Post on 21-Jul-2016
description
Tytuł: W krainie polskiego Bachusa Autor: Miki & Beti / MT 156 Termin: 26-28.04.2014 Dystans: 905 km (łącznie z jazdą po torze)
S E Z O N 2014
R E L A C J A 0 1 / 2 0 1 4
G A L E R I A
Sobotni poranek. 8.00. Otwieram oczęta po trzech godzinach snu.
Coś ciemnawo za oknem, leje, nie pada tylko leje. To w takim razie pośpię
jeszcze troszkę. Nic z tego, pies domaga się wypuszczenia na ogródek.
Miki zaczął się trzaskać garami w kuchni, mamrocząc coś pod nosem.
Kamil też wstał lewą nogą. Czuć awanturę w powietrzu. Gdzie ta radosna
atmosfera, która towarzyszy nam zawsze przed dłuższym wypadem
motocyklowym? Mam wrażenie, że każdy chce odpuścić ten wyjazd
ale nikt tego nie mówi na głos.
Już 10-ta i dalej leje. No cóż, naburmuszeni zaczynamy zakładać
przeciwdeszczówki. Obrzydlistwo. Nienawidzę w tej chwili wszystkiego
i wszystkich. Wychodzę na podwórko. Motorki już czekają, oczywiście
mokre. Sąsiad - wujek patrzy na nas z niedowierzaniem i w końcu
zagaduje:
Nie lepiej to, zapakować się do auta i jechać? Ja was nie rozumiem.
No w sumie w tym momencie ja tego też nie kumam. Ale mam nadzieję,
że już za kilka kilometrów ogarnie mnie błogie zrozumienie. Wiecie o czym
piszę? Znacie ten stan? Na pewno tak i jak mówi Peter Egan, podróżnik
i felietonista amerykańskiego magazynu „Cycle World”:
„Jazda autem jest jak oglądanie filmu, jazda motocyklem to jak być jego
bohaterem. Akcja wciąga, zwłaszcza jeśli samemu się ją kreuje”.
Jedziemy. Deszcz odpuszcza zaraz za bramkami na A4. Przez pierwsze
kilkadziesiąt km trochę nas ponosi. Gnamy z prędkością dochodzącą
1 z 8
pod 200km/h. Przy pierwszym tankowaniu opamiętujemy się. Takiej jazdy
to nasz budżet weekendowy długo nie wytrzyma. Spalanie znacznie ponad
założoną normę.
Za Legnicą zjeżdżamy z autostrady w stronę Lwówka Śląskiego. I chwilkę
później wciąga nas pole rzepakiem malowane. Potraficie sobie wyobrazić
dziesiątki hektarów żółtego dywanu, kwitnącego właśnie rzepaku?
Błękitne niebo, po którym przechadzają się leniwe chmurki i omdlewający
zapach? Ulegamy na chwilkę magicznej chwili i wskakujemy w sam środek
tego soczystego, słonecznego koloru! Szkoda, że za chwilę czas rzepaku
przeminie. Jego ślad jeszcze długo zostanie na naszych ciuchach …
2 z 8
W Złotoryi zatrzymujemy się w lokalu „Wyborowa” z muzyką z lat
80/90 i takim klimatem wewnątrz. Z niewyszukanym ale smacznym menu,
co jeszcze bardziej poprawia nam nastroje. Okazuje się, że schabowy
z dodatkami przy nutkach Modern Talking smakuje wyborowo
i skutecznie zwalcza ból głowy .
Po krótkim błądzeniu docieramy
do Pławnej Górnej, gdzie odnajdujemy
najnowsze dzieło Dariusza Milińskiego
- ekscentrycznego malarza, scenografa,
plakacistę i animatora kultury.
Arka Noego
Niestety arka jest zamknięta na cztery spusty i nikogo nie ma w pobliżu.
Po cichu liczyłam, że uda nam się zamienić słów kilka z twórcą tej
budowli. Trochę zawiedzeni oglądamy dzieło z zewnątrz (dla turystów
wnętrze ma zostać udostępnione od maja). Gnamy, więc dalej w stronę
Zielonej Góry.
3 z 8
Później, niż zakładaliśmy docieramy do agroturystyki. I tu bardzo miłe
zaskoczenie. Nie spodziewałam się takich warunków za 35 zł od osoby.
W planach mieliśmy wieczorny spacer i degustację wina w pobliskiej
winnicy ale jestem już tak padnięta, że odpuszczamy. Ledwo przykładam
głowę do poduszki i błyskawicznie wpadam w objęcia Morfeusza.
Miki i Kamil podpatrują jeszcze niedoścignionych mistrzów oglądając
treningi Moto GP .
KAJMAL Niedzielny poranek. Otwieram oczęta
i jest nieźle! Nie pada, nie leje i jest ciepło.
