzieciach; może na

9*

Page 69: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

132

czem innem też dalsze życie swego imienia, swą małą n ieśmier te lność (jeszcze n ieskromniej w y r a ż a n o się w d a w n y c h I n d y a c h między filozofami : »pocóż po toms two temu, k tórego duszą jes t świat?«). N iema w tem nic z czystości j ak i egoś a s c e t y c z n e g o skru­pu łu i n ienawiśc i zmys łów, z a r ó w n o jak nie jes t czystością, jeśli at leta lub dżokej p o w s t r z y m u j e się od kobiet. T a k chce racze j , p rzyna jmnie j na czas wielkiej ciąży, ich dominujący instynkt . K a ż d y a r ty s t a wie, j ak szkodl iwe jest span ie z kobietą w s t anach wielkiego d u c h o w e g o nap ięc ia i p rzygo towan ia . Na j ­potężnie jszym i pod w z g l ę d e m ins tynktów na jpew­nie jszym pośród n ich nie po t r zeba dopiero doświad­czenia, z łego doświadczen ia . W ł a ś n i e ich »macie-rzyński« ins tynkt na korzyść s ta jącego się dzieła rozporządza bezwiedn ie wszelakimi zapasami i nad­da tkami siły, od ju rnośc i zwie rzęcego życia począw­szy. W i ę k s z a siła z u ż y w a w t e d y mniejszą. W y ­t ł u m a c z m y zresztą w e d l e tej in te rpre tacyi p o w y ż e j omówiony p rzyk ład z Schopenh au e r em. Widok p iękna oczywiśc ie działał n a niego, n a g ł ó w n ą s i ł ę j ego n a t u r y j ako podnie ta w y z w a l a j ą c a (na siłę n a m y s ł u i g łębokiego wnikania) ; tak że siła ta w y b u c h a ł a i za j e d n y m z a m a c h e m o p a n o w y w a ł a świadomość . T e m s a m e m nie w y k l u c z a się w c a l e możliwości , że owa osobl iwa s łodycz i pełnia, w ł a ś c i w a s tanowi este­tycznemu, m o g ł a b y właśn ie pochodzić z domieszki »zmysłowości« (jak z tego s a m e g o ź ród ła pochodzi ów »idealizm«, w k tó rym podobają sobie dz iewczę ta na wydaniu) — że w ięc z m y s ł o w o ś ć za nade j śc iem s tanu es te tycznego nie zostaje zniesiona, j ak Scho­p e n h a u e r sądził, lecz p rzeksz t a ł ca się ty lko i uświa­damia, a le nie j ako podnie ta p łc iowa. (Do tego punktu

133

widzen ia w r ó c ę i nnym r a z e m w związku z jeszcze del ikatniejszymi p rob lema tami tej dotąd tak nie tyka-nej , t ak n iewyjaśnionej f i z y o l o g i i e s t e t y k i ) .

9.

P e w i e n asce tyzm, widzie l iśmy to, p e w n e t w a r d e i pogodne najdobrowolnie jsze wyrzeczen ie się na leży do w a r u n k ó w , sprzy ja jących na jwyższe j duchowośc i , t ak samo też do jej na jna tura ln ie j szych skutków. Z góry więc m o ż n a powiedzieć — i nie będzie to żadną dziwotą, jeśli w łaśn ie filozofowie nie odnosili się n igdy do ideału a sce tycznego bez p e w n e g o uprze­dzenia. P r z y p o w a ż n y m h i s to rycznym o b r a c h u n k u okazuje się nawet , że węze ł między idea łem asce­t y c z n y m a filozofią był j e szcze o wiele c iaśniejszy i su rowszy . Rzecby można, ż e dopiero n a p a s k u tego idea łu filozofia wogóle n a u c z y ł a się s t awiać p ie rwsze kroki i kroczki na ziemi — a c h , i t ak nie­zgrabnie , ach, jeszcze z t ak s t rapioną miną, ach, tak go towa do u p a d k u i leżenia na brzuchu, ta mała , bojaź l iwa n iedojda i c h u c h r o z k r z y w e m i n o g a m i ! Wiod ło się filozofii z począ tku j ak wszys tk im dobrym rzeczom, — nie mia ły d ługo odwag i być s a m e m i sobą, oglądały się zawsze , czy nikt im z pomocą przyjść nie zechce, co więcej , ba ły się każdego, kto im się przygląda ł . Pol iczcie poszczegó lne p o p ę d y i cnoty filozofa po porządku — jego popęd powąt­piewający, j ego popęd zaprzecza jący , j ego popęd wy­czeku jący (»ephektyczny«) , j ego popęd anal i tyczny, j ego popęd badawczy , szukający, ważący , j ego po-

Page 70: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

134

p ę d p o r ó w n a w c z y i w y r ó w n a w c z y , j e g o chęć bez­s t ronności i przedmiotowości , jego chęć wsze lk iego »sine ira et studio«. Czyśc ie też pojęli, że wszys tko to r a z e m przez na jd łuższy okres czasu zgadza ło się z e l emen ta rnemi żądaniami mora lnośc i i sumien ia? (nie m ó w i ą c w c a l e o r o z u m i e wogóle, k tóry L u t e r j eszcze lubił n a z y w a ć p a n i ą M ą d r o c h ą , m ą d r ą n i e r z ą d n i c ą ) . Ż e filozof, j e ś l i b y b y ł się sobie uświadomił , by łby się w p r o s t musia ł czuć ucieleśnio-n e m -»nitimur in vetitum* — i by łby nas tępn ie w y s t r z e g a ł s i ę »czuć siebie«, u ś w i a d a m i a ć się sobie ? Nie inaczej , j a k się rzekło, ma się rzecz z wszys tk iemi dobremi rzeczami , z k tó rych dziś dumni j es teśmy. Mierząc n a w e t j eszcze mia rą s t a r y c h Greków, w y d a j e się ca łe nasze wspó łczesne istnienie, o ile nie jes t słabością, lecz mocą i poczuc iem mocy, czystą Hybris i bezbożnością. Bo właśn ie odwro tność rze­czy, k tóre dziś czcimy, mia ły przez na jd łuższy okres czasu sumienie po swe j s t ronie i Boga swoim s t raż­nikiem. Hybris jes t dziś nasz s tosunek do na tury , na­sze pogwa łcen i e n a t u r y z pomocą m a c h i n i tak bez­troskiej wyna lazczośc i t echn ików i inżynierów. Hy­bris jes t nasz s tosunek do Boga, to zn aczy do jakie­goś p rzypuszcza lnego pa jąka celu i obyczajnośc i poza wielką pajęczą siecią p r z y c z y n o w o ś c i — mo­żemy, j ak Karol Śmia ły w w a l c e z L u d w i k i e m XI, r zec »je combats l'universelle araignée«. Hybris jes t nasz s tosunek d o s i e b i e , b o ekspe rymen tu j emy tak na sobie samych , j a k b y ś m y sobie w z g l ę d e m ż a d n y c h nie pozwolil i zwierząt , r o z p r u w a m y sobie w zadowo­leniu i c iekawośc i duszę »w żyjącem ciele«. Cóż n a m za leży jeszcze na »zbawieniu« duszy ! Po t em uzdra ­w i a m y siebie s a m y c h : choroba jest bardzie j poucza -

135

jąca, nie wą tp imy o tem, bardz ie j j eszcze poucza jąca niż zdrowie . C h o r o b o t w ó r c y zdają n a m się dziś n a w e t potrzebniejsi niż j acyko lwiek lekarze i »zba-wiciele«. G w a ł c i m y t e r az siebie samych , to nie u l ega wątpl iwości , m y duchowi w y ł u s k i w a c z e orzechów, m y py ta jący i py tan ia godni , j a k g d y b y życie nie było n iczem innem, jeno w y ł u s k i w a n i e m o rzechów. W ł a ś ­nie d la tego mus imy konieczn ie s t a w a ć się codzień bardzie j py tan ia godni , g o d n i e j s i , b y p y t a ć , z t ego p o w o d u może godniejs i — życia ? . . . Wszys t ­kie dobre r z e c z y były n i e g d y ś złemi r zeczami ; k a ż d y g r z e c h p i e r w o r o d n y stał się cnotą p ie rworodną . Mał­żeńs two n a p r z y k ł a d uchodzi ło d ługo za g r z e c h prze­c iwko p r a w u g romady . N i e g d y ś p łacono pokutą, jeśli kto był t ak n ieskromny, że p r z y w ł a s z c z a ł sobie ko­bietę (tu na leży n a p r z y k ł a d jus primae noctis, k tóre dziś j e szcze w K a m b o d ż y jes t p rzywi le j em kap łanów, t ych p r ze s t r zegaczy »s t a rych dobrych obyczajów«). Uczuc ia ł agodne , p rzychy lne , ustępcze, l i tośne — właś ­nie d la tego tak war tośc ią wysokie , że są p r a w i e »war-tośc iami w sobie« — mia ły p rzez na jd łuższy czas właśn ie p o g a r d ę własną p r zec iw sobie. W s t y d z o n o się łagodności , j ak się dziś ws tydzą t w a r d o ś c i (po­r ó w n a j »Poza dobrem i złem« str. 240 i nast.) Pod­dan ie się p r a w u : - och z j ak imż oporem sumienia z r zeka ły się wszędz ie na ziemi szczepy dostojne ven­detty i u s t ę p o w a ł y p r z e m o c y p r a w a ! P r a w o było d ługo vetitum, zbrodnią, nowinką ; w y s t ę p o w a ł o u ż y w a j ą c p rzemocy , j a k o p rzemoc , której j edyn ie u l egano z e w s t y d e m przed sobą s a m y m . K a ż d y na jmnie jszy krok na ziemi z d o b y w a n o n i egdyś ka tuszami d u c h a i ciała. T e n właśn ie punk t widzen ia : »że n ie ty lko pos tęp naprzód, n i e ! pochód, ruch, zmiana po t r zebowa ły

Page 71: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

136

niez l iczonych męczenników«, brzmi n a m dziś właśn ie t ak obco. Oświet l i łem go w »Jutrzence« na str. 25

i nast . »Niczego nie okupiono drożej , nap i sano t amże na str. 27, nad tę odrobinę ludzkiego r o z u m u i uczu­cia wolności , k tóre są dziś dumą naszą. Ta d u m a j ednak jest powodem, dla k tórego n a m dziś niemożli-w e m jest p r a w i e czuć wespó ł z o w y m i o g r o m n y m i okresami »obyczajności obyczaju«, poprzedza jącymi dzieje świa ta , j ako p r a w d z i w e i rozs t rzyga jące g łówne dzieje, k tóre ustal i ły c h a r a k t e r cz łowieka i gdzie ucho­dziło cierpienie za cnotę, okruc ieńs two za cnotę, uda­w a n i e za cnotę, zems ta za cnotę, zaparc ie się rozumu za cnotę, na tomias t zadowolen ie za niebezpieczeń­stwo, żądza wiedzy za n iebezpieczeństwo, pokój za n iebezpieczeńs two, litość za n iebezpieczeńs two, wzbu­dzanie licości za hańbę , p r a c a za hańbę , sza leńs two z a boskość , z m i a n a z a n ieobyczajność i g roźbę z a g ł a d y ! «

10.

W tej samej książce na str. 47 wy łuszczono w ś r ó d jakie j oceny, pod j ak im n a c i s k i e m oceny mus ia ło żyć na j s ta r sze pokolenie ludzi kon templacy j ­nych , — p o g a r d z a n e w tej samej mierze , w jakiej się go nie bano ! K o n t e m p l a c y a p rzysz ła na s a m y m począ tku na świa t w pos tac i o zakry te j twarzy , o wy­glądzie d w u z n a c z n y m , z z łem se rcem i częs to z za­niepokojoną g łową : co do tego n iema wątpl iwości . P i e rwias t ek n i eczynny , z a d u m a n y , n iewojowniczy w ins tynk tach ludzi kon templacy jnych roz tacza ł d ługo

137

wokół n ich głęboką nieufność. P rzec iw t e m u nie było innego ś rodka j ak tylko wzbudz ić s t anowczo s t r a c h p rzed sobą. I na tem znali się n a p r z y k ł a d s t a rzy bra-minowie! Najs tars i filozofowie umieli s w e m u istnieniu i z jawieniu n a d a ć znaczenie , p o s t a w ę i tło, z p o w o d u k tó rych nauczono się ich b a ć . Jeśli się r o z w a ż y do­kładniej , czynili to z g run townie j sze j j e szcze potrzeby, to jes t by n a b r a ć s t r achu przed s a m y m i sobą i czci dla siebie s a m y c h . Bo znaleźli w sobie wszys tk ie oceny war tośc i zwrócone p r z e c i w sobie, musiel i p rzec iw »filozofowi w sobie« zwa lczać wsze lk iego rodza ju podej rzenia i opory. Jako ludzie s t r a sznych czasów, czynili to s t r a sznymi ś rodkami : ok ruc ieńs two wzg lędem siebie, w y n a l a z c z e samoudręczen ie — oto był g ł ó w n y ś rodek t ych sp r agn ionych m o c y pustel­n ików i n o w a t o r ó w myśli , k tó rzy musiel i w s a m y c h sobie w p i e r w pogwa łc i ć b o g ó w i wszys tko , co było zwycza j em uświęcone , by sami w nowośc i s w e w i e-r z y ć mogli . P r z y p o m i n a m s ł awną h i s to ryę króla Viçvami t ry , k tóry na pods tawie tys iącle tniego samo-u m a r t w i e n i a zdobył takie poczucie m o c y i ufności w siebie, ż e podjął się n o w e n i e b o z b u d o w a ć . Niesamowi ty to symbol na j s ta rsze j i na jmłodsze j hi-s toryi filozofów na ziemi. Każdy, kto k iedykolwiek zbudował jakieś » n o w e n iebo« , zna jdowa ł m o c do tego dopiero w w ł a s n e m p i e k l e . . . S t r e śćmy ca ły s tan r zeczy w kró tk ich f o r m u ł a c h : d u c h filozo­ficzny mus ia ł się na jp i e rw z a w s z e p rzeb ie rać i prze-p o c z w a r c z a ć w d a w n i e j u s t a l o n e t ypy ludzi kon templacy jnych , j ak o t o : k a p ł a n a , czarodz ie ja , wróżbiarza , wogóle osoby duchowne j , by w jakiejkol-wiekbądź mierze móg ł istnieć p rzyna jmnie j . I d e a ł a s c e t y c z n y s łuży przez d ługi c z a s filozofowi j ako

Page 72: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

138

forma zjawiska, j ako w a r u n e k istnienia. Musiał on g o p r z e d s t a w i a ć , b y módz być filozofem, mus ia ł w e ń w i e r z y ć , b y módz g o p rzeds t awiać . Osobliwe, w s tosunku do świa t a zap rzeczne , życiu wrogie , z m y s ł o m niewierne , odzmys łowione t r zyman ie się filo­zofów na uboczu, k tóre u t r zyma ło się aż do c z a s ó w na jnowszych i przez to zyskało sobie znaczen ie pra­wie p o s t u r y f i l o z o f i c z n e j , jes t p rzedewszys t -k iem skutkiem nędzy w a r u n k ó w , wś ród k tó rych filo­zofia wogó le pows ta ł a i os ta ła się : to jes t , że ina­czej na jd łuższy okres filozofii n a ziemi n i e b y ł b y w c a l e m o ż l i w y bez asce tycznej powłok i i prze­b ran ia , bez a sce tycznego z sobą n ieporozumienia . W y r a z i w s z y się pog lądowo i p l a s tyczn ie : k a p ł a n -a s c e t a a ż d o n a j n o w s z y c h cza sów był j eno ws t r ę tną i posępną formą gąsienicy, pod którą filo­zofia j edynie żyć i s k r a d a ć się m o g ł a . . . Czy się to rzeczywiśc ie z m i e n i ł o ? Czyż ten ps t ry i niebez­p ieczny zwierz skrzydla ty , ów »duch«, k tórego gą­sienica o w a kryła , zosta ł n a p r a w d ę dzięki s łonecz-niejszemu, cieplejszemu, bardz ie j roz jaśn ionemu świa tu rozpowi ty i w y p u s z c z o n y na świat ło ? Czyż jest już dziś dość dumy, odwagi , dzielności, p e w n o ś c i siebie, woli duchowe j , żądzy odpowiedzia lności , w o l n o ś c i w o l i , b y odtąd rzeczywiśc ie n a z iemi »filozof« m ó g ł i s t n i e ć ?

1 1 .

T e r a z dopiero, g d y ś m y już obejrzeli k a p ł a n a -a s c e t ę , w y k o n a j m y p o w a ż n e na t a rc i e n a nasz

139

p r o b l e m a t : co znaczy idea ł a s c e t y c z n y ? T e r a z do­piero staje się on »poważnym« . M a m y te raz p rzed sobą w ł a ś c i w e g o p r z e d s t a w i c i e l a p o w a g i wogóle . »Co znaczy wsze lka powaga?« — To jeszcze bardzie j zasadn icze py tan ie w y s u w a się tu może już na usta, py tan ie dla fizyologów, j ak s łuszna , obok k tórego j e d n a k t y m c z a s e m p r z e k r a d n i e m y się cicha­czem. K a p ł a n - a sce ta sk ł ada w o w y m ideale nie-tylko swoją wiarę , lecz i swą wolę, swą moc , swó j in teres . J ego p r a w o d o istnienia t r w a i znika z o w y m ideałem. Cóż za dziw, że n a t y k a m y się tu na s t r a sznego p rzec iwn ika (przypuszczając , że je­s t e śmy p rzec iwnikami o w e g o ideału), na przec iwnika , k tó ry o swoją egzys t encyę wa l czy p r zec iw oszczer­com o w e g o ideału ? Z drugie j s t rony z g ó r y m o ż n a wątpić , by tego rodza ju i n t e r e sowny s tosunek do na­szego p rob lematu p rzec iwnikowi szczególnie w y ­szedł na dobre. K a p ł a n - a sce t a s a m ledwie będzie móg ł odeg rać rolę na j szczęś l iwszego obrońcy s w e g o ideału, z tej samej p rzyczyny , z k tóre j z w y k ł o się nie u d a w a ć kobiecie, g d y c h c e bronić »kobiety samej w sobie«, — nie m ó w i ą c już o woli na job jek tywnie j -szego oceniciela i sędzi, p o r u s z o n y c h tu kon t rower sy i . Racze j w ięc będz iemy musie l i mu pomódz — tyle jes t już te raz widoczne — by dobrze się p rzec iw n a m bronił, niż ż e b y ś m y się b a ć mieli, iż zbyt do­brze n a s zbijać będzie . . . Myślą, o którą tu w a l k a się toczy, jes t o c e n a w a r t o ś c i na szego życ ia z e s t rony k a p ł a n a - asce ty . Wiążą oni życie (wraz z tem, do czego ono należy, »przyrodą«, »światem«, całą sferą s t awan ia się i znikomości) z p e w n e m zu­pełnie innego rodza ju istnieniem, do k tó rego stoi ono w s tosunku s p r z e c z n y m i w y ł ą c z a j ą c y m , c h y b a ,

Page 73: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

140

ż e z w r a c a się p rzec iw sobie samemu, z a p r z e c z a s i e b i e s a m e g o . Z tego punktu widzenia , z punktu widzen ia życ ia asce tycznego , uchodz i życie za mos t do o w e g o innego istnienia. Asce t a u w a ż a życie za manowiec , k tó rym na l eży się os ta tecznie pows tecz cof­nąć z p o w r o t e m aż do tego miejsca, gdzie się zaczyna ; lub za błąd, k tóry się c z y n e m zbija, zbić n a l e ż y . Bowiem w y m a g a on, aby z n im iść, w y m u s z a , gdzie może, s w o j ą ocenę istnienia. Cóż to oznacza? Tak ie j po tworne j oceny war tośc i nie wp i sano w dzieje cz łowieka j ako w y p a d k u wy ją tkowego i curiosum. Jes t ona j e d n y m z na jwięce j r ozpowszechn ionych i na j t rwa l szych faktów, j ak ie istnieją. Czy tane z ja­kiejś dalekiej gwiazdy , wielkiemi l i terami kreślone, p i smo naszego z iemskiego istnienia doprowadz i łoby może do wniosku, że z iemia jest w ł a ś c i w ą gwiazdą a s c e t y c z n ą , zaką tem n i e z a d o w o l o n y c h , p y s z n y c h i w s t r ę t n y c h s tworzeń , k tóre nie mogą się pozbyć k w a ś n e g o n iezadowolen ia z siebie samych , z ziemi, z wsze lk iego życia i zadają sobie, ile ty lko mogą, c ierpienia dla s ame j p rzy jemnośc i z a d a w a n i a go so­bie, p r awdopodobn ie j edyne j swe j przy jemnośc i . Roz­w a ż m y bowiem, j ak p r a w i d ł o w o , j ak powszechn ie , j ak w k a ż d y m czasie p r a w i e po jawia się k a p ł a n -asce ta ; nie na leży on wyłączn ie do żadnej r a s y ; zakwi ta wszędz ie ; w y r a s t a z wszys tk ich s tanów. Nie d la tego żeby h o d o w a ł lub r o z m n a ż a ł s w e oceny war ­tości przez dziedziczenie ; rzecz się ma odwro tn ie : głęboki instynkt , b iorąc ogółem, zab ran i a mu racze j r o z m n a ż a n i a się. Musi to być j a k a ś konieczność p ie rwszorzędna , k t ó r a tej w r o g i e j ż y c i u species p o m a g a us tawiczn ie do wzros tu i rozwoju , — musi tkwić w t e m i n t e r e s s a m e g o ż y c i a , b y taki

141

typ sprzeczności w sobie nie w y m a r ł . Bo życie asce­tyczne jest sprzecznością w sobie: w ł a d a tu nie ma­jące r ó w n e g o ressentiment n iesy tego ins tynktu i żą­dzy mocy, p r a g n ą c s tać się p a n e m — nie czegoś w życiu —, lecz s a m e g o życia , j ego na jg łębszych, najsi lniejszych, najbardziej z a sadn iczych w a r u n k ó w . Jes t tu us i łowanie użycia siły ce lem z a t a m o w a n i a źródlisk siły; tu z w r a c a się zielone i j adowi te spoj­rzenie p rzec iw s a m e m u f izyologicznemu rozwojowi , w szczególności p r zec iw j ego wyrazowi , pięknu, ra­dości ; t y m c z a s e m u c z u w a się upodobanie i s z u k a s i ę go w tem, co chybione, spaczone , w bolu, w nie­szczęściu, w brzydocie , w dobrowolnym uszczerbku, w w y z b y w a n i u się s a m e g o siebie, b iczowaniu się, samoofierze. To wszys tko jes t w n a j w y ż s z y m stopniu p a r a d o k s a l n e : s toimy tutaj w obliczu rozdwojenia , k tóre c h c e być rozdwojonem, k tóre r o z k o s z u j e się w tem cierpieniu s a m e m sobą i s taje się na­we t coraz pewnie j sze siebie i bardziej t ryumfujące, w m i a r ę j a k j ego w ł a s n e g o założenia, f izyologicznej zdolności życ iowej u b y w a . »Tryumf w os ta tecznej właśn ie agonii« : pod t ym n a j w y ż s z y m znak iem wal ­czył zdawien d a w n a idea ł a sce tyczny ; w tej z a g a d c e uwiedzenia , w tym obrazie z a c h w y t u i udręk i wi­dział on swoje naj jaśnie jsze świat ło, swoje zbawienie , swoje os ta teczne zwycięs two. Crux, nux, lux — sta­nowi dlań jedno.

