Kwantologia 3.7 płaszczyzna wielowymiarowa.

Post on 22-Jan-2017

209 views 1 download

Transcript of Kwantologia 3.7 płaszczyzna wielowymiarowa.

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.7 – Płaszczyzna wielowymiarowa.

Obywatelu matematyku, spokojnie, proszę odłożyć ten przedmiot, to ciężkie jest, może się uszkodzić. Tak, dobrze, proszę usiąść. Tak, oddychać głęboko, głęboko. Tak, rozluźnić się, spojrzeć za okno i na zieleń, to podobno pomaga na stres... Tak, pomaga...

I teraz, obywatelu, proszę się zastanowić. Wiem, sprawa prezentuje się dziwacznie, wiem, wygląda to odlotowo, czy jakoś tak, ale proszę się nie denerwować, wyjaśnienie padnie. Za stronę albo cztery, ale padnie. - Płaszczyzna wielowymiarowa to nie przejaw zwichrowania i czegoś spoza naukowego oglądu, ale konieczność. Obywatel sam to za jakiś czas potwierdzi. - Tak, obywatelu, obywatel to potwierdzi. I sam to potwierdzi, zupełnie nie przymuszony. Że to koncept, że to wspomożenie abstrakcyjne w poznawaniu świata, trzeba to przyznać, tak to idzie. Ale, obywatelu, obywatel przyzna i potwierdzi, że wszystko, cała zawartość obywatelskiej głowy oraz każdej głowy, to abstrakcje. - To jakoś tam zsumowane w pojęciowe konstrukcje zaobserwowane w świecie regularności. Tak samo dzieje się w tym przypadku.Nazwa jak nazwa, obywatelu, ale coś za tym się kryje.

Tak, obywatelu, coś się za tym kryje. Wiem, obywatelu, jestem tego świadom - to moja odpowiedzialność. Przykład podam, zrozumienie to wspomoże. Naocznie obywatel zapozna się i rozumem ogarnie, później wnioski wyciągnie.

I tak - obywatel siądzie wygodnie - obywatel oczy wyobraźni popuści i się rozejrzy. Taka sceneria badawcza się rozciąga: sala kinowa i ciemność wszędzie. - Sala robi tu za przykład naszego zawierania się w świecie, nasze pomieszkiwanie w rzeczywistości symbolizuje, czyli atmosferę do rozumowania ogólnie zapodaje.I scena w owej sali jest, i ogromny ekran jest, taka biała i płaska powierzchnia do rzutowania "obrazów" od sufitu do podłogi. A przed nią, plecami do widowni, byt obserwujący stoi, dalej "obserwatorem" się nazywający. Samiusieńki wobec owej płachty ekranowej. Jednostka życiowa albo i zbiorowa, to zależy jak toto opisywać - ale zarazem osobnik w relacji (w połączeniu) z otoczeniem.

Początkowo - co trzeba wężykiem podkreślić - takie coś zagubione w świecie jest. Pojawia się na tym padole łez (najlepszym ze złych) - i tak po całości jest nieporadnie zagubione. Plamy, szumy, czy inne drgnienia odbiera i w pamięci notuje - obraz skacze, przewraca się i niczego stałego dojrzeć nie można. Lata mijają w tej ciemnicy, jaskini nie jaskini, obserwujący wprawy nabiera, taka "akomodacja" do mroku zachodzi i osobnik szczegóły już obrazowe dostrzega - nawet je w zapale twórczym symbolicznie nazywa i inaczej definiuje. I w ten to czas zwiększa się zdolność osobnika do wychwycenia elementów otoczenia. Obserwujący i doznający świat byt

zaczyna wówczas rejestrować na "ekranie" różne plamy - płaszczyzna, na której i w której coś się dzieje, ożywa swoim rytmem. Coś się z czymś innym sprzęga oraz łączy, widać zależności proste i bardziej skomplikowane - widać "cienie" w przeróżnych postaciach, mniejsze i większe; nawet w ruchu, nawet kolorowe, nawet wpływające na siebie. I nawet pewien sens w tym obserwator notuje.

