Hans Christian Andersen - VSETUTplvsetutpl.com/uploads/files/rolowa_sniegu.pdf · 2017-04-12 ·...

Post on 19-Feb-2020

2 views 0 download

Transcript of Hans Christian Andersen - VSETUTplvsetutpl.com/uploads/files/rolowa_sniegu.pdf · 2017-04-12 ·...

Hans ChristianAndersen

Królowa śniegu

tłum. Cecylia Niewiadomska

Ta lektura, podobnie jaktysiące innych, jest dostępna

on-line na stroniewolnelektury.pl.

Utwór opracowany zostałw ramach projektu WolneLektury przez fundację

Nowoczesna Polska.

Królowa śniegu

I. CzarodziejskiezwierciadłoŻył sobie niegdyś bardzozłośliwy czarodziej. Całąjego przyjemnością byłodokuczać ludziom, czynićźle, ze wszystkiego sięwyśmiewać i każdą rzeczprzedstawiać z najgorszejstrony.

Wymyślił wreszcie i zrobiłtakie sztuczne zwierciadło1,

iż wszystkie rzeczy piękne idobre wyglądały w nimszkaradnie, a nawetśmiesznie, ponieważ byływykrzywione, zamazane,niewyraźne — za to złerzeczy widać w nim byłodoskonale.

Tym sposobem cały światw tym zwierciadle byłbrzydki i zły, a nic na nim niebyło pięknego. Czarodziejklaskał w dłonie i śmiał sięze swego figla, a źli jegouczniowie porwalizwierciadło i biegali z nimwszędzie, podstawiając je

ludziom znienacka przedoczy i cieszyli się, i śmiali,kiedy przerażony człowiekzasłaniał oczy ręką; a potemnieraz sam nie wiedział,który świat jest prawdziwy:czy ten, który ogląda codzień, czy tamten, któryujrzał w zaklętymzwierciadle?

I tacy ludzie byli bardzonieszczęśliwi, a było ichcoraz więcej.

Cieszył się zły czarodziej,ale to mu nie wystarczało.Uczniowie jego postanowilizanieść zwierciadło aż do

nieba. Niechże i aniołowiespojrzą w nie choć razjeden. To byłaby uciecha! Amoże i sam Pan Bóg — —

I zaczęli lecieć do góry.Bardzo im było trudno, ajeszcze z tak ciężkimzwierciadłem — zaledwiemogli utrzymać je wrękach... O, daleko donieba! Aż im pot okrył czoła,a ręce drżeć zaczęły. Wtem,trrrach! I ciężkie lustro ztakiej wysokości brzdęk ażna ziemię! Naturalnie wmgnieniu oka rozprysnęłosię na miliony, miliony

drobnych szczątków, nanieskończoną ilośćczarodziejskiego pyłku,który rozleciał się nawszystkie strony.

Ale to właśnie byłonajgorsze nieszczęście!

Zamiast jednego lustra,były ich teraz miliony;rozproszyły się wszędzie, aw każdym najmniejszymkawałeczku, choćbydrobnym jak ziarnko piasku,widać było świat całyszkaradny, śmieszny,wykrzywiony. Jeżeli takiproszek wpadł komu do oka,

to człowiek ten wszystko jużwidział zmienione i nie mógłdostrzec koło siebie nicdobrego, nic pięknego! Zato najgorsze rzeczy widziałjasno i wyraźnie, więcwszystko złem było dlaniego.

Gorzej jeszcze, jeżeliokruszyna lustra wpadłakomu do serca.Nieszczęśliwy traciłuczucie: serce jego stawałosię kawałkiem lodu, nikogokochać nie mógł, wszyscybyli dla niego obcy, obojętni.

Z większych kawałków

porobiono szyby, z innychszkła do okularów, amnóstwo jeszcze krążyło wpowietrzu — wiatr jeroznosił wciąż dalej i dalej, inaturalnie coraz więcejludzi stawało sięnieszczęśliwymi kalekami.

A niegodziwych pyłkówciągle jeszcze pełno izobaczymy, co z tegowynikło.

II. SąsiedziW pewnym bardzo starymmieście, w bardzo wysokimdomu na poddaszumieszkało dwoje dzieci,każde u swoich rodziców —był to Kaj i Gerda.

W tym mieście było tyleludzi, że nie mógł każdy dlasiebie mieć osobnegodomku, a cóż dopieromyśleć o własnym ogródku.Ale że dobrzy ludzie bardzo

lubią kwiaty, więc wszyscyhodowali je w doniczkach. Itym sposobem w każdymprawie oknie był ogródek;ale najładniej było u Kaja iGerdy.

Bo posłuchajcie tylko: wtym wysokim domu napoddaszu każda rodzinamiała własną izdebkę zdużym oknem, przez którew lecie można było wyjść nadach albo — wcale nieschodząc ze schodów —przejść z jednegomieszkania do drugiego.Można tu było bawić się na

płaskim dachu. Gdy Gerdawyjrzała oknem, widziałaKaja w izbie naprzeciwko.Kiedy słonko przygrzało,dzieci wybiegały na dach ibawiły się doskonale albosiadały na małychstołeczkach i rozmawiały owszystkim, co je zajmowało.

Były to bardzo dobredzieci i kochały się jak brat isiostra.

Na wiosnę rodzice Kaja iGerdy ustawiali na brzegudachu długie skrzynie,napełnione ziemią; w nichzasiewali potrzebne

warzywa i wiele pięknychkwiatów. Tak więc kawałekdachu przed oknamizamieniał się w śliczny,maleńki ogródek.

Im mocniej dogrzewałozłote słonko, tym piękniejbyło w ogródku na dachu.Zielone festony roślinpokrywały drewnianeskrzynie i spadały aż na murdomu: różnobarwne powojeotwierały śliczne kielichypełne rosy; różowy groszekciekawie wyglądał nawszystkie strony; aksamitnebratki szeroko otwierały

wielkie oczy, a drobnestokrotki uśmiechały sięwesoło. Oprócz tego wkażdej skrzyni rósł wysokiróżany krzaczek nibydrzewko. Na wiosnę stroiłsię w zielone listki, a już wmaju okrywał ślicznymikwiatami, których wońrozpływała się w powietrzu.Gałązki róż ciekawiezaglądały w okna, szeptałycicho drobnymi listkami ikołysały się lekko podtchnieniem wietrzyka.

Ślicznie tu było w lecie.Ale w zimie wszystko

znikało. Biały śniegpokrywał dachy, azamknięte okna częstozamarzały; wtedy mrózkładł na nie delikatne białekwiaty, ale nic przez niewidzieć nie było można. Adzieci chciały się widzieć,chciały ciągle wiedzieć osobie. Więc rozgrzewałypieniądz na piecu i kładły gona szybę. Wtedy wśródbiałych liści i gałązektworzył się mały iprzezroczysty otwór, wktórym zaraz mrugnęłośmiejące się oko Kaja albo

Gerdy.— Pójdź tu do nas! —

mówiło oko.— Dobrze, dobrze!W lecie tak łatwo było

przejść z jednegomieszkania do drugiego, alew zimie musiały dziecizbiegać na dół i znówwchodzić na schody takwysoko! A tam na dole śniegi wicher!

— Patrz, patrz! Białepszczoły wyleciały z ula —mówiła stara babka,ukazując wnuczce chwiejącesię w powietrzu płatki

śniegu.— Pszczoły, pszczoły —

powtarzała wesoło Gerda.— A czy mają swojąkrólową?

— Rozumie się, że mają —odpowiedziała babka. —Największy ze wszystkichpłatków, a zawsze tam leci,gdzie śnieg najgęściej pada.Jeśli spadnie na ziemię,wzbija się natychmiastznowu ku ciemnymchmurom i nigdy niespocznie. Czasem przebieganocą po ulicach miasta izagląda do okien, a wtedy

wyrastają na nich śnieżnekwiaty i brylantowe liście.

— Tak! Tak! Widzieliśmy!— wołały dzieci,zachwycone słowami babki.

— A czy królowa śniegumogłaby przyjść tutaj? —zapytała Gerda.

— Ach, niech no tylkoprzyjdzie! — krzyknął Kajwesoło. — Posadziłbym jązaraz przy piecu iroztopiłaby się! Ha, ha, ha!

Babka pogłaskała golekko po głowie i zaczęłaopowiadać co innego.

Raz wieczorem Kaj już na

wpół rozebrany wszedł nastołek i wyjrzał przezokrągły otwór nazamarzniętej szybie. Wpowietrzu kołysało sięmnóstwo płatków śniegu, ajeden bardzo duży uczepiłsię na brzegu skrzynkikwiatowej, zaczął rosnąćprędko, coraz większy,wyższy, aż stał się cudnąpanią w długiej, białej szaciez cieniutkiego,przezroczystego muślinu,obsypanej milionamiśnieżnych gwiazdek. Ciałojej było z przezroczystego

lodu, białe i połyskujące, ajednak ona żyła. Patrzyła sięna Kaja i uśmiechała się doniego, a oczy jej jaśniały jakbrylanty. Na koniec skinęłaręką, jak gdyby wzywała goz sobą. Kaj przeląkł siębardzo, zeskoczył z krzesłai uciekł w głąb izdebki, alezdawało mu się, że wielkiptak jakiś przeleciał kołookna.