12.

Przypuśc iwszy , że taka ucieleśniona wo la prze­czenia i w y n a t u r z a n i a d o p r o w a d z o n a zostanie do

Page 74: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

142

f i l o z o f o w a n i a : t o n a czemż w y w r z e ona n a j -wnęt rzn ie j szą swą samowolę ? na tem, co z najwięk­szą o d c z u w a się pewnośc ią jako p rawdz iwe , j ako r zeczywi s t e : szukać będzie b ł ę d u t a m właśnie , gdzie w ł a ś c i w y ins tynkt życ iowy na jbezwarunkowie j wska­zuje p r a w d ę . Naprzyk ład , j ak to czynili filozofowie V e d a n t y , zniży ona c ie lesność do z łudzenia , boleść t ak samo, wielość, ca łe p rzec iwieńs two pojęć »pod­miot« i »przedmiot« — błędy, s a m e tylko b łędy! Od­mówić swojemu ja wiary , sobie s amemu wła sne j za­n e g o w a ć »realności« — co za t r y u m f ! — J u ż nie ty lko nad zmysłami , n a d oczywistością, da leko w y ż ­szy rodza j t ryumfu , p o g w a ł c e n i e i okruc ieńs two w z g l ę d e m r o z u m u . Rozkosz t a dochodzi d o szczy tu przez to, że a sce tyczna s amopoga rda , s amoszyde r -s two rozsądku w y r o k u j e : j e s t k ró les two p r a w d y i is tnienia , lecz w ł a ś n i e rozum je s t zeń w y k l u ­c z o n y ! . . . (Mówiąc n a w i a s e m : n a w e t j eszcze w kan towsk iem pojęciu, »myślny c h a r a k t e r rzeczy«, pozosta ło coś j e szcze z tego pochu t l iwego asce tycz­nego rozdwojenia , k tóre lubi z w r a c a ć rozum prze­c iw rozumowi ; »myślny charak te r« bowiem oznacza u K a n t a pewną rzeczy właśc iwość , z której in te lekt w łaśn ie tyle pojmuje, że jest ona dla intelektu — z u p e ł n i e n i e d o p o j ę c i a . ) Nie bądźmy zresztą, właśn ie jako poznający, n iewdzięczni t ak im wła śn i e rezo lu tnym odwrócen iom z w y k ł y c h p e r s p e k t y w i ocen, k tóremi duch nazby t d ługo pozornie zbrodniczo i bez-uży teczn ie p rzec iw sobie s a m e m u szalał . W ten spo­sób r az widzieć inacze j , c h c i e ć widz ieć inaczej jes t n iemałą w p r a w ą i p rzysposab ian iem intelektu do jego przysz łe j »przedmiotowości« , pojętej nie w zna­czeniu »kontemplacyi bez in teresownej« (coby było

143

bez znaczen ia i sensu), lecz jako możność d z i e r ż e ­n i a w s w e j m o c y swego »za« i »przeciw« i do­wolnego w ł a d a n i a niemi tak, że można u ż y w a ć właś ­nie r o z m a i t o ś c i p e r s p e k t y w i u c z u c i o w y c h inter-p re tacy i na pożytek poznania . S t r zeżmy się bowiem, moi p a n o w i e filozofowie, odtąd lepiej p r z e d niebez-p iecznem s ta rem pojęc iowem b a j c z a r s t w e m , k tóre wymyś l i ło sobie »czysty, bezwolny, bezbolesny, bez-czasowy podmiot poznający«, s t rzeżmy się lepiej po­l ipowych ramion takich sp rzecznych w sobie pojęć, j ak »czysty rozum«, »bezwzględna duchowość« , »po-znanie samo w sobie« : — te r zeczy bowiem w y m a ­gają zawsze , by pomyś leć sobie oko, k tó rego po­myś leć sobie nie można , o k o , k tóre nie ma mieć żadnego kierunku, k tó rego s i ły c z y n n e i i n t e rp re tu jące mają być podwiązane , ma ich być brak, p rzez k tóre j ednak pa t rzenie staje się dopiero w idzen i em czegoś . W y m a g a się więc tu z a w s z e od oka n iedorzeczności i r zeczy nie ma jących znaczenia . Is tnieje t y l k o jedno pe r spek tywiczne patrzenie , t y l k o j e d n o per­spek tywiczne poznanie. A i m w i ę c e j u c z u ć do­p u s z c z a m y do s łowa o jak ie j ś rzeczy, i m w i ę c e j oczu, rozmai tych oczu dla jakiejś r zeczy w s t a w i ć sobie umiemy, t e m zupełnie jsze s taje się n a s z e »po-jęcie« o tej rzeczy, n a s z a »przedmiotowość«. Wyk lu ­czyć j ednak zupełnie wolę, wyk luczać afekty wszyst ­kie r a z e m i poszczególnie (przypuściwszy, że toby było w nasze j mocy), j a k ż e ? nie n a z y w a ł o ż b y się to k a s t r o w a n i e m inte lektu ? . . .

Page 75: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

144

13.

Ale z a w r ó ć m y . T a k a sp rzeczność w sobie, j aka się w ascecie u j awn iać zdaje, »życie p r z e c i w ży­ciu«, jes t — leży to j ak na dłoni — biorąc fizyolo-gicznie nie zaś psychologicznie , popros tu nonsensem. Może ona być tylko p o z o r n ą ; musi być p e w n e g o rodza ju t y m c z a s o w y m w y r a z e m , wyłożeniem, formułą, p rzyrządzen iem, psycho log icznem n ieporozumien iem czegoś , czego w ł a ś c i w a n a t u r a nie mog ła j e szcze zos tać zrozumianą, nie mog ła j eszcze zos tać okreś­loną s a m a w s o b i e , - j edynie s łowem wciśnię-t em w s tarą l u k ę ludzkiego poznania . Żebym zaś kró tko p rzec iws tawi ł t e m u istotny s tan r zeczy : i d e a ł a s c e t y c z n y w y p ł y w a z o c h r o n n e g o i l e c z ­n i c z e g o i n s t y n k t u z w y r a d n i a j ą c e g o s i ę ż y c i a , k tóre wsze lk imi ś rodkami s t a r a się pod­t r z y m a ć siebie i o istnienie swe w a l c z y ; wskazu je on na częśc iowy f izyologiczny zastój i znużenie , prze­ciw k tó rym najgłębsze, n i ena ruszone ins tynk ty życia wa lczą n ieus tannie n o w y m i ś rodkami i w y n a l a z k a m i . Ideał a sce tyczny jes t t ak im ś rodkiem : r zecz ma się więc odwrotnie , niż czciciele tego idea łu sądzą, — życie z m a g a się z n im i w a l c z y p rzezeń z śmiercią i p r z e c i w śmierci , ideał a sce tyczny jes t fortelem do p o d t r z y m a n i a życia. Że móg ł on w tej mie­rze , j ak tego h i s to rya uczy, rządzić i o w ł a d n ą ć czło­wiekiem, w szczególności t a m wszędzie , gdz ie cywi-l i zacya i ob łaskawienie cz łowieka dopięte zostały, to dowodzi wielkiej r z e c z y : c h o r o b l i w o ś c i dotych­c z a s o w e g o typu człowieka, p rzyna jmnie j ob łaskawio­nego człowieka, f izyologiczne z m a g a n i e się cz łowieka

145

z śmiercią (dokładniej z up rzyk rzen i em sobie życia, ze znużen iem, z życzen iem sobie » k o ń c a « ) . Ka­p l a n - a s c e t a jes t uc ie leśnionem życzen iem, by być czemś innem, by być gdzieindziej , i to n a j w y ż s z y m s topniem tego życzenia , j ego w ł a ś c i w ą żar l iwością i namiętnością . Lecz w ła śn i e m o c j ego życzen ia jes t pę tem, k tóre go tu p r z y k u w a ; w ła śn i e p rzez nią staje się on narzędz iem, k tó re mus i p r a c o w a ć , by s two­r zyć pomyśln ie j sze w a r u n k i dla is tnienia tutaj i po­zos tan ia człowiekiem, w ła śn i e t ą m o c ą p r z y t r z y m u j e on silnie p r zy istnieniu całą t rzodę chyb ionych , nie­zadowolonych , zawiedz ionych , rozbi tków, wsze lk iego rodza ju c ie rp iących z p o w o d u siebie s a m y c h , przo­dując im ins tynk townie j ako pas terz . Sądzę, że mnie j uż rozumiec ie : ten k a p ł a n - a sce ta , ten pozorny w r ó g życia, ten p r z e c z y c i e l , — on w ła śn i e na­leży d o b a r d z o wielkich z a c h o w u j ą c y c h i s t w a ­r z a j ą c y c h a f i r m a c y ę po tęg życ ia . . . N a czem po lega o w a chorob l iwość ? Bo cz łowiek jes t bardz ie j c h o r y m , bardz ie j n i e p e w n y m , bardz ie j z m i e n n y m , mnie j u t r w a l o n y m niż jak iekolwiek inne z w i e r z ę , to nie u lega wątpl iwości , j es t o n z w i e r z ę c i e m c h o ­r e m . Skąd to pochodz i ? Z a p e w n e w a ż y ł się też na więce j , w ięce j się r z u c a ł na nowinki , zuchwa l i ł się więce j , w y z y w a ł p rzeznaczen ie więce j niż wszys tk ie i nne zwie rzę ta r a z e m wzięte , on, wielki ekspe rymen­ta tor na sobie s a m y m , on, n iezadowoleniec , n ienasy-ceniec, k tó ry o os ta teczne p a n o w a n i e w a l c z y z zwie­rzęciem, p rzy rodą i bogami , — on, z a w s z e jeszcze n iezmożony, wieczn ie przysz ły , k tóry p rzed n a p o r e m s w y c h w ł a s n y c h sił n ie znajduje n i g d y spokoju tak, że mu j ego przysz łość n iezbłaganie , j a k os t roga wpi ja się co chwi la w ciało teraźniejszości . J a k ż e ż b y też t ak

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. III. I O

Page 76: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

146

śmia łe i boga te zwie rzę nie miało być najbardzie j zagrożone , najdłużej i najgłębiej cho re ze wszys tk i ch c h o r y c h zwierzą t ? . . . Cz łowiek s y t już tego, dość częs to w y b u c h a j ą epidemie tak iego dosytu (— na-p r z y k ł a d około r o k u 1348, za c z a s ó w t a ń c a śmierci): lecz n a w e t ten wst rę t , to znużenie , to sp rzykrzen ie sobie s a m e g o s iebie — w s z y s t k o w y s t ę p u j e w nim tak potężnie, że n a t y c h m i a s t z n o w u staje się n o w e m pę tem. J e g o » n i e « , k tóre m ó w i życiu, w y p r o w a d z a , j a k b y mocą c z a r ó w , pełnię tk l iwszych » t a k « n a świa t ło ; jeśl i s ię z a ś z r a n i , ó w mis t rz niszczenia, samozniszczenia , — to po tem r a n a s a m a zmusza go d o ż y c i a .

14.

Im normaln ie j sza j e s t chorob l iwość w czło­wieku — a nie m o ż e m y norma lnośc i tej z a p r z e c z y ć — t em w y ż e j powinn i śmy cenić r zadk ie w y p a d k i du-chowo-cie lesnej t ężyzny, p o m y ś l n e o k a z y czło­wieka, t em su rowie j s t rzedz szczęś l iwie u d a n y c h od na jgorsze j a tmosfery , a tmosfery choroby . Czy to czy­n i m y ? . . . Cho rzy są na jwiększem n iebezp ieczeńs twem dla z d r o w y c h ; n i e o d najs i ln ie jszych groz i s i lnym choroba, lecz od na j s łabszych . Czy w i e m y o tem?. . . Ogó łem biorąc, w c a l e nie zmnie jszenia się s t r a c h u p rzed cz łowiekiem powinn i śmy sobie życzyć , bo s t r ach ten z m u s z a si lnego, by był si lnym, w d a n y m raz i e s t r a sz l iwym — o n t o p o d t r z y m u j e u d a n y typ cz łowieka. To czego na leży się obawiać , co dzia ła fatalnie j a k ż a d n a fatalność, to nie wie lka obawa ,

147

ty lko wielki w s t r ę t k u cz łowiekowi ; tak s a m o wie lka l i t o ś ć n a d człowiekiem. G d y b y oboje, przy­puśćmy, po łączy ły się dnia pewnego , toby n ieochybnie p rzysz ło na tychmias t na świat coś najniesamowit -szego, »ostatnia wola« człowieka, j ego c h ę ć nicości, nihilizm. A rzeczywiśc ie , wiele do tego p r z y g o t o w a n o . Kto ma nietylko n o s do wąchan ia , lecz t akże oczy i uszy, poczuje p r a w i e wszędz ie , gdz ie tylko dziś stąpi, coś j akby a tmosferę domu w a r y a t ó w lub szpi­tala. Mówię, oczywiście , o kra jach , z a m i e s z k i w a n y c h przez cz łowieka cywi l i zowanego , o wsze lk iego ro­dzaju »Europach« , jak ie tylko istnieją na ziemi. C h o ­r o w i c i s ą wielkiem n iebezp ieczeńs twem dla czło­w i e k a : n i e źli, n i e »zwierzęta drapieżne« . Ci, któ­r z y już z u rodzen ia są rozbi tkami, obalonymi, z ł ama­n y m i — oni to , s ł a b i , podminowują na jbardz ie j życie pod człowiekiem, za t ruwa ją i za raża ją wątp ie­n iem naszą ufność do życia, do człowieka, do siebie s a m y c h . Dokąd ujść p r z e d t em fa ta lnem spojrzeniem, k tóre obarcza na d rogę smutk iem głębokim, p rzed t e m ws tecz z w r ó c o n e m spoj rzeniem dz iwoląga z u ro­dzenia, p rzed tem spojrzeniem, k tóre j e s t j ęk iem! — i k tó re zdradza, j ak taki cz łowiek m ó w i do s a m e g o siebie o sobie s a m y m : »Czyżbym móg ł być c z e m innem ?« tak w z d y c h a ten wz rok ; ale tu n i ema na­dziei. Jes tem, k im j e s t em: j a k ż e b y m m ó g ł w y z b y ć się s a m e g o siebie? A j e d n a k — j e s t e m s y t s i e b i e ! « . . . Na tak im g runc ie s amopoga rdy , w łaśc iwie na g runc ie bagn i s tym, rośnie wszelk i chwas t , wsze lk ie zielsko jadowi te , a wszys tko t ak małe , t ak skryte , tak nie­uczc iwe , t ak s łodkawe . Tu ro i się od r o b a c t w a u c z u ć zems ty i u razy ; tu śmierdzi powie t rze od skrytości i r z e c z y n i e w y z n a n y c h ; tu t k a się n ieus tann ie sieć

10*

Page 77: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

148

najz łoś l iwszego spisku, — spisku c ie rp iących p r zec iw pomyś ln ie u d a n y m i zwyc ię sk im; t u n i e n a w i d z i s i ę widoku zwyc ięzców. A co za obłuda, by niena­wiść ta nie w y d a w a ł a się n ienawiścią! co za zby tek s łów wie lk ich i p o s t a w p r z y b r a n y c h , co za sz tuka »prawego« oszcze r s twa! Ci n ieudan i : co za sz lache tna w y m o w a z us t ich p łyn ie ! Co za cukrzane , szla-miaste , pokorne poddan ie się p ł y w a w ich oczach! Czegóż chcą oni w ła śc iwie ? P r z y n a j m n i e j u d a w a ć sp rawied l iwość , mi łość , m ą d r o ś ć , w y ższo ść — oto a m b i c y a t y c h »na jn iższych«, t ych c h o r y c h ! A j ak z ręcznie p o c z y n a sobie t aka ambicya ! P o d z i w u g o d n a ta z ręczność fa łszerzy monet , z j aką naś ladują tu od­bi tkę cnoty, dźwięk złota, dźwięk cnoty. Ci słabi i beznadzie jn ie chorowic i wzięli t e raz zupełn ie cnotę w dz ie rżawę, to nie u l ega wątpl iwości . »My jedynie j e s t e śmy dobrzy, sprawiedl iwi , t ak mówią, my jedynie j e s t e śmy homines bonae voluntatis«. Snują się poś ród nas , j ak ucie leśnione wyrzu ty , j ak przes t rog i dla nas , — jak g d y b y zdrowie , to co się udało, siła, duma , poczuc ie m o c y by ły już wogó le c z e m ś w y -s tępnem, za co k iedyś mus i się odpoku tować , c iężko odpoku tować . A c h j akże oni w g runc ie r zeczy sami go towi s ą z a d a w a ć pokutę , j akże p r a g n ą go rąco być o p r a w c a m i . Jes t w p o ś r ó d nich pełno z a sę­dz iów p r z e b r a n y c h m ś c i w c ó w , k tó rzy us t awiczn ie s łowo »sprawiedl iwość« j ak ślinę w us t ach noszą, w u s t a c h z a w s z e wysun ię tych , z a w s z e g o t o w y c h opluć wszys tko , co nie p a t r z y n i ezadowolen iem i dobrej myśl i k roczy swoją drogą. Nie b r a k też między nimi owego na jws t rę tn ie j szego rodza ju p różnych , kłamli­w y c h n iedorodków, k tórzy s tarają się u d a w a ć »piękne dusze« i swą na p s y zeszłą zmys łowość , spowitą