I jeszcze kolejne lata na zbieraniu danych odchodzą w niebyt, wraz z nabieraniem ciała i doświadczenia obserwator przepoczwarza się w człowieka – i na koniec przed tak ogólnie pojętym "płaskim" ekranem świata staje, przed abstrakcją całościową rzeczywistości. Zebrał o otoczeniu mnogość danych, zestawił je w związki chemiczne albo też konstelacje niebieskie, ponazywał genetycznie i matematycznie - i w tej "sali kinowej", logicznie nieskończonej i wiecznej, a fizycznie rozciągniętej, zawierającej się w zakresie nadprogowym, w niej staje i się wpatruje w plamiaste wzory na płaszczyźnie.

Istotne, ważne w tym ujęciu (zobrazowaniu sytuacji rozumu w świecie) jest to, że byt - że obserwator nic w tej ciemności poza "ekranem" nie widzi, dla niego ekran jest wszystkim. "Ekran" to jego świat w każdym szczególe, obserwuje zachodzące na/w nim zjawiska, ale i sam się w nim zawiera.Jest w tej chwili (mimo zdobytego doświadczenia) w takiej sytuacji, jak mu było u zarania osobniczego i zbiorowego: widzi, doznaje owej płaskiej "ekranowej" rzeczywistości. Za nim mnogość poznanych faktów - ale sytuacja identyczna: "ściana" pojęć, płaszczyzna, granica; w łepetynie zbiór zarejestrowanych w czasie i przestrzeni zależności, ale logicznie to płaszczyzna.W ten to czas przejścia (od doznającego do analizującego), mimo że w stałej pamięci regułę już wielowymiarowości wyprodukował, staje byt przed płaszczyzną i się zastanawia. To logicznie zdecydowanie inna płaszczyzna od tej wstępnie początkowej (czyli zmysłowej), bogata w ustalone wewnętrzne powiązania - jednak fizycznie to zawsze i tylko płaszczyzna. To "wielowymiarowa płaszczyzna".

Tak, obywatelu, macie racje - może sobie obserwator rejestrowane na "ekranie" plamy kolorów, a też "kręgi" wyróżnialne (czy inne jakoś zauważone kształty) nazywać, zbierać w większe konstrukcje. I to w zapamiętaniu czyni, wszystko prawda. Ale, obywatelu, to zawsze na tym podstawowym poziomie, energetycznie zmiennym, to zawsze jest i zawsze będzie płaskie. - Bo to w głowie, w łepetynie obywatelskiej naszej się wymiar znajduje i w kolejne wymiary składa – tak to się układa.Przecież, zauważcie obywatelu, realnie jest tylko energetyczna taka sobie zmiana, przemieszczanie się czegoś w niczym. Że to obywatelowi się w atom, planetę czy "wszechświat" składa, to już się w świecie nie zawiera - tak, obywatelu, to się w świecie nie znajduje. To się w głowie obywatelskiej buduje i tam lokuje, tylko w głowie. Zmiana się toczy, ale w jakim rytmie, w jakiej postaci (w jakim zbryleniu) - to obywatel sam tworzy i ustala. Tylko obywatel.

Czyli z kresek czy owych "plamiastych" stanów świata kombinuje sobie obserwator onże świat, składa cierpliwie - bo wszak niczego innego

