2011-03-18 - POLSKA - Pitek : Gdask : 13 : GD13 · RejsyGazetapowstajewewspółpracyz Sercewhamaku...

3
Gazeta powstaje we współpracy z Rejsy Serce w hamaku Potulski: byłem, jestem i będę czerwony Politykowi na emeryturze trudno usiedzieć str. 14 Zdjęły bluzki i pokazały piersi w słusznej sprawie - muszą zebrać 28 tys. zł dla chorej 5-latki - str. 17 M ożna powiedzieć, że po- czątek ich znajomości otarł się o kryminał. Ona była nauczycielką, on - uczniem. Nieletnim. I choć nie wiązała ich ta sama szkoła, niektórzy węszyli sensację. Niepotrzeb- nie. Trzy miesiące później Marcin już był dorosły, a dwa lata później Karina została jego żoną. Pięć lat różnicy? Dziś nikt tego nie zauważa. - Jesteśmy jednym ciałem - zapewniają. Poznali się w Teatrze Miejskim wGdyni. Aku- rat trwała próba „Wariata i zakonnicy”, sztuki Witkacego w trzech aktach i czterech odsło- nach, poświęconej wszystkim wariatom świata, gdy przyszli na spotkanie rekrutacyjne dla no- wych pracowników. To znaczy, on przyszedł, a ona wbiegła. Promiennie uśmiechnięta, wpadła akurat w momencie, gdy osoba rekru- tująca zapowiadała, że spóźniać się nie wolno. Ale to nie z tego powodu nie zagrzali w tea- trze miejsca, choć spektakl obejrzeli. Powód był banalnie prosty: Chcieli zobaczyć znacznie wię- cej. Od pierwszej chwili wiedzieli, że zobaczą to razem. Już przy pierwszej odsłonie, gdy padło pytanie: Czy Ty jesteś może harcerzem? I odpo- wiedź: A co, widać? Bo on był wówczas ubrany w zielone spodnie typu m-65, czarny t-shirt Kultu oraz koszulę moro. Usiedli obok siebie i zaczęli gadać. Okazało się, że oboje są harce- rzami, ale z dwóch różnych, właściwie konku- rujących ze sobą, organizacji. Rozmawiali ohar- cerstwie i łamaniu stereotypów. A przy kolejnej odsłonie ustalili, że każdego dnia powinno się zrobić w życiu coś po raz pierwszy. - Nam się niekiedy udaje wywiązywać z tej sympatycznej zasady nawet kilka razy dziennie - oświadczają. Dżungla i jacuzzi To była bardzo długa podróż poślubna. Nie robili planów, kupili bilet w jedną stronę, do Peru. Nie wiedzieli, skąd będą wracać. Wę- drowali przez andyjskie góry i amazońską dżun- glę, zwiedzali zaginione miasta Inków i hała- śliwe południowoamerykańskie metropolie, przedzierali się przez bagna, pustynie, lodowiec. Pół roku spali w namiocie, kolejne pół - w cu- dzych domach, tanich hostelach, hamakach rozwieszonych między drzewami lub narozkle- kotanych statkach. Czasem zdarzały się cuda i trafiali w miejsca zniewalające luksusem. Nie zapomną miejscowości Vilcabamba w Ekwadorze. Akurat wrócili z dżungli, wymę- czeni, wybrudzeni i wychudzeni, a tu hostel, w którym za jedyne siedem dolarów można nie tylko mieszkać, ale też korzystać z basenu, sauny, jacuzzi. Korzystali. - I po jednej z takich relaksacyjnych kąpieli odkryłem ze zdumieniem, że z rany na prawej ręce wystaje mi dwucentymetrowe wspomnie- nie z dżungli - opowiada Marcin. - Początkowo myślałem, że to jakaś ropa, ale potem skonsta- towałem, że ta „ropa” stoi pionowo. To była larwa tropikalnej muszycy (Dermatobia Hominis), która mi się zalęgła pod skórą. Owszem, widział wcześniej ten czerwony gu- zek naprzedramieniu. Nawet pokazał go farma- ceucie. Usłyszał, że pewnie coś go ugryzło, a on to rozdrapał. Dostał maść, ale maść nie skutko- wała. Aż do tamtego pamiętnego wieczoru w jacuzzi żył w nieświadomości tego, że z dżun- gli wrócili we troje. Ten biały, dwucentymetrowy kikut, był zapowiedzią kolejnych dwóch centy- metrów obrzydliwej larwy. Karina wyciągnęła ją pęsetą. Nr 116 | 18 marca 2011 | Dziennik Bałtycki | bezpłatny dodatek piątkowy Dokończenie na str. 20 Zgubili się w kanionie, odnaleźli w dżungli. Spacerowali z pumą, jedli piranie, budowali canoe, stawiali jajko na gwoździu. O Karinie i Marcinie Stenclach z Gdyni, którzy wyjechali w podróż poślubną do Ameryki Południowej i wrócili z niej dopiero po czternastu miesiącach - pisze Irena Łaszyn FOT.ARCHIWUM PRYWATNE