149

w wie rsze i inne pie luchy, na t a r g w y n o s z ą j ako »czystość se rca« . Nie b r a k t ych m o r a l n y c h onanis tów i »zadowala jących się sobą«. Żądza c h o r y c h wyo­b r a ż a n i a j a k i e j k o l w i e k wyższośc i , ich ins tynkt dróżek chy łkowych , k tóre wiodą do ty ran i i n a d zdro­wymi , — j a k ż e b y się zna leźć nie miała , ta żądza m o c y właśn ie w na j s łabszych! W szczególności chore j ko­biety nikt nie prześc ignie w raffinements panowania , uciskania, ty ran izowania . Chora kobieta nie oszczędza p r z y t e m nic żyjącego, n ic umar ł ego , odgrzebuje na jg łę­biej z a g r z e b a n e rzeczy (Bogoanie mówią : » kobieta jes t hyeną«) . Wglądn i jmy w głąb k tóre jkolwiek rodziny, któ­re jkolwiek korporacyi , k tó regokolwiek spo łeczeńs twa : wszędz ie w a l k a c h o r y c h p rzec iw z d r o w y m , — c icha w a l k a zazwycza j , z pomocą n iepozornych p ro szków t ru jących, uk łuć szpi lkowych, chy t re j g r y min cierpli­w e g o znoszenia, n iek iedy j e d n a k i z o w y m fa ryze izmem chorych , g ł o ś n y m gestem, k tóry na jchę tn ie j od­g r y w a »sz lachetne oburzenie«. Aż w u ś w i ę c o n e dzie­dziny wiedzy chc ia łoby w n i k a ć i być s ły szane to z a c h r y p ł e szczekanie c h o r o w i t y c h psów, t a kąsa jąca ob łuda i wśc iekłość t ak ich sz l ache tnych f a ryzeuszów ( — p r z y p o m i n a m czytelnikom, m a j ą c y m uszy, raz j e szcze ber l ińskiego apos to ła zems ty E u g e n i u s z a D ü h -r inga, k tóry w dzis ie jszych Niemczech na jn ieprzy-stojniejszy i na jws t rę tn ie j szy uży tek czyni z moral ­nego b u m - b u m : D ü h r i n g a , na jwiększego p y s k a c z a mora lnośc i , j ak i obecnie istnieje, n a w e t wś ród j e m u r ó w n y c h , an tysemi tów) . W s z y s t k o to są ludzie opa­n o w a n i p rzez ressentiment, te f izyologiczne rozbitki i r o b a c z y w c e , ca łe to d rga jące p a ń s t w o podziemnej zemsty , n i ewycze rpane , n i enasycone w w y b u c h a c h p r zec iw szczęś l iwym, a t ak samo w m a s k a r a d a c h

Page 78: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

zemsty, w pozorach do zemsty . Kiedyżby doszli w ł a ś ­c iwie do s w e g o os ta t ecznego , na jprzeb ieg le j szego , na jwznioś le jszego t ryumfu zemsty? W t e d y niewątpli­wie, g d y b y im się uda ło swą własną nędzę, ca łą nędzę wogó le w t ł o c z y ć w s u m i e n i e szczęśli­w y c h tak, że c i p e w n e g o dnia poczęl iby się ws tydz ić s w e g o szczęśc ia i możeby r z e k l i do siebie »hańbą jes t b y ć szczęś l iwym! z a w i e l e j e s t n ę d z y ! « . . . Lecz nie m o g ł o b y być większego i fa ta lniejszego nie­porozumienia , niż g d y b y szczęśliwi, udani , mocn i na ciele i duszy poczęli wątp ić o s w e m p r a w i e do s z c z ę ś c i a . P r e c z z t y m » p r z e w r ó c o n y m świa tem«! P r e c z z tem h a n i e b n e m zmiękczeniem uczuc ia ! Żeby chorzy z d r o w y c h nie uczyni l i c h o r y m i — a t e m b y było takie zmiękczenie —, oto powin ien być na jwyż­szy punk t widzen ia na ziemi. Do tego j e d n a k po­t r zeba p rzedewszys tk iem, b y z d r o w y c h o d d z i e l i ć od chorych , s t rzedz n a w e t od widoku chorych , a b y siebie za c h o r y c h nie brali. L u b czyżby mia ło być ich z a d a n i e m zos tać dozorcami c h o r y c h i leka­rzami ? . . . Lecz nie mogl iby gorzej z a n i e p o z n a w a ć i z ap rzeczać s w e g o zadania . To co wyższe , n i e p o w i n n o zniżać się do roli na rzędz ia tego, co niż­sze, pa tos odda len ia p o w i n i e n p o całą wieczność u t r z y m y w a ć przedz ia ł w zadan iach . Ich p r a w o istnie­nia, p i e rwszeńs two d z w o n u o p e ł n y m dźwięku p rzed fa ł szywym, pęknię tym, jes t p rzec ie tys iąckroć więk­sze; oni j edyn ie s ą p o r ę c z y c i e l a m i przyszłości , oni j edyn ie s ą z o b o w i ą z a n i w z g l ę d e m przysz łośc i człowieka. C o o n i mogą, c o o n i powinni , tego nie śmieją n igdy c h o r z y módz, ni mieć w powinności . Lecz a ż e b y mogl i to, c o tylko o n i powinni , j akżeby miało im być wolno być lekarzem, pocieszycielem, »zba-

151

15.

Jeśl i pojęliście w całe j głębi — a żądam, by tu właśn ie s i ę g a n o g ł ę b o k o , p o j m o w a n o d o głębi — 0 ile w k a ż d y m raz ie n i e może być z a d a n i e m z d r o w y c h p ie l ęgnowanie chorych , u z d r a w i a n i e cho­rych , to pojęliście tem s a m e m i j edną konieczność więce j — konieczność dla ludzi c h o r y c h l eka rzy i dozorców, k t ó r z y s a m i s ą c h o r z y : i oto m a m y i t r z y m a m y obu rękami znaczen ie k a p ł a n a -asce ty . Mus imy u w a ż a ć k a p ł a n a - a sce t ę za z g ó r y p rzeznaczonego na wybawic i e l a , p a s t e r z a i rzecz­nika chore j t rzody. W t e d y dopiero z rozumiemy jego o g r o m n e dzie jowe pos łann ic two. P a n o w a n i e n a d c i e r p i ą c y m i jest j ego kró les twem, k u n iemu p o p y c h a go ins tynkt jego, w n iem tkwi j ego najistot­nie jsza sztuka, j ego mis t rzos two, jego rodza j szczęśc ia .

150

wicie lem« c h o r y c h ? . . . A przeto czys tego powie­t r z a ! czys tego p o w i e t r z a ! A w k a ż d y m raz ie p recz z pobliża wsze lk ich d o m ó w w a r y a t ó w i szpi ta lów k u l t u r y ! A przeto dobrego t o w a r z y s t w a ! s w e g o t o w a r z y s t w a ! Lub samotności , jeśli t ak b y ć m u s i ! Lecz w k a ż d y m raz ie p recz od z łych w y z i e w ó w we­wnę t rzne j zgnil izny i t a j emnego r o b a c z y w e g o śc i e rwa c h o r y c h ! . . . A to dlatego, by siebie s a m y c h , przy­jaciele moi, p rzyna jmnie j na chwi lę j e szcze obronić p rzed d w i e m a na jgorszemi za razami , k tó re oby n a m właśn ie oszczędzane by ły : przed w i e l k i m w s t r ę ­t e m d o c z ł o w i e k a ! p r z e d w i e l k ą l i t o ś ­c i ą n a d c z ł o w i e k i e m ! . . .

Page 79: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

152 153

samy, n i ema wątpl iwości , lecz by być lekarzem, mus i w p r z ó d z ran ić , uśmierza jąc nas tępn ie ból , k tó ry s p r a w i a r ana , z a t r u w a j e d n o c z e ś n i e r a n ę — na t em bowiem zna się p rzedewszys tk iem, ten cza­rown ik i p o s k r a m i a c z dzikich zwierząt , w k tó rego ok ręgu wszys tko co z d r o w e z konieczności c h o r e m się staje, wszys tko co chore — ob łaskawionem. Broni on, ten dz iwny pasterz , dość dobrze swej chore j t rzody, — broni jej t akże p rzec iw niej , p rzec iw t lącej w sa­mej t rzodzie n ikczemności , krnąbrności , złośliwości i wszys tk iemu, co w s p ó l n e m jest wszys tk im cher la­k o m i chorym, w a l c z y roztropnie , t w a r d o i t a jemnie z ana rch ią i coraz z a c z y n a j ą c y m się rozk ładem w trzodzie, w ś r ó d które j us tawiczn ie g romadz i się i g romadz i ów najniebezpieczniejszy, rozsadza jący i w y b u c h o w y mate rya ł , ressentiment. W y ł a d o w y w a ć ten rozsadza jący m a t e r y a ł tak, by nie rozsadzi ł ani t rzody, ani pas terza , oto j ego w ł a ś c i w a sz tuka i j ego n a j w y ż s z a poży teczność . G d y b y się chc ia ło w a r t o ś ć kap łańsk ie j egzys tency i ująć w najkrótszą formułę, toby t rzeba popros tu r z e c : k a p ł a n z m i e n i a k i e ­r u n e k uczuc ia ressentiment. K a ż d y c ie rp iący bo­w i e m szuka ins tynk townie s w e g o c ierpienia przy­czyny ; dokładnie j jeszcze, sp rawcy , j e szcze określe-niej , wraż l iwego n a cierpienie, w i n n e g o sp rawcy , — krótko, czegoś żyjącego, na c z e m uczuc i a swoje czyn­nie lub in effigie pod j ak imkolwiek pozo rem wy łado ­w a ć może . Bo w y ł a d o w a n i e uczuc ia jes t na jwiększą dla c ierp iącego próbą ulgi, mianowic ie o g ł u s z e n i a s i ę , j ego poniewolnie p o ż ą d a n y m na rko tyk i em prze­c iw ka tuszy wsze lk iego rodzaju . Tu j edyn ie zna leźć można , wed le m e g o przypuszczen ia , p r a w d z i w y fizyo-logiczny związek p r z y c z y n o w y uczuc ia ressentiment,

S a m on c h o r y m być musi , mus i być z g run tu po­k r e w n y c h o r y m i zawiedz ionym, aby ich rozumieć , — by porozumieć się z n imi; lecz mus i też być silnym, bardz ie j j eszcze p a n e m s a m e g o siebie, niż innych, n i ena ruszonym mianowic ie w swe j żądzy mocy , by zdobyć zaufanie i s t r ach chorych , by mógł im być p rzys tank iem, oporem, podparc iem, musem, ka r ­nością, t y ranem, bogiem. Musi bronić swe j owcza rn i — p r z e c i w k o m u ? P r z e c i w k o zd rowym, to nie u l ega wątpl iwości , t akże p r zec iwko zazdrośc i w z g l ę d e m z d r o w y c h ; musi być n a t u r a l n y m przec iwnik iem i g a r-d z i c i e l e m wsze lk iego su rowego , burz l iwego , nie-u ja rzmionego , t w a r d e g o , g w a ł t o w n i c z o - d r a p i e ż n e g o zd rowia i t ężyzny. K a p ł a n jes t p ie rwszą formą d e-l i k a t n i e j s z e g o zwierzęcia , k tóre ła twie j j e szcze pogardza , niż n ienawidzi . Nie będzie mu oszczędzo-n e m p r o w a d z e n i e w o j n y z dzikiemi zwierzę tami , w o j n y chy t rośc i (»ducha«) bardzie j , niż p rzemocy , j a k się rozumie samo przez się, — będzie mus ia ł w raz ie po t r zeby w y t w o r z y ć z siebie p r a w i e pewien n o w y t y p dzikiego zwierzęcia , p rzyna jmnie j o z n a c z a ć je — p e w n ą n o w ą s t rasz l iwość zwierzęcą, w której n iedźwiedź polarny, gibka, z imna, w y c z e k u j ą c a ty­g ry s i ca i n iemniej lis zdają się być z łączone w r ó w -nie pociągającą, j ak n a p a w a j ą c ą s t r a c h e m jedność . Jeżeli z m u s z a go do tego potrzeba, wys t ępu je j a k n iedźwiedź silny, czc igodny, rozumny, z imny, zwodni-czo- rozważny , j ak he ro ld i na rzędz ie t a jemnie j szych potęg, pomiędzy inne rodzaje zwierzą t d r ap i eżnych sam, z d e c y d o w a n y s iać na t y m g runc i e cierpienie, rozdwojenie , sp rzeczność z sobą, gdz ie ty lko może, zbyt p e w n y swej sztuki o p a n o w y w a n i a c i e r p i ą ­c y c h każde j chwili . P rzynos i z sobą maśc ie i bal-

Page 80: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

154

zems ty i je j k r e w n y c h , w ięc w p ragn ien iu o g ł u ­s z e n i a b o l u p r z e z u c z u c i e . Szuka się g o z a z w y ­czaj , ba rdzo myln ie mo jem zdaniem, w odpornem przec iwdz ia łan iu , w o c h r o n n y m jedyn ie ś rodku re-akcyi , w »odruchu« w raz ie n a g ł e g o uszkodzenia lub zagrożenia , w sposób j a k to czyni j eszcze żaba bez g łowy, by pozbyć się ż r ącego kwasu . Lecz różnica jes t z a s a d n i c z a : w j e d n y m w y p a d k u c h c e się p rze­szkodzić da l szemu d o z n a w a n i u szkody, w d r u g i m w y ­p a d k u chce się p rzez silniejsze j ak iegobądź rodza ju wz ruszen i e o g ł u s z y ć dręczący , t a jemny, n ieznośny ból i na chwi lę p rzyna jmnie j u s u n ą ć go z świado­mości . Do tego po t rzeba uczucia , możl iwie si lnego uczucia , a do w z b u d z e n i a go p i e rwszego lepszego po­zoru. »Ktoś mus i być winien temu, że źle się czuję«, -ten sposób w n i o s k o w a n i a jes t w ł a ś c i w y wszys tk im chorowi tym, a to im bardz ie j p r a w d z i w a p r z y c z y n a tego czuc ia się źle, f izyologiczna p rzyczyna , jes t u k r y t a p rzed nimi (— może ona leżeć w chorobie n e r w u s y m p a t y c z n e g o lub w n a d m i e r n e m wydzie la ­niu żółci, lub w n iedos ta tku s i a rkanu i fosforanu po­t a su we krwi , lub w ucisku na dolną część ciała, ha­m u j ą c y m obieg krwi , lub w zwyrodn ien iu j a jn ików i t ym podobnych) . W s z y s c y c ierpiący posiadają p rze­raża jącą ł a twość w y n a j d y w a n i a p r e t e k s t ó w do bo-lesnych uczuć . Rozkoszują się już s a m e m podejrze­niem, g m e r a n i e m w z łośc iach i k r z y w d a c h pozor­n y c h , szpera ją w w n ę t r z n o ś c i a c h swe j p rzesz łośc i i teraźniejszości , poszukując c i emnych z a g a d k o w y c h historyi , k tóre pozwala ją im o p ł y w a ć w d ręczące do-m y s ł y i upa j ać się t ruc izną własne j złośl iwości . Od­nawia ją na j s ta r sze r any , r ozk rwawia j ą o d d a w n a za­go jone blizny, czynią z łoczyńców z przyjaciela , żony

155

i dz iecka i ze wszys tk iego , co dla n ich najbliższe. »Cierpię, więc k toś mus i być win ien t emu« — t ak myśl i każda chorowi ta owca . Lecz pas terz , kap łan -asce ta , mówi j e j : »Słusznie, m o j a o w c o ! Ktoś m u s i być t e m u winien: lecz ty s a m a jes teś t y m kimś, ty s a m a tylko jes teś w i n n a t e m u — t y s a m a t y l k o z a w i n i ł a ś w z g l ę d e m s i e b i e ! « . . . T o dość śmia ło , dość fałszywie. Lecz j edno p rzyna jmnie j osiągnięto przez to, j ak rzekłem, z m i e n i o n o przez to k ie runek ressentiment.

16.

Zgadniec ie j uż o co, wedle m e g o wyobrażen ia , k u s i ł s i ę p rzyna jmnie j ż y c i o w y ins tynkt l ekarsk i przez k a p ł a n a - a sce tę i do czego mus i a ł a mu s łużyć c z a s o w a ty ran i a t ak ich p a r a d o k s a l n y c h i pa ra log icz-n y c h pojęć j a k »wina«, »grzech« , »grzeszność«, »ze-psucie«, »potępienie« : aby uczynić c h o r y c h do pew­nego s topnia n i e s z k o d l i w y m i , n ieu lecza lnych zniszczyć z p o m o c ą n ich s amych , ł agodn ie zachorza-łym n a d a ć k ie runek ku sobie s a m y m , w s t e c z n y kie­r u n e k ich ressentiment (»jednego t rzeba« —) i w t en sposób w y z y s k a ć złe ins tynk ty wszys tk i ch cier­p i ą c y c h d la samokarnośc i , s a m o s t r a ż o w a n i a , p rze­zwyc iężen ia siebie. J a k rozumie się s amo przez się, p r z y tego rodza ju lecznictwie, j edyn ie lecznic twie uczucia , nie m o ż e w c a l e chodzić o l e c z e n i e cho­r y c h w znaczen iu f izyologicznem. Nie m o ż n a n a w e t twierdzić , że ins tynkt życ iowy ma p r z y t em leczenie na widoku i w zamia rze . P e w n e s t łoczenie i o rgan i -

Page 81: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

156 157

z g r u b a s ł u c h a n o , z g r u b a rozumiano . . .) Silny, szczęś l iwie u d a n y cz łowiek t r awi to, co p r z e ż y w a (społem z czynami , z łoczynami) , j a k t r a w i swój obiad, n a w e t jeśli t w a r d e po łyka kęsy. Jeśli n ie może upo­r a ć się z tem, co p r zeżywa , to ten rodza j n ies t raw­ności jes t tak dobrze fizyologiczny, j a k k a ż d y inny — i wielokrotnie w istocie tylko skutk iem owego in­nego. — P r z y t ak iem ujęciu r zeczy m o ż n a być , mó­wiąc między n a m i , z a w s z e jeszcze n a j s u r o w s z y m przec iwnik iem wsze lk iego m a t e r y a l i z m u . . . ]

17.

Czy j e d n a k ten k a p ł a n - a sce ta jes t właśc iwie l e k a r z e m ? — Poję l i śmy już , ż e za l edwie wolno n a z y w a ć go lekarzem, choc iaż on s a m chę tn i e u w a ż a się za »zbawiciela«, k a ż e czcić w sobie »zbawiciela«. Z w a l c z a on tylko samo cierpienie, ty lko p r z y k r e uczuc ie c ie rp iącego , n i e z a ś j ego p r z y c z y n ę , n i e w ł a ś c i w ą chorobę , — to s tanowi nasz na jbardz ie j za­sadn iczy za rzu t p r zec iw lecznic twu kap łańsk iemu . Jeśl i j ednak p o p a t r z y m y pod ką tem widzenia , j ak i zna i pos iada s a m tylko kapłan, to nie będz iemy się mogl i posiąść z podz iwu, czego on p r z y tej p o m o c y n ie widział , c zego n ie szuka ł i c zego nie znalazł . W ł a g o d z e n i u cierpienia, w »pociechach« wsze l ­k iego rodzaju, — oto w czem okazuje się jego ge-nia lność . J a k w y n a l a z c z o z rozumia ł swoje zadan ie pocieszyciela , j ak n i ezawodn ie i śmiało w y b r a ł ś rodki s t o s o w n e ! Szczególnie możnaby ch rze śc i ańs two na­z w a ć wielką skarbnicą na jp rzemyś ln ie j szych ś r o d k ó w

z a c y a c h o r y c h z j edne j s t rony (— s łowo »kościół« jest na to na jpopularn ie j szą nazwą) , p e w n e tymcza­s o w e zabezpieczenie zdrowie j udanych , pełniej odla­nych , z drugie j , w y k o p a n i e p r z e p a ś c i między zdrowiem a chorobą — to było na długi czas wszys tko ! A by ło t o wie le ! t o by ło b a r d z o w i e l e ! . . . [Wy­chodzę w tej rozprawie , j ak to widać , z założenia, k tó rego ze wzg lędu na czyte ln ików, j ak ich mi trzeba, nie m u s z ę dopiero u z a s a d n i a ć : że »grzeszność« w czło­wieku nie jes t ż a d n y m s t a n e m rzeczy, r acze j tylko in te rp re tacyą s t anu rzeczy, to jes t f izyologicznego rozstroju, w idz i anego w p e r s p e k t y w i e m o r a l n o - reli­gijnej , k tó ra już nie obowiązuje . Że się ktoś »win­nym«, »grzesznym« c z u j e , t o j eszcze nie j es t do­wodem, że czuje się n im s łusznie ; tak samo nie jes t się j e szcze z d r o w y m j edyn i e dlatego, że się zd ro ­w y m czuje. P r z y p o m n i j m y sobie jeno s ł a w n e p rocesy c z a r o w n i c ; najbyst rzejs i i na jbardz ie j ludzcy sędzio­wie nie wątpil i w ó w c z a s , że ma się w n ich do czy­n ien ia z w i n ą ; » c z a r o w n i c e « s a m e o t em n i e w ą t p i ł y , — a pomimo to nie było t am winy . — By za łożenie to w rozszerzone j w y r a z i ć formie, to s a m »ból duszny« n ie j es t w e d ł u g m n i e wogó le sta­n e m rzeczy, j eno w y t ł u m a c z e n i e m (p rzyczynowem wyt łumaczen iem) s t a n ó w rzeczy, k tóre się dotąd nie d a ł y ściśle s f o r m u ł o w a ć : przeto czegoś , co dotych­czas nie j es t u c h w y t n e i n a u k o w o w związek ujęte, w ł a ś c i w i e tylko s z u m n e m s łowem, zamias t s k r o m n e g o znaku py tan ia . Jeśl i ktoś nie może się z »dusznem c ie rp ien iem« u p o r a ć , to p r z y c z y n a t ego , m ó w i ą c z gruba , nie leży w j ego »duszy«; p r awdopodobn ie j j uż w j ego b rzuchu (mówiąc z gruba , j ak się rzek ło : co j eszcze nie zawie ra w c a l e życzenia , żeby n a s