zrobić nie może. To jego być - albo i nie być.Zanim się we wzmiankowanej "sali" znajdzie, zanim w całościowy obraz przyjdzie mu to złożyć, zbiera fakty i buduje kolejne piętra. A to w gmatwanine światełek - coś, co takim się pozornie wydawało - tam w podszewce ład dojrzy (i mechanikę elementów zbuduje), a to różne w zakresie atmosferycznym nasycenie kolorów i wirów sobie odnotuje, i mapę synoptyczną zbuduje i będzie z niej korzystał. Albo poziomice naniesie na papier i mapę do celu wykreśli. - Widzi "plamki", które się z kierunku w inny kierunek przemieszczają - i zawsze tylko owe plamki widzi - ale na tej podstawie rytm pozna, "świat" zdekoduje w jego fizycznych przekształceniach.I choć reguły w pełności uchwycić jeszcze nie zdoła, już ustali, że takie małe plamki, choć drobne i nieostre, to w zapamiętaniu kręcą się i mogą szkodzić – że te duże, choć powolne, też są w doznaniach nieprzyjemne lub groźne. A wszystko na "ekranie" drga i wzajemnie się potrącając sam ów ekran buduje. Że jest drobnica atomowa, a też mniejsza - ale i że są wielkie kawałki materii. Itd.I że to wszystko ważne, że sensowne - że może nawet podlega jednej logicznej zasadzie. Zawsze-wszędzie jednej. Ba, czuje obserwator - nawet wie obserwator, że płaski w obserwacji aż po brzeg ekran, że to jest realnie zakodowane informacją, że są w nim głębokie powiązania, że to kawałek po kawałku i plama jedna po drugiej z sensem się pokazują, że może to być rozumnie skonstruowane i poznane w całości. - I mimo że tego jeszcze nie potrafi dowieść, mimo że w tym świecie tylko "płaszczyzna" jest mu dostępna, to jest pewien, że można ją rozpoznać. Tak to obserwator ustala, i coraz pewniejszy tego. A dlaczego tak to może-musi być? Ponieważ wcześniejsze warunkuje aktualnie obecne, i takoż dalsze. W tym chaosu nie ma, logika to spaja. Policzalna w każdą stronę.Widać chaos, ale to ład prezentujący się jako chaos.

Tak, obywatelu, to policzalne. To zawsze tylko płaszczyzna, ale to się daje w składaniu pojęciowym zliczyć.Dla mnie, obywatelu - dla obserwatora znaczy się - "obraz ekranowy" to wszystko, w żaden sposób wyjść "poza" nie można. Obserwowana w dowolny sposób płaszczyzna i przesuwające się po niej cienie-plamy, to w rejestracji wszystko, owe "zjawiskowe" zjawiska są wszystkim. Nic więcej nie istnieje.A do tego, zauważcie obywatelu, zawsze to pokrzywione, zamazane, w odbieraniu nieostre, przez co trudność w porządkowaniu większa.

Trzeba również powiedzieć, że byt obserwujący nic nie wie, że poza ciemnością kinową jeszcze coś jest. - Bo, tak po prawdzie, tego nie ma, to umysłowa wyobraźnia bytu coś takiego do istnienia powołuje - przez podobne działania zrozumienie sobie ułatwia.Ale zarazem tenże byt, co to zawsze tylko "ekran" naścienny widzi (i film plamisty), nie wie jeszcze (o tym się dopiero krok po kroku z analizy świata dowiaduje), że jest "widownia" oraz że ma "za sobą" (i w każdym kierunku) wielką, ogromną "salę", po brzeg wypełnioną - że jest logiczna, wiec abstrakcyjna sala kinowa i jej "zawartość". Nie wie, że są rzędy, że są obsadzone "faktami"; nie wie, że te persony

rozmieszczone są wszechkierunkowo względem niego, że zbudowane są z reguł, zasad i matematycznych przeliczeń. - Byt nic o tym nie wie, ale zarejestrowane fakty uogólnia, łączy ze sobą w abstrakcje - i na końcu w "obraz" sali kinowej dla ułatwienia poznania to zestawia. - Dla niego dostępna jest tylko (i wyłącznie) "mapa", "płaszczyzna" z naniesionymi "punktami" oznaczającymi jakiś stan zmieniającego się świata (np. izobary czy podobne poziomice), ale on sobie z tego (w głowie) buduje (stwarza) wielowymiarowy model rzeczywistości - tu w postaci sali kinowej.To z takiej "płaskiej mapy", z niej - i zawsze pozostając w ramach niej - próbuje odczytać rytmikę zjawisk, odczytać zaistniałe procesy i przewidzieć nadchodzące. Bo wie, że od tego zależy jego życie - teraz i zawsze. Tak, obywatelu, życie.