Nazajutrz dzień był jasny,pogodny i mroźny, alewkrótce nastąpiła odwilż,wiatr przyniósł wieśćradosną, że wiosna już

blisko, słońce dogrzewałomocniej, śniegi zniknęły bezśladu, trawa pozieleniała,pączki zaczęły pękać,przyleciały jaskółki dogniazd przeszłorocznych iznowu dzieci siedziały nadachu, w ślicznym,maleńkim, wiszącymogrodzie.

Groszek pachnący spadałw festonach2 na skrzynie,powoje otwierały ślicznekielichy do słońca, a różetego roku kwitły bardzopięknie i drzewka były nimiobsypane.

Gerda z Kajem siedzielipod krzaczkiem i śpiewalirazem ulubioną swojąpiosenkę.

Co ja kocham na tymświecie? Złote słonko, cudnekwiecie! Boże ptaszki śpiewające, Jasne rosy, w kwiatachdrżące, Błękit nieba i obłoki, Cały piękny świat szeroki, I chatynkę pobielaną, I mateczkę ukochaną! — Wszystko kocham sercabiciem,

A przestanę chyba zżyciem.

Razu jednego dziecisiedziały w ogródku ioglądały bardzo ładnąksiążkę z obrazkami, wktórej były malowane ptaki izwierzęta. Na wieżowymzegarze zaczęła bić piąta.

— Aj! — zawołał Kajnagle. — Coś mnie ukłuło wserce! Coś mi do okawpadło!

— Może ukłuł cię kolecróży? — rzekła troskliwie

Gerda. — Czekaj, zobaczę,co ci wpadło w oko! Nic —nic nie ma.

— Pewno już wyleciało —rzekł Kaj niecierpliwie iodsunął się od dziewczynki.

Niestety, nie wyleciało.Był to właśnie drobniutkipyłek stłuczonegozwierciadła czarodzieja;utkwił mu w oku i zmieniłświat cały, nie pozwalającwidzieć na nim nic pięknego,nic dobrego. A co gorsza,pyłek taki wpadł mu wserce, które nagle stało sięzimne i twarde, przestało

czuć i kochać.— Czegóż beczysz? —

zapytał opryskliwie. —Żebyś wiedziała, jaka jesteśbrzydka! A jaka śmieszna,ha, ha, ha! Cóż to za zgniłaróża? Pfe! I ta szkaradna!Cała ta skrzynia — stare,brzydkie pudło, tylko jązrzucić z dachu.

Kopnął skrzynię, zerwałróżę i rozdeptał.

— Kaju! — zawołała zprzestrachem dziewczynka.

Widząc jej przerażenie,roześmiał się szkaradnie,zerwał jeszcze jedną różę,

rzucił ją i wskoczył doswojego okna.

Od tej chwili Kaj zmieniłsię zupełnie. Kiedy Gerdachciała oglądać z nimobrazki, wzruszałramionami, mówił, że sąbrzydkie i wyśmiewał się zkażdego. W końcupowiedział, że nie chce się znią bawić, bo jest głupia jakmałe dziecko. Nawet bajkibabuni nie podobały mu się;mówił, że są niedorzeczne,zawsze miał jakieś: ale.Nieraz stawał za staruszką,kładł na nos jej okulary i

naśladował jej miny i słowa.Tak samo zaczął naśladowaćinnych i nauczył się wkrótcenajbrzydszych grymasów iwykrzywiań.

W gruncie rzeczy Kaj nictemu nie był winien, tylkoszkaradny pyłek szkłaczarodziejskiego, któretkwiło mu w sercu. Z tego topowodu nikogo nie kochał idokuczał Gerdzie, którabyła dla niego taka dobra.Ludzie zaczęli mówić, że Kajjest złym chłopcem i mielizupełną słuszność, tylko niewiedzieli, dlaczego jest taki.

Razu jednego w zimie,gdy śnieg padał, przyniósłKaj na podwórze szkłopowiększające i przez niepatrzył na gwiazdkiśniegowe, które pokrywałymu ubranie.

— Spojrzyj, Gerdo —rzekł — jakie ogromne!Niby kwiaty, niby gwiazdy, ajakie sztuczne! Tociekawsze przecież odkwiatów prawdziwych! Takrówno, doskonale ułożone.Szkoda tylko, że topnieją.

Nagle pobiegł na górę,przyniósł swoje saneczki i

ciepłe rękawice, oznajmiłGerdzie, że idzie pojeździćsaneczkami po rynku inatychmiast zniknął zabramą.

Na rynku była wesołazabawa. Chłopcy ślizgali siępo śniegu w swoich sankach,najśmielsi przywiązywali jedo sań wieśniaków i jechalitym sposobem sporykawałek drogi. A co przytym śmiechu i wrzawy!

Wtem wjechały na rynekduże, białe saniezaprzężone białymi końmi.Osoba siedząca w saniach

otulona była w ogromnebiałe futro, a na głowiemiała białą futrzaną czapkę.Sanie dwa razy objechałyrynek, a tymczasem udałosię Kajowi przywiązać donich z tyłu swoje małesaneczki. Teraz pomknął jakstrzała po utartej drodze iwyjechał za miasto. Osobaw sankach odwróciła głowę iprzyjaźnie uśmiechnęła siędo niego.

Kaj doznawał wielkiejprzyjemności, bo nigdyjeszcze nie jechał takprędko; nie chciał jednak

zanadto oddalić się odmiasta i po niejakim czasiepragnął odwiązać swojesanki. Wtedy osoba wsaniach odwróciła się znowui spojrzała tak przyjaźnie, żeKaj zapomniał o wszystkim.

I tak powtórzyło się paręrazy.

Śnieg zaczął padać gęsty,pociemniało, Kaj nie widziałjuż nic dookoła próczkręcących się białychpłatków. Puścił sznurek, abyodczepić swoje sanki, aleone jak gdyby przymarzły dowielkich, mknęły jak wiatr

za nimi, dalej, dalej, dalej!Kaj krzyknął przerażony, alenikt mu nie odpowiedział,jakby go nikt nie słyszał.Sanki pędziły ciągle, a śniegsypał, nic już widać nie było.Chwilami uderzały się o cośgwałtownie, to znów spadałyna dół, przeskakiwały jakieśnieznane przeszkody isunęły po białej drodze wświat nieznany.

Kaj chciał się przeżegnać,zmówić pacierz, lecz wżaden sposób przypomniećsobie nie mógł słów Ojczenasz i przychodziła mu na

myśl tylko tabliczkamnożenia.

Płatki śniegu padały corazwiększe, wyglądały nakoniec niby białe ptaszki.Zdawało mu się, że dookołaniego biegną gołębie, kury,gęsi — całym tłumem.

Naraz konie stanęły, saniesię zatrzymały, a siedząca wnich osoba podniosła się iKaj spostrzegł, że futro jej iczapka były ze śniegu. Byłato wysoka dama, wysmukła,olśniewającej białości:królowa śniegu!

— Dobrze jedziemy! —

rzekła. — Ale po co masztam marznąć? Chodź podmoje niedźwiedzie.

Posadziła go w saniachobok siebie, nakryła białymfutrem, a jemu się zdawało,że zapada w górę śnieżną.

— Jeszcze ci zimno? —rzekła i pocałowała go wczoło.

Huu! Jakiż to był zimnypocałunek! Uczuł lód aż wgłębi serca, które — jakwiemy — już miał na wpółzlodowaciałe; przezmgnienie oka zdawało musię, że umiera, ale to minęło

bardzo prędko i zrobiło musię lepiej. Nie czuł już wcalezimna.

— Moje saneczki! Mojesaneczki! — zawołał zwielką trwogą, aby niestracić ulubionej zabawki.Więc rzucono sznurek odnich białej kurze, aby biegłaobok, ciągnąc je za sobą.

Królowa śniegu pochyliłasię nad Kajem i pocałowałago powtórnie, a w tej chwilichłopiec zapomniał już owszystkim: o rodzicach,domu, babce i Gerdzie.

Teraz nie bał się wcale

pięknej pani, nie wydawałamu się straszna. Opowiadałjej, co umie, o jakich sięuczył krajach i miastach, jakwybornie liczy na pamięć —a ona uśmiechała się doniego.

Wreszcie wzięła go naręce i wzleciała z nim razemwysoko, wysoko, kuciemnym chmurom, któreszarpał wiatr świszczący.

Przelatywali ponadciemnymi lasami, nadgórami, morzami i lądami.Zimny wicher huczał podnimi w przepaściach, biały

śnieg połyskiwał, wyły wilkigłodne, krakały stadaczarnych kruków — a ponadnimi świecił jasny księżyc.

I tak płynęła długa noczimowa, a gdy nastąpiłranek, Kaj spał u nógkrólowej śniegu.

III. W ogródkuwróżkiJakże smutno i straszniebyło biednej Gerdzie, kiedywieczorem Kaj nie wrócił dodomu!

Nikt nie wiedział, gdziesię podział i co się z nimstało. Chłopcy opowiadali,że jeździł po rynku, a potemswoje saneczki uczepił dowielkich sań, którepomknęły za miasto. Tyle go

widziano.Płakali rodzice, babka i

Gerda, bo myśleli, że zmostu zsunął się w rzekę iutonął. Gerda płakałagorzko całą zimę.