Page 82: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

158 159

k tó re na tu ra ln ie ma za sobą p o w a g ę m ł o d e g o szlach­cica Krzysztofa z Szekspi ra ) ; lub skutk iem zepsuc ia k rwi , ma la ry i , syfilisu i t y m p o d o b n y c h p r z y c z y n (niemieckie p rzygnęb ien ie po wojnie t rzydziestoletniej , k tó ra po łowę Niemiec zaraz i ła b rzydkiemi cho robami i p r z y g o t o w a ł a t em pole do n iemieckiego s łuża l s twa , n iemieckiej małodusznośc i ) . W takim w y p a d k u p rzed siębierze się k a ż d y m r a z e m w wielkim stylu w a l k ę z u c z u c i e m z n i e c h ę c e n i a . P r ze j r zy jmy po­krótce jej na jg łównie j sze p rak tyk i i formy. (Po­mi j am tu , j a k s łuszna , w ł a ś c i w ą w a l k ę f i l o z o -f ó w p rzec iw uczuc iu zn iechęcen ia , w a l k ę , k tó ra z w y k ł a istnieć z a w s z e równocześn ie — jes t ona dość zajmująca, lecz zbyt n iedorzeczna , zbyt z p rak tycz ­nego punktu widzen ia obojętna, zbyt p a j ę c z y n o w a i pokątna , gdy się ma niby w y k a z a ć , że w bolu tkwi błąd, w tem n a i w n e m przekonaniu , że ból zn iknąć mus i , g d y się t en błąd pozna — aliści nie myśl i on zniknąć . . . ) P o p i e r w s z e zwa lcza się owo znie­chęcen ie ś rodkami, k tóre wogóle zniżają uczuc ie ży­cia do na jn iższego punk tu . Gdz ie tylko to możl iwe nie dopuszczać wogóle żadnego chcen ia , ż a d n e g o już życzen ia ; un ikać wszys tk iego , co w y t w a r z a uczucie , co w y t w a r z a »krew« (nie s p o ż y w a ć żadne j so l i : hi­g iena fakira); nie k o c h a ć ; nie n ienawidz ieć ; być obo­j ę tnym; nie mśc ić się; nie zbogacać się; nie p raco ­w a ć ; ż eb rać ; o ile m o ż n a nie znać w c a l e kobiet, lub j a k tylko m o ż n a na jmnie j kobiet ; pod w z g l ę d e m du­c h o w y m z a s a d a P a s c a l a »i l f a u t s'abêtir«. Rezul ta t , psycholog iczno - mora ln ie mówiąc , zaparc ie się swojej istoty, »uświęcenie się« — fizyologicznie się wyraża ­j ą c , »zah ipno tyzowanie się« — us i łowanie zdobycia d la cz łowieka w przybl iżeniu czegoś takiego, c z e m dla

pocieszycie lskich, ty le rzeźwiącego , kojącego, n a r k o ­tyzu jącego n a g r o m a d z o n o w tym celu na tyle na j ­n iebezpiecznie jszych i n a j z u c h w a l s z y c h rzeczy. J a k przebiegle , z j a k i e m wyra f inowan iem, p o ł u d n i o w e m wyra f inowan iem, odgadniono uczuc ia podn ieca jące , chwi lowo przyna jmnie j pozwa la j ące p r z e z w y c i ę ż y ć to głębokie przygnębienie , to o łowiane znużenie , t en c z a r n y smutek fizyologicznie z a h a m o w a n e g o czło­wieka . A lbowiem, ogólnie m ó w i ą c : w e wszys tk ich wie lk ich re l ig iach chodzi ło g łównie o zwalczen ie pew­nego ep idemicznego znużenia i ociężałości . Można z g ó r y p rzy jąć j ako p rawdopodobne , że co pewien c z a s n a p e w n y c h mie j s cach ziemi p r a w i e koniecznie o p a n o w y w a ć mus i szerokie m a s y u c z u c i e f i z y o l o -g i c z n e g o z a h a m o w a n i a , k tóre jednak , z b r a k u f izyologicznej wiedzy, n i e u ś w i a d a m i a się j ako takie i w s k u t e k tego »przyczyny« jego i z leczenia s zuka się i p róbuje też tylko na drodze psycho log iczno -mora lne j (— t a k a jes t mianowic ie mo ja na jogólnie j ­sza formuła tego, co się zwie r e l i g i ą ) . Tak ie uczu­cie z a h a m o w a n i a może być na j rozmai t szego pocho­dzen ia : n a s t ę p s t w e m k r z y ż o w a n i a zbyt o b c y c h sobie r a s (lub s t anów — s tany w y r a ż a j ą z a w s z e t akże róż­nice pochodzen ia i r a s y : europejski »wel t schmerz« , »pesymizm« dz iewię tnas tego s tu lec ia j es t g łówn ie w y ­nikiem niedorzecznie n a g ł e g o pomieszan ia s tanów) lub m o ż e być w y w o ł a n e błędnie sk ie rowaną emigra -cyą, n a p r z y k ł a d g d y r a s a p e w n a znajdzie się w kli­macie , dla k tórego jej siła p r z y s t o s o w a w c z a nie wy­s t a rcza (co się zda rzy ło z Indami w I n d y a c h ) ; lub m o ż e b y ć skutk iem s ta rośc i i znużen ia r a s y (paryski p e s y m i z m od r . 1850); lub skutkiem fa łszywej d y e t y (alkoholizm ś r e d n i o w i e c z a ; n iedorzeczność j a r s t w a ,

Page 83: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

160

n iek tó rych rodza jów zwierząt s e n z i m o w y , s e n l e t n i dla wielu rośl in go rącego kl imatu, minimum zużyc ia i p r z e m i a n y matery i , p r zy k tó rem życie właś ­nie jeszcze się tli, nie udziela jąc się właśc iwie świado­mości . Do tego celu zużyto zdumiewa jącą ilość ener­gii ludzkiej — czyżby d a r e m n i e ? . . . Że t a c y spor ts -meni »świętości«, w k tó rych wszys tk ie czasy, p r a w i e wszys tk ie obfitują na rody , znaleźli w rzeczy same j p r a w d z i w e w y z w o l e n i e od tego, co zwalcza ją suro­w y m trainingiem, o t em wątpić w c a l e nie można . Wyzby l i się r zeczywiśc ie w n iez l iczonych w y p a d k a c h o w e g o głębokiego f izyologicznego p rzygnęb ien ia z po­mocą s w e g o sys t emu ś r o d k ó w h i p n o t y c z n y c h : dla­t ego też m e t o d y k a ich zal icza się do na jpowszech­n ie j szych fak tów e tnologicznych. Nie wolno też ta­k iego zamia ru w y g ł o d z e n i a cielesności i żądzy już s a m e g o w sobie za l iczać między s y m p t o m a t y ob łędu (jak to czynić lubi p e w i e n n i e z g r a b n y rodza j pożera ­j ą c y c h roas tbeefy »wolnych d u c h ó w « i s z l achc i ców Krzysztofów). T e m pewnie j szem jest, że p rowadz i on, p r o w a d z i ć może do wsze l ak i ch d u c h o w y c h zaburzeń , do » w e w n ę t r z n y c h świa te ł« nap rzyk ład , j ak u Hesy -c h a s t ó w z gó ry Athos , do h a l u c y n a c y i d ź w i ę k o w y c h i pos tac iowych , do rozkosznych w e z b r a ń i z a c h w y ­tów z m y s ł o w y c h (dzieje święte j Teresy) . T ł u m a c z e ­nie, k tó re s t anom tego rodza ju n a d a w a l i ludzie nimi nawiedzan i , jes t z a w s z e skra jn ie marzyc ie l sko - fał­szywe , to rozumie się s a m o przez się. Dos łucha jc ie się ty lko tonu na jp rzeświadczeńsze j wdz ięcznośc i , k tó ra rozdźwięka właśn ie już w c h ę c i tak iego ro­dzaju in te rpre tacyi . Na jwyższy stan, s a m o w y z w o -l e n i e , owo osiągnięte os ta tecznie ogólne zahipno­tyzowan ie i c isza są dla n ich z a w s z e ta jemnicą samą

w sobie, dla której w y r a ż e n i a nie wys t a r cza j ą na j ­w y ż s z e n a w e t symbole, dojśc iem i p o w r o t e m do s e d n a rzeczy , uwoln ien iem od wszelkie j złudy, »wiedzą«, »prawdą« i »istnieniem«, w y z b y c i e m się wsze lk iego celu, wsze lk iego życzenia , wsze lk iego działania , ja-k iemś »poza dob rem i z łem«. »Dobro i zło, m ó w i buddys ta , — oboje są pę tami ; ponad obojgiem jes t p a n doskona ły« ; »uczynione i n i euczyn ione , m ó w i w y z n a w c a V e d a n t y , nie s p r a w i a mu żadnego bolu; j ako m ę d r z e c o t rząsa z siebie zło i dobro , n a d dobro i zło, wzniós ł się nad oboje«; — więc ogólno - indyj­skie ujęcie rzeczy, z a r ó w n o bramińsk ie j ak buddy j ­skie. (Ani indyjski, ani chrześc iańsk i sposób myś len ia nie u w a ż a tego wyzwo len i a z a o s i ą g a l n e p rzez cnotę, mora lną p o p r a w ę , j akkolwiek w y s o k o cenią h ipnotyzującą w a r t o ś ć cno ty , w i e d z m y o tem; — zresztą o d p o w i a d a to popros tu s t anowi rzeczy. To , że w tym w y p a d k u nie sp rzen iewie rzono się p r a w ­d z i e , u w a ż a ć m o ż n a z a najlepszą część rea l izmu t r zech na jwiększych religii, t ak zresztą g run town ie p rzemora ln ionych . »Dla w iedzącego nie istnieje obo­w i ą z e k . . . »Przez dokładanie cnót j e d n a do dru­giej nie nastąpi zbawien ie : bo po lega ono na zjedno­czeniu z p ie rwias tk iem braman, n i ezdo lnym do żad­n e g o naby tku doskonałośc i ; a r ówn ie m a ł o p rzez pozbywan ie się b ł ędów: bo braman, z k tó rem two­r zyć j edno s tanowi zbawienie , jes t wieczn ie czyste« — (te mie jsca z k o m e n t a r z a C a n k a r y cytuję w e d l e n a j ­większego p r a w d z i w e g o z n a w c y filozofii indyjskiej w Europ i e , przyjac ie la swego P a w ł a Deussena) . C h c e m y więc w czci c h o w a ć »zbawienie« w wiel­kich rel igiach. Na tomias t nieco t rudno n a m t r w a ć p r z y ocenie, jakiej doznaje g ł ę b o k i s e n u tych,

161

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III. 11

Page 84: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

102

p r z e m ę c z o n y c h życiem, k tó rzy znużyli się n a w e t ma­r zen i em, — mianowic ie głęboki sen, pojęty p r awie j ako wsiąknięc ie w braman, j ako os iągnię ta unio mystica z bogiem. »A kiedy już zaśnie zupełnie — m ó w i o tem na j s t a r sze i na jczc igodnie jsze »pismo« — i zupełnie w spokoju się pogrąży, tak że już ż a d n y c h s e n n y c h z jaw widz ieć n ie b ę d z i e , w t e d y , o drogi! z jednoczy się z by tem, wejdz ie w s a m e g o siebie, — przez j a źń p o z n a w c z ą wchłonię ty , nie będz ie miał żadne j już świadomośc i tego, co zewną t rz jes t lub wewną t rz . Mostu tego nie p r z e k r a c z a dzień, ani noc, ani wiek, ani śmierć , ani cierpienie, ni dzieło dobre, n i dzieło złe«. »W głębokim śnie, mówią z a r ó w n o wierni tej na jg łębszej z t r zech wielkich religii, wydo­b y w a się dusza z ciała, ws tępu je w na jwyższą świat­łość i p rzez to w wła sne j swe j j a w i się pos tac i : w t e d y jes t ty lko s a m y m d u c h e m na jwyższym, k tó ry buja, żar tu jąc i igra jąc , i c iesząc się, już to kobie­tami, lub wozami , lub przyjaciółmi , nie myś ląc już w c a l e o t y m p r z y c z e p k u c ia ła , do k tó rego prâna (dech żywota) p r z y p r z ę ż o n jest, j ak zwierz p o c i ą g o w y do wozu« . Mimo to m u s i m y i tuta j , j a k w t e d y g d y m o w a o »zbawieniu«, mieć w pamięci , że w grunc ie r z e c z y , choc iaż z a w s z e w p r z e p y c h u wschodnie j p rzesady , w y r a ż a to ty lko tę samą ocenę, co u jas­nego, ch łodnego , g recko - ch łodnego, lecz c ie rp iącego E p i k u r a : h ipno tyczne poczuc ie nicości, spokój na j ­g łębszego snu, krótko b e z b o l e s n o ś ć . — T o może uchodz ić dla c ie rp iących i do dna s k w a s z o n y c h już za na jwyższe dobro, za w a r t o ś ć war tośc i , oni m u ­s z ą t o oceniać pozy tywnie , j ako rzecz p o z y t y w n ą samą o d c z u w a ć . (Wedle tej samej logiki uczuc ia zwie

163

się nicość we wszys tk i ch p e s y m i s t y c z n y c h re l ig iach b o g i e m ) .

18.

Daleko częściej , niż takiego ogólnego s t łumie­nia odczuwalnośc i , zdolności cierpienia, k tóre k a ż e p r z y p u s z c z a ć już z g ó r y rzadzie j spo tykane siły, p r z e d e w s z y s t k i e m odwagę , p o g a r d ę opinii, »intelek­tua lny s toicyzm«, próbuje się p rzec iw s t anom zgnę­bienia innego t ra in ingu , k tó ry jest w k a ż d y m raz ie ł a twie j szy : m a c h i n a l n e j d z i a ł a l n o ś c i . Ż e u ła twia ona w z n a c z n y m stopniu istnienie, to nie u l e g a żadne j wątp l iwośc i : n a z y w a się dzisiaj t en fakt, t r o c h ę n ieuczc iwie »b łogos ławieńs twem p racy« . U lga po lega na tem, że u w a g a c ierpiącego zostaje g run­townie odwróconą od cierpienia, że u s t a w i c z n a dzia­ła lność i c iągle tylko dzia ła lność udziela się świado­mości , skutk iem czego m a ł o pozosta je czasu na cier­pienie. C i a s n a bowiem jes t t a k o m o r a ludzkiej świadomośc i ! J a k ż e g run townie , j ak p rzeb ieg le umia ł k a p ł a n - a sce ta w w a l c e z c ie rp ieniem zuży tkować tę dzia ła lność mach ina lną i to, co się z nią wiąże, to jes t bezwzględną p rawid łowość , punk tua lne bez­myś lne pos łu szeńs two , j ednos ta jny r a z n a z a w s z e t ryb życia, zapełnienie czasu, p e w n e przyzwolenie , a n a w e t p e w n e w p r a w i a n i e się do »nieosobowości«, do zapomnien ia s a m e g o siebie, do »incuria sui«. W ł a ś n i e g d y miał do czynien ia z c ie rp iącymi niż­szych s tanów, z roboczymi n iewoln ikami lub więź­n iami (lub z kobie tami: k tóre przec ież po na jwiększe j

Page 85: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

164

części są obojgiem za równo , n iewolnik iem roboczym i więźniem), nie po t rzebował n iczego więce j , ty lko małe j sztuki p rzemien ian ia n a z w i p rzechrzczen ia , aby w zn i enawidzonych r z e c z a c h widzieli odtąd dobro­dziejstwo, w z g l ę d n e szczęście. W k a ż d y m raz ie n i e kap łan i wynaleź l i n iezadowolen ie n iewoln ików ze s w e g o losu. — Jeszcze bardzie j c en ionym ś rodk iem w w a l c e ze zgnębien iem jes t p r z e p i s y w a n i e d r o b ­n y c h u c i e c h , ł a two dos t ępnych i da jących się ująć w prawid ło . Pos ługują się t em l e k a r s t w e m często w połączeniu z p o w y ż omówionem. Najczęs tszą formą, w której p r z e d s t a w i a się uciechę, j a k o ś rodek leczni­czy, jes t uc i echa s p r a w i a n i a uc i echy (jako dobro­czynność , o b d a r o w y w a n i e , niesienie ulgi, pomagan ie , zachęcan ie , pocieszanie , chwalenie , odznaczanie) . Za­lecając »miłość b l iźniego«, za leca kap łan - asce ta w g runc i e rzeczy, aczkolwiek w najprzezornie jszej d a w c e , wzniecen ie najsi lniejszego, po twie rdza jącego życie popędu, ż ą d z y m o c y . Szczęśc ie »najmniej-szego poczuc ia wyższośc i« , k tóre wsze lka dobroczyn­ność , pożyteczność , pomagan ie , odznaczan ie p rzyno­szą z sobą, jes t najobf i tszym ś rodkiem leczniczym, j ak im pos ług iwać się zwykl i z a h a m o w a n i fizyolo-gicznie , pod w a r u n k i e m , że dobrze są opat rzeni . W p r z e c i w n y m raz ie sp rawia ją sobie wza jemnie ból, na tu ra ln ie z pos łuszeńs twa dla tego s a m e g o zasadni ­czego ins tynktu. Poszuku jąc począ tków chrześc iań-s t w a w świecie rzymskim, zna jdu jemy s towarzyszen ia wza j emne j wspomogi , s t owarzyszen ia b iednych, sto­w a r z y s z e n i a chorych , s towarzyszen ia pogrzebowe , w y ­ros łe na na jn iższym g runc i e ó w c z e s n e g o społeczeń­stwa, s towarzyszenia , w k tó rych świadomie pie lęgno-w a n o ów środek leczniczy p rzec iw zgnębieniu, drobną

165

uc iechę wza jemne j dobroczynnośc i — może było to w ó w c z a s czemś nowem, w ł a ś c i w e m odkryc iem? W wy­wołane j w ten sposób »chęci w z a j e m n o ś c i ą tworze ­nia s tada, »gromady« , »coenaculum« mus i z n o w u o w a wzn iecona przez to, choć w na jmnie j szym stopniu, żądza m o c y dojść do n o w e g o i o wiele pełnie jszego w y b u c h u . U t w o r z e n i e s t a d a jes t w wa lce z e zgnęb ien iem is to tnym krok iem n a p r z ó d i zwyc ię s twem. Z w z r a s t a n i e m g r o m a d y potężnieje i d la jednos tk i n o w y interes, k tóry ją dość często w y n o s i ponad to, co w zniechęceniu jej jes t najosobis tszem, ponad od­r azę k u s o b i e (»despectio s u i « Guelincza). W s z y s c y chorzy, chorowic i dążą ins tynktownie , z p ragn ien ia o t rząśnięc ia się z g łuche j p rzykrośc i uczuc ia słabości , do zo rgan izowan ia się w stado. K a p ł a n - a sce ta odga­duje ten ins tynkt i pop ie ra go. Jeśl i istnieje gdzie t rzoda, to w y w o ł a ł ją ins tynkt s łabości , a zorganizo­w a ł rozum kapłańsk i . Bo nie na leży zapominać , że silni r w ą się z taką samą na tu ra lną koniecznością od siebie, j ak słabi dążą ku sobie. Jeśl i p ie rws i łączą się w związek, to dzieje się to ty lko w z a m i a r z e a g r e s y w n e g o wspó lnego dz ia łan ia i wspólnego zado­wolen ia swej żądzy mocy, z wielkim oporem osobni­czego sumienia . Ostatni na tomias t skupiają się w ła ś ­nie z u c z u c i e m u c i e c h y z p o w o d u tego sku­pienia się, — ich ins tynkt czuje się p r zy t em równ ie zadowolony, j ak ins tynkt u rodzonych » p a n ó w « (to z n a c z y samotnicze j , d rap ieżnej species człowieka) czuje się w głębi podrażn iony i zan iepokojony organizacyą . Na dnie każdej ol igarchi i k ry je się — ca łe dzieje uczą tego — z a w s z e t y r a ń s k i popęd ; każda oli­g a r c h i a drży us tawiczn ie z p o w o d u wytężenia , k tó ­r ego potrzebuje w ś r ó d niej każda jednostka , by nie

Page 86: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

166

19.