Transcript of 2011-03-18 - POLSKA - Pitek : Gdask : 13 : GD13 · RejsyGazetapowstajewewspółpracyz Sercewhamaku...

Gazeta powstaje wewspółpracy z

Rejsy

Sercewhamaku

Potulski: byłem, jestemi będę czerwonyPolitykowi na emeryturzetrudno usiedzieć str. 14

Zdjęły bluzki i pokazałypiersi w słusznej sprawie- muszą zebrać 28 tys. złdla chorej 5-latki - str. 17

Można powiedzieć, że po-czątek ich znajomościotarł się o kryminał. Onabyła nauczycielką, on -uczniem.Nieletnim.Ichoćnie wiązała ich ta sama

szkoła, niektórzy węszyli sensację. Niepotrzeb-nie. Trzy miesiące później Marcin już był dorosły,a dwa lata później Karina została jego żoną. Pięćlat różnicy? Dziś nikt tego nie zauważa.

- Jesteśmy jednym ciałem - zapewniają.Poznali się w Teatrze Miejskim w Gdyni. Aku-

rat trwała próba „Wariata i zakonnicy”, sztukiWitkacego w trzech aktach i czterech odsło-nach, poświęconej wszystkim wariatom świata,gdy przyszli na spotkanie rekrutacyjne dla no-wych pracowników. To znaczy, on przyszedł,a ona wbiegła. Promiennie uśmiechnięta,wpadła akurat w momencie, gdy osoba rekru-tująca zapowiadała, że spóźniać się nie wolno.

Ale to nie z tego powodu nie zagrzali w tea-trze miejsca, choć spektakl obejrzeli. Powód byłbanalnie prosty: Chcieli zobaczyć znacznie wię-cej. Od pierwszej chwili wiedzieli, że zobaczą torazem. Już przy pierwszej odsłonie, gdy padłopytanie: Czy Ty jesteś może harcerzem? I odpo-

wiedź: A co, widać? Bo on był wówczas ubranyw zielone spodnie typu m-65, czarny t-shirtKultu oraz koszulę moro. Usiedli obok siebiei zaczęli gadać. Okazało się, że oboje są harce-rzami, ale z dwóch różnych, właściwie konku-rujących ze sobą, organizacji. Rozmawiali o har-cerstwie i łamaniu stereotypów. A przy kolejnejodsłonie ustalili, że każdego dnia powinno sięzrobić w życiu coś po raz pierwszy.

- Nam się niekiedy udaje wywiązywać z tejsympatycznej zasady nawet kilka razy dziennie- oświadczają.

Dżungla i jacuzziTo była bardzo długa podróż poślubna. Nie

robili planów, kupili bilet w jedną stronę,do Peru. Nie wiedzieli, skąd będą wracać. Wę-drowali przez andyjskie góry i amazońską dżun-glę, zwiedzali zaginione miasta Inków i hała-śliwe południowoamerykańskie metropolie,przedzierali się przez bagna, pustynie, lodowiec.Pół roku spali w namiocie, kolejne pół - w cu-dzych domach, tanich hostelach, hamakachrozwieszonych między drzewami lub na rozkle-kotanych statkach. Czasem zdarzały się cudai trafiali w miejsca zniewalające luksusem.

Nie zapomną miejscowości Vilcabambaw Ekwadorze. Akurat wrócili z dżungli, wymę-czeni, wybrudzeni i wychudzeni, a tu hostel,w którym za jedyne siedem dolarów można nietylko mieszkać, ale też korzystać z basenu,sauny, jacuzzi. Korzystali.