Wreszcie nadeszławiosna, zajaśniało pięknesłoneczko.

— Kaj nie żyje! — rzekłado niego Gerda.

— Albo to prawda! —odpowiedziało słońce.

Powróciły jaskółki dogniazd zeszłorocznych.

— Kaj nie żyje! —oznajmiła im Gerda.

— Nieprawda! —odpowiedziały jaskółki.

A wtedy i Gerda przestaław to wierzyć.

— Włożę czerwonebuciki, których Kaj jeszczenie widział i pójdę do rzekizapytać o niego —pomyślała pewnego ranka.

Było bardzo wcześnie, alewstała zaraz, ubrała sięcichutko, żeby nie obudzićbabki, włożyła swojeczerwone buciki, leciuchnopocałowała babunię ipobiegła do rzeki.

— Czy to prawda, że

zabrałaś mi mojego Kaja? —zapytała niespokojnie. —Oddaj mi go, a dam ciśliczne czerwone buciki.

Zdawało jej się, że falezaszemrały jakoś dziwnie,jakby się zgadzały na tenukład. Więc co prędzejzdjęła buciki, śliczne,ukochane, czerwone buciki irzuciła je w wodę.

Buciki upadły niedaleko, afala wyniosła je na brzeg zpowrotem. Rzeka niechciała przyjąć tej ofiary,gdyż nie mogła oddać Kaja,lecz Gerda inaczej to sobie

tłumaczyła. Zdawało jej się,że za blisko brzegu wrzuciłatrzewiczki i aby je rzucićdalej, weszła do małegoczółenka, które kołysało sięna wodzie. Poszła naprzeciwny koniec łódki irzuciła buciki z całej siły, jaktylko mogła najdalej. Takidąc i poruszając się,mimowolnie chwiałaczółenkiem, które nie byłoprzywiązane i zaczęłooddalać się od brzegu.Gerda spostrzegła to ichciała wyskoczyć, lecz byłajuż za daleko. Łódka,

porwana prądem, szybkopłynęła z biegiem wody.

Wtedy Gerda przelękłasię bardzo i zaczęła głośnopłakać. Ale nikt jej niesłyszał, tylko gromadkawróbli, które nie mogłydopomóc jej w niczym.Biegły jednak wzdłużbrzegu, jakby ją chciałypocieszyć i wołałybezustannie:

— Ćwir! Ćwir! Ćwir!Jesteśmy tutaj! Nie bój się!Jesteśmy tutaj.

I Gerda uspokoiła siępowoli. Czółenko płynęło z

prądem, a ona siedziałacichutko, w samychpończoszkach i patrzyła wwodę. Czerwone trzewiczkipłynęły za łódką, lecz niemogły jej dogonić, ponieważprąd bardzo szybko jąunosił.

Prześlicznie wyglądałybrzegi rzeki; na zielonych,kwiecistych łąkach pasły sięstada owiec, krowypoważnie skubały świeżą,soczystą paszę, staredrzewa rozwijały młodelistki, wszystko uśmiechałosię w blasku słonecznym.

— Może mnie rzekazaniesie do Kaja —pomyślała Gerda i przestałasię smucić. Usiadła naławeczce i patrzyła długo nazielone brzegi, któreprzesuwały się przed nią.Właśnie ujrzała wielki sadwiśniowy, pełen kwitnącychdrzew, a między nimimalutki domek pod słomianąstrzechą3, z czerwonymi,żółtymi i niebieskimiokienkami. Dwóchdrewnianych żołnierzy stałoprzed ganeczkiem z broniąw ręku.

Gerda pomyślała, że tożywi ludzie i wołała ratunku,ale naturalnie nikt jej nieodpowiedział. Prąd niósł jąprosto do brzegu, więczaczęła znów wołać jeszczegłośniej.

Wtem drzwi domku sięotworzyły i wyszła z niegozgarbiona staruszka,podpierając się kijkiem idrepcząc ku furtce. Nagłowie miała duży słomianykapelusz, pomalowany wbardzo piękne kwiaty.

— Ach, biedne dziecko! —zawołała stara. — Skądże

się wzięłaś na tej bystrejrzece, która cię tak dalekow świat uniosła?

Drepcząc prędko,staruszka zbliżyła się dobrzegu, zaczepiła o czółnoswoim zakrzywionymkijkiem i przyciągnęła je dolądu. Podała dziewczyncerękę i pomogła jejwyskoczyć na ziemię.

Ach, jak przyjemniezrobiło się Gerdzie, gdyznów uczuła pod nogamitwardą ziemię! Bała sięjednak trochę nieznajomejstaruszki.

— Kto jesteś, mojedziecko i skąd się tuwzięłaś? — pytała znówkobieta, uważnie patrząc nadziewczynkę.

Wtedy Gerdaopowiedziała jej wszystko ipytała, czy nie wie co oKaju.

Staruszka nie wiedziała,ale była tego zdania, że Kajmoże się znaleźć, atymczasem zaprosiładziewczynkę do ogródka,pozwoliła jej zrywać kwiatyi jeść wiśnie, żeby tylko niebyła smutna.

Potem weszły do domku.Przez wysokie okienkaczerwone, żółte i niebieskie,dziwne światło wpadało doizdebki. Na stole w dużychkoszach stały prześlicznewiśnie, a staruszkapozwoliła jeść Gerdzie, iletylko zechce.

Wiśnie były wyborne,Gerda głodna, więc jadła,uśmiechając się zzadowolenia. Staruszkazłotym grzebieniem czesałajej złote włosy. Czesała jedługo, długo, w dziwnymblasku czerwonych i

niebieskich szybek, a Gerdazapominała o Kaju, babce irodzicach, bo grzebień byłzaczarowany, staruszka tazaś była wróżką.

— Dawno już miećpragnęłam taką miłą, dobrądziewczynkę — mówiłałagodnym głosem —zobaczysz, jak ci u mniedobrze będzie.

Potem Gerda została wizdebce, a staruszka wyszłasama do ogródka, dotknęłaswoim kijem każdegokrzaczka różanego iwszystkie natychmiast

zapadły się w ziemię.Zrobiła to dlatego, ażebyGerda na widok róż nieprzypomniała sobie Kaja.

Teraz dziewczynkawybiegła także do ogródka.Ach, jak tu było ślicznie iprzyjemnie! Tyle kwiatów, akażdy inny! Tyle barw,blasku, woni. Prawdziwiebył to czarodziejski ogród:rosły w nim wszystkiekwiaty, jakie tylko są naświecie i wszystkie kwitłyjednocześnie. Gerda biegałapomiędzy grządkami, śmiałasię i śpiewała, dopóki słońce

nie skryło się poza wielką,starą wiśnię. Wtedypołożyła się spać w czystymłóżeczku, na czerwonejjedwabnej poduszeczce, naktórej wyhaftowane byłypiękne, błękitne fiołki.Zasnęła też spokojnie, jakkrólewna, a w nocy śniła snysłodkie i miłe.

Nazajutrz z rana obudziłasię wesoło i bawiła znowucały dzień w ogródku, wśródnajpiękniejszych kwiatów, wciepłym blasku słońca — itak upływały dni jeden podrugim.

Gerda znała terazwszystkie kwiatki, alechociaż miała ich tutaj takwiele, ciągle jej się zdawało,że jeszcze jakiegoś brakuje.Tylko nie mogła sobieprzypomnieć którego.

Wtem raz na słomianymkapeluszu wróżkispostrzegła malowaną różę.Zdziwiona i szczęśliwa,zaczęła natychmiast szukaćw ogródku kochanegokwiatka: rozglądała sięwokoło, pochylała nadgrządkami, lecz ani jednejróżyczki nie było.

Wówczas gorzko płakaćzaczęła. Jej łzy gorącepadały na ziemię iprzesiąkły przez nią, ażzwilżyły ukryty w tymmiejscu krzak róży. I naglecudny, świeży, okrytywonnym kwieciem,wystrzelił znów nad ziemię,a Gerda objęła go rączkami,pieściła i całowała śliczneróże. I przypomniała sobietamten krzaczek napoddaszu i przypomniałasobie znowu Kaja.

— Och, jakże dawno ja tujestem! — zawołała. — A

miałam szukać Kaja. Mojeśliczne różyczki, czyż niewiecie, gdzie on się podział?Czy myślicie, że umarł?

— O, nie! — odparły róże.— Byłyśmy przecie podziemią, tam go nie ma.

— Dziękuję wam —zawołała uszczęśliwionaGerda i pobiegła do innychkwiatków, aby się czegoś oKaju dowiedzieć.

Lecz daremnie pytała.Kwiatki uśmiechały sięwszystkie do słońca iśpiewały mu swoje pieśni iopowiadały mu swoje

powieści, które podobały siębardzo dziewczynce, lecz oKaju nie dowiedziała sięniczego.

— Na próżno je pytam —pomyślała wreszcie. — Onekochają tylko swojepowieści i pieśni, nie mam tuna co czekać.

Podniosła spódniczkę, abylepiej biec mogła ipośpieszyła do furtki.