Środki kap łana-asce ty , k tó re śmy dotąd poznal i — ogólne p rzy t łumien ie poczuc ia życia , m a c h i n a l n a dzia­ł a lność , d robna uc i echa , p rzedewszys tk i em uc iecha , p ł y n ą c a z miłości bliźniego, o rgan i zacya trzody, obu­dzenie g r o m a d n e g o uczuc ia mocy , skutkiem czego n iezadowolen ie jednos tk i z siebie s ame j p r zyg łu sza się je j uc i echą z p o w o d u rozwoju g r o m a d y — oto, mie rząc mia rą współczesną , j ego n i e w i n n e ś rodki w w a l c e z uczuc iem przykrośc i . Z w r ó ć m y się t e raz do bardz ie j z a jmu jących , do »winnych« . W nich wszys tk ich chodzi o j e d n o : o jakąkolwiek w y b u j a ­ł o ś ć u c z u c i a , — u ż y w a n ą j ako na jskutecznie jszy ś rodek ogłuszenia p rzec iw t łumionej obezwładniają­cej d ługie j bolesności . Skutk iem czego k a p ł a ń s k a w y ­na lazczość okaza ła się n iewyczerpaną , wymyś la j ąc to j edno py tan ie : » p r z e z c o os iągnąć m o ż n a w y b u ­j a ł o ś ć u c z u c i a ? « . . . Brzmi t o t w a r d o . J a s n e m jest, że b rzmia łoby milej i może lepiej w p a d a ł o w uszy, g d y b y m powiedz ia ł : »kapłan - a s c e t a korzys ta ł z a w s z e z z a p a ł u , k tóry tkwi w e wszys tk ich s i lnych uczu­c iach«. Lecz poco pieścić zniewieścia łe uszy n a s z y c h w s p ó ł c z e s n y c h p rzeczu leńców? Poco u s t ę p o w a ć z n a-s z e j s t r o n y choćby n a krok ich świę toszkos twu i obłudzie s łów? D l a n a s p sycho logów byłoby to już

167

świę toszkos twem i obłudą w c z y n i e , pomijając, że w z b u d z a ł o b y w n a s wstrę t . Bo jeśli w czem, to w tem tkwi d o b r y s m a k psycho loga ( — inni mogą r z e c j e g o uczciwość), ż e p rzec iwdz ia ła han iebn ie p r z e -m o r a l n i o n e m u sposobowi mówien ia , k t ó r y m za­m u l o n y jest właśn ie ca ły wspó łczesny sąd o czło­wieku i rzeczach . Bo nie na leży się łudzić co do tego, że na jwłaśc iwszą cechą w s p ó ł c z e s n y c h dusz , współ­czesnych książek jest nie k łams two , lecz wc ie lona n i e w i n n o ś ć w mora lne j k łaml iwości . Mus odkry­w a n i a tej »niewinności« ciągle na n o w o t w o r z y m o ż e najwstrę tn ie jszą część nasze j p r acy , w ś r ó d całej tej n iebezpiecznej w sobie roboty, której p s y c h o l o g dziś podjąć się musi . J e s t t o j edno z n a s z y c h wie lk ich n iebezp ieczeńs tw, jes t t o d r o g a , k tóra m o ż e n a s właśn ie do wielkiego wiedzie wst rę tu . Nie m a m wąt­p l iwośc i pod t y m wzg lędem, d o c z e g o j edyn i e słu­żyć będą, s łużyć mogą potomności książki współ­czesne, wogóle w s z y s t k o c o wspó ł cze sne (przy­puszcza jąc , że mają t rwa łość , c z e g o oczywiśc ie n ie t r zeba się obawiać , a również p rzypuszcza jąc , że bę­dzie k iedyś j a k a ś po tomność o s u r o w s z y m , tward ­szym, z d r o w s z y m smaku) . S łużyć będą j ako ś rodki wymio towe , — a to dzięki s w e m u m o r a l n e m u p rze ­s łodzeniu i fałszowi, dzięki s w e m u na jwnę t rzn ie j szemu feminizmowi, k tó ry się chętnie »ideal izmem« n a z y w a , i w k a ż d y m raz ie za ideal izm się u w a ż a . Nasi dzi­siejsi wyksz ta łcen i , nas i »dobrzy« nie kłamią — to p r a w d a . Lecz t o j eszcze n i e wys ta rcza , by ich czc ić ! W ł a ś c i w e k łams two , szczere, rezolu tne , »uczciwe« k ł a m s t w o (o k tórego war tośc i pos łuchajc ie tylko Pla­tona), byłoby dla n ich czemś o wiele za s u r o w e m , za s i lnem; czemś, coby w y m a g a ł o od nich, czego od n ich

p rzes t ać n a d t ym popędem p a n o w a ć . (Tak było na-p r z y k ł a d w G r e c y i : P la ton w y k a z u j e to w stu mie j scach , P la ton , k tóry zna ł swoich — i s a m e g o siebie . . .)

Page 87: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

168 169

ktoś był ruch ten i n a c z e j opowiedział , g d y b y n a m raz jak iś p r a w d z i w y psycho log p r a w d z i w e g o L u t r a przeds tawi ł , już nie z mora lną pros todusznośc ią wiej­skiego księdza, już nie z s łodkawą i pe łną w z g l ę d ó w wstydl iwośc ią p ro tes tanck iego his toryka, lecz nie jako z n ieus t raszonością Taine 'a , z głębi s i ł y d u s z y , a nie ze s t anowiska roz t ropnej pobłażl iwości dla s i ły? . . . (Niemcy, m ó w i ą c n a w i a s e m , wy tworzy l i w c a l e pięknie k l a syczny typ tej ostatniej , — mogą to sobie p o c z y t y w a ć za własność , za wy łączną włas ­ność : mianowic ie Leopo lda R a n k e g o , t ego urodzo­nego k la sycznego a d w o k a t a wszelkiej causa fortior, t ego na jmędr szego z wszys tk ich m ę d r c ó w »rze­czowych«) .

20.

Lecz zrozumiec ie mnie już z a p e w n e : — biorąc w s z y s t k o pod u w a g ę , dość powodów, n i ep rawdaż , że my psycho logowie nie m o ż e m y się dziś w y z b y ć pew­nej nieufności w z g l ę d e m s i e b i e s a m y c h ? . . . P r a w d o p o d o b n i e i my jeszcze j e s t e śmy »za dobrzy« do naszego rzemiosła , p r awdopodobn ie j e s t e śmy i my j e szcze ofiarami, pastwą, c h o r y m i tego p rzemora l -n ionego s m a k u czasu, choc iażbyśmy się też czuli j ego gardzic ie lami . P r a w d o p o d o b n i e z a r a ż a on jeszcze i n a s . P rzed czemże przec ie p rzes t rzega ł ów dyplo­mata , mówiąc do sobie r ó w n y c h ? »Nie ufa jmy prze-dewszys tk iem, moi panowie , swoim p i e r w s z y m drgnie­niom, rzekł, s ą o n e p r a w i e z a w s z e d o b r e . « T a k b y winien mówić dziś każdy psycho log do s w y c h

w y m a g a ć nie w o l n o , o tworzen ia oczu n a siebie sa­m y c h , umieję tności rozróżn ian ia w sobie s a m y c h »p rawdy« od »fałszu«. Im przystoi j edyn ie k ł a m ­s t w o n i e u c z c i w e . W s z y s c y , k tó rzy dziś czują się »dobrymi ludźmi«, są zupełnie niezdolni odnosić się do jakie jkolwiek r z e c z y inaczej , niż n i e u c z c i ­w i e i o b ł u d n i e , bezdennie obłudnie, lecz niewin­n ie obłudnie, se rdeczn ie obłudnie, modrooko obłudnie, cnot l iwie obłudnie. Ci »dobrzy ludzie« są dziś w s z y s c y r a z e m aż do g run tu i dna p rzemora ln ien i i w sto­sunku do uczc iwośc i han iebni i ześwinieni po całą wieczność . Któżby z n ich zniósł j e szcze p r a w d ę »po­

n a d cz łowiekiem«! . . . L u b mówiąc u c h w y t n i e j : k toby z n ich zniósł p r a w d z i w ą biografię! . . . Ki lka przy­k ł a d ó w : L o r d Byron skreśli ł najosobistsze o sobie wyznan ia , lecz T o m a s z Moore był »za dobry« na to : spalił pap i e ry s w e g o przyjacie la . To s a m o uczynić mia ł dr. Gwinner , w y k o n a w c a ostatniej woli Scho­p e n h a u e r a . Bo i S c h o p e n h a u e r skreśl i ł coś o sobie, a m o ż e n a w e t n a siebie ( » ε ι ς έ α υ τ ό ν « ) . Dzie lny A m e r y k a ­

nin T h a y e r , biograf Bee thowena , s tanął nag le w ciągu swej p r a c y : doszedłszy do p e w n e g o punk tu tego czc igodnego i n a i w n e g o żywota , nie móg ł w y t r z y m a ć dłużej . . . M o r a ł : j ak iżby roz t ropny cz łowiek nap i sa ł dziś j e szcze sumienne o sobie s łowo? Musia łby chyba na leżeć do zakonu świę tego sza łu z u c h w a l s t w a . Obie­cują n a m autobiograf ię R y s z a r d a W a g n e r a : któż wątpi , że nie będzie to r o z t r o p n a autobiograf ia . . . P r z y p o m n i j m y sobie j eszcze komiczne przerażenie , k tó re wzniec i ł w Niemczech katolicki k a p ł a n J a n s s e n s w y m obrazem niemieckiego r u c h u re formacyjnego , obrazem, k tó ry n a d wsze lk ie pojęcie w y p a d ł niedo­łężnie i na iwnie . Cóżby dopiero poczęto, g d y b y n a m

Page 88: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

170

r ó w n y c h . . . I oto p o w r a c a m y do naszego proble­matu , k tóry w same j r zeczy żąda od n a s pewne j su­rowośc i , szczególnie p e w n e j nieufności w z g l ę d e m »p ie rwszych drgnień« . I d e a ł a s c e t y c z n y w s ł u ż ­b i e z a m i a r u r o z p a s a n i a u c z u c i a . Kto przy­pomina sobie poprzednią r o z p r a w ę , p rzeczuje już w te ki lka s łów wt łoczoną zasadniczą t reść tego, co m a m w da l szym ciągu p r zeds t awić . By duszę w y ­w a ż y ć raz z jej wszys tk ich spoideł, z a n u r z y ć ją w przes t rach , mrozy, ż a ry i z a c h w y t y w ten sposób, by j ak p io runem w y z b y ł a się wszys tk ich małośc i i ma łos tek uczuc ia przykrośc i , p rzygłuszenia , markot ­n e g o rozs t ro jenia : jak ież drogi wiodą d o t e g o celu? A które z n ich na jpewnie j ? . . . W g runc ie r zeczy wszys tk ie wielkie uczucia , gniew, s t rach , rozkosz, zemsta , nadzieja , tryumf, zwątpienie, ok ruc ieńs two mają m o c po temu, pod warunk iem, jeśli wy łado ­wują się nagle . I r zeczywiśc ie k a p ł a n - a sce ta wziął w służbę swą bez n a m y s ł u c a ł ą sforę p s ó w dzi­kich w cz łowieku i spuszcza ł to tego, to owego za­w s z e w t y m s a m y m celu, by zbudzić cz łowieka z po ­wolnego smutku, j ego ból g łuchy, j ego ociągl iwą nę­dzę na pewien czas p rzyna jmnie j zmus ić do ucieczki , z a w s z e też pod osłoną religijnej in te rp re tacy i i »uspra­wiedl iwienia«. Każdą tego rodzaju wybu ja łość uczu­cia t rzeba po tem o p ł a c i ć , t o rozumie się s amo przez się. Czyni ona c h o r y c h jeszcze bardzie j cho­rymi i d la tego nie jes t t en rodza j leczenia bolu, mie­r ząc miarą współczesną, rodza jem »niewinnym«. T r z e b a jednak , pon ieważ w y m a g a tego s łuszność, t embar -dziej k łaść na to nacisk, że u ż y w a ł o się go »w do­brej wierze«, że k a p ł a n - a sce ta za leca ł go, wie rząc najgłębiej w jego użyteczność , ba, n iezbędność, i dość

171

częs to ł amiąc się sam pod c ięża rem niedoli, k tórą s tworzył . Należy też z a u w a ż y ć , że g w a ł t o w n e fizyo-logiczne odwety tak ich ekscesów, a n a w e t d u c h o w e zaburzenia , w g runc ie r z e c z y nie sprzec iwia ją się właśc iwie ogólnemu celowi tego rodza ju leczenia, które, j ak w y k a z a n o uprzednio , dążyło n i e do zle-czenia chorób, lecz do zwalczen ia p r z y k r e g o uczuc ia zgnębienia, do z łagodzenia go, zag łuszenia . W tem zna­czeniu osiągnięto ten cel. Mis t rzowska sztuczka, na którą pozwoli ł sobie k a p ł a n - asceta , by w duszy ludz­kiej rozdzwonić wsze lk iego rodzaju rozdziera jącą i z achwy tną m u z y k ę , dopięta zos ta ła — k a ż d y to w ie — tem, i ż pos ług iwa ł się o n p o c z u c i e m w i n y . Pochodzen ie tego poczuc ia w iny z a z n a c z y ł a pokró tce poprzedn ia r o z p r a w a — jako f ragment psy­chologi i zwie rzęce j , n ic więce j : poczucie w iny uka­zało n a m się t am nie jako w s u r o w y m s w y m stanie. Dop ie ro pod ręką kap łana , tego p r a w d z i w e g o sztuk­mis t rza w rzeczach , t y c z ą c y c h się poczuc ia winy , na ­bra ło ono kształ tu — a c h jak iego kszta ł tu! »Grzech« — bo tak brzmi k a p ł a ń s k a p rze róbka zwie rzęcego »nie­czys t ego sumienia« (ws tecz z w r ó c o n e g o okrucień­s t w a ) — był dotąd na jwiększem zda rzen i em w dzie­j a c h chore j duszy, w nim m a m y najniebezpiecznie jsze i najfatalniejsze a rcydz ie ło in te rp re tacy i rel igi jnej . Człowiek, c ierpiący na s a m e g o siebie, mnie j sza jak, w k a ż d y m raz ie fizyologicznie, niejako j ak zwierzę , k tó re zamknię to w klatce, nie w iadomo dlaczego, poco, żądne poznan ia p r z y c z y n — p r z y c z y n y sprawia ją u lgę — , żądne ś rodków i na rko tyków, n a r a d z a się os ta tecznie z k imś , k o m u nie ta jne n a w e t r z e c z y uk ry te — i oto pa t rzc ie ! Ot rzymuje w s k a z ó w k ę , otrzy­muje od swego czarodz ie ja , od k a p ł a n a - a sce ty ,

Page 89: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

172

p i e r w s z ą w s k a z ó w k ę c o d o »przyczyny« s w e g o c i e rp i en i a : aby jej szuka ł w s o b i e , w w i n i e , w j ak imś u r y w k u przeszłości , aby u w a ż a ł s a m o cier­pienie swoje jako s t a n k a r y . . . Nieszczęś l iwiec ten usłyszał , z rozumiał . T e r a z będzie j ak kura, wkoło której zakreś lono koło. Nie wydos t an i e się już z tego zakreś lonego okręgu. Z chorego zrobiono »grzesz-nika«. I t e r a z na ca łe s tulecia nie będzie się można pozbyć widoku tego n o w e g o chorego , »grzesznika«. Czy się go kiedy pozbędz iemy? Gdzie tylko się spojrzy, wszędz ie wz rok h ipno tyczny grzesznika , k tó ry z w r a c a się z a w s z e w j e d n y m k ie runku (w k ie runku »winy«, j ako j e d y n e j p r z y c z y n y cierpienia). W s z ę d z i e nie­czys te sumienie , ten »zwierz okropny«, j a k mówi Lute r . Wszędz i e przesz łość p r z e ż u w a n a , czyn przekręcony , »złe oko«, sk i e rowane na k a ż d y czyn. Wszędz ie uczyn iona t reścią życia c h ę ć z łego rozumien ia cierpienia, prze­mienian ie go w uczuc ia winy, obawy, ka ry . Wszędz i e bicz, włos iennica , ciało g łodem morzone , sk ruszen ie . Wszędz i e wplą tanie się g rzeszn ika w okru tne koło n iespokojnego, chorobl iwie ł akomego sumienia . W s z ę ­dzie n i e m a udręka , os ta teczna t rwoga , agon ia kato­w a n e g o serca, ku rcze n ieznanego szczęścia, w z y w a ­nie »zbawienia«! Rzeczywiśc i e p r z e z w y c i ę ż o n o t y m sys t emem pos t ępowan ia d a w n ą dep resyę , ocię­żałość i znużenie , życie s tało się z n o w u b a r d z o za jmujące . Czujny, wieczn ie czujny, po n o c a c h bez­senny, p łonący, zwęglony , w y c z e r p a n y , a j e d n a k nie znużony — tak w y g l ą d a ł człowiek, »grzesznik«, wta­j emniczony w te mis te rya . T e n s t a ry wielki czaro­dziej w w a l c e z uczuc i em zniechęcenia , k a p ł a n - asceta , zwyc ięży ł oczywiście , j e g o kró les two nadesz ło . Już nie skarżono się na ból, ł a k n i ę t o bolu. »W i ę c e j

173

bolu! więce j bolu!« t ak wo ła ł a przez wieki żądza j ego uczni i wta jemniczonych . K a ż d a wybu ja łość uczuc ia , k tó ra bolała, wszys tko co łamało , obalało, miażdżyło , w osłupienie wprawia ło , z a c h w y c a ł o , t a jemnica ka­towni, wyna l azczość piekła n a w e t — wszys tko te raz zosta ło odkryte , odgadnione , w y z y s k a n e , wszys tko po­szło na us ługi czarodzieja , wszys tko pos łużyło te raz z w y c i ę s t w u jego ideału, ideału asce tycznego . »Kró-les two moje nie j e s t z t e g o świa ta« — p o w t a r z a ł on wciąż po tem jak p rzed tem. Czy rzeczywiśc ie miał j e szcze p r a w o tak mówić ? . . . Goe the twierdzi ł , że istnieje tylko t rzydzieści sześć sy tuacy i t r ag icznych . Możnaby się już z tego domyśl ić , g d y b y się skądinąd już nie wiedziało, że Goe the n i e był a s c e t y c z n y m kap ł anem. T e n — zna więce j . . .

2 1 .

Na kap łańsk ie leczenie tego rodzaju , »grzesz­nego« rodzaju, szkoda k a ż d e g o s ł o w a kry tyki . Że t aka wybu ja łość uczucia , j aką w tym w y p a d k u zale­c a ć z w y k ł k a p ł a n - a s c e t a swoim c h o r y m (rozumie się s amo przez się, że pod na jświę tszemi n a z w a m i , j ak również przepojoną świętością celu), j a k i e m u ś cho­r e m u n a p r a w d ę w y j ś ć n a k o r z y ś ć mogła , k tóżby chc ia ł bronić tego rodza ju twie rdzen ia ? T r z e b a b y p rzyna jmnie j porozumieć się co do s łowa »korzyść«. Jeśli się c h c e tem wyraz ić , że taki sys t em postępo­w a n i a p o l e p s z y ł człowieka, t o nie p rzeczę . D o d a m tylko, że po lepszony znaczy w e d ł u g mnie to samo, co »obłaskawiony«, »osłabiony«, »pozbawiony odwagi« , »wyraf inowany« , »przeczulony«, »obrany z męskości«

Page 90: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

174

(więc p r a w i e tyle, c o u s z k o d z o n y ) . Jeśl i j ednak g łównie chodzi o chorych , skwaszonych , p r zygnę ­bionych, to taki sys tem, p r z y p u ś c i w s z y nawet , że czyn i cho rego »lepszym«, czyni go w k a ż d y m raz ie b a r d z i e j c h o r y m . Zapyta jc ie ty lko l eka rzy cho­rób u m y s ł o w y c h , co s p r o w a d z a z a w s z e z sobą m e ­todyczne s tosowanie u d r ę c z e ń p o k u t n y c h , sk ruchy i k u r c z ó w zbawienia . Z a r ó w n o badajc ie dzieje. W s z ę ­dzie, gdzie kap łanowi - ascec ie uda ło się s tosować do c h o r y c h to pos tępowanie , pogłębia ła i rozsze rza ł a się z a w s z e chorowi tość z za t rważa jącą szybkością. Cóż było z a w s z e »powodzeniem« ? Rozbi ty sys tem ner­w o w y w doda tku do tego, co już c h o r e m było ; a to w na jwiększym i na jmnie j szym zakresie , w j ednos tce i mas ie . W orszaku pokutnego i z b a w c z e g o trainingu zna jdu jemy epidemie epi leptyczne, na jwiększe , j ak ie znają dzieje, j ak n a p r z y k ł a d tan iec św. W i t a i św. J a n a w ś redn iowieczu ; j ako inną formę j ego n a s t ę p s t w a zna jdu jemy s t rasz l iwe b e z w ł a d y i t r w a ł e zgnębienia, w które p r z y p e w n y c h okol icznościach t e m p e r a m e n t p e w n e g o ludu czy m i a s t a (Genewa, Bazylea) p o p a d a r az na z a w s z e j ako w swoje p rzec iwieńs two. Do t ego rodza ju z jawisk na leży też h i s t e rya cza rownic , coś podobnego do somnambul i zmu (ośm wielkich epide­m i c z n y c h w y b u c h ó w między r. 1564 a 1605 tylko) — ; zna jdz iemy w jego o r szaku owe żądne śmierc i m a ­s o w e delirya, k tó rych p rze raża j ący k r zyk »evviva la morte!« s łysza ła ca ła Europa , k rzyk p r z e r y w a n y już to lubieżnemi, już to sza le jącemi zn iszczeniem idio-synkrazyami , j a k i dziś jeszcze z a u w a ż y ć m o ż n a po­dobną p rzemienność u c z u ć , z podobnymi s tanami poś redn imi i p rze łamaniami , wszędz ie w k a ż d y m wy­padku , gdzie n a u k a a s c e t y c z n a o g r z e c h u osiąga znów

175

wielkie powodzen ie . (Religijna n e w r o z a o b j a w i a s i ę j ako forma »złej is toty « : to nie u l ega wątpli­wości . Czem zaś jest? Quaeritur.) Idea ł a sce tyczny , b iorąc ogółem, i j ego wznioś le m o r a l n y kult, to na j ­bardzie j d u c h o w e , na jn iezawodnie j sze i najniebez­pieczniejsze u s y s t e m a t y z o w a n i e wszys tk ich ś rodków do wybuja łośc i uczuc ia pod osłoną z a m i a r ó w świę­tobl iwych, zap isa ły się s t raszl iwie i n iezapomnian ie w c a ł y c h dz ie jach cz łowieczych ; i n ies te ty n i e t y l k o w dzie jach . . . Nie u m i a ł b y m w s k a z a ć nic innego, c o bardz ie j n iszczycie lsko wp łynę ło n a z d r o ­w i e i r a s o w ą tężyznę, zw ła szcza Europe jczyków, niż t en ideał. Można g o bez p r z e s a d y n a z w a ć w ł a ś c i w ą f a t a l n o ś c i ą w dzie jach zd rowia Europe jczyka . C o na jwyże j m o ż n a b y z w p ł y w e m jego pos t awić j eszcze na równ i specyficznie g e r m a ń s k i w p ł y w . Mam na myśl i a lkohol iczne za t ruc ie Europy , k tóre szło dotąd krok w krok z pol i tyczną i r a s o w ą p r z e w a g ą G e r m a n ó w (— gdzie k r e w swą wszczepiają, t am wszczepia ją oni i swoje występki) . — Jako trzeci w t y m rzędzie wymie-n ićby na leża ło syfilis, — magno sed proximo intervallo.