- I po jednej z takich relaksacyjnych kąpieliodkryłem ze zdumieniem, że z rany na prawejręce wystaje mi dwucentymetrowe wspomnie-nie z dżungli - opowiada Marcin. - Początkowomyślałem, że to jakaś ropa, ale potem skonsta-towałem, że ta „ropa” stoi pionowo. To byłalarwa tropikalnej muszycy (DermatobiaHominis), która mi się zalęgła pod skórą.

Owszem, widział wcześniej ten czerwony gu-zek na przedramieniu. Nawet pokazał go farma-ceucie. Usłyszał, że pewnie coś go ugryzło, a onto rozdrapał. Dostał maść, ale maść nie skutko-wała. Aż do tamtego pamiętnego wieczoruw jacuzzi żył w nieświadomości tego, że z dżun-gli wrócili we troje. Ten biały, dwucentymetrowykikut, był zapowiedzią kolejnych dwóch centy-metrów obrzydliwej larwy.

Karina wyciągnęła ją pęsetą.

Nr 116 | 18 marca 2011 | Dziennik Bałtycki | bezpłatny dodatek piątkowy

Dokończenienastr.20

Zgubili się w kanionie,odnaleźli w dżungli.Spacerowali z pumą,jedli piranie, budowalicanoe, stawiali jajkona gwoździu.OKarinie iMarcinieStenclach z Gdyni,którzy wyjechaliw podróż poślubnądo Ameryki Południoweji wrócili z niejdopiero po czternastumiesiącach - piszeIrena Łaszyn

FOT.ARCHIW

UMPR

YWAT

NE

www.dziennikbaltycki.pl20 | 18 marca 2011 | Polska Dziennik Bałtycki

Rejsy

Aco do hardcor-owej wyprawydodżungli: Nieżałują anichwili spędzo-nej w ekstre-

malnych warunkach. NawetspotkaniazplemieniemMatses,które pozbawiło ich definityw-nie wyobrażeń o szlachetnychIndianach,zagubionychpośródtropikalnych lasów Peru.

- Domyślaliśmy się, że nie za-staniemy nietkniętych duchemwszechobecnego postępu In-dian - podkreślają. - Wiemy, żetychnajdzikszychzdzikichniktjeszcze nie odkrył, więc nawetnie bardzo wiadomo, gdzie ichszukać.Awrazzpierwszymbia-łym przybyszem i oni otworząsię na niekoniecznie im przyja-zny świat zewnętrzny. Możewięc warto uszanować ich chęćpozostania nieodkrytymi?

Matses oskubali ich z pienię-dzy i ze złudzeń.

Podczas tej eskapadywszystko robili po raz pierwszy.Używali maczet, strzelb, topo-rów.Płynęlirzekamipośródpo-walonych drzew. Spotykaliwyjce, kajmany, harpie, insekty.Raz o mało nie nadepnęli na le-żącego na ścieżce węża - jado-witą kajsakę. Widzieli różowedelfiny i ariranie, największena świecie wydry, nazywaneprzez miejscowych rzecznymiwilkami. Gdy skończyło się je-dzenie,zapolowalinapakę,czylidużego południowoamerykań-skiego gryzonia. Budowali ca-noe, co - jak się okazuje - wcalenie jest łatwe. Trzeba bowiemznaleźć odpowiedni gatunekpalmy, z charakterystycznymwybrzuszeniem w połowie jejwysokości, ściąć ją i wydrążyć.

- Robi się to podobnie jakz arbuzem - tłumaczy obra-zowo Karina. - Miąższ palmyjest nawet trochę do tegoarbuzowego podobny.

Marcin zauważa, że Karinaznosiła trudy podróży nad wy-raz dzielnie. Wchodziła po pasdo wody pełnej pijawek i in-nych świństw. Dźwigała ciężkiplecak, nie skarżąc się na złylos. Łowiła piranie. Jadła byleco. Uśmiechała się.

Naurwanej ścieżceCzternaście miesięcy w dro-

dze,430dninakontynencieKo-lumba.Cowybrać,gdyktośpytao rzeczy najdziwniejsze, wraże-nianajpiękniejsze,przygodynaj-bardziej emocjonujące? To, cozdarzało się z dala od przetar-tychszlakówitylkoichzachwy-cało? Czy to, co zachwycawszystkich wędrowców? Toz przewodników czy to z zasły-szanych gdzieś opowieści?