Jeszcze raz wypada zadać fundamentalne i głębokie pytanie: co widzi "płaszczak", zanurzony w płaszczyźnie i na zawsze w niej pozostający byt? Początkowo widzi chaos - "ciemność widzę!" - w zapamiętaniu wówczas krzyczy. Ale kiedy już widzenie w miarę szczegółowe i powiązane się pojawi, to stwierdzi (biedaczysko, który błąka się po całym świecie, żeby szukać tego, co jest bardzo blisko), że to co prawda chaos, ale uporządkowany. Bo choć nic się nie skleja w jedność rozumną, to na dystansie paru dni (parunastu maksymalnie), w jakoś zauważalny rytm pogodowy to się na przykład ułoży, wyże i niże pozwoli rozpoznać. Po licznych obrotach niebieskich sfer tak mu się to złoży, że choć generalnie rejestruje zależności statystyczne, to głębszą regułę w tym przeczuwa - i uparcie dąży do niej. I choć dalej trzepot motyla polatujący z maszyny liczącej straszy go dalekimi konsekwencjami (bo on taki malutki wobec tego na ekranie), to przecież krok zrobi, coś logicznego a pewnego ustali.

Co może uczynić obserwator w takiej chwili - co powinien zrobić w takim punkcie dziejowym byt obserwujący "płaszczyznę" - co powinien zrobić, kiedy już stoi przed "ekranem" w owej abstrakcyjnej "kinowej sali" i wie, że ona (logicznie) istnieje? "Więcej światła!", mógłby i powinien dobitnie zawołać, "światło na salę!" - powinien krzyknąć z płaszczyzną skonfrontowany rejestrator otoczenia.I stała się jasność. I może rozejrzeć się byt. I może spojrzeć na to, co za nim i przed nim, i nad-pod. I co dojrzy? Dużo i wszystko. I zwłaszcza - i przede wszystkim ład. Wszędzie ład.

Oto widzi obserwator, że "sala" skonstruowana jest jak amfiteatr, że rzędy krzeseł posiadają w swojej strukturze "zakodowane" rytmy, że są rozmieszczone regularnie i w przewidywalnych regułą odstępach, że to nie losowość, czy inne prawdopodobieństwo podszyte hazardem, ale wywiedliwa logicznie prawidłowość.

Widzi, że na początku - najbliżej "sceny" - znajdują się rzędy dla drobnych, małych, ale bardzo w swoim drganiu ruchliwych "berbeci".

Im dalej (oraz wyżej), tym więcej poważnych osobników, tym bardziej stateczne i znaczące "persony" w ponumerowanych rzędach przesiadują (ciężkie, powolne i pot z nich spływa). Widzi, że w każdym "rzędzie" znajduje się tyle samo krzesełek, że są tak samo numerowane, ale że ich "rozmiar" jest odpowiedni do "zawartości". O ile bliskie rzędy obserwator postrzega wyraźnie, to wysokie (lub "dostawki" lokujące się głęboko poniżej) odbiera nieostro, "po kawałku" (skwantowane) -i przede wszystkim, co tu fundamentalnie istotne, okresowo (co jakiś czas).Ważny szczegół, po chwili obserwator dostrzega fakt, który dotyczy każdego widza: "latarka", źródło światła (tu: sygnału). W rzędach pierwszych, które definiuje, ze względu na ich rozmiar, jako fakty "dziecięce" (małe oraz ruchliwe), zasiadający na/w nich "widzowie" trzymają w dłoniach "latareczki", silne natężeniem, ale punktowe światłem, przez to "operatywne" (skaczą po ekranie). Im dalej i "w górę" sali sięga wzrokiem, tym "siła rażenia" kierowanego na ekran światła rośnie; w ostatnim rzędzie są "reflektory" o gigantycznej mocy, które wysyłają co prawda powolne smugi światłości, ale które potrafią "stłumić" wszelkie pozostałe.