22.

K a p ł a n - a sce t a popsuł zd rowie duchowe , gdzie tylko doszedł d o p a n o w a n i a , p rze to popsu ł też s m a k in litteris et artibus, — psuje go j e szcze ciągle. »Przeto?« — Spodz i ewam się, że popros tu zgodzicie się na to moje przeto . P rzyna jmnie j nie c h c e mi się go dopiero dowodzić . J e d y n a w s k a z ó w k a : t yczy się ona p o d s t a w o w e j książki l i te ra tury ch rześc iańsk ie j , je j

Page 91: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

176

w ł a ś c i w e g o modelu, jej »księgi samej w sobie«. Jesz­cze za g recko - rzymskie j świetności , k tó ra by ła też świetnością ksiąg, w obliczu n iezmarn ia ł ego i nieroz-bitego jeszcze s ta roży tnego piśmiennic twa, za czasów, g d y można było czy tać j e szcze kilka książek, za któ­r y c h pos iadanie wymien i łoby się dziś po łowę litera­tur, o d w a ż y ł a się og ran iczoność i p różność chrze-śc iańskich ag i t a to rów — zwą ich ojcami kościoła — o d w a ż y ł a się z a w y r o k o w a ć : » i my m a m y swoją kla­syczną l i teraturę, n i e p o t r z e b u j e m y G r e k ó w « . W s k a z y w a n o p rzy t em dumnie na księgi legend, l isty apos to łów, apo loge tyczne traktaciki , mnie j więce j tak, j ak dziś angie l ska »armia zbawien ia« z p o k r e w n ą l i teraturą bój wiedzie p rzec iw Szekspi rowi i i nnym »poganom«. Nie lubię »Nowego Tes t amen tu« , zgadu­jec ie to z a p e w n e . Niepokoi mnie nieledwo, że w sto­sunku do tego na jbardz ie j cen ionego , na jbardzie j p rzecen ionego dzie ła j e s t em z s w y m smak iem tak ba rdzo odosobniony (smak d w u tys ięcy lat o p o w i a d a się p r z e c i w k o mnie). Lecz cóż t o p o m o ż e ! »Tu stoję ja, nie m o g ę inaczej«, — i m a m o d w a g ę zdobyć się na swój zły smak. S t a r y T e s t a m e n t — tak, to zupełn ie co innego. Czołem przed S t a r y m T e s t a m e n ­tem. Znajduję w nim wie lk ich ludzi, boha te rsk i k ra j ­obraz i coś na j r zadszego na ziemi, n i epo równaną n a i w n o ś ć s i l n y c h s e r c . Więce j jeszcze, zna jduję na ród . W N o w y m na tomias t nic p rócz ma łe j sekciar-skiej gospodarki , nic n a d rococo duszy, s a m e gma­twaniny , kąciki, cudownośc i , a tmosferę konwen tyk lów, nie pomija jąc okol icznośc iowego tchnien ia s ie lanko­w e j s łodkawośc i , w ł a ś c i w e j epoce ( i p r o w i n c y o m rzymskim) i nie t ak żydowskie j , j a k heleńskie j . Po­ko ra i pysza łkos two tuż obok siebie; gadu l s two uczuc ia

177

p r a w i e ogłusza jące ; wybuch l iwość uczuc ia a nie na­mię tność ; p r z y k r a ge s tyku lacya ; b rak ło tu na jwidocz­niej dobrego w y c h o w a n i a . J a k można o m a ł e s w e n iecnoty tyle k rzyku robić, j ak to czynią ci pobożni ludkowie! P ies się o to nie t roszczy; cóż dopiero Bóg. W doda tku chcą jeszcze n a w e t »korony ż y w o t a wiecz­n e g o « wszyscy ci mali ludzie z p rowincyi . Po c o ? Na co ? — nie m o ż n a dalej zajść w n ieskromnośc i . »Nieśmiertelny« Piotr! Czyż podobnaby g o s t r awić ! Mają oni ambicyę , k tóra śmiech wzbudza . P r z e ż u w a t o swoje najosobistsze sp rawy , swoje g łups twa , smutki i pokątne troski, j a k g d y b y »rzecz s a m a w sobie« zobowiązana by ła k łopotać się tem. Nie n u ż y s i ę to s a m e g o Boga wc iągać w najdrobnie jsze s w e nędze , w k tó rych tkwi. I to u s t awiczne »na ty« z Bogiem, rzecz na jgorszego s m a k u ! To żydowskie , nie ty lko żydowskie , na t r ęc two w o b e c Boga, z pysk iem i ła­pami ! . . . Są ma łe p o g a r d z a n e »ludy pogańsk ie« na wschodz ie Azyi, od k tó rych ci p ierwsi ch rześc ian ie mogli się byli n a u c z y ć czegoś is totnego, n ieco t a k t u w czci. Owi nie pozwala ją sobie, j a k to poświadcza ją mi syona rze chrześc iańscy , wogóle do tykać u s t ami imienia B o g a swego . To wyda j e mi się w c a l e deli-k a t n e m ; a rzecz p e w n a za del ikatne nie tylko dla »p ie rwszych« chrześc ian . By odczuć p rzec iwieńs two , p r zypomni jmy sobie p rzec ie Lut ra , t ego n a j w y m o w n i e j ­szego« i na jn ieskromnie jszego chłopa , k tó rego Niemcy w y d a ł y i ton lu t rowy, na jbardz ie j u p o d o b a n y p rzez niego właśn ie w r o z m o w a c h z Bogiem. Opór L u t r a p r zec iw poś redn iczącym świę tym Kościoła (szczegól­nie p rzec iw »świni dyabelskie j papieżowi«) był nie­wątpl iwie w os ta tecznej pobudce opo rem c h a m a , k tórego drażni ła w y t w o r n a e t y k i e t a kościoła,

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. IIII. I 2

Page 92: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

178

23.

Idea ł a s ce tyczny popsu ł nietylko zdrowie i dobry smak, popsu ł j eszcze coś t rzeciego, c zwar t ego , pią­tego, szós tego — nie będę tak n ieos t rożny , żebym chcia ł wyl iczać wszys tko (kiedyżbym dotar ł do końca!). C h c ę w y d o b y ć na świa t ło nie to, co ten idea ł z d z i a ­ł a ł ; r acze j tylko to, c o o z n a c z a , n a c o n a p r o w a ­dza, co kry je się za nim, pod nim, w nim, to, czego jes t t y m c z a s o w y m , n i e w y r a ź n y m w y r a z e m , z n a k a m i py t an i a i n ieporozumien iami o b a r c z o n y m w y r a z e m . I ty lko ze w z g l ę d u na t e n cel nie chcę oszczędzić s w y m czyte ln ikom rzu tu oka n a po tworność j ego skutków, n a w e t fa ta lnych skutków. Bo chcę ich mia­nowic ie p r z y g o t o w a ć na os ta teczny i na js t rasznie j szy

1 7 9

widok, k tóry tkwi w e d ł u g mnie w badan iu znaczen ia tego ideału. Cóż więc oznacza m o c tego ideału, p o-t w o r n o ś ć jego m o c y ? Dlaczego pozwolono m u roz­róść się w tym stopniu ? D laczego nie opierano mu się skutecznie j? Ideał a s ce tyczny w y r a ż a p e w n ą wolę : gdzież jest wola przec iwnicza , k tó raby w y r a ż a ł a p r z e-c i w n i c z y ideał? Ideał a sce tyczny m a c e l - j es t dość powszechny , by wszys tk ie inne in te resy ludz­k iego istnienia w y d a ł y się w p o r ó w n a n i u z n im m a ł o s t k o w y m i i c iasnymi . Po jmuje on okresy, narody , ludzi n ieubłaganie ze s t anowiska tego j ednego celu, nie dopuszcza żadnego innego po jmowania , ż a d n e g o innego celu, odrzuca , zaprzecza , potakuje , po twie rdza j edyn ie w m y ś l s w o j e j in te rp re tacy i (— a czyż istniał k iedy konsekwentn ie j obmyś l any sys t em inter­p r e t acy i ? ) . Nie podda je się on żadne j mocy, w ie rzy r acze j w swoje p i e r w s z e ń s t w o p rzed wsze lką mocą, w swoją b e z w a r u n k o w ą wyższość r a n g ą od wszel­kiej mocy . Wierzy , że n i ema na ziemi żadne j mocy , k tó r aby dopiero z n iego nie cze rpa ła s w e g o znacze­nia, s w e g o p r a w a do istnienia, swoje j war tośc i , j a k o na rzędz ie do j e g o dzieła, j ako d r o g a i ś rodek do j e g o celu, j e d y n e g o celu . . . Gdzie jes t p r z e c i ­w i e ń s t w o tego z w a r t e g o sys t emu woli, celu i in­t e rp re t acy i ? Czemu b r a k tego p r z e c i w i e ń s t w a ?. . . Gdzież jes t inny »cel j e d y n y « ? . . . Lecz mówią mi, że n i e b rak tego p rzec iwieńs twa , że wiodło ono nie­tylko długą, szczęśl iwą w a l k ę z o w y m ideałem, że o w s z e m w e wszys tk i ch g ł ó w n y c h s p r a w a c h opano­w a ł o ó w ideał. Ca ł a n a s z a w s p ó ł c z e s n a w i e d z a jes t tego świadec twem, — ta w s p ó ł c z e s n a wiedza , która, j ako w ł a ś c i w a filozofia rzeczywis tośc i , j a w n i e w i e r z y tylko w siebie samą, j a w n i e pos i ada o d w a g ę

o w a e tykie ta czci w s m a k u h ie ra tycznym, k tó ra tylko bardz ie j w ta j emn iczonych i mi lczących w p u s z c z a ł a w święte świętych, a z a m y k a ł a je p rzed c h a m a m i . Ci nie mieli tu raz na z a w s z e nic do gadan ia . Lecz Luter , chłop, chc ia ł wszys tko n a w s p a k koniecznie, t ak j a k było, było m u n iedość p o n i e m i e c k u . Chcia ł p r zedewszys tk i em mówić wprost , s am mówić , » b e z ż e n a d y « mówić z s w y m Bogiem . . . T a k też uczy­nił. — Ideał a sce tyczny , m o ż n a się już t ego domyś­lić, nie był n igdy i n igdzie szkołą dobrego smaku , j e szcze mnie j dobrych m a n i e r — był w na j lepszym raz ie szkołą man ie r h i e ra tycznych . To znaczy , że tkwi mu s a m e m u pod skórą coś, co jes t śmier te lnie wro­gie wszys tk im dobrym manierom, b r a k miary, ws t rę t do miary , on s a m jes t ze w z g l ę d u na znaczen ie »non plus ultra«.

12*

Page 93: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

18o

i wolę być sobą i dość dobrze dotąd radzi ła sobie bez Boga, zaświa ta i cnót zap rzecznych . T y m c z a s e m taką w r z a w ą i ag i ta torską gadan iną nic się u mnie nie wskóra . Ci t r ębacze rzeczywiśc i są l ichymi mu­zykan t ami , s ł y c h a ć , ż e g łosy ich n i e w y c h o d z ą z głębi, że n i e p r z e m a w i a z n ich bezdeń nauko­w e g o sumienia — bo dziś sumienie n a u k o w e jes t bez-dnią —, s łowo »wiedza« jes t w tych p y s k a c h t rębac­kich j edyn ie n i e rządem, n a d u ż y c i e m , bezws tydem. W ł a ś n i e p rzec iwieńs two tego, co twierdzą, jes t p r a w d ą : wiedza z koniecznośc i nie m a dziś ż a d n e j w i a r y w siebie, nie mówiąc już o ideale p o n a d sobą — a gdzie wogóle jes t j e szcze namiętnością, miłością, żarem, c i e r p i e n i e m , t a m nie jes t p r zec iw ieńs twem owego ideału asce tycznego , racze j j ego n a j m ł o d ­s z ą i n a j d o s t o j n i e j s z ą formą. Brzmi w a m t o dziwnie ? . . . Z a p e w n e jes t i pośród dzis ie jszych uczo­n y c h dość p r a w y c h i s k r o m n y c h robotników, k t ó r y m podoba się ich m a ł y kącik i k tó rzy dla tego, że im się w nim p o d o b a , wyg ła sza j ą cza sem cokolwiek n ieprzyzwoi te żądan ie : ż e n a l e ż y dziś wogóle być zadowolonym, z w ł a s z c z a z nauki , tyleż bo w niej zdz ia łać m o ż n a poży tecznego . Nie p r z e c z ę : najmniej m a m ocho ty t y m u c z c i w y m robotn ikom psuć uc iechę z ich rzemiosła , bo lubię ja tę ich robotę. Lecz to, że p racu je się dziś w n a u c e surowo, i że istnieją za­dowoleni robotnicy, n i e dowodzi j eszcze koniecznie, żeby n a u k a j ako ca łość mia ł a dziś cel, wolę, ideał, namię tność wielkiej wia ry . J a k się rzekło , r zecz ma się p rzec iwn ie : gdzie nie jes t na jnowszą formą poja­wian ia się ideału a sce tycznego — chodzi tu o zbyt rzadkie , dostojne, w y s z u k a n e wypadki , ażeby m o g ł y w p ł y n ą ć na zmianę ogólnego sądu — , jes t dziś wie-

181

dza s c h o w k i e m dla wsze lk iego rodzaju zniechę­cenia, n iewiary , pod jadków toczących, despcctio sui, nieczys tego sumien ia , jes t n i e p o k o j e m b r a k u ideału, c ierpieniem z p o w o d u b r a k u wielkiej miłości, n i ezadowolen iem z p o w o d u n i e d o b r o w o l n e g o poprzes tan ia na ma łem. Och, czegóż nie k ry je dziś pod s w y m p łaszczem w i e d z a ! A p rzyna jmnie j ileż m a u k r y w a ć ! Dzie lność n a s z y c h na j l epszych uczo­nych , ich pi lność bez opamiętania , ich dn iem i nocą dymiące g łowy, s a m o ich rzemieś ln icze mis t rzos two -j akże często w ł a ś c i w y m tego wszys tk iego s ensem jest, by czegoś nie widzieć ! N a u k a j ako ś rodek ogłusze­nia s i ę : z n a c i e t o ? . . . Ran i się ich — doświad­cza tego każdy , kto obcuje z uczonymi c z a s e m j e d n e m n i e w i n n e m s łowem aż do kości, n a p a w a się swoich u c z o n y c h przyjac ió ł go ryczą p rzec iw sobie w chwili , g d y się sądzi, że się im cześć odda je ; wy­p r o w a d z a się ich z r ó w n o w a g i d la tego jedynie , że się było za grubiańskim, by odgadnąć , z kim się w ła śc iwie ma do czynienia , ż e t o c i e r p i ą c y , któ­r z y sami p rzyznać się nie chcą do tego, czem są, ogłuszeni i n ieprzytomni , k tó rzy j ednego tylko się bo j ą : p o w r o t u d o ś w i a d o m o ś c i . . .

24.

— T e r a z zaś p r z y p a t r z m y się o w y m r z a d s z y m w y p a d k o m , o k tó rych mówi łem, os ta tnim idealistom, któ­rzy istnieją dziś wś ród filozofów i uczonych . Czy są to może szukani p r z e c i w n i c y idea łu asce tycznego , i d e a l i ś c i w k ierunku j e m u p rzec iwnym? W rzeczy

Page 94: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

182

samej , w i e r z ą , że są nimi, ci »niewierzący« (bo tem są w s z y s c y bez wyjątku). To właśnie , że są przec iw­n ikami tego ideału, zdaje się być os ta tk iem ich wiary , t ak p o w a ż n i są na t y m punkcie , t ak namię tnem w tym właśn ie w y p a d k u ich słowo, ich gest . Czy dla tego już ma być to prawdą , w co wie rzą ? . . . My »po-znający« j e s t e ś m y wła śn i e nieufni w z g l ę d e m wszel ­kiego rodza ju w ie rzących . Nieufność n a s z a n a u c z y ł a n a s s topniowo w n i o s k o w a ć przec iwnie , niż wniosko­w a n o d a w n i e j : mianowic ie wszędzie , gdz ie siła w i a r y b a r d z o n a p i e r w s z y p lan wys t ępu je , w n i o s k o w a ć 0 p e w n e j s łabej możnośc i dowodu, n a w e t o n i e ­p r a w d o p o d o b i e ń s t w i e r z e c z y , w którą się wierzy . I my nie p r zeczymy , że w i a r a »uszczęśl iwia«. W ł a ś n i e d l a t e g o p rzeczymy, ż e w i a r a d o w o ­d z i . Silna wia ra , k tó ra uszczęśl iwia, wzn ieca pode j ­rzenie p rzec iw temu, w co wierzy, po twie rdza ona nie » p r a w d ę « , po tw ie rdza p e w n e p rawdopodob ień ­s two — z ł u d y. J a k ż e się rzecz ma w tym wy­p a d k u ? — Ci dzisiejsi przeczycie le , ci s t ron iący od dnia dzisiejszego, c i bezwzględn i na j e d n y m punkcie , w p re tensy i do in te lektualnej czystości , te t w a r d e , su rowe , wst rzemięź l iwe, boha te rsk ie duchy , k tóre są za szczy t em naszego czasu, w s z y s c y c i bladzi ateiści, an tychryśc i , bezmoral iści , nihiliści, ci scep tycy , ephek-tycy, h e k t y c y duchowi (ostatnimi s ą w s z y s c y ra­zem i k a ż d y zosobna w j ak iemś znaczeniu), ci ostatni idealiści w poznaniu, w k tó rych j edyn ie mieszka dziś

i w k tó rych wcieli ło się sumienie inte lektualne, — uważa j ą się r zeczywiśc ie za w y z w o l o n y c h w na jwyż­s z y m stopniu od ideału a sce tycznego , te »wolne , b a r d z o wolne duchy« . A j ednak p r a g n ę p rzed nimi zdradzić , czego sami widzieć nie mogą, bo stoją zby t

blizko siebie: t en ideał jes t właśn ie i i c h ideałem, oni s ami są dziś p rzeds tawic ie l ami j ego i może nikt więcej , oni sami są j ego najbardzie j p r zeduchowio -nymi wyrodkami , j e g o najbardzie j w y s u n i ę t y m sze­reg iem wo jennym i w y w i a d o w c z y m podjazdem, j ego na jpodchwyt l iwszą , najdelikatniejszą, na jn ieuchwytn ie j -szą formą uwodzen ia . Jeśl i w czemkolwiek j e s t em o d g a d y w a c z e m , chcę n im być w tem z d a n i u ! . . . Da leko i m jeszcze d o w o l n y c h duchów, b o w i e ­r z ą j e s z c z e w p r a w d ę . . . K i e d y c h r z e ś c i a ń s c y k r z y ż o w c y zetknęli się na W s c h o d z i e z o w y m nie­z w y c i ę ż o n y m z a k o n e m A s s a s s y n ó w , o w y m z a k o n e m w o l n y c h d u c h ó w par excellence, gdzie najniżej sto­j ący s topniem żyli w pos łuszeńs twie , j a k i e m u podob­nego nie osiągnął ż a d e n zakon mniszy, w t e d y zdo­byli j ak imś sposobem wskazówkę , do tyczącą o w e g o symbolu i godła , zas t rzeżonego tylko dla na jwyże j s topniem stojących, j ako ich secretum : »Nic nie j es t p rawdą , wszys tko wolno« . . . Otóż to by ła w o l ­n o ś ć d u c h a , t e m w y m ó w i o n o w i a r ę n a w e t p r a w d z i e . . . Czy jak i europejski , ch rześc iańsk i w o l n y d u c h zabłąkał się już k iedy do lab i ryn tu tego zdan ia i j ego l ab i ryn towych k o n s e k w e n c y i ? . . . Czy zna z d o ś w i a d c z e n i a mino t au ra tej jaskini ? . . . Wątp ię o tem, co więce j , w i e m coś innego : nic nie jes t bardziej obce t y m b e z w z g l ę d n y m w jednem, t ym t a k z w a n y m »wolnym duchom«, niż właśn ie wol­ność i z e rwan ie pę t w wsze lk iem znaczeniu . P o d ż a d n y m w z g l ę d e m nie są w ła śn i e bardz ie j spę tan i : właśn ie w wie rze w p r a w d ę są, j ak nikt inny, silni i bezwzględni . Z n a n e mi to wszys tko może nazby t zblizka. O w a szacunku godna ws t rzemięź l iwość filo­zofów, do której zobowiązuje t aka wiara , ów s toicyzm