MożewięcEkwadoriinterak-tywneMuzeumIntinan,natere-nie którego przebiega linia rów-nika? Karina: - Obok stylizowa-nych chat indiańskich,zmumifikowanychczaszek,kil-kunastometrowych skór ana-kond i wężów boa, a więc trady-cji,historiiiprzyrodyEkwadoru,możnadoświadczyćtambardzociekawych zjawisk fizycznych,na przykład zauważyć różnicewsilegrawitacji.Możliwejestta-kie wymanipulowanie jajka, żestanie ono… na gwoździu.

A może Galapagos, będąceprzedsionkiem raju?

-Zwierzętawrajuniebojąsię

człowieka - wyjawiają. - Nurko-waliśmy razem z olbrzymimiżółwiami wodnymi i rekinami.Olbrzymie żółwie żyją na wol-ności,asamcesątrzyrazywięk-sze od samic i ważą do 200 kilo-gramów. A może trekkingpo wulkanach? Albo Salarau deUyuni, największa na świeciepustyniasolna,naktórejmożnarobićzdjęciaprzekłamująceper-spektywę?

AlboCuzco,ŚwiętaDolinaIn-ków? Albo kanion Colca, naj-głębszy na świecie?

O tym kanionie muszą opo-wiedzieć, bo się w nim zgubili.

- Urwała się ścieżka, którąszliśmy - mówi Marcin. - Zaczę-liśmy trawersować zbocze, po-rośnięte kaktusami i roślinami,które wydzielały specyficznysok. Po kontakcie ze skórą za-mieniał się z białego w czarnyipowodowałrany.Dodziśmamyblizny.

- Wydostaliśmy się z tej pu-łapki, ale przeżyliśmy chwilegrozy - nie ukrywa Karina.

Mnóstwo jest fascynującychmiejsc, które widzieli na własneoczy. Z dzisiejszej perspektywytak dalekich, że aż nierealnych.

Wioska Macha w Boliwii,gdzie odbywa się Fiesta del Cruz- Święto Krzyża, znana też jakoTinku, zasługuje na osobnąopowieść. Bo to w zasadzie re-gularne mordobicie, a nie fiesta.

- Tradycyjne tańce, alkoholi przebrania to tylko preludiumdo właściwego sensu święta,czyli brutalnej walki pomiędzyczłonkami poszczególnychspołeczności - uważa Marcin. -Przeciwnicy okładają się wy-prostowanymi w łokciach rę-kami, do tego dochodzą ko-lana. Walczą z reguły do pierw-szej kropli krwi.

Zdaniem Marcina, przypo-mina to trochę ustawkipseudokibiców piłki nożnej, alema dużo bardziej głęboki wy-miarkulturowyireligijnydlasa-mych uczestników. To fenomennaskalęświatową,interesująsięnim antropolodzy kultury.

A Karina dodaje, że biją sięteż kobiety, ciągnąc się zawłosy.

Zmałpami podrzewachNiektórzy pytają Stenclów,

skąd na to wszystko mieli pie-niądze.

- Podróż w dużej mierzezasponsorowali nam goście we-selni - odpowiadają. - A żyliśmybardzo skromnie, staraliśmy sięnie wydawać więcej niż 15 dola-rów dziennie i przemierzać ty-siące kilometrów autostopem.

Poza tym niekiedy pracowalijako wolontariusze, a to zdecy-dowanieobniżałokoszty.Nawetgdy musieli zaten wolontariat…płacić. Co robili? Zajmowali sięniepełnosprawnymi dziećmiw Arequipie, organizowali teatrw Ekwadorze, budowali kanałyirygacyjne w Peru, opiekowalisiędzikimizwierzętamiwrezer-wacie Inti Wara Yassi w Boliwii.

- Nie żałujemy nawet dolarawydanego na rehabilitacjęzwierząt - podkreślają. - Onetrafiły do tego parku z powodu

człowieka. Wiele z nich zostałoprzechwyconych z czarnegorynku i cyrków. Wolontariuszepróbowali doprowadzić jedo takiego stanu, aby mogłybyć wypuszczone na wolność.Niestety, dla zwierząt przyzwy-

czajonych od urodzenia do lu-dzi, a potem porzuconych - re-zerwat był jedyną alternatywądla ciężkich warunków panu-jących w boliwijskich ogrodachzoologicznych.