Ale furtka zamknięta byłana klucz. Wtedy zaczęłamocno szarpać klamkę, ażzardzewiały zamek ustąpiłpod naciskiem i drzwi się

otworzyły. Gerda wyszłaprędko i bosymi nóżkamibiegła co tchu po twardej,kamienistej drodze,obawiając się pogoni. Trzyrazy obejrzała się za siebie,a nie widząc nikogo, usiadłana chwilę na wielkimkamieniu, kiedy jej siłzabrakło.

Teraz dopiero obejrzałasię dokoła: lato minęłodawno, późna jesień była naświecie, powiędły kwiaty ipożółkły łąki, ale w ogrodziewróżki, gdzie kwiaty kwitnąwiecznie, nic o tym nie

wiedziała.— Boże! Boże! Ileż ja

czasu straciłam —narzekała Gerda. — Oto jużpóźna jesień, trzebaspieszyć bardzo, zanim zimapowróci.

I wstała, by iść dalej.Szła bosymi nóżkami po

kamienistej drodze, a dokołabyło smutno i ponuro. Czuławielkie zmęczenie, ale sięnie zatrzymywała. Z wierzbprzydrożnych padały długie,żółte liście lub ciężkiekrople chłodnej rosy. Natarninowych krzakach były

jeszcze jagody, ale takcierpkie, że wykrzywiałyusta.

Szaro i smutno było naszerokim świecie, otulonymw szare, ciężkie, ołowianechmury.

IV. U księżniczkiDługo szła tak Gerda, wkońcu zmęczyła się bardzo iusiadła znowu poddrzewem. Właśnie pierwszyśnieg pokrył ziemię i bosenożyny dziewczynkipoczerwieniały z zimna.Wtem tuż przed nią stanęładuża, szara wrona:popatrzyła na nią, pokręciłałebkiem, podleciała w prawoi w lewo i zawołała: „Kra!

Kra!”Znaczyło to: „Dzień

dobry, kochanadziewczynko, musisz byćbardzo biedna, kiedy wtakie zimno sama idziesz wświat szeroki. Gdzież tyidziesz, dziewczynko?Czego szukasz?”

Gerda zrozumiała, cochce powiedzieć wrona i takjej była wdzięczna zawspółczucie, tak się jejciepło zrobiło w serduszku,że natychmiast opowiedziałajej całą historię i spytałazarazem, czy nic nie wie o

Kaju.Wrona kręciła łebkiem w

zamyśleniu, podlatywała naprawo i lewo i powtarzałajak gdyby do siebie:

— A może? A być może? Akto wie? Kto wie? Kto wie?

— Widziałaś go! —zawołała uszczęśliwionaGerda i zaczęła całować iściskać wronę takgwałtownie, że o mało jejnie udusiła.

— Spokojnie! Spokojnie!— powtarzała wrona. —Powiedziałam: kto wie!Może — może! — ale on

dawno zapomniał o tobie. Iprzy tym tak mi trudnomówić twoim językiem. Coinnego, gdybyś mogłarozmawiać ze mną powroniemu, wtedy bym cidokładnie opowiedziaławszystko.

— Ach, nie umiem! — zżalem szepnęła Gerda. —Babka umiała dobrze, alesię nie nauczyłam. Czemużsię nie nauczyłam!

— Kra! Kra! Nic nieszkodzi — rzekła wrona. — Itak się rozumiemy. Będęmówiła, jak potrafię.

I zaczęła opowiadać:— W tym państwie, gdzie

jesteśmy, rządzi bardzomądra, bardzo mądraksiężniczka. Razu jednegoprzyszło jej do głowy, abysobie wybrać męża. Alechciała takiego męża, któryby umiał odpowiadać nawszystkie jej pytania, a nienudnego mruka, co sięodezwać nie umie i tylkoudaje pana. Gdy powiedziałao tym swoim damom dworu,ucieszyły się wszystkie iwychwalały ją za ten mądrypomysł. Wtedy ogłoszono w

gazetach, że każdymłodzieniec, który pragniesię ożenić z księżniczką,może przyjść do pałacu, ajeśli potrafi odpowiedzieć najej pytania, może zostać jejmężem.

Oj, żebyś wiedziała, co sięwtedy działo, jakie tłumycisnęły się do zamku! Alecóż, nikomu jakoś się niewiodło. Na ulicy wszyscyrozmawiali głośno, kłócilisię, krzyczeli, obracalijęzykami, jakby mieli za toobiecaną nagrodę, alektokolwiek minął zamkowe

podwórze, zobaczył strażwspaniałą, postrojonąsłużbę, wielką tronową salęi piękną księżniczkę,zapominał języka w gębie,stawał jak słup niemy izamiast odpowiedzi,powtarzał pytaniaksiężniczki. To naturalniebyło bardzo nudne, więcżadnego wybrać nie chciała.

— A Kaj? — przerwałanieśmiała Gerda.

— Otóż właśnie, mojakochana, dwa dni takupłynęły, aż trzeciegoprzyszedł pieszo chłopczyk z

ogorzałą twarzyczką,długimi włosami, bardzobiednie ubrany.

— To Kaj! — zawołała,klaszcząc w ręce, Gerda.

— Na plecach miałtornister — ciągnęła dalejwrona.

— Ach, nie, to były pewnojego sanki. Właśnie zsankami zginął.

— Ha, może sanki —zgodziła się wrona. —Dobrze się nieprzyglądałam. Poszedłśmiało ku schodom, a gdyzobaczył straże, spojrzał

zdziwiony i zarazpowiedział: „To musi byćokropnie nudno, tak stać tuciągle!” Następnie wszedłdo sali. Buty jego skrzypiałystrasznie, ale widać było, żesobie z tego nic nie robi.

— O, to z pewnością Kaj!— krzyknęła Gerda. —Właśnie miał skrzypiącebuty, jeszcze nowe, któremu babka kupiła.

— Bardzo być może —potwierdziła wrona. —Szedł do samej księżniczki inie zmieszał się wcale,chociaż ogromna sala pełna

była dworzan, urzędników idygnitarzy4, każdemu umiałodpowiedzieć, no i dostałksiężniczkę.

— To z pewnością Kaj —rzekła uszczęśliwionaGerda. — On był zawszeogromnie mądry, umiałliczyć na pamięć nawet zułamkami. O, zaprowadźmnie do pałacu!

— Bah! — zakrakaławrona. — Łatwo topowiedzieć. Przecież takiejobdartej i bosej dziewczynkinie wpuszczą dokrólewskiego pałacu!

— Powiedz tylko Kajowi,że tu jestem, a samprzyjdzie po mnienatychmiast.

— Zaczekaj tu przy płocie— rzekła wrona i poleciałado pałacu.

Ciemno już było, kiedypowróciła.

— To wszystko na nic —rzekła. — Boso cię tu niewpuszczą, straż i lokajebardzo zważają na nogi. Alenie płacz. Poradzimy jakośna to. Mam w pałacukrewnego, który jest wwielkich łaskach u

księżniczki i zna wszystkiezakątki jak swoje własnegniazdo. On otworzy ci małąfurtkę i ukrytymi schodamizaprowadzi prosto dosypialni księstwa.

— O, moja droga wrono!— cicho szepnęła Gerda,idąc do zamku długą,cienistą aleją, w której liściespadały z drzew jak kropledeszczu. A kiedy w zamkupogaszono światła, weszłyprzez małą furtkę, tylkoprzymkniętą z lekka.

Serce Gerdy uderzałomocno z niepokoju i

szczęścia. Czasem zdawałojej się, że robi coś złego, alechciała się tylko przekonać,czy to naprawdę Kaj. Chybanie rozgniewa się na nią, alebędzie szczęśliwy, że ażtutaj do niego przyszła, żeopowie mu o rodzicach.

Na koniec weszła z wronąna małe boczne schodki. Naszafie w korytarzu stałanocna lampa, a napierwszych schodkachkrewny wrony, krukczarnopióry. Gerda ukłoniłamu się, jak umiała.

Kruk uważnie popatrzył

na nią i odezwał sięwreszcie:

— Pójdę naprzód, a wy zamną. Droga prosta i nikogona niej nie spotkamy.

— A mnie się zdaje, żektoś za nami idzie —powiedziała Gerda iobejrzała się z trwogą. Wistocie przesunęło się cośszybko po ścianie jak gdybycienie jeźdźców, psów i koni.

— To sny o polowaniuśpieszą do księcia pana iksiężniczki — uspokoił jąkruk natychmiast.

Mijali szereg

przepysznych5 pokoi,których ściany obite byłyczerwonym, błękitnym lubżółtym atłasem6, sztucznekwiaty pokrywały jewieńcami, wszędzie lśniłykosztowne sprzęty iklejnoty; wreszcie stanęli wkrólewskiej sypialni. Tu sufitprzypominał piękną koronę7

palmy o wspaniałych,szklanych liściach, a naśrodku, na grubej łodydzeze złota, wisiały dwałóżeczka w kształcie lilii:jedno białe, gdziespoczywała księżniczka,

drugie purpurowe, gdziemoże Kaj sypiał.