183

Page 95: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

184

i os ta tn iem znaczeniu, o j ak i em myśli w i a r a w naukę , p o t w i e r d z a w t e n s p o s ó b ś w i a t i n n y , nie zaś świa t życia, p r z y r o d y i dziejów. A jeżeli ten »inny świa t« potwierdza , j ak to? czyż nie musi właś­nie tem s a m e m zaprzeczać jego dopełnienia, tego świata , n a s z e g o świa ta ? . . . Wia ra , na której n a s z a w i a r a w n a u k ę spoczywa, t o wciąż jeszcze w i a r a m e t a ­f i z y c z n a , — i my dzisiejsi poznający, my bez­bożni, my an tymetaf izycy , i my jeszcze cze rp iemy s w ó j ogień z o w e g o pożaru , k tóry wzniec i ła tys iące lat l icząca wiara , o w a w i a r a chrześc ian , b ę d ą c a też w ia rą Pla tona, że bóg jes t prawdą, że p r a w d a jest b o s k a . . . Lecz cóż, jeśli to właśn ie coraz bardzie j n i ewia rogodnem się staje, jeśli n ic już za boskie nie jes t u w a ż a n e , c h y b a pomyłka , ślepota, k łams two , jeśli bóg sam okazuje się n a j d ł u ż e j t r w a j ą c e m k ł a m s t w e m ? - - W tem miejscu t rzeba s tanąć i n a m y ś l a ć się d ługo. N a u k a s a m a p o t r z e b u j e t e r az usprawied l iwien ia (nie znaczy to jednak , że ono dla niej istnieje). Zaj rzyjmy, ze wzg lędu na to pyta­nie, do na j s t a r szych i na jmłodszych filozofów. W nich wszys tk i ch brak świadomości , że żądza wiedzy s a m a dopiero w y m a g a usprawied l iwien ia , n a t y m punkcie istnieje luka w każde j filozofii. Skąd to pochodzi? Bo ideał a sce tyczny p a n o w a ł dotąd n a d całą filo­zofią, bo p r zy jmowano p r a w d ę jako byt, j a k o boga, j ako na jwyższą n a w e t ins t ancyę , bo p r a w d y nie ś m i a n o uczynić p rob lematem. Czy rozumiec ie t o »nie śmiano«? — Od chwil i gdy zap rzeczona zosta ła w i a r a w boga ideału a sce tycznego , i s t n i e j e t e ż n o w y p r o b l e m a t : o w a r t o ś c i p r a w d y . — Żą­dza p r a w d y w y m a g a kry tyk i — okreś lmy z a r a z e m swoje w ła sne zadan ie —, t rzeba wa r to ść p r a w d y raz

umys łowy , k tóry os ta tecznie równie s u r o w o zab ran ia sobie zaprzeczan ia , j ak po tw ie rdzan i a , o w a c h ę ć z a t r z y m y w a n i a się p rzed t em co faktyczne, p rzed

factum brutum, ów fatal izm »des petits fa i t s« (ce petit fatalisme, j ak go nazywam) , w czem f rancuska n a u k a szuka dziś mora lnego p i e r w s z e ń s t w a przed niemiecką, owo zrzeczenie się in te rpre tacy i wogóle (pogwałcenia , przykrojenia , skrócenia , opuszczenia , w y p c h a n i a , wy­myślenia , p rzekręcen ia i wszys tk iego wogó le co do i s t o t y in t e rp re towan ia należy) — wszys tko to w y ­raża , ogółem biorąc, r ówn ie dobrze a sce tyzm cnoty, j a k wsze lk ie zaprzeczen ie zmys łowośc i (jest to w grun­cie tylko modus t ego zaprzeczenia) . Co j e d n a k do n iego zmusza , co jes t ową bezwzg lędną żądzą p r a w d y , t o w i a r a w s a m i d e a ł a s c e t y c z n y , choćby j ako jej n i e świadomy impera tyw, nie na leży się łu­dzić co do t ego ; t o w i a r a w m e t a f i z y c z n ą war ­tość, w w a r t o ś ć s a m ą w s o b i e p r a w d y , tak j ak j edyn ie w ideale o w y m jes t po ręczona i zapieczęto­w a n a ( trwa ona i p rzemi ja z o w y m ideałem). S u r o w o sądząc, n i ema żadne j nauk i bez a priori. Myśli o ta­kiej n a u c e nie m o ż n a wymyśl ić , jes t ona para log iczna . Z a w s z e w p i e r w mus i istnieć filozofia, »wia ra« , by w i e d z a m o g ł a z niej w y c i ą g n ą ć kierunek, sens, g ra ­nicę, metodę , p r a w o istnienia. (Kto to rozumie od­wrotn ie , kto n a p r z y k ł a d zamie rza oprzeć filozofię na »czysto n a u k o w y c h p o d s t a w a c h « , ten musi w p i e r w nietylko filozofię, lecz i p r a w d ę p r z e w r ó c i ć d o g ó r y n o g a m i ; na jgorsza t o obraza przyzwoi tośc i , j a k a spo tkać może dwie t ak czc igodne niewias ty!) Tak , nie u lega wątpl iwości - i tu d o p u s z c z a m do g łosu moją »Wiedzę radosną« , por. jej piątą ks ięgę str. 275 i nast . — »ów p r a w d z i w y , w o w e m szalonem

185

Page 96: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

186

25.

Nie! Niech mi nikt nie p rzychodz i z wiedzą, g d y s z u k a m na tu ra lnego an tagonis ty ideału a sce tycznego , g d y p y t a m : »gdzie jes t p rzec iwn icza wola, w k tóre j w y r a ż a się jej p r z e c i w n i c z y i d e a ł ? « N a t o opiera się w iedza n a z b y t m a ł o na sobie samej , po­t rzebuje w k a ż d y m wzg lędz ie dopiero j ak i egoś idea łu war tośc i , j ak ie jś s twarza j ące j w a r t o ś c i mocy, w któ­re jby s ł u ż b i e dopiero ś m i a ł a w i e r z y ć w sie­bie samą, — o n a s a m a nie s t w a r z a war tośc i . Je j s tosunek do idea łu a s c e t y c z n e g o nie jes t w sobie s a m y m w c a l e j e szcze an tagon i s tyczny . Głównie przed­s t awia ona n a w e t racze j popędza jącą siłę w jej we -w n ę t r z n e m uksz ta ł towaniu . J e j sp rzeczność i walka , bada jąc przenikl iwiej , nie stosuje się w c a l e do idea łu samego, lecz tylko do j ego zewnęt rznośc i , p rzybran ia , maski , do j ego c z a s o w e g o s twardnienia , zdrewnien ia , zdogmatyzowan ia , — obudza ona w nim n a n o w o ży­cie, zap rzecza jąc tego, co w nim egzote ryczne . Oboje, n a u k a i idea ł a sce tyczny , stoją p rzec ie na j e d n y m g runc i e — d a ł e m to już do poznania . Mianowicie na j ednak i em przecen ien iu p r a w d y (właśc iwie j : na jed-

187

nakie j wierze , że p r a w d y nie m o ż n a oceniać , an i k ry tykować) . W ł a ś n i e p rzez to są sobie z k o n i e c z ­n o ś c i sp rzymierzeńcami , tak, że jeśli są zwa lczane , mo g ą też być tylko wspóln ie z w a l c z a n e i p o d a w a n e w wątpl iwość . S z a c o w a n i e idea łu a s c e t y c z n e g o po­c iąga za sobą n iechybnie i s z a c o w a n i e wa r to śc i nauk i : na to z a w c z a s u prze t rzy jc ie oczy, zaos t rzc ie s łuch! ( S z t u k a , mówiąc nawia sem, b o k iedyś w r ó c ę d o t ego na dłużej , — sztuka , w które j w ła śn i e k ł a m ­s t w o się uświęca , a ż ą d z a z ł u d y m a c z y s t e su­mienie u boku, jes t bardz ie j zasadniczo , niż nauka , p r z e c i w s t a w n a idea łowi a sce tycznemu . T a k o d c z u w a ł to ins tynkt P la tona , t ego na jwiększego w r o g a sztuki, j ak iego dotąd w y d a ł a Europa . P la to p r z e c i w Ho­m e r o w i : oto cały, s zcze ry an tagon izm. T a m »zaświa-towiec« naj lepszej woli, wielki p o t w a r c a życia , tu tego życ ia pon iewolny bóstwicie l , n a t u r a z ł o t a . Us łużność a r t y s t y w służbie ideału a s c e t y c z n e g o jes t p rze to w ł a ś c i w ą k o r u p c y ą ar tys tyczną , j a k a tylko być może, n ies te ty i j edną z na jpowszedn ie j -szych . Bo n iema nic bardz ie j u l ega jącego k o r u p c y i n a d artystę.) I z f izyologicznego p u n k t u widzenia , stoi n a u k a na t ym s a m y m grunc ie , co idea ł asce­tyczny . P e w n e z u b o ż e n i e życ ia j e s t tu, j a k t a m za łożen iem, och łodzone u c z u c i a , zwoln ione t e m p o , dya l ek tyka zamias t ins tynk tu , p o w a g ą napiętno­w a n e t w a r z e i ge s ty (powagą, tą na jn iewątp l iwszą oznaką mozolnie jszej p r z e m i a n y ma te ry i , zmagają­c e g o się, ciężej p r a c u j ą c e g o życia). P r z y p a t r z m y się o k r e s o m k tóregokolwiek narodu , w k tó rych na p ierw­szy p lan w y s u w a się uczony . Są to ok resy znużenia , częs to zmierzchu , upadku , — p r z e l e w n a siła, pew­n o ś ć życia, p e w n o ś ć p r z y s z ł o ś c i znikły. P rze -

n a p róbę p o d a ć w w ą t p l i w o ś ć . . . (Komu t o zdaje się za krótko powiedziane , t e m u po lecam prze­czy tać na n o w o ów us tęp »Wiedzy radosne j« , k tó ry nosi n a g ł ó w e k : »O ile i my jeszcze bogobojni je ­s t e ś m y « str. 273 i nast., naj lepiej całą piątą ks ięgę w y m i e n i o n e g o dzieła, t ak s a m o p r z e d m o w ę do »Ju-trzenki«) .

Page 97: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

188 189

w a g a m a n d a r y n a nie oznacza n igdy nic d o b reg o : r ó w n i e j a k w y n u r z e n i e się demokracy i , r oz j emczych s ą d ó w pokoju zamias t wojen, r ó w n o u p r a w n i e n i a ko­biet, religii litości i wszys tk i ch innych zresztą oznak opada jącego życia . (Nauka j ako p rob lemat ; co ozna­c z a ? — por . o t e m p r z e d m o w ę do »Narodzin T r a -gedyi«) . — N i e ! ta n a u k a wspó łczesna — otwórzc ie tylko na nią oczy - jes t tymczasem naj lepszą sprzy-mierzeńczynią ideału a sce tycznego , i w łaśn ie d la tego , że jes t na jbardzie j n ieuświadomiona , na jmnie j dobro wolna , na j ta jemnie jsza , na jpodz iemnie j sza ! W jedną g r ę g ra l i dotąd »ubodzy duchem« i naukowi prze­c iwnicy owego ideału (mówiąc nawiasem, s t r zeżmy się myś leć , że są j ego p rzec iwieńs twem, n ie jako jak b o g a c i d u c h e m n i e s ą niem, n a z w a ł e m ich hekty-k a m i duchowymi) . T e s ł a w n e z w y c i ę s t w a tych os ta tn ich: niewątpl iwie , są to z w y c i ę s t w a — lecz n a d c z e m ? Nie pokona ły one w c a l e idea łu a sce tycznego , s ta ł się on r acze j mocnie jszy , to j es t n i euchwytn ie j -szy, bardz ie j d u c h o w y , ba rdz ie j zwodn iczy przez to, że z a w s z e j ak i ś mur, j ak i ś szaniec, p r z y b u d o w a n y doń i w z g r u b i a j ą c y j ego wygląd , p a d a ł bez mi­łosierdzia, o d w a l o n y c iosem nauki . Czy rzeczywiśc ie sądzicie, j a k o b y k lęska as t ronomi i teologicznej ozna­cza ła klęskę owego ideału ? . . . Czy człowiek m n i e j p o t r z e b u j e z a ś w i a t o w e g o rozwiązan ia swe j za­gadk i is tnienia p rzez to, że to is tnienie od tego czasu w y d a j e się j eszcze dowolniejsze, poboczniejsze, zbęd-niejsze w w i d o c z n y m porządku r z e c z y ? Czyż właśn ie samozmnie j szan ie się cz łowieka, j ego c h ę ć samozmnie j szen ia nie pos tępuje n a p r z ó d n iepowst rzy­m a n i e od Kopern ika ? Ach, w i a r a w j ego godność , w to, że jes t j edyny, niezastąpiony w hierarchi i

s tworzeń, znikła. Człowiek stał się z w i e r z ę c i e m , zwierzęc iem, bez po równan ia , wy łączen i a i zas t rze­żenia, on, k tóry w dawnie j sze j swe j w ie rze był nie-l e d w o bogiem (»dziecię boskie«, »Bóg - człowiek«) . . . od czasu Kopern ika dos ta ł się człowiek, zda się, na równię pochyłą . S tacza się odtąd co raz szybciej od punk tu ś r o d k o w e g o — d o k ą d ? w n i c o ś ć ? w » p r z e -w i e r c a j ą c e« uczucie swej nicości ? ... Hejże! T o b y była pros ta d roga właśn ie do s t a r e g o idea łu? . . . W s z e l k a n a u k a ( a w c a l e nie a s t ronomia t y l k o , o k tóre j u p o k a r z a j ą c e m i zniżającem dzia łaniu uczy­nił K a n t zaznaczen ia g o d n e wyznanie , »niszczy ona mą ważność« . . . ) wsze lka nauka , t ak na tu ra lna , j a k n i e n a t u r a l n a — tak n a z y w a m s a m o k r y t y k ę po­znan ia — dąży dziś do wybic ia cz łowiekowi z g ł o w y jego d o t y c h c z a s o w e g o szacunku dla siebie, j a k g d y b y szacunek ten nie był niczem, jeno dz iwaczną zaro­zumiałością . Możnaby n a w e t rzec , że z a s a d z a ona w ła sną swą dumę, w ła sną c ierpką fo rmę stoickiej a t a r a k s y i na p o d t r z y m a n i u tej mozoln ie zdobyte j cz łowiecze j p o g a r d y siebie, j ako os t a t ecznego i na j ­poważn ie j szego p r a w a do s zacunku w w ł a s n y c h oczach (w samej r zeczy słusznie : bo poga rdza j ący jes t z a w s z e jeszcze k i m ś , k tóry »nie zapomnia ł czcić« . . . ) Czy p rzez to p r z e c i w d z i a ł a s i ę w ła śc iwie ideałowi a s c e t y c z n e m u ? Czy sądzi się jesz­cze n a p r a w d ę z ca łą p o w a g ą (jak to d ługi c z a s w y -obrażal i sobie teologowie), że zwyc ięs two , odnies ione p rzez K a n t a n a d teologiczną d o g m a t y k ą pojęć (»bóg«, »dusza«, »wolność«, »nieśmiertelność«), spra­wiło uszczerbek o w e m u ideałowi ? (przyczem niech n a s na raz ie nic nie obchodzi , czy Kan t s a m coś po ­d o b n e g o c h o ć b y tylko mia ł na widoku). To p e w n a ,

Page 98: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

190

że w s z y s c y t ranscedenta l i śc i od czasu K a n t a mają p rzed sobą z n o w u g r ę w y g r a n ą , — wyzwolen i zostali z pod w ł a d z y t eo logów: co za s zczęśc i e ! — w s k a z a ł im on ową tajną dróżkę, po k tóre j mo g ą odtąd na w ła sną rękę i z na jwiększą n a u k o w ą przyzwoi tośc ią iść za sp ragn ien iem s w y c h serc« . T a k s a m o : k tóżby m ó g ł odtąd mieć za złe agnos tykom, jeśli, j ako czci­ciele n i eznanego i t a jemniczego w sobie, s a m z n a k z a p y t a n i a wielbią, j ako b o g a ? (Ksawery D o u d a n w s p o m i n a les ravages, k tóre sp rawi ł a l'habitude d'ad-mircr l'inintelligible au lieu de rester tout simple­ment dans l'inconnu ; sądzi on, że s ta rzy obchodzil i się bez tego). P r zypuśc iwszy , że wszys tko , co czło­wiek »poznaje«, nie z a d a w a l a j ego pragnień , r acze j sp rzeczne jes t z n iemi i p rze jmuje grozą: co za boski w y b i e g módz szukać w i n y tego nie w »pragnien iach« , lecz w »poznaniu« ! . . . N iema żadnego poznania , w i ę c jes t Bóg« : co za n o w a elegantia syllogismi! co za t ryumf idea łu a s c e t y c z n e g o ! —

26.