Park Ambue Ari, najbardziej

Pięćdnispływalidziką rzekąwwydrążonejwłasnoręczniedłubance.Podobnopalmęwydrążasię jakarbuz

FOT.ARCHIW

UMPR

YWAT

NE

Spacerzpumąbyłnagrodą.Podczaswolontariatuwboliwijskimrezerwacieopiekowali sięgłówniemałpamiSpacerzpumąbyłnagrodą.Podczaswolontariatuwboliwijskimrezerwacieopiekowali sięgłówniemałpami

FOT.ARCHIW

UMPR

YWAT

NE

Kochaćtopatrzećwtymsamymkierunku - tymrazemnaośnieżoneandyjskieszczytKochaćtopatrzećwtymsamymkierunku - tymrazemnaośnieżoneandyjskieszczyty

PrzywódcamałpMamutpodbierałpapierosy,aleteżchęt-niedzieliłsię,karmiącopiekunówobślinionymiprzezsiebieorzeszkami W trakciemorderczegomarszuprzezperuwiaW trakciemorderczegomarszuprzezperuwia

Serce w hamak

Dokończeniezestr. 13

www.dziennikbaltycki.pl Polska Dziennik Bałtycki | 18 marca 2011 | 21

Rejsy

oddalony od La Paz. Karinai Marcin zostali przydzielenido kwarantanny, gdzie przeby-wają nowo przybyłe do parkuzwierzęta.

- Do naszych podstawowychcodziennych obowiązków na-

leżało trzykrotne sprzątanieklatek, pranie koców, na któ-rych śpią zwierzęta, przygoto-wywanie posiłków, karmienienaszych milusińskich, zabiera-nie ich na spacery i wybiegi -wyliczają. - Niektóre spacery,w przypadku nocnych małpek,odbywały się po zmroku. Zwie-rzątka musieliśmy wówczastrzymać na smyczy. Na jejkońcu był karabińczyk wpiętydo kilkunastometrowej liny,rozpiętej pomiędzy drzewami -w ten sposób miały one całkiemdużą swobodę. A my, siłą rze-czy, musieliśmy skakać po gałę-ziach razem z nimi, odplątującje, jeśli się gdzieś zaplątały. Pozatym podawaliśmy lekarstwa,wyjmowaliśmy kleszcze, cza-sem przytulaliśmy.

Szczególnej uwagi wymagałMamut, przywódca wszystkichmałp w kwarantannie. Nibymała kapucynka, a traktowanyprzez wszystkich z szacun-kiem, on jako pierwszy dosta-wał jedzenie. Był inteligentny,wiedział, że warto przeszuki-wać kieszenie wolontariuszy,bo można znaleźć tam tak cie-kawe rzeczy jak np. iPod albopapierosy.

- Przyjaźń nie polega tylkona braniu - zauważa Karina. -Mamut potrafił też dawać,chętnie karmił swoich ludzkichprzyjaciół obślinionym przezsiebie orzeszkiem. Lubił teżofiarować swoje usługi pucy-buta: Chwytał szczotkę uży-waną do czyszczenia klatki,maczał ją w wodzie i czyścił niąpotem moje buty.

Ale nie wszystkie małpyKarinęadorowały.Talia(gatunekwyjca), która nie znosiła kobiet,kiedyśjązaatakowała.Dotkliwiepogryzła, nie chciała odpuścić.

- Nie byłam w stanie jejodepchnąć ani w inny sposóbsię od niej uwolnić - opowiada.- Wolę się nie zastanawiać, jakby się to spotkanie skończyło,gdyby inni wolontariusze nieużyli siły. Taka z niej małpa!

W nagrodę za wszelkie sta-rania, pod koniec wolontariatu,mogli wyprowadzić na spacer…pumę. Na smyczy!

***Teraz są w Gdyni. Karina

pracuje w szkole integracyjnej.Marcin studiuje anglistykę. Ra-zem prowadzą Gdyńskie War-sztaty Podróżnicze „Wyjdźw świat”, na które zapraszająinnych wędrowców.