Wskakujemy w motocyklowe ciuchy
i startujemy liznąć co nieco z Lubuskiego
Szlaku Wina.
Po kilku kilometrach podjeżdżamy pod
Winnicę „Miłosz”, chwilkę gaworzymy
z właścicielem Krzysztofem Federowiczem,
nabywamy skromnie 2 butelczyny
szlachetnego trunku
z odmian Zwiegeltrebe.
4 z 8
Niestety gospodarz nie ma dla nas zbyt dużo
czasu. Szkoda, bo to bardzo klimatyczne
miejsce. Pamiętajcie, że wszystkie winnice
stoją dla gości otworem ale trzeba najpierw
umówić się telefonicznie. Pan Krzysztof
zdradził nam jednak pewną tajemnicę, którą podzielę
się z Wami. Mianowice na początku września
w Zielonej Górze i okolicach obchodzi się święto wina,
jednakże to prawdziwe winobranie i najbardziej
smakowite - ma miejsce w październiku!
Z trudem upycham zakupiony trunek do tankbaga.
Kierujemy się w stronę Milska.
W miejscowości Bojadła wtaczamy się
na bezpłatny prom i przedostajemy się na
drugi brzeg Odry. Po to, by po kilkunastu
kilometrach z powrotem wrócić na
poprzednią stronę rzeki, tym razem
mostem. Ot, taka fantazja!
5 z 8
W końcu docieramy do Zielonej Góry. Cel winnica na wzgórzu pod
„Palmiarnią”. Jedna z wizytówek tego miasta. Kawa wśród palm
kokosowych, sagowców i kakaowców smakuje inaczej.
Przed budynkiem Palmiarni wpadamy na
pierwszego z Bachusików. Who is it?
Jak głosi legenda to dzieci Bachusa,
rzymskiego boga wina, który usadowił się
na zielonogórskim deptaku. Niesforne
dzieciaki rozbiegły się po całym starym
mieście i rozrabiają. Spacerujemy po
starówce, którą ominęła wojenna pożoga.
A ja się wkręciłam w zielonogórską
zabawę i urządziłam sobie polowanie na
Bachusiki. Złapałam w kadr 13 łobuziaków.
Trochę mało, bo jest ich ponad 30. Ciekawe
czy ktoś z moich motocyklowych
znajomych upolował, bądź upoluje więcej
Bachusików???
Czas szybko płynie. Zaliczamy muzeum
3w1: Muzeum Miasta, Muzeum Wina
i Muzeum Tortur.
6 z 8
Zaspakajamy głód w indyjskiej knajpce, którą nawiedziła kiedyś
P. Gesslerowa i ruszamy zameldować się na torze w Starym Kisielinie.
Zostaliśmy wcieleni w szeregi służb organizacyjno-porządkowych i czas
wziąć się do roboty.
Wyprofilowane zakręty, szerokie, bezpieczne pobocza. Strefa sanitarna
oraz możliwość rozbicia namiotów są atutami tego miejsca, które doceniło
Stowarzyszenie Motoautostarda organizując imprezę z cyklu
„Bezpieczeństwo i Rywalizacja”. Jest już kilka osób. Na razie przyjechało
kilku uczestników jutrzejszego szkolenia i jeden organizator. Reszta jeszcze
w drodze. Ogarniamy co tam jest do ogarnięcia i resztę wieczoru się
integrujemy.
Poniedziałek rano. Fajne uczucie obudzić się ze świadomością, że znacząca
część społeczeństwa męczy się albo będzie się męczyć w robocie, a my
na motorki. Takie poniedziałki można pokochać! Pakujemy manatki
i dołączamy do reszty towarzystwa na torze. Trochę teorii i Moi Panowie
przystępują do treningów - jazdy w grupach w 20 minutowych sesjach.
I tak w kółko cały dzień. Pomagamy jako flagowi a czasem jako
porządkowi, gdy trzeba posprzątać jakąś zgruzowaną maszynę.
Tor w Starym
Kisielinie, to co prawda
tor kartingowy ale
świetnie nadaje się
do ćwiczeń techniki
jazdy motocyklem.
7 z 8
Dzień na torze kończy się wyścigiem o „Puchar MotoAutostrady”. Zaraz po
tym zawijamy się w drogę powrotną do domu. Idzie nam całkiem nieźle,
aż do Góry Świętej Anny. Tu dopada nas nawałnica, czy też oberwanie
chmury. Prędkość przelotowa spada nam poniżej 50 km/h a ja się czuję
jakbym płynęła w wartkim strumieniu rzeki a nie jechała autostradą.
Żeby nie było nam za sucho to mijające nas tiry raz po raz obficie zlewają
nas wodą rozbryzgującą się spod kół. I tak przemoczeni, zziębnięci
ale zadowoleni późnym wieczorem meldujemy się w domu cali i zdrowi!
MotoAutostrada
8 z 8