Gerda pochyliła się nadnim ciekawie i zobaczyłajego opaloną szyję.Ucieszona, krzyknęłagłośno; sny natychmiastpomknęły wzdłuż ściany zpokoju, a książę się obudził,podniósł głowę i — to nie byłKaj.

Z drugiej lilii wychyliła sięgłówka księżniczki, którapatrzyła także, co się stało.

Gerda zaczęła płakać iopowiedziała wszystko odpoczątku, nie zapominając o

wielkiej przysłudze, jakąoddali jej kruk i wrona.

— Biedne dziecię —rzekła z litością księżniczka.— Nie martw się, niegniewamy się na ciebie, anina wronę, ani na kruka.Chcę nawet wynagrodzić ichza dobre serce. Odtąd mająprawo przebywania wzamku i otrzymają żywnośćz naszej kuchni, ale musząnam przyrzec, że bez naszejwiedzy nie wprowadząwięcej nikogo do zamku.

Książę oddał Gerdzieswoje własne łóżko i życzył,

żeby w nim spała spokojnie,a zmęczona dziewczynka nawygodnej, ciepłej pościeliprzytuliła znużoną główkędo poduszki, złożyła rączki iszepnęła tylko:

— O, jacyż dobrzy ludzie izwierzęta! — i w tej chwilizasnęła.

Nazajutrz księżniczkadała jej prześlicznąaksamitną suknię i prosiłabardzo, żeby na zawszezostała w pałacu. Ale Gerdapoprosiła tylko o wózek ikonika, a także o parębucików, gdyż musiała

wędrować dalej i szukaćKaja po szerokim świecie.

Więc dostała ciepłeubranie, buciki i mufkę8, agdy się posiliła, stanęłaprzed bramą śliczna złoconakareta, zaprzężona wpięknego konia, woźnica ilokaj mieli złote korony naliberii9. Sam książę iksiężniczka umieścili ją wkarecie i żegnali, życzącwszystkiego dobrego. AGerda płakała i dobrawrona także. Usiadła obokdziewczynki w karecie iodprowadziła ją prawie trzy

mile. Dalej bała się jechać,więc sfrunęła na gałąźwysokiego drzewa itrzepotała skrzydłami takdługo, póki mogła dojrzećzłocistą karetę błyszczącą wpromieniach słońca.

Gerda jechała dalej samajedna, lecz się nie obawiałagłodu ani zimna, gdyż karetazaopatrzona była wżywność; stały w niej koszeciastek, pierników, owoców— dzielny konik biegłszybko, więc myślała sobie,że chyba teraz musi znaleźćKaja.

V. MałazbójniczkaZłocista kareta wjechała dociemnego lasu i międzydrzewami świeciła jaksłońce. Zobaczyli torozbójnicy i wybiegli zgęstwiny.

— Złoto! Złoto! —krzyczeli i rzucili się nakaretę, uchwycili konia zacugle10, pozabijali służbę i

wyciągnęli na drogęprzerażoną Gerdę.

— Ach, jaka biała, tłusta,orzeszkami karmiona! —zawołała chciwie stararozbójnica z rozczochranągłową, strasznymi oczyma iżółtą, pomarszczonątwarzą. — Musi byćsmaczna jak młodejagniątko, to będzie dopierouczta.

Wyciągnęła zza pasawielki nóż błyszczący ipodniosła rękę, aby zabićbiedną Gerdę — lecz w tejchwili krzyknęła okropnie,

gdyż mała rozbójniczka, jejcóreczka, którą niosła naplecach, do krwi ugryzła jąw ucho i bijąc matkę nogamipo plecach, krzyczałaprzeraźliwie:

— Nie dam jej zabić! Niezabijaj! — wołało dzikie,rozpuszczone dziecko. — Jachcę, żeby się ona ze mnąbawiła! Ja chcę jej mufki iładnej sukienki i chcę, żebyze mną spała.

Stara zbójnica pozwalałaswojej córeczce nawszystko, więc schowała napowrót nóż na dawne

miejsce, otarła z krwi ucho iumieściła dziką dziewczynkęw karecie razem z Gerdą.Potem jeden ze zbójcówsiadł na koźle11, zaciął koniai popędzili jak wiatr pokamieniach, dołach, górach,między drzewami,zaczepiając o gałęzie i niezważając na nic.

Mała zbójniczka śmiałasię głośno z radości i tupałanogami. Była ona w tymsamym wieku, co Gerda, alewiększa i tęższa, z dużą iczerwoną twarzą, czarnymiwłosami i czarnymi,

błyszczącymi oczyma. Kiedynacieszyła się jazdą, objęławpół Gerdę i powiedziaławesoło:

— Nie bój się, nie dam cięzabić, chyba że się na ciebierozgniewam. Oni musząmnie słuchać! Ty pewnojesteś księżniczka?

— Nie — odrzekładziewczynka i ze łzami woczach opowiedziała jejswoją historię: jak bardzoKaja kocha i pragnie goznaleźć, ale nie wiezupełnie, gdzie go szukać.

Mała zbójniczka słuchała

ciekawie, a oczy jej świeciłyjak dwa ognie. W tej chwilipowóz stanął, gdyż wjechalina dziedziniec zbójeckiegozamku.

Był to wielki budynek,stary, brudny, odrapany,pełen dziur i szczelin, wktórych gnieździły się kruki iwrony. Ogromne buldogi,straszne potwory zotwartymi paszczami, jakbychciały natychmiastrozszarpać i pożrećprzybyłych, biegały i skakałypo podwórzu, ale żaden nieszczekał, bo im nie było

wolno.W zamku, w olbrzymiej

okopconej sali o czarnychścianach i kamiennejpodłodze, płonął wielkiogień, a dym kłębamiwznosił się do góry i osiadałna suficie, poczerniałychścianach i dziurami w murzewychodził na zewnątrz. Przyogniu w dużym kotlegotowała się zupa, a zające ikróliki piekły się narożnach.

— Dziś będziesz spała zemną i z moimizwierzątkami! — rzekła

zbójniczka, gdy się obie zGerdą najadły i napiły, apotem poszły do swegokącika, gdzie było posłanieze słomy przykrytekobiercami. Nad nimi weframugach i na grzędachgnieździły się stada gołębi,które udawały śpiące, leczporuszyły się trochę i każdyjednym okiem spojrzał nadziewczynki.

— To moje leśne gołębie— rzekła rozbójniczka. —Wszystko to moje, co tuwkoło widzisz. — I wzięła wrękę jednego gołębia,

potrząsając go i dmuchając,aż zaczął trzepotaćskrzydłami.

— A to mój ren12 kochany— dodała, pokazującogromnego rena,przywiązanego na sznurzeuczepionym do błyszczącejmiedzianej obrączki, którąmiał na szyi. — Co wieczórudaję, że go chcę zabićmoim nożem, a on bardzosię tego boi.

Wyjęła zaraz wielki nóżświecący, wyostrzyła go ościanę i pociągnęła renowipo szyi. Zwierzę stało

spokojnie ze spuszczonągłową.

— Czy ty sypiasz z tymnożem? — spytała z obawąGerda.

— Zawsze sypiam znożem w ręku — odparłazbójniczka.— Nikt nie wie,co się może zdarzyć w nocy.A teraz mi opowiedz razjeszcze historię o małymKaju i o tym, jak go szukaszpo szerokim świecie.

I Gerda znowu zaczęłaopowiadać. Leśne gołębiesłuchały ciekawie, azbójniczka oparła głowę na

kolanach dziewczynki itrzymając nóż w ręku,zasnęła tak mocno, żechrapała, aż się rozlegało.Gerda nie mogła zasnąć: niewiedziała przecież, czy jejnie zabiją, a prócz tego przyognisku w drugim kącie salizbójcy krzyczeli, śpiewali,pili, przeklinali, a stararozbójnica podkasałasuknie, tańczyła,wykrzykiwała strasznesłowa i fikała koziołki.

Okropny to był obraz iGerda patrzyła nań zprzerażeniem.

— Grr! Grr! — zagruchałytymczasem gołębie. —Widziałyśmy twojego Kaja.Biała kura ciągnęła jegosanki, a on z królową śniegusiedział w wielkich saniach ipędził jak wicher przez lasku północy, kiedy spałyśmyw gniazdach. Królowaśniegu tchnęła na nasmrozem i oprócz nas dwojgawszystkie gołębie pomarły.— Grr! Grr!

— Co wy mówicie? —spytała Gerda. — Jakakrólowa śniegu? Czynaprawdę wiecie co o Kaju?

— Jechała lasem dokrainy lodów, gdzie wiecznieśnieg i zimno, i mróznieustanny. Tam ma swojekrólestwo. Spytaj rena.

— Tak, tak — potwierdziłren, wstrząsając głową. —Śnieg i lód, białe pola,wielkie białe pola, lód bezkońca, błyszczący iprzejrzysty, piękny,wspaniały kraj! Tam nasamej północy, na biegunie13

jest stolica królowej śniegu;tam jej lodowy pałac, lśniącyjak brylanty, przejrzysty jakkryształ.

— O, Kaju! Kaju! Kaju! —zawołała dziewczynka, ażobudziła zbójniczkę, którapogroziła jej pięścią zezłości.

— Będziesz ty cicho —mruknęła z gniewem. — Czychcesz, żebym cię zabiłanożem?