Gaśnie światło.I co obecnie widzi stojący przed (wielowymiarowym) "ekranem" byt, czy inny nieszczęśnik "wpisany" na zawsze w czasoprzestrzeń? Co mu się ukazuje na "ekranie"?Początkowo znów chaos. Ale już nie taki chaotyczny. Bo obserwator wie, że ten konkretny "punkt świetlny", który pojawił się z "lewej strony" (wyłonił z niebytu) - taki niewielki rozmiarami, ale za to "rozrabiający" w otoczeniu - to "rzutuje" go na ekran (czyli wysyła w środowisko) siedzący w pierwszym rzędzie "maluch" ubrany bodaj w pstrokatą kurteczkę, trochę zawadiaka. - A ten większy krąg światła z prawej ("krąg" ewolucji lokalnej), za to odpowiada trzeci "fakt" z czwartego rzędu na sali. A znów ten ogromny, co przemieszcza się po "ekranie" wolno i ospale, to rząd ósmy na samej górze... Itd.

Obserwator już wie, że może przypisać poszczególne, dla niego w/na płaszczyźnie widoczne kręgi (a logicznie sfery), do cykli (rzędów) "na sali". Wie, że może to opisać w formule czasoprzestrzeni ośmio- i wielowymiarowej. Wie, że każdy sygnał w postaci "kręgu światła" widoczny na ekranie, to ściśle przyporządkowany i do konkretnego źródła odnoszący się fakt - że tu nie ma żadnej dowolności (i nigdy jej nie ma), że postrzegany-doznawany konkret pojawia się i znika w ściśle określony sposób. Obserwator już wie, że wypadkowa, obserwowana "pstrokacizna plam" o różnym natężeniu, to zadziałanie "sali", że to wielki, ale zarazem policzalny zbiór i złożenie. Już wie, że to zbiór, którego elementy rozmieszczone są logicznie oraz czasoprzestrzennie (budują, "tkają" czasoprzestrzeń), ale których obserwator nigdy realnie nie dojrzy, ponieważ to niemożliwe - "ciemność sali" to wyklucza. Ale które są i istnieją abstrakcyjnie (są doskonale widoczne "oczami duszy").

Fizycznie konkretny obserwator ma zawsze i wyłącznie do dyspozycji "ekran", czyli "płachtę" i płaszczyznę mapy geograficznej albo też

synoptycznej (albo dowolnie inny już "obraz" otaczającego świata) - ma zawsze-i-tylko-i-wyłącznie "(z)rzut" zewnętrznego wobec niego wielowymiarowego "zjawiska" na/w płaszczyznę. I tylko ten rzut jest realny i dostępny, niczego więcej-nigdy-nigdzie nie ma. Tym-takim "rzutem" jest "rzeczywistość" - to, co za rzeczywistość obserwator uznaje. To tylko (i aż) "płaski ekran" w trakcie zmiany (ale i obserwacji) - to zredukowana do pojęcia i abstrakcji wielopoziomowa energetyczna przemiana. - To "wielowymiarowa płaszczyzna".

Obserwator już wie, że jego "zachowanie", jego budowanie się (oraz budowanie się "obrazu" na/w "ekranie"), tworzenie się w kolejnych krokach - że to nie jest żaden chaos, ale ściśle uporządkowany i w swoim zachodzeniu logiczny (policzalny) proces. Proces, który sam kontroluje się w zachodzeniu. Obserwator już wie, że kiedy wpatruje się w "płaski świat", dostępne jest wyłącznie to, co takie "źródła jasności" (z)rzutują na "ekran" - to są obrazy (lub cienie), które można realnie zauważyć i zanotować (lub doznać), ale niczego więcej nie ma. To, co widać, to zawsze jest "odbicie", nic więcej.

Tak, obywatelu, to tylko i zawsze "cień", "refleks" realnie obecny i podległy poznaniu - ale to tylko cień. A postrzegana całość, co by nią nie było, dowolnie rejestrowana "cząstka" - to abstrakcja. I złudzenie.