— L u b czyż m o ż e ca łe wspó łczesne dziejopi­s a r s t w o p rzybra ło pewnie jszą życia, pewnie jszą ideału p o s t a w ę ? J e g o na jwytworn ie j szą p re tensyą jes t te­r az : b y ć z w i e r c i a d ł e m . Odrzuca ono wsze lką teleologie; nie chce j uż w c a l e »dowodzić«; ga rdz i od­g r y w a n i e m roli sędziego, i na t em polega j ego dobry smak, n ie potwierdza , t ak samo, j ak nie zaprzecza , us ta la , »opisuje« . . . W s z y s t k o to jes t w w y s o k i m s topniu asce tyczne . L e c z jes t r ównocześn i e w j e szcze

191

w y ż s z y m stopniu n i h i l i s t y c z n e , c o d o tego nie na l eży się myl ić ! Je s t to smutne , t w a r d e lecz zdecy­d o w a n e spojrzenie, — oko, k tóre w y z i e r a , j a k wy­z iera osamotn ia ły podróżnik po podb iegunowe j pół­nocy (może aby nie wz ie rać , ws tecz nie s p o z i e r a ć ? . . . ) Tu śn ieg leży, tu życie oniemiało , os ta tn ie w r o n y , k tóre t u kraczą, z w ą się » p o c o ? « , » d a r e m n i e ! « »nada!« Tu nic n ie wschodz i i nie rośnie , na jwyże j me tapo l i tyka pe t e r sbu r ska i to łs tojowskie »współczu­cie«. Co się j e d n a k t y c z y o w e g o innego rodza ju hi­s toryków, rodza ju m o ż e j e szcze »nowocześnie jszego«, rodzaju używa jącego , lubieżnego, z a r ó w n o z życ iem j ak z a s c e t y c z n y m idea łem oczkującego, k tóry s łowa »ar tysta« j ak r ękawiczek u ż y w a i c h w a ł ę kontempla-cyi wziął dziś zupełnie dla siebie w a r e n d ę : och, j akąż c i s łodcy sprytnis ie wzbudza ją t ęsknotę n a w e t choćby za a sce tami i k r a job razem z i m o w y m ! Nie ! n i ech dyabl i biorą t en ludek » o g l ą d a c z y « . O ileż chętnie j wolę już z o w y m i h i s to rycznymi nihi l is tami w ę d r o w a ć w na jposępnie j szych , s z a r y c h , z i m n y c h m g ł a c h ; g d y b y m w y b i e r a ć musiał , n ie za leża łoby mi n ic na tem, by d a ć pos łuch umys łowi n a w e t niehi-s to rycznemu, p rzec iwh i s to rycznemu (jak o w e m u Düh-ringowi, k tó rego dźwiękami osza łamia się w dzisiej­s zych Niemczech p e w n a dotąd j e szcze nieśmiała , j e szcze nie c h c ą c a się p r z y z n a ć species »p ięknych duchów« , species anarchistica wś ród wyksz t a ł conego pro le ta rya tu) . S tokroć gors i są owi »oglądacze«. Nie z n a m nic ws t rę tn ie j szego n a d taki »objektywny« fo­tel, n a d tak iego gaga tka , rozkoszującego się t ea t r em historyi , pół klechę, pół sa tyra , u p e r f u m o w a n e g o Re-nanem, zd radza jącego j u ż w y s o k i m fa lse tem s w e g o uznania , czego m u nie dostaje, g d z i e m u n ie dostaje,

Page 99: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

192

g d z i e w t y m w y p a d k u okru tne n o ż y c e P a r k i a c h ! nazby t ch i rurg icznie by ły w robocie! To d rażn i mój smak, a t akże mą c ierpl iwość. Niech wobec tak ich w idoków zachowuje swą cierpl iwość, kto nie ma z niej nic do s t racenia . Mnie oburza taki widok, t a cy »widzowie« rozgorycza ją mnie p rzec iw widowisku więce j j e szcze niż widowisko (sama his torya , rozu­miecie mnie), n ieprzewidz ian ie nachodz i mn ie przy-t e m anak reońsk i humor . Natura , k tó ra bykowi d a ł a róg, lwu χάσμ' όδόντων, pocóź m n i e da ła n a t u r a n o g ę ? . . . Do stąpania, na świę tego A n a k r e o n t a ! a nie tylko do uc iekan ia ; do zdep tan ia sp róchn ia łych stolców, tchórz­l iwego oglądania, lubieżnego e u n u c h o s t w a w o b e c hi-storyi, oczkowania z idea łem asce tycznym, sprawied­l iwego świę toszkos twa i m p o t e n c y i ! J e s t e m z całą czcią dla idea łu a s c e t y c z n e g o , o i l e o n j e s t u c z c i w y m ! j ak d ługo wie rzy s a m w siebie i n ie b łaznu je ! a le nie m o g ę znieść wszys tk ich t y c h kokie­tu jących p luskiew, k tó rych a m b i c y a z a s a d z a się na w y w ą c h i w a n i u nieskończoności , aż w końcu i nie­skończoność p l u s k w a m i śmierdzi . Nie m o g ę znieść t ych pobie lanych g robów, k tóre odgrywa ją ro lę ży­cia. Nie m o g ę znieść t y c h z n u ż o n y c h i zuży tych , k tó rzy owijają się w m ą d r o ś ć i spoglądają objek-tywnie . Nie m o g ę znieść t y c h na b o h a t e r ó w w y s t r o ­j o n y c h ag i t a to rów, k tórzy noszą czapkę n i ewidkę na s łomianym wiechc iu swe j g łowy. Nie znoszę ambit­n y c h a r tys tów, k tó rzyby chcieli uchodzić za a s c e t ó w i kap łanów, a w g runc ie są ty lko t r ag i cznymi paja­cami . Nie znoszę i o w y c h n a j n o w s z y c h sp ek u l an tó w na polu idealizmu, an tysemi tów, k tórzy p r z e w r a c a j ą dziś oczy chrześc iańsko - a ry j sko - p o c z c i w y m sposo­b e m i w y c z e r p u j ą c e m wsze lką c ie rp l iwość n a d u ż y w a -

193

n iem na j t ańszego ś rodka agi tacyi , pos turą moralną, s tara ją się w z b u r z y ć wszys tk ie bydlęce p ie rwias tk i t łumu. (Że ż a d n e m u rodza jowi d u c h o w e g o o s z u s t w a nie z b y w a w dzis iejszych N iemczech na powodzeniu , jes t to w łaśn ie w związku z n ieda jącem się zaprze ­czyć i p r a w i e do tyka lnem z j a ł o w i e n i e m niemiec­kiego ducha , k tó rego p r z y c z y n y szukam w nazby t wy łącznem żywieniu się dziennikami , polityką, p i w e m i w a g n e r o w s k ą muzyką, w r a z z tem, co s t anowi za­łożenie dla tej d y e t y : po p i e r w s z e z n a r o d o w e m za­c ieśnieniem i próżnością, silną lecz c iasną zasadą »Niemcy, N iemcy ponad wszys tko« , nas t ępn ie zaś pa-ralysis agitans »idei nowoczesnych«) . E u r o p a jes t dziś boga ta i w y n a l a z c z a p r zedewszys tk i em na polu środ­ków podnieca jących , zda je się n iczego więce j n ie po­t r zebować n a d s t imulant ia i go rące t runki . Stąd też o lbrzymie fa łszowanie idea łów, t ych na jgorę t szych t r u n k ó w ducha , s tąd też ws t rę tna , cuchnąca , k łam­liwa, pseudoa lkoho l iczna wszędz ie a tmosfera . R a d b y m wiedz ieć , wie le o k r ę t o w y c h ł a d u n k ó w podrobionego idealizmu, boha te r sk ich k o s t y u m ó w i s zczęka jących b lach s łów wielkich, wie le ton ocukrzone j wyskoko­wej litości ( f i rma : la religion de la souffrance), ile szczudeł »sz lache tnego oburzenia« dla w s p o m o g i du­c h o w y c h p łaskonogów, ile k o m e d y a n t ó w chrze-śc iańsko - mora lnego ideału na leża łoby dziś w y w i e ź ć z Europy , aby powie t rze znów czyściej wonia ło . . . J e s t to zupe łn ie oczywis te , że dla tej n a d w y t w ó r -czości s t anę ła o tworem n o w a d r o g a h a n d l o w a , i że oczywiśc ie można zrobić n o w y »interes« na t ych bożkach idea łu i na l eżących do nich »idealistach« — nie przeoczc ie tej wy tyczn i ! Któż ma dość do t ego o d w a g i ? — W n a s z y m r ę k u leży możność »zidea

13 DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. III.

Page 100: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

194

l izowania« całej z i e m i ! . . . Lecz cóż mówić o odwa­dze : tu t rzeba tylko j ednego , właśn ie ręki, nie krę­pującej się, zgoła nie krępujące j się r ę k i . . .

27.

— D o ś ć ! D o ś ć ! P o r z u ć m y te dz iwacznośc i i zło­żoności na jnowocześn ie j szego ducha , wzbudza jące za­r ó w n o śmiech, j ak p łacz . W ł a ś n i e n a s z p rob l ema t m o ż e się o b y ć bez nich, p rob lemat znaczen ia idea łu a s c e t y c z n e g o , — cóż tu z na czy wczo ra j i d z i s i a j ! S p r a w a m i temi za jmę się w związku z c z e m i n n e m grun townie j i dosadnie j (pod n a g ł ó w k i e m : »Z dziejów europe j sk iego n ih i l i zmu«; o d s y ł a m w t y m względz ie d o dzie ła , k tóre p r z y g o t o w u j ę : Ż Ą D Z A MOCY. P r ó b a p r z e m i a n y w s z y s t k i c h w a r t o ś c i ) . Chodz i mi tutaj tylko o zaznaczen ie j ednego . Idea ł a s c e t y c z n y ma w na jbardz ie j d u c h o w y c h s ferach t y m c z a s e m ciągle j eszcze tylko j eden rodza j rzeczy­w i s t y c h w r o g ó w i s z k o d z i c i e l i . Są to kome-dyanc i tego idea łu , — oni to wzbudza ją nieufność. Wszędz ie zresztą, gdzie dziś d u c h su rowo, silnie i nie fałszując mone t pracuje , o b y w a się wszędz ie bez ideału — p o p u l a r n y m w y r a z e m na tę wstrzemięźl i ­w o ś ć jes t »ateizm« — : z w y j ą t k i e m ż ą d z y p r a w d y . T a żądza jednak, t a r e s z t a ideału, jest, jeśl i mi uwierzyc ie , s a m y m o w y m idea łem, w j ego najściś lejszem, na jbardz ie j d u c h o w e m sformułowaniu , na wsk roś e z o t e r y c z n y m , o b r a n y m z wszelk ich ze­w n ę t r z n y c h doda tków, a w i ę c n ie t ak j e g o resztą, j ak j ego j ąd rem. B e z w z g l ę d n y u c z c i w y ate izm ( j e g o

195

to powie t r zem jedynie o d d y c h a m y , my bardz ie j du­chowi ludzie tego stulecia!) n i e stoi s tosownie do tego w sprzecznośc i z o w y m ideałem, j a k to się po­zornie wyda je . Jes t on r acze j j edną z j ego os ta tn ich faz rozwojowych , j edną z j ego os ta tn ich form wniosku, j e d n y m z jego w y n i k ó w i w n ę t r z n y c h konsekwency i , — jest o n nakazu jącą cześć k a t a s t r o f ą dwu tys i ąco -letniego w ć w i c z a n i a się w p r a w d ę , k tóre zab ran i a sobie w końcu k ł a m s t w a w i a r y w B o g a . (Ten sam p o c h ó d r o z w o j o w y w Indyach , zupełnie nieza­leżny i d la tego m o g ą c y s łużyć za d o w ó d ; t en s am ideał do podobnego w iodący wniosku ; decydu jący p u n k t na pięć w i e k ó w p r z e d europejską erą z Buddą, dokładnie j , już z filozofią Sankhyam, k tórą po tem B u d d a spopu la ryzowa ł i uczyni ł religią.) C o , bada jąc ściśle, o d n i o s ł o w łaśc iwie z w y c i ę s t w o nad Bogiem chrześc iańsk im ? odpowiedź jest w mojej »Wiedzy radosnej« str. 302: » sama mora lność ch rze -ściańska, coraz surowie j b r a n e pojęcie p rawdz iwośc i , spowiednicza d rob iazgowość sumien ia chrześc iań-skiego, p rzemien iona i wynies iona do godnośc i su­mienia n a u k o w e g o , do czystości in te lektualnej za wsze lką cenę. Pa t r zen i e na na tu rę , j ak g d y b y by ła d o w o d e m dobroci i opieki j ak iegoś boga ; i n t e rp re to ­wan ie dzie jów ku czci r o z u m u boskiego, j ako us ta ­wiczne świadec two m o r a l n e g o p o r z ą d k u świa ta i mo­r a lnych ce lów os t a t ecznych ; w y k ł a d a n i e w ł a s n y c h w y d a r z e ń p rzeży tych , j a k g d y b y wszys tko było zrzą­dzeniem, wszys tko znakiem, wszys tko ku zbawieniu duszy w y m y ś l o n e m i ze s ł anem: to j uż t e r az m i n ę ł o , t e m u s p r z e c i w i a się sumienie, to uchodzi w oczach każdego dostojniejszego sumienia za n ieprzyzwoi tość , n ieuczc iwość , za k ł ams two , feminizm, s łabość, tchó-

13*

Page 101: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

196

rzos two. Jeśli p rzez co, to dzięki tej surowośc i je­s t e śmy właśn ie d o b r y m i E u r o p e j c z y k a m i i spadkobie rcami na jd łuższego i najdzielniejszego sa-moprzezwyc iężen i a E u r o p y « . . . Wszys tk i e wielkie rzeczy niszczeją s a m e sobą, przez akt zniesienia sa­m y c h siebie. T a k chce p r a w o życia, p r a w o k o n i e c z ­n e g o samoprzezwyc iężen ia się w istocie życia. Za­w s z e z w r a c a się w końcu do s a m e g o p r a w o d a w c y wołan ie : p a t e r e legem, quam ipse tulisti. W ten sposób zniszczało ch rześc i ańs two j a k o d o g m a t własną swą moralnością . W ten sposób mus i te raz chrze­śc iańs two zniszczeć też j a k o m o r a l n o ś ć . Stoimy u p r o g u t e g o wydarzen ia . Kiedy chrześc iańsk ie dą­żenie do p r a w d y wyc iągn ie już j eden wniosek po d rug im, wyc iągn ie w k o ń c u swój n a j p o t ę ż n i e j ­s z y wniosek, wniosek p r z e c i w k o sobie s amemu. To j ednak s tanie się, g d y pos tawi py t an i e : »c o z n a ­c z y w s z e l k a ż ą d z a p r a w d y ? . . . I t u scho­dzę się z n o w u z moim prob lematem, z n a s z y m pro­blematem, n i e z n a n i przyjac ie le moi (— bo jeszcze n i e w i e m o ż a d n y m przyjacielu). J ak iżby sens miało ca łe n a s z e istnienie, jeśl i nie ten, aby w nas ta żą­dza p r a w d y uświadomi ła się w sobie samej j a k o p r o b l e m a t ? . . . Tem uświadomien iem się sobie żądzy p r a w d y n i s z c z e j e — tu n i ema wątp l iwośc i — m o r a l n o ś ć : owo wielkie widowisko w stu aktach, k tóre pozostaje w s p a d k u d w u m najbl iższym stu­leciom Europy , najs t rasz l iwsze , na jgodnie jsze pytania , a może i na jbogatsze w nadzieje z wszystkich wi­dowisk . . .

197

28.

Jeśli nie b rać pod u w a g ę idea łu a sce tycznego , t o człowiek, z w i e r z ę cz łowiek nie mia ł dotąd żad­nego sensu. Jego istnienie z iemskie nie miało żadnego celu. » P o c o w o g ó l e c z ł o w i e k ? « — było py ta ­niem bez odpowiedzi . Człowiekowi i ziemi b rak ło w o l i ; poza k a ż d y m wielkim losem cz łowieczym brzmiało j ako refren jeszcze większe » n a p r ó ż n o ! « Ideał a sce tyczny znaczy właśn ie t o : ż e czegoś brakło , ż e o lbrzymia l u k a o tacza ła cz łowieka ; nie umia ł on s a m e g o siebie usprawied l iwić , wyjaśnić , po­twierdzić , był n a ogół zwie rzęc iem c h o r o w i t e m ; lecz n i e c ierpienie s amo było jego p rob lematem, tylko to, że b rak ło odpowiedz i na okrzyk py ta j ący : » p o c o cierpieć?« Człowiek, to dzielne i na jbardz ie j d o cierpienia p r z y w y k ł e z w i e r z ę , n i e z a p r z e c z a cierpienia w sobie. On go c h c e , wyszuku je go sam, ale pod warunk iem, ż e m u się w s k a ż e s e n s tego, jakiś c e 1 cierpienia. P rzek leńs twem, ciążącem dotąd nad ludzkością, by ła bezsensowność c ie rp ien ia , n i e cierpienie, - a i d e a ł a s c e t y c z n y n a d a ł m u s e n s ! Był t o j e d y n y sens dotąd. Jak iko lwiek sens jest z a w s z e lepszy niż żaden. Idea ł a s c e t y c z n y był pod k a ż d y m w z g l ę d e m tem »faute de m i e u x « par excellence, j ak ie dotąd istniało. O b j a ś n i ł on cier­pienie; o lbrzymia próżn ia z a p e ł n i ł a s i ę ; zamknę ły się d rzwi p rzed wsze lk im samobó jczym nihi l izmem. Objaśnienie — n iema wątpl iwości — przynios ło z sobą n o w e cierpienie, głębsze, wnęt rznie jsze , j adowi tsze , bardziej wże ra j ące się w życie ; pos tawi ło c ierpienie w pe r spek tywie w i n y . . . Lecz mimo wszys tko —

Page 102: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

198

człowiek został t e m u r a t o w a n y , mia ł s e n s , prze­stał być nada l l iściem na wichrze , piłką niedorzeczną, »bezsensowną«. Mógł odtąd czegoś c h c i e ć , — obo­ję tne n a razie , dokąd chc ia ł , poco , c z e m : w o l a s a m a z o s t a ł a u r a t o w a n a . Nie m o ż n a przed sobą w żaden sposób ukryć , c o właśc iwie w y r a ż a ł o ca łe owo chcenie , k tóre k ie runek swój o t rzymało od idea łu asce tycznego . T a n ienawiść p r zec iw wszys t ­kiemu, co człowiecze, gorze j jeszcze, p r z e c i w wszys t ­kiemu, co zwierzęce , gorze j jeszcze, p rzec iw wszyst ­kiemu, co m a t e r y a l n e , ten s t r ach p rzed zmysłami , p rzed r o z u m e m samym, ta o b a w a szczęśc ia i pięk­ności, to pożądan ie ucieczki p rzed pozorem, zmianą, s t a ran iem się, śmiercią, życzeniem, pożądan iem sa­m e m — wszys tko to oznacza , w a ż m y się pojąć to, ż ą d z ę n i c o ś c i , n i echęć d o życia, bunt p rzec iw najbardzie j z a sadn i czym założeniom życia, lecz jest to i pozostanie z a w s z e żądzą ! . . . Żeby zaś j e szcze na końcu rzec, co r zek łem na począ tku : wolej po­żądać jeszcze cz łowiekowi n i c o ś c i , niźli w c a l e n i e pożądać .

T R E S C .

Strona

P r z e d m o w a 1

R O Z P R A W A P I E R W S Z A .

» D o b r e i z ł e « , » D o b r e i l i c h e « 13

R O Z P R A W A D R U G A .

» W i n a « , » N i e c z y s t e S u m i e n i e « i t y m p o d o b n e 5 5

R O Z P R A W A T R Z E C I A .

C o z n a c z ą i d e a ł y a s c e t y c z n e ? 1 1 1

Sprostowanie. Na str. 25 w. 14 zamiast bramin winno być braman; na str. 34 w. 5 i 6 — ono nieuniknione; na str. 64 w. 8 od dołu zamiast mozolne — moralne; na str. 85 w. 7 i 8 — jednej silniejszej species, a na str . 97 w. 10 zamiast wola — żądza mocy.

Page 103: 66 # # 6 · PRZEDMOWA. Jeste my sobie nieznani, my poznaj¹cy, my sami samym sobie: ma to s³uszn¹ przyczynê. Nie szukali my siebie nigdy, jak¿e staæ siê mia³o, by my siê kiedy

POLSKIEJ EDYCYI DZIEŁ FRYDERYKA

NIETZSCHEGO W WYD. CAŁKOWITEM ( B E Z S K R Ó C E Ń )

wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­

garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)

R b . k .

Tom I — T A K O R Z E C Z E Z A R A T U S T R A C z t e r y c z ę ś c i . P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T

w y d a n i e o z d o b n e z p o r t r e t e m N i e t z s c h e g o — a k w a f o r t ą

o r y g i n a l n ą F r . S i e d l e c k i e g o 3 . — w y d a n i e o z d o b n e w o p r a w i e 3.50

» w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7.50 w y d a n i e z w y k ł e t a n i e 1 . 6 0

Tom II - P O Z A D O B R E M I Z Ł E M p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e 2 . —

» » w o p r a w i e ..... 2.50 » w y t w o r n e w 1 o n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —

Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 2 . — » » w o p r a w i e 2.50

» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —

Tom IV — D Y T Y R A M B Y D Y O N I Z Y J S K I E p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e — . 6 0 » » w o p r a w i e 1 . 3 5

» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1 .10

Tom V - Z M I E R Z C H B O Ż Y S Z C Z p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e 1.20 » » w o p r a w i e 1.70

» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2 .75

Tom VI - W I E D Z A R A D O S N A p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 2.50 » » w o p r a w i e 3.—

» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —

Tom VII — J U T R Z E N K A p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I

w y d a n i e o z d o b n e 2.50

» » w o p r a w i e . . . . 3 . —

» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —

WY

DA

NI

E

CA

ŁK

OW

IT

E

(B

EZ

S

KR

ÓC

) WY

DA

NI

E

CA

ŁK

OW

IT

E

(B

EZ

S

KR

ÓC

)

Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H Rb. k. W A R T O Ś C I p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 1 . — » » w o p r a w i e 1.50

» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1 .50

Tom IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 1.60 » » w o p r a w i e 2 .10

» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 4 . —

Tom X — L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E C z ę ś ć p i e r w s z a . P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I

w y d a n i e o z d o b n e 2.50

» » w o p r a w i e 3 . —

» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —

Tom XI — W Ę D R O W I E C I J E G O C I E Ń LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga. P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I w y d a n i e o z d o b n e 2.50

» » w o p r a w i e 3 . — » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —

Tom XII - W O L A M O C Y P r z e ł . S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I

w y d a n i e o z d o b n e 3 . —

» » w o p r a w i e 3.50

» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . —

Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia) P r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F

w y d a n i e o z d o b n e 1.50

» » w o p r a w i e 2 . —

» w y t w o r n e n a c z e r p a n y m p a p i e r z e . . . . 4 . —

D O N A B Y C I A W E W S Z Y S T K I C H K S I Ę G A R N I A C H .

WY

DA

NIE

C

KO

WIT

E

(BE

Z

SK

CE

Ń) W

YD

AN

IE

C

KO

WIT

E

(BE

Z

SK

CE

Ń)

W A C Ł A W B E R E N T Ź R Ó D Ł A I U J Ś C I A NIETZSCHEA-N I Z M U —.80

Portret FRYDERYKA N I E T Z S C H E G O , akwaforta oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na p a p i e r z e g r u b y m 1 . —

n a p a p i e r z e j a p o ń s k i m 3 . —

W A R S Z A W A 1 9 1 1 . - N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O -

W I C Z A . — S K Ł A D Y G Ł Ó W N E : W K S I Ę G A R N I

G . C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E

O R A Z H . A L T E N B E R G A W E L W O W I E .