Dopiero gdy dzień sięzrobił, opowiedziała Gerdawszystko, co słyszała wnocy, a zbójniczkawysłuchała opowieściuważnie i w zamyśleniupotrząsała głową.

— Może — może —

szeptała. — Czy to prawda,renie? Czy znasz krajwiecznych lodów?

— A któż go może znaćlepiej ode mnie — odparł tenz błyszczącymi jak ogieńoczyma. Tam przecież sięurodziłem i wyrosłem, tambiegałem po wielkich,śnieżnych polach.

— Słuchaj — rzekłazbójniczka do Gerdy —wszyscy nasi ludzie poszli nawyprawę, matka została wdomu, ale ona się upije przyśniadaniu i mocno zaśnie.Wtedy będę mogła zrobić

coś dla ciebie.I tak się wszystko stało.

Przy śniadaniu starazbójnica napiła się z wielkiejflaszki i natychmiast usnęła.Wtedy zbójniczka zbliżyłasię z nożem do rena irzekła:

— Lubię cię straszyć,dotykając nożem twojej szyi,dziś jednak zrobię coinnego. Oto przetnę twójpowróz i wypuszczę cię nawolność, abyś wrócił dokraju wiecznych lodów; alemusisz zanieść tędziewczynkę do pałacu

królowej śniegu, gdzieznajdzie swego Kaja. Wieszdobrze, o co chodzi, bowczoraj opowiadała głośnotę historię, a ty lubiszsłuchać, co mówią.

Ren podskoczył z radościi gotów był zaraz do drogi.Więc zbójniczka zaczęłaubierać Gerdę.

— Masz tu swoje buciki —powiedziała. — Nie możeszjechać boso, bo zmarzłabyś.Są one bardzo ciepłe,wykładane futrem. Mufki cinie oddam, ponieważ jestbardzo ładna i ogromnie mi

się podoba, ale masz za towielkie rękawice matki,które ci osłonią ręce aż połokcie. Włóż je tylko.

Gerda chciała dziękowaćzbójniczce, lecz rozpłakałasię z wielkiej radości.

— Tylko mi nie becz, botego nie lubię! — zawołaładzika dziewczynka. — Masztutaj zamiast siodławygodną poduszkę, a żebyśnie była głodna, dam ci nadrogę szynkę i dwabochenki chleba. Wszystkoto przymocowałam do rena.I ciebie też przywiążę

bardzo mocno, żebyś zniego nie spadła. Tylko mizaraz miej wesołą minę, bonie cierpię głupich beków.

Posadziła Gerdę napoduszce i przywiązała jąmocno do rena, potemotworzyła drzwi, zawołałana buldogi, a gdy weszły dosali, myśląc, że jeść dostaną,przecięła sznur, na którymren był uwiązany i zawołałagłośno:

— No, teraz w drogę!Hop! Hop! Z całej siły! Apamiętaj sobie, żebyGerdzie się co nie stało.

Gerda na pożegnaniewyciągnęła do niej małerączki w ogromnychrękawicach, a ren ruszył zkopyta i pędził jak huraganprzez lasy i pola, płoty, rowy,zarośla, bagniska i stepy,dalej, dalej i dalej...

Wilki wyły, wrony i krukikrakały, na niebie błyszczałygwiazdy i księżyc, a dalekona północy ukazywało sięczerwone światło, pełnedziwnego blasku.

— Widzisz zorzępółnocną14, która płonie tamw moim kraju, w kraju

wiecznego lodu! — szeptałren zachwycony i pędziłjeszcze szybciej, dzień i nocbez wytchnienia.

Na koniec, kiedy chlebyzostały zjedzone, a z szynkinie pozostało ani śladu,ukazał się przed nimi białykraj wiecznego lodu.

VI. Laponka iEskimoskaZatrzymali się nagle przedniepozornym domkiem. Byłato chatka tak niska, że dachopierał się na ziemi, a drzwistanowił otwór, przez którymieszkańcy musieli wpełzaćdo środka na brzuchu. Wchatce nie było nikogooprócz starej Laponki15,która gotowała rybę nad

lampą napełnioną tranem.Ren opowiedział jej swoją

historię, która wydawała musię najważniejszą, a potemzaczął mówić o Gerdzie,ponieważ dziewczynka byłatak zziębnięta, że samaopowiadać nie mogła.

— Ach, biedaki! — rzekłaLaponka, wysłuchawszywszystkiego uważnie. —Daleka, bardzo dalekajeszcze przed wami droga.Więcej niż sto mil leciećmusicie na północ, bo tamdopiero, na samym bieguniekrólowa śniegu ma swój

pyszny16 zamek, w którymzorza północna pali się cowieczór wspaniałymiogniami. Nie mam w domupapieru, więc na suszonymsztokfiszu17 napiszę wamlist do pewnej bardzomądrej Eskimoski18, któramieszka niedaleko pałacukrólowej i może wam więcejdopomóc ode mnie.

Potem dała Gerdzie jeść,pić, a gdy dziewczynkaposiliła się i ogrzała,Laponka napisała list nasuszonym sztokfiszu, oddałago Gerdzie i kazała dobrze

pilnować. Następnieprzywiązała ją znowu dorena, a ten szybko puścił sięw drogę.

I pędzili znowu na północbez wytchnienia iodpoczynku. Drogęwskazywały im wspaniałeblaski ogni, płonących wpałacu królowej, które naciemnym niebie rozlewałysię w zorzę czerwoną.

Wreszcie stanęli przedchatką Eskimoski. Tu drzwinie było wcale, więc musielizapukać do komina.Wpuszczono ich

niezwłocznie.Wewnątrz chaty było tak

strasznie gorąco, żeEskimoska, mała, tłusta ibardzo brudna kobiecina,chodziła w lekkiej sukni.Zaraz też rozwiązałaGerdzie jej sukienkę, zdjęłajej buciki i ciepłe rękawice,a renowi położyła na głowiekawał lodu, gdyż inaczej niemogliby tu wytrzymać.

Potem wzięła rybę izaczęła czytać list Laponki.

Przeczytała go raz i drugii zamyśliła się głęboko. Renzbliżył się do niej i mówił z

prośbą w głosie.— Wiem, że jesteś bardzo

mądra i masz wielkąwładzę, że rozkazujeszwiatrom, które są ciposłuszne, daj więc Gerdzietakiego napoju, żeby byłasilniejsza od dwunastumężczyzn i mogła pokonaćkrólową śniegu.

— Siłę dwunastumężczyzn! — powtórzyłaEskimoska z uśmiechem,kiwając głową. — Na cóż bysię to zdało? Czyż królowąśniegu pokona siła dwunastumężczyzn?

Potem wzięła z półki dużykawał zwiniętej skóry,rozłożyła ją z wielką uwagąi patrzyła na dziwaczneznaki i litery, które jąpokrywały, z takimnatężeniem, że grube kroplepotu wystąpiły na jej czoło.

Ren kręcił się koło niejnieustannie, potrącał jąrogami, ocierał się bokiem ipatrzył w oczy błagalnie, ażEskimoska zaprowadziła gowreszcie do kąta, a kładącmu na głowę świeży kawałlodu, szepnęła bardzo cicho:

— Kaj jest naprawdę u

królowej śniegu, ale jemutam dobrze. Zdaje mu się,że jest w najpiękniejszymkraju, i że mu nigdzie lepiejbyć nie może. Wszystko tostąd pochodzi, że drobneokruszyny czarodziejskiegozwierciadła utkwiły mu woku i w sercu. A dopókitkwić tam będą, nikt go nieuratuje, bo królowa śnieguma nad nim władzę i możego zatrzymać gwałtem. Azresztą choćby i wrócił doludzi, to będzie dla nichobcy, bo nic dla nich nie ma;nie potrafi nawet być

wdzięcznym Gerdzie za jejmiłość i poświęcenie.

— Więc cóż począć? —rzekł ren strapiony.

— Trzeba go uleczyć,trzeba wyjąć mu z serca i zoka szczątkiczarodziejskiegozwierciadła.

— A jak to zrobić?— Nie wiem. To nie moja

sprawa.— Więc nie chcesz pomóc

Gerdzie? Nie możesz jej daćżadnej władzy?

— Zmiłuj się, renie,powiedz, cóż ja jej więcej

dać mogę nad tę władzę,którą sama posiada? Czyżnie widzisz jej siły i potęgi?Czyż nie widzisz, że ludzie izwierzęta służą jej iwypełniają jej wolę? Czyżnie widzisz, że bosa i uboga,pół świata już przebyła, awszyscy jej pomagają i nicsię jej oprzeć nie może?Takiej władzy my jej niedamy. Takiej władzy niemoże dać jej nikt na świeciei od nas ona jej niepotrzebuje, bo źródło potęgima we własnym swymsercu, a tym źródłem jest

dobroć, miłość i niewinność.Jeśli te trzy klucze nieotworzą przed nią pałacukrólowej śniegu i nie ocaląKaja, to my także uczynićtego nie zdołamy.

A teraz słuchaj jeszcze,co ci powiem. O dwie milestąd zaczyna się ogródkrólowej. Tam zaniesieszdziewczynkę i zostawisz jąprzy dużym krzaku, którystoi na śniegu, okrytyczerwonymi jagodami. Alejuż z nią nie rozmawiaj iwracaj tu co prędzej.