W ostatnią niedzielę po razpierwszy wystąpili na Ogólno-polskichSpotkaniachPodróżni-ków-Kolosyiopowiadalioswo-jej poślubnej włóczędze, choćjeszcze do niedawna myśleli, żenigdy nie wyruszą na wyprawę,która zainteresuje wytrawneglobtroterskie gremium. A jed-nak! Pokaz zatytułowali „Sercewplecaku”, botobyłaopowieśćopodróżowaniuimiłości.Naichblogu http://karmar.word-press.commożnaprzeczytać,żerokwcześniejotejporzeoglądaliwodospady w Iguazu, a potempróbowali się dostać autosto-pemzBrazylii,przezArgentynę,Chile, do Boliwii, wchodzilina wulkan Villarica i lodowiecPeritoMoreno,porazkolejnysięupewniali,żejedynąstałąrzecząw życiu są zmiany.

Ich mieszkanie jest bazą wy-padową w inne rejony świata.IrenaŁaszyn

y,podczas trekkingudoEspirituPampy,podczas trekkingudoEspirituPampy

FOT.ARCHIW

UMPR

YWAT

NE

ńskądżunglę.Wodaczęstosięgaładopasańskądżunglę.Wodaczęstosięgaładopasa

FOT.ARCHIW

UMPR

YWAT

NE

ku

Było 23czerwca 1957roku, kiedyod nabrzeżaportuw Szczecinie

w kierunku Norwegii odbiłydwa żaglowce: Zew Morzai Mariusz Zaruski. Nazwa tegodrugiego wypisana byłana burcie świeżą farbą. Jeszczenie tak dawno widniał tam na-pis: Młoda Gwardia, jak tytułradzieckiej powieści wojennejAleksandra Fadiejewa. Nowanazwa dwumasztowca nawią-zywała do pierwotnej - GenerałZaruski, na cześć twórcy pol-skiego żeglarstwa morskiegow okresie międzywojennym.Zamówiony tuż przed wybu-chem wojny, a zbudowanyostatecznie w 1940 roku, Gene-rał Zaruski miał służyć wycho-waniu morskiemu młodzieżyharcerskiej oraz ze szkolnychkół Ligi Morskiej i Kolonialnej.

Była to pierwsza polska da-lekomorska wyprawa żeglar-ska, po okresie kiedy, w obawieprzed ucieczkami do krajówzachodnich, władze komuni-styczne zakazały wypływaniajachtami poza Półwysep Helski.Zorganizował ją Polski ZwiązekŻeglarski, który właśnie reak-tywował działalność, bowiemw 1951 roku on także padłofiarą stalinowskiej ideologiii został rozwiązany, jako reliktepoki burżuazyjnej.

Aby uzyskać zgodę ówczes-nych władz PRL, które się wów-czasodcinałyod„okresubłędówi wypaczeń”, rejs miał się odbyćpod pretekstem złożenia hołdużołnierzom Samodzielnej Bry-gady Strzelców Podhalańskichi polskich marynarzy, którzyw1940rokuuczestniczyliwwal-kachoNarwik.Wbrygadziewal-czyłowielużołnierzyzregionównowosądeckiego i podhalań-skiego, dlatego też załogom ża-glowcówprzekazanournęzzie-mią z powiatów nowosąde-ckiego, nowotarskiego,limanowskiegoimyślenickiego,gdzie w czasie II wojny świato-wej toczyły się zacięte boje par-tyzanckie. Uroczyste przekaza-niejejdelegacjiWojskaPolskiegoodbyło się w Nowym Sączu 19czerwca. Następnie urna trafiłanapokładMariuszaZaruskiego.

***- Mariuszem Zaruskim do-

wodził kapitan Juliusz Hebel,a Zewem Morza kapitan Wło-dzimierz Jacewicz - mówi Ma-rek Twardowski, kustoszz Centralnego Muzeum Mor-

skiego w Gdańsku. - Komando-rem rejsu był Gabriel Groch.Wszyscy oni byli związani z go-spodarką morską i uprawialiżeglarstwo jeszcze w okresiemiędzywojennym.

W rejsie do Narwiku oba ża-glowce pozostawiły za rufamiponad 4,5 tys. mil morskich.Po drodze odwiedziły Kopen-hagę, Göteborg, Oslo, Bergeni Trondheim. 24 lipca, jakopierwsze polskie jachty, prze-cięły krąg polarny. W wyprawiewzięło łącznie udział 60 żegla-rzy z różnych regionów kraju.