Tak, to warto podkreślić: "ekran", "płaski stan mapy", to wszystko, co można zobaczyć i niczego poza tym nie ma. Wszystkie składające się na taki "obraz" sfery ("rzędy" z punktami światła), to nie fakt fizyczny, tylko konstrukcja naniesiona na zmienne otoczenie przez obserwatora. Ale, to jeszcze mocniej trzeba podkreślić, poza głową owego bytu nie istnieje. "Sala" i zgromadzone audytorium - to "fakt pusty" (konstrukt logiczny), który dopełnia tutejszy świat. Jest do tu-i-teraz koniecznym dodatkiem (instrukcją obsługi, objaśnieniem), jednak realnie nie ma niczego więcej niż "mozaika plam" na ekranie (poszczególnych "kadrów" filmu). To moja obserwacja powołuje do istnienia "film" w formule "świat" i poza mną jego nie ma.

Istotne jest to, że zawsze rejestruję nieostre, rozmyte - losowo w mojej powierzchownej obserwacji istniejące fakty. I tylko na takiej podstawie mogę-muszę wnioskować o tym, co się dzieje poza mną, poza chwilą "teraz" - co się dzieje "na/w sali". Muszę jednak mieć świadomość, że ani takiej sali nie ma, ani żadnej projekcji, ani ekranu – ani nawet mnie w postaci, w jakiej sam się postrzegam. Jest tylko-i-wyłącznie "ekran", płaszczyzna na/w której "odbija" się to, co nieistniejące a czasoprzestrzenne sfery rzutują w mój płaski świat (jednocześnie go tworząc).

Więcej - co bardzo-bardzo-bardzo ważne - obserwator rejestrując na ekranie fakty, postrzega je "po kawałku". Dotyczy to wszystkich, a więc dużych i małych zdarzeń - ale szczególnie wielkich. W takim

przypadku, dla dalekich oraz wysoko położonych "rzędów" (sfer), nie fakt się postrzega, tylko zbiór wydarzeń – rozciągnięty (niekiedy w dużej skali lat i kilometrów) "fakt zbiorowy", z którego realny i pełny odbiór dotyczy jedynie części procesu (kwantu). Zaś całość - całość nigdy nie jest osiągalna inaczej niż abstrakcyjnie.

"Fakty" dalekie ode mnie strukturą (dużych rozmiarów) postrzegam - bo przecież inaczej to nie może się dziać - jako jednostki procesu, a nie ich łączną postać. Widzę element z całości, który to element jest dla mnie całością; widzę część, jednak na skutek ograniczenia w czasie i przestrzeni, traktuję to za wszystko. Mogę "odbudować" (lub zbudować) w umyśle postrzegany fakt, złożyć w całość i jedność zapamiętane (i rozpoznane) stany cząstkowe - "ujrzeć" logicznie to, co nigdy w takiej formie nie istniało oraz nie zaistnieje, tylko że jest to działanie "spoza" (abstrakcyjne), wykracza poza chwilowość fizycznego świata - to ujęcie wobec niego zewnętrzne (filozoficzne). Tego-takiego faktu nie ma w całości, fizycznie jest tylko chwila i "element" - całość jest we mnie. Realnie część zjawiska zaistniała dużo wcześniej (daleki przodek to widział) - a koniec zarejestruje potomek, może nawet bardzo odległy potomek. Widzę wszystko, jednak to wszystko jest małym składnikiem procesu, którego fizycznie i łącznie nie ma. Mogę logicznie taki obiekt opisać i go zobaczyć, jednak fizycznie nigdy nie wyjdę poza stan chwilowy. Nigdy.

Tylko że to nie jest problem. Kiedy już wiem, że znajduję się przed wielowymiarową płaszczyzną - kiedy już wiem, że budują (tworzą) ją logicznie (przewidywalnie) rozmieszczone elementy i że kolejność ich pojawiania się podlega regule - to mogę na tej podstawie, na zawsze pozostając w chwili "teraz", zbudować (stworzyć) obraz-schemat faktu w jego całości (przed-teraz-później). I to się liczy - to ma swoją cenę.Bo choć mój świat to "jaskinia", jednak to nie oznacza, że więzień jest na zawsze skazany.

Rozum może wzlecieć ponad poziom d-n-a.

cdn.

Janusz Łozowski