Eskimoska posadziła

Gerdę na renie, przywiązałają dobrze, a poczciwezwierzę pomknęłonatychmiast.

— Ach, moje buciki! Mojerękawice! — zawołałaGerda, gdy mróz ostry owiałjej bose nożyny i zatamowałprawie oddech w piersi.

Ale ren nie śmiał sięwrócić, ani zatrzymać ibiegł naprzód, co miał siły,aż stanął na granicy ogrodukrólowej, przy wielkimkrzaku okrytym czerwonymijagodami.

Tu zsadził Gerdę na

ziemię i pocałował ją w usta,a z oczu popłynęły muwielkie łzy.

Potem zawrócił i znówbiegł przed siebie, wcale sięnie oglądając.

A biedna Gerda zostałana śniegu sama jedna, bosa,bez rękawic i bucików,wśród wichru i strasznegomrozu.

Zaczęła biec naprzód, jakmogła najprędzej. Alenatychmiast zastąpił jejdrogę cały tłum płatkówśnieżnych. Nie spadały onez nieba, gdyż niebo było

jasne i pogodne, oświetlonepłonącą zorzą, lecz unosiłysię nisko nad ziemią ipowiększały się corazbardziej w miarę jakzbliżały się ku niej.

Wtedy przypomniałasobie dziewczynka, jakoglądała z Kajem płatkiśniegu przez szkłopowiększające. Tamtejednak były inne i nie takiewielkie. Te wyglądałystrasznie, jak żywe istoty:były to rzeczywiścieprzednie straże królowejśniegu. Ich postaci były

dziwaczne i groźne: nibyogromne, białe i kolczastejeże — to kłęby żmij iwężów o syczącychpaszczach — to niby małe,grube niedźwiedziątka onastroszonej sierści. Awszystkie białe, lekkie,świecące, ruchliwe, budzącestrach brzydotą i tym, żeżywe, a przecież to płatkiśniegu.

Dziwne, szkaradnewojsko.

Gerda w trwodze zaczęłasię modlić. Ale mróz był takwielki, iż własny jej oddech,

wychodząc z ust, stawał siędla niej widzialny, zmieniałsię w gęstą parę i otaczał jąjakby obłokiem. I nagle wtym obłoku ujrzała małeaniołki, które krążyły kołoniej, spuszczały się ku ziemi,a gdy jej dotknęły, rosłyszybko i otaczały ją jakgroźne wojsko. Każdy miałhełm na głowie, w rękutarczę i włócznię.

Było ich coraz więcej, akiedy Gerda skończyłapacierz, już otaczał ją całylegion tego cudownegowojska. Teraz rozpoczął się

bój z potwornymi płatkamiśniegu. Wojsko anielskierąbało i siekło na drobneszczątki szkaradne istoty,które zaczęły się cofać wpopłochu i Gerda biec mogłaprędzej bez przeszkody.Aniołkowie głaskali jej nóżkii ręce i nie czuła już mrozu,aż stanęła przed samympałacem królowej.

A tymczasem zobaczmy,co tam robił Kaj. O Gerdzienie myślał wcale i nieprzypuszczał, że stoi wśniegu przed pałacem.

VII. W pałacukrólowej śnieguŚciany pałacu były zolbrzymich zasp śnieżnych,w których wichry wywierciłydrzwi i okna. Przeszło stosal znajdowało się w tymgmachu, a największa miałakilka mil długości.Oświetlała je piękna zorza,kładąc na białym śnieguczerwone i żółte blaski,toteż w wielkich komnatach

było pusto, cicho, jasno imroźno.

Nigdy w tej białejolbrzymiej przestrzeni niesłyszano śmiechu aniwesołego głosu, nie było tunigdy rozgłośnej zabawy,choć północne niedźwiadki iinne stworzenia mogływyprawiać najświetniejszebale w takich wspaniałychsalach przy muzyce wichru.Nie wchodziły tu jednaknigdy — nigdy! W pałacukrólowej śniegu było pusto izawsze cicho. Cichocodziennie o jednej godzinie

zapalała się zorza, anastępnie gasła, cichobłyszczały białe, śnieżneściany, cicho w środku leżałowielkie lodowe jezioro.Przejrzysty lód spękany byłw tysiące kawałków, alewszystkie były podobne dosiebie, zupełnie jednakowe.A na środku jeziora, nawysokim lodowym troniesiedziała królowa śniegu,gdy gościła w swoimkrólestwie.

Mały Kaj był siny z zimna,prawie czarny, ale niewiedział o tym i nie czuł

wcale chłodu, gdyż królowaśniegu zamroziłapocałunkami nawetdreszcze w jego ciele, aserce jego stało siękawałkiem lodu. Biały,zimny, śnieżny pałacwydawał mu sięnajwspanialszymkrólestwem na świecie, zpodziwem patrzył na wysokitron lodowy i bawił się ustóp jego, układając zkawałków lodu wszystko, comu się tylko podobało. Takwłaśnie dzieci bawią sięklockami, budując wieże i

przeróżne gmachy. Kajowiklocków nie zabrakło nigdy;były przejrzyste, o ostrychkrawędziach, zimne ijednakowe; mógł je układaćcałe życie w rozmaite figury,litery, desenie, a wszystko,co ułożył, wydawało mu sięmądre i doskonałe i nic wtym nie chciał zmienić, anizepsuć.

Więc były na lodziekwadraty, trójkąty, liczby iwyrazy: śnieg, jezioro,królowa i bardzo wieleinnych. Nie mógł tylkoułożyć wyrazu „kocham”,

choć królowa mupowiedziała:

— Jeśli zdołasz ułożyć tenwyraz, będziesz wolny, a jadaruję ci cały świat i nowełyżwy.

Więc Kaj pragnął bardzoułożyć dziwne słowo, a nieumiał. On, taki mądry, niewiedział, jak zacząć.

Tymczasem ciepły wiatrwionął z południa i królowaśniegu wstała z wysokiegotronu.

— Muszę śpieszyć dociepłych krajów —powiedziała — trzeba

znowu nakryć moje czarnegarnki (to znaczy: wulkany).Pobielę im trochę głowy, acytryny i winogronapoumierają na ten widok.

I zniknęła w tumanach19

śniegu.Kaj został sam w

olbrzymiej, pustej sali.Zrobił sobie z kawałkówlodu wygodne siedzenie,usiadł, patrzył na ułożoneprzed sobą litery, milczał,myślał i siedział nieruchomy,sztywny, zimny i siny, jakzamarznięty.

Wtedy właśnie Gerda

weszła do pałacu. Ostrywicher z przeciągłym jękiemrzucił się ku niej, aby jązatrzymać, ale zaczęłamodlić się goręcej i wiatrucichł, i przypadł spokojnieku ziemi, jakby kładł się dosnu.

Gerda weszła doolbrzymiej sali, pustej, białeji cichej. Nagle zobaczyłaKaja. Poznała gonatychmiast. Z okrzykiemradości pobiegła ku niemu,obie ręce zarzuciła mu naszyję i mocno przyciskającgo do serca, wołała

uradowana:— Kaju! Kochany Kaju!

Znalazłam cię przecież!Lecz Kaj siedział cichy,

sztywny, nieruchomy — ataki zimny!

Gerda wybuchnęłapłaczem. Jej łzy gorącepadały mu na piersi,przenikały mu do serca,roztopiły lodową bryłę ispłukały z niej okruszynęczarodziejskiegozwierciadła, które byłoprzyczyną całegonieszczęścia.

I nagle serce zabiło mu

mocniej, zimny dreszczprzebiegł ciało, zdumionypodniósł oczy na Gerdę, aona zaczęła śpiewać:

Co ja kocham na tymświecie? Złote słonko, jasnekwiecie! Boże ptaszki śpiewające...

A kiedy wymówiła słowa:„Wszystko kocham sercabiciem, a przestanę chyba zżyciem!” — Kaj przypomniałsobie nagle krzaczek róży,

dom, rodziców, babkę,Gerdę i wszystko, co sięstało i zrobiło mu się taksmutno, tak smutno w tejwielkiej, białej, pustej,strasznej sali, że wybuchnąłogromnym płaczem, a zełzami spłynął natychmiast idrugi okruch szkłaczarodziejskiego, który mutkwił w oku.

Wówczas dopiero poznałnaprawdę Gerdę i wydawałamu się tak piękną jakdawniej i uczuł, że ją kochatak mocno jak dawniej i ażkrzyknął z radości i objął ją

także rękami. I ściskali sięserdecznie oboje, płacząc iśmiejąc się razem zeszczęścia.

Po raz pierwszy w białympałacu, u stóp tronukrólowej śniegu rozległy sięnieznane tu głosy wesela;toteż zdumione lodowejezioro pękać zaczęło zwielkiego podziwu, akawałeczki lodu, dotądnieruchome, kręciły się wszalonym tańcu,podskakując i uderzając osiebie, aż zmęczone upadłyznowu i same ułożyły się w

ten dziwny wyraz, za któryKaj miał otrzymać wolność,świat cały i nowe łyżwy.