- W Bejsfiordziepod Narwikiem rzuciliśmyna wodę wiązanki suszonychkwiatów, które przed wypły-nięciem z kraju powierzyli namwdowa po generale Zaruskimi rodziny załogi Gromu, zato-pionego bombami przez nie-mieckie samoloty - wspomi-nała jedna z uczestniczek rejsu,kapitan Karmena Stańkowska,znana żeglarka z Wrocławia.

Na cmentarzu wojskowymw Narwiku polscy żeglarze nietylko złożyli urnę z ziemiąprzywiezioną z kraju, ale teżpobrali stamtąd ziemię do innejurny, aby zawieźć ją do kraju.

Natomiast Batory wypłynął31 lipca z portu Hawr we Francjiw rejs wycieczkowy, z turystamizagranicznymi, do fiordów nor-weskich. W drodze odwiedziłm.in. Bergen i Trondheim, a 7sierpnia archipelag Lofoty.

Wtedy w norweskich fior-dach doszło do niezwykłegospotkania polskiego liniowcaz żaglowcami, co na swoimobrazie upamiętnił Marek For-nal z Koszalina, architekt z wy-kształcenia, a malarz maryni-sta z zamiłowania.

- Batory powrócił do Hawru14 sierpnia. Ciekawostką jest to,że następnie popłynął do ma-cierzystej Gdyni, którą opuścił20 sierpnia z polskimi tury-stami, udając się do Kopenhagi.Był to pierwszy po wojnie rejswycieczkowy z pasażeramiz naszego kraju. Po powrociez tej podróży, 26 sierpnia, tran-satlantyk zainaugurował regu-larne rejsy na linii pasażerskiejGdynia - Kopenhaga -Southampton - Montreal - do-daje kustosz Twardowski.

***Do Gdyni żaglowce powró-

ciły 17 sierpnia. Powitano jeuroczyście, przy udziale mary-narzy z kompanii honorowejMarynarki Wojennej iżołnierzypodhalańczyków. Urnę z zie-mią z Narwiku, osłoniętą biało-

czerwoną banderą, zniesionoz pokładu Mariusza Zaruskiegona nabrzeże. Przewieziono jądo Nowego Sącza, gdzie 31sierpnia uroczyście umiesz-czono w mauzoleum na StarymCmentarzu, w cokole Piety Są-deckiej, będącej rzeźbą matkiopłakującej śmierć niewinniepomordowanych. Pieta przypo-mina ofiary terroru hitlerow-skiego. W jej cokole złożone sątakże urny z prochami z miejscstraceń, obozów koncentracyj-nych i pól bitewnych. Częśćziemi z Narwiku umieszczonotakże w Grobie NieznanegoŻołnierza w Warszawie.

W wywiadzie, jakiegoprzedkilkomalatykpt.KarmenaStańkowska udzieliła JolancieMarii Palczyńskiej z biuletynu„Szkwał”(nr6/2003),wynika,żedopuszczono się wtedy małejmistyfikacji.

- Wieźliśmy w tym rejsiena pokładzie urnę z ziemią ze-braną z miejsc, skąd pochodzilipolegli w walce o Narwik żoł-nierze Brygady Strzelców Pod-halańskich - wspominała panikapitan. - W załodzeZaruskiego byli dwaj zawodowimarynarze: motorniczyi „radzik”, wiadomo, przesądni.Byli przekonani, że wieziemyprochy, a nieboszczyk na po-kładzie to zguba dla statku.Po pierwszej silniejszej chwiej-bie urna leżała na gretingu pu-sta. Wsypaliśmy do niej piasekz plaży najbliższego portu.Chyba polegli puszczą nam topłazem.Jacek Sieński

W1969rokużaglowcowiMariuszZaruskiprzywróconopierwsząnazwę -GenerałZaruski.Odtrzech latnależyondomiastaGdańska,a jegoodbudowękoordynujeMiejskiOśrodekSportu iRekreacji

Batory,ZaruskiipiasekwurnieO spotkaniu polskiego transatlantyku z polskimi jachtami w norweskimfiordzie przed 54 laty, które zainspirowało współczesnego malarza, orazo pewnej mistyfikacji, którą podhalańczycy polegli pod Narwikiem, miejmynadzieję, puszczą załodze Mariusza Zaruskiego płazem - piszeJacekSieński

Motorniczyiradzikbyliprzekonani,żeurnaza-wieraprochy,anieboszczyknapokładzietozguba