W pałacu królowej śniegu,na lodowym jeziorze, u stópwysokiego lodowategotronu, jaśniał w blaskachzorzy północnej nieznany tu,tajemniczy wyraz:

»Kocham«.

A dzieci stały przy nimuśmiechnięte, opromienionezłotem i różowym światłem.Gerda pocałowała Kaja wtwarz — a sina twarz jego

stała się rumianą —pocałowała go w oczy i stałysię znowu jasne i błyszczące— całowała mu ręce i stałysię silne — całowała mu nogii utraciły sztywność i stałysię zdrowe, i Kaj powstał zlodowego krzesła, raźny,zdrów, silny i dobry jakniegdyś.

Teraz mogła powrócić ikrólowa śniegu; był zupełniewolny! Wolność jego jaśniałau stóp wysokiego tronutajemniczym wyrazem wblaskach północnej zorzy.

Dzieci wzięły się za ręce i

wyszły z okropnego pałacu.Rozmawiały o domu,rodzicach i babce, okwiatach na dachu i okrzaczku róży, a gdzie sięzwróciły, uciszały się wiatryi słońce wychylało się zciemnych obłoków.

Gdy stanęły przy krzaku zczerwonymi jagodami,zastały tam dwa reny: staryren przyprowadziłtowarzysza. Dobrezwierzęta zaniosły Gerdę iKaja najpierw do starejEskimoski, gdzie dzieciwygrzały się w gorącej

izbie, a następnie doLaponki, któraprzygotowała im na drogęnowe suknie20 i powiedziała,którędy iść mają.

Oba reny odprowadziłydzieci do granicy swegokraju i pożegnały tam, gdziezniknęły śniegi, a ziemię ilasy okrywa świeżazieloność.

— Bądźcie zdrowi! —Bądźcie zdrowi! —powiedziały sobienawzajem.

W powietrzuzaświergotały małe ptaszki,

las zaszemrał młodymilisteczkami i na małym,ślicznym koniku wyjechałaspomiędzy drzew jakaśdziewczynka w czerwonejczapeczce i z pistoletem zapasem.

Była to mała zbójniczkana kucyku, którego Gerdadostała od księżniczki wrazze złocistą karetą.

Gerda i zbójniczkapoznały się natychmiast iwydały okrzyk radości.

— Znalazłaś Kaja! —wołała ucieszonazbójniczka.

— Powracamy do domu!— odpowiedziała szczęśliwaGerda. — Dziękujemy ci zawszystko. Chciałabympodziękować teżksiężniczce, wronie ikrukowi.

— Księżniczka wyjechaław daleką podróż.

— A wrona?— Wrona nie żyje. Kruk

nosi po niej żałobę.— Pozdrów go od nas —

rzekła ze smutkiem Gerda.— Bądźcie zdrowi! —

rzekła zbójniczka iserdecznie uściskała małych

wędrowców.A dzieci szły, trzymając

się za ręce i rozmawiając otym, co kochały. Dokoła nichbudziła się ze snu przyroda,na niebie jaśniało słońce, nałąkach pachniały kwiaty, napolach kołysały się zielonefale zboża, las szumiał,świergotały ptaki.

Tak zbliżyły się dowielkiego miasta. Dzwonyodezwały się z wieżykościelnej i dzieci poznałyten dobrze znany głos. Ipoznały ulice, domy, sklepy,bramy.

Ściskając się za ręce,biegły do swego domu, poznanych schodach, na znanepoddasze, do izdebki, gdzieupłynęło im dzieciństwo.

Nic się tu nic zmieniło:sprzęty stały na swoimmiejscu, na zegarzeposuwały się wskazówki, awahadło biegało w tę i owąstronę, powtarzając tymsamym jednostajnymgłosem: tik–tak!

Wchodząc we drzwi,zauważyły dopiero, jakurosły w przeciągu tegoczasu. A tam, przy oknie,

stały ich małe krzesełka!Babunia siedziała na starymfotelu i modliła się z książki,a słońce oblewało złotymblaskiem jej siwą głowę.

Jak tu ślicznie, jak jasno,jak wesoło!

O pałacu królowej śnieguzapomnieli. Usiedli znowuna małych stołeczkach jakdawniej i spojrzeli nadrewnianą skrzynkę, wktórej rosły powoje i groszkipachnące. Na krzaczkachróż rozwinęły sięprześliczne kwiaty i zdawałysię uśmiechać do nich,

nachylając różane główki wstronę okna.

A dzieci zaśpiewałyrazem:

Co ja kocham na tymświecie? Złote słonko, cudnekwiecie! Boże ptaszki śpiewające, Jasne rosy, w kwiatachdrżące, Błękit nieba i obłoki, Cały piękny świat szeroki, I chatynkę pobielaną, I mateńkę ukochaną! Wszystko kocham sercabiciem,

A przestanę chyba zżyciem!

Przypisy:1. zwierciadło — lustro.2. spadał w festonach —opadał, tworzącdekoracyjne sploty.3. strzecha — dach krytysłomą lub trzciną.4. dygnitarz — osobapiastująca ważny urząd,dostojnik.5. przepyszny — tu: piękny,bogaty.6. atłas — miękka tkanina,

która ma jedną stronębłyszczącą, a drugąmatową.7. korona — tu: szczyt liści.8. mufka — kawałek futrazszytego w kształt walca zdwoma otworami pobokach, służący niegdyś doochrony dłoni przedzimnem.9. liberia — mundur noszonyprzez służbę; uniform.10. cugle — pasy, służącejeźdźcowi do kierowaniakoniem; inaczej: wodze,lejce.

11. kozioł — tu: siedzeniedla woźnicy.12. ren — renifer, ssakpodobny do jeleniazamieszkujący północne,podbiegunowe regionyEuropy, Azji i Ameryki.13. biegun — miejsce nakuli ziemskiej najbardziejoddalone od równika; tuoznacza najzimniejszemiejsce na ziemi.14. zorza północna — zorzapolarna, kolorowe zjawiskoświetlne występujące naniebie głównie podczas

długich nocy polarnych zakołem podbiegunowym.15. Laponia (Saami) —region w północnej Europie,obejmujący swoimzasięgiem Półwysep Kolskiw Rosji oraz północnetereny trzech państwskandynawskich: Finlandii,Szwecji i Norwegii. Laponiazamieszkana jest przezrdzenną ludność Północy —Lapończyków (Saamów).16. pyszny — tu: wspaniały.17. sztokfisz — rybamorska, zwykle dorsz,

rozcięta, wypatroszona orazwysuszona na powietrzu isłońcu (przygotowane w tensposób ryby spożywa sięgłównie na Islandii i wNorwegii).18. Eskimosi — Inuici(nazwa własna: Inuit,Inuitowie); grupa rdzennychludów obszarówarktycznych isubarktycznych Grenlandii,Kanady, Alaski i Syberii. WXVI wieku wśród białychupowszechniła się nazwaEskimosi — o tyleniewłaściwa, co zagadkowa

etymologicznie. Początkowouważano, że wywodzi się odwyrażenia „zjadaczesurowego mięsa”, obecnieprzypuszcza się raczej, żenazwa ta ma innepochodzenie. Inuicialaskańscy nie tylkotolerują, ale nawet woląnazwę Eskimosi.19. tumany — kłęby.20. suknie — tu: ubrania.

Wesprzyj WolneLektury!

Wolne Lektury to projektfundacji Nowoczesna Polska

– organizacji pożytkupublicznego działającej narzecz wolności korzystania

z dóbr kultury.

Co roku do domenypublicznej przechodzitwórczość kolejnych

autorów. Dzięki Twojemuwsparciu będziemy je mogli

udostępnić wszystkimbezpłatnie.

Jak możesz pomóc?

Przekaż 1% podatku narozwój Wolnych Lektur:Fundacja Nowoczesna

PolskaKRS 0000070056

Pomóż uwolnić konkretnąksiążkę, wspierając zbiórkęna stronie wolnelektury.pl.

Przekaż darowiznę nakonto: szczegóły na stronie

Fundacji.

Ten utwór nie jest objętymajątkowym prawem

autorskim i znajduje się wdomenie publicznej, cooznacza że możesz go

swobodnie wykorzystywać,publikować i

rozpowszechniać. Jeśliutwór opatrzony jest

dodatkowymi materiałami(przypisy, motywy literackieetc.), które podlegają prawu

autorskiemu, to tedodatkowe materiały

udostępnione są na licencjiCreative Commons Uznanie

Autorstwa – Na Tych

Samych Warunkach 3.0 PL.

Źródło:http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krolowa-

sniegu

Tekst opracowany napodstawie: Hans Christian

Andersen, Baśnie, tłum.Cecylia Niewiadomska, wyd.

7, Gebethner i Wolff,Kraków 1925

Publikacja zrealizowana wramach projektu Wolne

Lektury(http://wolnelektury.pl).

Reprodukcja cyfrowawykonana przez BibliotekęNarodową z egzemplarzapochodzącego ze zbiorów

BN.

Opracowanie redakcyjne iprzypisy: Dariusz Gałecki.

Okładka na podstawie:Howard Kang@Flickr, CC

BY-SA 2.0

Plik wygenerowany dnia 2014-04-25.